Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 20.08.2006 20:02
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. Pomieszczenie to urządzone było w archaicznym stylu. Na ścianach wisiały ciężkie, ręcznie tkane gobeliny, a na podłodze rozłożony był czerwony dywan. Okna zasłonięto bordowymi zasłonami. Na środku sufitu wisiał duży, złoty żyrandol. Meble zrobione były z mahoniu.

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się w kominku głowy Alastora.

- Wrócił.

Auror powiedział tylko jedno słowo, ale Dumbledore wszystko zrozumiał.

Wstał z zajmowanego przez siebie fotela. Spojrzał na zegar. Dochodziła siódma. Zgasił ogień płonący w kominku i zdeportował się z cichym trzaskiem.

Wylądował w ciasnym zaułku nieopodal Grimmuald Place. Rozejrzał się dookoła. W stercie śmieci leżał pijany mężczyzna, który patrzył na Dumbledore’ a bezmyślnym wzrokiem. Albus zignorował go. Przypuszczał, że człowiek ten jest tak bardzo pijany, że jego nagłe pojawienie się zostanie uznane za kolejny wymysł zmęczonego umysłu.

Przeszedł kilkadziesiąt metrów dzielące go od domu numer dwanaście. Wszedł do środka i skierował swe kroki do kuchni. Przywitał się z wszystkimi obecnymi i pytającym wzrokiem spojrzał na Alastora.

- Jest na górze. Młodzi Weasley’ owie i panna Granger są razem z nim.

- Zauważyliście jakieś niepokojące zmiany? – zapytał Albus.

- Prócz tego, ze śmierdział jak cysterna wódki? – zapytał retorycznie Moody. – I jeszcze to, że przypałętał się do Dunga na Nokturnie. Poza tym nic.

Albus opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach. Stracił chłopaka, ale może istniała jeszcze szansa na jego odzyskanie? Może jeśli?… Tak to chyba dobry pomysł. Musi tylko zwołać wszystkich członków Zakonu. Szybko wydał odpowiednie dyspozycje. W tym czasie na dół zdążyła zejść młodzież.

Godzinę później wszyscy Zakonnicy siedzieli w salonie i z napięciem patrzyli na dyrektora. Przyszła nawet Tonks z Billym, ale chłopiec usnął i teraz leżał na sofie z głową na kolanach Aurorki.

Ron wszedł do pomieszczenia. Był blady i trzęsły mu się ręce.

- Ja tam nie pójdę – wyjąkał. – On mnie chciał zabić!

Charlie westchnął teatralnie. Jego najmłodszy brat zawsze lubił przesadzać. Rudowłosy wstał i opuścił pokój. Wszedł po schodach i stanął przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Rona, w którym obecnie rezydował Harry. Wziął kilka głębszych oddechów. Jeśli to, co mówił Dung było prawdą, to Weasley wolał nie ryzykować własnej głowy.

Ostrożnie przekroczył próg sypialni i zatrzymał się tuż przy drzwiach. Harry leżał na łóżku. Mężczyzna podsunął sobie krzesło i usiadł tuż przy drzwiach. Przez chwilę przyglądał się chłopakowi, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Może prócz tego, że chłopak miał na sobie ubranie.

Vipera cały czas obserwowała drzwi. To ona ostrzegła Pottera przed zbliżającym się Ronem. Teraz również zasyczała cicho mówiąc Harry’ emu, że przy drzwiach siedzi kolejny rudzielec.

Harry otworzył oczy i dyskretnie rozejrzał się na boki. Charlie.

- Cześć Charlie – mruknął siadając na łóżku. – Chciałeś coś?

Smoker obrzucił chłopaka zaciekawionym spojrzeniem. Widać było, że Harry dużo czasu spędził ćwicząc. Gdyby Charlie był dziewczyną zapewne uważałby Pottera za ósmy cud świata.

- Dumbledore przyszedł. Chciałby z tobą porozmawiać. To chyba coś ważnego, bo wezwał wszystkich Zakonników.

Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Wstając zachwiał się lekko. Szybko jednak złapał równowagę i uśmiechnął się do rudzielca.

Mężczyzna przepuścił chłopaka, a sam poszedł za nim. Dopiero teraz zauważył, że z cholewy lewego buta wystaje rękojeść noża lub sztyletu. Również bluza chłopaka układała się w taki sposób, jakby coś podłużnego było przełożone przez plecy. Charlie wolał nie pytać, co chłopak robił przez ostatni miesiąc. Czuł jednak, że Dumbledore nie odpuści i koniecznie będzie chciał dowiedzieć się wszystkiego.

Weszli do salonu. Harry skinął wszystkim i usiadł na jedynym wolnym fotelu. Po jego lewej siedział Snape, a po prawej rozsiadł się Dung.

Dumbledore przez chwilę milczał. Uważnie przyglądał się Harry’ emu, ale chłopak sprawiał wrażenie znudzonego.

- Chciałbym wszystkim coś zakomunikować. Jak widzicie, Harry wrócił. Cieszę się z tego ogromnie.

Od strony Harry’ ego dało się słyszeć ciche prychnięcie, szybko zamaskowane kaszlem.

- Chciałbym dowiedzieć się, gdzie Harry przebywał. Czy mógłbyś nam to powiedzieć?

- U znajomych – odpowiedział natychmiast Harry. Dominik i Carol, bliźniaki. W tym roku skończyli Hogwart. Gryfoni.

Albus skinął głową. Nie podobało mu się, że Harry przebywał u nieznanych mu praktycznie ludzi, którzy wzięli sobie za cel dorównać bliźniakom Weasley. Nie mógł jednak nic zrobić, bo te dzieciaki nie były notowane, a Harry’ emu najwyraźniej odpowiadało ich towarzystwo.

- Chciałbym ci życzyć Harry wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin – powiedział Dumbledore. Dobrotliwy uśmiech nie schodził z jego twarzy, a w oczach dało się zaobserwować wesołe ogniki.

Harry pokiwał głową, ale nie odwzajemnił uśmiechu.

- Zdaje się, że miał pan coś ważnego do przekazania – przypomniał.

- A tak, tak, oczywiście – mruknął Dumbledore. – Udało nam się znaleźć testament Syriusza, a właściwie to on nas znalazł.

Harry spojrzał na mężczyznę z zainteresowaniem. Oparł łokcie na kolanach.

Zgodnie z ostatnią wolą Syriusza dom przy Grimmuald Place 12 miał należeć do Harry'’ego i Remusa. Tak samo jak skrytka w banku Gingota, która miała zostać podzielona pomiędzy rzeczoną dwójkę. Motocykl, którym aktualnie zajmował się Hagrid miał zostać przekazany Harry’ emu. To wszystko.

Potter skinął głową i wstał. Spojrzał po wszystkich zgromadzonych. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zapadał zmierzch. Sąsiedzi zaganiali dzieci do domu, bezpański pies grzebał w śmietniku.

- Tylko tyle zostaje po człowieku? – zapytał cicho. – Kreska między datą narodzin i datą śmierci, kawałek pergaminu, na którym zapisało się swój majątek?

- Są jeszcze wspomnienia – wtrącił pan Granger.

- Wspomnienia z czasem blakną. Zacierają się i my nic na to nie możemy poradzić. Teraz pamiętamy, a co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Czy nasz dzieci będą znały naszą historię?

Chłopak nie oczekiwał odpowiedzi. Cały czas patrzył na czarnego, wychudzonego wilczura, który z rozpaczą próbował zdobyć coś do jedzenia.

Vipera syknęła cicho. Nie pocieszała Harry’ ego. Nie była najlepsza w te klocki.

- Nie chcę jego pieniędzy. Zrzekam się ich na rzecz Arthura Weasleya. – Milczał przez kilka minut. – Dom. Dom jest tam gdzie serce twe, czyli tu. Chciałbym jednak zobaczyć Dolinę Godryka.

- Zabiorę cię tam – obiecał Lupin. – Jutro.

Harry skinął. Z opuszczoną głową wyszedł z pomieszczenia i poszedł do pokoju, w którym aktualnie rezydował Hardodziób. Ukłonił się. Zwierzę przez chwilę przyglądało mu się z zainteresowaniem, aż w końcu ugięło przednie nogi. Harry odetchnął i podszedł do hipogryfa. Podrapał go po łbie i usiadł pod ścianą.

Po jego policzkach spływały wielkie łzy. Myślał, że już się z tego wyleczył. Myślał, że już nie będzie płakać na każdą wzmiankę o rodzicach i Syriuszu, ale wystarczył jeden pergamin zapisany drobnym pismem Łapy, żeby chłopak się rozkleił.

- Płacz – syknęła Vipera. – Czasami dobrze jest wylać z siebie smutki. Krzycz, jeśli musisz. Niech złość znajdzie ujście.

I Harry krzyczał. Krzyczał tak, jak jeszcze nigdy w życiu. W krzyku tym zawarta była cała jego rozpacz i złość. Wszystkie uczucia, jakie do tej pory nim targały, a które w sobie dusił.

Hardodziób jakby wiedział, o co chłopakowi chodzi. Dołączył się do tego śpiewu potępionych. Kopytami bił o ziemię, skrzydła wściekle machały tłukąc o ściany.

Obaj tęsknili za czymś, czego już nigdy nie mieli zobaczyć. Obaj pragnęli zemsty. Teraz nie było tu człowieka i zwierzęcia. Były tylko dwie, pogrążone w smutku, rozszalałe żądzą zemsty bestie.

Harry opadł na kolana i zapłakał. Wtulił się w pióra hipogryfa i przymknął oczy. Spod jego powiek ciągle wypływały łzy, ale teraz już się nimi nie przejmował. Pozwalał im cieknąć. Yennefer miała racje. Tamowane emocje potrafiły niszczyć bardziej niż cokolwiek innego.

Nie obchodziło go, że na dole słyszeli jego wrzask.

Pani Weasley z niepokojem spojrzała na drzwi, za którymi kilka sekund wcześniej zniknął Harry.

- Nic mu nie będzie – powiedział spokojnie Cherlie. – Pozłości się i przestanie.

Severus obserwował wszystko spod opuszczonych powiek. Dla postronnego obserwatora wyglądał, jakby zapadł w drzemkę, ale tutaj nikt tak nie sądził. Snape zastanawiał się, czy Potter nie kłamał. Kiedy zauważył rękojeść baselarda miał już mgliste podejrzenia, co do towarzystwa, w jakim obracał się Potter. Teraz, kiedy chłopak zaczął wyć jak potępieniec rodem z mugolskiego horroru Mistrz Eliksirów miał już pewność. Chłopak przebywał w towarzystwie wampirów, albo przynajmniej półwampirów i na pewno bywał na Nokturnie. Tylko nokturniarze i krwiopijcy potrafili wyć, żeby usunąć nadmiar emocji.

Swoje spostrzeżenia zachował dla siebie. Chłopak nie był już tym samym irytującym dzieciakiem co rok, albo nawet kilka miesięcy temu. Teraz przeżył zbyt dużo w za krótkim czasie. Z zagubionego dziecka zmienił się w bezlitosnego i pewnego siebie wojownika. Snape widział to po sposobie w jaki dzieciak się poruszał, po błysku w oku. Wszystko to tworzyło jasny i klarowny obraz, którego Dumbledore ciągle nie chciał dostrzec.

Czuł na sobie spojrzenia dwóch najstarszych synów Molly i Arthura. Nawet Fletcher na niego patrzył. Mężczyzna wstał.

- Wracam do domu, lepiej, żeby młody Malfoy nie wiedział, że nie było mnie w gabinecie – mruknął.

Kątem oka zauważył, że podąża za nim dwójka rudzielców i Kanciarz. Ten ostatni miał cos załatwić, Bill niby to przez przypadek przypomniał sobie o randce z Fleur, a Charlie miał dać Severusowi krew Rogogona Węgierskiego, którą trzymał w swoim kufrze i zawsze zapominał oddać Mistrzowi Eliksirów.

Zatrzymali się w kuchni, tuż przy kominku. Severus machnął kilka razy różdżką. Lepiej, żeby nikt ich nie podsłuchał.

- On wcale nie był u swoich znajomych, mam rację Fletcher? – zapytał ostro.

- Nie wiem. Przyplątał się dzisiaj w towarzystwie dwóch szczurów. Co robił i gdzie był wcześniej nie mam pojęcia.

- A skąd zdobył sztylet, wysadzany rubinami i zrobiony ze srebra? Takie coś kosztuje majątek! –wytknął Charlie.

- To baselard – wyjaśnił Snape. – To stara szkoła, teraz już się takich nie robi. Potter dostał to od kogoś, kto ma władzę i stać go na takie zabawki. Ewentualnie przechodził z pokolenia na pokolenia, a teraz ten ktoś nie ma własnego potomka.

- Skąd tak dużo o tym wesz? – zainteresował się Bill.

- W rodzinach arystokratycznych ojciec przekazuje swojemu najstarszemu synowi sztylet lub miecz rodowy. Jeśli syna nie ma, to daje go mężowi najstarszej córki. Jeśli jednak dzieci w ogóle nie ma, a nie chce, żeby głową rodziny zostało któreś z jego rodzeństwa, lub gdy rodzeństwa nie ma, wtedy może wybrać osobę, która stanie się głową rodziny – wyjaśnił.

- Więc Harry stał się głową rodziny? – z błyskiem w oku zapytał smoker.

- Niekoniecznie. Ten sztylet mógł być po prostu wyrazem przyjaźni lub wdzięczności.

Snape rzucił w kominek trochę proszku Fiuu i po chwili znikał w kłębach zielonego ognia i dymu. Po chwili to samo zrobił Bill. Dung uścisnął dłoń Charlie’ ego i również zniknął. Rudzielec westchnął, zdjął rzucone przez Severusa zaklęcia i skierował się do swojej sypialni.


***


W nocy dom wydawał się jeszcze większy i bardziej mroczny niż za dnia. Mimo iż ludzie z Zakonu odnowili go, to jednak ciągle wyczuwało się tutaj czarną magię. Sączyła się ona z wszystkiego, nawet z talerza, na którym Yennefer jadła spóźnioną kolację, lub raczej wczesne śniadanie.

Dochodziła trzecia w nocy i kobieta wiedziała, że teraz nikt raczej w domu się nie zjawi, a ona musiała coś zjeść. Żołądek już wcześniej zacisnął jej się do tego stopnia, że miała wrażenie, jakby go tam w ogóle nie było.

Zaklęciem wyczyściła talerz i włożyła go do szafki. Kobieta rozejrzała się, krzywiąc przy tym niemiłosiernie. Jako Malfoy była przyzwyczajona do luksusu i przepychu, ale wystrój tego pomieszczenia był… tandetny. Inaczej nie dało się tego określić. Już chyba wolałaby odrażającą biel mieszkania Lucjusza, czy bury wygląd lochów Lorda. A tutaj? Złoto i czerwień w ilościach hurtowych. Koszmar.

Wyszła z kuchni i idąc do pokoju Dzióbka zastanawiała się, czy Harry dałby się namówić na zmianę wystroju. Przypuszczała, że gdyby użyła Magii Słów mogłaby osiągnąć wszystko, ale ten dom nie był jej i ona nie miała żadnego wpływu jego wygląd. Mogła mieć tylko nadzieję, że Harry’ emu również się tu nie podoba.

Cicho otworzyła drzwi i wślizgnęła się do pomieszczenia. Ukłoniła się przed hipogryfem. Zamieniła się w żmiję i podpełzła do Harry’ ego. Owinęła się wokół jego nadgarstka.

Ciekawe co powiedziałaby na to dziewczyna Harry’ ego, albo jej ojciec. Przecież, jakby na to nie patrzeć, spali ze sobą. Miała ochotę zachichotać, ale wydobył się z niej jedynie syk. Draco zapewne wygarnąłby Potterowi, że ten sypia ze zwierzętami. Dlatego lepiej, żeby Draco się o tym nigdy nie dowiedział.


***


Harry’ ego obudziły promienie porannego słońca. Nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. A tak, pokój Hardodzioba. Powoli zaczął sobie wszystko przypominać.

Vipera syknęła. Chłopak spojrzał na nią i powoli wyjął różdżkę. Machnął nią kilka razy nad żmiją, mrucząc przy tym kolejne inkantacje. Zaklęcie niewidzialności połączone z zaklęciem kameleona, a do tego kilka tarcz. Nie chciał, żeby Viperze coś się stało.

Wstał na nogi. Przeciągnął się z chrzęstem kości.

- Starość nie radość – mruknął ironicznie.

Podrapał Hardodzioba i wyszedł z pokoju. Na palcach wszedł do pokoju zajmowanego przez Rona. Chwycił swój plecak i poszedł do łazienki. Zastanawiał się, która może być godzina. Na pewno było wcześnie, bo jeszcze nikt się tu nie krzątał.

Po wykonaniu porannej toalety i założeniu czystych ubrań poszedł do kuchni. Zrobił sobie lekkie śniadanie i zaczął prowadzić cichą pogawędkę z Viperą. Przyznał jej rację, co do wystroju tutejszego wnętrza. W niedalekiej przyszłości będą musieli się tym zająć.

Skończył jeść, pozmywał po sobie. Z góry zaczęły dochodzić dźwięki, które świadczyły o tym, że domownicy zaczęli się budzić. Harry wstał z krzesła i przeszedł do salonu. Wyciągnął z biblioteczki pierwszą z brzegu książkę. Była o eliksirach, ale chłopak się tym nie przejmował. Skrzywił się, kiedy zobaczył opisy tego, co powodują poszczególne specyfiki. Mimo to nie odłożył książki.

Godzinę później chłopak znowu zawitał w kuchni. Spojrzał na Lupina, który skinął głową. Chłopak wyszedł przed dom. Yennefer przybrała postać człowieka.

- Muszę iść do mieszkania. Trzeba nakarmić Avadę. Skontaktuję się z Louisem, powiem mu, żeby zamieszkał w naszym mieszkanku i zajął się strażniczką. Spotkamy się tutaj za pięć godzin. Jeśli trzeba to ciągaj Lupina po mugolskich sklepach, ale nie wracajcie wcześniej. Jasne?

Pokiwał głową patrząc, jak kobieta wskakuje do błędnego rycerza.

Po chwili dołączył do niego Lupin. Weszli do jakiejś ciemnej uliczki. Chwycili za świstoklik i zniknęli rozpływając się w mroku.

Harry rozglądał się dookoła. Stali na wzgórzu otoczonym wiekowymi drzewami. Przed sobą widział porośnięte mchem i trawą ruiny. Jego dom. Tak, to musiał być jego dom. Zrobił kilka kroków w przód i zatrzymał się przed niskim, niegdyś białym płotkiem. Pytająco spojrzał na Lupina.

Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.

- Rozejrzyj się, jeśli chcesz. Potem pójdziemy na cmentarz. Będę na ciebie czekał w Złotym Gryfie. Wystarczy, że pójdziesz prosto tą ścieżką. To niedaleko. Jeśli będą jakieś kłopoty, to tu masz świstoklik. Aktywuje się na hasło, które jest pseudonimem twojego ojca.

Mężczyzna oddalił się. Chłopak przez chwilę stał niezdecydowany, aż po kilku minutach raźnym krokiem ruszył przed siebie. Co chwilę zatrzymywał się, mrucząc do siebie niewyraźne słowa.

Zatrzymał się przy miejscu, które było najmniej zniszczone. Zapewne wcześniej był tu salon, bo przy północnym fragmencie ściany stał kominek, a raczej jego resztki. Chłopak dotknął zmurszałych kamieni.

Przez jego umysł zaczynała przepływać fala wspomnień.


Widział swoją matkę pospiesznie chowającą prezenty pod choinką.

Widział Lunatyka siedzącego na kanapie i z rozbawioną miną patrzącego na Syriusza, który próbował uspokoić małego, płaczącego chłopca.

Widział swojego ojca, który z miną znawcy zmieniał mu pieluszkę.

Widział kobietę bardzo podobną do Mary i Alisson. Trzymała na rękach brązowowłosą dziewczynkę i starała się nie dopuścić jej do kojca, w którym bawił się czarnowłosy chłopczyk.



Harry otrząsnął się z odrętwienia. Tą kobietą z całą pewnością była Anabelle, matka jego dziewczyny. A ta mała… to pewnie Sagitta, starsza siostra Mary.

Słońce zaczęło mocno przygrzewać, kiedy chłopak zaczął schodzić ze wzgórza. Podniósł głowę, ale zaraz ją opuścił, oślepiony promieniami. Zatrzymał się tuż przed wejściem do wioski. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie widział tawerny, w której miał zatrzymać się Lupin.

Powolnym krokiem ruszył przed siebie, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Nie wiedział, jak duża była wieś, ale na pewno mieściła się ona w dolinie. Miejscowość wyglądała jakby czas dawno się w niej zatrzymał. Domki były małe, przeważnie pomalowane na biało z niebieskimi okiennicami. Wszędzie było dużo drzew i kwiatów. Droga wyłożona była kocimi łbami. Harry stwierdził, że to bardzo urokliwe miejsce.

Kroczył główną ulicą, która nazywała się Różaną Aleją, jak wyczytał z tabliczki przybitej do jednego z płotów. Nazwa była adekwatna do wystroju i atmosfery. Po dziesięciu minutach dotarł do tawerny. Złoty Gryf był miejscem spotkań mieszkańców Doliny, ale teraz tylko kilka stolików było zajętych. Harry odszukał wzrokiem Lupina i dosiadł się do niego.

Potter, który miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem i jasne dżinsy wyglądał dość dziwacznie, w towarzystwie starszego mężczyzny ubranego w połatany garnitur. Chłopak jeszcze bardziej naciągnął na czoło czapkę z daszkiem, zauważając, że ludzie zaczynają mu się przyglądać.

- Niech mi pan powie coś o Dolinie – poprosił.

Lupin przez chwilę milczał. Nie znał historii tej miejscowości, ale jednego był pewien. To Godryk Gryffindor znalazł to miejsce i postanowił wybudować tu swój dom. Obłożył to miejsce potężnymi czarami, tak, że tylko ktoś o dobrym sercu lub spokrewniony z nim mógł tutaj wejść. Mieszkali tu zarówno czarodzieje, jak i mugole. Żyli w symbiozie, doskonale zdając sobie sprawę ze swojego istnienia. Czasami magomedyk musiał leczyć mugola, a czasami mugolski lekarz czarodzieja. W ten sposób maksymalnie wykorzystywali swoje umiejętności.

Była tu szkoła, posterunek policji, w którym urzędowało również trzech Aurorów i niewielki kościółek, za którym był cmentarz. Nie było szpitala, ale w skrajnych przypadkach proszono o pomoc kobietę mieszkającą w lesie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, kim ona jest, ani skąd się wzięła, ale leczyć umiała.

Wypili po kuflu kremowego piwa i dopiero wtedy ruszyli na cmentarz. Przez całą drogę się nie odzywali.

Harry został sam przy pomniku rodziców. Uśmiechał się smutno na widok zbolałej miny Lupina. On stracił już dwoje ludzi, którzy byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Chłopak wolał nie wspominać Glizdogona, choć ostatnimi czasy zauważył, że Szczur był jakiś dziwny. Zwłaszcza w stosunku do niego.

Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w grób. Kamień pokryty był zielonkawym nalotem. W skrzydłach anioła stojącego nad pomnikiem brakowało kilku piór. Litery na płycie nagrobnej, niegdyś pozłacane teraz przedstawiały sobą tragiczny widok. Skorodowały już dawno i teraz rdzawe łzy spływały po kamieniu.

Chłopak zastanawiał się, czy ktokolwiek odwiedzał to miejsce, od momentu, w którym Potterowie na wieki spoczęli w ziemi. Wątpił w to. Lunatyk źle się tutaj czuł. Harry widział to w jego oczach. Nie dziwił mu się. Gdyby to on musiał pochować najlepszych przyjaciół też by się tak zachowywał.

Chłopak zdawał sobie sprawę, że jemu było łatwiej. Nie znał Lily i Jamesa. Zdjęcia, czy rozmowy prowadzone z pamiętnikiem Lisicy nie mogły wystarczyć, żeby dokładnie poznać człowieka. Te rzeczy jedynie rysowały obraz, ale nie były dokładnym odzwierciedleniem. Nie mogły zastąpić rodziców, czy najlepszego przyjaciela.

Chłopak opadł na kolana i zapatrzył się w kamienne oczy anioła. Zdawało mu się, że poruszyły się lekko, zmieniając barwę na żółtą. To tylko przywidzenie – powtarzał sobie w duchu – tylko przywidzenie. Przetarł ręką litery, z trudem odczytując napis.


Lily Ann Evans – Potter

James Harold Potter

Requiescat in pace*


Nie było nic więcej. Tylko imiona i nazwisko. Nikt nie pofatygował się, żeby dołożyć datę narodzin i śmierci. Chłopak uśmiechnął się smutno. Życie trwało tyle, ile kreska między dwiema datami. Może to i lepiej, że tutaj ich nie było? Przynajmniej nie raził tak fakt, że ta dwójka zginęła w tak młodym wieku. Po policzku Harry’ ego spłynęła samotna łza. Jemu samemu nie będzie dane żyć nawet tak krótko.

Z cholewy buta wyciągnął sztylet, który Ginger nazywała Lucyferem. Niosący Światło. Chłopak wiedział, dlaczego baselard nosił takie, a nie inne imię. Sztylet był tak zaczarowany, że gdy ktoś potrzebował światła rozjaśniał się bladym, błękitnawym blaskiem.

Przez chwilę patrzył, jak promienie słońca odbijają się w rubinach, jak tańczą na ostrzu. Teraz Lucyfer wydawał się jeszcze piękniejszy niż zwykle.

Zacisnął lewą dłoń na ostrzu. Pociągnął sztylet w dół, krzywiąc się przy tym z bólu. Patrzył, jak krople krwi spadały na kamień nagrobny.

- Ja, Harry James Potter przysięgam, że pomszczę ciebie, matko moja, Lily Ann Evans – Potter i ciebie ojcze mój Jamesie Haroldzie Potterze. Zrobię to, nawet, jeśli miałaby to być ostatnia rzecz w moim życiu. Choćby gwiazdy miały zgasnąć, a księżyc spłynąć krwią, nie cofnę się.

W milczeniu patrzył, jak czerwona ciecz zbiera się w zagłębieniach i nierównościach. Odwrócił się na pięcie i podszedł do Lupina.


***


Kobieta ubrana w stare łachmany obserwowała młodzieńca już od chwili, kiedy zszedł z Przeklętego Wzgórza. Gdy po dłoni chłopaka popłynęła krew wypuściła ze świstem powietrze. Stała nieruchomo patrząc na czarnowłosego chłopaka. Wszystkimi swoimi zmysłami czuła magię przepływającą przez nagrzane powietrze, a swoje źródło mającą w ciele młodzieńca.

- Nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś, chłopcze – wymamrotała. – Przysięga musi zostać dotrzymana. Vendetta będzie zbierała swe żniwo, aż nie będzie syta i napełniona. Uważaj na siebie, chłopcze, bo możesz stać się taki, jak ten, na którego polujesz.

Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę swojego domku.


***


Lupin czekał na niego przy wejściu do zamkniętego teraz kościoła. Mężczyzna w milczeniu patrzył, jak syn jego najlepszych przyjaciół podchodzi do niego i spogląda z wyczekiwaniem. Czas wracać, do ich własnego domu. Wyciągnął z kieszeni świstoklik. Przytknął do niego różdżkę, teraz trzeba tylko czekać na jego aktywację.

- Remus? – zapytał nagle Harrry.

- Tak? Coś się stało? – zaniepokoił się ostatni z Huncwotów.

- Nie, nic. Tylko zastanawiał się, czy mógłbym zająć dla siebie jeden z pokoi w Kwaterze? Źle się czuje, kiedy ktoś leży niedaleko mnie.

- Jasne – odparł nieco zdziwiony takim pytaniem Lunatyk. – Przecież to twój dom. Możesz w nim zmieniać, co ci się tylko podoba.

Harry uśmiechnął się delikatnie. Właśnie takie pozwolenie było mu bardzo potrzebne i już on się postara, żeby Grimmuald Place 12 przestało wyglądać jak kwatera tajnego stowarzyszenia, a zaczęło przypominać dom mieszkalny.

Zniknęli.

Harry rozejrzał się po zaułku. No tak. Na dom były rzucone potężne zaklęcia antydeportacyjne, więc nawet świstoklik by tam nie zadziałał. Rękę włożył do kieszeni, żeby Lunatyk nie zobaczył krwi. Poczuł, jak na jego kostce coś się owija. Spojrzał w tamtą stronę, ale niczego nie zauważył. Uspokoił się, kiedy usłyszał syk Vipery, narzekającej na ten niewygodny środek transportu.

Weszli do domu. Chłopak ignorując wszystko i wszystkich usiadł przy kuchennym stole i tępo wpatrzył się w ścianę. Złożył przysięgę i przypieczętował ją własną krwią. Teraz nie może się już wycofać.

Jego ubranie powoli przesiąkało posoką. Kilka kropel spadło na podłogę. Nie obchodziło go to. Uśmiechnął się delikatnie. O tak. Właśnie zapoczątkował coś, co nie poprzestanie dopóki się nie naje. Machina wojny ruszyła, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Akcji zawsze towarzyszy reakcja.

Hermiona wypuściła wstrzymywane powietrze. Z przerażeniem spojrzała na lewą kieszeń w bluzie Harry’ ego. Była mokra, a na podłodze utworzyła się mała kałuża czerwonej cieczy.

Ron podążył za spojrzeniem dziewczyny.

- Mamo!

Molly szybko oderwała się od obierania ziemniaków na obiad. Jej najmłodszy syn bardzo rzadko wołał ją tak roztrzęsionym głosem. Podeszła do rudzielca i jego dziewczyny. Spojrzała na to, co wskazywał palec chłopaka. Zachwiała się niebezpiecznie.

- Remusie, sprowadź Severusa. Powiedz, żeby przyniósł jakieś eliksiry tamujące krew. Pospiesz się.

Jej głos był roztrzęsiony, ale starała się zachować pozory spokoju. Nie wiedziała, co się stało. Harry, ten mały chłopiec, który jeszcze kilka lat temu był zagubiony teraz wydawał jej się czymś tak odległym jak zeszłoroczny śnieg. Harry nie był już dzieckiem, a ona czuła się jakby właśnie straciła swojego syna. Harry, jej mały Harry…

Kobieta opadła na kolana zanosząc się płaczem. Nie chciała utrzymywać maski obojętności. Możliwe, że Harry się wykrwawi, a ona… ona nie wiedziałaby co zrobić, gdyby ten chłopiec nie przeżył.

Harry spojrzał na płaczącą kobietę. Pani Weasley zawsze reagowała zbyt emocjonalnie. Przywiązywała zbyt wielką wagę do błahych spraw, a przecież życie to nie tylko ładny dom. To przede wszystkim szkoła przetrwania, próba charakterów.

Wstał i uklęknął przed kobietą. Palcem starł łzy z jej policzków. Teraz był pewny tylko jednego. Jak najszybciej musi pokonać Gada. Nie wybaczyłby sobie, gdyby któreś z jego przyjaciół straciło życie lub rodzinę.

- Niech się pani nie martwi – wyszeptał. – Wszystko będzie dobrze. Musi być.

Kobieta jeszcze bardziej zalała się łzami. Do czego to doszło, żeby to dziecko ją pocieszało. Nie, już nie dziecko, skarciła się w myślach. Harry już dawno przestał być dzieckiem, a ona usilnie starała się tego nie zauważać.

Harry był przystojnym młodzieńcem, za którym niejedna dziewczyna skoczyłaby w ogień. Miał potargane włosy, sięgające ramion i teraz związane w kucyk. Na czole miał przewiązaną czerwoną bandamę w dziwaczny sposób kontrastującą z niesamowitą zielenią jego oczu.

Do kuchni wszedł Snape. Widać było, że jest zdenerwowany, ale nie z powodu rozgrywającej się tutaj sceny. Skinął na Remusa, który odciągnął zapłakaną Molly od ciągle klęczącego chłopaka. Severus podał jej eliksir uspokajający i Ronowi oraz Hermionie kazał wyprowadzić ją z kuchni. Bez sprzeciwu spełnili polecenie.

Mistrz Eliksirów podszedł do chłopaka, który zdążył już z powrotem zająć krzesło.

- Ręka – warknął.

Harry spojrzał na niego przeciągle. Miał zamglone oczy. Westchnął, wyciągając dłoń z kieszeni i kładąc ją na stole. Snape obejrzał ją z każdej możliwej strony. Polał ją zwykłą wodą utlenioną. Twarz chłopaka stężała, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Severus odczekał kilka minut, aż specyfik zrobi swoje i odkazi ranę. Potem sięgnął po kolejną buteleczkę. Tym razem eliksir bezkrwawy. Harry wypił go bez sprzeciwu. Jednak gdy Snape zamierzał posmarować jego dłoń jakąś zieloną mazią wyrwał ją z silnego uścisku mężczyzny.

- Nie – syknął.

- Będą blizny – zdziwił się Remus, który cały czas stał oparty o drzwi. – Czemu nie chcesz się ich pozbyć?

- Żebym nie zapomniał – powiedział po prostu Harry. Wyjął różdżkę i machnął nią kilka razy. – Ferula – mruknął.

Jego rękę sprawnie owinęły bandaże. Nie czekając na reakcję mężczyzn wstał i wyszedł z kuchni. Skierował się do pokoju Hardodzioba. Na razie tylko tam mógł w spokoju pomyśleć.

Lupin niepewnie spojrzał na Snape’ a.

Czarnowłosy nie patrzył na niego. Miał zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w krwi, która zdążyła już zaschnąć na podłodze. Takie same słowa słyszał od niej, kiedy próbował pozbyć się paskudnych szram z jej rąk. Nie chciała tego, twierdząc, że to będzie przypominało jej o obietnicy, jaką złożyła sama przed sobą.

- Głupi dzieciak – wymamrotał. – Naprawdę bardzo głupi dzieciak.

Nie wiadomo było o kim tak naprawdę mówił. Wstał i mruknąwszy ciche do widzenia wyszedł przed dom by zdeportować się z cichym trzaskiem.

Lupin usiadł przy stole. Machnął różdżką mrucząc pod nosem inkantację. Sprzątnął ślady krwi i zastanowił się, co też Harry przysiągł na swoją krew.

Molly leżała na łóżku. Jedną ręką obejmowała Ginny, a druga spoczywała na kolanie Rona. Przy drzwiach stali państwo Granger z córką. Grangerowie nie znali Harry’ ego, ale wiedzieli, że nie był to już chłopiec. Teraz był młodym mężczyzną. Wiedzieli też, że to z jego powodu pani Weasley przeszła załamanie.

_________________

*Requiescat in pace (R.I.P) – Niech spoczywa w pokoju



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 11.06.2024 18:27