Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Noce I Dnie 1, Chwile z życia. Pierwszy sługa

Barty Crouch Młodsza
post 06.09.2006 12:34
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 16
Dołączył: 06.09.2006




Noce i Dnie.
Chwile z życia. Pierwszy sługa.
0
1970
Spacerował nocami po Nokturnie, a popołudniami przyglądał się czarodziejom i czarownicom przez zasłonięte brudnym firankami okno wynajętej klitki. Nie mógł, przynajmniej na razie, pozwolić sobie na luksusy w „Szpulce”. Zresztą nie chciał nikomu rzucać się w oczy. Nie w tym momencie.
Obserwował nieustannie przemierzających Nokturn ludzi i sprzedawców w obskurnych sklepikach. Analizował zachowania, sposób bycia, wyciągał wnioski. Żaden z dotychczas zauważonych obiektów nie pasował do jego wizji.
Zdobył niezwykłe, budzące grozę umiejętności, jego moc potężniała z każdym rokiem, a minęło ich prawie dwadzieścia pięć od ukończenia przez niego edukacji, przeszedł Przemianę. Miał, przynajmniej w teorii, „przyjaciół” oraz wyraźnie określone cele.
I zamierzał je osiągnąć.
Na węże Slytherina. Potrzebował. Kogoś.
Co z niego za Pan i Mistrz bez służących mu uczniów?
Nie miał złudzeń, co do tak zwanych przyjaciół. Ani on ich za takowych nie uważał, ani oni nimi nie byli. I nie trzeba wyobraźni starego Revenanta, aby przewidzieć ich zachowanie, gdyby się u nich zjawił. TERAZ. SAM. Po dwudziestu pięciu latach.
Czerwone oczy rozbłysły gniewnie pod kapturem zasłaniającym bladą twarz.
Nie zamierzał rozpoczynać dzieła od rozgrzebywania popiołów przeszłości. Na to przyjdzie czas.
Lord Voldemort potrzebował świeżej krwi. Młodego, chłonnego umysłu, nieukształtowanej do końca duszy. Materiału, by bez przeszkód nadawać mu pożądane formy.
Dlatego wyglądał końca czerwca jak feniks ostatnich minut pięćsetlecia.
Koniec Hogwartu i tuziny pełnoletnich, młodych ludzi, którym wszystko wolno. Niektórzy pójdą prosto na Nokturn. Na ulicę, którą straszono ich w dzieciństwie, która tak długo była dla nich zakazana, jak Las czy Księgi w Hogwarcie. I jeden z owych „niektórych” będzie mój. Jak szata, buty ze skóry ogniomiota czy nawet różdżka…

Dzień Pierwszy
1
Podnosił właśnie do ust szklankę z winem, kiedy dostrzegł w niej zniekształcone odbicie szkolnej odznaki: żółtego borsuka na czarnym tle szaty, ledwo widocznego przez niemyte od lat okno. Uniósł ją nieco wyżej, jakby oceniając kolor trunku i obejrzał uważnie rozczochrane, może kędzierzawe, ciemne włosy, ciemne oczy i rumianą twarz chłopaka, który przyglądał się „lokalowi” przez brudną szybę.
Ostatnio widywał tylu chłopców i dziewcząt w tym samym wieku, że prawie już zrezygnował z poszukiwań. Tym bardziej, że parę z nich nadawało się do służby, był tego pewny, lecz… żaden na tego pierwszego. Zanim weźmie tamtych, musi już mieć sługę. Podnóżek. Rzecz.
Udał, że dopiero przed chwilą go zauważył, obrócił się w stronę okna i spojrzał chłopakowi prosto w oczy.
Średni wzrost. Włosy i oczy w różnych odcieniach karmelu. To, co widzę… twarz, spojrzenie… Tak. To on.
Kiedy zakapturzony mężczyzna odwrócił się w jego stronę, gdy mignął blask purpury, młodzieniec zadrżał. Emocje i myśli odbijały się na jego twarzy jak w lustrze. Strach, ciekawość, ruch gałek ocznych w lewo, w kierunku ciemnoszarych drzwi i rdzewiejącej klamki w kształcie wężowej czy smoczej głowy. Wahanie.
I wreszcie pierwszy krok. Potem drugi.
- Dwie Ogniste! Podejdź bliżej. Jesteś trochę za młody, żeby tu bywać. „Pod Kobrą” nie ma dobrej sławy.
Głos Voldemorta był zimny jak lód, ale równie miękki jak płatki śniegu spadające z nieba na odkrytą skórę.
- J-ja tu nie bywam, proszę pana. Przyszedłem pierwszy raz… nie wiedziałem… Mógłby pan powiedzieć coś więcej?
- To długa historia i zaczęła się bardzo dawno temu. Usiądź.
Ciemnowłosy nie mógł się jakoś zdecydować na zajęcie miejsca, więc po prostu stał. I słuchał.
- Jeden z pierwszych właścicieli był szczególnie łasy na galeony, chociaż kuchnię miał podłą i bardzo liche trunki, i wciąż szukał sposobu na nabicie sobie kabzy. W końcu zmienił kucharza, wymienił zawartość piwnicy i pogodził się już z tym, że czeka go mozolne wydobywanie się z dna, gdy pewnego razu, pod osłoną nocy, przyszedł do niego niejaki Telford z pękatą sakiewką. Oświadczył mu, że ma wroga, który następnego dnia planuje odwiedzić „Pod Kobrą” i że właściciel gospody otrzyma drugie tyle, jeśli tamten nie przeżyje biesiady. I tak się właśnie stało.
- Merlinie...
- Przez lata do właściciela przychodziły obie strony. Wciąż zaglądali aurorzy, ale nikt nie mógł mu niczego udowodnić. A przeróżni plotkarze i łowcy sensacji odwiedzali go tym chętniej.
Chłopak spojrzał na złotawobrązową whisky w szklance, potem na barmana i w końcu na opowiadającego. Dla Voldemorta sytuacja stawała się coraz zabawniejsza.
- Masz jakichś wrogów, chłopcze?
- Nie mam, proszę pana.
- Mnie nie musisz się obawiać. Siadaj i częstuj się. Tylko nie pij za szybko, zwłaszcza, jeśli to robisz po raz pierwszy.
Młody człowiek wreszcie zdecydował się usiąść. W głosie zakapturzonego pojawił się ton, któremu nie mógł – nie chciał – się sprzeciwiać. Łyknął ostrożnie i parę razy zakaszlał. Zasłużyła na swoją nazwę, naprawdę paliła w gardle i powodowała łzawienie. Zamrugał.
- Powoli,… Jak właściwie masz na imię? Pełnoletniego czarodzieja raczej nie powinno się wołać per „chłopcze”, a na „proszę pana” jednak jesteś za młody. Mam rację?
- Tak sądzę – kiwnął głową młodzieniec -, proszę pana. Ariel Bethelius.
- Miło mi. Arielu.
To nieomal przeznaczenie. Ten, po którym wziąłeś imię, służył swemu panu z niechęcią i marzył o wolności, ale z tobą... tak nie będzie. Należysz do mnie już w tej chwili, a potem, kiedy skończę cię formować… zostaniesz nieosiągalnym ideałem, do którego każę dążyć innym.
Ariel skłonił lekko głowę, spojrzał na mężczyznę z pytaniem w oczach i zdziwił się, gdy tamten po prostu sięgnął po swoją whisky i wypił z niej łyk.
- Dziwi cię zapewne, że się nie przedstawiłem - miękki ton głosu -, ale przyjmijmy, że nie mam nazwiska. Tego, które sobie wybrałem, na razie ci nie zdradzę, a tamto... pod którym się urodziłem... o nim chcę zapomnieć.
- Aha. Rozumiem.
Kłamał. Nic nie rozumiał.
- Jeśli chcesz kontynuować naszą znajomość, musisz się do mnie w jakiś sposób zwracać. To zależy od ciebie.
Voldemort był naprawdę rad, że wrócił do Anglii w tym akurat momencie. Panował pokój, o Grindewaldzie pamiętał zapewne tylko Dumbledore, nikt się niczego nie obawiał, na Nokturnie skwaśniałe czarownice i ponurzy czarnoksiężnicy stawali się nieomal atrakcją turystyczną, chociaż grzęźli w marazmie jak wciągani w trzęsawisko.
- To było bardzo ciekawe, co pan opowiedział… Jak mam się więc do pana zwracać?
- W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było magicznych szkół, młodzi czarodzieje uczyli się od starszych i potężniejszych, stopniowo nabierając przy nich doświadczenia i mocy, nazywając ich mistrzami. I to w dalszym ciągu się dzieje. Przynajmniej w tej najpotężniejszej, a zupełnie zaniedbanej dziedzinie Magii… zwanej Czarną. Gdyby nie moi nauczyciele, za którymi zjeździłem cały świat, nic bym o niej nie wiedział i nie stałbym się jej Mistrzem. Oczywiście, nie mam żadnego certyfikatu od żadnego ministerstwa, ale uwierz w to, co mówię.
Z twarzy Ariela można odczytać wszystko, co mu wpajano na temat Czarnej Magii: Avada Kedavra, nekromancja, trujące eliksiry, klątwy i inne bzdury, poruszające zaledwie jej powierzchnię, niedosięgające jej istoty.
Potęga. To jest źródło i istota Czarnej Magii. Szybko się nauczysz.
Było też jasne, że chłopak, opierając się na tych banialukach, uważał Czarną Magię za rzecz nie dla niego.
- Czy jest pan… czy znasz… mistrzu… tylko Czarną Magię?
- Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś, Arielu. Znam doskonale tak Czarną, jak i Białą, a w nich obu mieści się wszystko, co poznałeś w szkole i ty o tym wiesz, nie jesteś głupi. Eliksiry, zaklęcia, magiczne stworzenia, wróżbiarstwo, zielarstwo… i coś, o czym nie masz pojęcia. Nie smakuje ci ta whisky?
Młodzieniec łyknął odrobinę napoju ze szklanki, potrzymał go w ustach a następnie pozwolił by spłynęła. Prosto do gardła.
Lord Voldemort czekał cierpliwie, aż alkohol zrobi swoje. Nie miał zamiaru upić chłopaka, lecz go rozluźnić. Oswoić, otworzyć, spowodować, by Ariel pokazał mu swój słaby punkt, najwrażliwsze miejsce na wbicie kłów, zatruwających jadem ofiarę.
Miał dużo cierpliwości. I był bardzo ostrożny.
- We wszystkim jest Czarna Magia, mistrzu? Nawet w takiej na przykład numerologii?
- Tak. Istnieje pewna gałąź numerologii, która jest oficjalnie odrzucana przez wszystkie magiczne szkoły. Jak sądzisz, czy naprawdę wszyscy jesteśmy tacy dobrzy, jak do tej pory obliczałeś i nasze wady są tak mało znaczące i niewinne?
Ariel zamrugał oczami i zmarszczył brwi. Ognista była bardzo mocna, nie uniemożliwiała myślenia, ale trochę je utrudniała.
- Taki jeden, blondyn, szóstoklasista, nie z mojego domu, myśli, że jest królem Hogwartu – powiedział cicho w przestrzeń – czułem się przy nim młodszy, a nie starszy. A nawet nie był ani razu prefektem Slytherinu…
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Malfoyowie nie są królami, ani nawet książętami. Oni tylko są bardzo, bardzo bogaci... Ale dokończ.
- Słyszałem od kogoś, co mu wyszło z Trojakich. Nie było to całkiem prawdziwe. Jego już mógłbym nigdy nie widywać, mistrzu. Pozostałych też nie.
W tym zdaniu było drugie dno, widoczne w nagle zasmuconych oczach…
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Barty Crouch Młodsza
post 06.09.2006 12:39
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 16
Dołączył: 06.09.2006




Kilka Niedziel, kilka Sobót.
1
Następnych kilka tygodni przeszło szybko, a porządek dnia stawał się dla Ariela zwykłą rutyną. Od nowa umeblował dom, pozostawiając w salonie dwa wyczarowane przez mistrza fotele i korzystając z rad doradcy zatrudnionego w „CZARujących meblach”. Dotyczyły one kolorów i materiałów, które stworzą harmonijną, nie gryzącą się ze sobą całość. Salon w odcieniach zieleni, srebra i czerni wyglądał zupełnie inaczej.
Tak, jakby znajdował się w nowym domu i tak przecież było.
Był na swoich pierwszych rozmowach kwalifikacyjnych, mając trochę łatwiej niż inni kandydaci dzięki listom polecającym, które dostał od ojca, ale wciąż nie mógł się zdecydować, by udać się na następną.
Przyjął skrzata, Zezka, który zajmował się głównie sprzątaniem, prasowaniem jego szat, dość rzadko zakupami na targu oraz mruganiem z wyrzutem w jego stronę, kiedy sam przygotowywał sobie posiłki. Ostatnio zaczynał naprawdę lubić pichcenie, tym bardziej, że coraz więcej mu się udawało. Zaczął być naprawdę dobry w rzucaniu odpowiednich zaklęć, chociaż pierwsze próby zaowocowały przypaloną jajecznicą i potwornie słoną zupą.
Może i pozwoliłby mu się wyręczać, ale w takim wypadku umarłby z nudów, nie mając co robić przez cały dzień.
Jak długo można czytać, spacerować po Pokątnej, odświeżać szkolne wiadomości, potrzebne do przyszłej pracy lub dalszej nauki, czy też odpisywać na sowy zapomnianych dalekich krewnych, którzy byli przekonani, że Miranda używa pieluszek? Gotowanie było interesujące, mógł wybierać to lub tamto i delektować wynikiem.
Tym bardziej, że… z jakichś niezrozumiałych powodów rodzice odzywali się do niego o wiele rzadziej, niż się tego spodziewał, a czworo swoich najbliższych przyjaciół ze szkoły widywał tylko przez parę sekund i to wyłącznie jako głowy w płomieniach. Wizyty rodziców, tak zresztą jak Lyle’a, Darienne, Anniasza i Solweigi mógł policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy właściwie mówili to samo, tak płomiennowłosa Solweiga, jak i małomówny Ly: że planują to i to, że nie mogą się doczekać rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu i „a tobie jak leci, Betha?”, a następnie znikali.
Co prawda upłynął dopiero miesiąc z kawałkiem od ukończenia szkoły, a od wyjazdu rodziców około trzech tygodni, więc może nie ma się czym denerwować. Jasne.
Zdawało mu się, że to wszystko, co wydawało mu się stałe jak Hogwart, czy rodzina, przesuwało się przed jego oczami i znikało gdzieś. Może tak to właśnie jest w dorosłym życiu.
Jedyną osobą, która regularnie do niego pisywała i odwiedzała jego dom, był mistrz. Czynił to tak często, że Ariel przywykł do jego wizyt i czułby się nieswojo, gdyby któregoś dnia mistrz się nie zjawił, ale, jeżeli nawet miał takie obawy, nigdy się to nie zdarzyło. Mistrz przybywał, z suchym trzaskiem aportacji i spędzali kilka godzin na rozmowie. Właściwie to on mówił, a Ariel słuchał. Czuł się potem bardzo dziwnie. Jakby się napił jednocześnie eliksiru wyostrzającego zmysły i wywaru otępienia. Prawie nic nie pamiętał, ale był pewien, że wszystko to, co usłyszał, jest przechowywane, gdzieś na dnie jego świadomości i w jednej cudownej chwili, kiedyś, zostanie uwolnione, a on je sobie przypomni i zrozumie...
Wtedy, gdy pozwoli na to mistrz.
To też było bardzo interesujące. Dlaczego powyższe stwierdzenie stawało się jakimś – pewnikiem?
Ostatnio mistrz zaczął spędzać noce w jego domu i Ariel był mile zaskoczony oraz w pewien sposób wdzięczny za jego, prawie stałą, obecność, chociaż coś go w tym wszystkim zaniepokoiło - a jednocześnie odprężyło. Bo, właściwie... jak należałoby nazwać tę znajomość i czy to, co ich łączyło było nią? Co ich w ogóle łączyło? Męczyła go ta jakaś nieokreśloność ich wzajemnego stosunku.
Jeszcze nawet nie widziałem twarzy mistrza…
Zobaczysz, gdy będziesz w stanie zrozumieć coś bardzo ważnego. Jeszcze ci o tym nie opowiedziałem. Bądź cierpliwy, dowiesz się wszystkiego, co uznam, iż wiedzieć powinieneś. Zaufaj swemu mistrzowi…
O to właśnie chodziło. Arielowi nagle rozjaśniło się w głowie. Mistrz zachowywał się jak mistrz, ale jednocześnie ani razu nie spytał go, czy chce się od niego uczyć Czarnej Magii ani też nie zaczął bez pytania.
Zezek bał się mistrza panicznie i w jego obecności starał się być ideałem „domowego skrzata”, co oznaczało, że przestawał w ogóle być widoczny. Wystarczyło jednak, że mistrz znikał, a natychmiast się pojawiał i zasypywał Ariela pytaniami, które, w pewnym sensie, też dawały mu do myślenia: "Czy pan Bethelius być panem Zezka czy pan w czerni być? Pan Bethelius być paniczem?”
I co takiemu odpowiedzieć, kiedy samemu się nie wie? Oczywiście, był przy mistrzu nieopierzonym pisklakiem, ale jednak dom należał do niego. Urządził go od nowa za część złota z pozostawionej mu przez rodziców krypty w Gringocie i do TEGO, a nie tamtego domostwa zapukał któregoś dnia Zezek.
Ale…
Uciął pytania marudzącego skrzata stanowczym stwierdzeniem, że mistrza ma traktować tak jak jego samego i nie zawracać sobie głowy rzeczami, które nie należą do niego. A jeśli mu się to nie podoba, będzie musiał znowu zawrzeć znajomość z drzwiami od szafy. Zezek zrozumiał, ale nie był na tyle nierozsądny, żeby zastosować się do wszystkich rozkazów. Nie zamierzał jednakowo traktować swoich dwóch obecnych właścicieli.
Może młody pan tego nie zauważał, ale „pan w czerni” nie ukarałby go za jakieś uchybienie tylko zamknięciem w ciemnej szafie, lub czy rozkazem przytrzaśnięcia sobie palców. To było więcej niż pewne.


2
- Powinniśmy omówić kilka bardzo ważnych spraw.
Voldemort odłożył nóż i widelec na pusty talerz, który natychmiast zniknął. Mężczyzna nie starał się nawet uchwycić wzrokiem mignięcia podszewki na poduszkę w drobne różowe kwiatki opatrzonej dwoma parami kończyn.
Nie miał zamiaru dłużej czekać. Nagini źle znosiła osamotnienie oraz ciasnotę wynajmowanego przez niego pokoju. On sam zaś wyczuwał, podczas bezróżdżkowego, legilimentycznego buszowania w umyśle chłopaka, że Ariel był już dostatecznie przygotowany do rozpoczęcia "nowego życia".
Młodzieniec odchrząknął.
- Właśnie, mistrzu, czy... jeśli wolno spytać... masz gdzie mieszkać? Jest mi bardzo miło cię gościć i...
- Przestań się jąkać - w chłodnym, miękkim głosie pojawiła się nuta groźby - bez powodu. Wiem, że NIE CHCESZ mnie znieważyć. Chętnie skorzystam z twojej gościnności. I zapłacę za nią. Powiedz mi, co chciałbyś ode mnie otrzymać? Bądź szczery i nie kłam.
- Czy zechciałbyś nauczyć mnie Czarnej Magii, mistrzu?
To pytanie samo wyrwało mu się z ust, zabrzmiało w ciszy jadalni jakby bez jego udziału - ale przecież chciał tego już tak długo, że może rzeczywiście wola nie miała nic wspólnego z wypowiedzianymi przed chwilą słowami.
Zakapturzony mistrz obrócił się w jego stronę i przez chwilę na niego patrzył, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie widział jego twarzy.
Odpowiedź, zimna, miękka i stanowcza, jak cios zadany nożem.
- Zgoda. Lecz co JA dostanę w zamian? Czy wydaje ci się, że wystarczy użyczenie mi kilku pokoi na czas twojej nauki? Jeśli tak uważasz, to oznacza, że do tej pory w ogóle mnie nie słuchałeś, Arielu. Czarna Magia zmienia się z każdą mijającą chwilą, to nie tylko zaklęcia i czarnoksięskie eliksiry. To moc.
W głowie Ariela rozbłysło przypomnienie tego, co czuł podczas pierwszej rozmowy, przekonanie, iż Mogę być silny. Mogę być bezpieczny. Mogę mieć o wiele większą moc. Stonehenge, nekromanci, krew jednorożca, uczniowie, mistrzowie…
Zaschło mu w gardle, w żołądku pojawiła się znikąd lodowa kula. Strach. Od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczył mistrza na Nokturnie, nie zdarzało mu się czegoś bać. Nie było potrzeby ani okazji. Teraz…
- A… co chcesz… dostać w zamian, mistrzu? –
- Ciebie.
Prosto i jasno, ale myśli Ariela zaczęły się kłębić jak, nie przymierzając, gigantyczny kłębek wełny w pazurach miotu małych kugucharów. Mistrz odezwał się znowu, przerywając pełną napięcia ciszę.
- Zanim odpowiesz, dobrze się zastanów nad tym, co oferuję i co ci zapewnię. – Szybkim ruchem poprawił kaptur, osłaniający jego twarz. – Nie odrzucaj tego zbyt szybko.
Ciebie… co oferuję… zapewnię… Nie odrzucaj…
Mistrz tak jakby uporządkował ten chaos w jego myślach. Nauka Czarnej Magii. Większa moc i trening sił, które w nim na razie drzemały. Bezpieczeństwo i swoją obecność.
Decyzja, która miała go pozbawić raz na zawsze możliwości stanowienia o sobie.
Czy ten ruch dłoni oznaczał, że mistrz zamierza pokazać mu swoją twarz? Opowiedzieć coś ważnego?

Jeśli odmówię, nigdy się tego nie dowiem.
Jeśli odmówię, będę nadal o sobie decydował i poniosę konsekwencje własnego wyboru.
Jeśli odmówię, zostanę sam, a moim jedynym towarzyszem będzie Zezek.
Wtedy pójdę do pracy i zaprzyjaźnię się z innymi czarodziejami...
Niektórzy nie są godni zaufania i nawet o tym nie wiesz, do czasu. Co z twoimi przyjaciółmi ze szkoły, tymi, o których opowiadałeś mistrzowi? Przychodzą od nich sowy? Wpadają do ciebie przez kominek? Jesteś dla nich tak ważny, jak oni dla ciebie?
Są po prostu zajęci!
Wierzysz w to? Musiało się coś stać.
Zajęci na tyle, że kompletnie o tobie zapomnieli? Stało się coś i nie zawiadomili o tym przyjaciela?
Może o tym, że się coś stało, nie wiedzą?
Ale jak mogą nie wiedzieć? Jak?
Uczucie żalu spowodowało, że zacisnął zęby i lekko zadrżał.
Mistrz jest inny…
Mistrz jest inny…
Dlaczego? DLACZEGO?
Potrząsnął głową. Mógłby się tak zastanawiać do końca świata i niczego nie wymyśleć.
- A więc, Arielu - chcesz być moim uczniem?
- Tak, mistrzu.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 19.06.2025 03:38