Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 16.09.2006 22:04
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie Zakonu Feniksa. Już o piątej po południu członkowie organizacji zaczęli się zbierać. Pierwszy przyszedł Hagrid, który miał ze sobą motor Syriusza.

Hermiona pobiegła po Harry’ ego. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy zastała zamknięty pokój. Zapukała, ale ze środka nie było żadnego odzewu. Pięć minut później była już mocno zirytowana. Wyciągnęła różdżkę i skierowawszy ją na zamek szepnęła zaklęcie otwierające.

Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu wokół klamki pojawiło się wściekle żółte światło, które wirowało w szaleńczym tempie. Po chwili zmieniło się na zielone i drzwi zostały otwarte.

Zdziwiona dziewczyna weszła do środka. Harry siedział na środku pokoju w pozycji kwiatu lotosu. Miał zamknięte oczy. Hermiona westchnęła cicho.

- Coś się stało, Hermiono? – zapytał chłopak nie otwierając oczu.

- Hagrid przyszedł. Ma ze sobą motocykl Syriusza.

Potter wstał i podszedł do jednej z szuflad. Wyciągnął stamtąd małą fiolkę fioletowego eliksiru i pociągnął z niego zdrowy łyk, krzywiąc się przy tym, jakby pił sok z cytryny. Przeciągnął się i spojrzał na dziewczynę, która ciekawie rozglądała się po jego małym królestwie.

- Dobra, możemy iść.

Popchnął przed sobą Hermionę i zamknął drzwi. Grangerówna cały czas na niego patrzyła. W końcu nie wytrzymała i zapytała, na jakie zaklęcie chłopak zamknął drzwi do swojego pokoju. Harry jedynie pokręcił głową i kazał jej dokładnie przejrzeć książki o magicznych zabezpieczeniach. Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, na co chłopak zachichotał i stwierdził, że po raz pierwszy od sześciu lat zauważył, że Hermiona nie pała miłością do książek. Gryfonka prychnęła i przyspieszyła kroku.

Harry zaczynał ją irytować. Prawie w ogóle nie wychodził z tej swojej twierdzy, a nawet jeśli, to był milczący i starał się z nikim nie rozmawiać. Wyjątek stanowiła wczorajsza kłótnia z Moodym.

Chłopak zszedł z ostatniego stopnia i z fascynacją spojrzał na motocykl. Siedzisko zrobione było z czarnej skóry, tego samego koloru była rama i bak. Reszta ociekała chromem. Na tylnym zderzaku wymalowany był łeb psa.

Harry stwierdził, że będzie musiał trochę zmienić prezencję pojazdu, ale nawet teraz całość prezentowała się świetnie. Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, a potem podszedł do motocykla. Nie znał się na pojazdach mechanicznych, ale w czasie jednej z rozmów z Carmen udało mu się wywnioskować, że Jesse ma fioła na punkcie motoryzacji.

Do holu weszli Snape i Moody, ten drugi rzucał nienawistne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów.

Harry przelotnie na nich spojrzał. Kiwnął głową w stronę Snape’ a. Moody’ ego zignorował.

- Dobry wieczór, profesorze – przywitał się. – A co on, tu robi? – jego głos mógłby ciąć metal.

Palcem wskazał Alastora. Auror spojrzał na niego z irytacją.

- Jeszcze ci fochy nie przeszły?

- Brzydzę się takimi jak ty – warknął Harry. – Święty Auror, obrońca uciśnionych – prychnął. – A co zrobiłeś, żeby im pomóc?

- Im już nie da się pomóc. – Moody zaczynał tracić cierpliwość.

- Jasne. Lepiej obrzucać ich klątwami. Bo przecież to nic nie czuje! Takie małe, wredne i nie powinno istnieć, więc się tego pozbądźmy! Czyż nie tak jest, Szczurołapie? Tyle, że wy nie macie na tyle honoru, żeby dobić. Wydłubmy oczy, a potem dajmy laskę! Już wolałbym zostać śmierciożercą. Oni przynajmniej na koniec zabijają!

Odwrócił się na pięcie i pobiegł do swojego pokoju. Z wściekłością uderzył pięścią w zamknięte drzwi. I uwierzyć, że jeszcze miesiąc temu chciał zostać łowcą czarnoksiężników. Teraz nie był już tego taki pewien.

Snape zmarszczył brwi. Czyżby Moody był jednym z niesławnej “elity”, która sadyzmu uczyła się na Dzieciach Nokturnu? Mężczyzna potrząsnął głową. To się kupy nie trzymało. Chociaż właściwie…

Intrygowało go też, skąd Potter mógł wiedzieć o szczurołapach. Takie określenia stosowali jedynie Nokturniarze. Wszystko wskazywało więc na to, że dzieciak spędził trochę czasu na tej ulicy. Z resztą do Kwatery Głównej przyszedł z Fletcherem, a on rezyduje głównie tam. Mężczyzna wiedział, że milczenie na Nokturnie kosztuje i jeśli Potter chciał je kupić, to Mundungus mógłby milczeć. Ciekawe tylko, ile Potter mu za to dał.

Hermiona miała szok wypisany na twarzy. Nie poznawała tego Harry’ ego. O ile wcześniej miał powód do kłótni, o tyle teraz Moody nic nie zrobił. I dlaczego, na Merlina, Harry określa Moody’ ego mianem Szczurołapa?

- Szczurołap to Auror, który chodzi po Nokturnie i wyłapuje jego mieszkańców – wyjaśnił Snape.

- Nie do końca – wtrącił Fletcher. – Szczurami nazywa się dzieci, które zamiast iść do szkoły włóczą się po mieście i imają różnych nielegalnych interesów. To właśnie takie dzieciaki wyłapują szczurołapy. Przeklęte hycle!

Dung splunął pod nogi Moody’ ego.

Alastor poczerwieniał ze złości. Tego było już za wiele. Najpierw Potter, a teraz Fletcher. To przestawało być zabawne.

- Czemu to zrobiłeś?!

- Masz pozdrowienia od Devila – warknął Kanciarz.

W parodii czułości dotknął magicznego oka Aurora. Wszedł do kuchni, nie zaszczycając pozostałych nawet spojrzeniem.

Kiedy na miejsce przybył Dumbledore zdziwił się ponurą atmosferą panującą w całym domu. Ron, Hermiona i Ginny siedzieli na schodach i z niepewnymi minami patrzyli na Moody’ ego, który również nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Snape za to stał przy drzwiach do kuchni i z ironicznym uśmieszkiem łypał na sufit.

Zaraz za dyrektorem do domu weszła Tonks w towarzystwie Billy’ ego i Lupina.

Billy ciekawie rozglądał się po holu. W powietrzu czuł ciężką atmosferę i swoim dziecięcym serduszkiem pragnął, aby wszystko było już dobrze. Pociągnął Nimfadorę za rękę i szeptem zapytał, gdzie jest Harry. Kobieta rozejrzała się po minach obecnych. Wiedziała, że stało się coś złego.

- Nie teraz, Billy.

Albus popatrzył na twarze młodzieży, które były lekko przestraszone. Nigdzie w pobliżu nie było Harry’ ego, ale pozostała trójka co chwilę nerwowo zerkała na Moody’ ego.

- Czy ktoś zechce mi wytłumaczyć, co tu się właściwie stało? – zapytał dyrektor po chwili wyjątkowo napiętej ciszy.

- Ja mogę wytłumaczyć – odezwał się spokojny głos, który swoim brzmieniem przywodził na myśl arktyczny lód. – Nie życzę sobie, aby w moim domu przebywali ludzie pokroju tego Szczurołapa. – Niedbałym gestem wskazał czerwonego z wściekłości Alastora. – I chciałem jeszcze powiedzieć, że poszło o Śmiertelny Nokturn i jego mieszkańców. Cześć Billy.

Chłopiec podskoczył i podbiegł do stojącego na schodach chłopaka. Harry wyciągnął ręce o objął chłopczyka.

- Co porabiałeś, mały urwisie?

Teraz zarówno jego głos jak i twarz pełne byłe rozbawienia i czegoś na wzór szczęścia. Zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilku minut. Sachs zacisnął ręce na szyi Harry’ ego i piszczał, ilekroć Potter próbował go od siebie oderwać.

Snape, stojący przy kuchennych drzwiach był pod wrażeniem umiejętności Pottera. Chłopak miał tysiące masek, które zmieniał jak aktor na scenie. Raz był poważny do bólu, innym razem wściekły, a rozzłoszczony atakował z zaciętością węża. Najczęściej jednak był obojętny, przynajmniej w ostatnim czasie. Potrafił być też szczęśliwy, ale to, było tylko na pokaz. Sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy i puste oczy. Ale teraz chłopak był radosny jak skowronek. I nie było to uczucie udawane.

Snape, jako szpieg posiadał dar intuicji. Oczy są zwierciadłem duszy i on wiedział o tym najlepiej. Może to dziwne, ale nie umiał patrzeć w oczy stojącego kilka kroków od niego młodzieńca. Za bardzo przypominały mu zieleń śmierci i były takie same jak oczy Lisicy. W całym Hogwarcie tylko ona była jego prawdziwą przyjaciółką. I Morgana. Obie rude, obie szalone i obie nie znoszące, Jamesa, chociaż Lilly później się w nim zakochała. Czy miał jej to za złe? Może na początku. Nie, nie kochał jej. Po prostu nie mógł zrozumieć, jak można kochać takiego potwora, jakim był James.

Oczy Pottera były inne niż oczy jakiegokolwiek nastolatka. W pierwszej klasie były naiwne i pełne ufności. W drugiej były lekko przestraszone, ale jednak ciągle miały w sobie dużo ciepła. W trzeciej były przerażone, a jednocześnie uparte. W czwartej były jedynie zdeterminowane. W piątej przerażone i smutne. W szóstej pełne tłumionego bólu, ale także wewnętrznej siły. W ciągu ostatniego tygodnia mężczyzna widział już tyle ich wersji, że sam nie wiedział, które były prawdziwe.

Chłopak potrafił się zmieniać. Umiejętność ta była rzadka, ale dobrze wykorzystana potrafiła przynosić olbrzymie profity. Snape miał tylko dwie twarze. Korzystał tylko z jednej, tej uniwersalnej: zimnego drania. Romantyka zachował dla siebie. Chłopaki nie płaczą, więc Severus nie płakał. Tylko raz mu się zdarzyło. Kiedy ta głupia dziewucha poszła na cały oddział Aurorów, żeby odebrać zemstę za ojca i bliźniaczego brata. Nie przeżyła tego spotkania. Z jej ciała zostały tylko strzępy. Kawałek ubrania, trochę poszarpanych mięśni. Severusa pocieszał fakt, że zabrała ze sobą co najmniej dwudziestu morderców, którzy byli oprawcami jej ojca i brata. A przecież ta dwójka niczego nie zrobiła. Nie byli nawet śmierciożercami. Najwyraźniej jednak staremu Crouchowi do wydania tego przeklętego rozkazu wystarczył sam fakt, że pochodzili z mrocznej rodziny. Ministerstwo i sprawiedliwość. Snape już dawno przestał w to wierzyć.

Uśmiechnął się drwiąco, kiedy spojrzał na twarz Moody’ ego. Stary Auror miał liczne rany na całym ciele. Ona potrafiła okaleczać. Zadawała rany doskonałe. Na tyle głębokie, że już nigdy nie mogły się zabliźnić i jednocześnie tak umiejętnie przecinała skórę i mięśnie, że nie pozwalała się wykrwawić. Ale Alastora zostawiła na pewną śmierć. Szalonooki żył tylko i wyłącznie dzięki Albusowi, który w porę go znalazł. Moody do tej pory nie pamiętał, kto mu to zrobił. Cóż, ludzie Nokturnu mieli wiele ukrytych zdolności.

Ona była wyjątkową osobą. Pogodną i radosną. To śmierć dwóch osób, które tak naprawdę kochała miłością wieczną i bezgraniczną, ją zmieniła. Stała się mścicielką. Kazała się nazywać Temidą. Nawet wytatuowała sobie wagę skrzyżowaną z mieczem na lewym pośladku. Szalona dziewczyna.

W przeciwieństwie do Aurorów, którzy w większości przypadków nie mieli własnych mózgów dokładnie dobierała swoje ofiary. Na pierwszy ogień poszedł Knot. Nie zrobiła mu krzywdy, a jedynie zadawała pytania. A on odpowiadał. Bo czasami nie można było odmówić jej wdzięku. Jeśli czegoś chciała, to właśnie to otrzymywała. Później jedno z Dzieci Nokturnu zmodyfikowało mu pamięć.

Potem był Moody. On sam niczego nie pamiętał, ale jego tak zwani przyjaciele wiedzieli, że to jej sprawka. Przyszli po nią, ale ona nie dała się łatwo. Zawsze była zdolna i przebiegła. Użyła zwykłej, mugolskiej bomby. Zdetonowała ją w samym środku pola walki.

Snape otrząsnął się ze wspomnień. Ironiczny uśmieszek ciągle nie schodził z jego twarzy. Zwłaszcza, że Albus z mieszaniną zdziwienia i przerażenie patrzył na Alastora.

- To prawda? Byłeś Szczurołapem?

- Błąd młodości – warknął Moody. – Skończmy już omawiać moje życie.

- No, no, no, czyżby nasz Szczurołap się wstydził? A może okłamałeś dyrektora? Nieładnie.

Potter kpił. Kolejna maska. Severus zastanawiał się ile jeszcze chłopak ich ma.

- Ty też okłamałeś!

- Nie, mój drogi – powiedział Harry z miną człowieka, który tłumaczy coś małemu dziecku. – Ja jedynie nie powiedziałem całej prawdy.

- Na jedno wychodzi – burknął Szalonooki.

- Nie do końca. Ja nie skłamałem a zataiłem kilka faktów. Jest różnica, między kłamstwem a zatajaniem.

Po tych słowach chłopak odwrócił się na pięcie i zamierzał iść na górę z Billym ciągle uczepionym jego szyi.

- Potter – odezwał się milczący do tej pory Severus. – Chyba zaczynasz się uczyć reguł gry.

- Dziękuję – mruknął Harry, uśmiechał się delikatnie. – Miałem świetnego nauczyciela.

Zachichotał i pobiegł na górę.

Snape przez chwilę patrzył w ślad za nim. Ten dzieciak był dziwny. Z całą pewnością nie był normalny. Tak, na pewno nie był. Jeszcze żaden uczeń nie uśmiechnął się do niego. Pominąwszy Dracona, ale ten był jego chrześniakiem, więc się nie liczy.

Dumbledore po chwili osłupienia zagonił Zakonników do kuchni. Młodzież szybko została oddelegowana do ich pokoi choć wszyscy doskonale wiedzieli, że dzieciaki będą podsłuchiwać. Rodzice Hermiony również siedzieli w kuchni. Może byli tylko mugolami, ale tu chodziło także o ich świat.

Harry i Billy bawili się w najlepsze. Potter co i rusz wyczarowywał zwierzęta, które chłopczyk starał się dogonić, ale te zawsze rozpływały się w powietrzu. Sachs najbardziej lubił uganiać się za lisem. Zwierzątko miało niebieskie oczy i rudą sierść, ale skarpetki i podbrzusze było jasnobłękitne, gdzieniegdzie poprzecinane zielonymi żyłkami.

W czasie rozmowy, jaka nawiązała się między nimi Harry zdążył dowiedzieć się, że Billy za dwa tygodnie ma urodziny. Że bardzo tęskni za siostrą, ale stara się tego nie okazywać, żeby nie ranić Nimsy. Potter uśmiechnął się. Zdaje się, że Tonks tylko Billy’ emu pozwalała używać zdrobniałej wersji swojego imienia.

- Mam pomysł – oświadczył nagle Harry. Billy spojrzał na niego z zainteresowaniem. – Zostań moim braciszkiem.

Sachs patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Swoim małym, dziecięcym serduszkiem czuł, że Harry zawsze będzie go bronił.

- Dobrze – stwierdził po namyśle. Marszczył swój nosek, jakby mówił, że to największa głupota w jego życiu.

Harry roześmiał się głośno.

- Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz – powiedział niezwykle poważnie Billy.

- Obiecuję, braciszku, obiecuję. Nawet, jeśli nie będę przy tobie ciałem, to zawsze będę przy tobie duchem. Tutaj. – Ręką dotknął jego piersi. – I tutaj. – Tym razem wskazał głowę. – Nigdy nie śmiej wątpić w prawdziwość moich słów.

Billy uśmiechnął się delikatnie i wtulił w Harry’ ego. Gryfon zmierzwił mu włosy. Kilkanaście minut później Billy usnął. Potter położył chłopca na swoim łóżku i okrył go kocem. Sam zaś zasiadł przy biurku i wyciągnął lusterko dwukierunkowe. Połączył się z Carmen.

Chłopak przywitał się z dziewczyną i poprosił, by ta jak najszybciej zawołała swojego brata. Panna Black spojrzała na niego ze zdziwieniem, żądając wyjaśnień. Harry prychnął.

- Mówiłaś, że Jesse ma hopla na punkcie motocykli. A mnie się właśnie jeden dostał w spadku. Tylko jest taki malutki problemik. Nie umiem go obsługiwać.

Rose parsknęła, ale zawołała Jesse’ ego. Mężczyzna pytająco spojrzał na rozmówcę. Harry uśmiechnął się przymilnie i zapytał, czy Black nie miałby czasu na nauczenie go jazdy na motocyklu. Jesse zaczął udawać, że przeszukuje swój terminarz. W końcu po kilku minutach zgodził się, że lekcje mogą zacząć już jutro z samego rana. Umówili się na dziesiątą w okolicach Grimmuald Place. Harry miał czekać na chłopaka w jakiejś rzadko uczęszczanej uliczce.

Harry rozłączył się. Z szuflady wyciągnął książkę, którą zaczął przeglądać tydzień temu. Jakoś nie mógł się przez nią przebić. Niby interesowały go trucizny, ale mimo wszystko połowy z czytanych zagadnień nie mógł zrozumieć. Nawet, jeśli Vipera starała się je wytłumaczyć. W końcu nawet ona się poddała i stwierdziła, że Harry najwyraźniej tylko eliksiry lecznicze jest w stanie opanować.

Harry odłożył książkę, kiedy Billy zaczął się rzucać na łóżku. Podszedł do niego i dotknął jego ramienia. Chłopczyk jęknął i uciekł przed dotykiem. Gryfon westchnął i lewą dłoń położył na czole chłopca, a prawą na jego sercu. Znowu poczuł pieczenie rąk, ale nie przerwał procesu. Po jego palcach spłynęły białe i różowe iskierki, które wniknęły w ciało dziecka.

Ciemny korytarz, najprawdopodobniej szkolny. W oddali słychać krzyki i przekleństwa. Ktoś trzyma małego chłopczyka za rękę. Każe mu uciekać, ale dziecko nie słucha. Jest zbyt przerażone. Po chwili podbiegają zamaskowani ludzie. Czuć od nich zło. Chłopiec trzęsie się, jak osika.

Śmierciożercy otaczają ich ciasnym kordonem i zaczynają rzucać zaklęcia. Pierwsze z nich trafia w Billy’ ego. Kolejne uderza w stojącą obok niego dziewczynę.

Harry’ ego nikt nie zauważa. Chłopak wykorzystuje to podbiegając do Billy’ ego i opiekuńczym gestem obejmując jego drżące ciało.

- Nic ci się nie stanie – szepcze. – Wyciągnę cię z tego koszmaru, braciszku.


Harry przerwał połączenie i zachwiał się niebezpiecznie. Takie połączenia nigdy nie działały na niego zbyt dobrze. Objął Billy’ ego i poczekał, aż chłopiec się uspokoi. Po piętnastu minutach kołysania i szeptania zapewnień, że to był tylko zły sen, Billy uspokoił się na tyle, by móc ponownie zasnąć.

Harry delikatnie położył go na łóżku. Wyczarował świeczkę. Podszedł do plecaka i z jego dna wygrzebał fiolkę z eliksirem, który dostał od Yennefer pod koniec czerwca. Eliksir Tęczowy. Zawsze miał go przy sobie, ale niemal nigdy nie używał. Skropił nim świeczkę. Przytknął różdżkę do knota i wyszeptał zaklęcie.

Patrzył, jak ogień zaczyna topić wosk. W powietrzu zaczął się unosić przyjemny aromat lawendy. Chłopak dałby sobie rękę uciąć, ze wyczuwał też nutkę piołunu. Cały czas trzymał rękę na ramieniu Billy’ ego. Ziewnął potężnie. Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Położył się na skraju łóżka i przyłożył głowę do poduszki. Zgasił światło i machając różdżką sprawił, że świeczka zaczęła unosić się w powietrzu. Kolejnym machnięciem różdżki sprawił, że światło zgasło. Przytulił do siebie Billy’ ego, który ufnie wtulił się w jego tors.

Obudziło go pukanie. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany. Machnął różdżką zapalając światło. Zmrużył oczy. Przez chwilę mrugał zawzięcie. Podszedł do drzwi i otworzył je, opierając się o futrynę.

- Tak, Tonks? – zapytał, ziewając. – Chciałaś coś?

- Przyszłam po Billy’ ego.

Harry obrzucił spojrzeniem swoje łóżko, na którym Sachs leżał zwinięty w kłębek. Tulił do siebie róg koca i uśmiechał się delikatnie. Potterowi zdawało się, że to dzięki unoszącego się w powietrzu, subtelnemu zapachowi.

- Niech śpi – mruknął Harry. – Ty też możesz się tutaj zdrzemnąć.

Nimfadora obrzuciła go skonsternowanym spojrzeniem.

- Czyżbyś proponował mi akt lubieżny? – zapytała ze śmiechem na ustach.

- Gdzieżbym śmiał, o nadobna niewiasto. – Z przesadną kurtuazją ukłonił się. – Z tego co pamiętam, to wzdycha do ciebie pewien wilkołaczek. Idź do niego, bo się biedakowi serce kraje z tęsknoty za tobą.

Chwycił Tonks za ramiona i poprowadził ją do schodów. Potem odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju.

Kobieta stała przy drzwiach i zdziwionym wzrokiem patrzyła w ślad za młodzieńcem. Czyli jednak ciągle umiał żartować. W czasie zebrania poruszono także temat dziwnego zachowania młodego Pottera. Co ciekawe, Snape nie wtrącił ani jednej, nawet najmniejszej złośliwej uwagi. W przeciwieństwie do Moody’ ego, który do powiedzenia miał aż za dużo.


***


Draco Malfoy ze złością odłożył na bok kolejną książkę. Zniżył się do poziomu mugola i zaklął szpetnie. Draco był zły, a to nie wróżyło niczego dobrego. Minął ponad tydzień, od kiedy zaczął poszukiwać czegoś na temat pentagramu, błyskawicy i róż. Dokładnie w takim połączeniu. Każda rzecz z osobna miała jaki taki sens, ale jeśli połączyć je razem, to nic nie rozumiał.

Pentagram z jednym ramieniem skierowanym ku górze był nazywany “Pentagramem Światła’, znany też jako pentagram biały – był podstawowym znakiem ochronnym. Działał, jako tarcza, która odbija złe moce i kieruje je w stronę nadawcy. Podczas magicznych rytuałów nie pozwala przekroczyć granic, powszechnie uznawanych za niebezpieczne. Dzięki pentagramowi można sprowadzić siły nieczyste na właściwe im miejsce i zapieczętować przejście. Pentagram ten pozwala opanować siły nadprzyrodzone.* Czarodzieje nazywali go pentagramem Pięciu Żywiołów. Woda, Ogień, Ziemia i Powietrze, a także Światło, lub Serce. Podania i legendy nie precyzowały jak nazywał się Piąty Element.

Róża. W starożytności była uznawana za symbol Afrodyty (Wenus). Ponoć powstała w czasie, kiedy bogini rodziła się z morskiej piany. Niektóre z nich zabarwiła na czerwono krew ukochanego Afrodyty, Adonisa. Kwiat ten stał się symbolem odrodzenia i miłości zwyciężającej śmierć.* Róża, mimo iż zachwycająca miała kolce. Potrafiła się bronić i była skrzyżowaniem piękna i niebezpieczeństwa.

Błyskawica we wszystkich dawnych kulturach uznawana była za przejaw i symbol sił nadprzyrodzonych. Była znakiem potęgi i boskości. Symbolizowała także nagłe oświecenie duchowe.* Błyskawice zawsze pojawiały się w czasie burzy i mówiono, że są znakiem rozpoznawczym chaosu.

- No i jak tu coś zrozumieć? – załamanym głosem mruknął Draco.

Z rezygnacją spojrzał na notatki, jakie zdążył poczynić w czasie przeglądania książek. Żeby jeszcze mógł pojąć, o czym pisała mu babka Vivian. Snape’ owi nie zamierzał mówić o szkatułce, przez którą nie przespał kilku nocy. Mistrz Eliksirów dał mu nawet Eliksir Nasenny, ale Draco go nie wypił. Nie znosił takich specyfików.

Jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Za dwa tygodnie wraca do domu, żeby przygotować się do zaręczyn z Pansy. Był XX wiek, a w arystokratycznych rodzinach ciągle aranżowano małżeństwa. On sam wybrałby pannę Bulstrode, w dodatku miała ładne imię. Ale nie. Milli miała zbyt mały majątek. Do Malfoyów czy Parkinsonów brakowało jej co najmniej kilku milionów. A sam fakt, że miała krew czystą jak łza nikogo już nie obchodził.

Ziewnął i rozmyślając położył się na łóżku. Rano on i Mistrz Eliksirów mieli zabrać się za warzenie trucizn dla Czarnego Pana. Właściwie to tylko Snape miał zajmować się produkcją. Draco miał jedynie asystować i kroić ingrediencje. Doprawdy, wielce ważne zajęcie.


***


Harry obudził się o ósmej. Wstał, przeciągnął się i podszedł do szafy wyciągając ubranie. Spojrzał na śpiącego Sachsa. Pokręcił głową z niedowierzaniem i poszedł do łazienki. W iście ekspresowym tempie zrobił poranną toaletę. Założył na siebie ciemne dżinsy i ciemnozielony podkoszulek. Przejrzał się w lustrze.

- Wyglądam jak Ślizgon – stwierdził ze zdziwieniem.

Z rezygnacją spojrzał na grzebień. Spróbował się uczesać, co wyszło mu dopiero po dwudziestominutowej walce. Pluł sobie w brodę, że nie nauczył się zaklęcia rozczesującego włosy.

Wrócił do swojego pokoju i obudził Billy’ ego.

- Śniadanie ci ucieknie, śpiochu.

Chłopiec prychnął oburzony i pobiegł do łazienki. Pięć minut później uczepił się Harry’ ego i za nic nie chciał go puścić. Chłopcy zeszli na dół, przez całą drogę krzycząc na siebie.

- Puść mnie, duży mężczyzno – powiedział ze śmiechem Harry. – Zaraz szyja mi odpadnie. Poza tym, już doszliśmy do kuchni.

Sachs zrobił obrażoną minkę. Usiadł na krześle i z naburmuszoną miną zaczął wpatrywać się w stół.

- Jesteś niedobry. Już cię nie lubię – poinformował.

Harry spojrzał na niego z rozczuleniem. Brakowało mu rodzeństwa – stwierdził ze zdziwienia. Do tej pory jedynym dzieckiem, jakie znał Harry był Mark Evans, ale chłopak był już nastolatkiem. Co prawda Dudley był jego kuzynem, ale Potter nigdy nie umiał myśleć o nim, jak o bracie. Byli jeszcze Weasleyowie i Hermiona, ale to jednak nie było to. Billy był jedyny w swoim rodzaju.

Podszedł do chłopca i potargał mu włosy, co Sachs skwitował głośnym prychnięciem i odwróceniem głowy w drugą stronę. Pottere przez chwilę stał zdezorientowany. W końcu zaklęciem odsunął krzesło chłopca od stołu i przyklęknął przed nim.

- Przepraszam, braciszku, no? Wybaczysz mi?

Chłopczyk ostentacyjnie podrapał się po brodzie. Skinął głową. Jego oczy zaczęły szaleńczo błyszczeć. Harry widząc to zaczął się cofać ze zgrozą malującą się na twarzy. Billy zeskoczył z krzesła i popędził w stronę “starszego brata”, który z paniką na twarzy próbował przed nim uciec.

- Z tobą jest gorzej niż z nadąsaną kobietą – wysapał Harry, kiedy Billy’ emu udało mu się go dogonić. Teraz chłopiec siedział na chłopaku i usiłował go łaskotać. – Rany, weźcie tą szarańczę!

Hermiona popukała się w czoło, patrząc to na leżącego Harry’ ego, to na Billy’ ego. Ron szczerzył się jak wariat i najwyraźniej nie zamierzał przestawać. Ginny marszczyła brwi zastanawiając się, co mogło spowodować poprawę humoru u Gryfona.

Jane Granger patrzyła na dwóch chłopców, z których jeden był przyjacielem jej córki. Wiele słyszała o tym czarnowłosym młodzieńcu. Od sześciu lat Hermiona pokazywała jej kolejne zdjęcia Pottera, opowiadała o przygodach, jakie z nim przeżyła. Po piątej klasie zaczęła coraz więcej mówić o Ronie, ale Harry nadal się tam przewijał.

Hermiona mówiła, że Harry jest wspaniałym przyjacielem i idealnym materiałem na brata, ale raczej nie nadawał się na męża. Był roztrzepany i, w minimalnym stopniu, szalony. Dziewczyna często śmiała się, że to prawdopodobnie nieudana Avada poprzestawiała mu klepki w mózgu. Wtedy Jane tego nie rozumiała, ale teraz powoli zaczęło do niej docierać, o czym mówiła córka.

Pani Granger była dentystą, ale zawsze lubiła obserwować ludzi. W jej zawodzie było to przydatne, zwłaszcza, jeśli pod skrzydła trafiło jej się dziecko. Wtedy musiała po kilkanaście razy na minutę zapewniać, że borowanie, czy lakowanie zębów nie będzie bolało. Teraz też obserwowała. Czarodzieje mieli te same problemy co mugole. Nie rozumiała więc, dlaczego niektórzy uważali ich, nie-magicznych, za podrzędny gatunek. Ale Harry był inny. Nie miał nic do “szlam” (jak ona nie cierpiała tego określenia!), potrafił przyjaźnić się z czysto-krwistymi. Ideał.

Jednak każdy pozorny ideał może mieć rysę i takową Harry posiadał. Był nieobliczalny i nigdy nie wiadomo było, co tak naprawdę myśli. Potrafił jednym słowem sprawić, że człowiekowi włosy jeżyły się na karku. Umiał też tworzyć dłuższe przemowy, które potrafiły wlać w serce nadzieję i wiarę, że jutro będzie lepiej. To się nazywała dyplomacja.

Jane zastanawiała się, jakim cudem ktoś w tak młodym wieku może posiadać taką umiejętność. Potter może nie używał zbyt wyszukanego języka, nie miał też górnolotnego stylu, jednak faktem pozostawało, że mówić umiał. “Jego można tylko kochać, lub nienawidzić. Nie ma nic pośrodku” – przypomniały jej się słowa Hermiony. Teraz widziała to w całej okazałości.

Uśmiechnęła się na widok błyszczących oczu Billy’ ego. Chłopiec najwyraźniej był wniebowzięty, a i Harry’ emu zdawała się nie przeszkadzać ta, skądinąd dziwaczna pozycja. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie zadowolonego. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj przypominał chmurę gradową. Ten dzieciak posiadał nadzwyczajną umiejętność zmieniania swego oblicza.

- Mógłbyś ze mnie zejść, Billy? Dusisz mnie – jęknął Harry z poziomu podłogi.

- To ty chciałeś, żebym był twoim bratem – wytknął chłopiec.

- I nadal tego chcę, ale zrobiłem się głodny.

Tonks stała w drzwiach i przysłuchiwała się wymianie zdań, między jej przybranym synkiem, a Harrym. Kiedy Sachs powiedział, że jest bratem Harry’ ego, kobieta zrobiła zdziwioną minę.

- No pięknie – westchnęła. – Wystarczy zostawić was samych na parę minut i zaraz odbywają się nielegalne procesy adopcyjne. Ja jestem za młoda na twoją matkę, Potter! – krzyknęła niemal histerycznie.

Harry spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.

- A kto ci każe być moją matką, Nimsy? Wystarczy, że zostaniesz moją przyjaciółką. Ewentualnie kuzynką – dodał po namyśle.

- A więc witaj w rodzinie, kuzynie.

Hermiona pokręciła głową i zabrała się za jedzenie swojego śniadania. Płatki kukurydziane z mlekiem wyglądały jak rozgotowane kluchy i Hermiona nie była pewna, czy będzie w stanie to zjeść. Nigdy nie lubiła mleka i w Hogwarcie na szczęście nie musiała go spożywać, ale tutaj byli jej rodzice, którzy uparli się, że ich córka musi przyjmować odpowiednią ilość białka.

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, co spowodowało, że tak nagle rozmnożyła się rodzina jej przyjaciela. Jakoś wątpiła, żeby wszyscy aż garnęli się do zostania adoptowanym bratem/ siostrą/ dzieckiem Pottera.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Ty jeszcze nie znasz całej mojej rodziny, Hermiono – stwierdził ze śmiechem. – I lepiej, żebyś nie poznała wuja Williama i kuzynki Corinne. Obawiam się, że poraziłoby to twój zmysł estetyczny.

Uchylił się przed lecącą w jego stronę łyżką i wyszedł z kuchni. W drzwiach minął się z Moodym. Bez słowa go wyminął, chociaż w jego oczach widać było tłumioną złość. Alastor wszedł do kuchni i ze zdziwieniem spojrzał na prychającego Billy’ ego.

- Harry cię nie lubi i ja cię też nie lubię – oznajmił.

Odwrócił się w stronę Ginny i zaczął z nią rozmawiać o psidwakach i o tym, że chciałby jednego, ale Nimsy jest uczulona na sierść.

Moody wzruszył ramionami. Nie obchodziło go zdanie jakiegoś szczeniaka.

- Billy i Harry są braćmi – wyjaśniła Tonks.

Alastor wzruszył ramionami.

Stojący w drzwiach Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie. Jego oczy błyszczały wewnętrznym blaskiem. Czuć było od niego potęgę, ale i zadowolenie.


***


Jesse w milczeniu patrzył na motocykl, który Harry ze sobą przyprowadził.

- Przydałoby się wymienić silnik na mocniejszy – stwierdził po namyśle. – Poza tym nie jest źle, choć ja wolę wersję sportową, ale jeśli jakimś cudem dołożymy temu kilka koni mechanicznych, to będę zadowolony.

Mówił jakby do siebie, zupełnie ignorując Harry’ ego, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Już nie mógł się doczekać pierwszej lekcji. Odkąd tylko wstał był podekscytowany, a teraz jego zainteresowanie sięgnęło zenitu.

Jesse spojrzał na niego kątem oka. Coś mu się wydawało, że to wcale nie będzie przyjemny urlop z dala od angielskiego zgiełku. Teraz okazało się, że zgiełk będzie. I to nawet większy niż przypuszczał.

- Masz przy sobie dokumenty pojazdu?

- W domu.

To biegaj po nie. Nie mam zamiaru tłumaczyć się mugolskiej policji, dlaczego motocykl nie jest zarejestrowany.

Jesse był Blackiem z krwi i kości, a po swoim dalekim wuju odziedziczył zamiłowanie do koni mechanicznych. Najbardziej lubił jednak motocykle. Samochody nie były złe, ale nie miały w sobie tego “czegoś”. I były bezpieczniejsze, a Jesse uwielbiał ryzyko.

Spojrzał na motocykl. Syriusz miał zdecydowanie dobry gust. Jedynie ten pies na zderzaku wyglądał idiotycznie. Jeśli pominąć ten drobny defekt, to cała reszta prezentowała się całkiem nieźle. Okazale nawet. Jesse przejechał ręką po kierownicy i siodle. Tak, ten motor miał w sobie charakterek i potencjał. Uśmiechnął się do siebie. Już on postara się, żeby wydobyć z niego trochę więcej życia niż tylko ładną linię ramy.

Piętnaście minut później przybiegł do niego zziajany Harry. Miał na sobie to samo ubranie co wcześniej, a jednak Blackowi wydało się, że wyglądał nieco inaczej. Przyjrzał mu się uważniej. Papierowa teczka pod pachą, czarna, skórzana kurtka w ręce i czerwona bandama na głowie.

Jesse odebrał od chłopaka teczkę i przez chwilę studiował jej zawartość. Skinął głową i machnął kilka razy zamieniając kamienie w dwa kaski. Jeden z nich rzucił Harry’ emu i kazał mu usiąść za sobą.

Harry czuł świst powietrza i słyszał ryk silnika. Po raz pierwszy czuł się naprawdę wolny, nawet miotła nie zapewniała mu tej adrenaliny, jaką czuł jadąc tą metalową bestią.

Godzinę później dojechali na przedmieścia Londynu. Jesse znalazł parking, który teraz ział pustkami.

- Po pierwsze, musisz wiedzieć, co jest do czego. Inaczej ani rusz. Żeby uruchomić motocykl musisz użyć kluczyka, ale to już chyba wiesz?

Harry pokiwał głową. W ciągu kolejnych kilku godzin Black tłumaczył mu wszystko, co jak stwierdził było wiedzą niezbędną. Harry co chwilę dyskretnie ziewał.

Jesse spojrzał na chłopaka z irytacją. Harry zasypiał na stojąco, ale mężnie stawiał opór swoim fizjologicznym odruchom. Mężczyzna westchnął. On w czasie swojej pierwszej lekcji zachowywał się tak samo. Dopiero później zaczął doceniać piękno dźwięku, jaki wydaje silnik. Cóż, nie każdy musi być tym zafascynowany.

- Co zapamiętałeś?

- Do odpalenia używamy kluczyka. Silnik trzeba wymienić. Motor ci się nie podoba. Jak zapali się kontrolka to szybko na stację paliw.

- Elokwencja po byku – stwierdził Black. – No dobra, zaczynamy.

Harry próbował do dwudziestej wieczorem. Na razie wiedział, jak należy odpalić motocykl i jak hamować. Miał problemy z utrzymaniem równowagi i niejednokrotnie się przewrócił, ale dzięki zaklęciom Jesse’ ego motocykl ciągle był cały.

Jesse odwiózł go do domu i obiecał, że jutro spotkają się o tej samej porze. Harry przytaknął i powłócząc nogami wszedł do domu przy Grimmuald Place. Motocykl zostawił na korytarzu, obok niego położył kask.

Wszedł do kuchni, w której siedział jedynie pan Granger. Mężczyzna spojrzał na chłopaka z zainteresowaniem. Przez chwilę przyglądał się mechanicznym czynnościom wykonywanym przez Harry’ ego.

- Martwili się, kiedy rano zniknąłeś.

Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Może tylko Ron, Hermiona i Ginny martwili się o mnie. O prawdziwego mnie. Reszta troszczy się o Wybrańca – prychnął. – Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przed przeznaczeniem nie można uciec, więc nie ważne czego bym nie robił i tak będę przywiązany do swojego losu. Dumbledore zdaje się powiedział, że to silniejsi muszą nieść ciężar odpowiedzialności za słabszych. Bzdura. Kto normalny wysyła na wojnę dzieci?

- Nie jesteś już dzieckiem – zaprotestował ojciec Hermiony. – Jesteś młodym mężczyzną.

Potter wzruszył ramionami.

- W czasie wojny wszyscy muszą szybciej dorosnąć. Jeśli Dumbledore nadal będzie robił to, co robi, to za parę miesięcy jedenastolatki będą mieć oczy wiekowych starców. Tak nie powinno być. To jest złe, ale on zdaje się tego nie zauważać. Chciał mieć rycerzyka bez zmazy ni skazy, ale rycerzyk się zbuntował.

Harry pociągnął łyk herbaty. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej cytrynę. Odmierzył pięć kropel i dosypał łyżeczkę cukru. Teraz bursztynowy napój miał idealny smak. Chłopak zmrużył oczy rozkoszując się przyjemnym ciepłem spływającym mu po przełyku.

Pan Granger patrzył na niego przez dłuższą chwilę.

- Ty, zdaje się, nie masz ochoty mieszać się w tą wojnę.

- Zostałem w nią wmieszany jeszcze zanim się urodziłem – powiedział ponuro. – Ja, albo Nevile. Obaj spełnialiśmy kryteria. Jakbyśmy byli jakimiś obiektami badań! – Uderzył pięścią w stół.

- To znaczy?

- Obaj urodziliśmy się pod koniec lipca i to już przesądziło sprawę. Nasi rodzice trzy razy oparli się Gadowi, chociaż nie wiem, na czym ten opór miał polegać. Ten skurczybyk mógł sobie po prostu wybierać jak w ulęgałkach, którego z nas chce naznaczyć. Entliczek pętliczek czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc. Wypadło na mnie.

Harry pstryknął palcami, akcentując słowo “bęc”. Ojciec Hermiony podskoczył na krześle.

- Jak w śmiertelnej wyliczance – dodał po kilku minutach. – Masz pecha, jeśli padnie na ciebie.

Chłopak wstał od stołu. Umył kubek i nie odwracając się do swojego rozmówcy powiedział, że świat nie zasłużył na to, a by go ratować. Potem wziął kurtkę i poszedł do swojego pokoju.

Pan Granger jeszcze długo siedział w kuchni, trawiąc słowa zasłyszane od młodzieńca. Nie wiedział, skąd tyle jadu w tak młodym umyśle. Harry może miał tylko siedemnaście lat, ale zachowywał się jak doświadczony przez los staruszek.

__________________

* Pentagram – wiadomości zaczerpnięte z <tej> strony

* Róża – informacje zaczerpnięte z “Leksykony Symboli” autorstwa Prof. dr Hansa Biedermana (wydawnictwo: MUZA S.A., Warszawa 2001)

* Błyskawica – jak wyżej.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.06.2024 22:25