Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 23.12.2006 19:29
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 10
Magia Słów



Yennefer siedziała przy fortepianie i z melancholią wygrywała utwory skomponowane przez Bacha. Ulubiony kompozytor jej babki. Na podłodze obok leżały dwa listy.

Jeden napisany przez Narcyzę Malfoy. W białej kopercie, na białym papierze czarnym atramentem napisano treść zaproszenia na oficjalne zaręczyny Dracona. “Ja, Narcyza Malfoy z domu Black w imieniu swoim i…” i tak dalej w tym wzniosło-drętwym stylu, którego Yennefer szczerze nienawidziła.

Drugi list był nieco mniej pompatyczny. Pisany był w pośpiechu przez drżącą rękę młodego mężczyzny, jakim był Draco. Chłopak pytał w nim, czy jest jakiś sposób na odwołanie zaręczyn. Vipera zdawała sobie sprawę, że list ten był chwilową słabością chłopaka, bo ten był bezwzględnie posłuszny rodzicom. Jeśli jednak chłopak zbuntowałby się i powiedział, że nie chce zaręczać się z Pansy to znaczyłoby to, że pomału wyzwala się spod wpływu Lucjusza.

Yennefer ze złością uderzyła w klawisze. Nie powinna zmieniać biegu historii. Tym bardziej nie powinna wchodzić w paradę Losowi, ale temu już kilka razy przeszkodziła w uśmierceniu Pottera. I była w tym dobra – uśmiechnęła się ironicznie.

Stary zegar stojący w holu dwanaście razy zabił w gong. Malfoy wiedziała, że powinna zacząć się przygotowywać, jeśli chciała o osiemnastej zjawić się na balu. Jednak zignorowała to. Najchętniej w ogóle nie poszłaby na niego, ale niestety nie mogła odmówić. Tradycja jasno mówiła, że na zaręczynach należy być obecnym. Chyba, że zostało się wyklętym z rodu.

- Powinna się panienka zacząć przygotowywać. Kąpiel już gotowa.

- Dziękuję, Miyu. Ty też się przygotuj, chciałabym cię komuś przedstawić.

Miyu była elfem kwiatowym. Nie była większa niż dziesięć centymetrów, ale jej moc magiczna przekraczała wszelkie czarodziejskie skale. Mimo to ciągle tkwiła przy kolejnych właścicielach dworku.

Miyu miała długie, czarne i proste włosy. Niemal zawsze ubrana była w róż lub purpurę. Z pleców wyrastały jej półprzeźroczyste skrzydełka motyla. Jej spiczaste uszy sprawiały, że Miyu słyszała wszystko, co działo się w domu i nic nie było w stanie się przed nią ukryć. Może właśnie dlatego Draco nazywał ją Spicą.

Yennefer westchnęła rozdzierająco i udała się do łazienki. Po drodze minęła wielkie, czarne psisko, które miało typowo kocią naturę i zawsze chadzało własnymi ścieżkami. Nic nie było w stanie utrzymać go na miejscu, nawet Magia Słów nie działała. Blondynka przypuszczała, że było to spowodowane głuchotą Behemota.

Z przyjemnością zanurzyła się w wodzie pachnącej lawendą. Moczyła się przez dwadzieścia minut i moczyłaby się pewnie dłużej, gdyby nie wszędobylska Miyu, która oświadczyła, że “włosy panienki wymagają specjalnej troski” i, że zupełnie nie rozumie, jak Yennefer mogła dopuścić do tak opłakanego ich stanu.

Kobieta westchnęła, wyprosiła czarnowłosą i wyszła z wanny. Wytarła się do sucha i założyła szlafrok. Z krytyką przyjrzała się swoim włosom. Rzeczywiście przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Przeszła do sypialni, w której Miyu już przygotowała kilka kreacji, które należało przymierzyć, aby wybrać odpowiednią. Yennefer uważnie im się przyjrzała. Najchętniej założyłaby rozciągnięty podkoszulek i stare, wytarte dżinsy. Ot, żeby zrobić na złość tym nadętym bubkom.

Usiadła na krześle i pozwoliła rozczesać swoje splątane włosy. Miyu wysuszyła je pstryknięciem palców, a potem zaplotła w misterny warkocz, a ten okręciła dookoła głowy siedzącej przed nią kobiety. W ten sposób chciała utrzymać je w ryzach i jednocześnie sprawić, żeby choć trochę zaczęły się falować.

Yennefer założyła bieliznę. Potem po kolei mierzyła wszystkie suknie. Mimo iż wszystkie na wieszaku wyglądały ładnie, to na Yennefer nie każda była tą właściwą. Ta miała niewłaściwy krój, tamta była źle stylizowana, a w tamtej kolor nie pasował.

Ostatecznie Yennefer, przy olbrzymiej ilości krytycyzmu i dobrych rad ze strony Miyu, zdecydowała się na skromną sukienkę w kolorze jasnego błękitu. Po namyśle do całości dodała srebrny łańcuszek, który zapięła wokół talii.


***




Draco, starannie ogolony, z włosami zaczesanymi do tyłu, siedział w swojej sypialni w Malfoy Manor i zastanawiał się, czy jego rodzice nie mogliby się wstrzymać z tymi zaręczynami. Lubił Pansy, owszem, ale była dla niego jak przyjaciółka.

Westchnął przeciągle i poszedł do garderoby. Po drodze ze zdziwieniem zauważył, że ostatnio coś za często wzdycha. Wybrał odświętną szatę i nałożył ją na czarny garnitur od Armaniego.

Przejrzał się w lustrze. Czerń szaty przyjemnie kontrastowała z jego wyjątkowo jasną skórą i niemal białymi włosami. Z przodu, po prawe stronie srebrną nicią wyhaftowany był herb Malfoyów. Smok na tle skrzyżowanych różdżek. Draco do tej pory nie wiedział, co miały symbolizować różdżki. Przypuszczał, że babka Vivian to wiedziała, a jeśli wiedziała to ona, to wiedziała to prawdopodobnie Yennefer, która każde swoje wakacje spędzała z babką.

Poprawił idealnie przylizane włosy i skrzywił się z odrazą. Granger miała rację: wyglądał jak szczur. Niestety jego włosy, mimo iż na pierwszy rzut oka zadbane i piękne, tak naprawdę sprawiały mnóstwo problemów. Albo łamały się, albo wypadały, albo nie dały się poskromić. Właśnie dlatego kilka godzin dziennie spędzał przed lustrem. Tak jak teraz.

- Narcyzik – powiedziało złośliwie lustro.

- Zamknij się, albo pójdziesz na złom – odpowiedział chłopak, bez cienia zwykłej ironii.

Draco założył wypolerowane na błysk buty i powoli zszedł na parter. Jego matka różdżką ustawiała dekoracje, a dookoła biegały skrzaty, ustawiając półmiski z zakąskami.

Narcyza Malfoy była piękną kobietą. Taką, o której marzył każdy młody arystokrata, niestety była już zajęta. Jej jasne włosy były dziś związane w misterny kok, na powiekach miała jasny, opalizujący cień w kolorze chabrów. Jej ulubiony kolor. Usta pociągnięte były jasnoróżowym błyszczykiem. Ubrana była w dystyngowaną, ciemnogranatową suknię. Wyglądała bardziej jak nastolatka, niż jak matka siedemnastoletniego syna.

- Wyglądasz olśniewająco, matko – odezwał się Draco.

Kobieta uśmiechnęła się, jak nakazywała tradycja.

- Ty też nie wyglądasz najgorzej. Jesteś strasznie podobny do ojca.

W duchu modliła się aby Draco nie usłyszał w jej głosie złości. Wolałaby, żeby jej syn (och, jak to zabrzmiało – skarciła się w duchu – to także syn Lucjusza, niestety) był bardziej podobny do Syriusza. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale kochała swojego brata, nawet wtedy, kiedy trafił do Gryffindoru. Może zwłaszcza wtedy, dlatego, że potrafił się zbuntować.

Schowała różdżkę i z krytyką przyjrzała się swojemu dziełu. Wszędzie było pełno kwiatów, zwłaszcza białych i czerwonych róż. Na stołach stojących pod ścianami ustawiono pełno półmisków z zakąskami i kilka karafek wina (Don Perignon rocznik ’90 – dla Malfoyów wszystko co najlepsze).

- Jak zwykle wszystko wygląda idealnie, matko – zapewnił Draco.

Narcyza znowu się uśmiechnęła. Odprawiła skrzaty i zmęczona opadła na fotel. Przyjrzała się swojemu synowi. Wiedziała, że jedynak nie chce już teraz przesądzać swojego życia. Ale wiedziała też, że nie może zmienić decyzji i paktów podpisanych w rok po urodzeniu się chłopaka. Pansy była idealną kandydatką na żonę. Fakt, urodziwa to ona nie była, ale miała odpowiedni status społeczny.

- Zaraz zaczną przybywać goście, Draco. Zajmij się muzyką, proszę.

Chłopak skinął i powolnym, acz nieco nerwowym krokiem poszedł do salonu. Musiał uzgodnić wszystko z zespołem. Malfoyowie nigdy nie korzystali z zaklęcia Maestro, sprawiającego, że instrumenty same grały, to było poniżej ich godności. Oni zamawiali prawdziwą orkiestrę.

Po chwili po całym domu roznosiły się dźwięki “Wiosny” Vivaldiego.

Narcyza wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i przeszła do holu. Przy drzwiach stał Butek, skrzat domowy, co chwilę otwierał drzwi i niezgrabną ręką wskazywał panią Malfoy. Kobieta ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy witała kolejnych gości. “Miło mi się widzieć, Sasho, jak zdrowie męża?” “Cieszę się z twojego przybycia, Pronojo, oczywiście zawsze jesteś tu mile widziana…” i tak dalej w ten deseń.

Narcyza szczerze nienawidziła takiej sztuczności, ale przez tyle lat w czasie których zmuszona była do udawania przykładnej małżonki zdążyła przywyknąć do gry. Życie to teatr, a my jesteśmy aktorami – przypomniała sobie słowa wypowiedziane kiedyś, chyba przez jakiegoś mugola.

Szczerze uśmiechnęła się do Amadeusza i Jezebel Malfoyów. Oni jedyni w całej tej zwariowanej rodzince byli normalni. Od polityki trzymali się z daleka i najchętniej w ogóle nie opuszczaliby swojego ustronia w Alpach Francuskich.

Amadeusz, mimo iż był od Lucjusza starszy zaledwie o dwie godziny (zwarzywszy na godzinę jego przyjścia na świat, to datę urodzin również miał inną), to prezentował się o niebo lepiej. Nie był tak snobistycznie wyniosły, choć nie można było odmówić mu klasy, a czasem nawet wyrafinowania. Miał jasne, niemal białe włosy i wesołe, niebieskoszare oczy. Włosy nosił ścięte krótko, zupełnie nie przejmując się zasadami czysto-krwistych rodów, które jasno mówiły, że długość włosów głowy rodziny zależy od pozycji społecznej.

Jezebel, małżonka wyżej wymienionego Amadeusza, była kobietą drobną. Rysy jej twarzy były typowe dla Duvainów. Delikatne, ale mające w sobie coś niepokojącego. Jej włosy były ciemne, ścięte na wysokości uszu i ukazujące łabędzią szyję, na której teraz błyszczał sznur pereł. Jezebel miała piwne oczy, ale Narcyza wiedziała, że kilka razy w roku zmieniają się w żółte oczy potwora. Jezebel była Sanguarianinem.

Kilkanaście minut później do rezydencji Malfoyów przybyła Yennefer. Ubrana była w błękitną sukienkę i równie jasne buty na niewielkim obcasiku. We włosy wplecioną miała plecionkę z błękitnych i jasnoróżowych różyczek. Nie wyglądała na swoje dwadzieścia trzy lata. Przypominała raczej nastolatkę, która na swój niewinny wygląd próbuje poderwać przystojnego młodzieńca.

Narcyza wiedziała, że wygląd Yennefer może być zwodniczy. Skrzyżowanie wili, człowieka i wampira nigdy nie było zbyt dobre.

- Och, Yennefer, cieszę się, że i ty przybyłaś – odezwała się Narcyza.

Vipera obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

- Nie musisz udawać, ciociu. Wiem, że te zaręczyny nie są ci w smak.

- Dziwisz się? Mnie też kazali wyjść za mąż za Lucjusza, choć wcześniej rozmawiałam z nim tylko dwa razy. Nawet dobrze go nie znałam. Pansy ma przynajmniej tę łatwość, że przez ostatnich sześć lat cały czas przebywała w towarzystwie Dracona…

- Ale to Draco nie chce tego mariażu – dokończyła Yennefer. – Porozmawiam z nim, jednak nie obiecuję, że to cokolwiek przyniesie. Będę musiała też porozmawiać z panną Parkinson.

- Kandydatka na małżonkę mojego syna będzie tu za około pół godziny, oficjalne zaręczyny nastąpią za godzinę – konspiracyjnym szeptem poinformowała Narcyza. – Draco jest w salonie – dodała już normalnym głosem.

Yennefer skinęła głową i nie dając po sobie poznać zdziwienia przeszła dalej, robiąc miejsce Goylom. Czuła na sobie spojrzenie Gregory’ ego. Przelotnie musnęła go wzrokiem, ale zaraz potem całkowicie go zignorowała. Nie lubiła spaślaków, ale jeśli miałaby wybierać między Gregorym i Dudley’ e, tom bez wątpienia wybrałaby tego pierwszego. Goyl miał przynajmniej jaką taką prezencję i, tego była pewna, umiał coś więcej niż tylko bić. Uśmiechnęła się ironicznie, Draco nie doceniał swoich goryli.

Młody Malfoy stał przy oknie wychodzącym na ogród i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w rosnące nieopodal róże. Ich zapach wdzierał się do środka. Wiatr targał firanami i sprawiał, że blondyn naprawdę wyglądał jak Apollo, a nie jak ulizany szczur.

Yennefer zatrzymała się przy nim.

- Musimy porozmawiać – powiedziała dźwięcznym głosem.

Draco drgnął i spojrzał na nią pustym wzrokiem. Po co? – chciał krzyczeć jego umysł. Przecież i tak jego życie było już zaplanowane. Miał zaręczyć się z Pansy, w dwa miesiące po ukończeniu szkoły miał zostać jej mężem, a dziewięć miesięcy później urodzi im się potomek. Przed całym światem będą udawać szczęśliwe małżeństwo, a w domu będą udawać, że dla siebie nie istnieją. Kiedy ich dziedzic, o ile będzie chłopcem, skończy sześć lat zacznie pobierać nauki fechtunku u najlepszych nauczycieli. Później pójdzie do Hogwartu, a on i Pansy znowu zaczną się ignorować. Każde z nich będzie miało tuziny kochanków i kochanek. Nie, nie chciał takiego życia.

Poprowadził Yennefer do swojej sypialni. Wskazał jej krzesło, ale ta zignorowała jego gest. Zamiast tego podeszła do okna i, otwarłszy je na całą szerokość, zanuciła coś. Na jej ramieniu pojawiła się ubrana na bordowo mała istotka.

- Możesz iść do ogrodu, Miyu. Tym kwiatom przyda się kojąca pieśń twojego serca.

- Oczywiście, panienko. Jeśli będzie panienka czegoś potrzebować to wystarczy mnie zawołać.

Po tych słowach znikła, a Yennefer przymknęła okno i odwróciła się w stronę chłopaka.

- Sprawa jest poważna, Młody. Czy jesteś absolutnie pewien, że chcesz zostać kolejnym z Malfoyów, który podporządkuje się tradycji? Czy chcesz być mężem Pansy?

- Co to ma do rzeczy? Co zmienią moje pragnienia? Przecież i tak mój los został już przesądzony.

- Nie popadajmy w patetyzm. Może wiesz, a może dopiero się dowiesz, ale powiem ci, że ja zwiałam mężowi spod ołtarza. Hektor do tej pory się do mnie nie odzywa, bo ponoć splamiłam jego honor.

Powiedziała to w tak zabawnie poważny sposób, że Draco roześmiał się.

- Naprawdę zwiałaś sprzed ołtarza?

- Nie kłamałabym w tak poważnej sprawie. Musisz wiedzieć, że Hektor to mruk. Odzywa się tylko wtedy, kiedy coś idzie nie tak, jak powinno. Najchętniej w ogóle bym go nie spotykała, no ale niestety…

Malfoy Junior przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem w oczach. Na początku myślał, że Yennefer po prostu się wygłupia, ale teraz nie był tego taki pewien.

- Do czego zmierzasz? Czy…– zapytał po chwili milczenia.

- Kochasz Pansy? – przerwała mu w pół słowa.

- Nie – odpowiedział bez namysłu.

- Lubisz?

Pokręcił przecząca głową.

- Więc jesteś z nią tylko dlatego, że tak wypada? W takim razie, poczekaj tutaj na mnie. Zjawię się tutaj za jakieś dwadzieścia minut.

Nie czekając na reakcję kuzyna wybiegła z sypialni i przeszła do holu, w którym ciągle stała Narcyza.

- Są już Parkinsonowie?

- Tak. Pansy to ta dziewczyna siedząca na krześle obitym białym perkalem.

Yennefer skinęła głową i powolnym krokiem ruszyła w jej stronę. Pansy Parkinson nie była wyjątkowo piękną osobą, nie miała też figury supermodelki, choć niewątpliwie miała swój urok.

Biały perkal… Viperze niezbyt dobrze się kojarzył. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do młodszej dziewczyny.

- Ty pewnie jesteś tą szczęściarą, która ma wyjść za młodego Malfoya? – Starała się, żeby w jej głosie dało się wyczuć zazdrość.

- Nie powiem, żeby to było szczęście. A tak właściwie to kim ty jesteś? Nigdy cię nie widziałam.

- Nie dziwię się. Wujek Lucjusz niezbyt często przyznawał się do tego, że jego bratanica uciekła sprzed ołtarza, a później także do tego, że zaczęła studiować na mugolskim uniwersytecie. Chodź, musimy porozmawiać.

Dziewczyna spojrzała na Viperę nie rozumiejącym wzrokiem. Przyjrzała się swojej rozmówczyni i musiała przyznać, że jest ona wyjątkowo piękna. Na pewno miała w sobie coś z wili, choć jej urok nie objawiał się tak nachalnie jak u Fleur Delacour. W jej błękitnych oczach dało się zauważyć wesołe błyski.

Oczy, to była chyba najdziwniejsza rzecz w całej jej postawie. Nie były takie, jakie miał Dumbledore. Te oczy przywodziły na myśl lazur nieba i jednocześnie skute lodem jezioro. Pansy miała wrażenie, że stojąca przed nią kobieta widziała więcej niż chciała widzieć.

Rozmowa, tak, Pansy tego potrzebowała. Jednakże nie mogła ruszyć się z tego krzesła, którego szczerze zaczynała nienawidzić. Tradycja wyraźnie mówiła, że kandydatka na małżonkę na pół godziny przed oficjalnymi zaręczynami musi siedzieć w widocznym miejscu, aby każdy mógł podziwiać przyszłą pannę młodą.

Yennefer uśmiechnęła się i zanuciła coś niezbyt głośno. Na jej ramieniu pojawiła się Miyu i pytającym wzrokiem spojrzała na blondynkę. Vipera szybko wyjaśniła, że koniecznie teraz musi porozmawiać z Pansy, ale ta nie może zejść z krzesła, bo w ten sposób zaniechałaby tradycji.

Miyu milczała przez kilkanaście sekund. Wiedziała, o co prosiła ją Yennefer. Problemem pozostawał czas i energia potrzebne do wykonania rytuału pełnej przemiany.

- Będzie to kosztowało panienkę mnóstwo róż.

- Jeśli zechcesz to stworzę specjalnie dla ciebie ogród różany.

- Tajemniczy ogród, taki, w którym tylko ja będę mogła przebywać, no, chyba, że zaproszę… kogoś – zakończyła kulawo.

- Jak sobie życzysz, Miyu. Czas mija.

Elfka skupiła się. Po chwili wokół niej utworzył się jakby kokon, który z każdą chwilą stawał się coraz większy. Kiedy osiągnął rozmiary człowieka zajarzył się różowym światłem, a potem zaczął pękać. Gdy skorupy znikły przed Pansy stała jej wierna kopia.

- To tylko kopia twojego ciała. Żeby zrobić kopię astrala potrzeba mnóstwo czasu i energii, a my nie mamy ani jednego, ani drugiego. Miyu zastąpi cię tutaj, a ty choć ze mną.

Pansy niepewnie skinęła głową. Wstała i odeszła kilka kroków. Obejrzała się, ale krzesło już zostało zajęte przez Miyu.

Sama Pansy miała na sobie ciemnozieloną sukienkę z gorsetem, do tego wysokie szpilki i delikatny, niezbyt wyzywający makijaż. W uszach miała srebrne kolczyki w kształcie tulipanów. Włosy związane były w wymyślnego koka, z przodu wymykało się kilka kosmyków. Po prawej stronie, zaraz nad uchem, przypięty był kwiat żółtego tulipana.

Yennefer poprowadziła ją do altany na tyłach ogrodu. Usiadły na białej ławce otoczonej kwiatami.

- Kochasz go? – zapytała Malfoy.

- Co?

- Pytam, czy kochasz Dracona.

- Jego nie da się kochać. Lubię go, chociaż nie, ja go nie lubię. Po prostu przyzwyczaiłam się do jego obecności. On zachowuje się, jakby był pępkiem świata, nie zauważa innych. Nawet mnie traktuje jako dodatek do wystroju wnętrza.

- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego taki jest? Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy znałaś go innym?

- Nie wiem… może. Kiedy byliśmy dziećmi potrafił się śmiać. Nie tylko uśmiechać się drwiąco, ale śmiać. Tak naprawdę. Jego śmiech był zaraźliwy. – Zachichotała.

- Właśnie. Draco przez ostatnie kilkanaście lat był wychowywany praktycznie przez ojca. Narcyza nie miała nic do powiedzenia. Lucjusz był osobą, która była dla Dracona wzorem.

- Nauczył się jak pomiatać innymi.

- Owszem, ale jeszcze nie jest zbyt późno, żeby to zmienić. – Milczała przez kilka minut. – Słuchaj, gdyby na świecie zostało tylko dwóch mężczyzn Harry Potter i Draco, to którego wybrałabyś na ojca swoich dzieci?

Pansy zamilkła na dłuższą chwilę. To pytanie było podchwytliwe. Draco był przystojny, ale jednocześnie sztuczny, tłumił w sobie emocje, chciał dorównać ojcu. Potter również nie był brzydki, a w ostatnim roku wyprzystojniał. Szpeciła go jedynie blizna i niedobrane okulary. Nie miał ojca i był naturalny. Uciekał przed sławą, o którą Draco zabiegał, przez co często zachowywał się jak kompletny idiota.

Który z nich byłby lepszym ojcem? Nie miała pojęcia. Obaj kandydaci nie spełniali jej wymagań. Potter zapewne rozpieszczałby dzieci, z kolei Draco trzymałby je krótko.

Czego chciała ona sama? Zawsze wychowywano ją na grzeczną panienkę, ale gdy tylko poszła do Hogwartu zaczęła dostrzegać, że nie jest ani najmądrzejsza, ani najpiękniejsza. Zazdrościła Granger jej zdolności i przyjaźni, jaka wytworzyła się między Rudzielcem, Potterem i dziewczyną. Później zazdrościła Ginny Weasley jej płomiennorudych włosów i nienagannej, wysportowanej sylwetki. Tak, miała mnóstwo kompleksów.

- Nie wiem – powiedziała w końcu. – Draco ma czystą krew i jest bogaty, ale to Potter jest sobą. Chyba Potter byłby człowiekiem, z którym chciałabym mieć dzieci, ale to z Draconem wolałabym spędzić resztę życia.

- Dlaczego akurat tak ich zaklasyfikowałaś?

- Potter chodziłby z dziećmi do ZOO i do cyrku, uczyłby je grać w Quidditcha i pokazywał sztuczki. Draco nie jest taki. On jest… przewidywalny. Zachowywałby się tak samo jak jego ojciec, a ja nie chcę, żeby moje dzieci były traktowane jak kolejny potencjalny materiał na śmierciożercę.

Yennefer pokiwała głową. Była w stanie zrozumieć dziewczynę, choć ona sama lubiła urozmaicenie. Właśnie dlatego porzuciła Hektora, bo chciała zabawy, przygody. Dostała to, ale teraz nie była pewna, czy dobrze zrobiła.

- Zdajesz sobie sprawę, że on nie darzy cię żadnym cieplejszym uczuciem?

Pansy pokiwała głową. Nie wiedziała, czemu mówiła te wszystkie rzeczy. Coś kazało jej być szczerą, coś, co działało jak Imperius, ale było bardziej subtelne.

- Zdradzę ci pewien sekret – odezwała się nagle Vipera. – W domu mężczyzna jest głową, a kobieta szyją i może kręcić głową na wszystkie strony, choć musi to robić w taki sposób, aby głowa się nie zorientowała. Wychowaj sobie Dracona, naucz go, że może być sobą, że jeszcze może się zmienić.

- Myślisz, że może się udać?

- Ja nie myślę, ja wiem. Owszem, będzie wymagać to czasu i cierpliwości z twojej strony, ale efekt końcowy będzie zabójczy.

Uśmiechnęły się do siebie i powolnym krokiem ruszyły w stronę domu.

Pansy niepokoiła tylko jedna rzecz. W jaki sposób miałaby zmienić młodego Malfoya? Przecież ten chłopak dążył do ideału, jakim był jego ojciec. Gdy zapytała o to swej towarzyszki ta odpowiedziała, że tylko cierpliwość jest w obecnej chwili wskazana. Dracona należało popchnąć w odpowiednią stronę, ale tym zajmie się ona i jej przyjaciele. Rola panny Parkinson miała polegać na częstych rozmowach z blondynem i na wypytywaniu o jego światopogląd. Ten oczywiście był ogólnie znany, ale Yennefer uparcie twierdziła, że nawet to już za kilka miesięcy ulegnie zmianie.

Do salonu weszły przez nikogo nie niepokojone. Pansy zajęła swoje miejsce i uśmiechnęła się do osoby, z którą spędziła ostatnie pół godziny.

- Jak masz na imię? – zapytała w końcu.

- Yennefer Katarina Adelajda Malfoy. Ćwierćwila po ojcu, półwampirzyca po matce.

Vipera pożegnała się z młodszą dziewczyną i z Miyu na ramieniu pognała do sypialni Dracona. Elfka wkrótce potem znowu znalazła się w ogrodzie, gdzie regenerowała swoje siły.

Kobieta przyjrzała się chłopakowi z każdej możliwej strony. Bez wątpienia był przystojny, ale ta fryzura a’ la Lucjusza Malfoya wcale nie dodawała mu uroku. Nie wspominając już o okropnie dobranej szacie i butach, które co prawda błyszczały, jak na lakierki przystało, ale nie pasowały do nastolatka.

- Czego najbardziej zazdrościsz Potterowi? Sławy, przyjaciół, wyglądu? – zapytała znienacka.

- Odwagi.

- Chcesz być odważny? Zacznij od prowokacji. Nie mówię, że masz od razu zrobić sobie kolczyk w uchu, ale drobne zmiany wyglądu jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

- Do czego zmierzasz, Yen?

- Pansy uważa, ze jesteś przewidywalny i dlatego wolałaby hajtnąć się z Potterem. Tak więc zaskocz ją, Smoczku. Nie możesz zerwać zaręczyn z nią, ale możesz ją pokochać.

- Ty nie pokochałaś Hektora – wytknął chłopak.

- Owszem, ale nie zapominaj, że ja jestem półwampirzycą, a ty masz w sobie tylko jedną czwartą krwi wili. Mnie bliżej jest do bycia wampirem niż człowiekiem czy wilą, a jak wiesz wampiry mogą wstąpić w związek małżeński dopiero wtedy, kiedy ich czyny, a nie wiek metrykalny będą świadczyły o ich dojrzałości.

Draco patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Wiedział, że jego kuzynka ma rację, w końcu ciotka już kilka razy, zwłaszcza w okresie świątecznym tłumaczyła mu zawiłości prawne związane z posiadaniem kłów.

Zastanawiał się, co też wymyśliła Yennefer. Domyślał się, że będzie to coś bez wątpienia dziwnego i szokującego. W końcu na tym Yen znała się najlepiej. Sama kiedyś śmiała się, że Prowokacja to jej drugie imię.

Skinął głową i powiedział, że jest gotów przejść metamorfozę.

Vipera podskoczyła, jak mała dziewczynka. Ściągnęła buty i zagłębiła się w garderobie. Po dziesięciu minutach wyłoniła się stamtąd z naręczem różnych koszul.


***


Narcyza zastanawiała się, gdzie mógł podziać się jej syn. Ogłoszenie oficjalnej kandydatki na małżonkę opóźniało się już dobre piętnaście minut, a młodego arystokraty ciągle nie było widać.

Przywołała do siebie skrzata i kazała mu zobaczyć, co dzieje się z paniczem. Butek wrócił po kilku minutach i powiedział, że drzwi do sypialni młodego pana Malfoya są zamknięte na cztery spusty i co chwilę dochodzą stamtąd niezidentyfikowane odgłosy, które raz brzmią jak śmiech, innym znowu razem przypominają wycie wściekłego kojota.

Kobieta westchnęła i posłała Butka po Yennefer, ale okazało się, że i ona znikła. Jezebel, matka Vipery, również nie miała pojęcia, gdzie podziewa się jej córka, ale najwyraźniej nie zamierzała się tym przejmować. Stwierdziła, że Yen od dziecka była typem indywidualistki i często znikała na całe dnie.

Narcyza podeszła do Amadeusza i zamieniła z nim kilka słów. Mężczyzna stwierdził, że Yennefer i Draco są prawdopodobnie razem i, że nie należy się tym przejmować, bo Yen może i jest półwampirzycą, ale całkowicie kontroluje swoje odruchy bestii. Draconowi nie zrobi krzywdy, a może nawet pomoże mu zrozumieć kilka kwestii.

Pani Malfoy była zdenerwowana, bo okazało się, ze jest niedoinformowana. Miała wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej od niej. Nawet Pansy sprawiała wrażenie rozluźnionej i pewnej siebie. Dziewczyna co chwilę uśmiechała się niemal niezauważalnie. Uważny obserwator dopatrzyłby się w tym uśmiechu rozbawienie, podekscytowania i złośliwości.


***


Wszyscy goście zamilkli wpatrując się w schody prowadzące na piętro. Stała na nich nieziemskiej urody dziewczyna, która rozsiewała wokół siebie trudną do zidentyfikowania woń kwiatów. Miała długie, lśniące czernią włosy, zmysłowe i pełne usta. Ubrana była w bordową suknię, która przy każdym ruchu zmieniała kolor na śliwkowy.

Dziewczyna zachichotała i prysła jak bańka mydlana. Zamiast niej pojawiła się kobieta będąca jej całkowitym przeciwieństwem. Ubrana w błękit i biel zdawała się być eteryczną zjawą, a nie człowiekiem. Ona jednak nie znikła, w przeciwieństwie do swej poprzedniczki.

- Panie i panowie! – zakrzyknęła Yennefer. – Draco Malfoy!

Usunęła się na bok. U szczytu schodów pojawił się wyczekiwany przez wszystkich zgromadzonych młodzieniec, jednak wcale nie przypominał samego siebie. Włosy miał przycięte na mugolską modłę. Z przodu kilka kosmyków opadało na oczy. Miał na sobie czarne spodnie, które najpewniej były dżinsami, do tego biała koszula bez krawata, za to z kilkoma guzikami odpiętymi od góry. Na to wszystko narzuconą miał szatę z herbem rodu Malfory po prawej stronie klatki piersiowej. Najwięcej sensacji wzbudziły jednak buty. Ciemnogranatowe trampki z białymi sznurówkami.

Pansy nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Czy ten chłopak, który stał zaledwie pięć metrów od niej mógł być tym samym Draconem, którego znała ze szkoły? Jak to możliwe, żeby Yennefer w ciągu zaledwie dwudziestu minut zmieniła go do tego stopnia?

- Kilka zaklęć z dziedziny fryzjerstwa – mruknęła jej do ucha Vipera. – W Beauxbatons uczą ciekawych rzeczy.

- Wiesz, że nie o to pytam.

Yennefer uśmiechnęła się konspiracyjnie.

- Studiowałam psychologię, uczyłam się rozpoznawać emocje u najlepszych empatów. Sztuki rozumienia ludzkich umysłów i dusz uczyli mnie długowieczni. Mam swoje sposoby, by dotrzeć do każdego.

Pansy znowu poczuła, jakby coś zabraniało jej zadawać kolejne pytania. Zamiast tego skinęła głową i spojrzała w stronę Dracona, który najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie. Nie dziwiła mu się. Już za kilka minut oficjalnie mieli stać się parą.

Narcyza otrząsnęła się z szoku, jaki wywołało u niej pojawienie się Dracona. Przypuszczała, że to Yen, używając swoich słownych sztuczek namówiła chłopaka do zmiany swojego wizerunku. Nie mogła powiedzieć, żeby nie była z tego zadowolona.

Weszła na schody i stanęła obok syna. Był od niej wyższy o głowę, ale ona i tak objęła go po matczynemu. Znowu tradycja, ale teraz kobieta miała na to ochotę i mogła to zrobić nie obawiając się o to, co pomyślą inni.

- Jesteś już dorosły mój synu. Nadeszła pora, abyś poznał swoją przyszłą małżonkę. Zostanie nią… Pansy Parkinson!

Sam fakt, że Draco znał Pansy odkąd skończył cztery lata niczego nie zmieniał. Taką formułkę należało powiedzieć, choć właściwie powinien to zrobić ojciec kawalera. Lucjusz niestety, z tego co wiedziała Narcyza, przebywał w jednym z dworów Czarnego Pana, ukrywając się tam przed Aurorami.

- Jesteśmy zaszczyceni, że tak szacowna rodzina jaką są Malfoyowie, zwróciła uwagę na naszą córkę – odezwał się ojciec Pansy.

Draco podszedł do dziewczyny i ucałował ją w dłoń. Uklęknął przed nią i na jego ręce pojawił się delikatny pierścionek ze złota, rubinowe oczko błyszczało w świetle świec. Nałożył go na palec dziewczyny i ukłoniwszy się, porwał ją do tańca.

Na początku kołysali się w rytm spokojnej ballady, do której muzykę napisał znany w czarodziejskim świecie kompozytor, Eustachy Iwanowicz. Tańczyli przez blisko godzinę, aż w końcu nadszedł czas na zaprezentowanie swoich talentów przez parę wieczoru.

Najczęściej były to talenty muzyczne lub wokalne, choć zdarzało się, że panna bądź młodzieniec prezentowali coś zgoła innego.

Yennefer podeszła do zmęczonych nastolatków. Wymieniła z nimi kilka słów i z uśmiechem podeszła do sceny.

- Drodzy państwo! Oto nadszedł czas, aby ukazać prawdziwe oblicza kochanków!

Muzycy wmieszali się w tłum. Na scenę wkroczył Draco, trzymający za rękę Pansy. Kiwnął głową Yennefer, która cofnęła się w tył i machnęła kilka razy różdżką.

Światło zostało przyciemnione, jedynie przez nie zamknięte okno wpadało światło księżyca w pełni. Na środku salonu pojawił się parkiet, na który zaraz wkroczyła Pansy. Dziewczyna stała bez ruchu wpatrując się w różową kulę unoszącą się kilka centymetrów przed jej twarzą.

Gdzieś w tle zaczęły pobrzękiwać skrzypce. Rozbłysnął jeden z niewidzialnych reflektorów oświetlając samotną postać Dracona. Melodia była cicha, jak powiew liści na wietrze. Z czasem przerodziła się w coraz głośniejszą, przypominającą rozpętującą się burzę.

W miarę narastania gwałtowności muzyki, kula robiła się coraz większa, aż w końcu była na tyle duża, by pomieścić w sobie człowieka. Pansy weszła do jej środka. Bańka od wewnątrz rozbłysła milionami kolorów i zaczęła się unosić na wysokości kilku metrów. Dziewczyna uwięziona we wnętrzu mydlanej bańki poruszała się w rytm muzyki. Zdawało się, że każdy jej ruch jest doskonale zsynchronizowany z kolejnymi dźwiękami.

Po kilku minutach, które, zdawało się, trwały wieczność, muzyka ucichła jak ucicha przyroda przed wielką burzą. Potem odrodziła się z nową siłą prawdziwej nawałnicy. Do skrzypiec dołączył fortepian. Przeplatające się ze sobą dźwięki sprawiały wrażenie, jakby chciały zapanować nad światem.

Yennefer w szaleńczym tempie uderzała w klawisze fortepianu. Draco męczył struny skrzypiec. Pansy wiła się w kuli.

Przez nadmiar dźwięków przebił się cichy i niepewny dźwięk fletu. Fortepian ucichł, tak samo skrzypce. Teraz wyraźnie słychać było delikatną melodię fletu. To Pansy znowu stojąc na ziemi grała na instrumencie.

Burza minęła pozostawiając miejsce ciszy i spokojowi. Draco znowu zaczął grać, tym razem cicho i bez artystycznych wariacji. Przyroda znowu wracała do poprzedniej harmonii. Światła przestawały błyskać i stopniowo robiło się coraz jaśniej.

Kiedy muzyka umilkła zgromadzeni goście zaczęli bić brawo i domagać się powtórki przedstawienia, ale młodzież kategorycznie odmówiła. Kilka minut później nikt nie był w stanie ich odnaleźć, bowiem zaszyli się w najdalszej części ogrodu.

Yennefer stała przy drzwiach prowadzących na tyły domu. Z zachwytem wypisanym na twarzy wpatrywała się w księżyc. Miyu unosiła się kilka centymetrów dalej.

- Jak myślisz, Miyu, będą w stanie się pokochać?

- Grać umieją, a od przyzwyczajenia do miłości daleka droga.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 24.06.2024 01:18