Zagubiony, tłumaczenie 9/18
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Zagubiony, tłumaczenie 9/18
immo_love |
![]()
Post
#1
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 16 Dołączył: 16.07.2005 ![]() |
Hej, opowiadanko ma 18 rozdziałów - będzie dużo Harry`ego i Snape`a, jak i angstu i dramy
![]() ![]() Mam nadzieję że się wam spodoba. autorka Danae3 link do oryginału http://www.fanfiction.net/s/1378106/1/ mam już betę - dziękuję Evelyn z Rivendell ! ![]() Rozdział 1 Noc jest po to by spać i śnić. Oczyszcza ciało i umysł z brudu pozostawionego przez te bezlitosne życie. Bo czyż całe nasze życie nie jest bezlitosne? Jak inaczej możemy naprawić to, co jest popsute, jeśli nie dzięki mijającemu czasowi? Tylko czas leczy rany. I czy ktoś ma prawo mówić że jest to niemożliwe? Ach...tylko spać i śnić, i zapomnieć o wszystkich okropnych rzeczach, które nas spotykają każdego dnia. Zapomnienie jest błogosławieństwem, dzięki niemu podążamy naprzód. Problem w tym, że niektórzy z nas mają więcej rzeczy do zapomnienia niż inni. Niektórzy z nas przeżywają całe swoje życie w przeciągu jednej chwili. Inni żyją jedynie chwilami w ciągu całego życia. Jest też kilku innych, zaledwie kilku… Harry Potter, nie mogąc spać, usiadł na blacie biurka i wpatrywał się w solidnie zakratowane okno swojej sypialni na Privet Driver przy numerze 4. Na zewnątrz mocno padało ciężkim, kłującym w kości i mrożącym w duszę deszczem. Wiedział coś o tym. Stał na nim prawie trzy kwadranse, czekając aż wuj Vernon zabierze go z King’s Cross. Wzbudzał przy tym nerwowe spojrzenia mugoli, którzy nie mogli zrozumieć dlaczego jakiś dzieciak mógłby być na tyle tępy, by bez powodu stać na takiej pogodzie. Ale Harry miał powód. Bardzo dobry powód. Był nim Vernon Dursley. Jego ramię wciąż było obolałe z powodu wyszarpnięcia z samochodu, a nadgarstek praktycznie skręcił się w przeciwną stronę, podczas gdy był ciągnięty do domu, a następnie do swojego pokoju. Nie udało mu się ani trochę ulżyć swojej ręce, nawet wtedy kiedy starał się nadążyć za szybkim krokiem wuja. Został bezceremonialnie wrzucony do swojej sypialni, zanim jeszcze kłódka na drzwiach zatrzasnęła się. Harry usiadł i ułożył na kolanach swoje ramię, które wciąż puchło i siniało po brutalnym potraktowaniu chłopaka przez wuja. "Przynajmniej nie siedzę w komórce" pomyślał, przyciskając czoło do zimnego szkła i obserwując krople deszczu, spływające po szybie. Błyskawica przecięła niebo, rzucając niesamowite światło na jego skąpo urządzoną sypialnię. Zabij niepotrzebnego. Harry zacisnął mocno powieki na niewyraźne wspomnienie bólu przeszywającego jego bliznę. Wstrzymał oddech, gdy grzmot z hukiem wstrząsnął jego ciałem. Cedrik Diggory, reprezentant Hogwartu, odszedł. Zamordowany. Zabij niepotrzebnego. Nie był nawet osobą. Jedynie niepotrzebnym ciałem, które przybyło ze świstoklika. Nie był Chłopcem, Który Przeżył, więc nie mógł przeżyć. Nie był tym, którego chciał Voldemort, więc został zabity. Cholerna, pokręcona ironia. Chwycimy go jednocześnie. Tak czy owak, to zwycięstwo Hogwartu. Przegraliśmy. Wszyscy. Obaj. Każdy z nas. Ale Cedrik... Harry patrzył w twarz Cedrika, w jego otwarte szare oczy, martwe, bez wyrazu, na jego półotwarte usta, zastygłe w lekkim zdziwieniu. Ponownie zacisnął powieki. Zabierz ze sobą moje ciało, dobrze? Zabierz moje ciało, oddaj je moim rodzicom... Harry schował twarz w swoje lewe ramię i pozwolił spłynąć łzom, które pojawiły się po raz pierwszy od czasu zajścia na cmentarzu. Swoim pierwszym łzom z dala od Hogwartu i Dumbledore`a. Z dala od Rona i Hermiony. Całkiem sam w swojej małej sypialni na szczycie schodów, na Privet Drive numer 4, Harry Potter, Chłopiec Który Przeżył, płakał. Ten post był edytowany przez immo_love: 09.02.2007 18:42 -------------------- Hate to feel - wish I couldn't feel at all...
|
![]() ![]() ![]() |
immo_love |
![]()
Post
#2
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 16 Dołączył: 16.07.2005 ![]() |
Rozdział 9
Dr Edward Thomson szybko przeszedł przez formalnie białe* korytarze szpitala St. Luke. Wykonał już swój ostatni obchód tego wieczora, i teraz był w drodze do swojego gabinetu, by czekać tam na przybycie dr Anyi Saluri, koleżanki po fachu, chociaż z bardzo odmienną specjalizacją. Spotkał Anyę w szkole medycznej prawie czterdzieści lat temu i natychmiast zauważył, że różni się od innych uczniów. Po prostu było w niej coś takiego, że musiał ją poznać bliżej. Okazało się, że jego instynkt się nie mylił. Anya była czarownicą z długiej linii czarownic. Magiczna krew, tak to nazywała. Jedna z paru magicznych osób, które uczęszczały na uniwersytet wraz z niemugolskimi ludźmi (mugole, jak mu kiedyś powiedziała w ataku śmiechu). Od tamtego czasu byli przyjaciółmi, odwiedzając się po porady w swoich szpitalach, chociaż minęło już sporo czasu odkąd wezwała go do Świętego Munga. Dzisiaj, to ona była potrzebna w St. Luke. Dr Thompson dotarł do swojego gabinetu o ósmej, z dokładnością co do minuty, akurat na czas, by zobaczyć, jak Anye niespodziewanie pojawia się w jego biurze. Jak i on, ona też była przyodziana w biały lekarski kitel i pogodny uśmiech. Chociaż po twarzy wydawała się o wiele młodsza, miała długie srebrzyste włosy związane przy szyi. -Edward! – krzyknęła, ściskając jego dłonie. – Tak długo się nie widzieliśmy. Myślałam, że się przewrócę, kiedy dostałam twój list. - Witaj, Anya – powitał ją, całując ją lekko w policzek. Przyjrzał się jej i odkrył, że od czasu, gdy spotkali się po raz pierwszy, praktycznie w ogóle się nie zmieniła, poza siwymi włosami. – Żałuję, że to nie jest towarzyska wizyta – powiedział, kręcąc głową. – Zaprosiłbym cię na tańce. - Potraktuję to jako zaproszenie- powiedziała z uśmiechem. – Możemy zaprosić również twoją żonę. Dr. Thompson zachichotał cicho pod nosem, zanim Anya spytała poważnym tonem. - Więc, kim jest ten pacjent, którego chciałeś, żebym obejrzała? To nie kolejny z tych, co twierdzą, że widzieli latające samochody czy miotły? - Nie, to chłopiec, którego umieszczono pod nasza opieką dwa tygodnie temu przez rodzinę lekarza spoza Surrey. - Co o nim wiesz? - Niewiele. Nie chce z nami rozmawiać. – Chwycił akta ze swojego biurka i skinął na dr Salurię, by za nim poszła. Szli wolno przez ciche korytarze, tak, by mógł przekazać jej wszystkie informacje, nim dojdą do pokoju chłopca. - Mam przeczucie, że on jest taki jak ty – wysłał jej znaczące spojrzenie znad drucianych okularów. - Taki jak ja? – Zmarszczyła brwi. – Opowiedz mi o nim. - Został znaleziony na polu przez dr Alberta Snydera, poważnie ranny i ubrany jedynie w piżamę, bez butów. Z początku podejrzewano, że był ofiarą wypadku samochodowego, w którym kierowca zbiegł z miejsca wypadku, że jest jakimś młodocianym uciekinierem. Ale Snyder odkrył, że obrażenia były bardziej zbliżone do sytuacji znęcania się fizycznego: łagodny wstrząs mózgu, parę złamanych żeber, nadgarstek i kości palców, i obojczyk. Inna bajką było spiralne pęknięcie kości w ramieniu. - Jak gdyby zostało skręcone? Dr. Thomson przytaknął. - I różne ślady na jego pięcie, tułowiu i ręce. Jego twarz była opuchnięta, jak gdyby został parę razy uderzony i miał potężny guz na głowie. Chłopak był w naprawdę złym stanie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co mu się stało. Nie chciał powiedzieć imienia swojego, ani rodziców. Niczego. Jednak nie wydawało się, żeby istniało zagrożenie jego życia, więc Snyder i jego żona zatrzymali go w swoim domu, dopóki się nie obudził. W tym momencie Snyder wezwał nas i po paru testach chłopak został oznajmiony umysłowo chorym. Podejrzenie schizofrenii. - Ale ty się z tym nie zgadzasz. Jakie miał symptomy? - Dlatego właśnie, Anya, wezwałem ciebie. Objawy schizofrenii jestem pewny, zauważysz, gdy wejdziesz do pokoju. To coś innego mnie martwi. – Zatrzymał się na korytarzu i otworzył swoje akta. – Po pierwsze, już sam jego pokój ma zupełnie inną atmosferę od czasu, gdy go tam przeniesiono, jak gdyby powietrze zgęstniało. Po drugie – wszystkie sprzęty monitorujące w jego pokoju zostały zniszczone – zaczął, wyliczając na palcach. – Elektrycy obwiniali wadliwą instalację elektryczną, ale nigdy nie mieliśmy problemów do czasu, gdy chłopiec został umieszczony w tym pokoju. Po prostu wybuchły. Poza tym, od kiedy chłopak otrzymał tu swój pierwszy zastrzyk, jakiekolwiek strzykawki, które tylko znajdą się w pokoju, pękają bez szczególnego powodu. A w nocy krzyczy o zabijanych i torturowanych ludziach, nieważne, czy śpi, czy nie. Czasami to tylko krzyki. Kiedy indziej słyszymy słowa, dziwne słowa, jakby mówił w innym języku. – Zerknął na akta. – Słyszeliśmy – crusho, impiro, evada coś tam i vole-mort. Vole-mort zdaje się powtarzać najczęściej. – Spojrzał w górę, by zobaczyć dr Salurię, bardzo bladą i słabą. – Anya, wszystko w porządku? – Nigdy nie widział, żeby na parę prostych słów zbladła tak mocno. - Voldemort? Naprawdę tak mówi? Voldemort? - Tak. Oznacza to coś dla ciebie? Czy to… - ściszył głos – zaklęcie? - Reszta tak – przyciszonym głosem wyjaśniła – Ale to ostatnie. To imię, którego nikt nie śmie wymawiać. Jeśli ten chłopiec wymawia to imię, jest dla wszystkich tutaj zagrożeniem. - Ale on jest tylko chłopcem – nie więcej niż czternasto- czy piętnastoletnim. - To imię bardzo potężnego i niebezpiecznego czarodzieja. – Spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Czternasto- czy piętnastoletnim? To za mało lat by… Edward, gdzie on jest? Pozwól mi go odwiedzić. Dr. Thomson skinął na drzwi po drugiej stronie korytarza. Dr. Saluria zerknęła przez okienko, by zobaczyć ciemnowłosego chłopca kiwającego się na łóżku, z kolanami podciągniętymi do klatki, zasłaniając temblak, który ochraniał jego rękę. - Więc mówiłeś, że w pokoju nie ma elektrycznych urządzeń? Nic, co mogłoby nagrać naszą rozmowę? - Nie, nic tu nie zadziała. - Dobrze. Edward, ty zostań tutaj. – Wślizgnęła się do pokoju i natychmiast uderzyło ją skupienie magii. Ten chłopiec prawie na pewno był czarodziejem, prawdopodobnie całkiem potężnym. Obserwowała go chwilę, jednak nie zdawał się zauważyć jej obecności. Podeszła bliżej. - Jak masz na imię, chłopcze? Kiwając się ciągle na łóżku, zignorował ją, jedna ręka przysłaniała jego twarz pod czarnymi długimi włosami, które opadały prawie do nosa. Pochyliła się, by spróbować przyciągnąć jego uwagę i z trudem złapała powietrze. Jego dłoń nie tylko zakrywała jego czoło. Chłopiec wbijał swoje paznokcie w skórę na czole. Mogła dostrzec krew na jego paznokciach, czole i twarzy. - Wyjdź z mojej głowy. Wyjdź. Przestań. Przestań. Wyjdź – żądał dziwnie łagodnym tonem. Dr Salaria delikatnie chwyciła jego nadgarstek i odciągnęła jego rękę, by móc przyjrzeć mu się dokładniej, zastanawiając się, czemu to robił. Jego wychudzona blada twarz i mały nos były usmarowane krwią. Zobaczyła, jak za długimi kosmykami włosów jego mroczne zielone oczy przemknęły po jej twarzy, nim wykręcił nadgarstek i uwolnił go z jej uścisku. Jego ręka bez wahania powróciła do poprzedniego zajęcia - zdzierania własnej skóry. Chwyciła mocniej jego nadgarstek i ponownie odciągnęła, trzymając nieco mocniej, gdy bronił się. Drugą ręką odgarnęła na bok jego włosy, by zbadać głębokie zadrapania, które sobie sprawił. Następnie, sięgnęła do płaszcza i wyjęła różdżkę. Chłopiec bronił się zajadlej, gdy jego spojrzenie przemknęło po różdżce w jej dłoni. Trzymała go mocno i zaczęła leczyć jego rany, zadane samemu sobie. Po paru chwilach odłożyła różdżkę i jeszcze raz odgarnęła włosy chłopca, by obejrzeć swoje dzieło. - Jak to możliwe? – wyksztusiła, badając dokładniej ranę. Kilka dopiero co uleczonych zadrapań krzyżowało się na jego czole, a w środku ich wszystkich, jak gdyby to ona była ich celem, była o wiele starsza postrzępiona blizna. Po przyjrzeniu się, zauważyła błyskawicę. Drżącymi dłońmi odsunęła z jego twarzy włosy i po raz pierwszy popatrzyła na niego wyraźnie. - Harry Potter? Napotkała pełne pogardy spojrzenie. - Znasz swoje imię? Nic. - Czy możesz mi powiedzieć cokolwiek? Co pamiętasz? – Na dokonane przez siebie odkrycie poczuła prawie histerię. Nie przestawał się na nią patrzeć. Niespodziewanie poczuła wstrząs z uścisku nadgarstka chłopca, przeszywający jej ciało. Krzyknął, zbliżył rękę do głowy i zaczął dłubać paznokciami w czole, jeszcze bardziej szpecąc swoją bliznę. Znowu zaczął szeptać do siebie, jak gdyby zapomniał już, że ona tu jest. Przestraszona wstała i wycofała się do drzwi, by móc wyślizgnąć się z pokoju. Chłopiec nawet tego nie zauważył. - Anya? – Dr.Thomas czekał na nią, przyglądając się jej uważnie, gdy próbowała się uspokoić. – Wszystko w porządku? Znasz go? - Znam – odparła, chwytając go za ramię, by przyciągnąć przyjaciela – Ten chłopak rzeczywiście jest magicznego pochodzenia i nie powinien tu być. Zamierzam skontaktować się z kimś, kto może mu pomóc, ale nikt nie może go zobaczyć, póki nie wrócę. Chociaż jej głos był cichy i równomierny, z jej oczu prawie biło szaleństwo. - O co chodzi? Kim on jest? - Dla mnie, dla ludzi takich jak ja, jest bohaterem – powiedziała cicho. Gdyby jej twarz nie wyglądała tak poważnie… Edward uznałby, że żartuje. – W gazetach były artykuły, że on…ale nigdy nie wierzyłam…to z pewnością wiele wyjaśnia. - Anya? - Edward, miej oko na niego. Nie pozwól, by ktokolwiek go zobaczyć. Rozumiesz? Ledwie przytaknął, gdy wyciągnęła różdżkę z kieszeni i zniknęła przed jego oczami. Korneliusz Knot, Minister Magii, został wywołany przez Oderica, swojego domowego skrzata, z przyjęcia, którego był gospodarzem w swoim domu. Ministra nie było już pewien czas, kiedy jeden z gości zapukał do drzwi jego prywatnego biura i został poproszony do środka. - Wszystko w porządku, Korneliuszu? – mężczyzna spytał, podchodząc powoli do biurka, gdzie minister przeglądał wiadomość dostarczoną mu przez jego sowę. Knot spojrzał w górę na swojego gościa, słaby uśmiech zaigrał na jego twarzy. - Wygląda na to, że dr Saluria zażądała zrobienia dla Świętego Munga świstotlika nagłego wypadku dla nieletniego pacjenta. - Ściągnięty z przyjęcia dla prośby o świstotlik. Jakie to przyziemne. – Gość siadł naprzeciwko ministra. – Widać miałem rację, gdy twierdziłem, że Ministerstwo rozpadłoby się bez ciebie. – przeciągle powiedział. Uśmiech ministra rozjaśnił się na nieszczere pochlebstwo. - Prawdę mówiąc, był powód, dlaczego ta prośba wyrwała mnie z przyjęcia – odpowiedział – To będzie wielki cios dla Dumbledore`a. Przykro by było, gdyby ta wiadomość przeciekła do mediów.– Jeśli było to możliwe, jego uśmiech jeszcze się powiększył. - Naprawdę? - Zdaje się, że Harry Potter został odnaleziony w mugolskim zakładzie dla umysłowo chorych, i dr Saluria chciała, by przeniesiono go pod jej opiekę. - Mówisz poważnie? – jego gość odpowiedział, brzmiąc melodramatycznie, przerażony wiadomością. – Harry Potter? Chory umysłowo? Kto by pomyślał...– Sarkazm przebrzmiewał w jego głosie, kiedy minister podał mu list na potwierdzenie swoich słów. Kiedy jego oczy prześlizgnęły się po pergaminie, Lucjusz Malfoy poczuł, że Święta w tym roku przyszły wcześniej. *(ten zwrot może wydawać się wam dziwny, ale nie wiedziałyśmy, jak to określić – przyp. Evelyn) -------------------- Hate to feel - wish I couldn't feel at all...
|
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 03:21 |