Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 16.09.2006 22:03
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 8
Jak kameleon



Minął tydzień, odkąd Harry zamieszkał na Grimmuald Place. W czasie tych siedmiu dni prawie w ogóle nie opuszczał pokoju, który zajął tylko dla siebie.

Pokój był na ostatnim piętrze. Nie był duży, ale chłopakowi w zupełności wystarczał. Kiedy pierwszy raz do niego wszedł zauważył, że od wielu lat nikt do niego nie zaglądał. Kurz i pajęczyny na dobre zadomowiły się na każdym, nawet najmniejszym kawałku przestrzeni.

Dopiero po wielu godzinach spędzonych na porządkowaniu tego miejsca dało się zauważyć w jakiej tonacji był urządzony. Było tu mrocznie, ale jemu to odpowiadało. Czerń, zieleń i srebro. Ślizgońskie barwy.

Podłoga pokryta była czarną wykładziną, ściany pomalowano na jasny zielony, który zdążył już wypłowieć. Dwa duże okna zasłonięte były ciemnozielonymi draperiami. Meble zrobione były z dębu, a uchwyty i kinkiety wiszące na ścianach ze srebra. Łóżko było na tyle duże, że spokojnie zmieściły by się na nim dwie osoby.

Już w czasie drugiej wizyty w tym pokoju Harry odkrył, że za portretem młodzieńca bardzo podobnego do Syriusza (prawdopodobnie był to Regulus, ale chłopak nie był tego pewien, bo mimo iż obraz bez wątpienia był magiczny, to jego mieszkaniec ani razu się nie odezwał) jest wejście do nieużywanej części domu. Po godzinie zwiedzania chłopak odkrył, że jest tam dobrze wyposażone laboratorium i siłownia z mugolskimi przyrządami. Nie mogło zabraknąć również łazienki.

Jedyną rzeczą, jaką Harry zmienił był kolor ścian. Teraz były one ciemniejsze i sprawiały bardziej mroczne wrażenie. Harry’ emu to odpowiadało, bo miał dość wszędobylskiej czerwieni i złota. Na ścianie powiesił Błyskawicę.

Reszta domu zmieniała się powoli i stopniowo. Najpierw przybyło trochę cienia tu, trochę światła tam. Nic wielkiego. Potter nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył zmiany zbyt wcześnie. Pracował głównie nocą, kiedy wszyscy domownicy spali, a Yennefer mogła przybrać ludzką postać.

Hedwiga była na niego obrażona. Ignorowała go, jak tylko mogła, ale chłopak szybko ją do siebie przekonał, głownie krakersami i sowimi przysmakami.

Harry zastanawiał się, jakim cudem mógł zapomnieć o swojej towarzyszce. Przez cały miesiąc ani razu o niej nie pomyślał, dlatego teraz nie dziwił się sowie, że ta nie chce mieć z nim nic wspólnego. Przez pierwsze trzy dni mówił do niej i starał się ją przeprosić, ale sowa była nieugięta. Dopiero czwartego dnia, kiedy do akcji wkroczyła Yennefer wszystko się wyklarowało, a sowa zdecydowała się wybaczyć swojemu właścicielowi.


***


Lupin przez cały tydzień chodził podminowany. Do nikogo się nie odzywał, a nawet jeśli, to były to jedynie urywane zdania pozbawione większego sensu. Wilkołak był podenerwowany. Drażniło go wszystko, nawet zbyt głośna rozmowa.

Czasami na całe godziny zamykał się w swojej sypialni. “Swojej”, jak to patetycznie brzmi. Ten pokój w czasach, kiedy jeszcze rezydowała tu rodzina Blacków należał do Narcyzy. A teraz zadomowił się w nim Remus.

Wizyta na cmentarzu obudziła dawno skrywane emocje. Ból po stracie przyjaciół był ogromny. Nawet teraz, po szesnastu latach, nie dał o sobie zapomnieć. Zdrada Petera wydawała się czymś tak niemożliwym jak różowy śnieg. Remus chciał wierzyć, że Petigrew nie zdradził. Naprawdę chciał w to wierzyć, ale nie mógł. Na własne oczy widział go żywego i na własne uszy słyszał jego słowa.

Martwiło go też zachowanie Harry’ ego. Po śmierci Syriusza czuł się odpowiedzialny za młodego Pottera. Kiedy Harry tak nagle zniknął na początku lipca mężczyzna nie mógł znaleźć sobie miejsca. Później, gdy Potter się odnalazł Lupin był zbyt zdziwiony zmianami w młodzieńcu, by właściwie zareagować. Właściwie wszyscy byli zbyt zdziwieni. I jeszcze słowa Rona, jakoby Harry chciał go zabić…

Remus dokładnie wypytał młodego Weasleya o całe zajście. Ron twierdził, że gdy tylko próbował obudzić Harry’ ego ten przyłożył mu nóż do gardła. Ponoć miał wzrok zimniejszy od arktycznego lodu, ale znając zamiłowanie Rona do wyolbrzymiania pewnych spraw niczego nie można było być pewnym. Dopiero kilka dni później Lupin zauważył, że Harry naprawdę ma nóż, a właściwie sztylet.

Lunatyk widział, że Harry izoluje się od wszystkich. Dużo czasu spędzał w swoim niedawno odkrytym pokoju. Lupin do tej pory nie wiedział, jaki tam jest wystrój. Harry nikogo tam nie wpuszczał.

Mężczyzna zauważył też, że Ron i Hermiona starają się trzymać na dystans od Pottera. Nie dziwił im się. Sam też to robił, bo Harry we wszystkich zaczął wzbudzać strach. Nawet Dumbledore nie patrzył na Pottera ze zwykłym uśmiechem. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego dyrektor nie wypytał chłopaka dokładniej o jego miejsce pobytu. Gdy we wtorek o to zapytał Albus odpowiedział, że próbował zajrzeć do umysłu chłopaka, ale ten nie dość, że szczelnie go zamknął, to jeszcze próbował uwięzić w nim dyrektora. Dumbledore stwierdził, że gdyby Harry był Magiem Umysłu, to prawdopodobnie udałoby mu się to.

Harry miał przed nimi wiele tajemnic. Tajemnic, które wszyscy chcieli poznać, ale chłopak zazdrośnie ich strzegł.

Lupina intrygowało też zachowanie Snape’ a. Severus pojawiał się w Kwaterze rzadko (nie należało mu się dziwić, w końcu miał w domu młodego Malfoya), ale jego wizyty były dość dziwne. Zdawało się, że Mistrz Eliksirów usilnie starał się porozmawiać z Potterem, ale gdy tylko ten pojawiał się w zasięgu wzroku, mężczyzna bardzo szybko wychodził.


***


Dzisiaj był poniedziałek i Harry miał się udać do Ministerstwa, żeby wyrobić sobie licencję na teleportację. Razem z nim mieli udać się Ron i Hermiona, którzy już od połowy lipca uczyli się aportacji pod okiem ministerialnych mistrzów w tym fachu. Zabrać miał ich tam pan Weasley, a później odebrać Moody i Kingsley.

Harry obudził się już o siódmej, a właściwie obudziła go Vipera, która w ludzkiej postaci przygotowywała się do podróży do Francji. Twierdziła, że musi wreszcie odwiedzić dworek, który odziedziczyła po babci, i jeśli Harry będzie chciał, to może do niej wpaść na “parapetówę”.

Chłopak zszedł na śniadanie w samych spodniach z dżinsu. Jego tors był porośnięty białymi piórami. Potter z rozdrażnieniem spojrzał na krztuszących się bliźniaków.

-Jak to usunąć? – zapytał. – I co to jest?

Wszyscy patrzyli na niego z rosnącym zainteresowaniem. Zwłaszcza, że jego ręce powoli zaczęły zamieniać się w skrzydła. Fred spojrzał na George’ a, a przynajmniej tak wydawało się Harry’ emu.

- No? Słucham, nie dosłyszałem.

- To minie za jakieś dziesięć minut – mruknął niedbale jeden z bliźniaków. – A zwie się “Łabędzim Podkoszulkiem”.

- Za dziesięć minut to ja muszę być w Ministerwste – warknął Harry. – Ale te podkoszulki są niezłe. – Milczał przez chwilę. – Mam do was sprawę. Jeśli chcecie zarobić, to chodźcie ze mną. Tylko szybko mi się decydować!

W czasie, kiedy bliźniaki zastanawiali się, o co może chodzić Potterowi, ich zaklęcie przestawało działać. Harry wzdrygnął się, kiedy pióra z niego opadły. Bracia w końcu zdecydowali się, że pójdą razem z Harrym. Chłopak odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego pokoju. Fred i George poszli za nim.

Jane Granger spojrzała w ślad za chłopakiem. Wypuściła ze świstem wstrzymywane powietrze. Plecy Pottera były… pokiereszowane. Tylko tak mogła to określić. Widziała na nich stare już blizny, ale również te nowsze, jeszcze zaczerwienione, choć te nie były wynikiem chłosty. Kobietę martwiły również brzydkie sińce w okolicach żeber.

- Co mu się stało? – Nie mogła powstrzymać ciekawości.

Hermiona spojrzała na nią załzawionym wzrokiem.

- Przeznaczenie – warknęła. – To się stało.

Jane zdziwiła się. Jej córka rzadko wpadała w złość.

- Lepiej, żeby pani nie wiedziała – wtrącił Ron. – Nam też nie powiedział, kto mu to zrobił.

- Ale on wie – dodała Ginny. – On zawsze wie.

W tym czasie bliźniaki zachwycali się urządzeniem pokoju Harry’ ego. Interesowało ich wszystko, kolorystyka i obrazy, a nawet meble. Potter spojrzał na nich z irytacją.

- Przestańcie zachowywać się jak kretyni i słuchajcie uważnie, bo powtarzać nie będę.

Spojrzeli na niego, nadstawiając uszu.

Harry szybko przedstawił im propozycję pomocy w sklepie. Powiedział, że Dominik i Carol uratowali mu tyłek, kiedy miał niezbyt miłe spotkanie z Bellatrix. Zabrali go do siebie, opatrzyli i pozwolili zamieszkać. Nauczyli go też kilku ciekawych sztuczek i teraz chłopak chciał się odwdzięczyć. Bliźniaki potrzebowali miejsca, gdzie mogliby zamieszkać, no i oczywiście pracy. A że Dexter był osobą utalentowaną i skorą do żartów, to Weasleyowie będą czerpać z tego profity.

Fred i Geroge przez kilka minut rozmawiali szeptem. Co jakiś czas rzucali Harry’ emu ukradkowe spojrzenia, ale chłopak zajęty był wyglądaniem przez okno. W końcu zgodzili się. Zamierzali powiększyć asortyment swojego sklepu, ale na razie nie mogli tego zrobić, bo nie mieli rąk do pracy. Co prawda pomagał im Lee, ale nawet on nie był w stanie obsłużyć wszystkich klientów.

Harry uśmiechnął się. Z komody wyciągnął nową koszulkę i obejrzawszy ją dokładnie z każdej strony nałożył ją na siebie. Obrzucił pokój ostatnim spojrzeniem i popychając przed sobą bliźniaków zszedł na dół.


***


Ministerstwo Magii nie zmieniło się wcale od ostatniego jego pobytu tutaj. Skrzywił się z odrazą, kiedy spojrzał na fontannę. Już ją naprawiono, czemu nie należało się dziwić, bo od incydentu w czerwcu pod koniec jego piątego roku minął już rok. Szczyt kiczu – stwierdził po namyśle.

Rozejrzał się dookoła. Ron i Hermiona trzymali się za ręce i mieli przerażone miny. Harry nie dziwił się. Teleportacja była jedną z najtrudniejszych dziedzin magii, ale chłopak wiedział, że trudniejsza była umiejętność otwierania portali bez wykorzystywania stałych korytarzy. Świadczył o tym fakt, że praktycznie tylko Zieloni i Mistrz to umieli. Pięciu, może sześciu ludzi.

Skierowali się do siedziby Aurorów. Jak się dowiedział Harry egzaminowaniem młodych czarodziejów zajmowała się komisja składająca się z Aurora i szefa Departamentu Komunikacji, a także Ministra, który jako głowa czarodziejskiego świata musiał licencję podpisać.

Cała trójka z ciekawością rozglądała się po wielkiej sali poprzecinanej drobnymi boksami. Szybko udało im się dostrzec Tonks, która zajmowała mini-gabinecik znajdujący się najbliżej drzwi. Harry zaszedł ją od tyłu. Zastawił jej oczy.

- Zgadnij kto to? – wyszeptał nachylając się do jej ucha i omiatając jej szyję ciepłym oddechem.

- Daj spokój, Harry. Ja pracuję.

- A ja chcę, żebyś się rozerwała. Co powiesz, gdybym odwiedził ciebie i Billy’ ego? Dawno go nie widziałem.

- Wyrób sobie licencję, wtedy pogadamy.

- Trzymam za słowo. – Chłopak zasalutował i z uśmiechem na twarzy podszedł do swoich przyjaciół.

Tonks przyglądała mu się w milczeniu. Uśmiechnęła się i pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten chłopak zaskakiwał ją na każdym kroku. Raz był na skraju rozpaczy, a innym razem tryskał humorem i optymizmem.

Harry, Ron i Hermiona zostali poprowadzeni do sali ćwiczebnej, jak nazwał ją Auror, który był ich przewodnikiem. Harry był w tym miejscu pierwszy raz, ale jego przyjaciele najwyraźniej dobrze się tutaj czuli.

- Macie dziesięć minut, żeby się przygotować. A ty chłopcze – tym razem zwrócił się bezpośrednio do Harry’ ego – chyba jeszcze nie przeszedłeś szkolenia pod kierunkiem aportacji?

- Jeśli chodzi panu o aportowanie się do nieznanego miejsca, znając jedynie koordynaty, to ma pan rację, jeszcze tego nie umiem – powiedział spokojnie. – Ale niech się pan nie martwi. Dam sobie radę.

Mężczyzna obrzucił go powątpiewającym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Zastanawiał się, skąd chłopak wie o teleportacji aż tyle. Tylko Aurorzy i wyżsi urzędnicy ministerstwa wiedzieli o tym, że można było się aportować do miejsca, które się znało, na osobę i na koordynaty, choć ten ostatni sposób był najtrudniejszy i tylko nieliczni go opanowali.

Auror już miał coś powiedzieć, kiedy przerwało mu pojawienie się komisji egzaminacyjnej. Mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco do trójki, w jego mniemaniu, dzieciaków.

Na pierwszy ogień poszedł Harry. Właściwie było mu wszystko jedno, czy będzie zdawał jako pierwszy, czy jako ostatni, ale widząc nietęgą minę Rona i rozdygotaną Hermionę wszedł do sali.

Pomieszczenie, do którego wszedł było duże, większe nawet od Wielkiej Sali. Na wprost drzwi stał podłużny stół, przy którym siedziało kilka osób. W panującym półmroku Harry nie mógł stwierdzić, ile było ich tam konkretnie.

- Nazwisko?

- Harry James Potter – odpowiedział po chwili chłopak.

Harry usłyszał szelest papierów i nerwowe pomruki dochodzące od strony komisji.

- Zdaje pan sobie sprawę, że nie rozpoczął nawet kursu teleportacyjnego? – zapytał ten sam głos. – Jak więc zamierza pan teraz poprawnie deportować się powiedzmy, pod drzwi?

Harry westchnął. Wiedział, że tak będzie, wiedział. Ale nie. Yennefer wie lepiej. Kiedy spotka ją następnym razem będzie musiał z nią porozmawiać. Koniecznie. Problem polegał na tym, że w słowniku Yennefer nie istniały takie słowa jak: niemożliwe, czy kłopoty.

Odwrócił się na pięcie i uważnym spojrzeniem obrzucił miejsce znajdujące się przy drzwiach. Uśmiechnął się w duchu, zauważając na podłodze czerwoną linię układającą się w półokrąg.

Przez ramię spojrzał na egzaminatorów. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że patrzą na niego z wyczekiwaniem.

Skupił się i zniknął bez charakterystycznego trzasku. Kiedy pojawił się w miejscu docelowym uśmiechał się szeroko. Wiedział, jakie wrażenie musiał wywołać bezdźwiękową aportacją, której nie umiał nawet Dumbledore.

- Dobrze, panie Potter, może nie jest pan aż tak beznadziejny – odezwał się jeden z siedzących ludzi. – Jeśli pokaże nam pan, że umie się deportować w każdej sytuacji, to ma pan licencję.

Podszedł do niego Auror, który wcześniej był ich przewodnikiem. Nie bawiąc się w zbędne uprzejmości wyciągnął różdżkę i posłał w stronę chłopaka Expeliarmusa.

Chłopak odchylił się lekko. Poczuł, jak jego krew zaczyna płonąć. Uwielbiał to uczucie, a jednocześnie bał się go. Mógł wtedy zrobić krzywdę, a nawet zabić, a wiedział, że teraz nie mógł sobie pozwolić na morderstwo. Nie wyciągnął nawet różdżki. Co i rusz odskakiwał przed różnokolorowymi promieniami.

Auror rzucał tylko niegroźne zaklęcia, ale chłopakowi powoli zaczynało się nudzić. Już wcześniej domyślił się, na czym ma polegać ten sprawdzian, więc teraz już bez zbędnych ceregieli aportował się za Aurora i przystawił mu palec do tyłu głowy.

- Zdaje się, że tę rundę wygrałem? – zapytał, dysząc jak po maratonie.

Mężczyzna pokiwał głową i wrócił na swoje miejsce. Był zdziwiony tym, że Potter, mimo iż nie przeszedł kursu umiał się aportować. Robił to bezdźwiękowo, dlatego Auror miał problem ze zlokalizowaniem chłopaka, kiedy ten już zdecydował się skończyć zabawę, bo, że dla chłopaka pozorowana walka była jak zabawa czarodziej nie miał wątpliwości.

Egzaminatorzy zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi, na temat zdolności młodego Pottera. W końcu każdy z nich złożył na papierze swój podpis.

- Gratulujemy, panie Potter. Zdał pan.

Z cienia wyszedł Amos Diggory. Ze smutnym uśmiechem podał Harry’ emu pergamin i uścisnął mu dłoń. Chłopak odwzajemnił gest i poszedł w stronę drzwi. Gdzieś na dnie świadomości zanotował, że Minister był bledszy niż przeciętny człowiek i miał już niemal całkowicie siwe włosy.

Harry wyszedł na zewnątrz i uśmiechnął się do przyjaciół. Jego oczy niebezpiecznie błyszczały w świetle lampy. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

- Zdałem – powiedział radośnie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Jakim cudem, skoro wcześniej nie ćwiczyłeś?

- Siła sugestii.

Z tymi słowami oddalił się pospiesznym krokiem. Koniecznie musiał skontaktować się z szczurami. No, i musiał jeszcze sprawdzić skrzynkę, a żeby to zrobić musiał znaleźć się w mieszkaniu, w którym spędził ostatni miesiąc.


***


Harry wyłączył komputer i przeciągnął się. Minął tydzień, od akcji z Braunem w roli głównej, a sprawa ciągle się nie wyjaśniła. Policja nadal poszukiwała Jesse’ ego Greena, ale wszelkie tropy prowadziły donikąd. Tak przynajmniej poinformował go Max, który kazał mu jak najszybciej zjawić się w magazynach. Tego typu wiadomości było pięć, z czego najnowsza została wysłana zaledwie dziesięć minut wcześniej. Chłopak wszedł do swojego pokoju. Narzucił na siebie bluzę i zdeportował się.

Wylądował w krzakach niedaleko głównego magazynu. Rozejrzał się na boki i szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od wejścia. Skinął głową ochroniarzowi, który wpuścił go do środka i zaprowadził do gabinetu, w którym siedział akurat Samuel.

Mężczyzna obrzucił chłopaka obojętnym spojrzeniem i wyprosił dryblasa.

- Napijesz się czegoś? Wina, herbaty, piwa?

- Wody, jeśli ci to nie sprawi problemu.

Blondyn podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę wody mineralnej. Rzucił ją w stronę chłopaka. Usiadł na swoim miejscu. Nie wiedział, od czego miał zacząć rozmowę.

- Zacznę od razu. Chciałem ci pogratulować samodzielnej akcji. Timothy zgodził się na współpracę i dzięki tobie chyba lepiej zaczął dogadywać się z synem.

Spojrzał na Harry’ ego, ale twarz chłopaka była beznamiętna.

- Jak udało ci się go przekonać? Nasi ludzie pracowali nad nim od miesięcy, a tobie udało się w godzinę.

- Wrodzony wdzięk i dramatyzm – mruknął Harry, uśmiechając się szeroko. – Mam doświadczenie w takich rozmowach.

Samuel pokiwał głową. W międzyczasie do pomieszczenia wślizgnął się Max. Przechodząc obok Harry’ ego zamierzał poczochrać mu włosy, ale chłopak odskoczył, wyszarpując jednocześnie Lucyfera. Przyłożył go do szyi młodszego z braci.

- Nigdy tego nie rób – syknął. – Mogłem cię zabić! – powiedział zdenerwowany.

Schował sztylet i opadł na fotel. Jego oddech był urywany. Zawsze tak się działo, kiedy dał się ponieść chwili.

Max spojrzał ze zdziwieniem na chłopaka. Jego reakcja była wyjątkowo szybka. Zastanawiał się, czy dzieciak uczył się gdzieś sztuk walki. Zapytał o to, ale Harry pokręcił głową. Nie, nigdy nie uczył się żadnych sztuk walki, a refleks wyrobił sobie mieszkając pod jednym dachem z Dursleyami, a później z Ginger, która przez pierwszy tydzień znajomości budziła go przykładając mu nóż do gardła i każąc się uwolnić.

- Kim jest Ginger? – zapytał natychmiast Samuel.

- Kimś, kogo dobrze jest mieć po swojej stronie. Ale nie wezwaliście mnie tutaj tylko po to, żeby oznajmić mi, że dobrze się spisałem.

Max pokiwał głową, ciągle nie mogąc dojść do siebie, po ataku Harry’ ego.

- Doszliśmy do wniosku, że nie zawsze możesz mieć możliwość odebrania naszej wiadomości ze skrzynki – zaczął Samuel.

- Dlatego od teraz będziemy kontaktować się za pomocą tego. – Max wręczył chłopakowi najnowszej generacji telefon komórkowy. – To służbowa komórka, dlatego lepiej, żebyś nie umawiał się przez nią na randki. Nie po to płacimy abonament.

- Spokojna głowa – mruknął Harry. – Mogę już iść?

- Jasne.

Harry szybkim krokiem udał się do wyjścia. Po drodze wpadł na jednego z albinosów. Mrucząc pod nosem przeprosiny poszedł przed siebie. Białowłosy wszedł do gabinetu i pytającym wzrokiem spojrzał na braci.

- A temu co? – zapytał, wskazując drzwi.

- Sam go zapytaj – odpowiedział Max.

Mężczyzna wybiegł z pomieszczenia i pognał w stronę wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz rozejrzał się dookoła. Potter znikał właśnie wśród krzaków. Andrew pobiegł w tamtą stronę. Wszedł między rośliny, krzywiąc się, kiedy gałęzie go podrapały. Rozejrzał się na wszystkie strony, ale chłopaka już nie było.

- Jak kameleon – mruknął.


***


Harry pojawił się w mieszkaniu i opadł na fotel. Ukrył twarz w dłoniach. Znowu to zrobił. Znowu zaatakował. Czasami przerażał sam siebie. Z kieszeni wyciągnął lusterko.

- Rose – krzyknął.

Powierzchnia przedmiotu rozjarzyła się błękitnym światłem. Chwilę później pojawiła się w nim twarz spoconej dziewczyny.

- Cześć, kuzynie – powiedziała na wydechu. – Coś się stało?

- Dużo – mruknął Harry. – Znowu zaczynam atakować wszystko i wszystkich.

Carmen zamyśliła się. Martwiły ją te wybuchy Harry’ ego. Chłopak w jednej chwili ze spokojnego młodzieńca potrafił zmienić się w bezwzględnego zabójcę. Takie zachowanie nie było normalne.

- Poszukam czegoś na ten temat – stwierdziła. – Ale niczego nie obiecuję.

- Lepsze to niż nic – mruknął. – Dobra, muszę lecieć, zanim Zakonnicy zaczną przeszukiwać wszystkie rowy w Wielkiej Brytanii.

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Pokręciła z niezadowoleniem głową i przerwała połączenie.

Harry poszedł do łazienki i opłukał twarz zimną wodą. Spojrzał na swoje odbicie. Nie wyglądał źle, musiał przyznać sam przed sobą. Sięgnął po kosmetyki, których zawsze używała Yennefer, żeby zamaskować jego bliznę. Mógłby użyć zaklęcia maskującego, ale wiedział, że taka ochrona nie byłaby zbyt pewna. Byle czarodziej mógłby sobie z nią poradzić.

Pół godziny później chłopak podziwiał swoje dzieło. Nie było to mistrzostwo, jak rzeczy, które za pomocą tych mugolskich specyfików wyprawiała Vipera, ale z dumą mógł stwierdzić, że jest pojętnym uczniem. Przywołał do siebie jedną z czystych chust i zawiązał ją na głowie. Teraz był już gotowy do drogi.

Zamiast się teleportować wyszedł drzwiami. Przywitał się z sąsiadem z dołu, miłym starszym panem. Skinął ochroniarzowi, który uśmiechnął się do niego promiennie. Chłopak nie wiedział, o co mu chodzi, ale również jemu udzielił się dobry nastrój mężczyzny. Pobiegł na przystanek i przez chwilę w skupieniu czytał rozkład jazdy. Żeby dostać się do Dziurawego Kotła musiał wsiąść do autobusy linii 4, a kilka ulic dalej przesiąść się w szóstkę.

Przez kilka minut Potter stał czekając na właściwy numer. Ludzie mijali go szerokim łukiem, co chłopak skwitował ponurym uśmiechem. Nie dziwił im się. W końcu wyglądał jak młodociany przestępca z ulicznego gangu. Parsknął cicho. Przestępcą był, ale postawionym o wiele wyżej.

Wskoczył do autobusu i zajął miejsce na tyle.

Dwadzieścia minut później stanął przed wejściem do Dziurawego Kotła. Zapewne wzbudzi spore zainteresowanie. Naciągnął na głowę kaptur bluzy i wszedł do środka. Nie reagując na zaczepki lekko podchmielonych czarodziejów przeszedł na zaplecze i stukając w odpowiednie cegły, na Pokątną. Skierował się na Nokturn.

Szybkim krokiem zbliżał się do Domu. Został wpuszczony bez zbędnych ceregieli. Wystarczyło powiedzieć, ze ma dla Didi i Dextera dobre wiadomości. Znowu został zaprowadzony do tego samego, obskurnego pokoiku. Bliźniaki już na niego czekali. Skinął im głową uśmiechając się szeroko.

- Udało się. Oboje macie robotę i do tego mieszkanie. Znacie Freda i George’ a?

- Weasleyów? – zapytała zdziwiona dziewczyna.

- A znasz innych kawalarzy? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Pakujcie się.

Dominik i Carol w iście ekspresowym tempie zgarnęli z pomieszczenia kilka porozrzucanych rzeczy. Zmniejszyli swoje kufry i już byli gotowi do drogi. Harry znowu naciągnął na głowę kaptur i poprowadził swoich towarzyszy w stronę Pokątnej.

Ciągle miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale zignorował to. W pewnym momencie Carol chwyciła go za rękę i wskazała coś, co zmroziło mu krew w żyłach. W jednej z ciemniejszych uliczek kilku czarodziei ubranych w ministerialne szaty znęcało się nad małym chłopcem. Dzieciak mógł mieć co najwyżej dziesięć lat.

- Szczurołapy – szepnęła dziewczyna. – Wysyłają na Nokturn dzieciaki zaraz po studiach, żeby nauczyły się, że dla wroga nie ma litości. Owszem, nie wszyscy tu trafiają, bo niektórzy mają na tyle szczęścia, że któryś ze starszych weźmie ich pod swój protektorat.

- Najgorszy z nich wszystkich był Moody – wychrypiał, jakiś mężczyzna wyłaniając się z mroku. – To, że stracił jedno oko to moja sprawka – dodał z dumą. – A i kilka blizn na jego parszywej gębie było dziełem Dzieci Nokturnu. Chodźcie, odprowadzę was do końca ulicy, lepiej, żebyście się tutaj sami nie włóczyli.

- Niech by ino spróbowali – warknął Harry. – Już ja bym sobie z nimi grzecznie porozmawiał.

- Nie wątpię, a teraz chodźcie, zanim zorientują się, kim jesteście.

Harry w milczeniu podążył za człowiekiem. Bez wątpienia był to Devil. Chłopak poznał go po jego gabarytach i pionowej bliźnie przecinającej łuk brwiowy nad prawym okiem.

- Mówiłeś, że Szalonooki był szczurołapem. Skąd wiesz? – zagadnął.

- Próbował mnie ukatrupić, a ja mu ufałem – mruknął. – Chodziliśmy razem do szkoły, tyle, że ja byłem w Slytherinie. No nic, tu się pożegnamy, dalej sobie poradzicie. Och, a gdybyś czegoś potrzebował Furia, to pytaj o Devila.

Puścił do niego oczko. Harry pokręcił ze zrezygnowaniem głową i ruszył przed siebie. Bliźniaki podreptali za nim. Cały czas patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. O Kanciarzu, który wyprowadził ich z Nokturnu słyszeli różne rzeczy. Między innymi to, że nikomu nie opowiadał o swoim życiu. Nikt tak do końca nie wiedział, kim on był, ani skąd się wziął. Tymczasem Harry’ emu powiedział całkiem sporo.

Potter podszedł do sklepu bliźniaków, ściągając z głowy kaptur. Wszedł do środka i rozglądał się z zafascynowaniem. Hala była przestronna i przyozdobiona mnóstwem kolorowych miseczek pełnych cukierków, a także pudełeczkami, z których wychylały się fiolki. W niektórych miejscach ustawione były czapki i inne części garderoby.

Zza lady patrzyły na nich bystre oczy Lee Jordana. W chwili obecnej chłopak uwijał się przy kasie, a bliźniaki starali się nadążyć z doradzaniem młodzieży, co należy kupić, aby wywołać odpowiedni efekt.

Harry podszedł do bliźniaków i nie zwracając uwagi na zdziwionego Lee szepnął coś jednemu z braci. Ten spojrzał na niego ze zdziwieniem i skinąwszy swojemu bratu poprowadziła Harry’ ego i szczury na zaplecze, a stamtąd na górę. Wszedł do jednego ze skromnie urządzonych pokoi, w których stało piętrowe łóżko i niewielki stolik pod oknem wychodzącym na Pokątną. Dwie szafy i niewielka biblioteczka ustawione były na wprost łóżka. Całe pomieszczenie było pomalowane na żółto, a wykładzina była jasnozielona.

- Cóż, chyba nie jest aż tak źle? – zapytał z niepokojem Fred.

- Co ty, jest świetnie – uśmiechnęła się dziewczyna.

- Zostawcie swoje rzeczy. Oprowadzę was po reszcie naszego skromnego dobytku.

Przez trzydzieści minut pokazywał im wszystkie pomieszczenia, w skład których wchodziły trzy sypialnie: jedną zajmowali bliźniacy, a drugą Lee, trzecia dostała się szczurom. Łazienka, znajdującą się na końcu korytarza. Na górze znajdowało się również dość spore laboratorium podzielone na kilka sektorów. Jak się okazało w pierwszym bliźniacy tworzyli swoje wynalazki, a w drugim je wypróbowywali. Trzeci i czwarty stały nieużywane.

Harry obejrzał je dokładnie i uśmiechnął się z zadowoleniem. Te dwa sektory nadawały się idealnie do tego, co zamierzał tu robić. Musiał tylko zapytać Dominika, czy by się na to zgodził. Weasleyom oczywiście nic nie zamierzał mówić. Im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich.

Całą czwórką zeszli na dół. Dominik i Carol spojrzeli na siebie. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

- Nie to, żebyśmy byli niewdzięczni czy coś – zaczęła, - ale wolelibyśmy wiedzieć, na czym stoimy. Znaczy…

- Spokojnie, Carol – przerwał jej Harry. – Ja będę wam płacił, ewentualnie zrobi to któryś z moich znajomych. W porządku?

Dziewczyna pokiwała głową. W gruncie rzeczy mogła zaufać temu niepozornemu Gryfonowi. W końcu to on wyciągnął ich z Nokturnu, załatwił pracę i był chyba jedyną osobą, która nie odwróciła się od nich, po tym, jak dowiedziała się, kim są naprawdę.

- Mam tylko do was jedną prośbę – dodał niespodziewanie. – Nie zrywajcie starych sojuszów i układów. Mogą wam się później przydać.

Po tych słowach wyszedł na halę, pożegnał się z Lee i wyszedł na ulicę. Poszedł na mugolską część Londynu. Wsiadł do pierwszego autobusu, który jechał w stronę Grimmuald Place.

Nie wiedział czemu, ale jakoś nie chciało mu się teleportować. Poza tym chciał jak najdłużej odwlec moment powrotu do domu. Tutaj, w Londynie czuł się wolny, nikt go nie kontrolował, nikt nie mówił mu co ma robić. A w Kwaterze? Cały czas go pilnowali, zupełnie, jakby był małym dzieckiem. A on już dzieckiem nie był. Poza tym Riddle nie mógł go zaatakować, bo złamałby w ten sposób przysięgę, którą złożył i to mogłoby odwrócić się przeciwko niemu. A Harry wiedział, że Tom nie był w ciemię bity.

Przymknął oczy, rozkoszując się spokojem. Gdzieś z przodu autobusu starsza kobieta wykłócała się o miejsce z nastolatką. Koło niego mała dziewczynka ciągnęła matkę za rękę i koniecznie chciała iść na lody. Na Harry’ ego nikt nie zwracał uwagi.

Chłopak dotarł na Grimmuald Place dziesięć minut później. Stanął pomiędzy domami z numerami 11 i 13. W myślach wypowiedział odpowiednią formułkę i już po kilku minutach wchodził do swojego domu.

Starał się przejść jak najciszej do swojego pokoju, ale niestety, nie udało mu się. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy wyrósł przed nim Moody, z miną nie zwiastującą nic dobrego.

- Gdzie byłeś? – zapytał bez ogródek były Auror.

Harry spojrzał na niego czarnymi oczyma. Zaczął myśleć intensywnie, nie mógł sobie pozwolić na powiedzenie prawdy

- U przyjaciół – mruknął w końcu.

- A gdzie i u kogo? – Moody nie dawał za wygraną.

- Za przeproszeniem, ale, co to pana obchodzi? – zapytał już lekko podirytowany chłopak. – Mam już skończone siedemnaście lat i jestem pełnoletni, więc to gdzie i z kim przebywam, nie powinno pana interesować.

- A może nie chcesz przyznać się do tego, że bywasz na Nokturnie?

- Skoro wie pan, gdzie bywam, to dlaczego o to pyta? – jego głos był spokojny, ale w środku cały się gotował.

- Nie powinieneś tam chodzić – powiedział Moody. – To niebezpieczne miejsce, jeszcze jacyś śmierciożercy…

- Śmierciożercy?! – warknął wściekle Harry. – Śmierciojadów tam jak na lekarstwo! Powiedz raczej, że boisz się, że zaatakują mnie tacy jak ty, Aurorze od siedmiu boleści!

Alastor poczerwieniał ze złości. Nawet śmierciożercy i inni Aurorzy się go bali, a jeśli nie, to przynajmniej mieli do niego respekt. Tymczasem stojący przed nim dzieciak, wcale nie wyglądał na osobę, która choć trochę go szanuje. O nie, on nie pozwoli się tak traktować. Bez udziału woli wyszarpnął różdżkę.

- Jak ty się do mnie zwracasz, chłopcze – zagrzmiał.

- Tak jak na to zasługujesz, Szczurołapie! – wrzasnął wściekle Harry. – No dalej, ulżyj sobie – warknął, patrząc na trzymaną przez czarodzieja różdżkę. – Rzuć od razu Cruciatusa, tak jak na dzieciaki z Nokturnu. Przecież to frajda, znęcać się nad kimś, kto nie może się bronić!

Moody zbladł, a później zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Ten chłopak jeszcze popamięta, przyrzekł sobie.

Zwabiona hałasami Molly Weasley wyszła na korytarz. Za nią podążyli Ginny, Ron i Hermiona. Zdziwili się, kiedy zobaczyli Moody’ ego z różdżką wycelowaną w serce chłopaka stojącego nieopodal portretu pani Black.

- No dalej, na co czekasz? A może boisz się, że nie wycelujesz? – Zarówno gesty, jak i słowa nieznajomego ociekały jadem.

Różdżka Moody’ ego zaczęła niebezpiecznie drgać. Posypały się z niej czerwone iskry.

- Powiedz mi coś, Moody. Kiedy przestałeś tam chodzić? Kiedy chcieli odrąbać ci nogę, czy może kiedy wydłubali ci oko?

- Skąd to wiesz? – głos mężczyzny zaczął niebezpiecznie drgać.

- Masz pozdrowienie od Devila – warknął Harry. Wyminął Alastora i zaczął kierować się w stronę schodów.

- Jeszcze nie skończyłem, Potter! – krzyknął za nim Moody.

- Ale ja tak!

Harry przebiegł obok zdezorientowanych przyjaciół i pognał do swojego pokoju. Zamknął drzwi kilkoma zaklęciami i rzucił się na łóżko. Odnosił wrażenie, że gdyby nie zostawił Moody’ ego samego, to mógłby go rozszarpać gołymi rękoma. Zaklął szpetnie. Coraz bardziej się siebie bał.

Wszedł za portret i odnalazł siłownię. Na rękach zmaterializował rękawice bokserskie i z całej siły zaczął walić w worek. Czuł, że jeśli nie pozbędzie się nadmiaru energii, to mógłby wybuchnąć. Z każdym kolejnym ciosem z jego gardła wydobywał się wrzask wściekłości.

Tego sposobu pozbywania się złości, nauczyła go Yennefer. Vipera twierdziła, że tłumione emocje są dobrą bronią, ale co za dużo to niezdrowo. Na początku Harry tego nie rozumiał, ale z czasem zaczął coraz więcej pojmować. Raz, kiedy Malfoy do upadłego kazała mu powtarzać składniki Eliksiru Nasennego, zwanego również Krótkotrwałą Śpiączką, chłopak tak się zdenerwował, że szlag trafił telewizor. Później Yennefer wyjaśniła mu, że jeśli człowiek nie pozbędzie się z organizmu nadmiaru energii, to ta sama będzie szukała drogi ucieczki. Czasami ją znajdzie, czego wynikiem będą różnorakie zniszczenia w pobliżu czarodzieja, a czasami nie. W takim przypadku może to doprowadzić nawet do śmierci.

Tymczasem na dole nikt się nie poruszył. Wszyscy byli zbyt zdziwieni, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Moody warknął coś wściekle i opuścił dom. Pani Weasley z bezradną miną stała w tym samym miejscu. Ginny, Ron i Hermiona wpatrywali się w schody, jakby Harry zaraz miał stamtąd zejść i powiedzieć, że żartował. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.

Panna Granger zaciągnęła rude rodzeństwo do pokoju Rona. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Co chwilę marszczyła brwi. Martwiła się o Harry’ ego. Chłopak był drażliwy i wszystko mogło go wyprowadzić z równowagi. Swoją drogą ciekawe, gdzie dzisiaj był, skoro tak szybko zmył się z Ministerstwa.

- Hermiono, daj spokój – zirytował się Ron. – Harry jest dorosły. Potrafi o siebie zadbać. Poza tym, on jest człowiekiem, który kocha wolność. Nie można go zamknąć w złotej klatce i kazać wykonywać swoje polecenia.

- Dumbledore próbował i teraz Harry mu nie ufa – wtrąciła Ginny.

Hermiona przytaknęła, ale ciągle nie była przekonana.

- Zauważyliście, jak on teraz wyglądał? – zapytała znienacka.

Ron zmarszczył brwi, powoli zaczynając rozumieć o co chodziło Hermionie. Harry nie wyglądał jak Harry. Miał czarne oczy, a na nosie brakowało okularów. Włosy miał ukryte pod chustą, zawiązaną w ten sposób, że nie było widać jego blizny. Również jego ubranie nie przypominało tego, w którym wyszedł rano z domu i w którym był w Ministerstwie.

- Myślisz, że w ten sposób ukrywał się przed czarodziejami? U mugoli? – zapytał rudowłosy chłopak.

- Dokładnie – przytaknęła brązowowłosa. – Żeby zmienić kolor oczu wystarczy nałożyć soczewki. Ubrania można kupić w sklepie.

- A mieszkanie? – przerwała Ginny. – Przecież musiał gdzieś mieszkać.

- I tu jest pies pogrzebany – westchnęła. – Harry z własnej woli nie powie nam, gdzie mieszkał, a jeśli go o to zapytamy, to stwierdzi, że jesteśmy po stronie dyrektora.

Wszyscy pogrążyli się w myślach. Wiedzieli, że ich przyjaciel się zmienił. Zdawali sobie z tego sprawę, już w czerwcu, ale dopiero teraz te zmiany były aż nadto widoczne. I nie chodziło im bynajmniej o wygląd, lecz o charakter.

- On jest jak kameleon – powiedziała niespodziewanie Ginny. – Zmienia się w zależności od sytuacji. Raz jest pokorny jak baranek, innym razem uparty jak osioł. Jeszcze innym przypomina głodnego lwa, z później zaczyna zachowywać się jak wąż, który tylko czeka na sposobność, żeby móc zaatakować.

Ron uśmiechnął się na te porównania, ale musiał przyznać rację swojej siostrze. Harry potrafił się zmieniać, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 29.05.2024 10:11