Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Koła Czasu [cdn], - Slytherinada 6

Toroj
post 24.11.2004 18:48
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



KOŁA CZASU

Każdy budynek ma swój własny, niepowtarzalny zapach, na który składają się osobne wonie kamienia, cegieł, zawartości pokoi i setek pojedynczych zapaszków przebywających w nim ludzi, które lepią się do wszystkiego na podobieństwo niewidzialnej melasy. Podziemia Ministerstwa nie odbiegały pod tym względem od normy. Syriusz wciągnął powietrze do wnętrza połyskliwego, wilgotnego nosa. Psi zmysł węchu natychmiast rozdzielił wielki zapachowy gobelin na pojedyncze nitki. Korytarz pachniał kurzem, drobnymi śladami myszy, pergaminami i gorzkawą spalenizną z pochodni, oraz - co było nieco zaskakujące - cukierkami na kaszel, ale ponad wszystkim dominował niepokojący smrodek zdenerwowanych ludzi w skórzanych płaszczach. Na ścianach widać było tu i ówdzie osmalenia po zaklęciach ofensywnych. Tonks cicho przemykała się pod ścianami, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Wykonywała drobne ruchy nadgarstkiem, by w razie czego objąć zaklęciem jak największy obszar rażenia. W jednym z zaułków natknęli się na nieprzytomnego aurora. Żył, ale jego tętno było słabe. Tonks już miała polewitować go ku wyjściu, gdy pojawiła się inna postać w popielatym uniformie z charakterystycznym emblematem służb magomedycznych, więc młoda stażystka z „psem” u nogi mogła udać się na dalszy patrol. Następne odkrycia były jeszcze mniej przyjemne. Za zakrętem odkryli ofiarę potraktowaną Rackharrowem*, o czym zresztą zawczasu powiadomił Syriusza nos. Tu ratować nie było kogo, raczej przydałaby się szufelka. Tonks przełknęła kurczowo ślinę, przybierając w świetle pochodni interesujący kolor sera gorgonzola. Przeszła fatalny rejon jak najszybciej, pozostawiając tylko zaklęcie lokalizacyjne. Potyczka w Ministerstwie była ostra. Tuż za progiem Wydziału Czasu i Przeznaczenia natknęli się na kolejne ciało, tym razem Śmierciojada. Pobieżne oględziny pozwalały się domyślać, że udusił się pod wpływem źle rzuconego zaklęcia paraliżującego.
- A gdzie Snape? Chyba go nie ustrzelili w tym zamieszaniu? – spytała Tonks z pewnym niepokojem, uświadamiając sobie, że podczas starcia widziała przelotnie znajomą chudą postać Mistrza Eliksirów, który otrzymał wezwanie, podobnie jak inni Śmierciożercy z najbliższego otoczenia Wiadomo-Kogo.
- Złego diabli nie biorą – rzucił Black lekceważąco, przyjmując na powrót ludzką postać. – Włóczy się gdzieś po Departamencie i węszy swoim zwyczajem, albo już się ewakuował.
- Ostatnio widziałam go gdzieś tam. – Tonks machnęła ręką w kierunku wielkiego zmieniacza czasu, za którym widoczne były drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń. Urządzenie otaczała duża, opalizująca sfera, do złudzenia przypominająca gigantyczną mydlaną bańkę. Coś zaszurało i usłyszeli dziwny dźwięk.
- Kot...? – zdziwił się Syriusz, ostrożnie obchodząc postument i leżące koło niego ciało martwego Śmierciożercy. Za nim kroczyła Tonks.
- Nie kot – autorytatywnie stwierdziła Tonks, która posiadała kota i była dobrze zorientowana w asortymencie wydawanych przez niego dźwięków. Za postumentem na posadzce leżały jakieś szmaty, pod którymi coś się poruszało.
- Ninny, ubezpieczaj mnie.
Syriusz powoli wyciągnął różdżkę, równie powoli podniósł nią skraj czarnej płachty i zamarł. Brwi mimowolnie podjechały mu do połowy czoła.
- Słodka Morgano... – wymamrotała Tonks za jego plecami.
Z dołu, spomiędzy zwojów tkaniny patrzyła na nich żałośnie para czarnych ślepek, drobna dziecięca buzia właśnie wykrzywiała się w podkówkę, a nosek marszczył, dając nieomylny znak, że za chwilę rozpocznie się ulewa łez.
- Dzieciak... – jęknął Syriusz. – Skąd tu dziecko, na miłość Boską!?
Dziecko tymczasem wybuchnęło okropnym płaczem z głębi serca, głosząc światu swą krzywdę.
- Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i dlaczego jest goły?
Black podejrzewał, że dziecko niedbale zawinięte w wełnianą szmatę nie ma poza tym nic na sobie. Tonks złapała dziecko pod paszki i uniosła w górę, co potwierdziło, że istotnie Syriusz ma rację.
- O, chłopczyk – powiedziała, rzuciwszy okiem w odpowiednie miejsce. Dziecko kopało i skręcało się w jej objęciach, wyjąc histerycznie. Na oko malec miał około dwóch lat, i o ile Tonks znała się na dzieciach, raczej nie więcej niż dwa.
- Śmierciojadom chyba już zupełnie odwaliło, że biorą na akcje dzieci. Pewnie chcieli tu odprawić jakiś rytuał? Złożyć go w ofierze, albo coś w tym stylu, pieprzeni zboczeńcy.
- Myślałam, że krwawe ofiary odprawia się na cmentarzach, a nie w budynkach Ministerstwa – prychnęła Tonks, tuląc malucha, który tymczasem przestał się wyrywać, ale nadal łkał żałośnie. Łzy jak groch spływały mu po buzi.
- To są bardzo nowocześni zbrodniarze, Ninny. No nic, zabierzesz dzieciaka na posterunek. Niech się ktoś dowie, czyj jest. Może rodzice już złożyli doniesienie o porwaniu. O ile to nie jego starzy go tu przywlekli – dodał Black przytomnie.
- Bidulku, wrócisz do mamy i taty... Wszystko będzie dobrze. – Tonks zacmokała pieszczotliwie. – Syri, trzeba go w coś opatulić. Tu jest zimno jak w ślizgońskich lochach.
Syriusz podniósł skwapliwie z podłogi ów tajemniczy kawał czarnego welwetu, a wtedy z fałd posypały się ze stukotem i dzwonieniem jakieś drobne przedmioty. Zaskoczony Syriusz potoczył wzrokiem po kolekcji guzików i sprzączek. Po podłodze poturlało się kilka szklanych buteleczek... i różdżka. Różdżka, która wydawała mu się dziwnie znajoma. Syriusz czuł, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
- Syri... możesz tu spojrzeć? – usłyszał zdławiony głos kuzynki.
Tonks trzymała chłopczyka za rączkę i gapiła się na jego przedramię, wytrzeszczając oczy. Na skórze dziecka widniał szary, nieco zamazany ale nadal rozpoznawalny zarys Mrocznego Znaku. Syriusz gwizdnął przeciągle. „Oznaczają takie szczawiki?” – pomyślał w pierwszej chwili, ale potem inna myśl uderzyła go jak piorun. Popatrzył na trzymaną w ręku szmatę, rozsypane guziki, a potem wymienił zalęknione spojrzenie z pobladłą Tonks. Jak na komendę odwrócili się ku wciąż działającemu zmieniaczowi czasu.
- O Boże... – jęknęła Tonks. – Musiał przypadkiem dostać się w strefę.
Małoletni Severus Snape na jej rękach rozmazywał sobie łzy po policzkach, powoli chrypnąc od płaczu.
- Cofnęło go jakieś trzydzieści trzy lata – rzekł Syriusz. – Ninny, po prostu przerzuć go z powrotem. Ale jaja, będzie musiał wracać do domu z gołym tyłkiem.
- Zwariowałeś! Masz jakieś pojęcie jak to działa?! On może zniknąć całkiem!
- Szczerze powiedziawszy, raczej bym się nie zmartwił – odparł Syriusz.
- Słodki Merlinie!! – ryknęła Tonks, wyrywając kuzynowi materiał i owijając nim Snape’a. – Jestem spokrewniona z kompletnym bydlakiem! Wyrzeknę się ciebie, panie Black, jak mamę kocham! Chcesz zabić dziecko!
- Dobra, dobra... Tak tylko mówiłem – odburknął Syriusz. – Ale co mamy robić?
- Spróbuj coś wrzucić w tę banię – poradziła Tonks.
Syriusz podniósł więc jeden z guzików i cisnął nim poprzez strefę zmieniacza. Rozległ się cichy trzask, jakby ktoś rozrywał jedwabną przędzę, a po powierzchni sfery przebiegły tęczowe fale i rozbłyski miniaturowych błyskawic. Syriusz obszedł magiczne urządzenie i odnalazł guzik, leżący na posadzce.
- I co? – spytała Tonks. Snape szczęśliwie uciszył się, objąwszy ją za szyję.
- I nic – odparł Syriusz ponuro. – Nie widzę żadnych zmian. Ani na lepsze, ani na gorsze. Guzik jak guzik.
- Nie możemy ryzykować. Dumbledore coś wymyśli. Wracajmy na Grimmauld Place.
*Rackharrow – wynalazca zaklęcia patroszącego
*
Albus Dumbledore przekładał na stole przyniesione przez Syriusza przedmioty.
- Sądząc po obecnym wieku Severusa, i tego, co stało się z jego ubraniem, faktycznie musiał cofnąć się w czasie około trzydziestu dwóch albo trzech lat. Mały włos, a stracilibyśmy go na amen. Wszystko, co miało mniej niż trzydzieści lat, po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
- Czy to znaczy, że Snape od ponad trzydziestu lat nie kupił sobie nowej szaty? Taki skąpy? To przesada nawet jak dla niego – zdziwił się Black.
- Niekoniecznie. Raczej po prostu materiał ma trzydzieści. Guziki też nie niszczą się od samego leżenia u krawca.
- A różdżka? Też ma więcej niż trzydzieści? Odziedziczył po matce, czy jak?
- Ollivanderowie robią różdżki na zapas. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta różdżka przeleżała sto lat w pudełku na Pokątnej, aż nadszedł czas, by dostał ją Severus.
- Jaki ma rdzeń? – zainteresował się Syriusz, obracając w palcach rzeczony przedmiot.
- O ile pamiętam, łuski salamandry – odrzekł Dumbledore, odbierając mu różdżkę Snape’a i troskliwie owijając ją serwetką. – Nawet pomyślałem, że to do niego pasuje. Biedny Severus zawsze spalał się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymywał fasadę zimnego drania.
Black nieznacznie wzruszył ramionami.
Obaj popatrzyli w stronę kanapy, gdzie Severus spał, przytulony do resztek swojej odmłodzonej peleryny, których nie dał sobie odebrać, jakby instynktownie czując, że ten kawałek materiału należy do niego. Nie wyglądało na to, by pamiętał cokolwiek ze swojego poprzedniego życia. Był po prostu malutkim dzieckiem, niespodzianie rzuconym w obce środowisko. Nie rozpoznawał nikogo i niczego. Tonks z ogromnym trudem zdołała go ubrać w piżamkę, transmutowaną ze starej koszuli Syriusza, a następnie namówić do zjedzenia czekoladowej żaby i wypicia kubka słabej herbaty. (Mleku stawił stanowczy odpór.) Zmęczony, zapłakany i kompletnie skołowany ex Mistrz Eliksirów zasnął w końcu nad ranem, przewracając się po prostu na środku dywanu w salonie, jakby ktoś odłączył mu zasilanie.
Tonks siedziała na krześle okrakiem, opierając brodę na oparciu i patrzyła na śpiącego chłopczyka.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Sev był takim ładnym dzieckiem – odezwała się nagle.
- Bo ja wiem..? – mruknął Syriusz niechętnie. – Paskudny, rykliwy, nieznośny bachor. I do tego wygląda na przygłupiego. Ja w jego wieku umiałem powiedzieć coś więcej niż „mama”.
- A ty byś się zachowywał inaczej? Przecież on nie ma pojęcia ani kim jest, ani jak się tu znalazł. Biedaczek jest w szoku.
Jakby na potwierdzenie tych słów, malec poruszył się niespokojnie we śnie, wzdychając spazmatycznie, kuląc się i mocniej ściskając w rączkach czarny welwet. Tonks opiekuńczo otuliła go dokładniej kocem i wygładziła fałdy. Dumbledore uśmiechnął się w głębinach siwej brody. Mały Severus nie odznaczał się pocztówkową urodą i na pewno nie zająłby pierwszego miejsca w Konkursie na Najładniejsze Dziecko Magicznego Świata (prawdę powiedziawszy, nie było szans aby zmieścił się w pierwszej pięćdziesiątce) ale był ładny na swój sposób. Buzię miał bladą i owalną. Czarna grzywka opadała mu na czoło, lśniąc jedwabiście w miękkim świetle naftowej lampy. Zaskakujące było to, że jego słynny snape’owski nos zredukował się do całkiem przeciętnych rozmiarów i nawet był lekko zadarty.
- A co ze Znakiem? – spytał Syriusz. – Niby Snape odmłodzony do szczenięcych latek, a nadal ma tę cholerną pieczęć.
Dumbledore przetarł okulary.
- To nie takie proste, Syriuszu. Mroczny Znak, jak wiesz, nie jest zwykłym tatuażem, to jedynie widoczna manifestacja bardzo skomplikowanego i silnego zaklęcia. Źródło jego mocy nie tkwi w Severusie, tylko w Voldemorcie. Można wyobrazić sobie ich związek jako coś w rodzaju magicznej smyczy. Póki żyje jeden z nich, więź nie zostanie zerwana.
- Nawet po czymś tak drastycznym jak magia czasu?
- Quod erat demonstrandum, drogi chłopcze.
- Niezła awantura... A jakby tak go potraktować eliksirem postarzającym? – zaproponował Syriusz.
- To byśmy otrzymali trzydziestolatka z umysłowością dwuletniego dziecka – wtrąciła się Tonks, zanim Dumbledore zdążył się odezwać. – I to dopiero byłaby katastrofa.
- Tonks ma, niestety, rację – potwierdził Dumbledore. – W tym wypadku muszę uruchomić kontakty w Departamencie i poprosić o pomoc Zegarmistrzów. Na własną rękę możemy tylko pogorszyć sytuację.
- Okej. – Tonks ziewnęła i przeciągnęła się. – Mam rację, a przede wszystkim mam w pracy dyżur o ósmej rano i powinnam złapać choć godzinę snu. Szefostwo źle reaguje na pracowników zachowujących się jak zombi. Dobranoc.
Skuliła się na kanapie obok śpiącego Severusa, podkładając sobie pod głowę aksamitną poduszkę, haftowaną w pomarańczowe motylki.
- Ninny, idź do gościnnego pokoju, będzie ci wygodniej – odezwał się Syriusz.
Tonks tylko machnęła ręką, nawet nie racząc otworzyć oczu.
* Quod erat demonstrandum – (łac.) co było do okazania
*
Kiedy Tonks obudziła się wczesnym rankiem, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była smoliście czarna grzyweczka tuż obok jej twarzy i para równie czarnych oczu, wpatrujących się w nią z wyrazem powagi. Severus Snape obserwował ją niemal bez mrugania, ssąc przy tym kciuk. Tonks uśmiechnęła się przyjaźnie, nieznacznie się przeciągając. Snape wyjął palec z buzi.
- Mamusia...? – odezwał się żałosnym tonem.
- Nie ma mamusi – odrzekła Tonks łagodnie, bezwiednie wpadając w pieszczotliwe tony, jakimi dziewięćdziesiąt dziewięć procent dorosłych zwraca się do maluchów, a które dorosłego Mistrza Eliksirów doprowadziłyby do mdłości. – Jest ciocia. Ciocia cię lubi, nie płacz skarbie – pospieszyła z zapewnieniem, widząc, że małemu zaczyna się trząść broda. – Mamusia przyjdzie później.
„Ależ kłamię” – pomyślała, a głośno spytała prędko:
- Chcesz śniadanko?
Severus powoli pokręcił główką.
- Mleczka?
Ten sam gest, wzmocniony pełnym obrzydzenia zmarszczeniem nosa. Małoletni Severus Snape najwyraźniej nie lubił mleka. Tonks wysiliła otępiałe o poranku szare komórki, usiłując pozbierać nieliczne posiadane wiadomości o małych dzieciach.
- Siusiu?
Tym razem doczekała się przytaknięcia, co przyjęła jednocześnie z ulgą i niejakim lękiem.
„Słodka Helgo” – pomyślała, wstając i biorąc małego na ręce, wraz z jego welwetowym „kocykiem bezpieczeństwa”. – „Spałam ze Snape’em, a teraz będę mu pomagać w ubikacji. Toż jak on wróci do naturalnego wieku, upiecze mnie żywcem.”
Tymczasowo jednak Severus Snape nie zdradzał morderczych zamiarów. Wręcz przeciwnie, otoczył ramionkami szyję „cioci”, przytulając się do niej ufnie. Posłusznie i w milczeniu poddawał się zabiegom toaletowym.
- Gadatliwy to ty nie jesteś. Zresztą nigdy nie byłeś – mruknęła Tonks, czesząc Severusa srebrnym grzebieniem, który przed laty należał do pani Black. Zainteresowany urządzeniem łazienki, Snape rozglądał się dokoła, a sądząc z miny, wystrój w kolorach srebrno-seledynowych przypadł mu do gustu. Dopiero kiedy jego wzrok zatrzymał się na prysznicu, udatnie imitującym łeb kobry ze złowrogo rozpostartym kapturem i szeroko rozdziawioną paszczą, stwierdził z niesmakiem:
- Beee. Glizie.
- Mnie też się nie podoba – poparła go Tonks, trzęsąc się od tłumionego śmiechu.
Tymczasem minuty leciały jedna za drugą nieubłaganie, a na ręcznym zegarku Tonks pojawił się ostrzegawczy napis: Zaraz się spóźnisz. Niestety, dalsza opiekę nad małym Snape’em trzeba było scedować na Syriusza. Problem w tym, że Tonks nie była pewna, czy jej kuzyn jest zdolny do opieki nad samym sobą.
- Późno! Bardzo późnoooo! – zaśpiewał zegarek złośliwym dyszkancikiem, więc Tonks czym prędzej zawinęła Severusa w pozostałość jego szaty, tak że wystawała mu tylko głowa. Przeszła szybkim krokiem przez błękitno-srebrną sypialnię. Na korytarzu kopnęła drzwi pokoju Syriusza.
- Siri! Wstawaj!!
- Jestem w kuchni! – dobiegł z dołu przytłumiony głos Syriusza. Tonks miała przemożna ochotę zbiec po schodach, swoim zwyczajem przeskakując po dwa stopnie. Tym razem jednak niosła dziecko, więc zeszła statecznie, starannie omijając stopień-pułapkę, który pan domu od miesięcy obiecywał naprawić i zawsze odkładał to na przysłowiowe jutro.
- Spóźnienie dwie minuty! – zaskrzeczał zegarek nieprzyjemnie, więc Tonks na granicy paniki wepchnęła Severusa w objęcia Syriusza, gdy tylko ten wyłonił się z sutereny. Zaskoczony Black upuścił opróżnioną do połowy puszkę piwa, odruchowo chwytając niespodziewane brzemię. Bursztynowy płyn rozlał się pienistą strugą na posadzce.
- Ożesz, puki i borsuki! Już się spóźniłam – jęknęła Tonks, przeczesując palcami nastroszoną malinową fryzurę. – Szef mnie spertyfikuje! Nie zaliczę stażu! Siri, zajmij się małym, muszę lecieć!
- Ale... ale ja... – zaczął Syriusz i nie dokończył, gapiąc się na Snape’a ze zgrozą i trzymając go w wyciągniętych rękach daleko od siebie, jakby ociekał czymś paskudnym. Tonks mruknęła „freshgate”, a potem puknęła się w zęby czubkiem różdżki.
- Tak, tak – rzuciła niecierpliwie, wionąc ostrym zapachem mięty. – Nie lubisz Snape’a i nie wiesz co się robi z dziećmi. W ten koniec wkładasz jedzenie. – Poklepała Severusa po czuprynie. – A o drugi dbasz, żeby był suchy. Łatwizna.
Mina Syriusza świadczyła, że wolałby raczej konkretne wiadomości encyklopedyczne, najchętniej dużo teorii, a po zaliczeniu semestru ewentualnie mógłby poćwiczyć na makietach.
- Eh, nie marudź i zafiukaj do Molly.
Tonks zniknęła z głośnym trzaskiem aportacji, udając się do miejsca pracy. Syriusz został sam ze swym problemem. Problem nadal zwisał metr nad podłogą, gapiąc się na niego wielkimi, wilgotnymi oczami i łapiąc powietrze niczym karp zagrożony grillem.
- Jak zaczniesz ryczeć, to cię zjem żywcem – zagroził Black pedagogicznie. Severus zatrzasnął buzię, zacisnął zęby, aż przy uszach wystąpiły mu małe guzki, a jego oczy urosły jak u Andersenowskiego psa. Syriusz postawił go na podłodze w hallu, a sam wrócił do kuchni, by odbyć przez kominek konferencję z kuzynką Molly. Niestety, kuchnia w Norze była opustoszała. Mimo nawoływania nikt się nie zjawiał. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby opuszczono je w pośpiechu. W otwartym oknie powiewała perkalowa zasłonka w kwiatki, na podłodze poniewierała się upuszczona cukierniczka, a domowy ghul wylizywał z podłogi resztki cukru. Po stole natomiast spacerowała jarzębata kura z wypisaną na dziobie miną właścicielki grzankowego raju. Z pewnością te miłe stworzonka nie pozwoliłyby sobie na takie ekscesy, gdyby Molly przebywała w promieniu stu metrów. Syriusz popatrzył na rodzinny zegar Weasleyów. Wskazówki z twarzami Ginny i Rona twardo stały na pozycji „szkoła” za to wskazówki bliźniaków tkwiły przy napisie „kłopoty”, a wskazówki Molly i Arthura miotały się niespokojnie między „w drodze”, „katastrofa” i „nakarmić kury”. Niewątpliwie w Norze zaszło coś wstrząsającego. Zaniepokojony Syriusz wycofał głowę do własnej kuchni. Po chwili namysłu sypnął nową szczyptę proszku Fiuu, mówiąc głośno:
- Ogrowa sześć.
U Gringotta otwierano dopiero o dziewiątej, więc istniała pewna szansa, że Bill będzie jeszcze u siebie.
Wynajmowany pokój Billa tchnął optymizmem i atmosferą luzu. Ściany w kolorze zielonego groszku zdobiły plakaty zespołów muzycznych, fragmenty egipskich papirusów i kolekcja mugolskich znaków drogowych. W pokoju nie było stołu, więc Bill siedział na materacu, na skłębionym śpiworze w maskującej barwie pustynnego piasku i pił kawę z kubka w kształcie głowy królowej Nefertiti. Rozczochrane włosy spływały mu po obu stronach przystojnej twarzy jak rdzawy deszcz. Na pytanie o zaginioną część rodziny odpowiedział:
- Mój ojciec usiłuje powstrzymać moją matkę przed obdarciem ze skóry moich braci.
Syriusz uniósł brwi w niemym zdumieniu.
- Moi genialni braciszkowie wymyślili sobie, że rzucą budę i założą własny interes – kontynuował Bill. – Na miesiąc przed owutemami, łapiesz? Matka dostała ataku furii. Wyrzuciła ich z domu i z rodziny. Najpierw. Jak ochłonęła, to poleciała za nimi do Londynu, żeby ich przeprosić i zamordować. I powiedzieć, że ich mimo wszystko kocha. Możliwe, że pochrzaniłem kolejność, ale mama bardzo desperowała.
- A co na to Percy i Charlie? – zainteresował się Syriusz, na chwile zapominając o własnych kłopotach.
- Charlie siedzi u smokerów i jeszcze nic nie wie, a pan Jajogłowy się odciął od sprawy.
- Ty też się odciąłeś?
- Ja wprost przeciwnie, popieram. Może mamie trudno się z tym pogodzić, ale nie każdy może być Percym. Prawdę powiedziawszy, im mniej Percych, tym lepiej. Fred i George nie usiedzieliby ani minuty nawet na studiach podyplomowych w Instytucie Alchemii, a co dopiero na stołku w Ministerstwie. Lepiej będzie, jak pójdą na swoje.
Syriusz pożegnał się, czując rosnącą frustrację. Na Molly w tej sytuacji nie było co liczyć i wręcz nie wypadało jej prosić o pomoc. Natomiast na pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem okresu pełni.
c.d.n.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Toroj
post 21.09.2006 23:52
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 72
Dołączył: 22.12.2003

Płeć: Mężczyzna



*
- Nudzę się! – oświadczył Syriusz buntowniczo. Siedział w zapadniętym fotelu, wyciągając przed siebie długie nogi w niejednakowych skarpetkach. Machał palcami i przyglądał im się, nachmurzony, jakby to one były winne. Włóczkowy lew zezował na niego z makatki na ścianie salonu.
- O, uważasz, że ostatnio zbyt mało się dzieje? – spytał Lupin z ironią.
Osobiście uważał, że dzieje się całkiem sporo. Podobnego zdania był zapewne także Severus, którego niespełna trzyletni system nerwowy, przeładowany ilością wrażeń, zwyczajnie się zawiesił. Ledwie wrócili do domu, mały zaczął lać się przez ręce; a teraz spał smacznie na kanapie – na wznak, rozczochrany, z rączkami i nóżkami rozrzuconymi na boki, jakby miał w każdej chwili wylewitować magicznie pod sufit.
Syriusz przewrócił oczami i sięgnął po nową puszkę z piwem.
- Niańczenie dwuletniego smarkacza nazywasz „dzianiem się”? Nakarmić, umyć, odcedzić, umyć, nakarmić… i tak w kółko. Mało inspirujące, drogi kolego. To nie jest odpowiednie wykorzystywanie osoby z przygotowaniem, ten tego… aurorskim!
- Aurorskim? Rzuciłeś uniwerek przed dyplomem, Siri! – odparł Lupin z sąsiedniego fotela.
Syriusz skrzywił się, jakby wspomnienie błędów i beztroski młodości sprawiło mu ból.
- Tuż przed dyplomem, Remmy. Odsiedziałem uczciwie cztery lata wykładów, zaliczyłem wszystkie egzaminy, i zaliczyłbym też dyplomowy, gdyby nie ta historia z młodym, wiesz. – Machnął ręką.
Remus wiedział, więc nie ciągnął tematu. Młodym Syriusz często nazywał Regulusa, jakby imię młodszego brata ciężko przechodziło mu przez gardło. Na kilka tygodni przed zakończeniem studiów wuj Alphard zawiadomił go o śmierci Regulusa. Ostatni dziedzic nazwiska Black przybył na pogrzeb, wszczął awanturę z rodzicami i został ostatecznie wyklęty z rodziny. Na UA już nie wrócił.
- Z dyplomem czy bez dyplomu, Siri, będziesz musiał zostać z Sevem sam, póki nie zorganizujemy ci kogoś do pomocy – oznajmił stanowczo Lupin.
Syriusz wyprostował się jak pchnięty szpilką w kręgosłup, i wbił wystraszone spojrzenie w przyjaciela. Słowa protestu utkwiły mu w gardle.
- Jutro pełnia, a ja mam pracę – wyjaśnił Remus krótko.
- Ach… Jasne. - Syriusz z powrotem osunął się na fotel, jeszcze bardziej bezwładny i zmarkotniały.
Wszelkie komentarze były zbędne. Remus musiał nadrobić czas, który poświęcił na pomoc koledze – Syriusz z zawstydzeniem uświadomił sobie, że egoistycznie nadużył uprzejmości Lunatyka – a już następnego wieczora czekała go męcząca i bolesna! transformacja, po której jak zawsze prześpi prawie dobę. I tym razem nie będzie miał nawet tego znieczulającego świństwa z tojadu, gdyż nadworny warzyciel Dumbledore’a aktualnie był niedysponowany. Straszny niefart.
- Nie mógłbyś… - zaczął Syriusz.
- Niestety, Siri, muszę do hoteliku – przerwał mu Lupin.
- …przenieść się tutaj na stałe? – dokończył jego rozmówca. – Ten dom jest wielgachny, zmieścisz się ty, Ninny i jeszcze zostanie miejsce. Zaoszczędzilibyście na czynszu. Nawet hotelik możemy ci urządzić gdzieś w suterenie.
Syriusz już nie pamiętał dokładnie, kiedy miejsce odosobnienia Lunatyka zaczęli nazywać „hotelikiem”, ale chyba gdzieś pod koniec trzeciej klasy. „Cela”, tak samo jak „przechowalnia” – brzmiały równie źle, a izba we Wrzeszczącej Chacie kojarzyła się z coraz bardziej zaniedbanym pokojem hotelowym. I tak już zostało.
Lupin uśmiechnął się łagodnie, jak to on, ale pod tą pozorną miękkością krył się granitowy upór.
- Duzi chłopcy mieszkają u siebie, panie Black. Sam tak kiedyś mówiłeś – rzekł z lekką kpiną.
Syriusz podrapał się w głowę.
- Taaa… A ty zawsze byłeś dużym chłopcem, Remmy. Nawet jak dopiero co przyszedłeś do Hogwartu.
„Tylko ty zostałeś na zawsze małym chłopcem, biedaku. Małym chłopcem w za dużym domu” – pomyślał Remus i wstał.
- Będę się zbierał. Zafiukam pojutrze. To cześć, Siri.
Po wyjściu Remusa w domu zrobiło się jeszcze puściej i ciszej. Syriusz zszedł do kuchni po następne piwo, a potem dumał, w melancholijnym nastroju oglądając obrazki i wierszyki, które wisiały na drzwiczkach lodówki od Nowego Roku. Tęsknił za Harrym. Krótka wizyta na sylwestra nie mogła wystarczyć do zacieśnienia więzów Syriusza z chrześniakiem. Oczywiście wysyłał listy do Hogwartu, ale w krótkim czasie z zakłopotaniem doszedł do wniosku, że nie ma zbytnio o czym pisać – zamknięty w czterech ścianach na Grimmauld Place. Jeśli już działo się coś interesującego, zwykle wiązało się z Zakonem Feniksa, a nie mógł przecież w listach paplać o partyzantce Dumbledore’a. Po pierwsze, sowę mógł przejąć ktoś niepowołany, po drugie, o ile Syriusz znał swą byłą Opiekunkę, za taki numer skończyłby w gablotce, spetryfikowany na czas nieokreślony i zamaskowany jako, powiedzmy, wypchany pies. Brrr… Harry pisał, owszem, lecz jego listy z upływem czasu stawały się coraz krótsze, a ostatnie były już właściwie tylko bazgranymi w pośpiechu pozdrowieniami. Nic dziwnego, nadciągały egzaminy i Harry pewnie zakuwał. To, że w ogóle pomyślał o posyłaniu co jakiś czas paru słów do ojca chrzestnego, i tak dobrze o nim świadczyło.
Skończywszy piwo, Syriusz beknął przeciągle i podrapał się w kroku. Samotność miała chwilami pewne zalety. Wyrzucił puszkę przez kuchenne okno, gdzie dołączyła do kilku innych. Do wieczora znikną wszystkie – zaplecze Grimmauld Place było Mekką zbieraczy metali kolorowych.
Pan Black ponownie otworzył drzwi lodówki, zaczął kontemplować asortyment browarniczy wewnątrz, w końcu zdecydował się na dużą zieloną puszkę z importu.
- Lycz Premium…* - odczytał nazwę marki. Pasowała, bursztynowy nektar wewnątrz miał morderczą moc 5,2 procenta i potrafił nieźle sponiewierać. Parę takich pojemniczków, a każdy czarodziej przemieni się w martwiaka, prędzej czy później.
Może z wyjątkiem jednego Dunga Fletchera.

* Lycz Premium – rzecz jasna, chodzi o naszego rodzimego Lecha, wymawianego z angielska. Natomiast lych (lycz) to rodzaj zombie, martwiaka-maga, który osiąga ten rodzaj paskudnej nieśmiertelności przez przygotowanie magicznego artefaktu i wypisie trucizny. Z pewnego punktu widzenia, lychem jest Voldemort. Źródło: gra RPG.

*
Syriusz usiadł na schodku w hallu, popijając Lycza i zastanawiając się, czy warto zdejmować ze ściany dekoracje wielkanocne. W porywie entuzjazmu zaczął przystrajać dom pierwiosnkami, zajączkami i kurczątkami, ale w połowie zrezygnował, bo właściwie dla kogo? Dla siebie, paskudnego Stfora, albo przelotnych, pięciominutowych gości? Gdyby nie Remus, spędziłby Wielkanoc w permanentnym dołku, zalany w pestkę. Tak czy owak, dekoracje kurzyły się tak od kwietnia, wyglądając coraz bardziej nie comme il faut. Zwłaszcza króliczek, który obsunął się na kurczaczka w dziwnej pozie.
- Ekhm… - Zakurzoną ciszę hallu przerwało chrząknięcie. Brzmiało tak, jakby wydał je ktoś, kto bardzo, ale to bardzo nie chce podejmować konwersacji, lecz niestety, jest do niej zmuszony. Z najbliższego malowidła, przedstawiającego zwykle martwą naturę z kurczęciem i winogronami, patrzył na Syriusza zdegustowany Horacy Secundus Black (1823-1876), rezydujący teoretycznie w pokoju gościnnym dubeltowo, jako portret i zmumifikowana głowa pod kloszem. Praktycznie zaś włóczył się po wszystkich obrazach, piastując nieoficjalne stanowisko skarbnicy informacji (czyli inaczej naczelnego plotkarza). Patrzył teraz na ostatniego z rodu Blacków, pełen odrazy i potępienia.
- Syriuszu…
Syriusz spojrzał na niego i wzniósł puszkę w szyderczym toaście.
- Siema, ziomal!
Przez twarz Horacego Blacka przebiegł skurcz tak silny, że omal się nie wynicował płótnem do góry.
- Tu jest dziecko – wycedził.
- Istotnie – zgodził się Syriusz beztrosko i łyknął specjału made in Browary Wielkopolski.
- Na górze w salonie – kontynuował malowany przodek Blacków.
- Śpi – odparł Syriusz krótko. Unikał dyskusji z portretami, wydawało mu się to równie żałosne, jak gadanie do siebie w lustrze.
- Nie chciałbym przeszkadzać, ale w salonie zauważyłem też skrzata domowego. Tego skrzata – podkreślił Horacy z godnością. – Miał nożyczki.
Minęła dłuższa chwila, zanim do przytępionego alkoholem umysłu Syriusza dotarł sens tych słów. Zerwał się ze stopnia, odstawił piwo – w powietrze – i wyrwał różdżkę z tylnej kieszeni dżinsów. Rozległ się trzask teleportacji i po Syriuszu zostało jedynie rozpryśnięte na posadzce piwo oraz puszka smętnie tocząca się w kąt.
- Magnifique! – rzekł po francusku Horacy Secundus Black, a w jego głosie brzmiała satysfakcja. Poprzez kolejne obrazy, mijając podrzemujących antenatów i potomków, skierował się na trzecie piętro.
magnifique – (franc.) wspaniale
*
Aportacja Syriuszowi niezbyt się udała – w pośpiechu wpadł na stolik, nabijając sobie bolesnego siniaka na udzie. Jego oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Snape spał jak poprzednio, a nad nim, stojąc na sfatygowanej kanapie, pochylał się Stforek – wciąż jeszcze umazany szminką i zawinięty w idiotyczną koronkową serwetę. W chudych łapach trzymał starą szczotkę do włosów i parę ostrych błyszczących nożyczek. Para ostrzy szczękała groźnie w powietrzu, coraz bliżej dziecięcej twarzy. Stfór wymachiwał bezładnie wyleniałą szczotką, mamrocąc do siebie coś kompletnie bez sensu. Na obrazie wiszącym nad kanapą tłoczyła się gromadka ciotek, wznoszących zdławione okrzyki zgrozy. Przez głowę Syriusza w ułamku sekundy przemknął idiotyczny monolog: „Odetniemy włoski, obetniemy uszka, wydłubiemy oczka…” – ale tylko przez sekundę.
- Drętwota! – krzyknął, celując w skrzata różdżką.
Stfór zamilkł nagle wpół wygłaszanej kwestii, jakby ktoś go zakneblował. Zachwiał się na miękkiej tapicerce i zwalił bez przytomności – prosto na śpiącego chłopczyka. Snape, nagle obudzony, otworzył oczy, a zobaczywszy tuż przy sobie okropną, pomarszczoną i pokrytą upiornym makijażem fizjonomię, kwiknął przenikliwie ze strachu. Spanikowany Syriusz rzucił się ku kanapie, porwał Stforka za kark. Przez chwilę zastanawiał się co zrobić z niespodziewaną zdobyczą. Snape wykrzywił usta w podkówkę i zaczął spazmatycznie chwytać powietrze. Syriusz stracił głowę i usiłował wepchnąć skrzata pod kanapę, co mu się nie udało, gdyż mebel był bardzo niski. Ostatecznie podbiegł ze swoim ciężarem – bezwładnie dyndającym mu z garści – do drzwi, otworzył je i niezbyt delikatnie cisnął Stforka na chodnik w korytarzu. Jeszcze trzymał rękę na klamce, kiedy za jego plecami wybuchnął przeraźliwy dziecięcy płacz.
„No tak, Snape się odetkał. Merlinie, ratunku!” – pomyślał Syriusz, stawiając oczy w słup. – „Co ja mam robić?”
Portretowe ciotki, w większości starszawe, ciemno odziane i niesłychanie nobliwe, kwiliły już nad głową malca, usiłując zwrócić jego uwagę, a rozmaite: „słoneczka”, „ptaszynki”, „tiu-tiu-tiu” i tym podobne brednie sypały się ze złoconych ram w ilościach hurtowych.
- Cicho tam! – burknął Syriusz ze złością. – Pędzel wam pachnie?*
Ciotki zagdakały z oburzeniem, ale ograniczyły się do wzdychania i załamywania rąk. Pan Black postanowił załatwić sprawę po męsku. Zaczerpnął głęboko powietrza, robiąc marsową minę.
- Cicho! Cicho bądź! Nic się nie stało!
Severus zignorował go w sposób doskonały.
- Cicho!
Syriusz w desperacji wbił palce we włosy.
- Jezu Chryste! NIE WYJ!
Trzeba przyznać, że Severus pod względem emisji głosu wyprzedził Misiunię – choć tylko o krótki łeb. Co dziwiło i niepokoiło Lupina, do tej pory nie płakał, a w razie zamieszania wycofywał się po cichu do jakiegoś kąta, teraz jednak widocznie tłumiona frustracja musiała znaleźć jakieś ujście. Echo tego potwornego wrzasku rykoszetowało wielokrotnie od ścian jak Avada w bunkrze czarodpornym, aż Syriusz złapał się na chęci przyjęcia na podłodze pozy „snajper, kryć się”. Chwilowo stał jedynie, zakrywszy uszy dłońmi (co kompletnie nic nie dawało) i wpatrywał się z opadłą szczęką w krzyczące dziecko jak w upiora Slytherinu. Buzia małego zaczynała już przypominać pomidora na krzaczku – była czerwona, pokryta rosa łez wielkich jak grochy. W gablotkach zaczęły drżeć kryształowe szyby, podobnie jak szklane wisiorki na gigantycznym żyrandolu, a lew na makatce zakopał się w stokrotkach tak, że było mu widać tylko ogon i kawałek zadka.
- Szszszsz… cicho, nie płacz, wujek da ci cukierka… - wymamrotał Syriusz z rozpaczą, nie słysząc sam siebie. Może i dobrze.
Zrobił gigantyczny wysiłek, by zebrać rozproszone myśli, po czym skierował na małego różdżkę i wykrzyknął gromko, usiłując przebić się przez hałas:
- SILENCIO!
Błogosławiona cisza rozlała się dokoła jak kojący balsam.
Ciotki zamarły, wszystkim się zdawało, że Severus wciąż ryczy, a to echo grało.
Nieszczęsny mężczyzna pozostawiony sam na sam z dzieckiem zrobił kilka ćwiczeń oddechowych i powtórzył parę razy w myśli: „jestemlotosemnaspokojnejtaflijeziora- jestemlotosemnaspokojnejtaflijeziora-jestemlotosemnaspokojnejtaflijeziora-jestemlotosemnaspokojnejtaflijeziora…”.
Nimphadorze to podobno pomagało. Jemu nie pomogło.
Syriusz Black zamienił się więc w psa, by zaatakować zębami nogę od krzesła, co było jego prywatnym opatentowanym środkiem na stres, kiedy nie mógł pić. Z tego też powodu większość mebli na Grimmauld Place cierpiała na zaawansowaną „ospowatość nóg”. Z obgryzającego mebel Łapy warstwa po warstwie opadało napięcie nerwowe. Chrobotanie zębów na dębinie odzywało się lubym rezonansem w psiej czaszce Syriusza i nic go nie niepokoiło aż do chwili, kiedy jego wyczulone nozdrza złowiły jakiś podejrzany zapach. Skończył krześlaną terapię akurat na czas, by ujrzeć, że Sunio przestał histeryzować, za to rzucił na siebie i kanapę imponującego pawia w kolorze włoskiej pizzy.
- O cholera – powiedział Syriusz z przygnębieniem i w myślach zrobił przegląd alkoholu, jaki mu jeszcze został w lodówce. Zapowiadał się ciężki wieczór.

* Odniesienie do akcji zamalowywania portretów w cz. pt. Hapy Niu Jer.


--------------------
I'm snaper, no mercy, no potters
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Toroj   Koła Czasu [cdn]   24.11.2004 18:48
żaba   Bardzo mi się podoba. Ciekawie napisane i fajn...   24.11.2004 19:20
kkate   Toroj, moja droga... ty po prostu pieknie pis...   24.11.2004 20:40
Galia   Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas nowy...   24.11.2004 20:46
Toroj   - Remmyyyyy!!! – zawył Syriu...   27.11.2004 20:34
kkate   Toroj, jesteś fantastyczna. Uśmiałam się przy ...   27.11.2004 22:57
avalanche   Przed chwilą skończyłam czytać psychodeliczne ...   27.11.2004 23:36
żaba   No cudowne Chionia   ja mam tylko jedno zdanie; Podoba mi siem jak ...   28.11.2004 23:56
Piotrek   Mamusia mófi Śunio Kiniulka   Toroj kiedy wkleisz nowego parciocha?? Bo to j...   02.12.2004 20:00
Child  
QUOTE   02.12.2004 20:16
NiMfUśKa   jak zawsze FANTASTYCZNIE
przeczytałam wi...
  05.12.2004 21:14
Kitiara   Boże, Toroj, ty jesteś po prostu genialna. Co ...   10.12.2004 20:53
Raistlin   Jednym słowem(a raczej dwoma):Pisz dalej:D A t...   11.12.2004 20:23
Toroj   Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w ramiona,...   24.12.2004 00:44
NiMfUśKa   Toroj   To samo mogę powiedzieć o twojej recenzji. Tor...   24.12.2004 13:03
marlenkka   Na początku było troche nudne, ale później tyl...   24.12.2004 14:13
kkate   Ooo, prezent na Święta od Toroj! Nowa częś...   24.12.2004 14:15
Carrie Silvermoon   Genialne! Omal bym gleby nie zaliczyła... ...   24.12.2004 14:25
Ellie   Toroj jak zwykle z genialnym opowiadaniem. Mał...   24.12.2004 15:57
Beret_Pottera   Toroj ZiOmAlKo! Twoje opcio jest super ek...   24.12.2004 16:43
Raistlin   Toroj ty jestes jak Blizzard. Na twoje opowiad...   26.12.2004 18:27
Toroj   Dzięki za dobre słowo. Ze Stworem i Stforem to...   26.12.2004 18:44
Raistlin   Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
  27.12.2004 14:50
Mordoklejka   Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna bestio...   27.12.2004 20:55
Piotrek   ...   07.04.2005 20:17
Galia   Po prostu świetne jedynie pozazdrościć talebtu...   28.12.2004 18:44
Roma   Hmm ciekawe, troche rózni sie od poprzednich c...   10.04.2005 12:23
Toroj   * Opatulony powycieraną szatą Lupina, Sunio do...   11.04.2005 07:39
Toroj   Obu swych gości zastał w salonie na trzecim pi...   11.04.2005 07:42
Raistlin   Zadymiste:D A to jeszcze lepsze :) Ogólnie to...   07.05.2005 18:17
Carmen   jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Ba...   07.07.2005 17:39
Toroj   Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu j...   07.07.2005 20:28
Toroj   Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i...   30.08.2005 23:02
G.O.   ;-) Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, T...   02.09.2005 20:15
Piotrek   Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali ...   02.09.2005 20:23
G.O.   Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał...   05.09.2005 20:23
anagda   no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą czę...   30.08.2005 23:45
Tomak   Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej...   01.09.2005 09:13
Toroj   Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywn...   01.09.2005 09:35
Tomak   A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gram...   01.09.2005 12:49
Toroj   Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał s...   03.09.2005 23:37
Tomak   Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych o...   04.09.2005 11:05
Toroj   Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś ...   02.07.2006 23:47
hazel   Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część ...   03.07.2006 21:30
Avadakedaver   po to jest sonda. jak większość będzie "gniot...   03.07.2006 21:36
hazel   Wspomogłam, wspomogłam :D   04.07.2006 15:44
Toroj   * Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra k...   11.07.2006 23:48
hazel   Bardzo mi się podoba, jak zwykle. Odcinek zdecydow...   12.07.2006 17:13
Toroj   Taka konstrukcja zdania nie jest błędem. Albo wers...   12.07.2006 20:36
hazel   Cóż, ja specjalistką nie jestem, dlatego napisałam...   12.07.2006 22:57
hazel   Chciałabym napisać coś konstruktywnego, ale wątpię...   22.09.2006 02:05
smagliczka   Już miałam iść spać - bo i pora ku temu najwłaściw...   22.09.2006 02:24
Basia   Toroj, jesteś genialna. Wiem, że o tym wiesz, ale ...   08.10.2006 20:21


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.06.2024 12:46