Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Biała Legenda, zakończone

Sihaja
post 28.09.2006 15:12
Post #1 

Członek Zakonu Feniksa


Grupa: czysta krew..
Postów: 1716
Dołączył: 12.06.2003
Skąd: Z Nibylandii

Płeć: Kobieta



Asz, bo nie mogłam się powstrzymać. Zboczenie. Cóż.

Na wstępie zaznaczę kilka rzeczy.
1. Tak, inspirowane formą, jaką się posługuje McKillip i Białobrzeska. Nie, pomysł mój.
2. To legenda jest, w związku z czym postacie mają lekko inny rys, mniej rzeczywisty, a i język narracyjny jak i użyty w dialogach, jest ciut inny.
3. Zdrowej krytyki nigdy za wiele.

_______________________________________________________________________

Biała legenda


Śmierć królowej Bei otoczyła miasto całunem smutku i rezygnacji. Zima, tak głęboka i mroźna, że nawet najstarsi ze zdziwieniem kręcili głowami, pokryła wszystko grubą warstwą skrzącego się śniegu, a nad głowy ludzkie sprowadziła mrok ponurych nocy. Bei nie była młoda kiedy umarła, ale wraz z nią umarła i legenda, a mieszkańcy Abaul, najpiękniejszego miasta wschodniego wybrzeża pogrążyli się w nieutulonym smutku. Bei nigdy nie zbliżyła się do żadnego mężczyzny, toteż tron, na którym dotychczas zasiadała, pozostawał pusty jeszcze przez długie lata po jej śmierci.

Chaos wkradł się za grube mury miasta.

Pewnej zimy jednak, równie mroźnej i nieubłaganej, ktoś zszedł z gór, a jego kroki były ciche i delikatne jak płatki śniegu. Kobieta o włosach tak jasnych, że wydawały się niemalże białe i o oczach kwitnących zielenią wiosny.
Ainan.

***
Ainan przemknęła niezauważona przez bramy i przedmieścia, włosy o niezwykłym kolorze schowała pod ciemną chustą, a oczy ukryła pod powiekami. Ciężki, wełniany płaszcz okrywający jej drobną postać, czynił ją podobną do wieśniaczki i nikt nie zwracał na nią uwagi. Dopiero kiedy w karczmie, podając zapłatę, wychyliła z rękawa dłoń o jasnej skórze, pod którą rysował się delikatny ornament kości – wtedy karczmarz podniósł oczy i przyjrzał się twarzy o rysach tak subtelnych, jak zapowiadały to dłonie.
-W dzielnicach leżących bliżej zamku są miejsca bardziej nadające się dla dobrze urodzonych panienek.
Uśmiechnęła się delikatnie, ale nie uniosła półprzymkniętych powiek, ani nie zgarnęła monet leżących na ladzie.
-To miejsce jest dla mnie najodpowiedniejsze.
Podał jej tłustą polewkę i kaszę z okrasą, a ona zjadła z apetytem przeczącym jej wyglądowi. A potem jeszcze popiła kuflem najlepszego piwa, jakie karczmarzowi udało się wygrzebać w piwnicy. Wciąż miał wrażenie, że gdzieś już ją widział, że kształt policzków, owal delikatnych ust skądś zna. Ale nie udało mu się tego przypomnieć nawet gdy na drugi dzień wyjechała, nie obdarzywszy go ani jednym spojrzeniem.

Skierowała swe kroki prosto do biblioteki i choć jej wieśniaczy strój i kobieca postać wywołały salwę śmiechu wśród strażników stojących u wrót budynku, nie zwróciła na to większej uwagi. Biblioteka była ogromna, a woluminy w niej zgromadzone pochodziły z najdalszych krajów świata. Były tu ponure opowieści o demonach strzegących skarbów w dalekich Górach Snu, były księgi tak nasączone magią, że nie mógł na nie spojrzeć żaden zwykły człowiek, były pradawne teksty zaklęć, sprowadzone zza wielkiej pustyni Chabe, gdzie hulają wiatry silniejsze od najpotężniejszych sztormów, a słońce uderza w ziemię z taką mocą, że pozbawia człowieka życia w ciągu jednego dnia. Były także księgi oprawne w złoto i purpurę, wysadzane diamentami i rubinami oraz inkrustowane skórą smoków, mantikor, gryfów i potworów morskich. Ainan ominęła jednak je wszystkie i kluczyła zręcznie pomiędzy półkami zmierzając do najdalszej części biblioteki, gdzie obłożone czarnym aksamitem wyszywanym białą nicią, leżały przepowiednie. Wszystkie księgi z tego zakątka były identyczne, każda czarno – biała, bez najmniejszego znaku zostawionego po to, aby jedną od drugiej odróżnić. Wokół nich, niczym kurz unosiły się drobinki lamentów i jęków, szepty duchów i zawodzenia zjaw, jakby woluminy żyły własnym życiem i promieniowały ponurą, starą niczym smoki, magią.
Dziewczyna nie wahała się długo, wyciągnęła rękę wprost przed siebie i chwyciła księgę stojącą tuż naprzeciwko jej oczu. Krzyki ucichły jak ucięte nożem. Była lekka i miękka w dotyku, a aksamit zdawał się promieniować ciepłem. Nie usłyszała cichych, nierównych kroków i niemal przestraszyła się kiedy zza przeciwległej półki ktoś się wyłonił. Zgrzybiały starzec tak połamany reumatyzmem, że wydawało się iż zgięty jest w nieustającym ukłonie mierzył ją spokojnym, wszechwiedzącym wzrokiem szarych jak popiół oczu..
-Czego tu szukasz, dziewczyno?
Opuściła powieki, tak, żeby nie zdążył zauważyć hipnotycznej zieleni jej oczu i odwróciła się od niego bokiem, wzruszając ramionami. Był stary i złamany wiekiem, nie czuła do niego nic oprócz obojętności i pogardy. I nie miała zamiaru rozmawiać z nim o czymkolwiek. Wstrząsnęła dumnie głową, jakby na znak, że powinien się oddalić, ale on nie słuchał poleceń zwyczajnej wieśniaczki, nawet jeśli jej twarz, ukazująca się w głębi kaptura była piękna jak wiosenny poranek. Widział zbyt wiele wiosennych poranków w swoim długim życiu.
-Idź stąd, póki jeszcze masz czas.
Uśmiechnęła się tylko, ale nie odłożyła książki. Gruby kaptur płaszcza skrywał jej twarz w mroku i teraz nawet półprzymknięte oczy nie lśniły w blasku pochodni. Jej uśmiech jednak był wyczuwalny niczym zgęstniałe powietrze i celny jak policzek.
-Ta księga przyniesie ci tylko szaleństwo, nigdy nie zdołasz jej otworzyć.
Roześmiała się dźwięcznie, a w jej głosie śmiały się rozświergotane wróble i skowronki, śpiewały słowiki i sikorki, rozbawione w samym sercu wiosny. Starzec pochylił się jeszcze niżej.
Nie spoglądając już na niego wyciągnęła rękę i włożyła wolumin prosto w ogień. Zetlałe kartki nie zajęły się płomieniem, a jedynie wzór białej nici rozjarzył się magicznym blaskiem. Plątały się i wiły na aksamitnej okładce, niczym węże rozpędzone w szalonym tańcu, tajemnicze i nieuchwytne. Ich ruch był szybki i rozedrgany, zręcznie omijały miejsca w których jej palce dotykały gładkiej powierzchni aksamitu.
Starzec wyprostował się nieco i wyglądał teraz jak chore drzewo o poskręcanych konarach i upiornej twarzy. Mierzył ją wzrokiem bardzo długo, gdy za pomocą magicznych symboli powoli i z namaszczeniem, otwierała księgę.
-Kim ty jesteś? – spytał spokojnym, zupełnie do niego nie pasującym głosem. Nie podniosła wzroku, nawet gdy złapał ją za delikatny nadgarstek i przytrzymał.
-Nie czytaj tego. Nie wiesz co przepowiednia potrafi zrobić, gdy…
Urwał w połowie i spróbował spojrzeć jej w oczy, ale powieki o długich, czarnych jak smoła rzęsach nadal były pochylone i nie dawały dostępu obcemu spojrzeniu. Wyrwała rękę z jego uścisku i oddaliła się w przeciwległą stronę, do pulpitu skryby. Nie próbował jej gonić, a starcze kości zaczęły mu nagle bardzo dokuczać.

Ainan podeszła do skryby i położyła mu smukłą dłoń na ramieniu.
-Kim jest ten człowiek? – spytała głosem jak śpiew strumyka w lecie.
Skryba spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami, a potem podążył wzrokiem za ręką wskazującą mu kierunek, w którym majaczyła jeszcze postać starca. Wrócił spojrzeniem do dziewczyny, której skóra zadawała się pulsować delikatnym światłem w półmroku.
-To bibliotekarz. Stary, już na wpół zniedołężniały. Głupiec – odpowiedział mimo dziwnej suchości w ustach.
Dziewczyna uśmiechnęła się najpiękniejszym ze swych uśmiechów i poprosiła młodego skrybę, by przesiadł się w inne miejsce. Podziękowała mu skinieniem głowy i usiadła, nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem, choć bardzo pragnął jej się przypodobać.
Pierwsze karty księgi okazały się puste, wypełniał je tylko nieubłagany czas, każący żółknąć kartkom i dodający im kruchości. Ainan niecierpliwie przerzucała stronice, aż natrafiła na miejsce, gdzie równym, pochyłym pismem, ktoś wypisał słowa przepowiedni. Nie musiała ich nawet czytać, by wiedzieć, że trafiła na tę właściwą.

***

Kto nienawiść w sercu nosi, ten stanie nad brzegiem przepaści i będzie musiał skoczyć. I mieczem będzie rozcinać powietrze.

Nogi same niosły ją do głównej świątyni miasta, świątyni, gdzie stały wyryte w kamieniu posągi bóstw, dumne, zimne i przerażające surowym obliczem i obojętnością. Budynek zachwycał i trwożył swym ogromem. Wyglądał jak wytopiony z jednej bryły zielonkawego marmuru, doskonały w kształtach i łagodnych wykończeniach, strzelisty i potężny.. Legenda mówi, że wyłonił się pewnego dnia z morza, jak perła bądź muszla, a mądry mag Thago umieścił go na centralnym placu miasta, które właśnie stworzył. Ludzie lubili wierzyć w tę historię, bo była ładna i dodawała im chwały. I usprawiedliwiała. Usprawiedliwiała krew i zazdrość, nienawiść i wstyd. A ludzie nie lubili, gdy się im o tym przypominało. Niewielu bowiem pamiętało historię elfów zamieszkujących tę krainę, ich potężne królestwo trwające w tym miejscu, zanim jeszcze magia ludzi stała się tak potężna, że przegnała je z różowych piasków wschodniego wybrzeża, i które właśnie tutaj wzniosły świątynię ku czci swojej pani, Kai’leithar, bogini życia, kwiatów i nadziei. Żyły wokół niej spokojne, dostojne i szczęśliwe, póki, pewnego gorącego, letniego popołudnia znad morza nie przybył wicher i nie obrócił wszystkiego w ruinę, nie zniszczył domostw i nie zburzył pałaców, póki nie wygnał spokoju z ich cichego życia i na zawsze nie przegnał ich z ukochanego miasta. A za wichrem przyszła jeszcze większa plaga, maszerująca równo i zdecydowanie, zbrojna w stalowe miecze i łuki niosące śmierć, której elfy do tej pory nie znały. Ludzie, atakując miasto Ab’eule’mirthel, splądrowali i zniszczyli wszystko – prócz głównego zamku i zielonej świątyni. I nazwy, którą przekształcili w Abaul, by mieć wrażenie, że miasto należy do nich, od początku do końca, i że powstało dziełem pracy ich własnych rąk.
Świątynia była pokryta grubą warstwą śniegu i stała na środku placu tak szerokiego, że przejście z jednego krańca na drugi zajmowało pół godziny. Ainan nie była odporna na zimno i zanim dotarła do świątyni, zmarzły jej ręce i stopy, a gruby, wełniany płaszcz, przestał dawać ochronę. Drzwi świątyni były na wpół odemknięte i bez trudu mogła wejść do środka.
Ogromna kopuła rozpinała się nad jej głową niczym przedziwny, zielony firmament bez gwiazd. W niektórych miejscach zielony marmur był cieniuteńki jak oddech, przeświecało poprzez niego zimowe słońce, w innych natomiast majestatycznie gruby, o barwie ciemnych liści. Posadzka była bielsza od śniegu, który leżał na placu i od jej włosów, ciasno związanych i ukrytych pod ciemną chustą i kapturem. Przez jeden, jedyny moment zawahała się, a potem postawiła jeden krok i następny. Echo porywało cichy stuk jej butów, ale niosło go tak wysoko, że Ainan poruszała się w zupełnej ciszy. Bardziej niż kiedykolwiek czuła się jakby wkroczyła do bajki i do zaczarowanej krainy, gdzie drzemały mocne znacznie potężniejsze od jej własnych. Ale ta myśl nie gościła długo w jej głowie i jej oczy, zieleńsze od najzieleńszej trawy i od niezwykłego marmuru, chłonęły w siebie spokój i majestat świątyni. Kiedy doszła do jej krańca, do miejsca, gdzie stały posągi wszystkich bóstw, przystanęła. Rzeźby były wykonane ludzką ręką, z kilku brył czarnego kamienia i kuły w oczy swym niedopasowaniem. Toporne, ciężkie i wielkie odbijały się od gładkich ścian, niedostępne i wyniosłe, przerażające wiernych swymi surowymi obliczami.
Tuż przy nich stał kapłan, w szarej szacie, o łagodnym spojrzeniu szarych jak stal oczu.
-Czekałem na ciebie. – powiedział głębokim basem, który znakomicie pasował do jego potężnej postury. Starał się pochwycić jej wzrok, ale odmówiła mu tego, nakrywając źrenice i tęczówki powiekami. – I mimo wszystko miałem nadzieję, że nie przyjdziesz.
Uśmiechnęła się spokojnym, delikatnym uśmiechem, którego spod kaptura i tak nie mógł dostrzec. Ale ku jej zdziwieniu dostrzegł i odpowiedział swoim.
-Ja zawsze robię to co chcę – odrzekła głosem, który tak bardzo kojarzył się z szemraniem strumyka. – Nic nie możesz na to poradzić. Wiesz po co tu jestem.
Skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Za jego plecami ział ciemny otwór drzwi.. Przyglądała się kapłanowi uważnie i przez jeden moment pomyślała, że jest kimś innym, niż może się wydawać. Ale to wrażenie znikło równie szybko jak się pojawiło. On także przyglądał się jej ciekawie, starając się sobie przypomnieć, gdzie już widział taki rysunek ust i taką delikatność rysów.
-Daj mi miecz. – powiedziała w końcu.
Cała świątynia wypełniła się hukiem, gdy dzwony w najwyższej wieży zaczęły wygrywać swój hymn dla bogów. Skrzywili się oboje niezauważalnie, czekając aż przestaną ciągnąć swoją melodię. Ich dźwięk był głęboki i potężny, a pieśń słodka i pełna tajemnicy. Ale ucichły równie nagle jak rozpoczęły swój koncert, pozostawiając po sobie jedynie ciche, brzęczące echo krążące pośród zielonego marmuru. Ainan poczuła dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa.
-Potrzebuję go.
Spoglądał na nią ciekawie, ale odmówiła mu widoku swoich oczu. W jej oczy nikt nie mógł spojrzeć. Potem ruszyła, szybka jak błyskawica, ku ciemnemu łukowi drzwi. Zdradził ją wełniany płaszcz, który nie wiadomo jakim sposobem znalazł się w jego ręku. Kapłan przytrzymał ją mocno, mimo iż szarpała się i zapierała. Ale ona była jedynie drobniutką dziewczyną, a on mężczyzną potężnej budowy i w pełni sił. W końcu uspokoiła się, wyrywając materiał z uścisku mężczyzny i dysząc gniewnie. Ten nie puścił jednak jej ramienia i przyglądał ciekawie jej twarzy, do połowy skrytej w mroku kaptura, a jego wzrok drażnił ją i gniewał. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaczerpnąć magii, która czaiła się gdzieś blisko, gotowa przyjść na każde wezwanie. Rozmyśliła się jednak, bo zielona świątynia była także świątynią jej bóstwa i należało okazać należny szacunek i pokorę. Wpatrywała się więc w oczy szare jak stal i czekała na reakcję, zła jak osa i gotowa się zemścić, gdy tylko opuszczą przybytek bogów.
-Zawróć. Jeszcze możesz – szepnął jej wprost do ucha, ale odepchnęła go od siebie, nie starając się nawet wysłuchać co miał do powiedzenia..
-Wrócę tu. A wtedy…
Na dźwięk jego śmiechu odwróciła się i pomknęła do wyjścia, ale zatrzymał ją brzęk metalu o posadzkę. Spojrzała.
-Weź go. – powiedział powoli kapłan - Czyń co chcesz czynić i uciekaj, jeśli tak ci się podoba. Ale przeczytałaś przepowiednię. Wiesz, że teraz już od niej nie uciekniesz. – kapłan stał spokojnie, opierając się o figurę najbliższego z bóstw. Miecz leżał w połowie drogi, pomiędzy nimi. Nie zdradziła swojego zdziwienia nawet drgnieniem brwi ani uśmiechem, ale powieki jej drgnęły, a jasna skóra pokryła się rumieńcem. Jednak jej emocje nie były przeznaczone dla oczu postronnych, więc zacisnęła tylko mocniej wargi i nic nie powiedziała. A potem wyciągnęła rękę i miecz sam odnalazł drogę do jej dłoni. Sunął przez chwilę z brzękiem po marmurowej posadzce niczym mała, pokraczna istota żyjąca własnym życiem. Poczuła srebrne zimno jego rękojeści i śpiewny głód ostrza. Nozdrza rozszerzyły jej się zachłannie.

CDN

Ten post był edytowany przez Sihaja: 21.10.2006 22:17


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Sihaja
post 21.10.2006 22:10
Post #2 

Członek Zakonu Feniksa


Grupa: czysta krew..
Postów: 1716
Dołączył: 12.06.2003
Skąd: Z Nibylandii

Płeć: Kobieta



***
Obudziła się dopiero wiele godzin później, ale mimo iż leżała na kamiennej posadzce, nie było jej zimno ani niewygodnie. Na skroni czuła delikatny ucisk diademu, złotego i wysadzanego drogimi kamieniami, diademu królowej, który pamiętała bardzo dobrze, choć trzymała go w rękach jedynie przez chwilę, okrwawiony i splątany. Pieczara była pusta i ogromna, wypełniona magią po same brzegi, choć ta magia nie była już skierowana wbrew niej, ale przepływała swobodnie wokół jej palców. Stanęła u wyjścia z jaskini, spoglądając w dół, na zaśnieżoną równinę. Gdzieś daleko, na północy, niczym maleńka kropeczka, szarzały mury Abaul, jej królestwa, jej stolicy, jej zdobyczy. Diadem na jej włosach płonął jasnym blaskiem, a miecz pobrzękiwał cicho w pochwie.

Mówią, że gdy kierowała się w stronę Abaul, stanęła naprzeciw smoka i pokonała go. Mówią, że gdy rzeka wystąpiła ze swego koryta, by zagrodzić jej drogę, uciszyła ją jednym ruchem ręki. Mówią, że jej włosy stały się jeszcze bielsze, a oczy, których już nie zakrywały powieki, błyszczały wiosną i mocą. Mówią także, że tysiąc mężczyzn, młodych i starych, ujrzawszy ją spieszącą drogą, pokochało ją, porzuciło swoje żony i gospodarstwa i udało się jej śladem. Bo jej oczy skrywały w sobie obietnice, którym żaden z nich nie potrafił się oprzeć i były oczami ukrytego w niej demona, a jej ślady znaczyły kwiaty i zieleniejąca trawa.


***

Kiedy przeszła przez bramy zagrały trąby, zaklęte w murach i milczące od śmierci królowej Bei. Ludzie oglądali się za nią i przyklękali na jej widok, pragnąc oddać jej cześć, ale ona nie spojrzała na żadnego z nich i podążała brukowaną drogą wprost do pałacu. Mimo jej szarych sukien i wymiętego, podróżnego płaszcza nikt nie wątpił, że królowa powróciła i zdąża odebrać należne jej miejsce i przyjąć hołdy od zaskoczonych mieszkańców. Wielu więc szlacheckich domach rozpoczęło się gorączkowe przygotowanie, kobiety szyły mężom nowe szarfy i poprawiały stare suknie, a każda suknia miała kolor bieli i zieleni, bo tylko te kolory zdawały się być odpowiednie, by oddać jej cześć.


***
Główna komnata zamku zbudowana została z różowego marmuru, ale posadzka była czarna i lśniąca i odbijała każde, najmniejsze stąpnięcie. Sala była przeogromna, rozlewała się szeroko i daleko, niczym jezioro o czarnych wodach, a łukowate sklepienie ginęło gdzieś w mroku. Na środku komnaty, na podwyższeniu stał tron obity czarnym aksamitem, o złotych, rzeźbionych wykończeniach, elegancki, dostojny i wzbudzający szacunek, nawet gdy stał pusty. Jednak u jego stóp ktoś siedział, wyciągając nogi przed siebie i pogwizdując cicho przez zęby. Melodia była zawiła i pełna smutku. Ainan podeszła cicho i stanęła przed nim, skrywając swoje oczy za firanką z rzęs. Dość miała mężczyzn, którzy podążali jej śladem i wypatrywali jej gdziekolwiek nie poszła i nie miała najmniejszej ochoty zyskiwać kolejnego. Jej dar był jednocześnie przekleństwem, o czym niejednokrotnie się przekonała. Ale zanim zdążył na nią spojrzeć, zdążyła zobaczyć jego oczy. Jego oczy, szare niczym popiół i szare jak stal, srebrzące się niczym niebo przed burzą, znajome i obce jednocześnie, przerażające i łagodne. Odwróciła jednak wzrok szybko, by nie mógł pochwycić jej spojrzenia, zła i zaniepokojona. Wstał, gdy podeszła do niego i skłonił jej się z gracją, ale oszczędnie.
-Jestem Ainan, prawowita królowa Ab’eule’mirthel i przyległych ziem.
-Witam, pani Ainan – skłonił się ponownie, ale jego oczy zabłysły dziwnie. – Witam tę, o której mówią, że jest Bez Serca, choć podąża za nią tysiąc mężczyzn, którzy pragną aby było inaczej.
Zmarszczyła brwi, ale nie odpowiedziała. Jego ruchy, jego twarz była znajoma, ale bardzo odległa i niedostępna jej pamięci.
-Widziałam cię już kiedyś?
-Nie raz, pani.
Niewielkim gestem dłoni zaczerpnęła magię i wysłała ją w jego kierunku, ale odbiła się od czegoś, niczym od tarczy. Niemal sapnęła ze złością, gdy zobaczyła jego drwiący uśmiech.
-Dlaczego tu jesteś?
-Aby nie dopuścić do tego, co postanowiłaś, pani. Nie pozwolę na to.

Magia, kierowana ich dłońmi i umysłami wybuchła jednocześnie, wzbijając się kolorową fontanną aż pod ocieniony sufit, otaczając ich kręgiem o barwach tęczy, wzburzając ich włosy i wplątując się pomiędzy nie swoje połyskujące nici. Oboje stali, wyciągając przed siebie ramiona, niczym tarcze, a żywioł szalał wokół nich, niczym spuszczony z uwięzi pies, wybuchał w powietrzu iskrami i oplątywał ich barwnymi sieciami. Ściany komnaty zachybotały, a kolumny wspierające sufit zatrzeszczały, żadne z nich jednak się nie cofnęło nawet o krok.
-Widziałaś mnie w gospodzie, gdy podawałem ci jadło – zaczął mężczyzna – I widziałaś mnie w bibliotece, gdy moje ciało było poskręcane niczym stary konar drzewa. Widziałaś mnie w przechodniach mijających cię na ulicy i w kobiecie, która kładła pościel na twoim łożu, w dziecku żebraka i w dostojnym księciu.
-I widziałam cię w zielonej kaplicy, gdy dawałeś mi miecz. – szepnęła. – I widziałam cię, gdy opowiadałeś mi legendy i przygrywałeś na flecie, Singene. I gdy okryłeś mnie kocem, gdy było mi zimno.
-Nie nazywam się Singene. Nie jestem ani kapłanem, ani tamtym starym bibliotekarzem.
-Kim więc jesteś?
Magia szalało wokół nich burzą i iskrami, huczała niczym wiatr i nadawała powietrzu zapach morskiej wody.
-Widziałem cię Ainan, kiedyś schodziła z gór, by zemścić się nad Abaul. Obserwowałem twoje kroki, dyktowane nienawiścią do rasy, która skazała twoją własną na wygnanie. Znam historię twoją i twojej matki, pięknej, złotowłosej elfki, która uwiodła demona, aby urodzić dziecko, zdolne dokonać zemsty. I karmiła cię od kiedy byłaś maleńką dziewczynką opowieściami o złych ludziach i ich zdradzieckich czynach, o napadach, wojnach i głodzie i pokazywała ci głód, gdy mieszkałyście samotnie w górach. Jednak ty jako dziecko, nie chciałaś i nie potrafiłaś nienawidzić i bawiłaś się z dziećmi z okolicznych wiosek, śpiewałaś ludzkie piosenki, a twoje oczy były pełne radości i życia, bo dzieci przynosiły ci jedzenie, byście nie umarły z głodu. I robiły to póki nie dorosłaś i nie obudziła się w tobie krew twego ojca, demona, który zostawił ci w darze oczy, którym żaden mężczyzna nie jest w stanie się oprzeć. Tak jak nie oparli się tobie twoi dawni towarzysze zabaw, a ich żony nie wygnały cię z wioski, skazując na głód i poniewierkę. Twoi właśni rodzice sprowadzili na ciebie przekleństwo, którego nie możesz się pozbyć. Przysięgłaś zemstę – za co? Za nienawiść i zapamiętanie twojej matki? Za obrazę, której nawet najstarsi z twego ludu nie pamiętają? Ty nie wiesz sama, Ainan Bez Serca, bo nikt ci tego nigdy nie tłumaczył, tylko zatruli ci duszę i odebrali rozum.
Rzuciła się na niego, otoczona magią niczym zbroją, ale odsunął jej ręce od swojej twarzy i przytrzymał mocno, gdy się wyrywała. Miotała zaklęcia, jedne po drugim, ale trafiały na nieprzebytą tarczę, równie silną jak jej własna magia. Ale jej złość była gwałtowna i paląca i musiał w końcu ją puścić, gdy ogień poparzył mu dłonie, a lód wycisnął oddech z piersi. Cofnęła się, a na koniuszkach jej palców i we włosach wciąż iskrzyła moc, czyniąc ją piękną niczym mieszkankę innych, nieziemskich sfer.
-Kim jesteś? - spytała w końcu. – Magu, który strzeżesz Ab’eule’mirthel niczym smok własnego legowiska. Słyszałam o tobie, ale nikt nie powiedział mi kim jesteś naprawdę.
Powoli podniosła opuszczone powieki i spojrzała mu w twarz. Drgnąłby, gdyby nie widział jej źrenic już wcześniej, a ich zieleń nie zapadła mu tak głęboko w pamięć, że widział je w każdej minucie i przypominał z każdym oddechem. Spoglądała na niego z pogardą i tryumfalnym uśmiechem, ale jej oddech był przyspieszony, a palce niecierpliwie bawiły się nitkami magii wzbierającymi przy brzegu jej sukni. Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy, szare niczym niebo przed burzą i srebrne niczym popiół, na jego twarz, spokojną i przystojną, na jego postać, niczym rzeźbioną w kamieniu przez największego z mistrzów. I przypomniała sobie piosenki, które jej śpiewał podczas ich wspólnej podróży i legendy, którymi ją zabawiał pośród śnieżnych zamieci.
-Kim jesteś? – powtórzyła.
-Pamiętasz historię, którą ci opowiedziałem? O Ilmayan i Thago i demonie, który ją zabił. I o dziecku, które przed śmiercią wydała na świat.
-Ty jesteś…
-Ja jestem Fiir, syn Thago i Ilmayan, zwanej Neh’baete. I dziecko tego miasta, związany krwią i pamięcią z jego murami i żyjący po to, by je ochraniać, Ainan Bez Serca. I pod moją pieczą znajduje się jedno z trzech źródeł zamkniętych przez mego ojca w czeluściach ziemi.
Podniósł rękę i nagle rozszalała magia opadła i wtopiła się w mury zamku, jakby jej tu w ogóle nie było. Ainan zachwiała się, nagle pozbawiona podpory, samotna i zagubiona. Stali w pustce i ciszy, którą potrafi pozostawić po sobie tylko moc.
-Obserwowałem cię i pilnowałem, gotów cię zabić w chwili, kiedy wiadome będzie, że wygrasz. Dlatego w jaskini w Graghen stałem nad tobą ze sztyletem przytkniętym do twojej piersi i dłonią przygotowaną do pchnięcia. Ale popełniłem błąd, Ainan. Otworzyłaś oczy tylko na chwilę, a ja spojrzałem w nie, ufając, że będę w stanie im się oprzeć. I oparłbym się, gdyby nie ból, strach i zagubienie, które w nich ujrzałem, gdyby nie to, że w tym jednym jedynym momencie, w twoich oczach odbiłaś się ty cała, nie ukrywająca się pod zwykłą maską i nie zasłaniająca magią i nienawiścią.
Podszedł do niej powoli i po raz pierwszy dotknął jej włosów, delikatnych jak jedwab i białych jak śnieg, przesypując je pomiędzy palcami i wdychając ich zapach.
-Chcesz mi odebrać zemstę – powiedziała – Jedyną rzecz dla której żyłam i o której marzyłam. Pragnę zniszczyć to królestwo, tak jak wyście zniszczyli i wygnali nas.
Odsunął się trochę i przyklęknął przed nią na jedno kolano.
-Tak jak mówiłem, Ainan, jestem tu po to, by cię powstrzymać. Proszę więc ciebie, abyś opiekowała się ludem, który ci powierzono, a nie sprowadzała na niego zgubę. Ale ta prośba będzie powtórzona tylko ten jeden raz.
Nie odpowiedziała nic, ale podeszła do niego, gdy wstał i dotknęła ustami jego ust. Nie przerwała gdy znowu poczuła jego dłoń gładzącą jej włosy i jego ciepły oddech na policzku. Nie potrafiła nic dać oprócz siebie, oprócz tego co niegdyś zobaczył w jej oczach, a teraz czuł w jej pocałunku i oddechu, w kurczowym zaciśnięciu rąk i łzie spływającej po jej policzku. Trwali nieruchomo, ciesząc się sobą i mówiąc to wszystko, czego słowa ogarnąć nie mogły, a co elektryzowało w każdym dotyku i pocałunku, a sala była cicha i pusta, niczym czarne jezioro. Ainan nie mówiła nic, ale Fiir wiedział jaka jest jej odpowiedź na jego prośbę, widział to w jej zielonych oczach i czuł w żarze pocałunku, dlatego z jego dłoni wypłynęły grube nici magii i oplotły dziewczynę, uwięziły w nieprzebytej sieci, póki na to pozwalała i póki jej dłonie były łagodne i bezwolne. A kiedy opadła mu na ramię bez sił, podniósł ją jak piórko i zaniósł do najwyższej komnaty, w najwyższej wieży i odebrał jej magię i zdjął diadem z jej włosów. Ale zabić jej nie potrafił, oplótł więc okno i drzwi zaklęciami, niczym bluszczem i przekręcił klucz w zamku, aby nikt ani nic nie zakłóciło jej spokoju.
Dwa razy do roku budziła się z głębokiego snu, a wtedy on był przy niej i dawali sobie to wszystko, czego nie mogli mieć przez pozostały czas.
Królestwo przez pierwsze tygodnie czekało na królową, która znaczyła swe kroki zielenią i kwiatami, i których tysiąc wielbicieli stało co dzień pod oknami pałacu. Ale ludzie szybko zapominają i zapomnieli także białowłosą dziewczynę i jej niezwykłe oczy i koronę błyszczącą na jej głowie. Zapomnieli ją tak jak zapomnieli, że miasto należało kiedyś do elfów, w odległych czasach, gdy magia pływała jeszcze swobodnie po ziemi.




__________________

Koniec


--------------------
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 12:23