Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 25.11.2006 18:49
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak weny to wyjątkowo wredna choroba.

Pozdrawiam,
Carmen Black

PS. Kedosie, czy zechciałbyś podać mi adres tego rzekomo mojego drugiego ficka? Byłabym wdzięczna, bo pierwsze słyszę, że zaczęłam nowy fick.



ROZDZIAŁ 9
Łowcy


Seth siedział w swoim gabinecie. Po przeciwnej stronie biurka stała młoda kobieta. Jej czekoladowe włosy związane były w wysokiego kucyka, jednak nawet teraz sięgały połowy ud. Miała niebieskie oczy, w których teraz błyszczał upór.

- Nie – powiedziała stanowczo. – Nie zgadzam się. Do tego trzeba mieć cierpliwość, a ja nie mam jej za knuta. Znajdź kogoś innego, kto będzie miał czas, żeby uczyć jakiegoś zakichanego rycerzyka w lśniącej zbroi.

Odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Przemierzając korytarza zastanawiała się, jak ten bachor mógł tak się zachować. Nie chciała go uczyć głównie dlatego, że nie wytrzymałaby nerwowo i prawdopodobnie dość szybko definitywnie by się go pozbyła. Nie, nie miała do niego jakichś specjalnych zażaleń. Może jedynie to, że przez całe wakacje nie napisał ani jednego listu i teraz Mary cierpi. Właśnie dlatego ona nigdy nie miała chłopaka.

Seth ukrył twarz w dłoniach. Wiedział, że Sagitta jest uparta i zdawał sobie sprawę, że przekonanie jej do czegokolwiek będzie graniczyło z cudem. W końcu znał ją nie od dziś. Była jego najstarszą córką.

Mężczyzna uśmiechnął się nieco złośliwie. Chyba jednak każdy ma w sobie Ślizgona, stwierdził w duchu skreślając kilka słów na grafiku. W ogóle rzadko się mścił, ale teraz gra była warta świeczki. I lepiej, żeby najstarsza Abernathy nie myślała, że skoro jest jego dzieckiem to wszystko jej wolno. Może kilka dni w oddziale Marasmusa nauczą ją posłuszeństwa? Od dawana domyślał się, że dziewczyna marzy o własnej drużynie. Prawdopodobnie dostałaby ją, gdyby tylko zgodziła się uczyć Pottera. Cóż, najwyraźniej trzeba będzie wysłać tam kogoś innego.


***


Mary siedziała przy biurku i smętnym wzrokiem wpatrywała się w okno. Od niechcenia przesuwała ołówkiem po papierze. Spojrzała na swoje pseudo dzieło. Zmarszczyła brwi. Zmięła kartkę i rzuciła ją do kosza, nie trafiła.

Sięgnęła po zeszyt i zaczęła pisać. Po jej policzkach spływały łzy. Wiedziała, że po tym, co Harry przeżył w czerwcu będzie potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, ale nie sądziła, że to wszystko będzie aż tak zagmatwane. W ciągu ostatniego miesiąca wysłała już kilka listów, ale chłopak nie odpisał na żaden z nich. Co więcej, listy w ogóle nie były otwierane.

Zastanawiała się, co stało się z ich miłością. Czyżby Harry traktował ją jak przelotną miłostkę? Jak coś, co jest miłe i przyjemne, ale gdy się znudzi, to można to odrzucić w kąt jak starą zabawkę? Ona nie pozwoli się tak traktować. Co to, to nie.

Zacisnęła pięści, przysięgając sobie, że już nigdy nie będzie płakać z powodu jakiegokolwiek chłopaka.


***


Hermiona po raz kolejny została oddelegowana do ściągnięcia Harry’ ego na dół. Chłopak już od kilku dni wychodził jeszcze przed szóstą, a wracał w późnych godzinach nocnych, jak poinformował wszystkich pan Granger, który cierpiał na bezsenność.

Dziewczyna zapukała, ale jak zwykle nie było odzewu. Już miała wyciągnąć różdżkę, kiedy Harry zaprosił ją do środka. Gryfonka niepewnie przekroczyła i z uwagą rozejrzała się dookoła. Był dopiero ranek, ale w pokoju panował półmrok rozpraszany przez kilka świec stojących na podłodze i szafkach. Sam Harry siedział na łóżku w otoczeniu kilku grubych woluminów i przyświecając sobie różdżką co chwilę zapisywał coś w zeszycie.

- Co robisz? – zapytała zaintrygowana.

- Próbuję dowiedzieć się, jak działa dysk, ale Lisica nie chce mi nic powiedzieć. – Wskazał trzymany na kolanach zeszyt. – Cały czas powtarza, że sam muszę do tego dojść, a ona może jedynie mnie na to nakierować.

Hermiona pokiwała głową.

- Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to twoja mama zmusza cię do myślenia. Nie możesz liczyć na to, że cały czas ktoś będzie odwalał za ciebie brudną robotę. – Zamilkła na chwilę. – A teraz chodź na dół, bo pani Weasley się załamie.

Harry uśmiechnął się krzywo. Wstał z łóżka i podszedł do jednej z szafek. Odnalazł granatowy eliksir i pociągnął z niego potężny łyk. Hermiona zmarszczyła brwi. To już drugi raz, kiedy Potter w jej obecności pił to coś, bo z tej odległości nie była pewna, co też to jest.

Wyszli z pokoju. Dziewczyna cały czas patrzyła na niego z zainteresowaniem.

- Co to był za eliksir? – zapytała w końcu. Zwyciężyła ciekawość.

- Powiem ci, ale nie tu i nie teraz. Przyjdź z Ronem i Ginny do mojego pokoju po śniadaniu. Hasło to “dies irae”*.

Skinęła głową, zastanawiając się, czy Harry wreszcie im coś wytłumaczy. Dalszą drogę przebyli w milczeniu.

Pojawienie się w kuchni Harry’ ego wzbudziło sporą sensację. Zwłaszcza, że chłopak wcale nie wyglądał na wychudzonego, czego obawiała się Molly. Miał może tylko lekko zaczerwienione oczy i cienie pod nimi.

- No, skoro już mnie tu ściągnęliście, to moglibyście wytłumaczyć mi, co też nakłoniło was do tego czynu? – zapytał.

- Chcielibyśmy po prostu wiedzieć, co się z tobą dzieje – odezwał się Remus. – Martwimy się o ciebie.

- Niepotrzebnie – skwitował Harry. – Jeśli jednak chcecie wiedzieć, to powiem wam. Przynajmniej część, bo wszystkiego nie sposób. Z domu znikałem, bo chciałem nauczyć się jeździć na motocyklu, a na korytarzu nie chciałem tego robić. I jeszcze jedno. Nie radzę na siłę otwierać drzwi do mojego pokoju. Źle mogłoby się to dla kogoś skończyć.

Chwycił kromkę chleba, ze stołu wziął kubek z herbatą i znowu udał się do swojego pokoju.

Hermiona szybko przekazała Ronowi i Ginny, że Harry chciałby się z nimi spotkać. Przez całe śniadanie starali się nie wiercić na swoich krzesłach, ale marnie im to wychodziło. Po dwudziestu długich minutach podziękowali za posiłek i poszli na górę.

Panna Granger wypowiedziała hasło i całą trójką weszli do pomieszczenia. O ile wcześniej było tu ciemno, o tyle teraz pokój był nieco przyjaźniejszy. Zasłony zostały odsłonięte, a świece poznikały. W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo skoszonej trawy.

- Cieszę się, że przyszliście – powiedział na powitanie Harry. – Zanim cokolwiek wam powiem musicie obiecać, że nikomu tego nie powiecie. Przynajmniej nie z własnej woli.

Skinęli głowami. Harry milczał przez kilka minut.

- Pamiętasz Hermiono, jak wyglądał ten pokój, kiedy weszłaś tu przed obiadem?

- No tak. Jakby odbywały się tu praktyki satanistyczne.

- Właśnie. Powiedziałem ci wtedy, że próbowałem się dowiedzieć, jak działa dysk. Ale to nie do końca prawda.

- W takim razie co robiłeś? – zapytała zainteresowana dziewczyna.

- Bawiłem się w złodzieja marzeń.

- Nie mów, stary, że to prawda – wtrącił Ron. – Złodzieja marzeń? Ty?

- O co ci chodzi, Ron? – zapytała Granger.

Ron uśmiechnął się i spojrzał na Hermionę. Po raz pierwszy wiedział więcej niż panna Granger i był z tego powodu bardzo zadowolony. Nie to, żeby był zazdrosny o wiedzę dziewczyny. Chłopak wiedział, że jego przyjaciółka nie zagląda do książek z baśniami czy legendami.

Złodziej marzeń był jednym z czołowych czarnych charakterów, którymi w młodości straszone były dzieci czarodziejów. Osobnik ten miał rzekomo przychodzić nocami i kraść dziecięce marzenia i sny. Potem jakoby taki mały człowieczek nigdy nie miał już być normalny.

Ginny co chwilę kiwała głową, jakby chciała potwierdzić prawdziwość słów mówionych przez brata.

- I wy w to wierzycie?! – prychnęła Hermiona. – Przecież to jakieś bujdy!

- W każdej legendzie jest ziarenko prawdy, a każda baśń ma jakiś morał – odezwał się Harry. – A ja kradnę marzenia Gada.

Cała trójka spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć.

- Pamiętacie, co działo się na początku września?

Przytaknęli.

- Powiedzmy, że odrobinkę na tym skorzystałem. Dzięki temu wiem, co planuje Gad, zanim Zakon się o tym dowie.

Milczeli. Hermiona swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to, co mówił Harry, bardzo jej się to nie podobało. Chłopak powinien powiedzieć dyrektorowi o pogłębiającej się więzi z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Gdy o tym powiedziała, Harry pokręcił przecząco głową. Nie mógł tego zrobić, ale powodów nie zdradził.

- Nie rozumiem cię, stary – skwitował Ron. – Na twoim miejscu chciałbym przerwać ten kontakt, ale rób jak uważasz. Tylko, żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.

- Nie będzie – powiedział z ironicznym uśmiechem Harry. – Możesz mi wierzyć.

Rozmawiali jeszcze przez kilka długich godzin. W międzyczasie zastanawiali się, jak należy uruchomić Słoneczny Dysk, wynaleziony przez Lisicę. Oczywiście Lily również brała udział w konwersacji, bo Harry skrupulatnie zapisywał wszystkie propozycje. Niektóre zostały wyśmiane, a inne spotkały się z gorącym aplauzem.

Lily stwierdziła, że tylko Harry może uruchomić Dysk i tylko w taki sposób, w jaki czuje, że może to zrobić. Lisica poradziła też Harry’ emu, aby sięgnął po literaturę fachową, jak określiła książki, w których dokładnie opisano wszystkie gatunki wampirów. Po kilku minutach Lily dopisała, że na sam początek wystarczy jedynie “Vademecum Łowcy”, a jeśli coś bardziej zainteresuje Harry’ ego, to sam znajdzie odpowiednie księgi. Lisica dodała jeszcze, że “Vademecum” powinno być gdzieś w rzeczach, które zostawiła Harry’ emu.

Chłopak od razu rzucił się do paczki, którą to w całości zawsze przy sobie nosił, oczywiście, po uprzednim potraktowaniu jej zaklęciem zmniejszającym. Teraz przywołał ją do siebie i zdjął wszystkie zaklęcia zabezpieczające. Razem z przyjaciółmi zaczął przeglądać wszystkie książki, jakie udało im się znaleźć, ale okazało się, że nie będzie to aż tak proste. “Vademecum” tytułu nie miało i w istocie było notatkami poczynionymi przez Lisicę, a nie oddanymi do druku.

- No, to przynajmniej wiemy, że twoja mama miała aspiracje do zostania autorką podręcznika dla początkującego Łowcy – skwitowała znalezisko Hermiona. – Teraz trzeba tylko to przejrzeć i starać się jak najwięcej zapamiętać.

- Nie przesadzaj, Hermiono. To ja muszę się tego nauczyć – powiedział Harry z nieszczęśliwą miną patrząc na dwa stukartkowe zeszyty o formacie A4.

Chłopak jęknął rozdzierająco widząc stronice zapisane drobniutkimi literkami.

- Twoja mama miała też talent do rysunku – mruknęła Ginny, wskazując obrazek przedstawiający strzygę po przemianie w bestię.

Rozmowę przyjaciół przerwała pani Weasley, która wołała ich na obiad. Chcąc nie chcąc odłożyli na bok książki i zeszli do kuchni.

Harry ostentacyjnie zignorował Moody’ ego, zagłębiając się w cichej konwersacji z panem Granger. Posiłek mijał w ciszy. Dopiero przybycie Dedalusa Diggle, który informował, że w podlondyńskiej miejscowości doszło do masakry wprowadziło spore zamieszanie. Młodzież bez zbędnych ceregieli udała się do pokoju Harry’ ego, a zakonnicy starali się bez wzbudzania podejrzeń wyjść z domu i aportować się na miejsce kaźni. Jedynie Molly została w kuchni i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w okno.

Hermiona, Ron i Ginny siedzieli w pokoju Harry’ ego i rozmawiali szeptem. Potter natomiast z zainteresowaniem przeglądał zeszyty zapisane przez Lisicę, a przynajmniej tak wydawało się jego przyjaciołom.

Harry przewrócił kolejną kartkę i wczytał się w notatkę dotyczącą strzyg. Byleby tylko nie myśleć o tym, co wyprawiał Voldemort. Spojrzał na zegarek. Dochodziło południe, a on zastanawiał się, jak dawno nie był u Avady. Westchnął. Teraz i tak nie mógłby się tam zjawić.

Hermiona co kilka minut rzucała Harry’ emu ukradkowe spojrzenia. Zastanawiała się, jak chłopak może być aż tak spokojny. Ron zauważył wzrok, jakim dziewczyna patrzyła na czarnowłosego. Szepnął Ginny kilka słów, a ta szybko pokiwała głową i powiedziała:

- Harry, może byś tak powiedział, co twoja mama pisze o, dajmy na to, wampirach?

Potter spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, aby kogokolwiek z nich interesowało to tak naprawdę, ale wiedział, że chcą zrobić wszystko, aby oderwać się od ponurej codzienności.

- Czemu nie? – mruknął. Przekartkował zeszyt i odnalazł właściwy rozdział. – Wampiry to jeden z najstarszych…

Wampiry to jeden z najstarszych gatunków chodzących po ziemi. Nikt nie wie, skąd się wzięły, ani kto i czy w ogóle je stworzył. Zwykło się uważać, że wampir to zło wcielone. Jednak nie jest to prawda. Owszem, niektóre potrafią być wyjątkowo okrutne, ale to wina ludzi i sposobu, w jaki traktuje się ten gatunek.

Najpopularniejszym przedstawicielem wampirów z całą pewnością jest Vlad Ţepeş, co oznacza “Palownik”, noszący przydomek Drakula (Syn Smoka, lub Diabła). Nie będę tu przytaczać jego historii, bo chyba każdy o nim słyszał. Drakula był na tyle sławny, że mówili o nim także mugole*.

Niektórzy uważają, że pierwszym wampirem był niejaki Kain, ale sprawa ta nigdy nie została wyjaśniona. Faktem pozostaje, że najstarszy żyjący obecnie wampir to Marius, przez niektórych uważany za potomka Kaina.


- Koniec wstępu – skwitował Harry, nie wiadomo czemu uśmiechając się krzywo.

- No, na co czekasz? Czytaj dalej – pogoniła zainteresowana Hermiona.

Chłopak westchnął. Coś mu się zdawało, że sesja dotycząca wampirów pociągnie się jeszcze przez kilka godzin. Machnął różdżką, przywołując z kuchni dzbanek z wodą i cztery szklanki.

Podział wampirów

Główny podział wampirów przedstawia się następująco: wampiry wyższe, czyli takie, które wampirami się urodziły i wampiry niższe, które zostały przemienione (w tym również mugole), nazywa się je Nosferatu. Jednak nie każdy wie, że wampiry wyższe dzielą się na kilka “podgatunków”.

Wampiry PSI:

Zwane Psionikami. To wampiry energetyczne. Nie piją krwi, ale aby przeżyć muszą stykać się z ludźmi, od których pobierają esencję życiową. Wystarczy im krótkotrwały kontakt fizyczny. Zazwyczaj nie robią nikomu krzywdy, a przynajmniej nie zabijają. Mogą jedynie sprawić, że człowiek poczuje się osłabiony. Czasami pobierają energię poprzez pocałunek, ale na taki eksces musi zgodzić się dawca, bowiem jest to niebezpieczne i wampir może stracić nad sobą kontrolę.

Bardziej doświadczone wampiry mogą pobierać energię jedynie poprzez wizualizację, ale jest to wyjątkowo trudne i wymaga dość sporego nakładu energii.

Wampiry Emocjonalne:

Jak sama nazwa mówi, żywią się emocjami. Zdarza się, że same prowokuję różnorakie sytuacje, aby łatwiej móc pochłonąć energię ofiary. Najczęściej można spotkać je w dużych skupiskach ludzi, lub szkołach, gdzie ogrom emocji nagromadzonych w młodych osobach jest wprost niewyobrażalny i najłatwiej jest pochłaniać energię płynącą z uczuć, bez czynienia krzywdy ofierze.

Wampiry Astralne:

Wampir Astralny pojawia się wtedy, kiedy jest w stanie uniknąć drugiej śmierci (śmierć pierwsza, to śmierć ciała fizycznego; śmierć druga, to śmierć ciała duchowego, ludzkiej części duszy). Jego powłoka fizyczna jest martwa, w związku z tym wampir ten nie może samodzielnie funkcjonować. Ten rodzaj wampira jest uznawany za najgorszy, gdyż bardzo często przywłaszcza sobie cudze ciała.

Wampiry Sang:

Czyli Wampiry Krwi, zwane też Sanguarianami. Jest to najmniej liczna grupa wampirów. To właśnie na ten ich rodzaj poluje się najczęściej.

Wbrew plotkom nie wszystkie Wampiry Sang muszą pić ludzką krew. Niektórym wystarcza krew zwierząt. Tak naprawdę Sanguarianie zaczynają polować na ludzi dopiero wtedy, kiedy uzależnią się od smaku ich krwi. Swoją złą sławę zawdzięczają Nosferatu, którzy są prawdziwymi pijawkami i nie potrafią żyć bez ludzkiej krwi.

Wampiry Sang i Nosferatu muszą pić krew, ponieważ w ich krwioobiegu brakuje czerwonych krwinek i w jakiś sposób muszą je pobierać.


Harry zrobił kolejną przerwę. Nalał sobie wody do szklanki i wypił duszkiem. Jego przyjaciele siedzieli dookoła niego na podłodze. Chłopakowi przez chwilę wydało się, że wyglądają jak dzieci, które czekają na kolejną, ekscytującą bajkę.

Oczy Hermiony wyrażały bezbrzeżne zdumienie. Dziewczyna była wyjątkowo zainteresowana podziałem wampirów. Nigdy nie sądziła, że jest ich aż tyle rodzajów, co więcej, tego nie była w żadnej książce, którą do tej pory przeczytała. Skinęła Harry’ emu, żeby czytał dalej, co też chłopak niezwłocznie uczynił.

Większość ludzi uważa, że światło słoneczne, czosnek i woda święcona wystarczy aby pokonać wampira. Jest to błędne myślenie.

Światło słoneczne nie wyrządzi wampirowi wyższemu żadnej krzywdy, chyba, że ten cierpi na fotoalergię, zwaną też światłowstrętem. Choroba ta jest coraz częstsza, zwłaszcza wśród Sanguarian. W przypadku Nosferatu sprawa ma się inaczej. Słońce spopiela ich ciała niemal natychmiast.

Czosnek nie działa na żadne wampiry. Jedynie ich zapach nieco je denerwuje.

Woda święcona zabija Nosferatu, ponieważ zostały one stworzone z prawie martwego ciała. Tak samo jest w przypadku Wampirów Astralnych. Psionikom, Sanguarianom i Wampirom Emocjonalnym nie robi krzywdy.

Osinowy kołek wbity w serce lub pomiędzy oczy naprawdę może sprowadzić śmierć na wampira. Lepszą jednakże bronią jest zwykły pistolet, nawet mugolski, z kulami powleczonymi rtęcią.

Do lamusa należy wyrzucić twierdzenie, jakoby srebro mogło wampirowi wyrządzić krzywdę. Tak naprawdę to rtęć, bardzo podobna do srebra pod względem koloru jest dla nich śmiercionośna.


Harry skończył czytać. Odłożył rękopis na bok i przeciągnął się. Miał dość nauki jak na jeden dzień.

Hermiona co chwilę marszczyła brwi. To, co przed chwilą przeczytał Harry nijak nie zgadzało się z wiadomościami z innych książek.

- Nie, nie, nie – mruknęła Hermiona. – To się nie zgadza.

- Co? – zainteresował się od razu Ron.

Ginny przysunęła się bliżej i zaczęła przeglądać książkę. Raz po raz pochylała się w stronę Harry’ ego i szeptem komentowała niektóre ilustracje lub ustępy tekstu.

Ron i Hermiona kłócili się o prawdziwość tez wysnutych przez Lily.

Wszystko wyglądało tak jak kiedyś, za lepszych czasów, kiedy Voldemort majaczył gdzieś na horyzoncie, ale nie stanowił realnego zagrożenia. Tak jak wtedy, kiedy myśleli, że wojna nie dotknie uczniów szkoły. Przeliczyli się.

Harry miał nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się wiecznie. Nadzieja matką głupich. Ale matka wszystkie swoje dzieci kocha – odezwał się irytujący głosik z tyłu jego głowy. Harry uśmiechnął się delikatnie.

Ron trącił Hermionę i wskazał Pottera. Dziewczyna również się uśmiechnęła.

Harry zdawał sobie sprawę, że dobre samopoczucie całej grupy jest wywołane narkotycznymi oparami Eliksiru Tęczowego. Jakoś nie chciało mu się mówić o tym głośno. Oparł się o łóżko i przyglądał się poczynaniom Hermiony, która starała się wytłumaczyć Ronowi, że według wszelkich posiadanych przez nią informacji, wampiry “są” uczulone na słońce. Rudzielec uparcie twierdził, że Lily chyba jednak wiedziała, o czym pisała.

Sielankę przerwał łomot dochodzący z dołu. Zerwali się z podłogi i pobiegli na dół. Harry został z tyłu. Schodził po schodach dystyngowanym krokiem arystokraty. Ani za wolno, ani za szybko. W sam raz.

Zarówno w kuchni, jak i w salonie leżało pełno członków Zakonu Feniksa. Wszyscy przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy. Spoceni, brudni i zakrwawieni. Pani Weasley krzątała się wokół Charliego, który miał mocno zmasakrowaną twarz i pocięte ręce. Harry rozpoznał skutki Zaklęcia Noży i Czarnej Strzałki.

Na sofie leżał nieprzytomny człowiek w stroju śmierciożercy. Był jednak zbyt drobny jak na Snape’ a.

Hermiona, Ron i Ginny stali w przejściu i z niezbyt wyraźnymi minami przyglądali się całemu rozgardiaszowi. Widać było, że są lekko przerażeni.

- Niezłe widoki, nie? – obojętnym tonem zapytał Harry, tak, żeby usłyszała go tylko trójka jego przyjaciół. Potem, już głośniej dodał: - Czyżby zasadzka?

Lupin, siedzący najbliżej wyjścia skinął głową.

Harry uśmiechnął się ironicznie. Mógł się tego spodziewać. Minął młodych Gryfonów i podszedł do nieprzytomnego śmierciożercy. Nie ściągając mu maski sprawdził tętno. Ledwo je wyczuwał.

- A ten ma tu kopnąć w kalendarz? – rzucił w przestrzeń.

Oczy wszystkich skupiły się na nim.

- Nie pasuje do ciebie sarkazm – powiedział stojący w drzwiach Snape.

- A panu nie pasuje fryzura. I najwyraźniej pańskiej cerze nie sprzyja ślęczenie nad kociołkami – odparował.

- Bezczelny dzieciak.

- Czyli doszliśmy do meritum. A teraz radzę podać mu eliksir na obrażenia wewnętrzne. I chyba ma wstrząs mózgu – skontrował Harry, jednocześnie wskazując nieprzytomnego niby-śmierciożercę.

Harry rozejrzał się dookoła. Szukał Dumbledore’ a. Nie to, żeby już mu wybaczył, ale miał dla niego radę. Choć wydawało mu się, że rada ta zostanie potraktowana jak obelga, to nie mógł się powstrzymać. Albus stał za Snape’ em. Harry spojrzał mu w oczy i powiedział, uśmiechając się ironicznie:

- Radziłbym lepiej chronić swoich informatorów.

Wyminął Mistrza Eliksirów i dyrektora, i poszedł do swojego pokoju.

Snape otrząsnął się z dziwnego odrętwienia, w jakie popadł po słowach Gryfona. Podszedł do Informatora i wziął go na magiczne nosze. Wychodząc z pomieszczenia kazał iść ze sobą Hermionie i Ginny. Potrzebował pomocy w opatrywaniu rannego.


***


Matt i Andrew krążyli po Surey niczym sępy. Nie znosili takiej roboty. Kochali akcję i podróże, a tu musieli siedzieć praktycznie w jednym miejscu i pilnować jakiegoś zakichanego Dudleya. A to wszystko dlatego, że jakiś tam dzieciak owinął sobie wokół palca Maxa. Potter, owszem, był całkiem niezły w rozmawianiu z ludźmi, ale do ideału było mu daleko.

Przechodzili właśnie koło parku, kiedy między drzewami mignął im jakiś cień. Zignorowali go i poszli dalej. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Kiedy kilka metrów przed nimi jakiś osobnik w kraciastej marynarce z tweedu wskoczył na drzewo nie mogli dłużej ignorować oznak, że działo się coś złego.

Matt wyjął z kieszeni sportowej kurtki komórkę i wykręcił numer Pottera. Odgórne rozkazy jasno mówiły, że jeśli zauważą coś niepokojącego, to mają natychmiastowo poinformować o tym Pottera.

Harry odebrał po kilku sygnałach. Albinos szybko powiedział, co mu się nie spodobało. Rozmówca uważnie słuchał, a kiedy powiedział, żeby unikali ciemnych uliczek, jego głos wyraźnie drżał. Matt nie był pewny, czy ze strachu, czy z podekscytowania.

Zgodnie z poleceniami Pottera trzymali się głównych, jasno-oświetlonych ulic. Niezidentyfikowanych osobników naprawdę było tam mniej.

Jakiś czas później usłyszeli ryk silnika i w szybkim tempie zbliżające się światła. Motocyklista przejeżdżając obok skinął im głową i popędził w stronę parku. Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia i pobiegli w tamtą stronę przeskakując ogrodzenia i uciekając przed psami.

Kiedy przybyli na miejsce, ten sam motocyklista, rycząc silnikiem swego stalowego rumaka jeździł dookoła zbitych w ciasną grupkę ludzi w różnym wieku. Każdy z nich trzymał wielki miecz lub topór, chociaż przeważały te pierwsze.

Po przeciwnej stronie ścieżki stała banda Dudleya.

Motocyklista zatrzymał się przed jedną ze stojących w kręgu osób. Powiedział kilka słów i zsiadł z motocykla. Przekazał go tej właśnie osobie i patrzył, jak ta odjeżdża w najciemniejszą stronę parku.

Tym razem to motocyklista został otoczony, jednak on nic sobie z tego nie robił. Zaczął coś mówić, ale jego słowa zostały zagłuszone przez zbiorowy okrzyk bandy.

- Chciałem być miły – warknął Harry, przywołując miecz.

W białym świetle latarni zabłysła srebrna klinga. Napis na niej zajarzył się błękitem. Gladiola była idealnie zsynchronizowana z chłopakiem. Potter wykonywał płynne ruchy, które niemal zawsze trafiały celu.

Matt spojrzał na swojego brata, ale ten zapatrzony był w nieznajomego wojownika. Osobnik ten, ubrany w wytarte, czarne dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę ciągle nie zdjął kasku.

Andrew patrzył na niego nie mogąc nadziwić się precyzji jego ruchów. Zwód, unik, piruet i cięcie na płask, na wysokości szyi. Ciosy nie miał zranić ale zabić. Idealny morderca wykańczał swoje ofiary jedna po drugiej, ale ciągle przybywało nowych przeciwników. Albinos nie był już nawet pewny, ilu ich tam było.

Harry pozwolił, aby władzę nad nim przejęła natura zabójcy, którą odziedziczył w spadku po swoich przodkach. Teraz nie był już tym chłopcem, którym był jeszcze kilka godzin temu. Teraz był Łowcą.

Nie chciał zabijać, ale wiedział, że ci tutaj to Nosferatu. Zapowiadała się niezła imprezka, a on czuł się jej honorowym gościem. Z tym drobnym faktem, że to on miał wystąpić w roli dania nocy.

Wiedział, że nie poradzi sobie z nimi wszystkimi. Przypomniał sobie słowa Lisicy, kiedy mówiła, że tylko jeśli naprawdę będzie czegoś pragnął, to, to się stanie. Teraz marzył o tym, żeby zjawił się doborowy oddział Łowców i rozprawił się z wampirami. Łowców jednak nie było, a on coraz bardziej opadał z sił.

W głowie zaświtał mu pewien plan. Był to szalony pomysł, ale przy odrobinie dobrej woli mógł się udać. Z kieszenie wyszarpnął Słoneczny Dysk i wzniósł go wysoko nad głowę.

- Słońce we mnie! Słońce nade mną! Słońce wokół mnie! – wrzasnął.

Czuł, że z każdą kolejną frazą robi mu się coraz goręcej. Kiedy skończył inkantację z jego ręki wypłynęła oślepiająca fala światła. Wampiry padały na ziemię martwe, ale Sanguarianie ciągle się trzymali. Harry schował Dysk, który przestał już świecić i z nową siłą zaatakował najbliżej stojącego osobnika.

Odciął mu głowę. Krew, czarna i połyskująca w świetle latarni, chlusnęła na wszystkie strony. Do jego uszu dobiegł histeryczny śmiech, mrożący krew w żyłach i paraliżujący strachem. Zignorował podszepty świadomości, która nakazywała natychmiastową ucieczkę.

Resztą potworów nie musiał się martwić, bo ni z tego, ni z owego zjawiła się odsiecz w postaci dwunastki ludzi galopujących na białych koniach i ubranych w białe stroje. Oddział szybko zajął się niedobitkami.

Jeden z nich, prawdopodobnie dowódca podszedł do dyszącego Pottera, który zdążył już ściągnął z głowy kask. Uważnie przyjrzał się chłopakowi, zastanawiając się, czy ten dzieciak to wariat, czy może Łowca-samouk. Bardziej prawdopodobne było to pierwsze, bo żaden, nawet naiwny czarodziej nie rzucałby się samotnie na zgraję potępieńców.

- Kim jesteś chłopcze? – zapytał.

- Potworem – bezbarwnym tonem stwierdził Harry.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do bandy Dudleya, która w trakcie walki schowała się w pobliskich krzakach. Miecz wytarł o ubranie jednego z poległych i schował do pochwy na plecach i zatrzymał się nieopodal przerażonej grupki chłopaków. Przez chwilę rozglądał się na boki, chcąc sprawdzić, czy ktoś na niego nie patrzy, ale wszyscy byli zajęci pozbywaniem się zwłok.

Wszedł między gałęzie i stanął twarzą w twarz ze swoim kuzynem. Dursley natychmiast się odsunął. W jego oczach widać było strach, ale i ciekawość. Harry przetarł chusteczką zakrwawioną twarz, ale czuł, że ciągle coś spływa po jego policzku.

- Kim jesteś? – zapytał Dudley, widząc, że przybysz jakoś nie kwapi się z rozpoczęciem rozmowy.

- Czyżbyś mnie nie poznawał, drogi kuzynie? – Harry uśmiechnął się ironicznie, ściągając z głowy nieodłączną ostatnimi czasy bandamę.

Dudley ściągnął brwi.

- Potter? – prychnął Pierce. – Potter nie skrzywdziłby nawet muchy.

- Ludzie się zmieniają – wyszeptał Harry. – A miesiąc to bardzo dużo. A teraz zmiatajcie i radzę wam nie wychodzić po zmroku. Nie zawsze będę w pobliżu.

- Czego mielibyśmy się bać? – zapytał Dursley.

- Tego, co zrodzone dla ciemności.

- Co?

- Po prostu nie wychodźcie.

W czasie ich krótkiej rozmowy Łowcy uwinęli się z pozbyciem ciał i teraz szukali niedobitków, których oczywiście nie znaleźli, więc bez zbędnych słów znikli.

Harry usłyszał znajomy ryk silnika, dobiegający z odległości nie większej niż sto metrów. Skinął głową w stronę wciąż zdezorientowanych chłopaków i przekroczywszy granicę drzew stanął w kręgu światła. Dźwignął z ziemi mocno sfatygowany kask. Poprawił włosy tak, żeby grzywka opadała na jego czoło.

Po kilku sekundach pojawił się motocyklista. Z piskiem opon zatrzymał się przed Harrym i zsiadł z motocykla. Przyjrzał się chłopakowi. Skądś znał jego twarz. Rozejrzał się po pobojowisku. Okolica była idealnie wysprzątana. Jedynie zaschnięta krew na ubraniu i twarzy chłopaka świadczyła o tym, ze miała miejsce walka.

- Czy my się znamy?

- Prywatnie nie. Nieco mniej prywatnie to już prędzej. A tak zupełnie na poważnie, to znałeś moją matkę, Loki i przysięgałeś jej, że będziesz bronił jej dzieciaka. Coś mi się zdaje, że to dzieciak musi teraz bronić ciebie.

- Znałem wiele kobiet i wielu obiecywałem różne rzeczy.

- A ilu pomagałeś tworzyć to? – Chłopak wyciągnął z kieszeni Dysk i pokazał go mężczyźnie.

Loki w milczeniu kontemplował broń. Takie cacko na czarnym rynku warte byłoby majątek, ale ten posiadany przez chłopaka typ był unikatowy. Był jedyny w swoim rodzaju, był prototypem broni, mającej na celu unicestwianie Nosferatu. Tylko Lili “Lisica” Evans-Potter miała taki.

- Musisz być Harrym – stwierdził po namyśle. – Nie wyglądasz.

- Ty też nie zachowujesz się jak tradycyjny Nosferatu, wyrzutku z ludzką duszą.

- Dużo o mnie wiesz.

- Owszem. Dlatego właśnie kazałem ci stąd uciekać, zanim rozpoczęła się jatka.

- Czemu?

- Może dlatego, że mam dobre serce? A może dlatego, że byłeś jedynym przyjacielem mojej mamy, do którego udało mi się dotrzeć? Spotkamy się kiedyś i opowiesz mi o niej, bo ona nie jest zbyt rozmowna.

- “Jest?”

- Zadajesz za dużo pytań. Muszę jechać, bo zaczną się w Kwaterze martwić. – Milczał przez chwilę. – Miałbym do ciebie prośbę. Mógłbyś mieć oko na Dursleyów? Albo przynajmniej staraj się trzymać wampirzastych z daleka od Surey.

- Niczego nie obiecuję.

- Wcale tego nie oczekuję.

Chłopak wskoczył na motocykl i odjechał, niknąc w mroku.

Loki pokręcił z uśmiechem głową i poszedł w stronę krzaków, za którymi ciągle siedziała banda Wielkiego De.

Dudley co chwilę zaciągał się papierosem. Harry Potter, chłopak, który przez ostatnie lata służył mu za worek treningowy umiał się bić. I to nie byle jak. Coś tu nie grało, ale Dudley nie wiedział jeszcze co.

Andrew i Matt wymienili niedowierzające spojrzenia. Teraz wiedzieli już, kim był wojownik. Potter. Tylko gdzie chłopak nauczył się tak walczyć? Odeszli w swoją stronę.

Była dwudziesta trzecia trzydzieści.


***


W żyłach Harry’ ego ciągle buzowała energia. Dlatego zamiast do domu chłopak pojechał do mieszkania Malfoya Seniora.

Zaraz przy drzwiach powitała go Avada, na zabawie z którą spędził kilkanaście minut. Tęsknił za tym kotem. Zastanawiał się, co z nią zrobi, kiedy zacznie się rok szkolny. Przecież nie mógł zabrać jej ze sobą do szkoły, bo miał już Hegwigę, no i jeszcze Strzałę, ale ta ciągle była zwierzęciem szkolnym. Hagrid nadal mógł pokazywać ją uczniom.

Harry bardziej domyślił się niż zauważył, że z balkonu obserwuje go Louis. Poszedł na taras a za nim dreptała kocica.

- Coś cię niepokoi – zagadnął mężczyzna.

Potter milczał przez kilka minut.

- Zabiłem.

- Kogo?

- Nosferatu i jednego wyższego. Resztą zajęli się Łowcy.

- Ilu?

- Nie liczyłem.

Louis w milczeniu patrzył na chłopaka. Wiedział, jak Harry się czuł. On sam, kiedy po raz pierwszy zabił przez tydzień siedział w swojej komnacie i nie wychodził z niej, twierdząc, że nie jest godnym słońca i gwiazd.

Mężczyzna westchnął i usiadł na stojącym nieopodal krześle. Zanosiło się na długą rozmowę. Chłopak cały czas stał odwrócony do niego plecami, więc wampir nie mógł wiedzieć, co maluje się na twarzy młodzieńca.

- Wiesz już zapewne, jak dzielą się wampiry? – zapytał po chwili.

Odpowiedziało mu potakujące skinięcie głową.

- Nosferatu to nie-umarli. Ich ciała potrzebują ludzkiego mięsa i krwi, żeby przetrwać. Sanguarianie, Psioniki są żywi, choć nie mają boskiej cząstki duszy. Są w pewnym sensie martwymi w ciele żywego. Wampirem Emocjonalnym może być każdy, nawet niemagiczny mugol i nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Wampiry Astralne są jak Nosferatu, z tym, że są nimi z własnej woli.

- To znaczy, że nie zabiłem, ale jedynie pomogłem im przejść na drugą stronę? Uwolniłem ich dusze od materii?

- Właśnie – przytaknął wampir. – Gdybyś zabił człowieka, to wtedy mógłbyś mieć wyrzuty sumienia. Jednak wampir nie jest człowiekiem.

Harry milczał, tępo wpatrując się w księżyc w pierwszej kwadrze przesłonięty ciemnymi chmurami. Zanosiło się na burzę. Chłopak musiał sobie to wszystko poukładać. Potrzebował czasu, ale wiedział, że jak najszybciej musi wrócić do Kwatery.

Po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą starł ze złością. Jeśli nie może poradzić sobie z unicestwieniem wampira, to jak chce pokonać Gada? Nie mógł się rozkleić, ale łzy coraz częściej spływały.

Potrząsnął głową postanawiając, że koniecznie musi pogadać na ten temat z Lisicą. Pożegnał się z Louisem i opuścił mieszkanie.

Avada przez całą noc stała pod drzwiami i przeraźliwie miauczała.


***

Harry nie przejmując się późną godziną wszedł do Kwatery. Domyślał się, że było około pierwszej, może drugiej, więc zdziwił się, że w kuchni ciągle pali się światło. Otrzepał się jak piec, który dopiero wyszedł z wody. Na dworze w najlepsze szalała burza, ale jemu to nie przeszkadzało. Ostatnio lubił anomalie pogody.

Zignorował przyciszone rozmowy dochodzące z kuchni. Pomyślał, że pewnie znowu trwało tam zebranie Zakonu. Motocykl pozostawił na korytarzu, obok niego położył kask, który aż prosił się o wyrzucenie na śmietnik. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić sobie nowego, ale zrezygnował po namyśle. Machnął różdżką i czarna materia znowu wyglądała na nową.

Wszedł po schodach i udał się do swojego pokoju. Wypuścił Hegwigę na nocne łowy, a sam pobiegł do łazienki. Przed snem wypił łyk eliksiru słodkiego snu z zapasów, które dała mu Angel. Wiedział, ze w przeciwnym wypadku mógłby nie zasnąć.


_____________________

* dies irae – (łac.) dzień gniewu

* Vlad III Drakula: http://pl.wikipedia.org/wiki/Vlad_%C5%A2epe%C5%9F


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 24.06.2024 13:23