Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 01.03.2007 19:54
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Tekst został zbetowany przez: Ailime


ROZDZIAŁ 14
Mistyfikacja


Tonks spojrzała na Remusa. Billy już dawno spał, więc nie musieli uważać na to co mówią. Rozmawiali o postępie śledztwa, w które zostali zaangażowani chyba wszyscy Aurorzy i do tego niektórzy Niewymowni. Zupełnie, jakby od rozwiązania zagadki śmierci Kruka zależało co najmniej istnienie magii.

Lupin przeglądał zdjęcia zrobione przez mugolską policję i przez magoreporterów. Był wilkołakiem i wiele w swoim życiu widział, ale nawet on był mocno zdegustowany oglądając sfotografowane szczątki byłego Aurora.

- Krążą plotki, że to dzieło wampira – odezwała się Tonks

- Wątpię – stwierdził po namyśle Lupin. – Nie ma śladów pazurów ani zębów, więc to na pewno nie zwierzę.

- Więc co? – jęknęła zrezygnowana Nimfadora. – To już trzy dni odkąd znaleziono zwłoki. Bernard miota się jak węgorz wyjęty z wody, a i Diggory zrobił się nerwowy.

- Może ktoś potraktował Kruka zaklęciem Confractio*?

Kobieta zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Użycie tego zaklęcia brane było pod uwagę, ale wszyscy woleli postawić na Śmierciożerców, a większość z nich nie znała aż tak starej i zaawansowanej magii.

Remus tymczasem pokrótce wyjaśnił jej, że zaklęcie to było najczęściej stosowane przez wampiry przeciwko Łowcom. Lupin wcale nie dziwił się nieumarłym. Wiedział z jakim okrucieństwem dawniej traktowano krwiopijców, nawet jeśli ci nosa nie wyściubiali poza swoje posiadłości.

Wampiry w odpowiedzi na rzucane w nich zaklęcia słoneczne odpowiadały czymś równie okropnym. Dopiero w XVI wieku międzynarodowy kongres, złożony z ludzi i wampirów, zabronił używania obu zaklęć; zarówno Contractio jak i Słonecznego Blasku.

- Przeczytałeś wszystkie książki z hogwardzkiej biblioteki? – zapytała podejrzliwie Tonks.

- Wszystkie nie… Nie dorwałem się tylko do pięciu. Ale to tylko dlatego, że chroniła je zbyt potężna magia.

- A gdzie się dowiedziałeś o Confractio i jego skutkach?

- U Blacków. Jak chcesz to mogę skoczyć i przynieść ci odpowiedni fragment.

- Byłoby miło.

Remus skinął głową. Wyszedł przed dom i zdeportował się z cichym trzaskiem. Pojawił się w zaułku nieopodal Grimmuald Place 12. Nie oglądając się na boki wbiegł do domu swojego zmarłego przyjaciela. Przywitał się z krzątającą się po kuchni Molly, odmawiając zjedzenia kolacji.

Wszedł do salonu. Podszedł do biblioteczki i przez chwilę wodził palcem po tytułach. W końcu wyciągnął “Najstraszliwsze klątwy i uroki. Zemsta Wampira” i odszukał właściwy fragment. Przywołał czysty kawałek pergaminu i przyłożył go do strony w książce.

- Exemplar!*

Tą samą czynność powtórzył jeszcze trzy razy i zadowolony wrócił do przysypiającej Tonks.

- Masz? – zapytała od razu.

Skinął głową, podając jej plik kartek. Sam skierował się do kuchni. Dla siebie zrobił herbatę, a dla Aurorki kawę. Zanosiło się na długą noc, a wiedział, że wszyscy, którzy mieli w sobie choć odrobinę krwi Blacków, byli niesamowicie uparci. Może nie tak jak Potterowie, ale jednak.

Nimfadora wygodniej rozsiadła się na sofie. Sięgnęła po plik kartek i ułożyła je w odpowiedniej kolejności. Nie było ich dużo, dziesięć, może jedenaście, ale już pierwsze linijki powiedziały jej, że lektura nie będzie należała do najprzyjemniejszych.


…I rzekł wtedy największy z Dzieci Nocy: “Palą nasze ciała Słonecznym Blaskiem, wyrywają nasze dusze i wtrącają je w Szeol, a my, Dzieci Nocy, nie możemy się bronić. Głupcy nie wiedzą, że nie można nas zniszczyć i unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana.” Wyciągnął miecz swój wampirzy i złożył nań przysięgę, że odnajdzie najsroższego z Łowców i pomści śmierć niewinnych. A imię jego Muerte…


Tonks sięgnęła po kolejną kartkę.


…Muerte, podróżował po wielu krajach, zwiedził wszystkie wampirze siedliska, lecz dopiero w Transylwanii udało mu się natrafić na ślad Zapomnianej Magii. Wiele ksiąg przeczytał, wiele rzeczy znalazło swe nowe wyjaśnienie(…). Zaklęcie “Confractio” zostało stworzone przez Pana i ofiarowane Dzieciom Nocy, aby i one mogły się bronić…


Na tym kończyła się część związana z legendą. Tak przynajmniej wywnioskowała Tonks sądząc po nieco archaicznym języku. Teraz wzięła się za część naukową, ale i z niej niewiele zrozumiała.


Zaklęcie Rozerwania powstało najprawdopodobniej około 1459 roku. Powoduje ono powolne rozrywanie ciała ofiary, jednocześnie nie pozwalając jej zbyt szybko umrzeć. W zależności od miejsca, na które zostanie skierowany promień zaklęcia, miejsce to może zostać oderwane jako pierwsze, bądź ostatnie.
Komenda zaklęcia to: Confractio!
Nie wiadomo, kto wymyślił zaklęcie, ale przez pierwsze lata było ono używane jedynie przez wampiry, które były na tyle potężne, by móc zapanować nad ludzką magią. Nieumarli chcieli zbliżyć się do ludzi, by móc wytępić wszystkich Łowców i stać się rasą rządzącą. Nie udało im się to, jednak w przeciągu stu lat zabito blisko dziesięć tysięcy Łowców i około dwieście przypadkowych osób.



Nimfadora odłożyła na bok wszystkie przeczytane kartki. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobił się z nich spory stosik. Potarła piekące oczy i przeciągnęła się jak kotka. Dopiła zimną już kawę.

Remus cały czas patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kiedy kobieta skończyła spojrzał na nią już otwarcie.

- I jak? Ciekawa lektura?

- Aha… - ziewnęła potężnie. – Wiesz może o co chodzi z tym Panem?

- W którym momencie?

Szybko przerzuciła kilka kartek.

- Tutaj: “Głupcy nie wiedzą, że nie można nas unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana”.

- Chodzi im o Księcia Piekieł, Szatana, czy jak tam go nazwiesz. Szatan był zbuntowanym aniołem, który stanął po stronie słabego człowieka i za to został strącony do piekieł. Druga wersja mówi, iż chciał władzy równej boskiej i otrzymał ją, ale stał się mrocznym.

Tonks niemrawo kiwnęła głową. W następnej chwili Lunatyk musiał ją podtrzymać, żeby ze zmęczenia nie upadła na podłogę. Kobieta broniła się przed pójściem spać i zaprzestaniem poszukiwania odpowiedzi na ciągle dręczące ją pytania, ale w końcu dała za wygraną.

Lupin uśmiechnął się, patrząc na śpiącą Nimsy. Wyglądała słodko z czarnymi włosami. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie chodziła w swojej naturalnej postaci, ale zawsze zapominał o to zapytać.

Wrócił do salonu i poukładał porozwalane kartki na stoliku. Przeciągnął się, siadając na sofie. Było już grubo po drugiej w nocy, ale jemu nie chciało się spać. Co więcej, czuł, jakby rozpierała go energia. Ostatni raz miał takie odczucia, kiedy chodził jeszcze do Hogwartu i nocami wymykał się razem z chłopakami, żeby zrobić kolejny kawał lub po prostu poszukać czegoś w Dziale Ksiąg Zakazanych.


***


Tonks jak na skrzydłach wbiegła do kwatery aurorów. Większość miała ponure miny, ale ona uśmiechała się radośnie. Co prawda ostatnio nie sypiała zbyt dobrze, ale teraz nawet dzisiejszy trzygodzinny sen jej nie przeszkadzał.

Znalazła przełożonego i szepnęła mu kilka słów do ucha. Ten uśmiechnął się półgębkiem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Kobieta wyciągnęła z torby kilka plików kartek i pokazała mu je. Mężczyzna szybko je przejrzał, a z każdym przeczytanym słowem z jego twarzy odpływały kolory.

- Zwołaj wszystkich, Tonks – polecił. – Zdaje się, że znalazłaś trop.

Dwadzieścia minut później wszyscy Aurorzy siedzieli w sali odpraw. Każdy z nich dostał skopiowany fragment tekstu, mówiący o pochodzeniu, zastosowaniu i skutkach użycia zaklęcia Confractio.

- Dzięki Tonks udało nam się, przynajmniej po części, rozwiązać zagadkę morderstwa dokonanego na Kruku. Tak jak niektórzy z was przypuszczali, brał w tym udział jakiś wampir i musimy go znaleźć. Jakieś pytania?

- A jak już tego wampira znajdziemy, to co mamy zrobić? – zapytał jeden z nowych, Daniel, o ile dobrze pamiętała Tonks.

- Jak to co? – oburzył się Bernard Rose. – Złapać i doprowadzić przed Wizengamot!

Chłopak prychnął pogardliwie. Atakowanie wampira, nawet całą hordą aurorów, nie było rozsądnym posunięciem. Jeśli taki osobnik był w stanie pokonać Kruka, notabene jednego z lepiej wykształconych czarodziejów, to załatwienie kilkunastu nie znających się na rzeczy ludzi nie powinno sprawić mu problemów.

- Coś ci się nie podoba, Daniel? – pozornie spokojnym głosem zapytał Bernard.

- Cała ta sprawa. Niech się pan zastanowi. Wie pan dlaczego Łowcy idą na nieludzi grupą doświadczonych zawodowców? Odpowiem panu. Bo w ten sposób jest bezpieczniej.

- Czyżbyś mi coś sugerował?

- Żeby schował pan dumę w kieszeń i przestał zgrywać bohatera. Chce pan złapać wampira? Niech się pan skontaktuje z Łowcami.

Bernard poczerwieniał ze złości i już miał coś odwarknąć, kiedy z kominka wyszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna i dziewczyna z przyklejonym do twarzy ironicznym uśmieszkiem.

- Witaj, Bernardzie, dawno się nie widzieliśmy – powiedział na powitanie mężczyzna.

- Seth – prychnął Rose. – Czego tu szukasz?

Seth nie odpowiedział. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na swoją towarzyszkę. Ta pstryknęła palcami, a w jej ręce pojawił się plik dokumentów, które rzuciła Bernardowi. Mężczyzna z trudem je złapał, choć kilka papierów i tak wypadło. Machnięciem różdżki przywołał je do siebie i zaczął przeglądać w milczeniu.

- No dobrze – westchnął w końcu. – Udało ci się mnie zainteresować. Zechciałbyś…?

Abernathy skinął głową. Zajął miejsce Aurora i potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.

Tonks zmarszczyła brwi. Słowa Setha miały w sobie coś z prawdy. Jej też nie uśmiechała się samotna wyprawa na prawdopodobnie bardzo potężnego wampira. Tymczasem Łowca mówił do rzeczy.

Istniało podejrzenie, że Kruka zaatakowało więcej “jednostek niebezpiecznych”. Co za tym idzie, wśród osobników był człowiek, który przekonał mężczyznę, że nic mu nie grozi. Lub też, co bardziej wiarygodne, rzucił na niego jakieś zaklęcie, które powodowało chwilowe odebranie rozsądku. Na początku rozważano Imperiusa, ale, jako że czarodzieje nie wykryli nawet śladu czarnej magii, ta wersja odeszła w zapomnienie.

Większości zaklęć wampirzych nie da się wykryć już po kilkunastu minutach od ich rzucenia. Co za tym idzie, bez specjalistycznego sprzętu i gamy odpowiednich zaklęć, nie ma możliwości zweryfikowania podejrzeń co do rzucającego urok czy klątwę.

Sami Łowcy na miejscu zdarzenia pojawili się w dwie godziny po Aurorach i sprawę zbadali pod każdym możliwym kątem. Doszli do wniosku, że osobnik, który brał udział w morderstwie, był nie tylko doskonale wyszkolony w zacieraniu za sobą śladów, ale w dodatku był mistrzem magii. Tylko taka osoba byłaby w stanie włamać się do magicznie zabezpieczonego domu bez uruchamiania szeregu alarmów, także mugolskich.

W domu Kruka wykryto ślady kilku zaklęć, ale były one tak nikłe, że nie dało się określić ich przeznaczenia. Tak więc równie dobrze mogły powodować śmierć, jak i zamianę fotela w szafę.

- Czyli nie wiemy praktycznie niczego – po namyśle stwierdził Daniel.

- Wręcz przeciwnie – odezwał się Seth. – Wiemy całkiem sporo. Dzięki nekromantom udało nam się ustalić czym został potraktowany nasz przyjaciel. – W tym momencie uśmiechnął się złośliwie, doskonale wiedząc, co działo się w głowach Aurorów. – Najpierw oberwał Tormentą. Później ktoś kazał mu podciąć sobie żyły, a na koniec, kiedy już był martwy, potraktował go zaklęciem Confractio, choć równie dobrze mógł użyć zwykłego Destructo. Bernardzie?

- Jak większość z was zapewne wie, kiedy przybyliśmy na miejsce zbrodni w tej…no…

- Wieży stereo – usłużnie podsunął Daniel.

- Właśnie – przytaknął mężczyzna. – Odtwarzany był w niej kawałek “Wiosny” Vivaldiego.

- Koneser – mruknął Daniel.

Seth skinął głową. Miał mgliste pojęcie kto mógł to zrobić. Co więcej, sam sprawdzał wyniki wszelkich przeprowadzonych analiz i nie miał co do nich żadnych wątpliwości. Zostały wykonane właściwie. Zdawał sobie sprawę, że zatajenie części prawdy jest niezgodne z prawem i figuruje jako utrudnianie śledztwa, ale jakoś się tym nie przejmował. Co więcej, odnosił wrażenie, że Aurorom również niespecjalnie zależy na rozwiązaniu zagadki.

- W domostwie Kruka znaleźliśmy coś, co ewentualnie mogłoby was zainteresować – odezwał się po krótkiej chwili milczenia.

Jego towarzyszka podała mu niewielkie, szczelnie zamknięte pudełeczko, które nie wiadomo kiedy pojawiło się w jej rękach. Przez przeźroczyste ścianki dało się dostrzec, że przedmiot, który znajdował się w środku, miał bardzo ostre, postrzępione brzegi i zaostrzoną końcówkę.

- To pióro harpii – wyjaśnił. – Bardzo rzadko spotykany element niektórych eliksirów, niemal doskonała broń i całkiem ładny bibelot. Problem polega na tym, że kosztuje krocie, a Kruka raczej nie byłoby stać na takie cacko. Czyli nasuwa się z tego wniosek, że zostawił to morderca.

- No dobrze, pióro zostawił morderca. Ale do czego pan zmierza, panie Abernathy? – wtrąciła mocno zniecierpliwiona Tonks.

- Pióro harpii jest znakiem rozpoznawczym skrytobójców z rodu Jenissery – wyjaśnił. – To grupa wampirów, bardzo dumnych wampirów, które nie pracują dla byle kogo i raczej wątpię, żeby stanęły po stronie Sami – Wiecie – Kogo.

- Czyli? – dopytywała Tonks.

- Oj, Nimsy, włącz mózgownicę! – prychnęła towarzyszka Setha. – Zawsze słynęłaś z szybkości kojarzenia faktów.

Nimfadora spojrzała na nią ze złością. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta długowłosa kobieta to Sagitta, najstarsza córka Abernathy’ ego i Puchonka, młodsza od niej o dwa lub trzy lata. Sagitta zawsze słynęła z niechęci do chłopaków i ciętego języka, którego używała nawet wobec Snape’a, przez co zyskała sobie przydomek Wariatki.

- Kruk był iluzjonistą, z tego co mi wiadomo – produkowała się Łowczyni. – Taka magia jest w środku nas i istnieje tylko jeden sposób, aby ją zablokować…

- Obroża – szepnęła Tonks.

- Właśnie, obroża. Ministerstwo ma takich kilka, prawda? Zabranie ich z waszego składu jest całkiem proste, jeśli się wie, gdzie szukać.

- Z wiadomych źródeł wiem, że Sami – Wiecie – Kto ma takich kilka, a już jedną na pewno – wtrąciła Nimfadora. – Ktoś mi o tym doniósł – wyjaśniła.

- Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia – westchnął Bernard. – Równie dobrze mógł to zrobić Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Jeszcze przez ponad godzinę sprzeczano się odnośnie tego, czy zrobił to Czarny Pan czy jakieś niezależne ugrupowanie. Tonks obstawiała Voldemorta, podobnie jak Daniel i, o dziwo, Sagitta. Jej ojciec uparcie twierdził, że Jenissera nigdy nie przyłączyłaby się do Riddle’a, a Bernard Rose z dość głupią miną przeglądał zdjęcia.

Na jednym ze zdjęć zauważył coś, co musiało mieć jakieś znaczenie, nie wiedział tylko jakie. Niewielka kulka papieru, zrobiona ze zwykłej kartki wyrwanej z zeszytu, walała się w okolicach stolika do herbaty. Nic więc dziwnego, że mogli ją przegapić.

Zawołał do siebie Tonks i polecił jej sprawdzić, czy zabrali ze sobą karteczkę, ale Nimfadora zaprzeczyła. Kazał więc wziąć ze sobą któregoś z żółtodziobów i w trybie ekspresowym dostarczyć materiał dowodowy, jak to określił.

Kobieta westchnęła z irytacją, ale posłusznie wypełniła polecenie. Towarzyszył jej bardzo podekscytowany Daniel. Co trochę zerkał na nią ze zdziwieniem, bo ta nie raczyła mu wytłumaczyć powodu tak nagłego opuszczenia towarzystwa.

Do kwatery wrócili już pół godziny później. Daniel kurczowo trzymał się za krwawiącą dłoń, a Tonks z wściekłością wymalowaną na twarzy niosła przed sobą w niewielkim woreczku zgnieciony papier.

- Ja się tym nie będę zajmować – oświadczyła na wstępie. – Ten, kto zostawił tam to… coś, na pewno nie był miły.

Sagitta spojrzała na nią z kpiną. Stwierdziła, że Tonks zaczyna histeryzować, ale nie powiedziała tego głośno. Podeszła natomiast do dziewczyny i odebrała od niej woreczek. Uważnie przyjrzała się kartce.

- No dobra ludzie – odezwała się w końcu. – Że to jest przesiąknięte Czarną Magią, to widzę. Niech ktoś to otworzy i zobaczy co tam pisze.

Zabrał się za to sam Bernard. Obejrzał papier na wszystkie możliwe strony, użył kilku zaklęć i dopiero kiedy był pewien, że nic mu się nie stanie, bardzo ostrożnie rozwinął go uważając, żeby nie połamać go z powodu dużej ilości zaschniętej już krwi, która się na nim znalazła.

Napisane na niej było tylko kilka słów. Ładny charakter pisma i zielony atrament głosiły, że dzieło Czarnego Pana zostało rozpoczęte i teraz już nikt nie może czuć się bezpieczny, bo Anioły zostały spuszczone z łańcucha.

Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu odezwał się zaintrygowany Seth.

- Że co proszę? Jakie Anioły?

- Bezimienni Czarnego Pana – usłużnie wyjaśniła Tonks. – Jest ich dwójka, on i ona. Dziewczyna zwana jest Aniołem Śmierci, a co do chłopaka nie mam pewności. Wiem tylko, że są protegowanymi Sami – Wiecie – Kogo i z całą pewnością potrafią o siebie zadbać.

- Czyli ogłaszamy, że to Czarny Pan stoi za morderstwem?

- Na to by wychodziło – skwitował Bernard. – A teraz wracać do roboty! Seth, Sagitto, dziękuję za pomoc.


***


To nieprawda, że Ślizgoni są źli, Gryfoni dobrzy, Krukoni mądrzy a Puchoni wierni. Morgana wiedziała o tym już od dawna, a rozmowa, której się przysłuchiwała, tylko utwierdzała ją w tym przekonaniu.

Pierwszy dzień pracy minął jej dosyć spokojnie. Była sobota, więc praktycznie nie miała nic do roboty. Chodziła tylko po zamku, strasząc uczniów swoim wyglądem. Nie dziwiła im się. Wolała jednak uchodzić za zakapturzoną miłośniczkę Dementorów niż naprawdę doprowadzić któreś z tych dzieci do zejścia na zawał.

Nie, nie chciała być szpiegiem, ale ta dwójka nastolatków wybrała akurat korytarz tuż pod jej kwaterami, żeby urządzić sobie kłótnię. Właściwie już od pół godziny ani razu nie usłyszała głosu chłopaka, ale była pewna, że ciągle tam stoi.

Stali tam, kiedy wchodziła do saloniku, a było to jakieś dwie godziny temu, i stali tam do tej pory. Dowiedziała się już, że czarnowłosym młodzieńcem jest nie kto inny jak słynny Harry Potter. Kim jest dziewczyna – nie miała pojęcia.

Drobna blondynka, która wrzeszczała na gryfońskiego Złotego Chłopca była, jak stwierdziła Morgana, prawdziwą diablicą. Uśmiechnęła się złośliwie. Zdawało jej się, że chłopak długo już nie wytrzyma słuchając kolejnej salwy żalów.

Ona sama jakoś nigdy nie pałała do mężczyzn wielką sympatią i nad wyraz ukochała sobie wolność. Dusiłaby się w stałym związku, ale jeśli już musiałaby dzielić z kimś życie, to musiałby być to człowiek, który byłby w stanie zrozumieć jej częste nieobecności.

- Zamknij się! – usłyszała w końcu głos Pottera. – Lubiłem cię, Mary, naprawdę cię lubiłem. Kto wie, może nawet kochałem, ale, wybacz moją śmiałość, nie mogę być z osobą, która chce zmieniać mnie na siłę. Albo akceptujesz mnie całego, ze wszystkimi wadami i zaletami, albo żegnaj.

- Myślałam, że ci na mnie zależy! – wykrzyknęła gniewnie dziewczyna. – Że ci na mnie zależy – dodała już ciszej.

- Zależało mi na Mary. Na roześmianej dziewczynie, która nie wtykała się w moje sprawy. Gdzie ona jest, no gdzie?

Harry odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Wiedział, że zachował się jak świnia, ale nie mógł nic na to poradzić. Nienawidził ludzi, którzy z butami pakowali mu się w życie i chcieli ustawiać go po kątach.

Mary przez chwilę stała nieruchomo. Zmarszczyła gniewnie brwi i rzuciła się w pogoń za chłopakiem. Dopadła go dopiero przy wyjściu z zamku.

- Czemu nie odpisywałeś na listy? Czemu nie dawałeś znaku życia? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Miał na głowie czerwonookiego szaleńca, głodne wampiry, a na deser dowiedział się, że jego daleka rodzina od strony ojca żyje i ma się całkiem nieźle, a ta dziewucha chciałaby, żeby odpisywał na jej listy? No dobrze, powinien był się przemóc i chociażby je przeczytać, ale nie zrobił tego.

- Może dlatego, że nie chciałem, aby ktokolwiek mnie namierzył? – syknął przez zaciśnięte zęby. – Dziewczyno, zmiłuj się, uciekinierzy zazwyczaj nie chcą, aby ich odnaleziono.

Mary miała dość. Harry się zmienił, zdecydowanie nie był już tym samym chłopakiem co przed wakacjami.

- A co? Wolisz tą całą Nicole? W czym ona jest lepsza ode mnie? – zapytała płaczliwym tonem.

- Nie zadaje pytań – uciął dyskusję Potter. – Wybacz Mary, ale zdaje się, że z tego już nic nie będzie. Po co to ciągnąć i się męczyć? Proponuję rozstać się w pokoju, jak na cywilizowanych ludzi przystało.

Powoli skinęła głową, mając świadomość, że ich związek się rozpada. Wiedziała, że jeśli powiedziałaby coś więcej, to mogłaby żałować tego do końca życia. Lepiej pozostać przyjaciółmi i zachować piękne wspomnienia, niż odejść kłócąc się ze sobą.

Harry odchrząknął.

- Panno Mary, było mi bardzo miło, że mogłem uważać się za twojego chłopaka.

- Paniczu Harry, cieszę się, że mogłam poznać pańską prawdziwą twarz. Dziękuję ci też za najpiękniejsze sześć miesięcy mojego życia.

Uścisnęli sobie dłonie, a potem wybuchli niepohamowanym śmiechem. Nie byli już parą. Zgodnie stwierdzili, że ich rozstanie bardziej pasowało do melodramatów niż do prawdziwego życia

Wyszli na zewnątrz, a każde z nich dołączyło do swoich własnych przyjaciół. Harry poszedł w stronę Rona i Hermiony, którzy aktualnie przekonywali Nicole, że skoro jest niemagiczna, to codzienne przenoszenie się świstoklikiem do szkoły może źle wpłynąć na jej zdrowie.

Sienna z kolei uparcie twierdziła, że odkąd skończyła trzynaście lat żyła właśnie w taki sposób. Jej dziadek dużo podróżował, a ona mu towarzyszyła, przynajmniej od śmierci babci.

Kilka metrów dalej Mary i jej przyjaciółki rozmawiały przyciszonymi głosami. Blondynka co chwilę rzucała w stronę Pottera ukradkowe spojrzenia, ale ten był zbyt zajęty tępym wpatrywaniem się w jezioro.

Harry czuł się podle. Jakkolwiek starał się być miły dla Mary, tak nie był do końca pewien, czy coś mu z tego wyszło. Kiedyś czuł do Mary coś więcej niż przyjaźń. Kochał ją, ale teraz? Miał wrażenie, ze wolał spędzać swój wolny czas z Yennefer niż z blond Puchonką.


***


Carmen niemal całą sobotę i niedzielę spędziła w bibliotece, czym zdziwiła samą Hermionę Granger, która wolała spędzać czas na świeżym powietrzu niż w murach szkoły. Black szukała czegoś, co mogłoby wytłumaczyć dziwaczne zachowanie Pottera, ale dotychczas na nic nie natrafiła.

Hogwardzka biblioteka była naprawdę dobrze wyposażona, ale dziewczyna miała ochotę całą ją rozwalić w diabły. Przez całe dwa dni praktycznie nie wychodziła z królestwa pani Pince, lecz ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki.

Ze złością zatrzasnęła książkę i chwyciła się za głowę. Gdyby chodziło o aspekt psychologiczny całej tej afery z niekontrolowanymi atakami to sprawę wyjaśniłaby Vipera, w końcu studiowała psychologię. Jednak problem musiał tkwić gdzieś głębiej, a dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć szukać.

Wymamrotała ciche przekleństwo, machając różdżką i odsyłając księgę na miejsce. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią Blaise. Chłopak usiadł naprzeciwko i przyglądał się Carmen.

- Czyżbyś była nie w sosie? – zagadnął wesoło. – Czemu tak maltretujesz te książki?

- Hm… Odpowiedź na pytanie pierwsze: tak, jestem nie w sosie. A książki przestanę męczyć, jeśli powiesz mi, czemu Harry zachowuje się jak kompletny idiota.

- Co masz na myśli?

- A dochowasz tajemnicy?

Blaise podniósł prawą rękę i przyłożył ją do serca, lewą zgiął w łokciu i z poważnym wyrazem twarzy oświadczył, iż owszem, nie zdradzi powierzonych mu sekretów.

Carmen pochyliła się w jego stronę i wyszeptała:

- W wakacje zrobiliśmy Harry’ emu imprezę urodzinową. Poszliśmy do Koloseum. Ja i Harry załapaliśmy się na walkę. Kilka dni później Harry przysłał mi wiadomość, że dzieje się z nim coś złego, że atakuje praktycznie wszystko, co próbuje się do niego zbliżyć. Obiecałam, że poszukam czegoś na ten temat, ale do tej pory nie wiem praktycznie nic. Prócz tego, że boli mnie głowa.

Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem. Nie miał pojęcia, jak mógłby pomóc jej z problemem Pottera, ale teraz ważniejsze było jej zdrowie. Póki co, to Harry nie stanowił realnego zagrożenia i nie zaatakował, kiedy Mary złapała go na korytarzu i urządziła mu awanturę.

- Czekaj… mówisz, że w wakacje urządziliście Harry’ emu imprezę?

- Aha.

- Więc jakim cudem Dumbledore nie wiedział, gdzie podziewał się jego Złoty Chłopiec?

- Zapytaj Złotego Chłopca. Ja też nie wiem, gdzie bywał przez miesiąc. Na przyjęcie zaprosiła mnie… znajoma – zakończyła kulawo.

Blaise popatrzył na nią spod uniesionych brwi, ale o nic nie zapytał. Z doświadczenia wiedział, że Black nie można zbyt długo wypytywać, bo zaczyna się robić nerwowa.

- Co do twojego wcześniejszego pytania, poszukaj czegoś na temat założycieli szkoły. O Gryffindorze, dokładnie mówiąc.

Nie czekając na reakcję przyjaciółki wybiegł z biblioteki, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Przy drzwiach stała Milicenta Bulstrode i tłumaczyła coś Pansy, która po chwili znikła z pola widzenia. Sam Blaise skinął Milicencie i pobiegł dalej. Jak się później okazało, chciał porozmawiać z profesorem Snapem.

Carmen przez chwilę siedziała bez ruchu. Otrząsnęła się z rozmyślań, położyła głowę na blacie stołu i westchnęła przeciągle. Bladego pojęcia nie miała, skąd Zabini mógł wymyślić, żeby przeczytała książkę dotyczącą akurat Godryka, ale chyba wolała nie wiedzieć.

Wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i podeszła do pani Pince. Kobieta obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem.

- Wiem, jestem dziwna – mruknęła dziewczyna. – A teraz niech mi pani poda tytuły książek, w których mogę znaleźć coś na temat wzajemnych stosunków Gryffindora i Slytherina. Ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego.

Kobieta skinęła głową i przez chwilę machała w powietrzu różdżką, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Po chwili pojawiła się przed nią kartka z alfabetycznie zapisanymi tytułami i autorami dzieł. Szybko przejechała po niej wzrokiem, wykreślając dwie lub trzy pozycje.

- Te książki od samej góry mogą się najbardziej przydać. Te od dołu najmniej, ale jednak są w nich jakieś odnośniki do zagadnienia. Wykreślonymi się nie interesuj, bo są w Dziale Ksiąg Zakazanych.

Carmen skinęła głową. Odebrała spis i wylewnie za niego podziękowała. Skierowała się do wyjścia.

Dopiero później odważyła się przejrzeć wymienione pozycje. Najbardziej zainteresowały ją “Pamiętniki Helgi Huffelpuff” i “Wspomnienia Roveny Ravenclaw”. Jeśli zostały one napisane autentycznie przez dwie założycielki to istniało prawdopodobieństwo, że znajdzie tam coś o zachowaniu Godryka i Salazara.

Kiedy weszła do Wielkiej Sali czuła się co najmniej dziwnie. Wokół panowała nerwowa atmosfera, wszyscy co chwilę spoglądali w stronę drzwi, ale nikt się nie odzywał. Dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce i pochyliła się w stronę Pansy. Blaise’a nie było nigdzie w pobliżu.

- Co jest? – zapytała. – Ktoś umarł?

- Potter pokłócił się z Abernathy. Gdybyś nie siedziała w bibliotece to byś wiedziała – wyjaśniła dziewczyna.

Carmen pokiwała głową i spojrzała na Pabla. Ten uśmiechnął się do niej i pokręcił głową, co miało oznaczać, że pogadają później. Nie minął jednak posiłek, kiedy dziewczyna otrzymała od niego wiadomość.

Wyciągnęła z kieszeni spodni lusterko i spojrzała na nie. Z czarnej teraz tafli błyskała do niej zminiaturyzowana twarz Sangre. Kiedy stuknęła w nią różdżką wypłynęły z niej pojedyncze słowa, które ułożyły się w napis:


Furia nie da sobie w kaszę dmuchać. Żebyś ty widziała, jak pertraktował z Kocicą! Normalnie cudo! On nie chciał, żeby wpychać mu się w życie z butami, a ona chciała chłopaka na stałe. Harry nie odpisywał na jej listy i się dziewczyna, delikatnie powiedziawszy, zdenerwowała. Urządziła mu scenę jakąś godzinę temu. No to Furia powiedział jej, że nie chce kolejnego szpicla w swoim życiu, czy jakoś tak. Ale rozstali się w pokojowych nastrojach. Żebyś ty widziała ten melodramat! smile.gif


Black wykrzywiła wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech i wymamrotała coś pod nosem. Miała dziwne wrażenie, że Harry, w przeciwieństwie do swojego ojca, nie miał aż takiego szczęścia do dziewczyn.

Pansy spojrzała na nią ze zdziwieniem, zaraz jednak jej uwagę przykuł Malfoy, który próbował żartować, ale marnie mu to wychodziło.

- Wiesz, Draco – odezwała się Pansy. – Masz kiepski dowcip.

Blondyn spojrzał na nią z wyższością, ale jego miny nie robiły na dziewczynie wrażenia, a przynajmniej udawało jej się je ignorować. Prychnął pogardliwie, na nowo zabierając się za posiłek.

Yennefer siedząc przy stole nauczycielskim uważnie obserwowała uczniów Slytherinu. Zwłaszcza Dracona i Pansy. Wiedziała, że musi ich przypilnować, żeby nie pozabijali się w przypływie czułości.

Podziękowała za posiłek i wstała. Przeszła przez całą salę, odprowadzana spojrzeniami uczniów. Uśmiechnęła się nieco złośliwie do Harry’ego, na co chłopak odpowiedział jej wystawionym po kryjomu językiem.

Vipera zatrzymała się tuż za drzwiami i zaczekała na któreś z przyszłych dziedziców fortuny Malfoyów. Wyszli razem, co mocno zdziwiło Yennefer. Nie pytając o pozwolenie zgarnęła ich do swojej kwatery, bo miejsca tego raczej nie mogła nazwać apartamentem. Kazała im usiąść na kanapie, a sama zakrzątnęła się w okolicach barku. Kiedy znowu się do nich odwróciła w ręce dzierżyła trzy butelki kremowego piwa.

- Czasem dobrze jest mieć rodzinę wśród nauczycieli – stwierdził z rozbawieniem Draco.

- Dla ciebie mam soczek – odparowała kobieta.

Pansy patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Yennefer poznała zaledwie kilka tygodni temu i już zdążyła ją polubić. Co zaś się tyczy Dracona to jakoś nigdy nie była w stanie w pełni go zrozumieć. Zawsze wiało od niego chłodem, a teraz najzwyczajniej w świecie się uśmiechał, i do tego żartował.

- Draco – odezwała się nadzwyczaj poważnym tonem Yennefer. – To, że jestem tu na praktykach wcale nie oznacza, że możesz więcej niż inni uczniowie czy prefekci. Poza tym obiecałam twojej matce, że będę cię pilnować.

Chłopak zrobił przerażoną minę. Zacisnął palce na butelce piwa i wziął potężny łyk napoju. Przyjemne ciepło rozlało mu się po brzuchu. Pogrążył się we własnych myślach, więc nie słyszał rozmowy między jego kuzynką i Parkinson.

- Czy tylko ty tak na niego działasz? – zapytała młodsza z prawdziwym zainteresowaniem. – Nigdy się tak nie zachowywał.

Yennefer w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła.

- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? To co mówiłam jest prawdą. Musisz wychować sobie Dracona. Teraz, póki jeszcze jego umysł się kształtuje. Później twoje wysiłki mogą nie osiągnąć zamierzonego efektu. Tylko pamiętaj: bądź ostrożna i przebiegła.

Jeszcze przez kilkanaście minut wymieniały między sobą uwagi na temat prezencji chłopaka. W końcu zgodnie stwierdziły, że przypomina on ulizanego szczura i koniecznie trzeba będzie zająć się jego podejściem do mody.

Yennefer wygoniła ich ze swojego pokoju i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Jako jedyna z kadry nauczycielskiej przybyła do zamku tylko kilkanaście minut przed uczniami, więc nie zdążyła się nawet rozpakować. Spędziła na tym cały weekend, więc uczniowie widzieć ją mogli tylko na posiłkach. Teraz jednak nie będzie mogła się ukrywać. Już jutro miały się zacząć lekcje, a ona musiała być obecna na wszystkich zajęciach eliksirów.

Spojrzała na plan lekcji zawieszony nad kominkiem. Zaczynała z drugim rokiem Huffelpuff – Ravenclaw, więc nie powinno być aż tak tragicznie. Miała tylko nadzieję, że opowieści Snape’ a o tępocie hogwardzkiej braci były jedynie bujdą.

__________________________
* confractio – łac. rozerwanie
* exemplar – łac. kopia.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.05.2024 09:14