Noce I Dnie 1, Chwile z życia. Pierwszy sługa
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Noce I Dnie 1, Chwile z życia. Pierwszy sługa
Barty Crouch Młodsza |
![]()
Post
#1
|
Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 16 Dołączył: 06.09.2006 ![]() |
Noce i Dnie.
Chwile z życia. Pierwszy sługa. 0 1970 Spacerował nocami po Nokturnie, a popołudniami przyglądał się czarodziejom i czarownicom przez zasłonięte brudnym firankami okno wynajętej klitki. Nie mógł, przynajmniej na razie, pozwolić sobie na luksusy w „Szpulce”. Zresztą nie chciał nikomu rzucać się w oczy. Nie w tym momencie. Obserwował nieustannie przemierzających Nokturn ludzi i sprzedawców w obskurnych sklepikach. Analizował zachowania, sposób bycia, wyciągał wnioski. Żaden z dotychczas zauważonych obiektów nie pasował do jego wizji. Zdobył niezwykłe, budzące grozę umiejętności, jego moc potężniała z każdym rokiem, a minęło ich prawie dwadzieścia pięć od ukończenia przez niego edukacji, przeszedł Przemianę. Miał, przynajmniej w teorii, „przyjaciół” oraz wyraźnie określone cele. I zamierzał je osiągnąć. Na węże Slytherina. Potrzebował. Kogoś. Co z niego za Pan i Mistrz bez służących mu uczniów? Nie miał złudzeń, co do tak zwanych przyjaciół. Ani on ich za takowych nie uważał, ani oni nimi nie byli. I nie trzeba wyobraźni starego Revenanta, aby przewidzieć ich zachowanie, gdyby się u nich zjawił. TERAZ. SAM. Po dwudziestu pięciu latach. Czerwone oczy rozbłysły gniewnie pod kapturem zasłaniającym bladą twarz. Nie zamierzał rozpoczynać dzieła od rozgrzebywania popiołów przeszłości. Na to przyjdzie czas. Lord Voldemort potrzebował świeżej krwi. Młodego, chłonnego umysłu, nieukształtowanej do końca duszy. Materiału, by bez przeszkód nadawać mu pożądane formy. Dlatego wyglądał końca czerwca jak feniks ostatnich minut pięćsetlecia. Koniec Hogwartu i tuziny pełnoletnich, młodych ludzi, którym wszystko wolno. Niektórzy pójdą prosto na Nokturn. Na ulicę, którą straszono ich w dzieciństwie, która tak długo była dla nich zakazana, jak Las czy Księgi w Hogwarcie. I jeden z owych „niektórych” będzie mój. Jak szata, buty ze skóry ogniomiota czy nawet różdżka… Dzień Pierwszy 1 Podnosił właśnie do ust szklankę z winem, kiedy dostrzegł w niej zniekształcone odbicie szkolnej odznaki: żółtego borsuka na czarnym tle szaty, ledwo widocznego przez niemyte od lat okno. Uniósł ją nieco wyżej, jakby oceniając kolor trunku i obejrzał uważnie rozczochrane, może kędzierzawe, ciemne włosy, ciemne oczy i rumianą twarz chłopaka, który przyglądał się „lokalowi” przez brudną szybę. Ostatnio widywał tylu chłopców i dziewcząt w tym samym wieku, że prawie już zrezygnował z poszukiwań. Tym bardziej, że parę z nich nadawało się do służby, był tego pewny, lecz… żaden na tego pierwszego. Zanim weźmie tamtych, musi już mieć sługę. Podnóżek. Rzecz. Udał, że dopiero przed chwilą go zauważył, obrócił się w stronę okna i spojrzał chłopakowi prosto w oczy. Średni wzrost. Włosy i oczy w różnych odcieniach karmelu. To, co widzę… twarz, spojrzenie… Tak. To on. Kiedy zakapturzony mężczyzna odwrócił się w jego stronę, gdy mignął blask purpury, młodzieniec zadrżał. Emocje i myśli odbijały się na jego twarzy jak w lustrze. Strach, ciekawość, ruch gałek ocznych w lewo, w kierunku ciemnoszarych drzwi i rdzewiejącej klamki w kształcie wężowej czy smoczej głowy. Wahanie. I wreszcie pierwszy krok. Potem drugi. - Dwie Ogniste! Podejdź bliżej. Jesteś trochę za młody, żeby tu bywać. „Pod Kobrą” nie ma dobrej sławy. Głos Voldemorta był zimny jak lód, ale równie miękki jak płatki śniegu spadające z nieba na odkrytą skórę. - J-ja tu nie bywam, proszę pana. Przyszedłem pierwszy raz… nie wiedziałem… Mógłby pan powiedzieć coś więcej? - To długa historia i zaczęła się bardzo dawno temu. Usiądź. Ciemnowłosy nie mógł się jakoś zdecydować na zajęcie miejsca, więc po prostu stał. I słuchał. - Jeden z pierwszych właścicieli był szczególnie łasy na galeony, chociaż kuchnię miał podłą i bardzo liche trunki, i wciąż szukał sposobu na nabicie sobie kabzy. W końcu zmienił kucharza, wymienił zawartość piwnicy i pogodził się już z tym, że czeka go mozolne wydobywanie się z dna, gdy pewnego razu, pod osłoną nocy, przyszedł do niego niejaki Telford z pękatą sakiewką. Oświadczył mu, że ma wroga, który następnego dnia planuje odwiedzić „Pod Kobrą” i że właściciel gospody otrzyma drugie tyle, jeśli tamten nie przeżyje biesiady. I tak się właśnie stało. - Merlinie... - Przez lata do właściciela przychodziły obie strony. Wciąż zaglądali aurorzy, ale nikt nie mógł mu niczego udowodnić. A przeróżni plotkarze i łowcy sensacji odwiedzali go tym chętniej. Chłopak spojrzał na złotawobrązową whisky w szklance, potem na barmana i w końcu na opowiadającego. Dla Voldemorta sytuacja stawała się coraz zabawniejsza. - Masz jakichś wrogów, chłopcze? - Nie mam, proszę pana. - Mnie nie musisz się obawiać. Siadaj i częstuj się. Tylko nie pij za szybko, zwłaszcza, jeśli to robisz po raz pierwszy. Młody człowiek wreszcie zdecydował się usiąść. W głosie zakapturzonego pojawił się ton, któremu nie mógł – nie chciał – się sprzeciwiać. Łyknął ostrożnie i parę razy zakaszlał. Zasłużyła na swoją nazwę, naprawdę paliła w gardle i powodowała łzawienie. Zamrugał. - Powoli,… Jak właściwie masz na imię? Pełnoletniego czarodzieja raczej nie powinno się wołać per „chłopcze”, a na „proszę pana” jednak jesteś za młody. Mam rację? - Tak sądzę – kiwnął głową młodzieniec -, proszę pana. Ariel Bethelius. - Miło mi. Arielu. To nieomal przeznaczenie. Ten, po którym wziąłeś imię, służył swemu panu z niechęcią i marzył o wolności, ale z tobą... tak nie będzie. Należysz do mnie już w tej chwili, a potem, kiedy skończę cię formować… zostaniesz nieosiągalnym ideałem, do którego każę dążyć innym. Ariel skłonił lekko głowę, spojrzał na mężczyznę z pytaniem w oczach i zdziwił się, gdy tamten po prostu sięgnął po swoją whisky i wypił z niej łyk. - Dziwi cię zapewne, że się nie przedstawiłem - miękki ton głosu -, ale przyjmijmy, że nie mam nazwiska. Tego, które sobie wybrałem, na razie ci nie zdradzę, a tamto... pod którym się urodziłem... o nim chcę zapomnieć. - Aha. Rozumiem. Kłamał. Nic nie rozumiał. - Jeśli chcesz kontynuować naszą znajomość, musisz się do mnie w jakiś sposób zwracać. To zależy od ciebie. Voldemort był naprawdę rad, że wrócił do Anglii w tym akurat momencie. Panował pokój, o Grindewaldzie pamiętał zapewne tylko Dumbledore, nikt się niczego nie obawiał, na Nokturnie skwaśniałe czarownice i ponurzy czarnoksiężnicy stawali się nieomal atrakcją turystyczną, chociaż grzęźli w marazmie jak wciągani w trzęsawisko. - To było bardzo ciekawe, co pan opowiedział… Jak mam się więc do pana zwracać? - W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było magicznych szkół, młodzi czarodzieje uczyli się od starszych i potężniejszych, stopniowo nabierając przy nich doświadczenia i mocy, nazywając ich mistrzami. I to w dalszym ciągu się dzieje. Przynajmniej w tej najpotężniejszej, a zupełnie zaniedbanej dziedzinie Magii… zwanej Czarną. Gdyby nie moi nauczyciele, za którymi zjeździłem cały świat, nic bym o niej nie wiedział i nie stałbym się jej Mistrzem. Oczywiście, nie mam żadnego certyfikatu od żadnego ministerstwa, ale uwierz w to, co mówię. Z twarzy Ariela można odczytać wszystko, co mu wpajano na temat Czarnej Magii: Avada Kedavra, nekromancja, trujące eliksiry, klątwy i inne bzdury, poruszające zaledwie jej powierzchnię, niedosięgające jej istoty. Potęga. To jest źródło i istota Czarnej Magii. Szybko się nauczysz. Było też jasne, że chłopak, opierając się na tych banialukach, uważał Czarną Magię za rzecz nie dla niego. - Czy jest pan… czy znasz… mistrzu… tylko Czarną Magię? - Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś, Arielu. Znam doskonale tak Czarną, jak i Białą, a w nich obu mieści się wszystko, co poznałeś w szkole i ty o tym wiesz, nie jesteś głupi. Eliksiry, zaklęcia, magiczne stworzenia, wróżbiarstwo, zielarstwo… i coś, o czym nie masz pojęcia. Nie smakuje ci ta whisky? Młodzieniec łyknął odrobinę napoju ze szklanki, potrzymał go w ustach a następnie pozwolił by spłynęła. Prosto do gardła. Lord Voldemort czekał cierpliwie, aż alkohol zrobi swoje. Nie miał zamiaru upić chłopaka, lecz go rozluźnić. Oswoić, otworzyć, spowodować, by Ariel pokazał mu swój słaby punkt, najwrażliwsze miejsce na wbicie kłów, zatruwających jadem ofiarę. Miał dużo cierpliwości. I był bardzo ostrożny. - We wszystkim jest Czarna Magia, mistrzu? Nawet w takiej na przykład numerologii? - Tak. Istnieje pewna gałąź numerologii, która jest oficjalnie odrzucana przez wszystkie magiczne szkoły. Jak sądzisz, czy naprawdę wszyscy jesteśmy tacy dobrzy, jak do tej pory obliczałeś i nasze wady są tak mało znaczące i niewinne? Ariel zamrugał oczami i zmarszczył brwi. Ognista była bardzo mocna, nie uniemożliwiała myślenia, ale trochę je utrudniała. - Taki jeden, blondyn, szóstoklasista, nie z mojego domu, myśli, że jest królem Hogwartu – powiedział cicho w przestrzeń – czułem się przy nim młodszy, a nie starszy. A nawet nie był ani razu prefektem Slytherinu… Voldemort zaśmiał się cicho. - Malfoyowie nie są królami, ani nawet książętami. Oni tylko są bardzo, bardzo bogaci... Ale dokończ. - Słyszałem od kogoś, co mu wyszło z Trojakich. Nie było to całkiem prawdziwe. Jego już mógłbym nigdy nie widywać, mistrzu. Pozostałych też nie. W tym zdaniu było drugie dno, widoczne w nagle zasmuconych oczach… |
![]() ![]() ![]() |
Barty Crouch Młodsza |
![]()
Post
#2
|
Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 16 Dołączył: 06.09.2006 ![]() |
- Witaj, mistrzu.
Lekkie, prawie niedostrzegalne skinienie głową. - Arielu. Byłem pewien, że właśnie tak zadecydujesz. - Jestem ci bardzo wdzięczny, mistrzu, za tę sowę - powiedział szczerze Ariel - przyleciała w... bardzo dobrym momencie. - Cóż, rozkazałem mu, żeby przekazał ci ten list dopiero wtedy, kiedy będziesz zupełnie sam. Przyznam jednak, że tego się nie spodziewałem. Czy to twoja rodzina? Biała, długopalczasta dłoń dotknęła fotografii, stojącej na kominku. Ariel, któremu postać Voldemorta zasłaniała widok, nie zauważył, jak Miranda cofnęła się z przestrachem, kuląc za Agatą, a z twarzy Prospera zniknął uśmiech i pojawił się niepokój. - Tak, mistrzu. Moi rodzice i siostry. - Czyżby wyjechali na wakacje? Bez ciebie? Ariel drgnął. Tak. Beze mnie. - Nie, mistrzu. Oboje dostali pracę we Francji, - odpowiedział – a moje siostry i tak uczą się w Beauxbatons, ja zaś nie chciałem opuszczać Anglii i wszyscy uznaliśmy, że to będzie okazja, żebym spróbował życia na własną rękę. Lord Voldemort uśmiechnął się z satysfakcją pod zasłaniającym twarz kapturem. Słowa chłopaka brzmiały zbyt stanowczo, raczej ukrywały niż odsłaniały emocje, jakie naprawdę odczuwał. Dzięki Ci, Slytherinie, za ten dar. - Podejmowanie własnych decyzji to fascynujące przeżycie, ale czy nie czujesz się jeszcze niepewnie? - No, właściwie to trochę tak - przyznał szczerze Ariel - ale to... minie. - Gdybyś potrzebował rady... - Dziękuję, mistrzu. Na pewno o nią poproszę, jeśli będziesz tak... Zastanowił się nad słowem, jakiego ma użyć. Przecież, bądź co bądź, jedną, długą rozmowę nie sposób nazwać "znajomością". Miał nadzieję, że się nią stanie, lecz... - Będę łaskaw, Arielu i zechcę ci ich udzielać - machnął różdżką i w pustym salonie pojawiły się dwa fotele, pokryte zielonym aksamitem - usiądźmy, zamiast stać. - Przepraszam, mistrzu. Nie ma tu mebli i... Nie pomyślałem, żeby jakieś wyczarować... - Jesteś zakłopotany i nie czujesz się jeszcze... panem domu, czy mam rację? - Czy chciałbyś się może napić herbaty, mistrzu? - Tak. - Sam ją zaparzę - Ariel skierował się z zapałem do kuchni – zaraz wracam. - Oczywiście, Arielu. Poczekam. Lord Voldemort spojrzał na kominek, przez chwilę się zastanawiał... a następnie wyciągnął różdżkę i wycelował w pustą i zimną przestrzeń. Nie padło ani jedno słowo, ale z różdżki wystrzelił czarny obłok dymu, a następnie srebrny promień. 2 - W lasach nad Amazonką czułbyś się więc w swoim żywiole, – stwierdził Voldemort, biorąc kolejne okrągłe, maślane ciasteczko z patery – to prawdziwy raj dla zielarzy. Kto teraz naucza Zielarstwa? - Profesor Daisy Sprout, mistrzu. Jest też opiekunką Hufflepuffu. - A czy OPCM-u uczy nadal Sangre’? Ariel sposępniał. Nie wiedział, czy może zdradzić pilnie strzeżony przez grono pedagogiczne sekret, o którym wiedziało niewielu, a wspominało o nim jeszcze mniej. Postanowił, że tego nie uczyni. - Profesor Sangre’ odszedł trzy lata temu, a od tego czasu, ekhm… nauczyciele zmieniają się. Co roku przychodzi jakiś nowy. Wspomnienia, zmiany w wyglądzie profesora Sangre’, wydłużające się kły, przetwarzanie się delikatnych rysów arystokraty w coś w rodzaju gęby trolla, strach małego Puchona, nagłe i niespodziewane odejście nauczyciela, zniknięcie bliźniąt z Ravenclawu, które, podobno, „wyjechały do innej szkoły… Opuścił umysł Ariela prawie nie zostawiając śladu po swojej bytności. Oklumencja i legilimencja, dzięki Merlinowi, była chłopakowi całkowicie obca. Zadowalało go to. Na tym etapie wdzieranie się w czyjąś świadomość i walka z barierami oklumentycznymi byłaby bardzo ryzykowna. - Żałuj wobec tego, Arielu, że straciłeś trzy lata. Dla mnie każdy rok z nim był odkrywaniem czegoś nowego. Chociaż, oczywiście, bardziej interesowało mnie studiowanie Czarnej Magii, a nie Obrony przed nią… jednak zacząłem ją poznawać dopiero w szóstej klasie, a tak naprawdę po ukończeniu szkoły. - A kiedy, mistrzu, zacząłeś się nią interesować? - W chwili, w której dowiedziałem się, kim jestem. – Odpowiedział Voldemort krótko. – A nawet trochę wcześniej. Za oknami panowała zupełna ciemność. Ariel po raz pierwszy poczuł się w pewny - dość dziecinny - sposób dorosły. Była noc i mógł tu tak sobie siedzieć, przyjmować gościa, jeść ciasteczka i pić herbatę, robić, co mu się tylko podobało, bez obawy o to, że mama lub tato zejdą na dół, nakryją go na czymś, czego robić nie powinien i, w sposób dla siebie charakterystyczny, wyrażą swoją dezaprobatę. - To ciekawe, ale pierwszy… impuls, aby się zainteresować w ogóle magią, zrodził się we mnie po wysłuchaniu jednej z mugolskich baśni. Głos mistrza współgrał z zapadającą ciemnością i atmosferą pokoju, w którym panował półmrok, sprzęty stawały się swoimi własnymi cieniami, a świece powoli kończyły swój woskowy żywot. Ariel nic nie wiedział o "Królowej Śniegu", ani o żadnych mugolskich baśniach, więc słuchał uważnie. Nie musiał wcale pytać mistrza o Czarną Magię. Mistrz sam mu o niej opowie. Już to robił. Hipnotyzujący, miękki głos otaczał go niczym pajęczyna... Mówił, jednocześnie wywołując w jego umyśle obrazy, wydarzenia dziejące się wieki temu, takie, jakimi on, mistrz je widział, oceniał podczas lektury ksiąg i wielu lat terminowania u czarnoksiężników. Ariel właściwie nie był pewien, czy słyszy cokolwiek, czy też raczej widzi i czuje. Mistrzowie Czarnej Magii, budzący szacunek i strach, posiadający wiedzę, ich uczniowie, zawsze w cieniu, lecz także obdarzani cieniem szacunku i strachu. Jak otaczający ich opieką magowie. Skomplikowane rytuały. Klątwy. Zaklęcia i Eliksiry, których źródłem są Mroczne Sztuki, czarownice, czarodzieje czołgający się u nóg nekromanty, krew jednorożców płynąca po kamieniach Stonehenge i dzieci, kobiety, mężczyźni, staruszki, których serca znowu biją, a w ich płucach jest powietrze. Mistrzowie Czarnej Magii mieli moc i władzę nad wszystkimi, którzy szukali u nich pomocy, czegoś od nich chcieli, tymi, którzy się ich bali. Nawet takimi, co ich nienawidzili i zwalczali. Ariel pochłaniał oczami wyobraźni rozgrywające się w jego umyśle sceny, obserwował z zapartym tchem czarnoksiężników i ich uczniów, bulgoczące kotły, wyciągnięte różdżki, szaty tak podobne do tych, jakie sam nosił od chwili, gdy mógł przejść dziesięć kroków i nie potknąć o ich rąbek. Ich siła promieniowała na uczniów. Chroniła ich. Udzielała się im. Byli silni ich magią. Mogę być silny. Mogę być bezpieczny. Mogę mieć o wiele większą moc... - Arielu? Pstryknięcie palcami zabrzmiało jak wystrzał Magicznych Ogni Filibustiera, Ariel podskoczył i omało co nie spadł z fotela. Na Merlina, co się stało, czyżby zasnął? - Przepraszam, mistrzu, musiałem… - Ależ wcale się nie gniewam, mój chłopcze. Cieszę się, że aż tak cię zainteresowało to, o czym opowiadałem. - Bardzo, mistrzu. Mówił szczerze. Jeszcze niczego w życiu nie był tak pewny, chociaż z jakichś, niezrozumiałych powodów, prawie niczego nie pamiętał. Za oknami pojawiły się niechybne odznaki zbliżającego się świtu. Zamrugał oczami. - Może zechciałbyś coś zjeść… lub odpocząć? Mam bardzo wiele wolnych pokoi. - Dziękuję, ale nie. To nie byłoby wskazane. W tej chwili. Jestem pewny, że i ty to wiesz. Voldemort wstał z fotela. Ariel również. - Mam nadzieję, mistrzu, że nie poczułeś się dotknięty, kiedy… - Nie żałuję ani jednej chwili, jakiej tu spędziłem, Arielu. Ani jednej. Do zobaczenia. Oczekuj mojej sowy. Jeszcze tylko trochę. Szybciej, niż ktokolwiek byłby w stanie to sobie wyobrazić. Tak. Uśmiech Voldemorta to uśmiech drapieżnika, który widzi swoją ofiarę, zbliżającą się do pułapki. |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 19.06.2025 03:48 |