Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Bukiecik Fiołków, inny fanfik (HP), zakończone

Nelusia
post 03.08.2006 16:22
Post #1 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 34
Dołączył: 29.05.2006
Skąd: Danzig

Płeć: Kobieta



Pisane w zeszłym roku na podstawie piosenki "Un ramito de violetas". Inne spojrzenie na pewne osoby, wizja raczej moja własna, ale nie odchodzi za bardzo od kanonu.

Miłego czytania!

Nel



Bukiecik fiołków


Było zimne i deszczowe listopadowe popołudnie. Niebo nad Wiltshire zasnuwały szare, kłębiaste chmury. Z wysokich drzew rosnących po obu stronach ścieżki, którą szła kobieta w długim czarnym płaszczu, spadały ostatnie liście. Mocniejszy podmuch wiatru poderwał je do szalonego tańca.
Kobieta wsunęła kaptur na głowę i przyspieszyła kroku. Szła w stronę najokazalszego domu w okolicy, który znajdował się dokładanie na końcu tej dróżki.
Z oddali dostrzegła światła palące się w oknach starego dworu. Od lat nie była w tym miejscu, a nic się tu nie zmieniło. Te same stare dęby szumiały za domem, podwórze było tak samo uprzątnięte jak przed laty.
Przeszła przez kutą w żelazie bramę wjazdową i znalazła się na terenie posiadłości.
Minęło tyle lat… Tak dawno jej tu nie było. Zastanawiała się, jak ją przyjmą właściciele. W końcu uważali ją za zdrajczynię rodu. Została tu jednak zaproszona przez swoją siostrę. Nie miała pojęcia dlaczego, w końcu od wielu lat nie utrzymywały ze sobą żadnego kontaktu.
Podniosła oczy do góry i spojrzała na nieskazitelnie białą i zdobioną rzeźbami fasadę domu. Nie wiedziała, co ją czeka tam w środku, za tymi ciężkimi drzwiami z kołatką w kształcie głowy smoka. Zaczęła się zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem jakiś podstęp ze strony męża jej siostry.
Pomimo tego postanowiła nie zawracać. Chwyciła za kołatkę i weszła do środka, gdy skrzat domowy otworzył jej drzwi.

*~*~*

Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam. Ty będziesz pierwsza. Usiądź sobie wygodnie. Postanowiłam powiedzieć to właśnie tobie, bo wiem, że wysłuchasz mnie do końca - i że mnie zrozumiesz.
Poczęstuj się ciasteczkiem z patery. Spróbuj, są bardzo smaczne. Te skrzaty jednak znają się na pieczeniu. Chciałabyś się napić herbaty? A, wolisz kawę, zawsze ją wolałaś. Dobrze, dostaniesz kawę, ja też się napiję. Chodź do pokoju. Wolisz zostać w salonie? Jak uważasz....
Tu zresztą jest cieplej. Kominek jest jednak wspaniałym wynalazkiem.
Wiesz, że Lucjusz jest w Azkabanie? Trafił tam w czerwcu po tym, jak Czarny Pan kazał mu i innym śmierciożercom odebrać przepowiednię z Departamentu Tajemnic.
Myślisz, że moje małżeństwo z Lucjuszem zostało zawarte tylko po to, by zachować czystość czarodziejskiej krwi? Być może tak było. Dla was on był zwykłym mordercą, ale tak naprawdę wcale nie był taki zły. Widzę zdziwienie na twojej twarzy. Jak taki ktoś może nie być zły, pytasz. Odpowiem ci, on nie był żadną „maszynką do zabijania”. Po prostu uważał, że to, co robi, jest słuszne. Tak samo zresztą jak nasza siostra. Myślisz, że jest pozbawiony ludzkich uczuć? I tu się mylisz. Za chwilę dowiesz się rzeczy, o jakich wcześniej nie miałaś pojęcia. Po to cię tutaj zaprosiłam. Widzę, że już nie możesz się doczekać dalszego ciągu mojej opowieści. Powiem tylko Drewience, żeby odniosła tacę do kuchni. Za chwilę dowiesz się wszystkiego. Cierpliwości.

*~*~*

Jesteśmy tu same i dobrze, przynajmniej nikt nie będzie nam przeszkadzał. Będziemy mogły w spokoju porozmawiać, tak jak to robiłyśmy wiele lat temu.
Co ja wygaduję? Przecież zawsze lepiej dogadywałam się z Bellą – wiadomo, Ślizgonka ze Ślizgonką lepiej się zrozumie. Ty byłaś w Hufflepuffie. Nie zazdrościłam ci tego, o nie. My mieliśmy klasę i byliśmy świadomi swojej arystokratycznej przynależności. U was byli uczniowie z różnych, często typowo mugolskich rodzin. Lubiliście ich, my nimi gardziliśmy. Zwłaszcza Bella, której duma rodowa nie pozwalała na jakiekolwiek przyjaźnie z ludźmi, jak to określała, „poniżej pewnego poziomu”.
Jestem najmłodsza z naszej trójki. Kiedy wy już byłyście w Hogwarcie i poznawałyście tajniki wiedzy czarodziejskiej, ja ciągle uczyłam się magii w domu, choć, szczerze powiedziawszy, nasi rodzice nie wywiązywali się za dobrze ze swojego obowiązku. Byli zbyt zajęci własnymi sprawami, by mi pomóc w jakikolwiek sposób i powiedzieć, co robię źle. Jak miałam dziesięć lat, omal nie wysadziłam domu w powietrze, bo nie potrafiłam przyrządzić porządnie eliksiru. Gdyby nie to, że ojciec przyszedł wcześniej z pracy, to pewnie teraz byśmy tu nie rozmawiały.
W moim pokoju na ścianie wisiało owalne lustro w mahoniowych, bogato zdobionych ramach. Uwielbiałam się w nim przeglądać i wyobrażać sobie, że jestem najpiękniejszą dziewczynką na świecie. Matka nie pochwalała tych zabaw, uważała, że nic dobrego z tego nie wyniknie. I miała rację.
W Hogwarcie ciężko mi było znaleźć przyjaciółkę, więc trzymałam się z Bellą, która często miała mnie dosyć. Może byłam dla niej zbyt dziecinna? Nie wiem.
Nie miałam zdolności przywódczych Belli ani twojego charakteru. W szkole przezywali mnie „ Panna-Narcyza-Zadarty-Nos”, bo nie dostrzegałam innych. Żyłam we własnym świecie, w którym wszystko było takie jasne i proste. Nie lubiłam rzeczywistości, tego transmutowania mebli w zwierzęta, warzenia eliksirów, corocznych egzaminów i latania na miotle. Nic mi się nie podobało i byłam wiecznie niezadowolona. Naprawdę, powinnaś się cieszyć, że nie byłaś ze mną w jednym domu. Niewiele osób wytrzymywało moje kapryśnie zachowanie, bardzo często mi dokuczali. Nie przejmowałam się tym, ale z drugiej strony było mi smutno, że nie mogę znaleźć żadnej przyjaznej duszy. Większość ludzi mnie unikała.
Zazdroszczę ci tego, że miałaś przyjaciół, że potrafiłaś się z nimi porozumieć. Tego, że byli z tobą, gdy tego potrzebowałaś. Ja nie miałam takiego szczęścia.
Nie zmieniłabym jednak swojego życia. Gdybym teraz miała jedenaście lat i siedziała na krześle w Wielkiej Sali, Tiara Przydziału na pewno przydzieliłaby mnie do Slytherinu. Tam było i jest moje miejsce.
Ze szkolnych przedmiotów najbardziej lubiłam Obronę Przed Czarną Magią - trochę dziwne, biorąc pod uwagę to, czyją jestem żoną, nieprawdaż? - oraz starożytne runy. Reszta była mi zupełnie obojętna, ale moje oceny końcowe były jak najbardziej przyzwoite - dzięki Belli, która nie mogła patrzeć na moje lenistwo i zaganiała mnie do roboty. Często siedziałyśmy do późnych godzin nocnych w bibliotece i wertowałyśmy opasłe tomiska w poszukiwaniu informacji potrzebnych do sprawdzianów.
Dziwisz się, że tak o niej mówię? Cóż, Bella nie zawsze była zła. Sama wiesz o tym doskonale, bo z tobą też umiała się dogadać. Nie chcę jej bronić, bo to w końcu jej wybór, że zeszła na tę drogę, na którą zeszła. I że stała się tym, kim się stała.
Zaczęła gardzić tobą, odkąd się dowiedziała, że wyszłaś za Teda. Ja zachowywałam się dokładnie tak samo jak ona, po raz kolejny dałam się jej zdominować. Wiesz, to dziwne, ale nigdy nie miałam własnego zdania. Tańczyłam tak, jak ona mi zagrała.
Tylko tobą nie mogła kierować. Ani ona, ani nasi rodzice. Zostałaś przez nich uznana za zdrajczynię krwi, ale wcale się tym nie przejęłaś. Zostałyśmy wychowane tak samo, ale ty nie gardziłaś mugolami. Wręcz przeciwnie, bardzo ich lubiłaś.
Przez te lata, podczas których się nie widziałyśmy, często się zastanawiałam:, czego ja ci właściwie zazdroszczę? Miałam ogromny dom i opływałam we wszystkie luksusy, ale czegoś mi do szczęścia brakowało.
Różniłaś się ode mnie i od Belli, to fakt. Nie znaczy to wcale, że byłaś od nas gorsza. Miałaś po prostu więcej odwagi od nas, by przeciwstawić się sztywnym, arystokratycznym konwenansom.
Może to jest ta rzecz, której tak bardzo ci zazdroszczę?

*~*~*

Lucjusza poznałam jeszcze w Hogwarcie. Też był w Slytherinie, tak jak ja. I również pochodził z rodu czystej krwi.
Pewnie to skłoniło mnie do tego, by za niego wyjść. Zdawałam sobie sprawę z tego, że on mnie nie kocha. Bardziej liczyły się dla niego moje pieniądze i to, że jestem czarownicą czystej krwi, a nie jakąś szlamą. On też nie mógł na nie patrzeć. Powtarzał słowa Bellatrix:
„ Kto to widział, żeby w takiej szkole jak Hogwart panoszyły się szlamy?”
Gdy matka dowiedziała się, kto jest moim adoratorem, nie omieszkała zaprosić go do nas. Byliśmy tylko my i nasi rodzice. Pamiętam, że atmosfera była bardzo sztywna i napięta. Oparcie krzesła kłuło mnie w plecy, a zza otwartego okna dochodził duszący zapach jaśminu. Nie mogłam zachowywać się swobodnie i naturalnie. Udawałam, by zadowolić rodziców i całą resztę czarodziejskiej arystokracji.
Lucjusza bardziej obchodziły moje pieniądze i to, skąd pochodzę, niż to, kim jestem. Smutne, ale tak było i nic na to nie poradzę. W wyższych sferach nie wybiera się męża. Wyboru dokonali za mnie rodzice i to wtedy, gdy byłam jeszcze zupełnie mała. Popatrz, jakie to niesprawiedliwe! Nawet męża sama sobie wybrać nie mogłam, o wszystkim decydowali oni. Staroświecki, przestarzały pogląd. A ja oczywiście musiałam się z nimi zgodzić.
Wyszłam za niego, ślub był bardzo wystawny, matka zaprosiła wielu gości. Miałam na sobie długą kremową suknię przybraną błękitnymi różyczkami i koronkowy welon, odziedziczony po prababce. Ty nie zostałaś zaproszona na ślub. Doskonale wiesz, czemu. Próbowałam przekonać matkę, by zmieniła zdanie, ale była nieugięta. Bella, która już była żoną Rudolfa, mówiła tak samo.
Powiem ci teraz, że wtedy brakowało mi ciebie. Ale musiałam udawać, że jestem zadowolona, w końcu wchodziłam do szlachetnego czarodziejskiego rodu Malfoyów. Najwyraźniej do końca życia będę tkwić w tych skomplikowanych koligacjach wyższych sfer.
Lucjusz dopiero po ślubie powiedział mi, kim jest. A był, jak ci wiadomo, śmierciożercą. Tak samo jak Bella i jej mąż. Sami zeszli na tę drogę i nie mam zamiaru ich ani potępiać, ani pochwalać. To był tylko i wyłącznie ich wybór. Nie mogłam się do tego wtrącać, chociaż trochę mnie zdziwiło, że Luc nie powiedział mi tego przedtem.
Często nie było go w domu, chodził na te swoje zebrania klubu śmierciożerców i robił wszystko, by dobrze służyć Czarnemu Panu. Jednak Bella i Rudolf byli od niego o niebo lepsi i on zdawał sobie z tego sprawę.
Początek naszego małżeństwa przypadł na czasy Pierwszej Wojny. Wojny pomiędzy zwolennikami Czarnego Pana a sprzymierzeńcami Albusa Dumbledore’a. Ty wtedy nie stałaś po żadnej ze stron, choć wiem, że wolałaś Albusa. On w końcu był dobrym czarodziejem. Dla was Czarny Pan to wcielenie zła. Był okrutny i żądny władzy.
Musiałam znosić zachowanie mojego męża, jego przekonanie o tym, że postępuje słusznie. Pamiętasz, jak szesnaście lat temu, kiedy Lucjusz był na jakiejś akcji z innymi śmierciożercami, zaprosiłam cię na herbatę? Rozmowa nam się nie kleiła. Już wtedy należałyśmy do dwóch różnych światów.
Cieszyłam się, że w domu nic nie muszę robić. Sama wiesz, że nigdy nie grzeszyłam zbytnią pracowitością. Mieliśmy w domu skrzaty domowe, które wykonywały za nas całą robotę.
Traktowaliśmy ich jak niewolników. Tak zostaliśmy wychowani. Zbyt głęboko to w nas tkwiło, by móc się tego pozbyć.
Bywały dni, w których musiałam znosić obecność innych śmierciożerców w naszym domu i ich pijackie ekscesy. Nie miałam nic przeciw nim, ale czemu musieli to robić właśnie tutaj? Czasem zdawało mi się, że są zupełnie pozbawieni taktu.
Były chwile, w których marzyłam o tym, by stąd odejść. Albo o tym, by Lucjusz dał sobie spokój z tym służeniem Czarnemu Panu.
Luc nie liczył się z moim zdaniem, a ja musiałam tolerować jego zachowanie. Przychodziło mi to z trudem, ale musiałam udawać, że wszystko jest dobrze. Nie potrafiłam się mu sprzeciwić. Często był wobec mnie zbyt brutalny, ale i tak zawsze mu wybaczałam.
Nie było pomiędzy nami prawdziwego uczucia. Wszystko było takie sztuczne i na pokaz. Do czasu...

*~*~*

Uwielbiałam chwile, w których byliśmy sami. Bez Belli, Rudolfa, jego brata i całej tej reszty śmierciożerców. Wtedy przestawaliśmy udawać i zaczynaliśmy okazywać sobie prawdziwe uczucia.
Lubiłam, kiedy brał mnie w ramiona i mówił, że mnie kocha. Te momenty, kiedy czułam jego usta na mojej szyi i dłonie w moich włosach. Te wszystkie zimowe wieczory, gdy piliśmy gorącą herbatę w tym salonie. W kominku płonął ogień, oświetlając ciepłym blaskiem nasze sylwetki i wszystkie stojące tu meble. Te poranki, kiedy budziłam się obok niego i wpatrywałam się w jego twarz. Zawsze wstawałam pierwsza, Luc lubił sobie dłużej pospać. Potrafiłam bardzo długo spoglądać na niego, gdy spał. Czułam, że przebywa gdzieś daleko i jednocześnie jest tak blisko mnie. Tak bardzo blisko...
Wyciągałam rękę i dotykałam jego policzka – ostrożnie, żeby go nie obudzić. Mogę przysiąc, że wtedy uśmiechał się do mnie przez sen. Dziwne, prawda? Uśmiechał się, a przecież był śmierciożercą, którego nie było w stanie rozbawić nawet rzucanie Niewybaczalnych na mugoli.
Nie wiedziałam, które oblicze Lucjusza było prawdziwe. Czy to pierwsze, które znali wszyscy – okrutnego zwolennika Czarnego Pana, czy to drugie, które znałam tylko ja – kochającego męża? Nie miałam pojęcia.

*~*~*

Nasz syn przyszedł na świat pewnego marcowego dnia. Pogoda była taka sama jak dziś – też padał deszcz, a stare dęby rosnące dookoła naszego dworu podobnie szumiały. Jedyna różnica polega na tym, że wtedy była wczesna wiosna, a teraz jest jesień.
Poród był bardzo ciężki - może dlatego Lucjusz nie zgodził się, żebym miała więcej dzieci. Nie wiedziałam, czy robi to ze względu na mnie, czy dlatego, że po prostu nie chciał ich mieć. W końcu każdy mężczyzna marzy o tym, by mieć syna. Gdyby to była dziewczynka, może zachowałby się inaczej.
Draco był podobny do ojca. Miał te same rysy twarzy, te same stalowe oczy i ten sam nos. W miarę dorastania coraz bardziej się do niego upodabniał. Ojciec chciał go wychować na swego godnego następcę. Chciał, żeby Draco, gdy dorośnie, wstąpił w szeregi śmierciożerców. Czarny Pan co prawda został pokonany przez tego całego Harry’ego Pottera, a Lucjuszowi groził Azkaban. Mąż został jednak oczyszczony z zarzutów i od tej pory musiał udawać przykładnego angielskiego czarodzieja. Wiedziałam jednak, że tęskni za tamtymi czasami, podczas których był na służbie.
Nie trafił do więzienia między innymi dlatego, że wszystkiego się wyparł i powiedział, że działał pod wpływem Imperiusa. Zupełnie inaczej niż Bella i jej mąż. Oni uważali się za najwierniejszych popleczników Sama-Wiesz-Kogo. Woleli iść do Azkabanu niż się go wyprzeć. Bella zawsze była twarda i nieugięta, ale w tamtym momencie trochę przesadziła. Nie była już tą samą osobą, co kiedyś. Bycie śmierciożerczynią bardzo ją zmieniło. Gdybym jej nie znała, mogłabym powiedzieć, że to nie jest ta sama osoba. Była taka, jaka była, ale wierzyła, że to, co robi, jest słuszne. Nigdy tego nie popierałam, ale ona nie liczyła się z moją opinią. Co tu dużo mówić, ona nie liczyła się z niczyją opinią. Może tylko Czarnego Pana.
W miarę jak Draco dorastał, Lucjusz wpajał mu coraz to nowe zasady dotyczące tego, co mu wolno, a co nie. Pod żadnym pozorem nie mógł zadawać się z mugolskimi chłopcami z naszego hrabstwa. Zanim dostał list z Hogwartu, uczyliśmy go magii w domu. Był wyjątkowo zdolnym dzieckiem, ale zupełnie nie przykładał się do nauki. To martwiło Lucjusza, który nie mógł znieść, że jakaś dziewczyna z mugolskiej rodziny ma dużo lepsze stopnie niż jego szlachetnie urodzony syn.
Draco został wychowany w pogardzie dla osób pochodzących z rodzin mugolskich i mieszanych. W wieku dziesięciu lat dowiedział się, że Lucjusz był śmierciożercą - i od razu zapragnął, aby go naśladować. A ja nie miałam na to wpływu, choć wolałabym, żeby Draco nie dołączał do śmierciożerców. Zresztą, kto mógł wiedzieć, czy Czarny Pan w ogóle się odrodzi, a jeśli nawet, to kiedy?

*~*~*

W wazoniku na parapecie znajdował się bukiecik fiołków. Ich zapach wypełniał całą moją sypialnię. Patrzyłam na nie i zastanawiałam się, kto zostawił je rano na progu. Draco? Raczej nie. On całymi dniami latał na miotle, bo chciał grać w quidditcha, kiedy już znajdzie się w Hogwarcie. Lucjusz? To było do niego zupełnie niepodobne. Przy tych fiołkach nie było żadnej karteczki, od kogo one są. I to stanowiło dla mnie nie lada zagadkę. Może miałam jakiegoś tajemniczego wielbiciela, który każdej wiosny przynosił mi kwiaty? Nie mówiłam o tym mężowi, wiedziałam, że Lucjusz byłby zazdrosny o tego biedaka i mógł mu zrobić coś złego.
Fiołki, które dostawałam od nieznanego wielbiciela, były moją tajemnicą. Tylko czasem zastanawiałam się, jak on do nas przychodzi, skoro dom jest chroniony zaklęciami, a skrzaty zostały nauczone, żeby nie otwierać obcym.
To był mój jedyny sekret, którym nie mogłam się z nim podzielić. Poza tym nie miałam przed nim żadnych tajemnic. Byłam otwarta w przeciwieństwie do niego.
Lucjusz był dla mnie prawdziwą zagadką, bo nie mogłam dociec, kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamie. Ukrywał się nawet przede mną.


CDN

Ten post był edytowany przez Nelusia: 08.09.2006 20:40


--------------------
"Kobieta bez mężczyzny jest jak ryba bez roweru."
Gloria Steinem


Illegal
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
hazel
post 04.08.2006 00:17
Post #2 

czym jest fajerbol?


Grupa: czysta krew..
Postów: 3081
Dołączył: 24.12.2005
Skąd: panic room

Płeć: kaloryfer



Czytałam to już na forum MR, tam, wydaje mi się, jest już całość. Pierwsza część mi się podobała (czyli ta wklejona tutaj), dalej niestety jest już trochę gorzej (nie będę spojlerować, więc nie powiem, co mi się nie podoba). W pierwszej części nie pojawiają się jeszcze zachwiania logiki, których później nie brakuje. Trochę błędów się pojawia, ale nie są jakieś straszne. Generalnie - rokuje nadzieje na coś naprawdę dobrego.


--------------------
user posted image
The voice in my head doesn’t think I’m crazy.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
Nelusia
post 18.08.2006 16:41
Post #3 

Tłuczek


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 34
Dołączył: 29.05.2006
Skąd: Danzig

Płeć: Kobieta



Kocham komentarze! :>


*~*~*

Lucjusz pracował w Ministerstwie Magii, ja zajmowałam się Draconem. Nasze życie upływało w miarę spokojnie, dopóki nie pojawiła się Abigail. Stało się to wtedy, gdy Draco dostał list zawiadamiający o przyjęciu go do Hogwartu. Luc nie był z tego zbyt zadowolony, bo nie mógł znieść tego, że dyrektorem tak poważnej szkoły był taki człowiek jak Albus Dumbledore. Draco miał iść do Durmstrangu, gdzie przyjmowali tylko uczniów z rodów czystej krwi. Wtedy po raz pierwszy przeciwstawiłam się mężowi. Durmstrang był zdecydowanie za daleko, w kraju, w którym jest o wiele zimniej niż tutaj. Wolałam mieć świadomość, że mój syn jest bliżej mnie. Ostatecznie Draco znalazł się w Hogwarcie. Dziś jest na szóstym roku w Slytherinie. Tam, gdzie jego rodzice.
Wraz z listem do Dracona przyszedł jeszcze jeden do mnie. Czytając go, miałam wrażenie, że ktoś robi mi głupi kawał, lecz list miał pieczęć samego Dumbledore’a. Pisał on, że mamy się zająć dziewczynką z mugolskiego sierocińca, która w styczniu skończyła dziesięć lat. Tego było za wiele. Jak my, czarodzieje czystej krwi, mogliśmy wychowywać małą mugolkę? Nawet, jeśli ta dziewczynka miała zadatki na czarownicę, to i tak nie była to nasza sprawa.
- Tym razem przesadził - warknął Lucjusz, mnąc list w dłoni. Znałam ten niebezpieczny błysk w jego oku, przypomniał mi o latach, które mąż spędził w służbie Czarnego Pana. - Oszalał. Co on sobie, do licha, wyobraża? Że my, arystokraci, będziemy się opiekować pierwszą lepszą żebraczką z ulicy? Skoro on taki miłosierny, to niech ją sam przygarnie, ale od nas wara!
Mimo wszystko w tajemnicy przed Lucjuszem wymknęłam się z domu, żeby porozmawiać z Albusem i przekazać mu decyzję męża - oczywiście, w odpowiednio złagodzonej formie. Sama nie chciałam zresztą, żeby mała z nami zamieszkała, ale nieszczególnie zależało mi na otwartym konflikcie ze starym czarodziejem. Dumbledore był osobą bardziej ugodową od Luca, istniał cień nadziei, że zrozumie moje wyjaśnienia.
Ze starym profesorem spotkałam się w Dziurawym Kotle w Londynie. Ciasny i ciemny pub być może nie był najlepszym miejscem na tego typu spotkania, lecz nie znaleźliśmy lepszego lokalu.
Bardzo szybko dowiedziałam się tego i owego o Abigail.
- Będziesz musiała to zrobić, Narcyzo – odezwał się Albus. – Widzisz, ona nie jest zwykłą mugolką. Jest czarownicą pochodzącą z twojego rodu.
Nie miałam pojęcia, o czym on mówi. Jaka czarownica? Nie słyszałam, by w naszej rodzinie była jakaś dziesięcioletnia czarownica, która wychowuje się w domu dziecka.
Postanowiłam, że zobaczę się z dziewczynką.
Poszłam do tego sierocińca. Budynek z czerwonej cegły, z pęknięciami w murze wywarł na mnie przygnębiające wrażenie. Drzwi były pomalowane złuszczoną, zieloną farbą, a mosiężna gałka była mocno zaśniedziała. Zadzwoniłam do drzwi, otworzyła mi mugolska kobieta w średnim wieku. Spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem w oczach. Ja zdecydowanie nie pasowałam do tego miejsca. Musiałam się ubrać w jakąś mugolską suknię, w której starałam wyglądać się naturalnie, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Wąski hol był oświetlony bladym światłem elektrycznych lamp. Kobieta zaprowadziła mnie do swojego gabinetu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu – odrapane biurko, przy nim dwa fotele, niski stolik, na którym piętrzyły się jakieś papiery, suszone kwiaty w wazonie na parapecie, tynk odpadający ze ścian. I w takich warunkach ona może pracować? Dla mnie takie coś byłoby nie do pomyślenia. Powiedziałam jej, w jakiej sprawie przyszłam i o tym, że zabieram Abigail do siebie. Dyrektorka tego przytułku kazała mi poczekać. Wyszła z gabinetu i po chwili wróciła razem z małą dziewczynką, która uśmiechała się do mnie nieśmiało zza jej pleców.
Abigail miała gęste, proste brązowe włosy do ramion, zadarty, piegowaty nosek, wąskie, szare oczy i szerokie usta. Ubrana była w mugolskie dżinsy, wytarte na kolanach i sweterek z bałwankiem. Wiedziałam, że nie mogę ujawnić swojej prawdziwej tożsamości przy tej mugolce. Powiedziałam Abigail, że zabieram ją do siebie i że od dziś jej życie się zmieni.
- Pani żartuje, prawda? – zdziwiła się dziewczynka. - Nie wierzę, że ktoś zechciałby mnie jeszcze adoptować. Za duża jestem na to, mam już dziesięć lat. Pani Tifany powtarza mi, że powinnam zacząć zachowywać się jak na dziewczynkę przystało. Wszyscy mają mnie za chłopczycę. Nie przepadam za innym dziewczynkami z sierocińca. Cały czas plotkują. Wolę chłopców, zdecydowanie wolę chłopców. Można z nimi połazić po drzewach i pokopać piłkę na boisku. A pani ma syna?
Widać było, że mała cierpi na straszliwy słowotok. Lucjuszowi na pewno to się nie spodoba, ale przyjęcie dziewczynki w nasze progi było tylko i wyłącznie moją decyzją.
- Owszem, mam syna – potwierdziłam. - Jest o rok starszy od ciebie.
Nie powiedziałam jej, że z Draconem nie będzie mogła kopać piłki. Lucjusz nie uznawał niemagicznych sportów.
Kierowniczkę sierocińca na moją prośbę potraktowano porządnym Obliviate. Stało się to tydzień po tym, jak spotkałam małą po raz pierwszy. Podpisanie wszystkich niezbędnych dokumentów poszło nadzwyczaj szybko.
Kierowniczka przytułku musiała zapomnieć o tym, że kiedykolwiek znała dziewczynkę o imieniu Abigail.
Mała nie miała zaufania do obcych, ale było widać, że cieszy się z opuszczenia sierocińca. Wcale się jej nie dziwiłam. Po krótkiej podróży przez kominki - dziewczynka nie wiedziała, co się dzieje, przecież robiła to pierwszy raz w życiu - znalazłyśmy się w salonie dworu Malfoyów. W ten sposób Abigail zjawiła się w naszych progach.
O Abigail można było powiedzieć wiele rzeczy, że biega szybciej niż wszyscy chłopcy z Wiltshire, że doskonale trafia do celu - kiedyś mieliśmy wybite wszystkie szyby w oknach salonu - że znakomicie chodzi po drzewach i że interesuje się starożytnymi runami.
Nie dało się o niej powiedzieć tylko jednej rzeczy. Mianowicie tego, że jest podobna do swoich rodziców.
Abigail była córką Bellatrix i Rudolfa. Nie wierzysz mi? Cóż, ja też nie mogłam w to uwierzyć. To było takie zupełnie niespodziewane. Oni i dziecko...
Nie wierzyłam w to, nawet wtedy, gdy poznałam Abigail. Rodzice oddali ją do sierocińca. Uważali pewnie, że mała będzie im przeszkadzać w karierze śmierciożerców. Dziewczynka urodziła się w styczniu, a parę miesięcy później Bellę i Rudolfa uwięziono w Azkabanie.
Opowiedziałam Abigail o naszym świecie, ale dziewczynka przez długi czas nie mogła uwierzyć w to, że jest czarownicą. Po prostu wcześniej nie miała pojęcia, kim jest, a i nikt jej tego nie raczył powiedzieć.
Lucjusz zgodził się na to, by mała została u nas, kiedy się dowiedział, kim ona jest. Ciężko nam było się przyzwyczaić do myśli, ze nic nie wiedzieliśmy o córce Belli i Rudolfa.
Abigail nie wiedziała, że u nas posiłki podaje Zgredek, nasz skrzat domowy. Skrzat zachował się w stosunku do niej co najmniej dziwnie. Najpierw padł przed zaskoczoną dziewczynką plackiem, potem zaczął przeklinać Lucjusza i jednocześnie walić głową w blat stołu. Abigail przypatrywała się temu z niemałym zdziwieniem. To było jej pierwsze w życiu spotkanie z domowym skrzatem.
Podczas kolacji siedzieliśmy wszyscy czworo w salonie, a Luc co chwilę poganiał Zgredka, by ten przynosił nam różne potrawy. Zauważyłam, że mała je tak, jakby od dawna nic nie miała w ustach. Czyżby tam, w sierocińcu ją głodzili?
Siedziała sztywno wyprostowana i patrzyła to na mnie, to na Lucjusza swoimi szarymi oczami. Draco spoglądał na nią krzywo. Ani on, ani Lucjusz nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Mój mąż nie wiedział, kim jest Abigail. Pomimo tego odnosił się do niej z rezerwą. Nie było w niej niczego z jej rodziców. Może była zbyt młoda, żeby być taka sama jak oni?
- To jest porządny dom czarodziejskiej arystokracji – zaczął Lucjusz po skończonej kolacji. – Dlatego musimy sobie wyjaśnić parę spraw, młoda damo. Po pierwsze masz się do mnie zwracać „panie Malfoy”, a do mojej żony „pani Malfoy”. Do Dracona możesz mówić po imieniu, jeśli to mu nie będzie przeszkadzać - mój syn pokazał na migi, że nie będzie. - Nie wolno ci chodzić samej nocami po domu. Żadnych zakazanych eliksirów warzonych w łazience, żadnego latania na miotle w pokojach, czytania książek z biblioteki, prócz tych, które ci polecimy. Żadnego zadawania się z mugolami. Musisz szanować swoją krew. Żadnych samotnych wypraw do pobliskich lasów, żadnego…
Dziewczynka słuchała tego wszystkiego z szeroko otwartymi ustami.
- Przepraszam, czy będę mogła iść spać, panie Malfoy? – spytała swoim miłym głosem. – Jestem bardzo zmęczona.
Lucjusz zaprowadził ją do pokoju, w którym miała spać. Dziewczynka chłonęła każdy szczegół swoimi szeroko otwartymi oczami. Puszysty, czerwony dywan, ogromne łóżko z ozdobną kapą i mnóstwem porozrzucanych na nim poduszek, rzeźbioną szafę, stolik pod oknem.
Usiadła na łóżku i odezwała się do mojego męża.
- Przepraszam, panie Malfoy. Gdzie są moje rzeczy?
Lucjusz machnął różdżką i otworzył szafę. Oczom Abigail ukazało się wnętrze szafy wypełnione jej starymi ubraniami i nowymi szatami, które kupiłam na Pokątnej. I tu tyrada Lucjusza zaczęła się od początku.
- Żadnego wyskakiwania przez okno, żadnego przynoszenia zwierząt, lub nieznanych ci roślin do domu, żadnego słuchania radia na cały regulator, gdy jestem zmęczony, żadnego dokuczania Draconowi, zrozumiano?
Abigail nic nie odpowiedziała, bo zasnęła. Zwinęła się na nieposłanym łóżku jak kot, wsunęła prawą dłoń pod policzek, a lewa dyndała gdzieś na krawędzi lóżka.
Przypatrywałam się całemu zajściu zza uchylonych drzwi i czyniłam to z pewnym rozbawieniem. Skinęłam na Lucjusza dłonią, by podszedł do mnie. Musieliśmy omówić kwestię dalszego pobytu Abigail u nas. No i sprawę jej edukacji. Chciałam, żeby mała poszła w przyszłym roku do Hogwartu. Lucjusz postanowił bez mojej wiedzy załatwić sobie możliwość wizyty w Azkabanie. Chciał wypytać Bellę, co ma zrobić z jej córką.
Lucjusz z trudem otrzymał w Ministerstwie Magii zgodę na widzenie się z Bellą i Rudolfem w Azkabanie. Szedł tam w wyjątkowo paskudnym humorze, który znacznie mu się pogorszył po powrocie. Od progu zaczął krzyczeć, że Bella do reszty zwariowała, bo przez cały czas jego wizyty mówiła tylko o Czarnym Panu. Zapytana o córkę, zamilkła na moment, ale potem powiedziała, że musiała się jej pozbyć. Ponoć była pewna, że Gayla nie żyje, ale gdy dowiedziała się prawdy od Luca, powiedziała mu, że mamy się zająć jej córką. Nie powiedziała jasno, co mamy robić, ale wspomniała, że nie chce, aby dziewczynka uczyła się w szkole Albusa Dumbledore’a. Rudolf wcale się nie odzywał i Luc nie wiedział czemu. Czy dlatego, że córka nic go nie obchodziła, czy dlatego, że nie chciał wszczynać kłótni z Bellą pod okiem strażników Azkabanu. Fakt, Rudo zawsze był pantoflarzem. To Bella grała pierwsze skrzypce w ich związku. Rudolf miał niewiele do powiedzenia. I pewnie dlatego nie przerywał, jak Bellatrix rozmawiała z Lucjuszem. Luc po wizycie w Azkabanie przez parę dni nie mógł dojść do siebie. To pewne z powodu atmosfery panującej w tamtym miejscu. Zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej robić z córką Lestrange’ów, bo jej rodzice nie dali żadnych konkretnych wskazówek. Lucjusz postanowił, że załatwi jej prywatnych nauczycieli.
Abigail ostatecznie nie poszła do Hogwartu.


*~*~*

Obowiązek powiedzenia Abigail prawdy o jej rodzicach spadł na moje barki. Lucjusz z jakiś nieznanych mi wtedy powodów wolał nie podejmować tego tematu. Dziewczynka przebywała u nas już kilka miesięcy – był lipiec, w dodatku wyjątkowo upalny - w powietrzu bzykały setki pszczół, kwiaty w naszym ogrodzie więdły, a ziemia była popękana z gorąca.
Abigail również źle się czuła podczas upału, bolała ją głowa. Nie mogłam jej tego powiedzieć, kiedy się tak czuła. Postanowiłam poczekać, aż pogoda się zmieni, chociaż raczej się na to nie zanosiło. Aura zupełnie nie zwracała uwagi na nasze usilne błagania.
Pewnego dnia pod koniec lipca powietrze było tak duszne, że nawet ja zostałam w domu. Było czuć, że zbliża się burza. Wiatr targał gałęziami drzew, które rosły wokół naszego dworu, a niebo pociemniało. Zaczęła się gwałtowna ulewa, ciężkie krople deszczu rozbijały się o dach i blaszane parapety.
Abigail siedziała w fotelu przed kominkiem i czytała Transmutację dla początkujących.
- Kiedy będę mogła zmieniać ptaki w kryształowe puchary, pani Malfoy? – spytała, kiedy weszłam do salonu.
- Nie mów do mnie pani Malfoy – poprosiłam. - Czuję się wtedy bardzo staro, a przecież jestem dość młoda. Co do zmieniania, będziesz musiała poczekać. Od razu ci to nie wyjdzie.
Lucjusz początkowo obawiał się, że dziewczynka może nie mieć żadnych zdolności magicznych, a wtedy musielibyśmy ją odesłać z powrotem do sierocińca. Okazało się jednak, że podstawowe zaklęcia opanowała nadzwyczaj szybko, jak na osobę, która przez dziesięć lat swego życia nie miała do czynienia z czarami.
Draco również szybko się z nią zaprzyjaźnił, ale zawsze patrzył na nią trochę z góry. Z pozycji szanującego się czarodziejskiego arystokraty. Abigail też była arystokratką i oczywiście nie miała o tym pojęcia. Dopóki jej nie powiedziałam.
Stwierdziłam, że historię swojej rodziny powinna zacząć poznawać od naszego rodowego gobelinu. Zaprowadziłam małą do pokoju na górze, gdzie wisiał ten gobelin. Na białej ścianie prócz niego znajdował się jeszcze obraz przedstawiający bladą, widmową dziewczynę włócząca się nocą po bagnach. Wzrok Abigail po wejściu do pokoju nie padł na tkaninę pełną wyhaftowanych imion i nazwisk i plączących się złotych nici, tylko na to malowidło. Obraz działał na mnie bardzo przygnębiająco, ale Lucjusz nie pozwolił zdejmować go ze ściany. Była to jakaś rodzinna pamiątka. Podobno po jego prababce.
Zauważyłam, że Abigail wykazuje dziwne zainteresowanie bagiennymi stworami i roślinami. Wiosną potrafiła całe długie godziny spędzać na samotnych wędrówkach po okolicznych lasach i bagnach. Sama dobrze wiesz, że jest to niebezpieczne zajęcie i wiele osób, które zapuściły się w tamte rejony, już stamtąd nie wracały. Tymczasem ona, nie dość że się po nich włóczyła, to jeszcze przynosiła stamtąd mnóstwo zielska, z którego plotła wianki i które zaśmiecało nasze pokoje. Skrzaty miały co sprzątać. Zdarzało jej się również, mimo że jej zabroniliśmy, przynosić do domu węże i jaszczurki. Uwierz mi, że widok zaskrońca w twoim łóżku to nic przyjemnego. Do dziś nie mogę się otrząsnąć po tym, jak Draco jednego o mało nie rozdeptał. Myślałam, że Luc odeśle Gaylę do sierocińca, na szczęście do tego nie doszło. Dziewczynka lubiła przyrodę i wędrówki po lasach bardziej od przebywania z nami.
Miała zresztą sporo szczęścia, bo zawsze wracała cała ze swoich wypraw. Zdarzały się jej wprawdzie zadrapania na rękach czy przemoczone nogi, ale najważniejsze, że była zadowolona. Lucjusz w końcu pogodził się z jej wyprawami, ale zastrzegł, że od września będzie miała zakaz.
- Przecież ja mam dopiero dziesięć lat, panie Malfoy – powiedziała, a jej szare oczy błyszczały. - Draco mi powiedział, że do Hogwartu idzie się dopiero, jak ma się jedenaście lat. I przedtem dostaje się jakiś list. Nawet pokazał mi swój. Ja jeszcze żadnego nie dostałam, a też tam pójdę, prawda?
Pamiętam, że wtedy Lucjusz odpowiedział jej wymijająco i kazał sobie nie przeszkadzać. Już wtedy wiedzieliśmy, że dziewczynka nie pójdzie do Hogwartu. Słowo Belli było dla mojego męża świętością. No i dla mnie też. Cieszyłam się, że będę mogła mieć ją tylko dla siebie. Nienawidziłam przebywać w domu samotnie. Do dziś za tym nie przepadam.
- Kim jest ta dziewczyna? - zapytała nieoczekiwanie, wskazując ręką na obraz.
- Nie wiem – odparłam – to obraz, który Lucjusz odziedziczył po swojej prababce. Wisi tu od wielu lat. Nie znamy jej imienia. Bardziej przypomina jakąś zjawę z przeszłości…
- … albo ducha – wpadła mi w słowo Abigail. - Wygląda tak, jakby do końca świata miała się włóczyć po tym bagnie.
Wzdrygnęła się.
- Podoba mi się, ale wygląda upiornie. Czy nie została na niego przypadkiem rzucona klątwa?
- Co? – zdziwiłam się. - O czym ty mówisz? Skąd o tym wiesz?
- Cóż – odparła dziewczynka z tajemniczym uśmiechem – z książek można wyczytać różne ciekawe rzeczy. Zwłaszcza z tych, które poleca mi pan Malfoy. Po ich pierwszym przeczytaniu nie mogłam spać przez trzy noce z rzędu, bo przestraszyłam się, że ktoś może mi wsypać wolno działającą truciznę do herbaty - albo że rzuci na mnie urok, a ja nie będę o tym wiedzieć. Teraz uważam, że jest to bardzo interesujące, prawda, pani Malfoy?
Postanowiłam porozmawiać z mężem przy najbliższej stosownej ku temu okazji. Był zupełnie nieodpowiedzialny dając jej do czytania takie książki. Wystraszył ją i nie zdawał sobie z tego sprawy. To takie do niego podobne… Musiałam coś z tym zrobić.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie tytułowała mnie panią Malfoy. Siadaj.
Nadeszła chwila prawdy dla Abigail. I ciężka próba dla mnie. Wyobraź sobie, że masz powiedzieć miłej dziewczynce coś bardzo nieprzyjemnego jej rodzicach. Czy dałabyś radę? A ja musiałam to zrobić. Musiałam jej powiedzieć, że jej rodzice byli tacy, jacy byli, i że siedzieli tam, gdzie siedzieli.
Abigail usiadła w fotelu obitym czerwonym aksamitem i oparła łokcie na drewnianych, rzeźbionych poręczach. Jej wzrok akurat padał na nasz gobelin wiszący na ścianie. Pozwoliłam, by popatrzyła na niego przez chwilę, a potem rozpoczęłam rozmowę.
- Czy wiesz, kim są twoi rodzice? - spytałam najostrożniej jak umiałam.
- A co mnie obchodzą moi rodzice? - odpowiedziała mi ostro pytaniem na pytanie. - Pewnie to jacyś pijacy, albo nie daj Boże złodzieje. Pani Tifany mi powiedziała, że zostałam znaleziona przed schodami sierocińca, z którego mnie pani zabrała, pani Malfoy. Był styczeń i podobno w tamtym roku spadło mnóstwo śniegu… Ciężko zachorowałam na zapalenie płuc. Pani Tifany powiedziała mi, że ledwie mnie odratowano. Byłam jedną nogą na tamtym świecie. Wolę nie myśleć o tym, jaką podłą żmiją musi być moja matka. Zostawić własne dziecko na mrozie! Przecież mogłam przez nią zginąć! – W oczach Abigail pojawiły się łzy. - Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Ani z matką, ani z ojcem.
- Posłuchaj mnie, Abigail - powiedziałam. - Znałam twoją matkę.
- Słucham? - dziewczynka szybko przetarła oczy i spojrzała w moją stronę. - O czym pani mówi?
- Popatrz na ten gobelin - pokazałam jej tkaninę wiszącą na ścianie. - To ci powinno wiele wyjaśnić.
Abigail wstała z fotela i podeszła do ściany. W milczeniu przypatrywała się drzewu genealogicznemu rodziny Blacków. Na samym dole byłyśmy my. To znaczy ja i Bella, bez ciebie.
- Bellatrix Black Lestrange – przeczytała napis wyhaftowany złotą nicią, po czym odwróciła się w moją stronę. - Lestrange. Ma takie samo nazwisko jak ja. Czy ona jest moją matką?
- Niestety tak – odparłam – to ona. Popatrz jeszcze na ten gobelin. Może znajdziesz coś interesującego?
Posłusznie obróciła się na pięcie i zaczęła od nowa przypatrywać się tkaninie.
- Pani też tu jest, obok niej. Narcyza Malfoy, z domu Black. A w środku pomiędzy wami jest jakaś wypalona dziurka. Co to ma oznaczać?
- W tym miejscu była nasza siostra Andromeda, która zdradziła swój ród. Nie ma jej tu, jak widzisz.
- Co to znaczy, że zdradziła swój ród? - zaciekawiła się dziewczynka. Widać było po niej, że chce zrobić wszystko, żeby tylko uniknąć rozmowy o swoich rodzicach. Jednakże musiałyśmy ją odbyć. Prędzej czy później, mała powinna była dowiedzieć się wszystkiego.
- Wyszła za mąż za czarodzieja z mugolskiej rodziny – wyjaśniłam krótko.- My, szanujące się czarownice, bierzemy sobie za mężów wyłącznie czarodziejów czystej krwi. Zapamiętaj to sobie, moja mała.
Dziewczynka rzuciła okiem na gobelin.
- Regulus Black, nie żyje. A obok niego następna wypalona dziura. Coś sporo tych dziur tu jest.
- Na razie zauważyłaś zaledwie dwie – powiedziałam.- Tam powinien być jego brat Syriusz, ale też zdradził. Teraz siedzi w Azkabanie za morderstwo. Razem z twoimi rodzicami.
Oczy Abigail zrobiły się wielkie jak spodki. Odeszła parę kroków od ściany.
- Widzę, że pochodzę z przestępczej rodziny – rzekła szczerze. - Rodzice kryminaliści, wujek to pewnie bezwzględny morderca, nieźle trafiłam, nie ma co. Pani jest niby inna. Tylko że ciągle się boję, że stanę się podobna do nich, a tego nie chciałabym za nic w świecie.
- Posłuchaj mnie – powiedziałam łagodnie, choć po minie Abigail było widać, że jest niemile zaskoczona prawdą o swoich rodzicach. I to na dodatek nie całą prawdą. Nie znała jeszcze najgorszego. - Nasza rodzina wcale nie jest przestępcza, jak to określiłaś. Po prostu od wieków szanowaliśmy swoją czarodziejską krew.
- Ale czemu nie lubicie mugoli? - zdziwiła się Abigail.- Przecież oni są w porządku, w końcu przez dziesięć lat mieszkałam wśród nich i nie miałam pojęcia o tym, że na świecie są czarodzieje. Myślałam, że to tylko bajki dla grzecznych dziewczynek. Oczywiście nie wszyscy byli dla mnie mili. Zdaje się, że i tu i tam zdarzają się bardziej i mniej porządni ludzie, prawda, pani Malfoy? Lubię ich, ale bardzo chcę zostać tutaj z wami. Chyba nie oddacie mnie do sierocińca, co?
- Zostaniesz u nas aż do pełnoletności. Nie pójdziesz do Hogwartu, bo tak zażyczyli sobie twoi rodzice.
- Pani się słucha kryminalistów? - zdziwiła się dziewczynka. – Wygląda pani na taką, która ma własne zdanie.
- Moje zdanie nie ma tu nic do rzeczy – odparłam jej. Abigail mimo swoich dziesięciu lat już była indywidualistką. Momentami aż się bałam, co będzie, jak dorośnie. Czy stanie się podobna do Belli? Póki co, nic na to nie wskazywało, ale przecież ludzie się zmieniają. – I nie nazywaj swoich rodziców kryminalistami. Nie są nimi, tylko śmierciożercami.
- Nie obchodzi mnie to, kim oni są – powiedziała dziewczynka zdecydowanie, okręcając końcówkę jednego z warkoczy wokół palca. – Nie chcę o nich słyszeć.
Kiedy Abigail mówiła o swoich rodzicach, w jej oczach pojawiał się dziwny i trudny do zdefiniowania wyraz. Lucjusz później mi powiedział, że tak samo wyglądała Bellatrix, gdy rzucała na kogoś zaklęcie Cruciatus.
Zdecydowanie, takie spojrzenie nie było normalne u dziesięcioletniej dziewczynki. Wszystko jednak wskazywało na to, że mała nie zamierza upodobnić się do matki. I całe szczęście.
Tym bardziej, że musiałam jej powiedzieć, dlaczego właściwie Bellatrix i Rudolf znaleźli się w Azkabanie. Temat był bardzo drażliwy, a ja starałam się zachować wystarczająco delikatnie i chyba przesadziłam. Wyjaśniłam jej to mocno oględnie. Ale w końcu małe dziewczynki nie powinny słuchać o takich strasznych rzeczach jak tortury na niewinnych ludziach!
Abigail wysłuchała tego wyjątkowo spokojnie i ani razu mi nie przerwała. To było do niej niepodobne, bo zwykle wtrącała się do wszystkiego. Nie odzywała się, kiedy skończyłam mówić - siedziała na fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach. Zaskoczyło mnie to zachowanie, bo zwykle była bardzo żywa i nie milkła ani na chwilę.
Podeszłam do niej i spytałam, co się stało.
- Pani nie jest taka jak oni – powiedziała cicho i pociągnęła nosem. – To dziwne, że ta cała Bella jest pani siostrą. Ja wiem, że pani nigdy by nie zrobiła czegoś takiego jak ona. Pani jest inna, pani Narcyzo… I mam pytanie.
- Tak?
- A nie pogniewa się pani na mnie? – spytała, cały czas pochlipując. – Chcę zapytać, czy mogę nazywać panią swoją ciocią? W końcu jest nią pani, prawda?
Co miałam robić? Abigail miała rację, a ja zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Była miłą dziewczynką i chyba tęskniła za prawdziwą rodziną. Niech Drętwota trzaśnie Lucjusza z jego żałosnymi pomysłami wychowawczymi! Cóż, w końcu to ja byłam kobietą. Zakołatały we mnie jakieś resztki macierzyńskiego instynktu.
- Oczywiście - powiedziałam krótko, może zbyt sucho i oficjalnie. Małej jednak to najwyraźniej wystarczyło.
- Och, pani Mal... Ciociu – załkała i zarzuciła swoje rączki na moją szyję. - Tak się cieszę, że się zgodziłaś. Teraz pozostało mi tylko przekonać pana Lucjusza. Wiem, że z nim będzie trudniej, ale wierzę, że też się zgodzi. W końcu jesteśmy rodziną, prawda?

*~*~*

Gayla należała do pilnych uczennic, chociaż trudno było jej się skupić na wyznaczonym zadaniu. Kiedy miała się uczyć transmutacji, nachodziła ją ochota na przyrządzanie eliksirów, a gdy trzeba było zajmować się historią magii, ona myślała o zielarstwie. Widać było, że dziewczynka jest bardzo zainteresowana tym przedmiotem, a świadczyły o tym choćby niewiarygodne ilości roślin, które przynosiła do domu wbrew zakazowi Lucjusza.
Dziewczynka pomimo swoich ukończonych w styczniu jedenastu lat wcale nie bała się mojego męża. Pomyśl tylko, strach przed nim odczuwały osoby znacznie starsze i poważniejsze od niej! Był w końcu śmierciożercą. Minister uważał wprawdzie, że Luc jest mu całkowicie oddany, ale ja wiedziałam, że czeka na odrodzenie Czarnego Pana. Tak samo jak nasza siostra.
Abigail po naszej pamiętnej rozmowie na temat gobelinu rzadko pytała o swoich rodziców. Luc zresztą też nie odwiedzał Belli. Miał ważniejsze sprawy na głowie niż wyprawy do Azkabanu i rozmowy z nią o jej córce. Praca w Ministerstwie bardzo go absorbowała. Wracał do domu późnym wieczorem, jadł samotnie kolacje i nie odzywał się do mnie ani słowem. Miał jakieś kłopoty, chyba w pracy.. Nie wiem, bo nic mi nie mówił. Czemu musiał być taki skryty? Martwiłam się o niego, ale nie mogłam mu pomóc. Merlinie! Wyszłam za tajemniczego człowieka, który nie chciał się dzielić ze mną swoimi problemami. Może myślał, że sam je rozwiąże?
Czułam, jak powoli oddalamy się do siebie, jak stajemy się sobie obcy. Bałam się, że pewnego dnia obudzę się i stwierdzę, że nic do niego nie czuję, że nasza miłość już się wypaliła. Nie chciałam tego i nie mogłam do tego dopuścić. Przeżyliśmy tyle lat we względnym szczęściu. Może nie zawsze było różowo, ale potrafiliśmy się porozumieć. To on był pierwszym mężczyzną, którego pokochałam.
Teraz jest w Azkabanie, nawet nie wiem, kiedy stamtąd wyjdzie - czy w ogóle wyjdzie. A co będzie, jeśli nie wróci? Jeśli zostanę sama? Nie patrz tak na mnie, Andra. Powinnaś mnie lepiej rozumieć! Brakuje mi go. Wiem, że nie wyglądaliśmy może na dobraną parę, ale i tak za nim tęsknię. Nie mogę znaleźć sobie miejsca bez niego. Jest mi ciężko, nawet nie wiesz, jak bardzo. Brakuje mi tych dni, które wspólnie przeżyliśmy... Nie myślałam, że do tego dojdzie. Taki człowiek, taki daleki, obcy i jednocześnie bardzo bliski. To, co odeszło, już nie wróci - ale nie chcę być tu sama. Nic na to nie poradzę. Nie wiem, czy będzie tak jak dawniej. Nie wiem, Andra. Ale dopiero teraz rozumiem, że naprawdę go kocham.

cdn..

Kocham komentarze

Nel


--------------------
"Kobieta bez mężczyzny jest jak ryba bez roweru."
Gloria Steinem


Illegal
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 14.05.2025 23:45