Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 17.01.2007 17:05
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Ostrzeżenie
Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może być brutalnie, a raczej na pewno będzie. Jeśli ktoś nie lubi krwi, niech nie czyta. Lojalnie ostrzegałam. A teraz, do czytania!

___________________________


ROZDZIAŁ 12
Anioł Zemsty


Harry zaklął szpetnie, w środku nocy zrywając się z łóżka. Pulsujący ból prawej ręki nie dawał mu nawet chwili wytchnienia. Dopiero po kilku minutach udało mu się skojarzyć, co było powodem tak brutalnej pobudki.

- Tom – syknął zaciskając z bólu zęby. – Kiedyś cię zabiję.

Z zaskakującą zwinnością wyskoczył z łóżka i w pośpiechu zaczął się ubierać. Zgodnie z panującą wśród Śmierciożerców modą, wszystko czarne. Do plecaka wrzucił fałszywe dokumenty i zbiegł po schodach. Musiał dostać się do mieszkania, w którym przyszło mu spędzić pierwszy miesiąc wakacji, bo to właśnie tam miał śmierciożercze szaty.

Kiedy wyprowadzał motocykl, zauważył błyszczące w mroku oczy. Stojąca w kuchennych drzwiach postać ruszyła w jego stronę. Chłopak dopiero, po chwili zorientował się, że była to Sienna.

- Spokojnie, nie zdradzę twojego sekretu – uśmiechnęła się dziewczyna, patrząc w rozszerzone strachem źrenice Harry’ ego. – Nie zapominaj, że potrafię rozpoznać, Czarną, jak i Białą Magię. Od początku wiedziałam, że jesteś naznaczony, że masz Znak Mrocznego Lorda. Idź, on nie lubi spóźnialskich.

Potter przez chwilę stał skonsternowany na środku korytarza. Panna Connor tymczasem uśmiechnęła się, ukazując ostre, białe ząbki. Zbyt ostre, jak na człowieka.

- Gdybym chciała zdradzić twój sekret zrobiłabym to już wcześniej – zapewniła, popychając chłopaka w stronę drzwi.

Harry otrząsnął się z odrętwienia i wytoczył swojego stalowego rumaka na ulicę. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszył przed siebie. Za zakrętem nikt nie byłby już w stanie go odnaleźć. Uśmiechnął się, w duchu dziękując Jesse’ emu za wbudowanie w motocykl niewykrywalnego świstoklika.

Niecałe dwie minuty od wyruszenia z Grimmuald Place 12, wbiegał po schodach wieżowca do mieszkania Lucjusza Malfoya. Już przy drzwiach powitała go Avada. Pogłaskał ją po łebku i potykając się wpadł do “swojego” pokoju. Zrzucił plecak i narzucił na siebie szaty. Założył maskę, upewniając się, że nikt go nie rozpozna. Zdeportował się.

Pojawił się w pewnym oddaleniu od wysokiego, straszącego ciemnymi oczodołami okien zamczyska. Otrząsnął się, wyczuwając lepiącą się do niego z każdej strony wrogą magię.

- Przeklęty Pałac – mruknęła wychodząca z ciemności postać. Jej błękitno-szare oczy błyszczały pod czarną maską.

- Vipera, miło cię widzieć. – Uśmiechnął się chłopak. – Nazwa, zaiste, adekwatna do miejsca.

- Tak – westchnęła kobieta. – Ponoć kiedyś był tutaj główny posterunek, czy raczej więzienie Inkwizycji. To miejsce przesiąkło cierpieniem jeszcze zanim zjawił się tutaj Gad.

- Czuję – skwitował Harry, oczyszczając umysł.

Zbliżyli się do wielkich wrót, nad którymi niezmiennie górował szyderczo wykrzywiony pysk gargulca. Pod nim zaś, jak węże wiły się gotyckie litery, układające się w zdanie, którego Harry nijak nie mógł odczytać.

- Lasciate ogne speranza, voi ch'intrate – przeczytała Yennefer. – Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją – przetłumaczyła. – Napis na bramie piekieł Dantego. Gad kazał umieścić tutaj ten napis, zupełnie, jakby zapraszał zbłąkanego wędrowca do kolejnej przygody. Cholerny ignorant słów.

- Bo człowiek zawsze robi wszystko na odwrót – skwitował Harry.

Malfoy przytaknęła. Ostrożnie popchnęła wrota i wsunęła się do środka. Potter wszedł zaraz za nią.

Glizdogon czekał na nich na końcu korytarza. W kilku słowach wyjaśnił mu, że lepiej nie denerwować dziś Pana, bo może się to źle skończyć dla delikwenta. Poza tym, Czarny Pan jest wyjątkowo podekscytowany wiadomościami przyniesionymi przez szpiega, który dla niepoznaki posługiwał się pseudonimem “Puchacz”.

Harry uśmiechnął się ironicznie i z wisielczym humorem człowieka wyrwanego ze snu stwierdził, że teraz muszą tylko odnaleźć wszystkich animagów – sowy.

- Powodzenia – prychnęła Vipera. – To tylko jakieś dwa tysiące zarejestrowanych, do tego pewnie ze trzy niezarejestrowanych i co najmniej setka demonicznych. Szukaj wiatru w polu.

Peter przerwał ich pogawędkę chrząknięciem. Stali teraz przed sporymi drzwiami ze stalowymi okuciami. Pettigrew pchnął je, wpuszczając do środka Bezimiennych.

Oboje skłonili się zaraz po przestąpieniu progu. Lord Voldemort odwrócił się dopiero po kilku minutach. W jego oczach migotało odbite światło świec i coś jeszcze, ale ani Yennefer, ani Harry nie byli w stanie tego zinterpretować.

Czarny Pan błysnął zębami w parodii czułego uśmiechu. Potterowi bardziej przywodził na myśl szykującego się do ataku drapieżnika niż człowieka.

- Niezmiernie cieszę się, że przybyliście, moje Anioły. – Uśmiechnął się kpiąco. – Nadszedł czas, abyście mogli udowodnić swoją przydatność.

Oboje spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Nie podobało im się to, wcale a wcale. Nie od dziś wiadomo było, że Czarny Pan to psychopatyczny maniak czystej krwi, choć sam był tylko szlamowatym potomkiem Slytherina. Salazar pewnie przewracał się w grobie obserwując poczynania swojego wnuka – skonfundował Harry.

Gad tymczasem zupełnie nie przejmując się skonsternowanymi Bezimiennymi przechadzał się po pomieszczeniu.

- Doszły mnie słuchy, że ten, którego darzyłem zaufaniem zdradził. Chciał zając moje miejsce, skubany.

Jasna brew Yennefer podjechała niemal do połowy czoła. Czarny Pan nie przeklinał. Czarny Pan uchodził za uosobienie spokoju, choć hojnie rozdawane Cruciatusy podczas spotkań były już normą.

Harry spojrzał na Yennefer. W jej oczach dostrzegał tą samą niepewność, która trawiła również jego serce. Voldemort był nie w humorze, delikatnie powiedziawszy, choć jeszcze nikt nie zginął, ani nie został potraktowany wyjątkowo paskudnym zaklęciem.

Żadne z nich mu nie przerywało. Mijałoby się to z celem, poza tym jeszcze zależało im na życiu.

Tymczasem Voldemort opadł na fotel i niewidzącym wzrokiem wodził po ścianach. Sprawiał wrażenie człowieka chorego, którego męczą gorączka i koszmary. Zdawało się, że w jego czerwonych oczach błyszczało człowieczeństwo, jednak Harry szybko odrzucił od siebie tę myśl. Riddle był potworem i niczym więcej.

- Kruk – podjął po chwili Czarny Pan. – To człowiek, który już dawno powinien umrzeć. Ale niestety, śmierć najwyraźniej nie ma na niego ochoty, dlatego to my musimy się go pozbyć. Szpieg donosi, że wynajął mieszkanie w mugolskim Londynie, ale nad wyraz często bywa we “Wściekłym Bazyliszku”. Wiecie, co macie robić?

Odpowiedziały mu pełne zrozumienia pomruki.

- Potter – syknął Tom, odzyskując panowanie nad sobą, – mam nadzieję, że nie stchórzysz?

- Jestem Gryfonem – prychnął chłopak, jakby to miało wystarczyć za całe wyjaśnienie.

Voldemort odprawił Bezimiennych i głębiej zapadł się w fotelu. Wiedział, że Potter jest wyjątkowo uparty i arogancki, nieraz słyszał to od Snape’ a. Zdawał też sobie sprawę, że chłopak jest Gryfonem, a ci słynęli z lekkomyślnej odwagi. Wątpił jednak, żeby chłopak posunął się do morderstwa, chociaż po Potterze można się było wszystkiego spodziewać.

Glizdogon siedział skulony w kącie i zastanawiał się, czy przebiegły plan Czarnego Pana właśnie na tym polegał.

Zniszczyć duszę Harry’ ego? Nic prostszego! Wystarczy oddelegować go do misji samobójczej, która będzie musiała skończyć się śmiercią jednego bądź drugiego przeciwnika. Peter uśmiechnął się drwiąco. Lord czasami miał naprawdę szalone pomysły.

Tymczasem Yennefer i Harry znaleźli się w londyńskim mieszkaniu Lucjusza. Ściągnęli z siebie szaty i spojrzeli na siebie. Oboje byli zmęczeni.

Zegar wybił godzinę czwartą rano. Na zewnątrz powoli zaczynało świtać. Harry zafascynowany patrzył jak budzi się nowy dzień. Kolory stopniowo zmieniały się w cieplejsze. Od fioletu, poprzez czerwień i pomarańcz do żółci.

Yennefer kazała mu wracać do Kwatery i zabrać stamtąd wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Potem mieli się spotkać u wejścia do Dziurawego Kotła.


***


Chłopak ostatni raz rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy wszystko zabrał. Ubrania zapakował do kilku reklamówek, to samo zrobił z książkami. Zmniejszył to wszystko i wpakował do plecaka, z którym ostatnimi czasy się nie rozstawał.

Przekradał się przez korytarze, nie chcąc być zauważonym przez domowników. Szczególnie zależało mu na uniknięciu Molly Weasley i Moody’ ego, który jak na złość bardzo często przebywał na Grimmuald Place 12.

Przy drzwiach wyjściowych znowu spotkał Siennę. Dziewczyna przytuliła się do niego, jak do starszego brata. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Powodzenia. Tylko pamiętaj, że nie zawsze trzeba zabić, żeby uśmiercić.

Chłopak spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Ta jednak nie odpowiedziała. Pomachała mu ręką i odeszła w stronę kuchni. Harry jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, ale w końcu musiał wyjść, jeśli nie chciał zostać przyłapany.

Tymczasem Molly nerwowo chodziła po kuchni. Już godzinę temu wysłała Hermionę po Harry’ ego, ale dziewczyna wróciła po kilku minutach, twierdząc, że chłopak nie odpowiada, a drzwi są zamknięte i do tego zabezpieczone dodatkowymi zaklęciami. Kobieta nie miała pojęcia, gdzie mógł przebywać Potter, ale odnosiła wrażenie, że na pewno nie ma go w Kwaterze.

Hermiona, Ron i Ginny chodzili po całym domu i szukali przyjaciela, ale tego nigdzie nie było. Ron posunął się nawet do zaglądania pod dywany, co Hermiona skwitowała prychnięciem. Jedynie Nicole nie brała udziału w ogólnym rozgardiaszu. Dziewczyna wiedziała, że Harry zbyt prędko nie wróci do Kwatery. Martwiła się jedynie tym, że zrobi on jakieś głupstwo, którego będzie żałował do końca życia.


***


Yennefer już na niego czekała. Krytycznym wzrokiem obrzuciła chłopaka. W końcu wyciągnęła z kieszeni bandamę i zawiązała mu ją na głowie, uprzednio machając kilka razy różdżką i mrucząc pod nosem zaklęcie mające zamaskować bliznę. Uśmiechnęła się widząc końcowy efekt.

Nałożyła na głowę obszerny kaptur. Potterowi kazała jak najniżej opuścić głowę. Chwyciła go za rękę i razem przenieśli się na Nokturn.

Chłopak rozejrzał się dookoła. W tej części ulicy jeszcze nie był. Jego uwagę zwrócił wielki szyld w kształcie wijącego się węża ze srebrnymi łuskami i złotymi ślepiami. Nad nim unosiły się mieniące się litery układające się w napis : Wściekły Bazyliszek.

- Bez mieszka złota tu nie wchodź, bo i tak cię nie wpuszczą. Bez dodatkowego zabezpieczenia w postaci noży też. A teraz siedź cicho i pozwól mi rozmawiać – powiedziała cicho Yennefer.

Podeszła do drzwi i mocno w nie zapukała. Po chwili otworzyło się niewielkie okienko w górnej części lewego skrzydła. Ukazała się w nim naznaczona siateczką zmarszczek twarz mężczyzny.

- Czego? – warknął wywiewając w ich stronę cuchnący alkoholem oddech.

- Widzenia z twoim szefem – równie chłodno odpowiedziała Vipera. – Raczej nie byłby zachwycony, że odstraszasz potencjalnych pracowników. – Uśmiechnęła się dwuznacznie.

Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie, ale wpuścił ich do środka.

Harry cały czas miał spuszczoną głowę jednak jego oczy czujnie rozglądały się na boki. Nie podobało mu się to miejsce, zwłaszcza, że pod ścianami i przy stolikach stali skąpo ubrani chłopcy, a gdzieś w tle mignęło mu nawet kilka roznegliżowanych kobiet.

Zbliżył się do Yennefer, kiedy poczuł na sobie spojrzenia zabawiających się tu ludzi. Miał zamiar coś powiedzieć, ale Vipera machnęła zbywająco ręką.

Malfoy podeszła do brązowowłosego młodzieńca.

- Witaj, Upadły Aniele. – Uśmiechnęła się szeroko.

- Witaj, Vipero. – Odpowiedział. – Domyślam się, że nie przyszłaś tu z powodu…

- Dobrze się domyślasz. – Ucięła. – Potrzebuję informacji.

Skinął głową, pociągnął Harry’ ego i Viperę po schodach. Zatrzymał się dopiero przy jednym z pokoi i rozglądając się na boki wpuścił ich do środka. Potter aż skrzywił się na widok cukierkowego różu królującego w pomieszczeniu.

- Widzę, że ci się tu nie podoba – mężczyzna zwrócił się do Harry’ ego. Już nie był szeroko uśmiechnięty.

Potter prychnął w odpowiedzi, skupiając wzrok na Viperze, która jako jedyna sprawiała w miarę normalne wrażenie.

- Słuchaj, Dick. Sprawa jest poważna. Ja i młody mamy sprzątnąć pewnego człowieka, ale pojęcia nie mam gdzie go odszukać – odezwała się Yennefer.

- Czemu przyszłaś z tym do mnie?

- Bo ty również chciałbyś się go pozbyć.

- Kruk – syknął Dick. – Słucham w takim razie.

- To proste. Powiesz nam, gdzie on jest, a my go sprzątniemy – mruknął niewyraźnie Harry.

Dick spojrzał na niego pukając się w głowę.

- Idź się zabić, kretynie. Kruk to osoba, której boi się sama śmierć. Cztery razy wylizał się po ataku wampirów, albo jakichś innych monstrów. Raz sfingował własną śmierć.

- To trafił na godnego siebie przeciwnika – mruknęła Yennefer, pokazując lekko wydłużone kły. – Furia, zechcesz pokazać…

- Nie – warknął Harry.

Kobieta westchnęła teatralnie. Pod nosem mamrotała coś o rozwydrzonych szczeniakach i niewychowanej młodzieży.

Dick patrzył na to ze zdziwieniem. Z doświadczenia wiedział, że Viperze się nie odmawia. Kobieta wyglądała na najniewinniejszą osobę na świecie, ale tak naprawdę umiała pokazać pazurki.

- Nie znam jego adresu, nie pytam o takie rzeczy – powiedział w końcu. – Ale jeśli chcecie, to możecie tu na niego poczekać. Tylko porozmawiajcie najpierw z szefem, bo wątpią, żeby zgodził się na wasz pobyt tutaj.

- Bazyli miałby się nie zgodzić? – Uśmiechnęła się prowokująco Yennefer. – Chyba jeszcze mnie nie znasz, Dick.

Kobieta wyszła, przykazując Dickowi i Harry’ emu, żeby czekali na nią i pod żadnym pozorem nie opuszczali pokoju. Potter jęknął coś o tym, że jego oczy dłużej nie zniosą katorgi w postaci wszędobylskiego różu.

Gdy Yennefer wyszła Dick z wyczekiwaniem spojrzał na siedzącego przed nim chłopaka.

- No? Słucham. Jak poznałeś, Viperę?

- To raczej ona poznała mnie – mruknął Harry, potężnie ziewając.

W myślach klął na Voldemorta ile wlezie, zastanawiając się, czy tamten cierpi może na bezsenność. Chłopak był wykończony i najchętniej położyłby się w ciepłym łóżku i nigdy z niego nie wychodził.

Yennefer wróciła dwadzieścia minut później. Uśmiechnęła się szeroko do dwóch chłopaków, z czego jeden, mimo iż wyglądał na nastolatka był sporo starszy od niej.

- Twój szef to miły gość – skwitowała patrząc na Dicka. – Wystarczą silne argumenty, żeby przekonać go do swoich racji.

- Jakie na przykład? – trochę przekornie zapytał brązowowłosy.

- Zamknięcie lokalu.

Dick został zmuszony do zaprowadzenia Harry’ ego i Yennefer do jakiegokolwiek pokoju, który nie wyglądał jak żywcem wyjęty z katalogu dla klasycznej barbie.

Potter został oddelegowany do łóżka, tymczasem Malfoy zaczęła krążyć po pubie i podpytywać ludzi. Pod wieczór zgromadziła już taki zapas wiedzy teoretycznej o Kruku, że spokojnie mogłaby brać udział w konkursie wiedzy na jego temat. Problem z nim polegał jednak na tym, że większość opowiadanych historyjek była bujdą wyssaną z palca.


***


We “Wściekłym Bazyliszku” spędzili już dwa dni, a Kruk ani razu się nie pokazał. Co więcej, bywalcy zaczęli się nawet interesować przedłużającą się obecnością dwóch zakapturzonych osobników, którzy całe dnie spędzali na grze w karty.

- Przegrywasz, Furia – prychnęła Vipera, kiedy po raz kolejny wygrała w pokera.

Harry w odpowiedzi pokazał jej język i skinął na kręcącą się w pobliżu kelnerkę. Zamówił dzbanek piwa kremowego i tyle samo wody mineralnej.

- Mówiłem, że nie umiem grać – kontynuował przerwany wątek. – A ty, zdaje się, miałaś mnie nauczyć tej jakże wspaniałej sztuki.

- Nie małpuj. Takie zachowanie nie przystoi dżentelmenowi.

- Kto powiedział, że jestem dżentelmenem?

Yennefer w odpowiedzi pociągnęła zdrowy łyk piwa. Kobieta nigdy nie lubiła siedzieć zbyt długo w jednym miejscu, co więcej nie lubiła też robić cały czas tych samych rzeczy. Z nudów zaczęła opowiadać chłopakowi o obowiązujących wśród arystokratów zasadach.

Harry słuchał tego wszystkiego z wystudiowanym zainteresowaniem. Owszem, było to ciekawe, ale jemu w najmniejszym stopniu niepotrzebne. Arystokratą nie był, choć, jeśli by się nad tym zastanowił, to miał do tego większe prawo niż ktokolwiek inny. Uważniej zaczął słuchać dopiero wtedy, kiedy Vipera wspomniała coś o zaręczynach Dracona.

- Mogłabyś powtórzyć? – przerwał jej w połowie zdania.

Malfoy zgromiła go wzrokiem, mówiąc przy tym, że nieładnie jest przerywać starszemu, ale powróciła do wcześniejszej myśli. Powiedziała o tym, że jej kuzyn już od urodzenia miał przeznaczoną kandydatkę na małżonkę. Ona sama również, ale jako iż była w połowie wampirem mogła skorzystać z ich prawa i odwołać swoje zaręczyny.

Wyjaśniła, że Pansy, mimo iż nie ma bardzo wysokiego statusu wśród arystokratów, to pochodzi z bogatej rodziny i z całą pewnością jest jedną z odpowiedniejszych partii. Drugą kandydatką była Millicenta Bulstrode, ale ta miała za niski status i o wiele mniejszy majątek.

- Rany, żyjemy w dwudziestym wieku, a nie w średniowieczu! – jęknął Harry.

Yennefer wzruszyła ramionami. Te wszystkie układy zostały ustalone bardzo dawno temu i nikomu nie przyszło do głowy, by zmieniać tradycję.

- A ty, kogo chciałabyś za męża?

- Demona – odpowiedziała po prostu. – Mam nawet odpowiedniego kandydata, ale chłopak jest już zajęty, a nawet jeśli nie, to wkrótce będzie.

Dalszą konwersację przerwało pojawienie się Kruka, o czym poinformował ich Dick, który stał akurat niedaleko nich. Upadły Anioł odszedł razem z mężczyzną, a Harry i Yennefer czujnie zaczęli obserwować schody.

- Właściwie, dlaczego Upadły Anioł? – zapytał Harry.

- A dlaczego nie? Tamta dziewczyna w kącie – wskazała wysoką kobietę w skąpym, różowoczerwonym wdzianku – to Różany Pączuszek. A tamten chłopak – tym razem pokazała wysokiego blondyna w skórzanych spodniach i czarnej koszuli z siatki – to Adonis.

Harry przyjrzał mu się uważnie. Młodzieniec, a może już mężczyzna, tego nie był pewien, naprawdę był przystojny. I z całą pewnością zasługiwał na miano Adonisa. Spojrzał na Yennefer.

- A ty, skąd ich znasz? Przebywanie w takich miejscach raczej nie przystoi damie.

- A kto powiedział, że jestem damą? – odparowała.

Potter pokręcił głową. Uwielbiał te słowne gierki. Prawie cały lipiec spędził na takich zabawach. Jak nie z Yennefer to z Corinne lub Martinem. Teraz był w tym niemal tak dobry jak oni, ale do mistrzostwa było mu jeszcze daleko.

Po schodach zszedł wyjątkowo zadowolony z siebie Kruk. Opuścił lokal, nie zaszczycając bywalców nawet przelotnym spojrzeniem. Adonis przez chwilę śledził go wzrokiem, a potem poszedł na górę. Po kilkunastu minutach zbiegł ze schodów i podszedł do Vipery. Szepnął jej kilka słów, po których kobieta zerwała się na równe nogi i podążyła w stronę, z której przyszedł Adonis. Sam chłopak opadł na zajmowane przez nią krzesło i z umiarkowanym zainteresowaniem spojrzał na Pottera.

Harry nie zamierzał jednak odpowiadać na nie zadane pytanie. Pociągnął potężny łyk piwa i tępym wzrokiem zaczął wpatrywać się w blat stolika.

Adonis patrzył na niego zdziwionym wzrokiem. W tym lokalu widywał już różną klientelę, ale siedzący przed nim chłopak był najdziwniejszą postacią, jaka zawitała do “Wściekłego Bazyliszka”. Był połączeniem współczesnego mugola i czarodzieja. Czuć było wokół niego szczelny mur zbudowany z niedomówień.

Yennefer wróciła pół godziny później. Teraz bardziej przypominała chmurę gradową niż dystyngowaną młodą damę, którą była jeszcze kilka godzin wcześniej. Rzuciła na stół kilka monet.

- Powiedz swojemu szefowi, żeby pozwolił Upadłemu odpocząć. Jeśli się nie zgodzi, to powiedz, że będzie miał na głowie wściekłego wampira – zwróciła się do Adonisa, który skinął głową i pobiegł w stronę zaplecza.

Tymczasem Malfoy ruszyła w stronę drzwi, a zaraz za nią powlókł się Harry. Wyszli na chłodne, wieczorne powietrze. Kobieta wyciągnęła z kieszeni niewielką kulkę, która po chwili zmieniła się w trójwymiarową mapę północnych przedmieść Londynu. W jednym z domów migotała czerwona kropka.

- Tam się pojawimy – oznajmiła. – Załóż kaptur.

W czasie, kiedy Harry zakładał na głowę obszerny kawał materiału, którego najchętniej by się pozbył, kobieta zdążyła wytworzyć portal. Oboje wskoczyli w niego i już po chwili zaułek na powrót został zacieniony.


***


Salon był przestronny. Ciemna podłoga kontrastowała z jasno-beżowymi ścianami, wiszące tu i ówdzie pejzaże w brązowych ramach nadawały pomieszczeniu przyjemny wygląd. Z sufitu zwieszał się jednak współcześnie wyglądający kandelabr, który psuł całe wrażenie archaiczności.

Yennefer rozejrzała się dookoła, szukając jakiegokolwiek ciemniejszego kąta. Znalazła go pomiędzy drzwiami a przeszkloną szafką, za którą stała wieża i stos równiutko poukładanych płyt CD.

Harry usiadł w odwróconym tyłem do drzwi fotelu i zapatrzył się w migające światła przejeżdżających za oknem samochodów. Czekał. Czuł na sobie spojrzenie bystrych oczu Yennefer i czegoś jeszcze, czegoś nieuchwytnego. Zignorował strach wpełzający mu po plecach i odkręcający się wokół szyi. Nie mógł się teraz wycofać. Zresztą Kruk nacisnął mu na odcisk, a chłopak nie zamierzał tego wybaczyć.

Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy – jak mówiło jedno z mugolskich powiedzeń. Harry bynajmniej nie uważał się za Boga, ale miał świadomość, że władza jest przyjemna. Zdawał sobie jednak sprawę, że takowa deprawuje. Przykładem mógł tu być Voldemort albo Dumbledore.

Za plecami poczuł ruch, a chwilę potem ktoś oświecił jarzeniówkę. Chłopak zmrużył oczy. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, ktoś wbijał mu różdżkę w szyję. Przelotnie spojrzał na nachylającego się w jego kierunku mężczyznę.

- Kruk, jak mniemam – powiedział spokojnie, z doskonale wyczuwalnym chłodem w głosie. – Przyszedłem cię ostrzec.

- Ostrzec? Przed czym? – prychnął tamten.

- Przed tym, co czai się w mroku. Przed tym, czego ludzkie oko nie powinno widzieć. Przed Czarnym Panem i przed jego siepaczami. Zwłaszcza przed siepaczami.

- A kimże ty jesteś, żeby wiedzieć takie rzeczy?

Harry uśmiechnął się w odpowiedzi. Z głośników wierzy popłynęła muzyka Vivaldiego. “Wiosna”… Wszystko budzi się do życia, ale Kruk już niedługo miał je stracić.

- Ja? Ja jestem Aniołem Zemsty, Bezimiennym w służbie Czarnego Pana.

Yennefer wyłoniła się z mroku i bezszelestnie podeszła do mężczyzny. Chwyciła go za ramiona i, wyrywając z ręki różdżkę, popchnęła w stronę najbliższego fotela.

- A ja jestem tym, który przyniesie ci śmierć. Jestem Aniołem Śmierci w służbie Czarnego Pana.

Kruk prychnął pogardliwie. Dwójce dzieciaków zachciało się zgrywać zbirów. Zresztą włamanie się do jego tymczasowego lokum wcale nie było trudne i byle złodziejaszek poradziłby sobie z wyłamaniem drzwi lub okien.

Powoli zaczął zbierać energię, która pozwoliłaby mu stworzyć iluzję policjantów walących w drzwi.

- Uważaj, Yen – mruknął Harry. – Nasz ptaszek chce wyfrunąć z klatki.

Kobieta w odpowiedzi kiwnęła głową i sięgnęła do kieszeni szaty. Wyciągnęła z niej niewielki pasek śliskiego materiału i wprawnym ruchem obwiązała go wokół szyi Kruka. Ten poczuł, jak opuszczają go wszelkie siły. Wyczuwał jeszcze energię, tlącą się jak płomyczek nadziei, ale i ona wkrótce odeszła.

Był teraz zdany na łaskę dwójki smarkaczy, które uważały, że wszystko im wolno. Gdyby nie fakt, że był unieruchomiony i do tego pozbawiony magii pokazałby im gdzie raki zimują.

- Masz może ochotę dać mu coś od siebie? Bo kiedy ja z nim skończę nie będzie się do niczego nadawał – zapytała beznamiętnie Yennefer, ale Harry wiedział, że jej oczy błyszczą wściekłością.

- Mam dla niego prezent. Na pożegnanie – szepnął chłopak, uśmiechając się niemal czule.

Nie wyciągnął różdżki i nie machnął nią wykrzykując inkantację zaklęcia. Usiadł za to na fotelu i zaczął opowiadać o grudniowych wydarzeniach, kiedy to Kruk rzucił na Hermionę klątwę Moriatusa. Oczywiście, o tym, że to on rzucił klątwę dowiedział się dopiero kilka godzin wcześniej od Dicka. Harry potrafił być bardzo przekonujący, jeśli czegoś chciał.

Yennefer była pod wrażeniem. Rozsiadła się w drugim fotelu i spoglądała na swojego towarzysza broni. Harry patrzył w oczy Krukowi i mówił, jakby streszczał książkę, a nie opowiadał o autentycznych wydarzeniach, w których sam brał udział.

Z każdym jego słowem w serce Kruka wlewał się jad, który zagościł już tam na stałe. Jad, który odbierał zmysły i sprowadzał nieszczęście. Yennefer wiedziała, że Potter wykorzystuje w swojej przemowie pewne elementy Magii Słów, którą ona sama się posługiwała, ale wiedziała też, że zmienianie czyichś emocji nie leżało w gestii władającego słowem. To była raczej zapomniana sztuka teleempatii, jednak wątpiła, żeby akurat w Potterze obudziły się uśpione przez wieki moce.

Po dwudziestu minutach chłopak skończył mówić i opuścił pokój. Kruk nie przypominał teraz pewnego siebie człowieka, jakim był wcześniej. Był raczej kłębkiem nerwów. Vipera wiedziała, że teraz mogła robić z nim co chciała, bo mężczyzna, zamknięty w szczelnych murach własnego umysłu i duszy, z całą pewnością nie będzie próbował ucieczki.

Uśmiechnęła się szeroko, ale w jej uśmiechu nie było radości. Była za to zapowiedź długich tortur i jeszcze dłuższego cierpienia.

- Mam nadzieję, że pamiętasz Dicka, Upadłego Anioła, lub, jak to ty określałeś, swoją małą zabaweczkę. Mam od niego wiadomość.

Wyjęła różdżkę i machając nią jakby od niechcenia rzuciła w jego stronę Tormentę. Po kilku minutach, kiedy krew zaczęła płynąć mu z nosa przerwała zaklęcie. Jej nozdrza zadrgały nerwowo, kiedy poczuła zapach czerwonej cieczy. Odgoniła od siebie niepotrzebne myśli. Nie mogła teraz pozwolić, aby Bestia nad nią zapanowała.

Skupiła się. Babka Vivian uczyła ją, że Magia Słów to nie przelewki. Używając jej należało się liczyć z niepowodzeniem, bo słowo to nie zaklęcie, choć mogło osiągnął podobny skutek. Yennefer zawsze nazywała umiejętność posługiwania się tą dziwną dziedziną magii siłą sugestii.

- Nie zabiję cię – zaczęła znowu. Wydawało jej się, że mężczyzna odetchnął z ulgą, ale mogło to być tylko przywidzenie. – Sam to zrobisz. Teraz pójdziesz do kuchni i przyniesiesz z niej najostrzejszy nóż, jaki posiadasz.

Jej głos był spokojny i przywodził na myśl ciekły miód. Słowa oblepiały umysł, paraliżowały zdrowy rozsądek i nakazywały posłuszeństwo. Kruk był jak bezmyślny robot. Mechanicznym krokiem wyszedł z salonu i wrócił dopiero po kilkunastu minutach, w ręce trzymając tasak do mięsa i ząbkowany nożyk do krojenia pomidorów.

- Podetnij sobie żyły lewej ręki – rozkazała.

Kruk próbował walczyć z coraz bardziej ogarniającą jego umysł niemocą. Na nic jednak zdały się jego wysiłki. Blondwłosa piękność była od niego o wiele potężniejsza. Jego racjonalna część umysłu znowu została wyłączona, a ręka sama przecięła skórę.

- Wbij sobie nóż w brzuch, przekręć go kilka razy, a potem odrzuć na bok – padł kolejny rozkaz. – Wyrwij sobie serce i rzuć nim o ścianę.

Yennefer wiedziała, że na nic więcej nie wystarczy czasu. Eliksir czuwania, który zawczasu podała mężczyźnie przy tak dużej utracie krwi tracił swoje właściwości, a jeśli organizm tracił pompę, która zaopatrywała go w krew, to zgon następował w ciągu kilku minut.

Mężczyzna opadł na ziemię, drżąc konwulsyjnie. Otwarta rana na piersi strasznie krwawiła, tak samo jak brzuch. Kruk znieruchomiał, a potem ostatni raz wrzasnął przeraźliwie. W spazmach bólu ostatnią jego myślą było, że oto dwójka dzieciaków go pokonała.

Kobieta machnęła różdżką mamrotając pod nosem zaklęcie. Do jutra nie będzie śladów po użytym zaklęciu, a efekt jaki nim wywołała był… cóż, mugolskie horrory z gatunku “krwawa jatka” na pewno nie powstydziłyby się takiej scenografi.

Vipera uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błyszczało szaleństwo wywołane krwią, której dookoła było pełno. Podeszła do wieży i uruchomiła opcję ciągłego odtwarzania tego samego kawałka. “Wiosna” Vivaldiego. Muzyka, przy której najlepiej było jej zabijać. Bo Yennefer była mistrzynią w swoim fachu. Dla niej śmierć była sztuką i fascynowała ją tak samo jak ludzka dusza. Ona nie miała ani jednego, ani drugiego. Jako wampir nie posiadała “boskiej cząstki” i nie mogła też umrzeć.

Z pomieszczenia usunęła ślady czyjejkolwiek bytności w tym domu. Jedynie zmasakrowane zwłoki świadczyły o tym, że odegrała się tu tragedia. Powolnym krokiem opuściła salon i weszła do niewielkiej kuchni.

Harry siedział przy stole i popijał gorzką herbatę. Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na swoją towarzyszkę.

- Już?

Skinęła głową. Zaniepokoiła ją trochę bierna postawa chłopaka. Ona sama, kiedy zabiła po raz pierwszy przez kilka dni nie wychodziła ze swojego pokoju. Dopiero matka wytłumaczyła jej, że odbieranie innym istotom życia leży w jej naturze i, że nic na to nie poradzi. Z czasem nauczyła się z tym żyć, ale jeśli nie miała wyraźnego powodu, nie używała swoich zdolności do zabijania.

- Ja nie zabiłem – powiedział ni z tego ni z owego Harry. – Ja jedynie odebrałem mu nadzieję.

Pokiwała głową. Jakaś irracjonalna myśl podpowiadała jej, że pomału wchodzi jej to w nawyk.

Chłopak miał rację. To ona zabiła, ale Potter również nie był bez winy. To on po prostu siedział w kuchni i jakby nigdy nic popijał herbatę, kiedy ona się bawiła. Pozwolił jej na to, pozwolił, aby życie zostało odebrane innej żywej istocie, innemu człowiekowi. A przecież mógł to powstrzymać. Wystarczyło tylko, żeby nie pozwolił jej dokonać prywatnej zemsty za Dicka.

Nie, nie mógł tego zrobić, bo ona już wtedy była po części opanowana przez Bestię, choć jeszcze ją kontrolowała.

- Chodźmy stąd – mruknęła. – Znajdą go dopiero za kilka, może kilkanaście godzin, ale chciałabym być jak najdalej stąd. Im dłużej tu przebywamy tym łatwiej będzie nas namierzyć.

Jeszcze raz machnęła różdżką, myjąc, a potem odsyłając kubek, w którym pił Harry na miejsce. Wykonała jakiś skomplikowany ruch i mamrotała przy tym niezrozumiałą, łacińską formułkę.

- No, – uśmiechnęła się – teraz już na pewno będą mieli problem z rozpoznaniem nas.

Wytworzyła portal. Wskoczyli w niego. Cały dom znowu pogrążył się w ciemności. Jedynie kontrolka wieży dawała nikły blask.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.05.2024 10:52