Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #51 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 31.12.2006 16:52
Post #52 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowego 2007 roku.

Pozdrawiam,
Carmen Black



ROZDZIAŁ 11
Światło i mrok



Harry Potter już od tygodnia nie wychodził z łóżka. Miał przekrwione oczy i zaczerwieniony nos. Gorączka kilka dni wcześniej osiągnęła swoje apogeum i teraz chłopak prawie cały czas spał regenerując swoje siły.

W czasie choroby jedynie Hermiona mogła wchodzić do jego pokoju a i to po długotrwałych negocjacjach, bo Potter uparł się, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Dziewczyna przychodziła do niego trzy razy dziennie i podawała eliksiry lecznicze, których Harry oczywiście nie chciał pić. Panna Granger spędzała u niego średnio trzy godziny, zmuszając go do jedzenia i litrami wlewając mu wodę do gardła.

Pani Weasley załamywała ręce. Nigdy wcześniej nie miała tak upartego pacjenta. Wszystkie jej dzieci, kiedy za młodu chorowały zawsze pozwalały, aby leczyła je domowymi sposobami, choć i tak Ginny kilka razy wylądowała w szpitalu. Raz, bo zapalenie płuc osiągnęło stan krytyczny i groziło dziewczynce śmiercią, drugi, bo mała miała połamane żebra i z trudem oddychała. Ginny już nigdy więcej nie wchodziła na drzewa, choć uraz do wysokości nie przeszkadzał jej w lataniu na miotle.

Ron i Ginny po cichu śmiali się z poczynań swojej matki. Jej działania przypominały miotanie się wściekłego hipogryfa w zbyt małej klatce. Molly co i rusz podchodziła do pokoju Harry’ ego, ale za każdym razem odchodziła z niczym.

Hermiona miała dość. Harry wykazywał iście ośli upór jeśli chodziło o przyjmowanie lekarstw. Na szczęście ta gehenna powoli się kończyła i chłopak zaczynał racjonalnie myśleć, a co za tym idzie bez sprzeciwu łykać eliksiry i wykupione przez jej matkę tabletki. Teraz z kolei Harry zaczynał wypytywać o działanie poszczególnych specyfików, ich przeznaczenie i skutki uboczne. Z dwojga złego dziewczyna wolała tłumaczenie mu zawiłości medykamentów niż wpychanie mu ich na siłę.

Po siedmiu długich dniach Harry wreszcie wstał z łóżka. Cały czas był osłabiony, ale mężnie próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Zszedł na dół, zjadł podane mu śniadanie i wrócił do siebie. Odebrał dzwoniący telefon i cierpliwie wysłuchał narzekań Maxa. Obiecał, że najpóźniej za trzy godziny zjawi się w magazynach.

Godzinę później wyszedł z domu. Ubrany był w czarne spodnie, czerwony podkoszulek i skórzaną kurtkę z mnóstwem klamerek. Wsiadł na motocykl i założył kask. Odjechał z piskiem opon, w duchu śmiejąc się z min Zakonników, bo znowu zdołał ich wykiwać.

Harry zdawał sobie sprawę, że z jednej skrajności popada w drugą. Pierwszą jego pasją był Ouidditch, ale w czasie wakacji nie miał czasu w niego grać. Zaczął więc czytać, ale kiedy tylko zbliżał się do książek czuł się jak niewolnik. Nie rozumiał, jak Hermiona mogła aż tak zachwycać się grubymi woluminami. Kolejną pasją powoli stawał się motocykl. Wiedział już, czemu Łapa tak bardzo lubił ten latający gruchot, który teraz, dzięki starannym zabiegom Jesse’ ego i samego Harry’ ego coraz mniej przypominał ten stary sprzęt, który chłopak dostał w spadku.

Przez cały miniony tydzień, który zmuszony był spędzić w łóżku, dużo myślał. Często zadawał sobie pytanie, czy jest w ogóle sens zabijać Nosferatu i inne “potworki” skoro one i tak będą się mnożyć. W końcu stwierdził, że ludzkiej natury i tak nic nie zmieni. Ludzie uwielbiali wojny, bo tylko wtedy coś się działo. Ale on wojen nie znosił. Bez względu na to, czy zabić trzeba było człowieka, czy “nieludzia”.

Zatrzymał się przed blaszakiem i rozejrzał na boki. Nikogo nie zauważył, ale wiedział, że aż roi się tu od uzbrojonych po zęby strażników. Wszedł do środka i od razu skierował się do gabinetu, a przynajmniej czegoś, co ten gabinet miało przypominać.

Max uśmiechnął się do niego. Zaproponował herbatę, ale Harry grzecznie odmówił. Blondyn wzruszył ramionami.

- No, Harry, czemuś nie odzywał się przez cały tydzień?

- Byłem chory. A poza tym, co cię to interesuje i właściwie dlaczego mnie tu wezwałeś? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylko po to, żeby zapytać o moje samopoczucie.

- Nie bądź taki ironiczny – prychnął Max. – Andrew i Matt widzieli coś, co bardzo ich zaintrygowało. Ponoć nie tylko umiesz gadać, ale też bijesz się całkiem nieźle.

- Mam wiele ukrytych talentów – mruknął Potter.

- Ale mnie bardziej zainteresowało światło, które rzekomo wypłynęło z twojej dłoni i miało jakoby spopielić kilkunastu twoich przeciwników – powiedział mężczyzna, całkowicie ignorując przytyk Harry’ ego.

Potter udał zdziwienie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Zastanawiał się, jak miałby ukryć pochodzenie, a przede wszystkim przeznaczenie Dysku.

- Pewnie im się przywidziało.

- W tym samym momencie? I widzieli to samo? – Sceptycyzm był doskonale wyczuwalny w głosie blondyna.

- Czemu nie. Czasami zdarza się, że ludzie są poddawani zbiorowej halucynacji, widzą rzeczy, których tak naprawdę nie ma.

- Czemu ci nie wierzę?

Max patrzył na Harry’ ego i nie wiedział, czy chłopak mówi prawdę, czy zmyśla. Jego maska obojętności była niemal doskonała. Niemal, bo na czole pokazało się kilka niewielkich kropelek potu, a zaciśnięte usta drgały w niekontrolowany sposób.

Potter wiedział, że nie jest jeszcze mistrzem kłamstwa. Co prawda ćwiczył się w tej sztuce przez ostatnie kilka miesięcy, ale nadal daleko brakowało mu do wirtuozerii Snape’ a. Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczął podziwiać hogwarckiego Mistrza Eliksirów.

Blondyn patrzył na swojego rozmówcę i zastanawiał się, co mogło dziać się w głowie dzieciaka. Chłopak uśmiechał się, ale jego oczy pozostały bez wyrazu. Max pamiętał, jak matka mówiła mu, że oczy są zwierciadłem duszy. Ponoć dzięki oczom można poznać prawdziwą naturę człowieka, ale w przypadku siedzącego przed nim nastolatka było to niemożliwe.

Harry westchnął. Wiedział, że nie mógł powiedzieć prawdy, ani nie mógł też skłamać.

- Światło, które rzekomo wypłynęło z mojej ręki? – chłopak uśmiechnął się ironicznie. – To wynik pracy Słonecznego Dysku. Sam dokładnie nie wiem, jak to działa.

- Ale co to jest ten cały Słoneczny Dysk?

- Dla mnie pamiątka, która działa jak broń. Dla ciebie bezużyteczny kawałek metalu. Moja mama lubiła bawić się w wynalazcę. Ponoć w pracowni potrafiła spędzać całe dnie i nawet na posiłki nie wychodzić. Stworzyła Dysk i zaprogramowała go w ten sposób, że tylko pewna grupa osób może z niego korzystać. Nic więcej ci nie powiem, bo nie wiem.

Max domyślał się, że chłopak nie powiedział mu całej prawdy. Nie naciskał. Z doświadczenia wiedział, że lepiej jest milczeć niż zadawać pytania, bo wtedy łatwiej jest skłamać. Sam przerabiał to setki razy, najpierw z rodzicami, później z policją.

Harry przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Od Yennefer słyszał o sposobach, w jaki wyciągnąć z oskarżonego prawdę. On co prawda nie był o nic oskarżony, ale i tak czuł się jak na przesłuchaniu. Wzdrygnął się mimowolnie. Nie znosił takich sytuacji.

- Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze, czy może chciałeś jedynie zapytać o moje umiejętności?

- Gdzie nauczyłeś się walczyć?

Harry milczał. Jego myśli przewijały się z prędkością karabinu maszynowego. Co miał odpowiedzieć na tak błahe z pozoru pytanie?

- Tu i tam. To, że umiem się bić wcale nie znaczy, że to lubię. Nawet nie myśl o tym, żeby dołączyć mnie do grupy szturmowej – zastrzegł.

- Ty jesteś mi potrzebny do bardziej subtelnych zajęć. Słuchaj, we wrześniu mam kolację z pewnym wysoko postawionym jegomościem. Jako ochronę zabiorę ze sobą albinosów, ale bezpieczniej czułbym się, gdybyś i ty się tam pojawił.

- Ja? Gwarantem bezpieczeństwa? – prychnął Harry. Może jeszcze niedługo każą mu przejąć interes?

- Czemu nie? Twoim jedynym zadaniem byłoby kręcić się w pobliżu i wypatrywać niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że ten człowiek będzie chciał mnie sprzątnąć. Będę tam oczywiście z Samem, ale jednak ja i on to nie wszystko. W razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa wezwiesz gliny.

- Ile mam czasu na przemyślenie sprawy?

- Właściwie to nie masz. Chodzi tylko o ustalenie dokładnej daty i godziny.

Harry zamyślił się. Wrzesień to piękny miesiąc, ale uczniowie go nie znoszą, bo wtedy zaczyna się szkoła. Pierwszy września odpada, bo wtedy będzie w drodze do Hogwartu, drugi i trzeci przypada na sobotę i niedzielę, a wtedy będzie chciał pogadać ze Smokami. Czwartego zaczynają się lekcje i nie powinno być zbyt dużo zadane, ale jemu jakoś nie uśmiechało się opuszczanie szkoły akurat wtedy. W ogóle pierwszy tydzień będzie tygodniem gorącym, bo znowu trzeba będzie przywyknąć do wczesnego wstawania i wytężonej nauki.

Zaproponował piętnastego września, ale ten dzień nie pasował Maxowi. Imieniny narzeczonej – wytłumaczył. Chciałby spędzić ten dzień ze swą ukochaną. Jako ostateczną datę ustalili trzynastego. Harry nigdy nie wierzył w przesądy, ale stwierdził, że piątek trzynastego nie jest zbyt trafionym pomysłem. Tak więc sobota dziewiątego. Harry nie musi się wtedy uczyć, a Max i Sam mają wolne.

- Skontaktuję się z tym gościem i potwierdzę datę spotkania. Potem dam ci znać – obiecał Max.

Potter skinął głową i pożegnawszy się pognał do wyjścia. Wsiadł na motocykl. Pojechał do londyńskiego mieszkania zajmowanego wcześniej przez niego i przez Yennefer. Pobiegł do komputera i sprawdził pocztę. Uśmiechnął się do siebie. Mistrz pozwolił mu na pewną autonomię w szpiegowaniu Lorda.

Miał ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa, ale powstrzymał się. Nie było czasu na głupoty. Spojrzał na zegar. Dochodziła dwunasta, a to znaczyło, że w Kwaterze nie było go już od trzech godzin. Nie przejął się tym. Był pełnoletni i miał prawo robić to, co chciał.


***


Do prowizorycznego gabinetu wszedł Samuel. Uważnie przyjrzał się swojemu bratu. Wiedział, że Max miał porozmawiać z Potterem. Wiedział też, że chłopak raczej nie będzie skory do zwierzeń.

- Nic ci nie powiedział – bardziej stwierdził niż zapytał.

Odpowiedziało mu ponure kiwnięcie głową. Max zrelacjonował całą rozmowę. Wspomniał nawet o propozycji, jaką złożył chłopakowi.

Sam ani razu mu nie przerwał. W milczeniu wysłuchał żalów młodszego. Na koniec uśmiechnął się z wyrozumiałością starszego brata.

- Dzieciuch – mruknął, kierując się w stronę drzwi. Uchylił się przed lecącą w jego stronę popielniczką. – A co myślałeś? Że Potter zacznie skakać z radości, że wszyscy interesują się jego życiem? Moim skromnym zdaniem, to on nienawidzi rozgłosu i czepiania się jego osoby. Jak będzie chciał coś ci powiedzieć, to powie.

- Powinien mi ufać.

- Z księżyca spadłeś, Max? W dzisiejszych czasach nikt nikomu nie ufa. Zdaje się, że Potter doszedł do tej wiedzy dużo wcześniej od ciebie.


***


Harry bez celu jeździł po ulicach. Nie chciało mu się siedzieć w zamknięciu. Czuł się wtedy jak ptak w klatce. Niby mógł latać, ale granica wolności była wyznaczana przez pręty.

Zatrzymał się przed centrum handlowym. Pamiętał, że był tu kiedyś z ciotką i wujem. Wtedy tego nie wiedział, ale teraz domyślał się, że chodziło jedynie o pozory. Ludzie zaczynali plotkować, że chłopak cały czas siedzi w domu. Petunia i Vernon, i tak musieli jechać po zakupy, wzięli ze sobą Dudleya. Harry miał zostać, ale Dursleyowie stwierdzili, że chłopak może coś zniszczyć w ich wysprzątanym domu.

Wzruszył ramionami, odganiając wspomnienia. Światło zmieniło się na zielone i chłopak ruszył. Nie wiedzieć kiedy znalazł się na drodze prowadzącej do Surey. Jakiś czas później wjeżdżał do miasteczka.

Ryk silnika wywabił z domów wszystkich mieszkańców, którzy akurat nie byli w pracy. Harry widział, że większość osób przemykała pod płotami, patrole policji jeździły częściej niż zwykle. Wokół parku zebrało się kilkanaście osób z aparatami i dyktafonami w rękach. Potter zatrzymał się przy kiosku i rzucił okiem na najświeższą gazetę. “Sprawcy mordu w Surey ciągle nie znani!” – głosił wielki, czerwony nagłówek. Kupił pismo i zaczął czytać.


Tydzień temu, małym miasteczkiem, Surey, nieopodal Londynu wstrząsnęła straszna wieść. W rzadko uczęszczanym parku znaleziono ślady walki. W okolicy dało się zauważyć mnóstwo krwi i mieczy, czy broni palnej.

Kobieta mieszkająca nieopodal miejsca tragedii zeznała, że około godziny 23.00 usłyszała ryk silnika. Kiedy wyjrzała przez okno zauważyła motocyklistę, który jechał w stronę parku. Przez szczelinę pomiędzy drzewami widziała walkę. Według jej zeznać “trupy padały gęsto”.

Ciał nie odnaleziono. Policja nie wypowiada się w tej sprawie.

Będziemy informować państwa o postępie śledztwa.

PJ



Miał ochotę zakląć szpetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś z Zakonu kupił mugolskie czasopismo. Jeśliby udało im się połączyć zeznania tej kobiety, czas, w którym zdarzenie miało miejsce z jego nieobecnością, to byłoby z nim krucho.

Odpalił silnik i pojechał w stronę domu swojego wujostwa. Musiał się upewnić, że Dudley i jego kumple nie zdradzą tajemnicy. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, żeby nie pozwolić na usunięcie im wspomnień z tego feralnego dnia.

Czuł na sobie spojrzenia ludzi. Jedne, pełne strachu i podejrzliwości. Inne, pod maską obojętności skrywające fanatyczne uwielbienie. Nie wiedział, co myśleli o nim ci ludzie, ani za kogo go uważali, ale był pewien, że nie może zostać tu zbyt długo.

Przejeżdżając obok parku widział patrole policji. Czekali na sprawcę tragedii nie wiedząc nawet, że sprawca ma siedemnaście lat i doświadczenia wiekowego starca.

Petunia Dursley przesadzała kwiaty w ogrodzie, kiedy Harry podjechał pod dom. Chłopak zauważył, że pomagała jej pani Meggins, sąsiadka mieszkająca po prawej. Zaparkował i zsiadł z motocykla. Podszedł do kobiet i przez chwilę przyglądał się ich pracy. Dopiero po chwili Petunia go zauważyła.

- Tak? – zapytała uprzejmym tonem. – Szuka pan kogoś?

- Czyżbyś mnie nie poznawała? – prychnął Harry. – Aż tak zmieniłem się przez te dwa miesiące?

Petunia przyjrzała się uważnie nieznajomemu mężczyźnie. Luźne, czarne spodnie, ciemna, skórzana kurtka tu i ówdzie pobłyskująca srebrnymi klamerkami. Na głowie kask, z czarnym szkłem ochronnym.

- Przepraszam, ale nie przypominam sobie abym pana znała – powiedziała w końcu.

Harry uśmiechnął się w duchu. Oczywiście, że ciotka nie mogła go poznać, kiedy był zamaskowany od stóp po głowę. Jego głos też się nieco zmienił. Przytłumiony przez kask i do tego odrobinę szaleńczy.

Podniósł ręce. Materiał kurtki podwinął się, ukazując czerwony podkoszulek i rewolwer. Petunia nie znała się na broni, ale wiedziała, że z tym człowiekiem nie należy zadzierać. Podniosła wzrok. Jej oczom ukazała się znana jej twarz. Twarz młodzieńca, który wiele w swoim życiu wycierpiał. Wyraz oczu wcale nie zmienił się przez ostatnie kilka tygodni. Jedynie włosy były dłuższe.

- Witaj ciociu. Gdzie Dudley?

Pani Meggins powoli wycofywała się w tył. Wiele słyszała o Potterze. Wszyscy tutaj uważali go za łobuza. Do takiej wizji dzieciaka przez lata zdążono się przyzwyczaić. Przez cały rok chłopaka nie było, przyjeżdżał tylko na wakacje, ale też nie całe, bo, jak mówili Dursleyowie, jeździł na obozy resocjalizacyjne dla trudnej młodzieży. Sama Meggins nie sądziła, żeby dzieciak był zdolny do wszystkich przypisywanych mu zbrodni. Ale teraz, kiedy w Surey zamordowano kilka osób, a ciał nie odnaleziono przeraziła się. W końcu nie każdy chodzi po ulicach z bronią w ręku.

Petunia zaprosiła siostrzeńca do domu i spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie jesteś tym Harrym, którego pamiętam – powiedziała prawie pieszczotliwie.

- Oczywiście – przytaknął. – Ludzie się zmieniają. To jest naturalna kolej rzeczy. Nie przyszedłem tu jednak po to, aby roztrząsać moje życie, lecz po to, aby porozmawiać z Dudleyem.

Nie spodziewał się, że Petunia odpowie. Kobieta jednak odpowiedziała. Beznamiętnym głosem zaczęła opowiadać.

Pięć dni temu do ich domu przyszło kilkoro ludzi. Byli policjantami. Stwierdzili, że Dudleya widziano na miejscu zbrodni i muszą go przesłuchać. Jednak chłopak nic nie powiedział. Stwierdził, że prędzej zgnije w więzieniu niż zdradzi tajemnicę i zaufanie, jakim obdarzył go nieznajomy morderca.

- Zabrali go – stwierdził Harry.

Petunia rozpłakała się na dobre i wtuliła w stojącego przed nim chłopaka. Wiedziała, że nie powinna okazywać słabości, ale była tylko człowiekiem.

Harry zdrętwiał pod jej dotykiem. Myślał, że już się wyleczył, ale najwyraźniej uraz pozostanie do końca życia. Trochę niezdarnie objął ciotkę. Zmusił ją do położenia się na sofie. Kobieta zwinęła się w kłębek i zaczęła dygotać.

Harry wyciągnął komórkę i wykręcił numer Maxa. Przez kilka minut rozmawiał z nim. Uśmiechnął się do siebie. Teraz wystarczy tylko poczekać.

Dwie godziny później pod dom podjechał radiowóz. Wszyscy sąsiedzi, a zwłaszcza Matilda Meggins przykleili nosy do szyb i ani myśleli przegapić widowisko.

Z samochodu wysiedli ludzie, w tym, o dziwo Dudley, który nie przypominał samego siebie. Nadal był gruby, ale wyglądał na zastraszonego. Pilnowało go dwóch policjantów. Z drugiego wozu wysiadło towarzystwo o tyleż ciekawe, co straszne.

Z domu Dursleyów wyszedł młodzieniec, który kiedyś tu mieszkał. Matilda nie wiedziała, o czym rozmawiają, ale była przekonana, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Harry w milczeniu patrzył na dwóch osiłków, którzy bardziej przypominali orangutany niż ludzi. Skinął im na powitanie głową i wymienił kilka zdawkowych uprzejmości. Kilka minut później policjanci odjechali, a Harry zapędził Dudleya do domu.

- Powinieneś się cieszyć, Dursley, że masz we mnie przyjaciela. Wrogowie prędzej czy później umierają – powiedział mu na ucho.

Jego mafijni znajomi, którzy, o ile dobrze się orientował, mieli znajomych w absolutnie każdym urzędzie odwalili kawał dobrej roboty. Przykazał Dudleyowi milczeć na jego temat, pożegnał się z ciotką, jednocześnie zbywając jej pytania wzruszeniem ramion.

- Mam swoje sposoby, ciociu.

Wyszedł z domu i zniknął wraz z zachodzącym słońcem.


***


Harry stał w drzwiach kuchni na Grimmuald Place i w milczeniu patrzył na siedzącą przy stole nastolatkę. Brązowe loki opadały na plecy. Nie widział oczu, bo dziewczyna miała na sobie przeciwsłoneczne okulary, chociaż w pomieszczeniu panował półmrok. Miał wrażenie, że już kiedyś ją widział.

- To Nicole – przedstawiła ją Hermiona. – Jest tutaj już od trzech dni.

- Nicole – jak echo powtórzył Harry. Smakował to imię. Znał kiedyś dziewczynę, która była kropla w kroplę podobna do tej, tylko trochę młodsza, ale tamta z całą pewnością nosiła inne imię. – Miło mi cię poznać, Nicole.

Uścisnął jej rękę. Galanteria przede wszystkim, potem przyjdzie czas na pytania – jak mówiła mu kiedyś Yennefer. Nie wyczuwał od dziewczyny magii takiej, jaka biła od Hermiony czy Rona, a nawet Dumbledore’ a. Magia Nicole była inna, bardziej subtelna.

Przez cały posiłek dziewczyna patrzyła na niego, choć, jak powiedziała pani Weasley, Nicole była niewidoma. Harry zdążył się dowiedzieć, że była wnuczką Nickolasa Fogga, członka Rady i dawnego przyjaciela Dumbledore’ a.

Grzecznie pożegnał się z wszystkimi i poszedł do swojego pokoju. Zrzucił z siebie kurtkę i położył się na łóżku. Był niemal pewien, że dziewczyna, która praktycznie znikąd pojawiła się w Anglii nie była prawdziwą Nicole.

Poczekał, aż wszyscy pójdą spać. Wymknął się z pokoju i zszedł piętro niżej. Podszedł do jedynych drzwi, które przez ostatnie tygodnie były wiecznie zamknięte. Był pewien, że to właśnie tam umieszczono Nicole, bo tylko tamten pokój był ostatnio wolny. Przez myśl przeszło, mu, że zachowuje się jak złodziej we własnym domu.

Ostrożnie otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Tak jak uczyła go Yennefer, najpierw sprawdzić, czy w pokoju nie ma żadnych niespodzianek, a dopiero później przystąpić do właściwego działania.

Światło ulicznej latarni wpadało przez okno i padało na łóżko, na którym leżała dziewczyna. Chłopak zapalił światło i podszedł do łóżka. Przysunął sobie krzesło i wygodnie się w nim rozsiadł. Czekał, aż nastolatka zorientuje się, że jest obserwowana.

Po chwili dziewczyna uśmiechnęła się. Nie otwierała oczu, ale chłopak był pewien, że już nie śpi.

- Witaj, Harry – odezwała się cicho. – Mógłbyś podać mi okulary.

Potter rozejrzał się dookoła. Wziął okulary z szafeczki nocnej i podał je Nicole. Brązowowłosa usiadła i dokładnie okryła się kocem.

- Co cię sprowadza do mnie o tak późnej porze, Harry?

- Ty, Nicole. A może raczej Sienno Connor?

Westchnęła w odpowiedzi.

- Więc jednak mnie poznałeś. I cały kamuflaż szlag trafił.

Powiedziała to w tak zabawny sposób, że chłopak roześmiał się. Spojrzał na nią załzawionymi oczyma.

- Może byś tak powiedziała mi, o co chodzi z tą utratą wzroku. Kiedy ostatnio się widzieliśmy wzrok miałaś całkiem sprawny. No i dlaczego wmawiasz wszystkim, że masz na imię Nicole?

Dziewczyna westchnęła i zaczęła opowiadać. Nie było sensu kłamać. Harry nie znosił kłamstwa i Sienna odnosiła wrażenie, że gdyby wcisnęła mu jakąś bajeczkę, to znienawidziłby ją jeszcze bardziej niż gdyby poznał prawdę.

Jej rodzicami byli Armando i Janice. Ojciec był wnukiem Nickolasa Fogga. Armando miał zatargi z Aurorami, bo nie popierał polityki Knota. Razem z żoną i córeczką ukrył się wśród mugoli, przybierając panieńskie nazwisko żony. Imię dziewczynki zostało zmienione z Nicole, na – Sienna.

Przez rok żyli jak mugole, nie mając żadnego kontaktu ze światem magicznym. Jej rodzice naprawdę zginęli w nieszczęśliwym wypadku, a ona trafiła do domu dziecka, jednak nie przebywała w nim długo. Raptem trzy miesiące później została adoptowana.

Jej nowymi rodzicami zostali bogaci ludzie, którzy mieli pełno wrogów. Pani Matilda prowadziła sklep kosmetyczny, a pan Joseph miał firmę fonograficzną. Mieszkali we Francji i było im wszystkim bardzo dobrze, jednak tylko przez trzy lata.

Samolot, którym lecieli do Nicei, aby odwiedzić matkę Matildy uległ uszkodzeniu. Rozbił się pięćdziesiąt kilometrów od celu. Tragedię przeżyło jedynie pięć osób, w tym Nicole. Wtedy to stała się niewidoma.

Zaopiekował się nią Nickolas. On i jego żona, wszelkimi znanymi sposobami próbowali przywrócić jej wzrok, ale nic nie działało. Zwrócili się nawet o pomoc do wiedźmy. Kobieta przywróciła dziewczynie wzrok, jednak w zmienionej formie.

- To była Czarna Magia, Harry. Wyleczyła mnie, ale wymagała ofiary. Moje oczy już nigdy nie wyglądały tak, jak wcześniej.

- To znaczy?

Nicole nie odpowiedziała. Zamiast tego ściągnęła okulary i uniosła powieki. Harry ze zdziwienia odskoczył w tył. Oczy nastolatki nie były takimi, jakimi je pamiętał. Nie były już wesołe i granatowe. Teraz źrenice były białe, a tęczówki wręcz złote. Najgorszy szok przeżył jednak patrząc na białka, które były czarne jak smoła.

- Tak, Harry. To moje oczy. To moja ofiara złożona Czarnej i Białej Magii. Kiedy nie mam na sobie okularów ze specjalnym filtrem nie widzę ludzi ani przedmiotów, a jedynie ich aurę.

- Aurę?

- Tak. We wszelkich odcieniach szarości. Nigdy nie spotkałam człowieka, który byłby nieskazitelnie biały, albo smoliście czarny.

- Biel to dobro, a czerń to zło? – chciał się upewnić chłopak.

Pokiwała głową. Milczała, pozwalając chłopakowi przetrawić zasłyszane informacje.

- Jaka jest moja aura? – zapytał po dłuższej chwili.

Skupiła się. Niewyraźna z początku plama zaczęła wyostrzać się. Zmarszczyła brwi. To, co widziała nie miało żadnego sensu, ani logicznego wytłumaczenia. Z resztą przyzwyczaiła się już, że na świecie mało jest logicznych rzeczy.

Zazwyczaj, kiedy sprawdzała czyjąś aurę, widziała ludzką postać, jasną bądź ciemną, ale zawsze ludzką. Teraz jednak nie była pewna, czy coś jej się nie przywidziało.

Człowiek, który przed nią stał nie był ani dobry, ani zły. Biel i czerń wirowały, tworząc zamazane plamy. Jedynie oczy były nieruchome. Zielone tęczówki i czerwone, pionowe źrenice.

- Nie wiem, jak interpretować twoją aurę, Harry – powiedziała w końcu.

- Powiedz może, co widziałaś?

- Ciebie, a jednak innego. Anioła, a jednak mrocznego.

- Że co?

Dziewczyna spokojnie powtórzyła. Dokładnie opisała twór, który miał jakoby być aurą Harry’ ego. Razem próbowali zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale byli zbyt zmęczeni, żeby móc normalnie myśleć.

- A może tu chodzi o to, że udajesz złego, choć naprawdę jesteś dobry? A może wręcz odwrotnie. Jesteś zły, a udajesz dobrego?

- Może – przytaknął chłopak.

Rozmawiali jeszcze przez kilkanaście minut, aż w końcu chłopak poszedł do siebie, twierdząc, że jest zbyt zmęczony, żeby cokolwiek robić. Dziewczyna pokiwała głową.

Kiedy Harry wyszedł, Nicole opadła na poduszki i uśmiechnęła się delikatnie. Myślała, że Harry nie będzie jej pamiętał. Albo, co gorsza, kiedy dowie się o niej prawdy to znienawidzi ją. Na szczęście obyło się bez żadnych niepotrzebnych starć.

Jednak to, że teraz z nim rozmawiała nie sprawiło, że czuła się lepiej. Nie powiedziała przyjacielowi wszystkiego, nie mogła. Zbyt dużo informacji na raz mogłoby zniszczyć wszystko. W dodatku częściowe zatajenie prawdy nie było kłamstwem.

Jej złote oczy zabłysły w mroku. Nickolas powinien być zadowolony. Udało jej się porozumieć z Harrym, sprawdziła wszystkich Zakonników, jakich do tej pory widziała, ale żaden nie był Kretem. Ron i Hermiona byli niemal całkowicie jaśni, choć zdarzały się ciemniejsze plamy. Cóż, nikt nie jest doskonały. Tak samo było z Ginny. Wilkołak był mroczny, ale jego serce świeciło się wyjątkowo jasnym blaskiem, a więc nie mógł być zły.

Zresztą w przypadku stworzeń czarnomagicznych nigdy nie można było być niczego pewnym.

- No i jak, dziadku? Dobrze się spisałam? – mruknęła zwijając się w kłębek. Chwilę potem zasnęła kamiennym snem.


***


Nickolas odłożył na bok księgę i uśmiechnął się do siebie, patrząc jednocześnie w wielką rzeźbioną misę. Wiedział, że Nicole sobie poradzi. W końcu nie na darmo była jego wnuczką.

Kiedy na środku pomieszczenia pojawił się wysoki mężczyzna ubrany w długi czarny płaszcz, Nickolas pospiesznie zasłonił misę i księgę.

- Witaj, Satana’ elu. Cóż sprowadza w moje skromne progi imiennika Największego ze Zbuntowanych?

- Wiesz co, Władco Losów, Panie Wszechrzeczy.

- Jestem tylko nędznym prowokatorem. Nie mam władzy nad ludzkimi losami. Mogę jedynie sprawić, że wybór stanie się łatwiejszy. Nie mogę ingerować w ich życie.

- Sama nasza obecność jest ingerencją. Jeśli coś zrobimy, coś się stanie, jeśli nie zrobimy niczego, stanie się coś innego.

- Widzę, że podszkoliłeś się w filozofii, mój przyjacielu.

Mimo iż słowa Nickolasa były gładkie i słodkie niczym miód, to dało się wyczuć w jego głosie tłumioną złość. Jego rozmówca natomiast był pewny siebie i niewzruszony na subtelne aluzje.

- Wracając do twojej prośby sprzed kilku lat. Niestety, po raz kolejny muszę odmówić. A tobie radzę zachowanie cierpliwości. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.

Satana’ el warknął coś niezrozumiałego. Zastanawiał się, czy ten stary piernik nie mógł przyspieszyć procesu. Przecież ludzkie istnienia były w jego władzy!

- Nie, Satana’ elu. To Pani Kosy ma moc przecinania kruchej nici życia. A teraz wybacz, jestem zmęczony.

Satana’ el wstał, skłonił się z przesadną kurtuazją i zniknął, tak samo nagle jak się pojawił.

Nickolas westchnął. Przywołał do siebie kartkę i pospiesznie nabazgrał kilka słów. Machnął różdżką, a list pojawił się wiele kilometrów dalej. Teraz Nicole musiała radzić sobie sama. On co najwyżej mógł poprosić Albusa, aby pozwolił jego wnuczce, niemagicznej notabene, jechać do Hogwartu.


***


Przez kolejne dni Harry i Nicole dużo rozmawiali. Było to tym dziwniejsze, że często z czegoś się śmiali, albo mieli miny tak ponure, że aż odechciewało się na nich patrzeć. Ron i Hermiona usilnie starali się dowiedzieć, jakie tajemnice ma przed nimi ta dwójka. Jednak wcale nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Harry i Nicole potrafili znikać na całe dnie. Nikt nie zauważył, żeby gdziekolwiek wychodzili, więc pewne było, że przebywają w domu. Jednak żaden z członków Zakonu, czy przyjaciół Pottera nie był w stanie powiedzieć, gdzie chłopak przebywa.

Tymczasem Nicole próbowała dowiedzieć się, co dręczy jej przyjaciela z okresu dzieciństwa. Furia milczał jednak jak zaklęty i tylko czasami wymknęło mu się, że to zbyt niebezpieczne, żeby mówić o tym na głos.

Dziewczyna wiedziała, że Harry nie powie jej niczego, jeśli nie będzie z nim całkowicie szczera. Nie miała pojęcia, jak Harry to robi, ale potrafił wyczuć kłamstwo na kilometr.

Starała się nie ingerować zbytnio w jego życie, tak jak mówił jej to dziadek, tacy jak ona nie byli stworzeni do życia między ludźmi i do decydowania o ich sprawach.

Wszyscy Zakonnicy byli mocno zdziwieni, kiedy okazało się, że Harry i Nicole zamykają się w pokoju chłopaka. Ogólnie wiadomą rzeczą było, że Potter stara się nie wpuszczać nikogo do swojej małej twierdzy.

W trzy dni od przybycia Nicole do Kwatery, młodzież dostała listy ze szkoły. Odgórnie postanowiono, że na Pokątną pójdą jedynie dorośli, z czym Ron, Hermiona i Ginny nie mogli dyskutować, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwiłby się Molly Weasley. Jedynie Harry nie przystał na takie przedstawienie sprawy. Poparła go Nicole.

- Durnie, w ogóle go nie znacie – stwierdziła. – Nie można uwięzić burzy, bo rozniesie wszystko, co spotka na swojej drodze, aby tylko móc się wydostać z klatki.

Potem Harry i Nicole wybiegli z domu. Tego samego dnia wieczorem wrócili obładowani książkami. Dziewczyna miała przy sobie ładnie skrojoną, czarodziejską szatę, która, jak powiedziała, będzie jej potrzebna.

Harry uśmiechnął się ironicznie do przyjaciół, z którymi kontakt słabł każdego dnia. Potter wiedział, że to nie oni, lecz on się zmienił. Dopiero teraz, po kilku miesiącach od pobytu w Wężowym Grodzie uzmysłowił sobie, że nie jest już tym, kim był wcześniej.

Jego przemiana nie nastąpiła z dnia na dzień, dlatego tak ciężko było mu ją zauważyć. Oczywiście, pobyt z Yennefer i Ginger bardzo pomógł mu i w pewnym sensie ułatwił mu zrozumienie przemian jakie w nim zachodziły. Najpierw była obojętność, dlatego nie przeszkadzało mu z kim i o czym rozmawia. Dopiero później przestał ufać. Dlatego nawet on mocno zdziwił się, że potrafi godzinami rozmawiać ze Sienną.

- No, Harry, za cztery dni do szkoły – odezwała się w środowe popołudnie Sienna. – Cieszysz się ze spotkania z kolegami?

Wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno, czy spotka się z nimi, czy nie. Tutaj miał własny pokój i w każdej chwili mógł robić co chciał, w granicach rozsądku, oczywiście. Tam musiałby mieszkać w jednym pokoju z kilkoma chłopakami i żyć ze świadomością, że w każdej chwili może zostać zdemaskowany.

- Raczej nie – odpowiedział po namyśle. – Wolałbym raczej pławić się w blasku…

- Chwały? – usłużnie dopowiedziała dziewczyna, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie.

- …wolności.

Harry znacząco popukał się w głowę. Ta dziewczyna, mimo iż bardzo ją lubił, potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji, jednak zawsze wychodziła cało z potyczek z nim.

- Idź mi stąd, padalcu jeden. Jestem za bardzo zmęczony, żeby się z tobą kłócić – rozkazał Harry.

Dziewczyna parsknęła stłumionym śmiechem. Chwyciła swoją białą laskę, która przez większą część roku była niewidzialna. Ot, umiejętnie rzucone zaklęcie Nickolasa działało nawet na nią.

Dotarłszy do swojego pokoju opadła na łóżko. O tak, ona też była zmęczona.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 06.06.2024 03:38