Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Tylko Bądź..., o tym co nieuniknione...

Scarlettt
post 25.11.2006 02:53
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 19
Dołączył: 16.10.2006

Płeć: Kobieta



I
Leżąca na podłodze dziewczęca figurka stanowiła jedyny jasny punkt na tle ciemnych ścian i nieprzeniknionej głębi nocy za okratowanym oknem. Małe piąstki rytmicznie uderzały w zimne kamienie posadzki. Wokół unosiły się obłoki kurzu, sprawiając że ciemne włosy dziewczynki wydawały się szare a jej biała sukienka utraciła swój pierwotny kolor.
- Nie, nie, nie...! Już... nie...
- Uspokój się – kobiecy głos był zimny i opanowany.
Na zwinięta na podłodze figurkę padł cień. Dziewczynka szarpnęła się do tyłu wzbijając kolejne tumany kurzu; podkuliła nóżki pod siebie i schowała głowę między wstrząsanymi płaczem ramionkami. Cień zbliżył się. Dziecko zdrętwiało pod dotknięciem chłodnej dłoni. Zacisnęła powieki z całej siły; czekała na uderzenie.
Raz, dwa, trzy...
Otworzyła oczy. Nie poczuła bolesnego szarpnięcia za włosy ani ciosu w twarz. Ciemna sylwetka klęczała przy niej pochylając zacienioną kapturem twarz. Nieznajoma delikatnym ruchem pogładziła dziewczynkę po głowie i odgarnęła poszarzałe włoski ukazując bladą, trójkątną twarzyczkę.
- No już... Już... – głos kobiety był wciąż chłodny, lecz jej pieszczotliwy dotyk koił, uspokajał.
Z ust dziewczynki wydostało się pełne niedowierzania westchnienie. Razem z tym oddechem uszła z niej cała energia i resztki przytomności. Wyczerpana płaczem i mękami tortur, nie wiedziała nawet kiedy pozwoliła opatulić się miękką materią i wziąć w dziwnie znajome ramiona. Zanim zasnęła poczuła jeszcze, że włosy kobiety pachną jak zbierane wiosną konwalie.

***
- Mogłabyś pójść do niej chociaż na chwilkę.
- Pójdę. Później.
Dwie sylwetki opierały się o szeroki parapet w obszernym holu, dzieląc ze sobą ten kawałek intymnej przestrzeni oddzielony od całego świata miękkością zasłon i mrokiem nocy. Wysoki mężczyzna trzymał w dłoni papierosa wpatrując się w stojącą obok kobietę; kobieta leniwym ruchem gładziła materię ciężkich, aksamitnych kotar; zielono - szare oczy zwrócone były ku nocnemu niebu za oknem.
- Wciąż o ciebie pyta.
Westchnienie.
- Jego też unikasz...
- Posłuchaj, Ron – zimny głos przerwał mężczyźnie w pół zdania. – To nigdy ciebie nie dotyczyło, więc nie rozumiem dlaczego ze mną o tym rozmawiasz.
Kobieta odgarnęła z czoła ciemne włosy i przeniosła wzrok na towarzysza. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu. Spojrzenie mężczyzny było takie jak zawsze – pełne ciepła, figlarności i łagodnego, niemożliwego do przekazania słowami zrozumienia. Patrząc w oczy o takim wyrazie wiesz, że znalazłeś przyjaciela. Westchnęła ponownie, tym razem nad swoją niewdzięcznością.
- Przepraszam...
Spuściła oczy by po chwili znów je podnieść, tym razem pełne niespodziewanych błysków rozbawienia.
- Hermiona miała rację... Kiedy tak patrzysz na kobietę to naprawdę ma ona ochotę zaciągnąć cię czym prędzej do ołtarza...
Mężczyzna roześmiał się opierając rudą czuprynę o taflę zimnej szyby. Ciepło bijące od jego włosów tworzyło fascynujący kontrast z chłodem szkła. Kiedyś miałaby ochotę wsunąć dłonie w tą cudowną miękkość, przesunąć po niej palcami, wtulić twarz...
Zamiast tego zawtórowała mężczyźnie śmiechem dźwięcznym, lecz sztucznym, rozpaczliwym. Tragicznym... Pełnym zawodu i wspomnień. Wiedziała, że przy nim nie musi już grać, nie musi silić się na obojętność. On i tak nic nie zauważy. Ani sztuczności, ani rozpaczy, ani tragedii. Ani jej spojrzeń. Ani zaciśniętych ust. Nigdy nie zauważał.
Dla niego liczy się tylko jedna kobieca twarz; tylko jedne oczy, w które wpatruje się z tym jego przeklętym ciepłem i oddaniem; tylko jedne usta, które całuje delikatnie i namiętnie, ach jak namiętnie... Widziała to. Zazdrościła. Nic nie mogła zrobić.
Tak było kiedyś.
Kiedyś nienawidziła go za tą miłość - ją musiała kochać. Hermiony nie można było nie kochać.
Zapomniała. Pokochała od nowa.
I była ich przyjaciółką.
I tak było dobrze.
Westchnienie. Westchnienie. Trzepot rzęs.
- Wszystko w porządku? Tak nagle posmutniałaś...
- Tak, Ron, wszystko w porządku. Pójdę do niej. Teraz.
Mężczyzna zgasił papierosa i kierując swe kroki w głąb korytarza pomyślał o burzy miękkich brązowych włosów, w które za chwilę wtuli twarz.

***
Na maleńkiej, bladej twarzyczce malował się błogi spokój świadczący o spokojnym śnie. Jedna ręka, rzucona niedbale ponad głowę odsłaniała szerokie, nabiegłe krwią szramy na wewnętrznej stronie przedramienia. Druga spoczywała na obszytej koronką kołdrze; najmniejszy palec drgał ledwo zauważalnie.
- Nie można nic z tym zrobić? Tak już jej zostanie?
Molly pokręciła przeczącą głową.
- Blizn po fałszywym srebrze nie można zlikwidować metodą magiczną. O ile jakąkolwiek można.
Kobieta zmęczonym wzrokiem spojrzała na stojącą przy łóżku dziewczynę. Gęste, sięgające brody włosy przysłaniały jej twarz, odbierając wszelką możliwość interpretacji malujących się na niej emocji.
- Dobrze że przyszłaś.
- Twój syn mnie o to prosił.
Nie musiała używać jego imienia – Ron był jedynym synem Molly, który wciąż żył. Poza tym kobieta lubiła kiedy mówiono o jej synu; wtedy znów czuła się matką.
- Myślałam, że najpierw zechcesz porozmawiać z Harrym...
- Porozmawiam. Później.
- Lauro...
- Molly... Nie mów nic więcej. Proszę – dodała.
Kobieta westchnęła i wstała, zbierając w dłoni obfity materiał szaty.
- Mogę cię tu na chwilę z nią zostawić? Kiedy się przebudzi, po prostu z nią bądź.
Ruszyła w stronę wyjścia, utykając lekko na prawą nogę. W drzwiach odwróciła się i omiotła spojrzeniem jasny pokój, dziecko w białej pościeli i czarną, wyniosłą postać o nieodgadnionym wyrazie twarzy.
- Jeszcze jedno... Lauro... Postaraj się być dla niej miła...
Zamknęła drzwi.
Dziewczyna upadła.
Właściwie to miękko osunęła się na kolana, ale ten ruch, to załamanie jej dumnej postaci, było niczym upadek.
- Maleńka... Maleńka...
Szept niczym jęk, ból tak głęboki, że aż odbiera oddech, dusi...
Dziewczyna ściągnęła brwi i wgryzła się zębami w oślepiającą biel pościeli, zaciskając zęby coraz mocniej i mocniej... W głowie pulsowały jej powtarzające się słowa: „dlaczego... dlaczego? córeczko... moja córeczko... dlaczego...?”
- Lauro!
Młoda kobieta uniosła głowę i spojrzała na ślad swoich zębów na prześcieradle i zasychającą na nim strużkę śliny. Bała się odwrócić głowę w kierunku mężczyzny, który przez ostatnie lata był jej dniem i nocą, chwilą i wiecznością.
Słyszała za plecami jego ciche, wyszkolone kroki aurora. Po chwili męskie ramiona gwałtownie objęły ją i uniosły z klęczek zamykając w ciszy zapomnienia. Milczał.
Od kiedy powiedziała mu to, wtedy, tamtej nocy, często milczał.

***
- ... nawet nie udało mu się dotrwać do pierwszego egzaminu, wyobrażasz sobie? A był jedynym, który zamiast ściskać różdżkę w jednej ręce a księgę w drugiej, latał Pod Wściekłego Hipogryfa chwaląc się, że ma transformacje w jednym palcu! A teraz wrócił pod opiekę rodziców i tylko na Proroka może czekać!
Harry pociągnął duży łyk kremowego piwa i spojrzał w oczy siedzącej naprzeciwko niego dziewczyny. Mimo że, z racji wieku, już dawno mógł sobie pozwolić na coś mocniejszego niż piwo, pozostał przy ulubionym trunku ze względu na szczególnie intensywny sentyment do czasów Hogwartu.
- I wiesz co, Lauro? Kiedy się pakował, powiedział, że ma dość tego systemu, w którym na aurorów szkoli się tylko dzieci bogatych lub słynnych czarodziejów a umiejętności są na drugim miejscu! Dodał, że lista przyjętych była już ustalona przed egzaminami... Lauro?
Dziewczyna potrząsnęła długimi, gęstymi lokami i spojrzała na chłopaka. Brwi miała uniesione w nadającym jej uroku wyrazie ironicznego zdziwienia. Pełne usta wygiął sarkastyczny uśmieszek.
- Tak, Harry?
- Słuchasz mnie?
- Oczywiście, kochanie.
Chłopak zmrużył nieufnie oczy, później pokiwał głową i roześmiał się.
- Jak zawsze. Nieuchwytna. Powiedz mi – pochylił się do przodu szukając intymności w zatłoczonym pubie. - Powiedz mi, czy ty oprócz tego, że jesteś obok mnie, choć przez chwilę jesteś ze mną?
Śmiał się, lecz jego zielone oczy były całkowicie poważne. Ten przerażający kontrast ujawniał się prawie zawsze gdy Harry cierpiał, gdy był tylko zranionym człowiekiem a nie Wybrańcem, gdy wątpił, gdy coś tracił. Śmiał się, lecz w oczach był ból. Tym ją ujął. Tym ukrywaniem uczuć pod pozorem chłodu lub sarkazmu – był taki sam jak ona.
Ironiczny uśmieszek zniknął z jej warg. Pochyliła głowę jak winowajca przyznający się do swej straszliwej zbrodni.
- Nie patrz na mnie w ten sposób.
- A ty możesz, tak? Ty możesz sprawiać, że czuje się jak odchody hipogryfa przy księżniczce śniegu? Ty możesz? – Jego przeraźliwy szept wwiercał się w jej umysł.
Uniosła dłonie do uszu jednak zamarła w pół gestu. Nie da mu tej satysfakcji. Jej wzrok mógł teraz zamrozić.
- Ludzie patrzą. Porozmawiamy w domu.
- Nie! – krzyknął i uderzył pięścią w stół.
Co było dziwne, nikt nawet nie spojrzał w kierunku ich stolika. Goście zajęci byli przyglądaniem się pojedynkowi przy stoliku koło drzwi. Pojedynkowi bez przestrzegania żadnych reguł.
- Nie, Lauro. Ja już nie mogę. I ty też tak dłużej nie możesz...
Zielony błysk rozświetlił ciemne wnętrze przy akompaniamencie głośnych gwizdów i braw.
- Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Wszystko. Wiesz.
Huknęło. Ponad ramieniem Harry’ego Laura dostrzegła jak szczupły czarodziej unosi się w górę, machając bezradnie rękami i z trzaskiem upada na drewniane krzesło, łamiąc je w drzazgi.
- Kiedy się poznaliśmy byłem oszołomiony. I myślałem tylko jedno – że nie mam u ciebie żadnych szans. Że jestem nikim. Zrozum, wystarczyło jedno twoje spojrzenie a z tego... no... Wybrańca... też nienawidzę tego tytułu... z Wybrańca... stałem się nic nieznaczącym charłakiem. Wciąż tak robisz.
Wrzawa przy drzwiach nabrała na intensywności. Błyski. Błyski. Światło. Ciemność.
- Walczyłem o ciebie, walczyłem...
- Harry...
- A kiedy pozwoliłaś mi wtedy... wtedy...
- Harry!
- Lauro... Lauro? Co...?
Dziewczyna wyszła zza stolika i stanęła przy krześle mężczyzny. Chwyciła go za ramię. Wstał. Wokół błyskały zaklęcia oświetlając sklepienie baru. Błyski. Błyski. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Harry... Czy zamiast tyle gadać, nie mógłbyś po prostu być? Trwać? Przestać się starać, przestać się bać że zaraz ucieknę, tylko pomilczeć ze mną? Po prostu być?
Źrenice chłopaka rozszerzyły się gwałtownie. Jeszcze nigdy jej głos nie był taki miękki a spojrzenie takie zaskakująco... dobre? Cisza... I błyski.
- Lauro...?
- Harry... kocham cię...
Utonęła w jego ramionach, zapomniała się w dotyku jego warg i cieple jego oddechu.

***
Często razem milczeli. Po prostu trwali.

Ten post był edytowany przez Scarlettt: 25.11.2006 15:30


--------------------
" Są takie noce od innych ciemniejsze,
kiedy się wolno rozpłakać,
wolno powtarzać słowa najświętsze,
mówić o wróżbach i znakach,
tylko nie wolno tej nocy pod różą
okraść, okłamać, oszukać,
bo się już będzie odtąd na próżno
bezsennej nocy tej szukać... "
Agnieszka Osiecka


I am a magnet for all kinds of deeper wonderment
I am a wunderkind... oh...
I am a pioneer naive enough to believe this
I am a princess on the way to my throne
destined to seek...
destined to know...
Alanis Morissette "Wunderkind"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Scarlettt
post 25.11.2006 19:20
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 19
Dołączył: 16.10.2006

Płeć: Kobieta



II
Właśnie zalewała wrzącą wodą herbatę w imbryku kiedy Ron wbiegł do pokoju. Była odwrócona do niego plecami ale odgadła, że zatrzymał się w progu i przejechał wzrokiem po wszystkich zebranych w przytulnej kuchni. Rozmowy ucichły w jednej sekundzie, w drugiej Laura z całych sił zacisnęła dłonie na uchwycie czajnika. Uporczywie wpatrywała się w kwietny motyw zdobiący lśniące czystością kuchenne kafelki. Wiedziała.
- Harry... Harry... Mają ją...
Trzask odsuwanego gwałtownie krzesła przerwał zapadłą po tych słowach przeraźliwą ciszę. Zawtórował mu cichy kobiecy krzyk.
- Lauro! – Molly zerwała się z krzesła i podbiegła do dziewczyny. – Pokaż tą rękę.
Młoda kobieta pozwoliła dotknąć swej poparzonej dłoni różdżką. Drżała lekko. Nawet nie czuła bólu. Coś ścisnęło ją w środku; zakotłowało się w jej wnętrzu przyprawiając o mdłości. Wielka czerń rozlała się przed jej oczami, aż musiała przymknąć powieki. Spod spuszczonych rzęs dojrzała jeszcze jak czarnowłosy mężczyzna rzuca się w stronę drzwi i zostaje powstrzymany przez rudego czarodzieja. Widziała jak przez sekundę siłują się, jak dłoń Harry'ego uderza w opięte czarnym płaszczem ramię Rona, jak otwierają się jego usta, jak wydobywają z nich słowa, pełne bólu, wściekłości, desperacji. Czuła, że każda komórka ciała mężczyzny wyrywa się ku ciemnej pustce za drzwiami, ku niczemu, ku niewiadomo czemu.
Zaciskająca się coraz mocniej dłoń Molly na jej nadgarstku.
Szeroko otwarte oczy Hermiony.
Przewrócone krzesło na środku kuchni.
Rozlany wrzątek.
Delikatnie odsunęła od siebie matkę Rona i podeszła do Harry'ego. Wyciągnęła rękę i położyła dłoń w tym miejscu, gdzie jego ciemne kosmyki miękko układały się na karku. Czuła jego drżenie.
On nie mógł iść. Tkwił w Norze jak niegdyś Syriusz na Grimmauld Place.
Bezużyteczny. Samotny.
Ale ona mogła.
Szybkim ruchem zdjęła dłoń z karku chłopaka i przecisnęła się obok tarasującego wyjście Rona. Poczuła na sobie jego pełne niepokoju spojrzenie, ale odpowiedziała dodającym otuchy uśmiechem. Wszystko w porządku, Ron, mówiły jej podkrążone oczy. Robiłam to już nie raz. Wszystko będzie dobrze.
Wybiegając z budynku złapała czarną pelerynę i otuliła się nią przykrywając czarną materią kaptura poplątane kosmyki. Zawirowała w miejscu, tkanina z furkotem zatańczyła wokół jej sylwetki. Po chwili już jej nie było.


***
Wschodziło słońce gdy wsuwała się w czarny otwór studzienki ściekowej. Kanały zapraszały przytulną czernią. Przemknęła bezszelestnie w bezpieczny cień, jej oczy szybko przyzwyczaiły się do mroku. Nieomylnie wybierała drogę skręcając w coraz to nowe odnogi, jej stopy podążały po swoich własnych śladach. Nikt nie znał kanałów tak dobrze jak ona. Miała najlepszego nauczyciela i przewodnika.

- Każdy nowy korytarz wydaje się taki sam jak setki innych. Ale to tylko złudzenie. Jeśli tylko się przyjrzysz, dostrzeżesz, że każdy ma jakąś niepowtarzalną cechę, każdy czymś się wyróżnia.
Laura przesunęła dłonią po chropowatej wilgotności starych murów.
- Tu jest tak mokro... I śmierdzi...
Wyższa z dwóch kobiecych postaci roześmiała się.
- Szybko się przyzwyczaisz. Najpierw musisz zrozumieć, że żaden inny budynek, żadna ulica nie da ci takiego schronienia jak kanały. Nauczę cię, jak wykorzystywać grę światła i cienia, aby stać się niewidzialną. Pokaże ci, jak wnikać w te mokre ściany aby nikt cię nie zauważył. I udowodnię ci – spojrzała z góry we wpatrzone w nią szare tęczówki – że kanałami możesz dojść wszędzie. Wszędzie.


Tunel rozszerzał się nieznacznie – oznaczało to, że zbliżała się do bardziej zamieszkałych terenów. Również sufit był tutaj o wiele wyżej sklepiony, kamienne łuki przecinały się na krzyż ponad jej głową. Tuż pod sklepieniem wąskie szczeliny wpuszczały smugi rannego światła, tworząc mozaikę jasnych plam na wilgoci muru. Słyszała jak woda szerokim strużkami powoli spływa ze ścian tworząc pod jej nogami lśniące głębią kałuże. Nagle tunel zakończył się pionową ceglastą ścianą. Dziewczyna spojrzała w górę. Stary mur przywodził na myśl pooraną zmarszczkami twarz człowieka. Głębokie bruzdy i wyłomy w czerwieni ściany świadczyły o tym, że ktoś próbował się przez nią przedostać. I stanowczo nie był delikatny. Koniuszki palców dziewczyny błądziły po pokruszonych cegłach. Opuszki pulsowały. Ktoś użył bardzo zaawansowanej magii żeby zatrzymać nieproszonych gości; tylko wtajemniczeni wiedzieli jak przełamać starożytne zaklęcia. Ona wiedziała.
Westchnęła i zdjęła z serdecznego palca mały srebrny pierścień połyskujący szmaragdowym klejnotem. Zapatrzyła się na zielone refleksy i ponownie westchnęła. Pamiętała ten dzień, jego roześmiane oczy, i jej jedwabiste włoski. I to uczucie kiedy opasała ją w talii swoimi kruchymi ramionkami a on wciąż i wciąż się uśmiechał.
Wsunęła dłoń między fałdy peleryny na szyi i wyciągnęła cienki łańcuszek. Wyślizgnął się z jej zdrętwiałych palców. Wciąż nie chciały się zagoić po ostatnim przejściu. Jeszcze raz chwyciła gładkie pasemko srebra i przez chwilę walczyła z opornym zameczkiem. Zawiesiła pierścień i schowała go na sercu.
Odetchnęła głęboko. Wiedziała, że musi skupić się na jakimś przyjemnym wspomnieniu, żeby oderwać myśli od czekającego ją bólu. Zacisnęła powieki i przyłożyła dłonie z szeroko rozpostartymi palcami do muru. Wsłuchała się w swój oddech.

Była na ich skarpie. Stała jak zwykle, na samym brzegu, pod stopami mając ocean a za plecami wrzosowisko. Szeroko rozpostartymi ramionami chłonęła promienie słońca i podmuchy wiatru, dostrajając się niczym najczulsza antena do otaczającego ją gęstego, pulsującego powietrza.
Szelest.
Miękkie kroki.
Odwróciła się błyskawicznie i chwyciła w ramiona czarnowłosą roześmianą istotkę. Dziecko przylgnęło do niej całym drobnym ciałkiem zaśmiewając się i wtulając twarz w jedwab jej sukni. Całkiem odruchowo objęła maleńką, by za chwilę postawić ją na trawie.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś tego nie robiła?
Dziewczynka założyła rączki do tyłu, wydęła usteczka i spojrzała spod rzęs.
Szybko się uczy, mała bestia...
- Przecież i tak mnie złapiesz...
- A jeśli nie?
- Złapiesz...
Musiała się uśmiechnąć.
- Nigdy więcej, rozumiesz?
Ale dziewczynka już jej nie słuchała. Tym razem w szaleńczym pędzie biegła w drugą stronę, w kierunku ciemnowłosego mężczyzny, padając mu w objęcia.
Cóż za uroczy obrazek... Szczęśliwa rodzinka... Ściągnęła brwi. Jeszcze tylko mamusi brakuje...


Zimna ściana powoli się rozgrzewała. Wargi dziewczyny spierzchły od szybko wypowiadanych słów, zasychało jej w gardle. Jednak nie przerywała. Czuła jak końcówki jej palców wnikają w mur, który był już gorący. Czuła jak palą ja opuszki. Wykrzywiła usta w grymasie bólu, jednak nie przestawała szeptać.

Mężczyzna odstawił dziecko na ziemię i przysłaniając jedną dłonią oczy od słońca drugą przesłał odległy pocałunek. Laura zmusiła się do uśmiechu i powoli ruszyła w kierunku szczęśliwej parki. Mężczyzna szepnął coś do maleńkiej, która odbiegła i znikła w morzu bujnych wrzosów.
Laura, wyprostowana, miękko stawiając kroki, szła do niego; szła, choć chciałaby biec. Chciałaby zebrać w dłoniach fałdy długiej sukni i pobiec, pobiec wzorem tej małej zachwycającej wróżki, pobiec wprost w jego ramiona.
Szła.
- Kochanie. Kochanie.
Złożyła ciemną głowę na jego ramieniu i oplotła rękoma w pasie kładąc rozwarte palce na jego plecach. On wsunął dłonie pod jej opadające kaskadą włosy przygarnął do siebie. To był ich rytuał. Słowa były zbędne; to milczenie ich zbliżało a serca biły tuż obok siebie. Poczuła jak całuje jej włosy.
- Posłuchaj mnie przez chwilę.
Odsunęła się.
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Ale pozwól mi najpierw z nią porozmawiać. Nie chcę, żeby odeszła bez pożegnania.
Mężczyzna zamrugał gwałtownie.
- Odeszła? O czym ty mówisz...?
Laura zagryzła wargi i spuściła wzrok.
- Odeszła... – wyrzekł te słowa z trudem, jego głos załamał się na ostatniej nucie. – Lauro... Nikt nie chce odejść. Ja chciałem... Ja chciałem...
Błysk zrozumienia rozświetlił jego zielone tęczówki.
- Och... Ty głuptasie...
Chwycił jej dłoń o pokrwawionych opuszkach i przycisnął do ust.
- Coś ty sobie znowu wymyśliła? To przez Molly? Zgadza się?
Dziewczyna odwróciła wzrok.
- Zapamiętaj. Nigdy. Od ciebie. Nie odejdę... Dopóki sama nie zechcesz. A teraz mnie posłuchaj. Ale najpierw spójrz na mnie.
Dwoma palcami delikatnie uniósł jej podbródek. Gdy wzniosła powieki mężczyzna głośno wciągnął powietrze. Pierwszy raz w życiu widział łzy w oczach tej niezłomnej kobiety. Przez to jej twarz stała się taka bezbronna, tak prawdziwa... W dziennym świetle, którego tak rzadko mieli okazję zaznać, widać było jak bardzo blada jest jej skóra i jak mocno podkrążone oczy. Do tej pory nie zauważał tego, pracując i żyjąc w mroku lub sztucznym świetle wszyscy wyglądali na zmęczonych i chorych. Jednak nikt nie narzekał.
- Za ciężko pracujesz. To się musi zmienić. Już więcej nie będziesz przechodzić.
- Wiesz, że muszę.
- Nie, nie musisz. Ktoś cię zastąpi. Przekaż komuś formułę, nie możesz robić wszystkiego sama.
- Nie, Harry, nikt się nie nadaje.
- Na Merlina, nie jesteś niezastąpiona!
Czarne brwi dziewczyny podjechały do góry.
- To znaczy jesteś, dla mnie jesteś... Ale w przejściach ktoś cię może wyręczyć! Nie mogę patrzeć jak to cię wyniszcza. Spójrz na swoje palce!
Podsunął jej dłonie do jej oczu. Połamane paznokcie, zakrzepła krew... Jeszcze tydzień temu były krwawą miazgą. Teraz już nawet nie bolały.
- Wy też się poświęcacie! Wy też walczycie! Dlaczego ja mam bezużytecznie siedzieć w... – urwała. – Przepraszam, Harry... Zapomniałam, że ty...
Mężczyzna pokiwał głową. Linia jego dumnych ramion załamała się.
- Wiem, masz rację. To, że JA jestem bezużyteczny, nie znaczy, że tobie mam zabraniać być bohaterka...
- Harry!
- Masz rację, wszyscy się poświęcają, wszyscy walczą, tylko ja...
- Harry! Przestań się nad sobą użalać! To nie pasuje do Wybrańca... – dodała głosem zabarwionym ironią. Wiedziała, że tylko bezpośredni atak pomoże mu odzyskać twarz. Nawet w swoich własnych oczach.
Miała rację. Uśmiechnął się.
- Wiem, że zachowuję się jak dzieciak. Ale martwię się o ciebie...
- Wiem. Ja też się martwię. O Suzannah, o Hermionę. O Rona.
- O Neville’a, o Lunę. O Hagrida i Remusa...
- Nie kpij. Harry... Nie kpij.
Znowu złożyła głowę na jego piersi. To tutaj był jej azyl.


Spuściła głowę, pozwalając by wilgotne od potu kosmyki opadły jej na twarz. Czuła łunę gorąca bijącego od ściany. Zacisnęła zęby i prawie wykrzyczała ostanie wersy formuły. Jej dłonie płonęły.

- Miałem ci coś powiedzieć... – wyszeptał jej prosto do ucha. – Ale właściwie to jest pytanie. Może i nie robię tego jak należy, ale ostatnio nic nie jest tak, jak powinno być... Marna prowizorka... – zaśmiał się cichutko. - Lauro, wyjdziesz za mnie?
Zdrętwiała. Wstrzymała oddech. Wyswobodziła się z jego objęć i zrobiła dwa kroki do tyłu. Zwilgotniały jej oczy.
Na Merlina, to już drugi raz dzisiaj...
Unosiła się i opadała. Gdzieś w oddali słyszą głuchy odgłos, jakby ktoś w szaleńczym rytmie uderzał w bębny.
Przez łzy widziała zielone błyski. Morskie refleksy... To niebo? Czy ocean? Musiała coś powiedzieć.
- Tak... Tak!!!
Później czuła już tylko chłód metalu na palcu i pocałunki, pocałunki, pocałunki...
Och, jakież one mogą być słodkie i upajające...
Poczuła jak w talii opasają ją malutkie ramionka. Przed oczami zobaczyła wielki pęk wrzosów. Słyszała śmiech Harry'ego...


Płonęła. Czuła jak ogień wędruje jej żyłami, jak rozrywa ją od wewnątrz, jak powoli dochodzi do serca. Nie odrywała dłoni od ściany. Jęknęła. I wtedy mur ustąpił.
Przeszła.

Ten post był edytowany przez Scarlettt: 27.11.2006 04:34


--------------------
" Są takie noce od innych ciemniejsze,
kiedy się wolno rozpłakać,
wolno powtarzać słowa najświętsze,
mówić o wróżbach i znakach,
tylko nie wolno tej nocy pod różą
okraść, okłamać, oszukać,
bo się już będzie odtąd na próżno
bezsennej nocy tej szukać... "
Agnieszka Osiecka


I am a magnet for all kinds of deeper wonderment
I am a wunderkind... oh...
I am a pioneer naive enough to believe this
I am a princess on the way to my throne
destined to seek...
destined to know...
Alanis Morissette "Wunderkind"
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 18.06.2025 04:50