Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 13.08.2006 00:59
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu, z którego dochodziły podejrzane odgłosy, usiadła na fotelu. Przez chwilę przyglądała się, jak Ginger i Harry grają w pokera starając się pokonać Martina. Z tego, co pamiętała to ten chłopak już w pierwszej klasie miał zadatki na karcianego mistrza.

Uśmiechnęła się smutno. Tęskniła za babcią, ale jeszcze bardziej smuciła ją perspektywa Lorda, który mógł obudzić się w każdej chwili. Teoretycznie klątwa powinna przestać działać dokładnie o godzinie trzeciej trzydzieści w nocy, ale zawsze coś mogło zepsuć się w czasie jej rzucania.

- Cześć, Vipero. Już wróciłaś? – zapytała uśmiechnięta Ginger, choć jej oczy wyrażały smutek. – Co babcia zostawiła swojemu wnuczusiowi?

- Cześć. Łamigłówkę, jak zwykle. Wątpię, żeby Draco rozwiązał ją do końca wakacji. Młody jest inteligentny, ale ślepy.

- Tu się akurat zgodzę – wtrącił Harry. – Nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.

Martin mruknął coś niewyraźnie. Nie znał Dracona Malfoya i w najbliższym czasie nie zamierzał go poznać. Jeśli dzieciak poszedł w ślady swojego ojca, to szkoda było tracić na niego swój czas.

Yennefer i Harry zagłębili się w konwersacji dotyczącej inteligencji, wyglądu, charakteru i rzekomej ślepoty Dracona. Z kolei Martin i Corinne odłożyli karty i włączyli telewizor. Dochodziła ósma, więc już niedługo powinien być dziennik.

Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się skrótowi informacji. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł znajomo wyglądającą kurtkę. Spiker, ze sztucznym uśmiechem na twarzy zaczął relacjonować dzisiejsze zdarzenia. Martin słuchał ich jednym uchem, drugim wychwytując obelgi rzucane w stronę Dracona.

- Dzisiaj, we wczesnych godzinach popołudniowych miała miejsce rzecz niebywała. Do biurowca, należącego do Timothy’ ego Brauna, znanego biznesmena zawitała mafia.– Na ekranie pojawiło się nagranie uciekającego przed ochroniarzami nastolatka. – Więcej na ten temat powie Scot.

Martin trącił Harry’ ego i nieznacznym ruchem głowy wskazał telewizor. Gryfon spojrzał we wskazanym kierunku i dostał napadu kaszlu.

- Zdaje się, że będziesz musiał zmienić sobie kurtkę, Martin – mruknął.

Yennefer przyglądała się ściganemu chłopakowi z zainteresowaniem. Dopiero słowa Pottera wyrwały ją z zamyślenia.

- Czyś ty zwariował?! Teraz będą cię szukać nie tylko czarodzieje, ale i mugolska policja. Gratuluję, Gryfonie – prychnęła zdegustowana. Nie sądziła, że Harry okaże się aż tak głupi.

Harry uniósł brew.

- Będą szukać Jesse’ ego Greena. Nie sądziłaś chyba, że podałem im prawdziwe nazwisko?

Yennefer pokręciła głową. Harry był wyjątkowym młodzieńcem. Raz zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało, potrafił doskonale grać i ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, był jak szpieg, który wie, nie wiedząc. Innym znowu razem górę brały Gryfońskie geny i Potter zachowywał się, jak ostatni kretyn. Popełniał karygodne błędy, które inni musieli naprawiać.

Wstała z kanapy i poszła do łazienki. Wzięła długą, relaksującą kąpiel. Wiedziała, że nikt nie będzie jej tutaj przeszkadzał. Już Ginger o to zadbała, wymyślając coraz to nowe gry. Cóż, pomyślała Vipera, Corinne zawsze chciała nauczyć się grać w pokera, ale jakoś nigdy nie miała na to czasu. Zawsze coś ją zajmowało, ale teraz miała na naukę niemal całą noc.

Następnego dnia był trzydziesty pierwszy lipca. Harry do łóżka został oddelegowany już o północy, więc teraz jeszcze spał i nikomu nie przeszkadzał. W kuchni siedziała trójka młodych ludzi, ale tylko blondynka sprawiała wrażenie wyspanej. Pozostała dwójka, co chwilę ziewała i złorzeczyła na cały zły i okrutny świat. Zwłaszcza na budziki. Fioletowowłosa przeklęła nawet to cholerstwo. Blondyn uśmiechnął się krzywo. Tylko Ginger umiała przeklinać rzeczy martwe, a przy tym robiła tak komiczną minę, że człowiekowi od razu robiło się lżej na sercu.

Yennefer spojrzała na swoich towarzyszy. Miała wrażenie, że po raz pierwszy od bardzo dawna mieli okazję wyspać się na czymś wygodniejszym niż pokładowa koja, czy rozlatujący się tapczan.

- No dobra ludzie – odezwał się Martin. – Chyba nie wstawaliśmy tak wcześnie po to, żeby na siebie popatrzeć.

Vipera uśmiechnęła się delikatnie, a Ginger zarumieniła się nieznacznie

- Oczywiście – przytaknęła blondynka. – Harry ma dziś urodziny. Kończy siedemnaście lat, dokładnie powiedziawszy. Zastanawiam się tylko, gdzie go zabrać, żeby impreza nie była zbyt nudna.

- Zaprosiłaś jego znajomych?

- Kazałam im czekać na dokładniejsze informacje.

- Nokturn – mruknął Martin. – To jedyne miejsce, gdzie można używać każdego rodzaju magii i nikt się ciebie nie czepia. Poza tym, dziś mają być walki, a odnoszę wrażenie, że Harry’ emu mogłoby się to spodobać.

Vipera i Ginger uśmiechnęły się do siebie. Nie zamierzały wystawiać Harry’ ego, ale nie zaszkodzi mu pokazać wielkiego świata.

- Martin, ty obudzisz Harry’ ego. Ja skontaktuję się ze znajomymi, a Ginger dowie się, o której zaczyna się impreza i załatwi jakiś pokoik, w którym można by urządzić urodziny. Tylko pamiętaj, Dziurawy Kocioł odpada.

- Masz mnie za idiotkę? - z udawanym oburzeniem zapytała Corinne.

Yennefer uśmiechnęła się szeroko, chociaż uśmiech ten nie obejmował oczu.

- Za idiotkę nie, ale za smarkulę tak. – Uchyliła się przed lecącą w jej stronę szklanką. – A teraz zbierać się ludu i do roboty.

Każde z nich rozeszło się w swoja stronę.


***


Harry, ubrany w czarną szatę z obszernym kapturem maszerował po Pokątnej. Po swojej lewej stronie miał Martina, po prawej Corinne, a Yennefer owinęła mu się wokół lewej ręki. Dosłownie.

Chłopak zastanawiał się, co jest celem ich wyprawy. Domyślał się, że nie będzie to nic związanego z zakupami na Pokątnej. Nigdzie nie było widać kolorowych szyldów, a jeśli już, to były one stare. Jedynie sklep braci Weasley’ ów wyglądał, jakby wojna była jedynie widmem, które owszem, nawiedzało czarodziejów, ale nie stanowiło realnego zagrożenia. Vipera zasyczała. W odpowiedzi Harry uśmiechnął się delikatnie.

- Co jest? – zapytała Ginger.

- Vipera twierdzi, że dzięki Weasleyom, wojna jest łatwiejsza do zniesienia.

Ludzie, zbici w grupki przemykali przyciśnięci do ścian budynków, jakby chcieli się wtopić w otoczenie. Sporą sensację wzbudziła więc trójka nieznajomych, dumnym krokiem krocząca środkiem ulicy i ubrana w długie, czarne szaty. Sam ich widok był przerażający, ale jeśli dołączyć do tego głośny śmiech, to wyglądali naprawdę groteskowo.

Ginger pociągnęła Harry’ ego w stronę wejścia na Nokturn. Przez kilkanaście minut szli prosto, nie odwracając się w żadną stronę. Pojedyncze sklepy ustąpiły miejsca mrocznym kamienicom. Powybijane okna, jak czarne oczodoły, ziały pustką. Miejsce to przyprawiało o dreszcze. Każdy szelest wydawał się głośniejszy niż w rzeczywistości.

Harry był przerażony. Niby w Trójkącie widział już takie widoki, ale tamto miejsce nie było przesiąknięte złem. Było straszne i potworne, ale miało w sobie specyficzny urok. Chciało się do niego wracać, podczas gdy Nokturn sprawiał odpychające wrażenie. Harry miał nadzieję, że już nigdy tu nie wróci.

Martin patrzył na Harrry’ ego. Nie widział twarzy chłopaka, ale mógł się domyślić, że młody Potter nie jest zadowolony z wizyty tutaj. On sam, gdy po raz pierwszy odwiedził to miejsce chciał uciec gdzie pieprz rośnie i nigdy tutaj nie wracać. Potem się przyzwyczaił i często tu przychodził. To miejsce właśnie tak działało. Jeśli potrafiłeś dostrzec potęgę Czarnej Magii i jeśli wystarczająco otworzyłeś swe serce zauważałeś, że Nokturn wcale nie jest zły, a jedynie mroczny.

Ginger czujnie rozglądała się na boki. Miała wrażenie, że ktoś za nimi idzie, ale nie była tego pewna. Z resztą na tej ulicy zawsze miało się wrażenie, że jest się obserwowanym.

- To tutaj – szepnęła fioletowowłosa, kierując się w stronę obskurnie wyglądającego budynku.

O ile z zewnątrz budynek wyglądał odrażająco, o tyle wewnątrz był całkiem przyjemnie urządzony. Ciemnozielone ściany kontrastowały z bordowymi krzesłami i czarną podłogą. Pod ścianami ustawione były loże dla gości honorowych. Na prawo od wejścia był bar, a na środku ustawione były stoliki dla pomniejszych gości.

Vipera wystawiła swój trójkątny łebek spod obszernego rękawa. Rozejrzała się dookoła i zasyczała coś gniewnie. Harry spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Gdybym wiedziała, że Ginger wynajmie pokój w tej spelunie, to sama bym się tym zajęła –wysyczał. – To miejsce to najgorszy lokal pod słońcem. Zwie się Niebo, ale nie radzę wchodzić tu bez sztyletu w cholewie buta.

- Zapamiętam – cicho odpowiedział Harry.

Od razu skierowali się w stronę baru. Ginger szepnęła kilka słów barmanowi, ten skinął głową i kazał im przejść na zaplecze. Corinne pociągnęła za sobą Harry’ ego, Martin zamówił kilka butelek ognistej i kazał je zanieść do wynajętego wcześniej pokoju.

Tymczasem pozostali zeszli do podziemi. Pod jednymi z drzwi do piwnic stał barczysty mężczyzna w czarnej szacie obszytej fioletową nicią. Ginger wyjaśniła, że jest to strażnik, który pilnuje, kogo wpuścić do środka, a komu pokazać, że tu nie jest jego miejsce.

Podeszli do “strażnika”. Mężczyzna przyglądał im się przez chwilę podejrzliwym wzrokiem, ale kiedy Corinne podała mu małą, czarną karteczkę, od razu uskoczył w bok i z przesadną kurtuazją zaprosił ich do środka.

Usiedli pod ścianą. Yennefer przybrała już ludzką postać i z zainteresowaniem rozglądała się na boki. Uśmiechnęła się, kiedy po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegła czwórkę zakapturzonych ludzi. Powolnym krokiem ruszyła w ich stronę.

Harry siedział na jednym z krzeseł i spod opuszczonych powiek patrzył na wszystkie strony. Sala była duża i wysoka. Na środku była mata, dookoła niej w rzędach ustawiono kilkuosobowe stoliki. Pomieszczenie było tak zaprojektowane, że ostatnie stoliki stały najwyżej.

- To Koloseum – wyjaśnił Martin. – Zrobione na wzór mugolskiego teatru rzymskiego, w którym odbywały się walki gladiatorów. Tutaj też odbywają się walki, tyle tylko, że wyzwanie może rzucić każdy każdemu. W pewnym sensie jest to niebezpieczna zabawa, ale…

- Są tylko dwie zasady – wtrąciła Ginger. – Pierwsza to zakaz używania zaklęć uśmiercających, druga mówi o tym, że wszystkie pozostałe chwyty są dozwolone.

- Dokładnie – potwierdził Martin. – Można korzystać z każdego rodzaju broni, ale wcześniej musi to być ustalone z sędzią. Z resztą, co ja ci będę tłumaczyć. Niedługo rozpocznie się pierwsza walka, bo zbiera się coraz więcej ludzi. Sam zobaczysz, jak to wszystko wygląda.

W czasie tej krótkiej rozmowy do ich stolika podeszła Yennefer i czwórka nieznajomych. Sądząc po kroju szat było to dwóch mężczyzn i dwie kobiety.

- To właśnie jest wasza zguba – odezwała się Yennefer, wskazując Harry’ ego. – James, stwierdziliśmy, że skoro są twoje urodziny i wkraczasz w dorosłość, to powinieneś spędzić ten czas w gronie przyjaciół. Niestety, nie mogłam tu zaprosić Rona i Hermiony, ale mam nadzieję, że ta trójka wystarczy.

- Jeśli to moja droga kuzynka i reszta to oczywiście, że wystarczą – odpowiedział po chwili Harry.

- Wiedz w takim razie, że to twoja kuzynka i reszta – powiedziała jedna z postaci. Jak się okazało była to Carmen.

Harry uśmiechnął się szeroko, dawno nie rozmawiał z panną Black. Owszem mieli lusterka, ale to jednak nie było to samo co rozmowa w cztery oczy.

Wszyscy usiedli wokół stolika. Ginger zagłębiła się w rozmowę z Carmen, Yennefer i Angelica również znalazły ciekawy temat do konwersacji. Jesse przywołał do siebie kelnerkę i zażądał kilku butelek piwa kremowego. Dziewczyna dziwnie na niego spojrzała. Tutaj rzadko zamawiano tak niskoprocentowe napoje.

- Słuchaj, kotku. Prawdopodobnie co najmniej dwójka z siedzących tu osób wyląduje dziś na arenie, a nie chciałbym zbierać później ich szczątków. Nie mówiąc już o tym, że znam ich na tyle dobrze by wiedzieć, że po pijaku potrafią nieźle dać w kość. Przynieś kremowe i dwie butelki ruskiej wódki, byle nie Ognistej. I koniecznie kieliszki.

Rudowłosa kelnerka uśmiechnęła się do Jesse’ ego. Miała na sobie króciutką minispódniczkę, która ledwo zasłaniała jej zaokrąglone pośladki, do tego białą bluzkę przed pępek, z dużym dekoltem uwydatniającym obfity biust. Jej twarz była ładna, miała lekko orientalne rysy. Mogłaby zostać uznana za piękną, gdyby nie skrzywione, żółte zęby, z kłami dłuższymi niż u normalnego człowieka.

- Strzyga – stwierdziła Ginger, po czym splunęła na podłogę.

Strzygi były jak wilkołaki. W czasie pełni zmieniały się w potwory, a w pozostałą część miesiąca były ludźmi. Głównie kobietami, które działały na mężczyzn jak wile. Nikt nie wiedział, jak dochodziło do przemiany w strzygę, ale jedno było pewne. Takie potworzyce powstawały zawsze w okolicach cmentarzy i to głównie tam siały największe zniszczenie. Były silniejsze od normalnego człowieka, i mimo iż zachowywały ludzki wygląd, to umysł był pod kontrolą demonich lub wampirzych genów. Nikt nie sprawdził tego na sto procent.

Kelnerka wróciła. Na stoliku położyła tacę z zamówionymi trunkami. Odchodząc puściła Jesse’ emu oczko i otarła się o niego zalotnie kręcąc biodrami. Blackowi zdawało się to nie przeszkadzać. Co więcej, sprawiał wrażenie zainteresowanego.

Carmen spojrzała na kobietę z nienawiścią wymalowaną na twarzy. Wiedziała, że jej braciszek jest kobieciarzem. Wiedziała też, że miałby ochotę wziąć sobie za żonę Yennefer. W końcu kobieta powinna umieć bronić dzieci. Dziewczyna spojrzała z desperacją na Harry’ ego.

Harry nie wiedział, na co stać strzygi. Wiedział tylko, że nie chciałby zadzierać z nimi, kiedy są w pół-zwierzęcej postaci. Popatrzył na Ginger.

- Na mnie nie patrz – parsknęła fioletowowłosa. – To nie ja jestem Łowcą, to nie ja walczę Gladiolą i to nie ja trzymam Lucyfera w cholewie. Nie mówiąc już o tym, że to ty masz pegaza.

- Ale ty masz doświadczenie – mruknął chłopak.

- To ci powiem, że moje doświadczenie jest gówno warte na lądzie. Mogę się szlajać po Nokturnie. Mogę walczyć z wężodonem, czy syreną, ale na strzygi nie pójdę. Mogę ci taką jedną czy drugą sukę nawet palcem wskazać, ale bić się z tym cholerstwem nie zamierzam. Jeszcze mi życie miłe.

Strzyga przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań. Nie to, żeby się bała jakiegoś nieopierzonego smarkacza, czy nawet kapitan Ginger. Ta ostatnia była wyjątkową zołzą, ale zawsze starała się trzymać na uboczu. Po prostu nie podobało jej się to towarzystwo. Byli jacyś tacy dziwni i mówili o rzeczach, których ona nie rozumiała.

- Idź stąd, złotko – usłyszała obok ucha aksamitny głos przywodzący na myśl anioła. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że powiedział to młody mężczyzna. – Raczej nie chciałabyś spotkać się z wściekłym nekromantą.

- Ty jesteś nekromantą? – prychnęła pogardliwie. – Nie wyglądasz na takiego, który babra się w cmentarnych odpadach.

- Nie jestem nekromantą, złotko. Jestem Łowcą.

Dziewczyna pisnęła i odskoczyła. Spojrzała na niego ze strachem. Nie lubiła Łowców. Zabili jej matkę i od tego czasu musiała radzić sobie sama. W ten sposób trafiła na Nokturn. Zamyśliła się, ale jej ciało ciągle pozostało napięte. Łowca nie sprawiał wrażenia groźnego. Wyglądał nawet na osobę, która nie cierpi widoku krwi.

- Odejdź, złotko. Nie chciałbym zeszpecić tak pięknej buźki – mruknął chłopak.

- Przecież tacy jak ty lubują się w zabijaniu takich, jak ja – warknęła.

W oczach Łowcy zobaczyła wściekłość. Nie na nią, ale na świat w ogóle.

- Nie prosiłem się o bycie Łowcą – wysyczał. – A teraz idź do innych klientów. Wzbudzamy zbyt duże zainteresowanie.

Strzyga skinęła i szybkim krokiem podeszła do kolejnego stolika.

Ginger spojrzała na chłopaka z podziwem. Nie lubiła strzyg, a Harry tak umiejętnie się jej pozbył. W dodatku Potter miał kontakty wśród syren i wężodonów. Przydałby się jej ktoś taki na statku. Miała zamiar przedstawić mu swoją propozycję, ale rozmowa zdążyła potoczyć się dalej.

Harry koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego urok strzygi nie zadziałał na niego, ani na Martina.

- Myślisz, że na co noszę tyle błyskotek? – zapytał retorycznie Martin. – Talizmany, w większości. Fakt, niektóre to zwykła bazarowa tandeta, ale inne działają perfekcyjnie.

Harry skinął głową. Tyle informacji mu wystarczyło. Wolał nawet nie wiedzieć, z czego robione były talizmany noszone przez pirata. Ciągle jednak nie wiedział, dlaczego na niego nie działał urok rudowłosej.

- Boś Łowca – mruknęła Ginger. – Tacy mają odporność na niektóre uroki w genach. To się nazywa mutacja, o ile dobrze pamiętam.

- Że jak? – zapytał zdezorientowany chłopak.

Carmen uśmiechnęła się wrednie. Lubiła Harry’ ego jak brata. Mogła się z nim wygłupiać i walczyć ramię w ramię, ale Furia czasami był strasznie niedoinformowany. Mógłby w końcu zajrzeć do biblioteki. Książki przecież nie gryzą. No, przynajmniej większość.

- A co myślałeś? Że niby jak Łowcy są w stanie walczyć z wampirem, strzygą, czy szyszymorą? Myślisz, że tylko przez eliksiry są tak szybcy? Fakt, eliksiry robią swoje, ale działają najwyżej przez godzinę. Taki Łowca to potwór w ludzkiej skórze. Zawsze wygląda jak człowiek, zawsze jak człowiek się zachowuje, ale gdy idzie na akcję zmienia się w bestię.

Dalszą rozmowę przerwało wejście na arenę wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie i takiż bezrękawnik. Przy pasie wisiała, duża, saraceńska szabla, na udzie umieszczono kaburę z pistoletem. W cholewie wysokiego buta był sztylet lub nóż myśliwski, Harry nie był tego do końca pewien. Różdżkę trzymał w ręce.

Carmen uśmiechnęła się szeroko. Zawsze marzyła o tym, żeby spotkać gladiatora, a ten najwyraźniej był mistrzem, skoro trafiła mu się taka fucha, jak prowadzenie imprezy.

- Mam zaszczyt powitać państwa na walkach, które organizowane są rokrocznie od szesnastu lat. Dziś po raz pierwszy na arenie wystąpią Didi i Dexter. Walczyć będą jako jedna drużyna. Czy jest ktoś, kto chciałby się z nimi zmierzyć?

Na arenę wyszła dwójka wysokich czarodziejów. Dziewczyna i chłopak. Oboje mieli krótko obcięte, blond włosy. Oboje mieli na sobie ciemne stroje. On ubrany był w czarne bojówki i granatowy podkoszulek. Ona miała na sobie granatowe rybaczki i szarą bluzkę na szerokich ramiączkach.

Ludzie przez chwilę przyglądali się stojącym na baczność dzieciakom. Wszyscy mieli świadomość, że najnowszy nabytek Nieba to dzieci. Prawdopodobnie w wieku Hogwarckim. Jednak tutaj nikt nie patrzył na metrykę. Chcesz walczyć, to walczysz.

Harry z zainteresowaniem przypatrywał się stojącym na arenie. Nie interesował się starszym mężczyzną. Bardziej skupiał się na Didi i Dexterze. Dałby sobie głowę uciąć, że już kiedyś ich widział. W Hogwarcie.

- To szczury – stwierdziła Ginger zakańczając ocenianie.

Harry spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.

- Szczury, to dzieciaki, które mieszkają na Nokturnie. Kradną, żeby przeżyć i mieć kasę – wyjaśniła Yennefer. – Często wynajmuje się ich do różnorakich zadań. To kanciarze w młodszej wersji.

- Ci tutaj chcą się wybić, dlatego będą walczyć – wtrąciła Corinne. – Jeśli uda im się zostać gladiatorami, to zdobędą sławę i poważanie.

Na arenę wkroczyło dwoje mężczyzn. Obaj mieli na sobie stroje gladiatorów i sprawiali wrażenie pewnych siebie. Byli przystojni na swój diaboliczny sposób. Jeden z nich miał rude włosy związane w kitkę, drugi był krótko ostrzyżonym blondynem. Byli muskularni, ale nie napakowani.

Ginger gwizdnęła z podziwem. Yennefer pokiwała głową z uznaniem. Carmen uśmiechnęła się szeroko. To nie prezencja była najważniejsza. Ona sama stawiałaby na szczury. Angelica przez chwilę patrzyła na ostatnią dwójkę. Spojrzała na Harry’ ego.

Chłopak nie ściągnął kaptura, ale wszystko uważnie obserwował. Być może odzywały się w nim geny Łowcy, ale wiedział, że tych dwóch to nie ludzie. Być może były to wampiry lub wilkołaki. Nie miał pewności.

Walka zaczęła się i trwała przez blisko trzydzieści minut. Wszyscy musieli przyznać, że szczury są dobre, ale daleko im do mistrzów walki. Bronili się zaciekle, ale w otwartym starciu nie mieli najmniejszych szans. Byli przyzwyczajeni do atakowania z ukrycia, wbijania noża w plecy, a nie do walk na arenie Koloseum.

W ostatecznym rozrachunku wygrali bardziej doświadczeni, ale na podstawie głosowania stwierdzono, że szczurom należy dać jeszcze jedną szansę. Tymczasem można było walczyć z nowymi mistrzami. Nikt jakoś się do tego nie kwapił. Wszyscy pamiętali, w jak pokazowy sposób pokonali swoich poprzednich przeciwników.

Carmen spojrzała na Harry’ ego. Spod kaptura patrzyły na nią niesamowicie zielone oczy. Chłopak nie miał na nosie okularów, ale dziewczyna domyśliła się, że nosił soczewki. Potter uśmiechnął się nieco diabolicznie. Carmen odwzajemniła uśmiech.

- Czy walczyć może każdy? – zapytał chłopak nachylając się w stronę Ginger.

Fioletowowłosa skinęła głową. Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. Carmen spojrzała na niego, a gdy skinął głową wstała i podeszła do człowieka, który zajmował się zapisami. Szepnęła mu kilka słów. Mężczyzna zapisał coś na leżącym przed nim pergaminie i krzywo uśmiechnął się do stojącej przed nim nastolatki.

Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do swojego stolika i chwyciła Harry’ ego za rękę. Zbiegli po schodach i wskoczyli na arenę, uprzednio zdejmując z siebie płaszcze. I tak jedynie przeszkadzałyby im w walce, a wszystko, co działo się w Koloseum nie mogło wyjść poza nie. Nie musieli więc obawiać się, że ktoś ich zaatakuje na zewnątrz, lub będzie wracał do tej sprawy.

Kiedy Harry ściągnął płaszcz, Carmen gwizdnęła przeciągle. Chłopak miał na sobie bojówki moro, czarny bezrękawnik i glany okute metalem. Na głowie zawiązaną miał czerwoną bandamę, spod której wystawały wijące się kosmyki. Dziewczyna stwierdziła, że chłopakowi brakowało jedynie kolczyka i wtedy wyglądałby jak stuprocentowy buntownik.

- Mamy już kolejnych odważnych! – zakrzyknął starszy gladiator. Krytycznym wzrokiem spojrzał na stojących przed nim młodzików. Był pewien, że byli młodsi od szczurów. – Rose i Furia! Wybierzcie broń – powiedział już ciszej.

- Różdżki – stwierdziła bez namysłu Carmen. – Reszta wyjdzie w praniu. Są jakieś zasady?

- Żadnych zaklęć uśmiercających.

Carmen zrobiła minę zbitego psiaka, ale skinęła głową. Wymamrotała coś, co brzmiało, jak: “A tak chciałam wypróbować tego Moriatusa”.

Carmen i Harry weszli na arenę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem ze swoimi przeciwnikami. Ci ostatni sprawiali wrażenie pewnych siebie.

Zaatakowali bez ostrzeżenia. Cruciatusami. Dziewczyna odskoczyła, a chłopak jedynie uśmiechnął się ironicznie. Odpowiedział Tormentą, a Carmen posłała w ich stronę Czarną Strzałkę. Obronili się i znowu zaatakowali.

Walka trwała już dobre pół godziny i nigdzie nie było widać zwycięzców. Zgromadzeni na widowni ludzie zaczęli się już niecierpliwić.

- Zmiana broni – krzyknęła Carmen w stronę swojego partnera i przywołała do siebie miecz. Chłopak zrobił to samo.

Harry poczuł metal w swojej zaciśniętej dłoni. Jego oczy zaświeciły się diabolicznie. Znów czuł to, co za każdym razem, kiedy walczył, kiedy chciał zabijać. Prze jego żyły przepłynęła potężna dawka mrocznej energii. Włosy chłopaka lekko zawirowały, kiedy magia wydostała się na zewnątrz.

To samo działo się z Carmen. Jej czarne włosy falowały w rytm niesłyszalnej muzyki. Każdy jej ruch był wykonany z gracją wili i sprytem wampira. Wirowała po arenie jak baletnica. Zdawało się, że dziewczyna nie walczy, lecz tańczy. Ciosy jakie zadawała mieczem były proste i skuteczne.

Były gladiator patrzył na to wszystko ze zdziwieniem, ale i szacunkiem. Jeśli ktoś umiał przywołać miecz, to znaczyło, że był naprawdę świetnym wojownikiem. Jeśli jednak walczył wampirzym mieczem, to znaczyło, że był naprawdę potężny. A chłopak, który skakał po arenie bez wątpienia potrafił się bić.

Czarnowłosy i zielonooki. Ubrany na mugolską modłę, ale z piracką elegancją. Był wysportowany i szybki. Atakował podstępnie jak wąż, ale z siłą i odwagą lwa. Był kompletnym przeciwieństwem dziewczyny, która sprawiała wrażenie, jakby walka była dla niej dobrą zabawą, czymś tak normalnym jak niedzielny spacer. On walczył jak prawdziwy wojownik. Był skupiony i nie dawał się rozproszyć. Zdawało się, że dopiero teraz zaczął się nakręcać.

Dla byłego gladiatora szczęk metalu uderzającego o metal był najpiękniejszą muzyką. Większość zgromadzonych traktowała takie walki jak rozrywkę, ale dla niego było to niemal jak praca. Wychował się na Nokturnine i, mimo iż chodził do Hogwartu, to nigdy jakoś nie zamierzał rezygnować z ulicznych walk. Kochał walkę, miał ją niemal we krwi. Był wampirem, który został przemieniony dla ciemności gdy skończył dwadzieścia lat. Jednak jego dusza pozostała ludzką, tak samo jak serce.

Walka skończyła się zwycięstwem Furii i Rose. Wampir musiał przyznać, że nie spodziewał się tak spektakularnego zwycięstwa po zwykłych dzieciakach, które były ubrane zbyt dobrze, jak na szczury.

- Mamy nowych mistrzów – ogłosił zgromadzonym ludziom. – Czy jest ktoś, kto chce rzucić im wyzwanie?

Nikt jakoś nie miał na to ochoty. Wszyscy dokładnie widzieli, co potrafią ci ludzie, bo dzieciakami nie można było ich nazwać. Kiedy po piętnastu minutach nikt się nie zgłosił gladiator wszedł na arenę.

- Jako sędzia mam prawo walczyć, co też z chęcią uczynię. Jednakże będę walczyć jeden na jednego. Z tobą, chłopcze – zwrócił się do Harry’ ego. – Wybierz swojego sekundanta.

Harry rozejrzał się dookoła udając głębokie zamyślenie. Spojrzał na Carmen, ale ta pokręciła głową. Była już zmęczona. W końcu czterdziestopięciominutowa walka z wilkołakami to nie przelewki.

- Pozwoli pan, że sprawdzę, czy mój sekundant nie jest zbyt pijany?

Mężczyzna skinął głową i patrzył na oddalającego się chłopaka. Sam też musiał znaleźć sobie zastępcę. Jego wzrok od razu padł na siedzącego w ostatnim rzędzie człowieka. Skinął na niego, ten tylko uśmiechnął się krzywo i szybkim krokiem podszedł do gladiatora. Mimo iż był on aurorem, to nie przejmował się przepisami i potrafił walczyć zarówno w ulicznych walkach, jak i regularnej bitwie.

Po chwili Harry wrócił prowadząc za sobą zakapturzoną postać. Szata była tak skrojona, że nie dało się poznać płci osobnika. Chłopak spojrzał z nienawiścią na sekundanta swojego przeciwnika. Doskonale pamiętał tę twarz. Nie da się zapomnieć kogoś, kto na policzku ma znamię w kształcie kruka.

Ukłonili się sobie. Rozpoczęła się walka. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony, niektóre były tak silne, że potrafiły zachwiać ochroną, jaką tarcza kopułowa dawała widzom. Wszyscy byli pewni tylko jednego. Tego pojedynku nie zapomną do końca swoich dni.

Harry opadał z sił. Jego przeciwnik miał nad nim przewagę zarówno fizyczną, jak i większe doświadczenie. W końcu nie zostaje się gladiatorem za ładny uśmiech. Mężczyzna zadawał ciosy silniejsze niż w przypadku normalnego człowieka. Z pewnością musiał mieć w sobie jakąś domieszkę krwi wampira, w końcu byli oni doskonałymi szermierzami.

Harry zmaterializował na prawej ręce rękawicę ze smoczej skóry nabijaną ćwiekami. Gladiator był tym faktem tak zaaferowany, że nie zdążył uskoczyć przed pięścią lecącą w stronę jego twarzy. Zdawałoby się, że w ostatnim momencie Harry wyhamował dłoń i zamiast nią uderzył łokciem. Mężczyznę zamroczyło na chwilę, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą. Harry na migi pokazał, że schodzi z areny, ustępując miejsca sekundantowi.

Tym razem na scenę wkroczyła postać odziana w czerń. Jednym zgrabnym ruchem odrzuciła pelerynę. Oczom wszystkich ukazała się drobna twarz Yennefer. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie przywołując swój oręż.

Gladiator zbladł, kiedy zobaczył uśmiechniętą ćwierćwilę.

- Vipera – syknął.

- W rzeczy samej, Loki. Mam nadzieję, że nie uciekniesz z krzykiem, bo wtedy do akcji ruszy Furia i zabije twojego sekundanta.

- Nie odważy się zabić aurora – wydyszał Loki między kolejnymi ciosami.

- Dla Furii to zwykła gnida. Mają prywatne porachunki. Nie zdziw się, jeśli kiedyś znajdziesz głowę Kruka na wycieraczce.

Zaatakowała z pół obrotu wyszarpując z kieszeni spodni różdżkę. Rzuciła Tormentę i Cruciatusa. Mężczyzna uniknął obu płomieni i wyprowadził cięcie na płask, na wysokości szyi Vipery. Kobieta uchyliła się i podcięła wampirowi nogi. Gdy się przewrócił usiadła na nim i przyłożyła mu różdżkę do głowy.

- Poddajesz się, czy bawisz się dalej?

- Jak zawsze pewna siebie – warknął, zrzucając ją z siebie.

Do Harry’ ego podeszli Didi i Dexter. Podali mu butelkę zwykłej wody. Harry przyjrzał im się uważniej. Teraz miał już pewność, że widział ich wcześniej.

- Byłeś naprawdę niezły – odezwał się blondyn. – Kim jesteś? Nie widzieliśmy cię tu wcześniej.

- Bo jestem tu pierwszy raz – mruknął Harry, - a nawet gdybym był tu wcześniej, to bym się nie chwalił. Wy też nie mówiliście, że jesteście szczurami.

- Ty nas znasz? Kim jesteś? – tym razem odezwała się dziewczyna.

- Czyżbyś mnie nie znała, Carol? Aż tak się zmieniłem?

- Skąd znasz jej prawdziwe imię? – warknął brat dziewczyny.

- Twoje też znam, Dominiku. A może wolicie posługiwać się szczurzymi pseudonimami?

W czasie ich krótkiej wymiany zdań walka się skończyła. Wygrał Loki, choć nawet on musiał przyznać, że zarówno Vipera, jak i Furia byli godnymi przeciwnikami.

Harry oddalił się od bliźniaków. Wrócił do swojego stolika i zdrowo pociągnął z kieliszka.

- Święci Gryfoni, mądrzy Krukoni, wierni Puchoni i przebiegli Ślizgoni. Bzdura – warknął.

Carmen spojrzała na niego zdziwiona. Z rany na policzku ściekała krew. Yennefer miała przeciętą brew, ale już teraz zajmowała się tym Angelica.

- Co masz na myśli – zapytała Black.

- Te szczury, które chciały się wybić to Gryfoni. Byli, ale zawsze.

Walki skończyły się dobrze po północy. W okolicach drugiej, Harry i jego towarzysze przetransportowali się do wynajętego pokoju i dopiero teraz zaczęli imprezować. Harry był zadowolony. Miał przy sobie przyjaciół, mógł z nimi pogadać i nikt go nie pilnował.

Wszyscy dobrze się bawili. Harry, Carmen i Corinne urządzili bitwę na kulki z farbą. Angelica i Yennefer zagłębiły się w pasjonującej rozmowie o eliksirach. Jesse i Martin wymieniali między sobą uwagi na temat najnowszych modeli broni.

Harry dostał mnóstwo ciekawych i oryginalnych prezentów. Carmen i Jesse do spółki dali mu pistolet. Wytłumaczyli, że skoro jest Łowcą, to powinien mieć broń dla Łowców. Ponoć kule, jakimi można było strzelać zrobione były ze srebra powleczonego rtęcią. “idealne na wilkołaki i Nosferatu” – jak stwierdziła Carmen. Yennefer dała mu koszyk dla Avady. Stwierdziła, że Avada, nie powinna spać na podłodze, ale koszyku, jak na prawdziwą strażniczkę przystało. Angelica dała mu pudełko pełne różnorakich eliksirów. Od Pabla dostał wisiorek w kształcie splecionych ze sobą smoków, żeby nigdy nie zapomniał o przyjaciołach. Corinne dała mu tarczę zrobioną z łusek wężodona. Martin podarował mu cztery szarfy i tyle samo bandam, żeby już nie musiał ich pożyczać.

O piątej Yennefer musiała opuścić towarzystwo. Bynajmniej nie miała na to ochoty. Procenty już dawno uderzyły jej do głowy i czuła się nieco skołowana. Miała wrażenie, że świat wiruje jej przed oczami a ziemia ucieka jej spod stóp. Drugim powodem, dla którego miała ochotę zaszyć się pod ziemią był Czarny Pan. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Gad już się obudził i najprawdopodobniej domyślił się, kto rzucił na niego klątwę. Bądź co bądź nie był głupi.

Aportowała się do swojego tymczasowego mieszkania. Założyła na siebie obowiązkowy “mundurek” i znowu się zdeportowała. Tym razem pod mury Wężowego Grodu.

Nie zwracając uwagi na kamiennych strażników, którzy tylko sobie znanym sposobem pojawili się pod wrotami weszła do środka. Gargulce były dobrymi szpiegami, ale na strażników się nie nadawały, stwierdziła po namyśle, lepsze były chimery.

Swe kroki od razu skierowała do gabinetu. Tak jak się domyślała, Czarny Pan siedział przy dębowym biurku i w zamyśleniu patrzył na migotliwy płomień świecy. Bezimienna skłoniła się przed Lordem. Nie odzywała się, wiedząc, że jest to igranie z ogniem. Voldemort, nawet kiedy był spokojny potrafił rzucać perfekcyjne Cruciatusy, dlatego Vipera wolała się nie przekonywać, jak rzuca je, kiedy jest wściekły.

- Witam cię, Bezimienna. Zapewne domyślasz się, po co cię tu wezwałem?…

Nie poruszyła się. Nawet nie skinęła głową. W jej oczach widać było jedynie wystudiowany chłód i obojętność.

- Zapewne wiesz też, że nie lubię takiej niesubordynacji?

Znowu nie dała nawet najmniejszego znaku, że zrozumiała, o co mu chodzi. Właściwie alkohol na tyle przyćmiewał umysł, że miała kłopoty nawet z poprawnym wypowiedzeniem swojego pełnego nazwiska łącznie ze wszystkimi imionami.

- Po jaką mantykorę rzuciłaś tą klątwę?!

Drgnęła, kiedy po komnacie poniósł się krzyk. W głowie czuła nieprzyjemne łupanie.

Czarny Pan przyglądał się swojej najlepiej wyszkolonej śmierciożerczyni. Nie wiedział tylko, czy jest ona tą najwierniejszą. Ta kobieta potrafiła owinąć go sobie wokół palca, a potem odrzucić w kąt jak starą, nieużywaną zabawkę. Tak z Czarnym Panem się nie robi.

- Crucio!

Dziewczyna wrzasnęła. Voldemort zdziwił się, bo Bezimienna potrafiła znieść tą klątwę bez krzyku. Wiedział to, bo sam sprawdzał za pomocą Cruciatusa wierność każdego nowego śmierciożercy. Wtedy dziewczyna jedynie zaciskała pięści i zęby. Przerwał zaklęcie.

Podszedł do niej i ściągnął z jej twarzy maskę wykrzywioną w smutnym grymasie. Po twarzy Vipery spływała krew, oczy wirowały w szaleńczym tańcu. Pochylił się nad nią. Jej oddech śmierdział alkoholem. Mężczyzna zaklął szpetnie. Połączenie Cruciatusa i alkoholu nie było dobrym pomysłem*.

Machnął różdżką. Pojawiła się przed nim niewielka buteleczka pełna bladoniebieskiego płynu. Niemal siłą wlał go dziewczynie do gardła. Pięć minut później Yennefer ocknęła się.

- Czy teraz powiesz mi, czemu rzuciłaś tą klątwę? Czy ja ci wyglądam na samotną księżniczkę z mugolskich bajek?

- Bella dałaby się pociąć żywcem, bylebyś został Panie jej mężem.

- Ani ona piękna, ani ja śliczny. Czemu rzuciłaś tą cholerną klątwę? Gadaj, do jasnej chimery!

- Żebyś dał chłopakowi czas – powiedziała ważąc słowa. – Żebyś pozwolił mu nauczyć się aportacji i żebyś przestał snuć plany o nieśmiertelności, bo ci się to i tak nie uda. Tylko wampiry mają zapewnioną wieczną egzystencję.

Tym razem oberwała Tormentą. Nie za klątwę, ale za bezczelność. Zastanawiała się, jak mogła być aż tak głupia. Przecież babka Vivian zawsze mówiła, że Magia Słów przestaje działać, gdy wypije się za dużo. Wtedy człowiek nie panuje nad tym co mówi i jednym nieopatrznym słowem mógłby wywołać międzynarodowy konflikt na skalę światową.

Kilkanaście przekleństw później Czarny Pan wypuścił Yennefer ze swoich łap. Oczywiście wiedział, że dziewczyna nie powiedziała mu całej prawdy, ale na razie nie obchodziło go to. Zdawał sobie sprawę, że Malfoy byłaby świetnym szpiegiem jasnej strony, ale w tym wypadku nie wchodziło to w rachubę. Malfoy, mimo iż arystokratka o nienagannych manierach, często kręciła się po Nokturnie i w innych tego typu miejscach. Ponoć nawet włamała się do Ministerstwa, w co był w stanie uwierzyć, bo to ona wprowadziła jego ludzi do Departamentu Tajemnic, a potem, w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła z pola walki.

_____________________

* O ile się nie mylę “Faust” Goethego, ale pewności nie mam. Jeśli się pomyliłam, to przepraszam.

* Cruciatus + alkohol = dużo krwi. Cruciatus działa na zakończenia nerwowe, a alkohol na mózg. Uznałam, że w wyniku złego przekazu informacji (majaki poalkoholowe itp.) mózg otrzymuje złe informacje odnośnie nerwów. Może to doprowadzić nawet do śmierci przez wykrwawienie. Dlatego właśnie nawet Czarny Pan nie stosuje tego sposobu tortur. Po czymś takim człowiek zostaje sparaliżowany, a jego mózg się “lasuje”. Yennefer ma w sobie krew wil i wampirów, dlatego na nią działa to nieco inaczej. Stąd krew.



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Marta Potter
post 14.08.2006 05:57
Post #28 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 5
Dołączył: 03.08.2006
Skąd: chicago

Płeć: Kobieta



SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR !!!!!!!!!
tak jestem happy ze mamo nie wyskoczylam przez okno z radosci... no troche przesadzilam no ale co tam.Niezly styl mie ma co ,czytalam twoje HP i BS
suuuppperrr ! a to dla weny: zelka1.gif czekolada.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.05.2024 15:00