Anguis In Herba, tytuł już właściwy
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Anguis In Herba, tytuł już właściwy
Anulka |
![]()
Post
#1
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 18 Dołączył: 08.03.2006 ![]() |
Rozdziały nie będą pojawiać się zbyt często, ale proszę, komentujcie!
Wersja poprawiona Betowała – Medea. Rozdział pierwszy – I ostatni dyplom. Dla najlepszej studentki na roku! Zapraszam panią Hermionę Jane Granger! – Hermiona usłyszała swoje nazwisko. Nie była zaskoczona. Przez sześć lat ciężko na to pracowała. I wreszcie ma to, czego chciała. Jest najlepszą studentką eliksirów na roku. Tylko dlaczego jej to nie cieszy? Rodzice na pewno byliby dumni. „Byliby“ – powtórzyła w myślach. Piętnaście metrów do profesora Nolana. – Martwych nie da się wskrzesić, Miona. – Głos Harry’ego przedarł się brutalnie do jej świadomości. – Twoi rodzice nie żyją, to fakt, ale pomyśl tylko, co by powiedzieli, gdyby zobaczyli, że ich córka się załamała? Myślisz, że byliby szczęśliwi, widząc, jak opuszczasz się w nauce? Hermiona, czas wrócić do świata żywych, nie uważasz? Dziesięć metrów do profesora Nolana. – Panno Granger, chciałam panią poinformować, że zostało pani przydzielone stypendium. Ma pani do wyboru dwa uniwersytety – Akademię Paryską i Uniwersytet im. Warryena. Oczywiście jeżeli nadal chce pani studiować eliksiry – zabrzmiał suchy, pełen wyrzutu głos profesor McGonagall. Hermiona wiedziała, że opiekunka Gryffindoru miała jeszcze do niedawna nadzieję, że dziewczyna zdecyduje się na transmutację. – Do pani należy decyzja, którą szkołę wybrać, choć polecam tę drugą. Pięć metrów do profesora Nolana. – Jeśli chce pani uzyskać tytuł Mistrzyni Eliksirów, musi pani kontynuować studia jeszcze przez dwa lata. Naturalnie stypendium Akademii Paryskiej nadal będzie pokrywało wszelkie związane z tym koszty – oznajmił profesor Nolan. – Potem będzie pani musiała zaliczyć staż. Jeżeli jednak woli pani zakończyć swoją edukację w zakresie eliksirów już teraz, to zapewne bez większych problemów dostanie pani pracę w swoim lub naszym ministerstwie. Oczywiście damy pani czas na zastanowienie, to trudna decyzja… – Nie, chcę się nadal uczyć – powiedziała pewnym głosem, choć w rzeczywistości pewna nie była. Nie chciała się już uczyć, ale jeszcze bardziej nie chciała wracać do kraju. Choćby miały to być tylko odwiedziny. Za bardzo się bała. Ręka profesora zacisnęła się na jej dłoni. – Panie profesorze, przecież mówił pan, że będę mogła odbyć ten staż tutaj… – wydukała słabym głosem. – Pamiętam, panno Granger, ale Akademia jest zadłużona… Rodzina tego chłopca zadeklarowała, że pokryje część długu. Wiem, że to niesprawiedliwe. Nie czułem się wobec pani fair, więc poprosiłem mojego kolegę z Anglii, żeby wziął panią na staż. Edmund Parse. Może pani o nim słyszała? Pokręciła przecząco głową. – W każdym razie miałem nadzieję, że będzie pani zadowolona, bo to przecież mniejsza odległość od przyjaciół, rodziny… Ale po pani minie widzę… – Nie, nie, z chęcią będę stażystką u pana Parse, tylko to mnie nieco zaskoczyło. „Boże, dlaczego mnie na to skazujesz? Za co?“ – krzyczała w duchu. * * * Gospoda Pod Świńskim Łbem od dawien dawna przyciągała bardzo specyficzną klientelę – uciekinierów, emigrantów, czarnoksiężników, śmierciożerców. I w tej kwestii nic się nie zmieniło. Mimo, że od końca drugiej wojny minęło już sześć lat, przez gospodę wciąż przewijały się różne persony związane z Voldemortem. Ale nie tylko one. Od trzech lat w każdy piątek można tu było spotkać dwie niezwykłe osoby. Gdyby zobaczono ich razem jeszcze cztery lata temu, powiedzianoby, że obydwoje są pod wpływem Imperiusa. Nawet teraz czarodziejska społeczność nie była do końca pewna, czy ich przyjaźń jest na pokaz, czy może prawdziwa. Pierwszą z tych osobistości był Draco Malfoy – obecnie jeden z najlepszych aurorów angielskiego ministerstwa, człowiek, który walnie przyczynił się do wygranej nad Czarnym Panem, który ocalił życie Albusowi Dumbledore’owi i który wydał swojego ojca ministerstwu. Drugą zaś był Harry Porter – nowy Wicedyrektor Wydziału Zadań Specjalnych w Departamencie Obrony, człowiek, który mimo swojego młodego wieku tyle razy oparł się potędze Lorda Voldemorta, by w końcu go pokonać. Tego dnia, jak w każdy piątek, przyszli do gospody i starym zwyczajem usiedli w najdalszym jej kącie, jak zwykle zamawiając podwójną Ognistą Whisky. – Czyli to prawda? O zgrozo! Mam nadzieję, że chociaż jeden Ślizgon nadawał się na aurora! – powiedział blondyn, zaciągając się papierosem. Minę miał lekko zniesmaczoną, jakby właśnie zjadł wyjątkowo obrzydliwą fasolkę Bertie’go Bottsa. – Chyba nie będzie tak źle, jak myślisz. No wiesz, oni są po kursie, trzeba ich tylko zabrać na parę akcji i pokazać, co i jak… – stwierdził mężczyzna z blizną na czole. Miał ostre rysy, co sprawiało, że – w przeciwieństwie do swojego towarzysza – wyglądał bardzo poważnie. – To naprawdę nie będzie takie straszne. – Choć mówił do Dracona, zabrzmiało to raczej tak, jakby przekonywał samego siebie. – Przecież każdemu zostanie przydzielony tylko jeden… – Pamiętam siebie na pierwszej akcji i wybacz, bracie, ale to mi wystarczy, żeby wziąć urlop. A o ile się nie mylę, w tej chwili przysługuje mi go ponad trzy miesiące. Zresztą jutro zapytam szefa… – mruknął Malfoy, po raz kolejny zaciągając się papierosem. – Z tego, co się orientuję, ty też możesz wziąć sobie wolne, prawda? – Marzenia! Muszę się zająć przynajmniej jedną osobą. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale awansowałem parę dni temu i „mam dawać przykład“, a przynajmniej tak powiedział Kingsley – stwierdził Potter z rozpaczą. – I jeszcze te szmatławce, które opisują każdy mój krok… A ja głupi miałem nadzieję, że kiedyś się ode mnie odczepią! – Czyżbyś bał się „stawić czoła młodemu pokoleniu“, jak mawia nasz drogi minister? – spytał z drwiną Draco. – Zamiast się nabijać, mógłbyś, chociaż zostać i podnosić mnie na duchu, a nie uciekać! – jęknął Harry. – Wypraszam sobie! Ja nie uciekam! A poza tym to ty tu jesteś Gryfonem. Bądź sobie odważny i poświęcaj się dla dobra sprawy, a tymczasem mi, Ślizgonowi, pozwól robić, co do mnie należy. Mam tu na myśli wybieranie łatwiejszej drogi – oświadczył z rozbawieniem Malfoy. – Nie będę wspominać o tym, że na zasłużone wakacje pojadę razem z Alice. Wątpię, żebyś mógł mi zapewnić takie rozrywki jak ona. – Uśmiechnął się obleśnie. Harry skwitował to bezradnym wzruszeniem ramion. – Czyli ten temat mamy za sobą. Ja jadę na urlop, a ty zostajesz i zaharowujesz się na śmierć – zgryźliwie podsumował Draco. * * * Harry! Mam nadzieje, że u Ciebie wszystko w porządku, bo u mnie jak najbardziej. Nie uwierzysz, ale dostałam się na staż do naszego ministerstwa! Wracam z powrotem! To wspaniale, że awansowałeś. Przepraszam, że nie odpowiadałam na te wszystkie listy. Nie miałam czasu, bez przerwy się uczyłam i w ogóle. Do Rona już napisałam. Nie wiem, czy wiesz, ale Lavender jest w ciąży! Ron poprosił, żebym została matką chrzestną dziecka. Muszę kończyć – mam jeszcze tyle do zrobienia przed powrotem! Pozdrowienia, Hermiona. * * * Hermiono! To wspaniale, że wracasz do kraju. Bardzo się cieszę! Z awansu też się na początku cieszyłem, ale jutro czeka mnie małe piekiełko. Nie wiedziałem, że Lavender i Ron będą mieli dziecko, ale to pewnie dlatego, że dawno z nim nie rozmawiałem. Gratuluję dyplomu! Harry * * * Leciała mugolskim samolotem do Londynu, pierwszą klasą. Za tydzień miała się stawić u Edmunda Parse, głównego angielskiego Mistrza Eliksirów. Nie miała pojęcia, jak Nolanowi udało się go namówić, żeby wziął ją na staż. Słyszała od całkiem wiarygodnych źródeł, że przez ostatnie osiem lat nikogo nie przyjmował. Patrzyła na jego fotografię w miesięczniku „ Mikstury nowego wieku“. Miał około czterdziestu lat. Przywodził na myśl niedźwiedzia, miał równiutko przyciętą brodę i wąsy, a jego włosy związane były z tyłu w kitkę. Delikatne rysy twarzy kontrastowały z surowymi oczami. Hermiona nie była zachwycona perspektywą spędzenia w Anglii tylu miesięcy. Bała się swoich wspomnień. Poza tym przeczytała w Proroku, którego mimo wszystko nadal prenumerowała, dużo o swoich dawnych przyjaciołach. To, co pisali o nich w gazetach łączyła z tym, co oni sami pisali jej w listach i w ten sposób dowiedziała się na przykład, że Ron regularnie odnosi sukcesy i awansował już parę razy. Natomiast Harry’ego od dłuższego czasu widywano z Malfoyem. Mieli już trochę spektakularnych akcji na swoim koncie, dzięki którym dostali kilka BARDZO wysokich premii. O Charlie’em pisano niewiele, za to Fred i George zarabiali fortunę na sieci sklepów „Dowcipy Weasleyów“. Dowiedziała się również, iż osobą, która piastowała stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią była Cindy Linerson. Kiedy Hermiona przyjechała do Paryża, objęła po niej pokój i nieco o niej słyszała. Podobno nikt na jej roczniku nie znał tylu tarcz, co ona. Patrzyła teraz uważnie na osobę, która siedziała dwa fotele dalej. Kogoś jej przypominała, tylko kogo? Zaintrygowana wpatrywała się w tego człowieka. Nagle mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. Zlustrował ją od stóp do głów i uśmiechnął się złośliwie. Poruszał bezgłośnie ustami, wymawiając jej nazwisko. Teraz go poznała – to był Blaise Zabini. Speszona, szybko spuściła wzrok. Zamknęła oczy, a jej twarz wyrażała skrajną rozpacz. Jak gdyby nie wystarczyło, że musi wracać do kraju, to już w samolocie musiała spotkać akurat jego. – Ykhym – usłyszała. Otworzyła oczy i z zaskoczeniem stwierdziła, że na miejscu obok niej, na którym przed chwilą siedział jakiś Arab, teraz siedzi obiekt jej rozmyślań. – Granger, jaka ty jesteś kulturalna! Spotykasz po latach przyjaciela ze szkoły i nawet się nie odzywasz, tylko bezczelnie się na niego gapisz! – powiedział z przekąsem Blaise. – Nie przypominam sobie, żebyśmy się choćby kolegowali. Chociaż, oczywiście, zawsze mogło we mnie przypadkiem trafić Oblivate – odparła, nie patrząc na niego. – Więc, Granger, co robisz w Wielkiej Brytanii? – Jej towarzysz udał, że nie usłyszał uwagi. – Z tego, co wiem, mieszkasz na stałe we Francji. – Nie sądzę, Zabini, żeby informacja o moim miejscu zamieszkania powinna cię interesować – powiedziała Hermiona. I w ten sposób odpowiadała na jego pytania przez następne pół godziny. Jedne dotyczyły Akademii, inne przyjaciół, jeszcze inne życia osobistego. W końcu jednak dał sobie spokój i nie odzywał się do końca lotu. Tymczasem Hermiona pogrążyła się w rozmyślaniach. Zarezerwowała sobie pokój w motelu obok lotniska. Nie chciała się zatrzymywać ani u Rona, ani u Harry’ego, nie chciała też robić kłopotu pani Weasley. W motelu nie chcieli dużo, a słyszała, że warunki są nawet dobre. Za trzy dni miała sfinalizować umowę kupna mieszkania w centrum Londynu. Pewna znajoma starsza pani, mugolka, stwierdziła, że przeniesie się do córki i kiedy tylko Hermiona dowiedziała się o tym, skontaktowała się z nią. * * * – Jak to odwołała? Przecież to niemożliwe! Proszę sprawdzić! – poleciła Hermiona dziewczynie w recepcji. Była zrozpaczona i rozgoryczona. Okazało się, że właścicielka motelu jakiś czas temu wysłała jej wiadomość. Pisała, że niestety jest zmuszona odstąpić pokój Hermiony komuś innemu. „I co ja teraz zrobię?“ – pomyślała. Ron i Harry odpadali od razu i to wcale nie dlatego, że nie chciała im się zwalać na głowę w środku nocy. Wolała nocować na ulicy, niż już teraz się z nimi spotkać. To samo dotyczyło pani Weasley. Nagle okazało się, że nie ma dachu nad głową! – Pomocy – wyszeptała. – Mogę w czymś pomóc, Granger? – usłyszała tryumfalny głos za swoimi plecami. Odwróciła się szybko. – Nie możesz, Zabini! – warknęła. Zamiast złości, w jego oczach zobaczyła tylko rozbawienie i coś na kształt współczucia. Pomyślała, że naprawdę musi wyglądać śmiesznie, a on pewnie wie, że jej sytuacja przedstawia się nieco nieprzyjemnie. – Granger, jak chcesz… to możesz zostać dzisiaj u mnie… – powiedział, przeciągając wyrazy w ten irytujący, malfoyowski sposób. – Gorzej ci? Prędzej przenocuje na ulicy! – krzyknęła. Ta sytuacja była dla niej zbyt upokarzająca. – Więc wolisz spać na chodniku, a rano obudzić się bez swoich rzeczy i pieniędzy? – zapytał z drwiną. Hermiona wyglądała na skonsternowaną. Mogłaby poszukać noclegu w jakimś hotelu, ale było już dobrze po północy, a podróż ją wykończyła. W końcu to tylko jedna noc… * * * – Nazywam się Harry Potter i jestem wicedyrektorem tego wydziału – zaczął Harry ochrypłym głosem. – Każdy z was zostanie przydzielony komuś starszemu, kto poinstruuje go na paru pierwszych akcjach, następnie zostaniecie podzieleni na grupy, w których będziecie pracować. Harry był nieco zasępiony. Owszem, słyszał, że w tym roku testy na aurorów zdało niewiele osób, ale że tylko tylu? Tego się nie spodziewał. Tylko piątka z ponad trzydziestu. W zeszłym roku było dziesięciu. – Glen McCortt! – Z szeregu wystąpił wysoki brunet z ciemnymi, surowymi oczami. – Będziesz razem z Adamem. Odell Warks! – Tym razem był to jakiś drobny blondyn. – Do Jerry’ego. Amber Paterson do Angi, Bager Williams, ty razem z Markiem i Sissy MireCare razem ze mną. Harry obdarzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem. Miała długie, ciemne włosy związane z tyłu głowy i ciemne oczy. Co dziwne, nie była w szatach – miała na sobie mugolskie ubranie. Potter kiwnął głową do Marka, a ten poinformował wszystkich, ze najpierw oprowadzi ich po ministerstwie. Rozdział drugi Sissy spacerowała po jedynym z korytarzy Ministerstwa Magii. Było już dobrze po północy, ale jej obecność nie była niczym niezwykłym – wielu aurorów niemal mieszkało w swoich biurach. Działo się tak nie tylko z powodu nawału pracy, jaki mieli nawet oni – nowi, ale również dlatego, że starsi pracownicy, ci, którzy walczyli ze śmierciożercami w pierwszej i drugiej wojnie, byli pracoholikami. Nie wszyscy, naturalnie, ale większość. Ona została dłużej z powodu papierkowej roboty, którą na nią zwalono. Jej przełożony – Harry Porter – był bardzo dobrym czarodziejem, co udowodnił podczas wczorajszej, ich pierwszej wspólnej akcji, ale nienawidził biurokracji, której tutaj było co nie miara. Praca aurora okazała się nieco inna, niż ją sobie wyobrażała. Myślała, że co chwila ktoś będzie potrzebował ich pomocy w sprawach życia i śmierci, a tymczasem tak naprawdę większość wezwań dotyczyła błahostek. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jako początkująca nie mogła liczyć na naprawdę poważne akcje, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się rozczarowana. Wiedziała jednak, że jeśli okaże się dobra w tym, co robi, to może za jakiś rok czy dwa dadzą jej coś poważniejszego niż grupka dzieciaków poprzebierana za śmierciożerców. Do jej uszu dobiegł jakiś szelest. Natychmiast obróciła się za siebie, ale niczego nie zauważyła. Echo sprawiało, że hałas wydawał się bardzo bliski, jednak szybko zorientowała się, że równie dobrze może dochodzić z drugiej strony korytarza. Już w szkole wielu ludzi wypominało jej ciekawość. Według niej ta cecha charakteru niekoniecznie była czymś złym. Oczywiście wiele razy wpędziła ją w kłopoty, ale kogo to właściwie obchodziło? – O co ci właściwie chodzi? – usłyszała, kiedy zbliżyła się do drugiego końca korytarza. Głos bezsprzecznie należał do jej przełożonego, ale wyglądało na to, że nie jest sam. – Po prostu wkurza mnie, że cały czas spędzasz z Malfoyem, a mnie kompletnie ignorujesz! Już ci to mówiłem! – odwarknęła osoba, której Sissy nie mogła dostrzec. – A ja ci odpowiedziałem, że gadasz bzdury. To, że przyjaźnię się z Dragonem, wcale nie znaczy, że mi już na tobie nie zależy! – Wiesz, ta dyskusja nie ma sensu. Czy ty naprawdę nie widzisz, że to ten sam Malfoy co w szkole?! Dziewczyna przypatrywała się uważnie sylwetkom. Harry wyglądał na zmęczonego i zirytowanego, a jego przyjaciel był bardzo zgrabiony. – Ron… Ja… Masz rację, ta rozmowa nie ma sensu! – I odszedł szybkim krokiem w stronę windy. Po chwili to samo zrobił drugi mężczyzna i Sissy została sama. * * * Harry Potter leżał na łóżku, pijąc Ognistą Whisky. Miał koszmarny humor. Męczyły go kłótnie z przyjacielem, które zdarzały się coraz częściej. Ron bez przerwy miał o coś pretensje. Tym razem poszło o Dracona, ostatnio o to, że Harry nie mógł pojawić się na obiedzie w jego domu, ponieważ musiał iść na nagłą akcję. Na początku myślał, że to z powodu przepracowania Rona, który nie wiadomo kiedy stał się niemalże drugim Percy’ym, ale szybko zorientował się, że nie o to chodziło. Problem tkwił w czym innym, a on nie miał pojęcia w czym. I bolało go to. Podejrzewał, że zrobił coś, co bardzo uraziło Rona, tylko że dalej niewiele mu to dawało. Jakby nie miał już dość problemów na głowie! Choćby taka Hermiona. Wraca do kraju i pisze w listach, że się cieszy, co jest oczywistym kłamstwem, bo Harry doskonale wiedział, że nie ma najmniejszej ochoty na powrót. Zresztą doskonale ją rozumiał. Jego też dręczyły bolesne wspomnienia. Miedzy nimi była jednak pewna różnica: on nie uciekł za granicę. Kiedyś miał o to żal do przyjaciółki, który jednak szybko minął, gdy zdał sobie sprawę z pewnych okoliczności, na które wcześniej nie zwracał uwagi. On nigdy nie miał rodziców, tymczasem jego przyjaciółka posiadała ich przed całe szesnaście lat i mimo, że widywała się z nimi tylko w czasie wakacji, to nadal bardzo ich kochała. Z drugiej jednak strony on też miał Syriusza… Nigdy nie twierdził, że to, co zrobiła, było złe. Po prostu zabolało go, kiedy wyjechała i to wtedy, gdy dogadywał się z nią o wiele lepiej niż z Ronem, który po śmierci Ginny przez ponad rok chodził przybity. Nie żeby Harry tego nie rozumiał, ale nie spodziewał się, że Ronowi tak trudno będzie pogodzić się z jej śmiercią… Wojna pochłonęła wiele ofiar, a ona była jedną z nich. Ginny. Kolejny jego problem, nawet po śmierci. To nie była jego wina, że nie zdążył na czas; że tak brutalnie ją torturowano. Ale i tak się obwiniał. Podobnie jak o śmierć wielu ofiar tej wojny. Przecież gdyby wcześniej zabił Voldemorta, oni by nie zgnięli! Zabił Voldemorta… Cała społeczność twierdziła, że Harry go zabił, podczas gdy on się jedynie bronił. Jak zwykle. * * * Edmund Parse był dokładnie takim człowiekiem, jakim go sobie wyobrażała. Surowy i dokładny. Perfekcjonista w każdym calu. Było dla niej zaskoczeniem, kiedy okazało się, że będzie odbywać staż w jego domu. Potem dowiedziała się, że tam właśnie pracował. Bardzo ją to zdziwiło, ale kiedy przyjechała pod podany adres, zrozumiała, dlaczego właśnie w domu miał swoją pracownię. Spora willa otoczona była dwumetrowym murem obrośniętym bluszczem, tak samo zresztą jak zbudowany z szarego kamienia budynek, który bardzo kojarzył się Hermionie z hogwarckimi lochami. Drzwi otworzył jej zgrzybiały staruszek, jak się okazało – lokaj. Był prawie łysy i bez wątpienia głuchy, ponieważ kiedy się przedstawiła, popatrzył na nią dziwnie i dalej czekał na wyjaśnienia. Dopiero, gdy napisała mu to na kartce, zrozumiał. Właściciel domu przywitał ją raczej chłodno i każąc jej przygotować dwa eliksiry, wyszedł z pomieszczenia. Hermiona była bardzo zaskoczona i zdenerwowana. Spodziewała się raczej jakiejś mowy powitalno–instruktażowej albo czegoś w tym stylu. Mikstury, które miała uwarzyć, były jej zupełnie nieznane. Dziękowała Morganie, że Parse zostawił jej instrukcje. – Mam nadzieje, że eliksiry są gotowe – powiedział, wkraczając do pokoju dwie godziny później. Zastał tam jeden kociołek pełny, a drugi pusty, którego zawartość znalazła się na ścianie i samej Hermionie. Totalny chaos nie zaskoczył go wcale. Specjalnie podał dziewczynie złe instrukcje. Zdziwił się jednak, że jedna z mikstur wyglądała całkiem poprawnie. Hermiona natomiast była załamana. Nigdy podczas swojej nauki w Akademii nie rozlała ani nie wysadziła eliksiru, a przydarzyło jej się to już pierwszego dnia. Pewnie mnie wywali – pomyślała. Jednak ku jej zaskoczeniu Edmund Parse uśmiechał się po raz pierwszy, od kiedy go zobaczyła. Nie był to bynajmniej uśmiech mściwej satysfakcji. Wyglądał raczej na rozbawionego tragicznym stanem jej ubrania. – Jak się pani udało uwarzyć pierwszy eliksir? – zapytał zainteresowaniem. Zaskoczona Hermiona nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Dopiero po paru sekundach uświadomiła sobie, co się stało. Parse dał jej mylne instrukcje… – Zamiast piołunu dodałam proszku z kory brzozy. – Och, bardzo sprytne… – Patrzył na nią inaczej niż na początku. Wydawał się być bardzo zadowolony i do tego cały czas się uśmiechał. – Mam na imię Edmund. Mów mi po imieniu – powiedział łagodnie. – Oczywiście, panie Parse – odpowiedziała natychmiast Hermiona, po czym oboje wybuchli śmiechem. – Hermiona – przedstawiła się i podała mu rękę. Czuła, że jednak nie będzie tak strasznie, jak jej się na początku wydawało. * * * Blaise Zabini nie należał do ludzi cierpliwych. Nic więc dziwnego, że kiedy Hermiona Granger spóźniała się na umówione spotkanie już całe dziesięć minut, każąc mu tym samym czekać na środku jakiegoś mugolskiego parku, nie był człowiekiem zadowolonym. Tym bardziej, że jak na tę porę roku było zdecydowanie zbyt chłodno, a do tego kropił deszcz. Z drugiej jednak strony Blaise wiedział z doświadczenia, że kobiety często się spóźniają, więc tłumaczył sobie, że Hermiona pewnie siedzi przed lustrem i robi sobie makijaż. Tyle, że przez siedem lat Hogwartu Hermionę Granger widział umalowaną raptem pięć czy sześć razy. Kiedy stwierdził, że jeszcze chwila, a sobie stąd pójdzie, na końcu alejki dostrzegł burzę brązowych loków, a chwilę potem ich właścicielkę, która biegła w jego stronę. – Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Hermiona, stając przed nim zdyszana i z rumieńcami na twarzy. – Nie mogłam… wyjść wcześniej… od Edmunda. – Nic nie szkodzi, Granger, naprawdę. Co z tego, że marzłem na zimnym wietrze i deszczu albo z tego, że jesteśmy spóźnieni do restauracji, hm? – zapytał sarkastycznie. – Przecież przeprosiłam. Naprawdę wcześniej nie mogłam – odrzekła spokojnie Hermiona. – A gdzie my tak właściwie idziemy? – Tam – rzucił, po czym skinął na nią głową i ruszyli w kierunku ulicy. Był na nią zły za to spóźnienie. Po co on się w ogóle z nią umawiał? Co za ironia losu, że ze wszystkich jego szkolnych znajomych, z którymi był w neutralnych, przyjacielskich lub mało wrogich stosunkach, tylko ona i Draco mieszkali w okolicach Londynu. Oczywiście był jeszcze Harry, ale on cały czas spędzał w pracy i za nic nie dało się go z stamtąd wyciągnąć. Właściwie za Hermioną Granger nigdy nie przepadał. W szkole wciąż tylko się uczyła, a on tylko się wygłupiał. Potem oboje wyjechali na studia do dwóch różnych krajów. Przez sześć lat wydawała mu się kujonowatą szlamą, a później kujonowatą dziewuchą. Przestał wierzyć w idee rodziców już w piątej klasie. Szlamy i inne równie bzdurne teorie w ogóle go nie interesowały. Ale nigdy, aż do upadku Czarnego Pana, nikomu o tym nie powiedział. Dopiero wtedy zaczął obnosić się z tym, co naprawdę myśli. Kiedy parę dni wcześniej spotkał Hermionę w samolocie, stwierdził od razu, że warto by było bliżej ją poznać. Nie tylko z powodu jej wyglądu, który, jak uważał, od końca siódmej klasy uległ diametralnym zmianom, ale także dlatego, że jej osoba bardzo go interesowała. Zastanawiał się, czemu dopiero teraz wróciła do Anglii. On sam zrobił sobie roczny odpoczynek po studiach i trwonił pieniądze ojca, jeżdżąc po całej Europie, o czym zresztą ani Augustus Zabini, ani jego żona nie mogli wiedzieć, ponieważ od kilku lat wąchali kwiatki od spodu. Oboje zostali zabici przez aurorów na krótko przed upadkiem Voldemorta. Blaise miał nadzieję, że ten wieczór nie okaże się kompletną klapą, co było bardzo prawdopodobne w przypadku spotkania Gryfonki ze Ślizgonem. – Już jesteśmy – powiedział, gdy doszli do jednej z restauracji. W środku panowała cisza, tylko od czasu do czasu przerywana cichymi rozmowami. – Stolik numer sześć – powiedział kelner, gdy Zabini pojawił się w jego polu widzenia. Był tutaj częstym gościem. Usiedli i po paru minutach kelner przyniósł im jedzenie. – Hermiono – zaczął, a na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Postanowił, że skoro to ma być miły wieczór, będzie mówił jej po imieniu. – Proponuję, żebyśmy zwracali się do siebie jak starzy, dobrzy znajomi. Gdybyś nie wiedziała, mam na imię Blaise – zażartował, a ona uśmiechnęła się. – Czemu właściwie wróciłaś do Anglii? Słyszałem, że mieszkasz na stałe w Paryżu – zapytał, kiedy stwierdził, że atmosfera sprzyja takim tematom. Bardzo go to ciekawiło. – Jestem na stażu u Edmunda Parse – odparła. – Jeżeli chcę dostać pracę jako Mistrzyni Eliksirów, muszę odbyć jakąś praktykę w zawodzie. A co z tobą? – Po studiach zrobiłem sobie rok przerwy. Wiesz, Zaklęć uczy się dłużej, chociaż są o wiele prostszą dziedziną magii. Jeździłem po całej Europie i nudziłem się niemiłosiernie. Po jego słowach nastała krótkotrwała cisza, ponieważ kelner przyniósł im wino. – Chyba cieszysz się, że wróciłaś, co? Złota Trójca i tak dalej, no nie? – mruknął rozbawiony, kiedy pracownik restauracji odszedł. Uniósł komicznie jedną brew. Hermiona uśmiechnęła się lekko. – Tak sobie. Nie tęskniłam za tym, a do tego mam złe wspomnienia w związku z Wielką Brytanią. Blaise podejrzewał, że chodziło jej o rodziców, których zamordowali śmierciożercy, kiedy Granger była na szóstym roku, zaledwie parę miesięcy przed pokonaniem Voldemorta. – Daj spokój, na pewno się trochę cieszysz – stwierdził. – A tak w ogóle to podobno Snape rzuca szkołę. Co prawda nie teraz, ale w przyszłym roku, więc może się załapiesz, co? – Nie wiem, czy zostanę w kraju. Planowałam wyrwać się stąd jak najszybciej. Zresztą, sama jeszcze nie wiem – powiedziała niepewnie, a potem zapytała: – A ty? Co będziesz robił? – Zostanę w domu moich „świętej pamięci” rodziców i będę wydawał ich majątek, w międzyczasie grając na mugolskiej giełdzie i odrabiając straty. – Właśnie, apropos mugoli. Powiedz mi, co ty właściwie robiłeś w ich latającym wynalazku? – spytała z ciekawością Hermiona. – W Ameryce integracja z mugolami jest bardzo popularna. Wiesz, tam czarodzieje poznają świat mugoli, a nawet obracają się w ich towarzystwie. – I ja mam uwierzyć, że TY też? Pytanie było poważne i tak też Blaise postanowił jej odpowiedzieć. – Hermiono, ja naprawdę nie wierzę w te wyssane z palca bajki o złych szlamach i dobrych czystokrwistych. Nigdy w nie wierzyłem. Po prostu byłem na tyle sprytny, że nie mówiłem o tym ojcu, żeby mnie nie wydziedziczył. A potem moi rodzice umarli i było po kłopocie. Nie żebym był nieczuły, ale sama przyznasz, że nie wydawali się szczególnie miłymi ludźmi, prawda? Hermiona milczała. Blaise myślał, że jego towarzyszka przetrawia informacje. Po chwili jednak odezwała się niemalże lodowato. – Nie jestem zachwycona tym, że musze tutaj z tobą siedzieć, wiesz? Blaise nie wiedział, że była aż tak niezadowolona, żeby go o tym informować. Czyżby był aż tak nieuprzejmy, kiedy mówił, że jeżeli nie przyjdzie, będzie miała u niego dług wdzięczności? – Przecież nigdy się nawet nie lubiliśmy. Po co mnie tutaj w ogóle zaprosiłeś? Nie mogłeś wziąć zamiast mnie jakiegoś swojego kolegi? Czy ona uważa go za geja?! – Hermiono, zaprosiłem Cię tutaj, ponieważ miałem ochotę miło spędzić wieczór. Nie przyszedłem z Draconem, bo wyjechał na urlop. Nikt inny nie mieszka w okolicy. Poza tym nie rozumiem, dlaczego miałbym nie zaprosić na kolację ciebie. – Bo nigdy za sobą nie przepadaliśmy, Zabini – warknęła niemal wrogo. – Bo to jestem przecież szlamą. Kiedy byliśmy w szkole to ci jednak przeszkadzało. Doskonale pamiętał, ile razy wyzywał ją z powodu jej pochodzenia, ale nie sądził, że po latach to wciąż ma znaczenie. – Mówiłem ci przecież... – zaczął, ale Hermiona mu przerwała. – Tylko, widzisz, ja ci wcale nie wierzę. Przez tyle lat byliśmy wrogami. Ja Gryfonka, ty Ślizgon, ja szlama, ty czystej krwi – z każdą chwilą podnosiła głos. Kilka osób zaczęło im się przyglądać. – Nie wiem, czemu kazałeś mi tu przyjść i czego w ogóle chcesz, ale ja wychodzę! – wykrzyknęła. Wszyscy patrzyli, jak szybkim krokiem wychodzi z restauracji, trzaskając drzwiami. Blaise był wściekły. Czemu mu nie uwierzyła?! W końcu mówił prawdę! I to niby Ślizgoni są pamiętliwi… Też coś! O nie, tego jej nie podaruje. Jak ona w ogóle śmie go oskarżać o kłamstwo?! Przecież nic o nim nie wie! * * * Harry siedział właśnie na swoim nowym, niewygodnym fotelu, popijając kupiony parę minut wcześniej napój. Oczy same mu się zamykały, a głowa niemiłosiernie bolała. Przy całym swoim doświadczeniu ciągle zapominał o jednej rzeczy – sen mimo wszystko jest bardzo potrzebny. Ktoś zapukał do drzwi, które chwilę potem otworzyły się na oścież. Stała w nich Sissy. Sissy była niesamowicie energiczną i ciekawską osobą. Jak na dwudziestoletnią dziewczynę była również świetną czarownicą. Jednak na tym jej zalety się kończyły, chyba że dodać cierpliwość do wypełniania papierów. Oprócz tego, że bez przerwy przychodziła do jego spokojnego dotychczas biura, to ciągle pytała, czy nie mają jakiejś akcji. Co prawda Harry spodziewał się tego, ale nie był przygotowany na taką częstotliwość! Czasem to było nie do wytrzymania, a nie minął nawet tydzień. – Szefie, co się dzieje? Jakoś dziwnie wyglądasz, kawy? Harry popatrzył na nią jak na anioła, który zstąpił z nieba i skinął szybko głową, modląc się, żeby dziewczyna nie rozmyśliła się po drodze do automatu na górze. Kiedy po paru minutach poczuł dobrze sobie znany zapach kofeiny, a do pokoju po raz kolejny weszła Sissy, niosąc gorącą kawę, poważnie zastanawiał się, czy by jej nie uściskać. – Proszę – powiedziała, stawiając plastikowy kubek i pudełeczko ze śmietanką na biurku. – Dzięki – odparł i niewiele myśląc, rzucił się łapczywie na kawę. Nawet nie zauważył, że Sissy wciąż była w pokoju. – No, szefie, to musiałeś wczoraj zabalować – stwierdziła po paru minutach, a jego miłość do niej wyparowała w oka mgnieniu. – To może chociaż powiedz z kim i gdzie. – Z Ognistą w moim mieszkaniu – rzucił sarkastycznie Harry. – Aha – podsumowała Sissy. – Szefuniu, zjesz ze mną obiad? Bo mam sprawę do obgadania. Harry popatrzył na nią, na wpół wściekły za "szefunia", a na wpół zaskoczony. Za "szefunia" był zły podwójnie. Od kiedy zaczęła tak do niego mówić, pół biura się na to przerzuciło. Zrobiło się nieprzyjemnie, kiedy do Kingsleya zaczęli się zwracać per "Bossie". I to Harry’emu się za to dostało. – Jasne – odpowiedział na jej pytane, ciekawy, o czym chce pomówić. * * * Hermiona była na siebie wściekła. Jak mogła zachować się tak szczeniacko? Jak? Co za wstyd – myślała. Ale nie mogła zrobić inaczej. Oczywiście wiedziała, że Zabini mówił prawdę, ale to nie miało znaczenia. Była na niego zła za lata wyzywania ją od "szlam", a do tego dołączył jeszcze podły szantaż, który Blaise na niej zastosował. Takich rzeczy się nie wybacza! Chociaż z drugiej strony szkoda jej go było. Był totalnie zaskoczony jej wybuchem, a potem musiał zostać w tej restauracji z ludźmi, którzy na pewno bezwstydnie się na niego gapili. Ale jak on mógł w ogóle myśleć, że jeśli zaprosi ją do jakiegoś lokalu, powie parę miłych słówek, to ona po prostu przejdzie nad tym wszystkim do porządku dziennego? Może myślał, że nie ma o to wszystko do niego pretensji? Znając Ślizgonów, było to bardzo możliwe. Ale ona też nie powinna się tak zachowywać. Cóż, wina leży po obu stronach. Pewne jest tylko jedno: Zabini wreszcie da jej spokój i nie będzie jej niepokoić. * * * Harry siedział przy stoliku w knajpie "Pod Jednorożcem", a naprzeciwko niego usadowiła się Sissy. W środku znajdowało się pełno ludzi i panował straszny harmider. Głównie dlatego, że była to jedna z nielicznych magicznych knajp w pobliżu ministerstwa. Harry jednak rzadko tu przychodził, ponieważ obiady jadał w swoim gabinecie w towarzystwie portretu jakiegoś bardzo starego, ale też bardzo rozmownego czarodzieja. – Szefie, zamawiamy coś? – odezwała się Sissy, starając się przekrzyczeć tłum. – Jak chcesz – mruknął cicho. – CO?! – JAK CHCESZ! Wstała od stolika i po paru minutach wróciła z gorącymi frytkami, sałatką i kotletami. – To o czym chciałaś pogadać? – zapytał, kiedy już zjedli. – Szefie… – zaczęła niepewnie i już wiedział, że będzie owijała w bawełnę. – Chciałam zapytać, czy nie mógłbyś załatwić nam jakiś większych akcji, bo strasznie nudno tak siedzieć w ministerstwie. – I po to mnie tutaj ciągnęłaś?! – warknął ze złością. Jego towarzyszka milczała chwilę, po czym znów się odezwała. – Nie. Tak naprawdę to był pretekst. Ja i Mark stwierdziliśmy, że jeszcze trochę, a zakisisz się w biurze i od dzisiaj będziemy cię na zmianę stamtąd wyciągać – powiedziała lekko głosem, który przypominał mu Tonks, kiedy próbowała go przekonać, żeby przeniósł się do Doliny Gordyka. – Oszaleliście – stwierdził i podniósł się z krzesła. – Szefie, czekaj! Sissy przypominała mu w tej chwili wyjątkowo natrętną muchę, którą z chęcią rozgniótłby gazetą. – O co chodzi? – zapytał, kiedy z powrotem usiadł na miejscu. – Ale nie będziesz się gniewać, wrzeszczeć i miotać zaklęciami? – Nie – odparł krótko. Był już porządnie wkurzony. Wyciągnęła go tutaj, uknuła kulawy spisek razem z Markiem, a teraz zachowuje się jak pięcioletnie dziecko. I to ma być aurorka? Ministerstwo schodzi na psy! – Widziałam wczoraj wieczorem... – zaczęła, a Harry spojrzał na nią i już wiedział, o co chodzi. Od początku był pewien, że ktoś przysłuchiwał się jego kłótni z Ronem. Skinął na nią ręką i oboje nachylili się nad stolikiem, żeby móc się dobrze słyszeć, nie krzycząc za bardzo. Harry pomyślał, że lepiej jej to wytłumaczyć, niż żeby pytała ludzi, rozsiewając w ten sposób plotki. – Posłuchaj, nie powinnaś wtedy podsłuchiwać, ale wyjaśnię ci to w miarę moich możliwości. Sissy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które były teraz bardzo blisko jego oczu. – Moja przyjaźń z Ronem przeżywa... kryzys. On jest zapracowany, a do tego dochodzą jeszcze różne wspomnienia ze szkoły i to powoduje, że coraz częściej się sprzeczamy. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś zachowała to dla siebie. To wszystko jest strasznie skompilowane i zawiłe, nie mam ochoty, żeby pisały o tym wszystkie gazety. Jasne? – Jasne, ja po prostu byłam ciekawa, szefie. Obiecuję, że nie będę cię już podsłuchiwać – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Lekko się zarumieniła, ale zauważył to tylko dlatego, że był tak blisko jej twarzy. – Mnie może i nie będziesz już przesłuchiwała, ale nie chciałbym być w skórze reszty – stwierdził, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek. – Wracajmy. Rozdział III Harry jak co dzień obudził się przed szóstą. Od kiedy został aurorem, zawsze tak było, choć wciąż żywił nadzieję, że któregoś dnia uda mu się pospać trochę dłużej. Gdy niecałe dwadzieścia minut później jadł przygotowaną przez siebie imitację śniadania, do pomieszczenie wleciała sowa z „Prorokiem”. Zwykle brał gazetę do pracy, gdzie mógł spokojnie poczytać, wypijając przy tym dwie, a czasem trzy kawy, jedna po drugiej. Tym razem jednak jego uwagę zwrócił ogromny nagłówek na pierwszej stronie. Zamarł z szeroko otwartymi ustami. Napis głosił: „KOLEJNY ROMANS HARRY`EGO POTTERA!”, a obok widniało zdjęcie przedstawiające jego i Sissy na wczorajszym obiedzie, nachylonych do siebie tak bardzo, że prawie stykali się nosami. Od razu zorientował się, że zrobiono je, kiedy tłumaczył dziewczynie sprzeczkę z Ronem. Przeczytał artykuł i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że nie ma nawet wzmianki o jego przyjacielu. Po chwili przejrzał go ponownie, tym razem starając się wyłapać ogólny sens. I, nie da się ukryć, przesłanie było dość jasne. W całym reportażu dziennikarka zarzucała mu same wstrętne rzeczy, przedstawiając Sissy jako niewinną ofiarę jego samczych popędów. Od kiedy Rita wyszła za ojca Luny, w „Proroku” przynajmniej raz w tygodniu pojawiał się reportaż na temat Harry’ego. Głównie za sprawą niejakiej Amandy Baker, która bez przerwy wtrącała się w jego życie, informując resztę świata o każdym jego kroku. Nigdy nie lubił być na pierwszych stronach gazet, a teraz zdarzało się to równie często jak wtedy, gdy jeszcze był uczniem Hogwartu. Kiedyś artykuły o nim były nieprzyjemne, ale dało się nad nimi przejść do porządku dziennego. Tymczasem od śmierci Voldemorta gazety wypisywały takie rzeczy, że niejednokrotnie różdżka mu się w kieszeni iskrzyła. Opowiadały niestworzone historie wyrwane z jego życiorysu, cytowały nigdy niewypowiedziane słowa, a od około pół roku żywo interesowały się jego życiem miłosnym. Jakby tego było mało, co jakiś czas robiły pośmiewisko z bliskich mu ludzi lub wręcz przeciwnie – przedstawiały ich jako wspaniałych i niezastąpionych przyjaciół, co w gruncie rzeczy było jeszcze bardziej uciążliwe. Kiedy zjawił się w pracy, wszyscy dziwnie na niego patrzyli. Tylko jego najbliżsi współpracownicy, przyzwyczajeni już do podobnych pogłosek, puszczali je mimo uszu. Sama zainteresowana drzemała w fotelu, zmęczona po całonocnej papierkowej robocie. Wyglądała bardzo zabawnie z głową osunięta na krawędź fotela, otwartymi ustami i w otoczeniu mnóstwa pergaminów rozsypanych po podłodze. Dla Harry’ego było niemal pewne, że nic nie wie o artykule z „Proroka”. Nie chciał jej budzić, więc postanowił porozmawiać z nią później. Wyszedł na korytarz i skierował się w stronę swojego gabinetu. Zewsząd dochodziły go podniecone szepty. – Ciekawe, kiedy to się zaczęło? – usłyszał, gdy przeszedł obok dziewczyny, którą pamiętał ze szkoły. Spojrzał na nią groźnie i przyspieszył kroku. Z zadziwiającą szybkością zniknął za drzwiami biura. Rozsiadł się w fotelu i zamknął oczy. Sądził, że uodpornił się już na takie sytuacje, ale jednak coś w nim zostało z lat szkolnych. Jak on ich nienawidził! Tych wszystkich plotkujących ludzi, ciekawych jego prywatnego życia, niemal śliniących się na każdą wzmiankę o nim. Jakby na świecie nie było ważniejszych rzeczy! A były niewątpliwie. Dlaczego na przykład nikt nie interesował się Ministrem Magii, który co prawda dużo obiecywał, ale nic nie robił? Albo konfliktem między Ministerstwem a Hogwartem? Lub choćby mistrzostwami, które miały się niedługo odbyć? Ale co tam takie błahostki! Harry Potter jest najważniejszy! – sarknął w duchu. * * * – Nad czym pracujesz? – zapytała Hermiona, spoglądając na zamyślonego Edmunda – Co…? – zapytał, nie odrywając wzroku od książki, nad którą się pochylał. – Och, to Eliksir Tojadowy. Hermiona popatrzyła na niego uważnie. Zastanawiała się, co tak bardzo zaciekawiło Edmunda w tej miksturze. Nie zdążyła jednak zapytać, ponieważ jej przełożony wyskoczył nagle ze swojego fotela i skierował się w stronę półek ze składnikami eliksirów. – Jest! – wykrzyknął tak głośno, że aż szyby w oknach zadrżały. – Co jest? – Hmmm? – mruknął z roztargnieniem, kiedy powrócił na miejsce. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie do końca sprawy z jej obecności. W takich chwilach był zupełnie oderwany od rzeczywistości. – Pytałam, co tak cię ucieszyło. – Od ponad dziewięciu lat staram się przygotować ulepszoną wersję Eliksiru Tojadowego. To takie hobby, poza pracą… Zdaje się, że trafiłem na coś ciekawego – powiedział, obracając się do niej, ale po chwili wrócił do obserwacji kociołka, który po dodaniu nóg salamandry zaczął niebezpiecznie bulgotać. – Och. Nie uważasz, że to – kiwnęła głową w stronę mikstury – zaraz wybuchnie? – Ależ skąd – odparł, spoglądając na nią z pobłażliwym uśmiechem. Hermiona czuła się przy Edmundzie o wiele pewniej niż na początku, ale nadal była nieśmiała, jeśli chodziło o zadawanie pytań. Wydukała coś sfrustrowana i spojrzała na niego pytająco. Nienawidziła czegoś nie wiedzieć, nawet jeżeli nikt jej za to nie obwiniał. – „Składinki Eliksirów, Stopień Czwarty” Edwarda Cruse’a – odpowiedział, zanim zdążyła zadać pytanie. Spłonęła rumieńcem, kiedy zrozumiała, że mówił o książce, z której kiedyś zdawała egzamin. – Dzięki – mruknęła cichutko i wyszła do innej komnaty. Edmund popatrzył za nią z rozbawieniem. Uśmiechnął się sam do siebie – ta dziewczyna wciąż jeszcze tak niewiele wiedziała. Bardzo ją polubił. Była inteligentna i zdolna, łatwo przyswajała wiedzę i umiejętnie wykorzystywała ją w praktyce, ale do geniuszu czegoś jej brakowało. Nie potrafiła na dłużej zatrzymać się przy jednym temacie. Przeskakiwała od jednego eliksiru do drugiego, nie będąc w stanie skupić się na żadnym. Wytknął jej to, ale stwierdziła, że to chyba lepiej, że łatwo jej idzie sporządzanie dwóch mikstur naraz. Może miała rację? Przegonił ją ze swoich myśli i skupił się na Eliksirze Tojadowym. Był już o krok od ulepszenia jego receptury, ale cały czas coś mu stało na przeszkodzie. Podejrzewał, ze obrał zły tok myślenia, jednak teraz wiedział, że dobrze trafił. * * * Sissy była wzburzona. Szła szybkim krokiem przez mugolską uliczkę, potrącając co chwilę przechodzących obok ludzi. Nie zwracała na nich większej uwagi. Klęła cicho pod nosem, zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni różdżce. Po drodze o mało co nie wpadła pod koła jakiegoś czarnego pojazdu, z którego wysiadł gruby, brodaty mężczyzna i zaczął wymachiwać rękami, krzycząc coś o „szaleńcach, którzy rzucają się na ulicę” i „durnych idiotkach, niepotrafiących odróżniać kolorów”. Nie zwróciłaby na to większej uwagi, gdyby nie tłum ludzi gapiących się na nią przy tej okazji. W końcu stanęła przed wysokim, pomalowanym na szaro budynkiem. Trochę przypominał jej Azkaban, który kiedyś widziała na zdjęciach. Weszła do środka. Zdziwiła się bardzo, kiedy okazało się, że wewnątrz budynek był całkowicie czarodziejski. Na ścianach wisiały ruchome portrety, a magiczne pióra pisały coś zawzięcie na długich pergaminach. – Drzwi wyłapują magiczną aurę wchodzących, więc mugole nie mają tu wstępu. Dla nich budynek jest w remoncie – zagadnęła recepcjonistka. – Och, rozumiem… – Pani w jakiej sprawie? – Chciałabym porozmawiać z Amandą Baker – powiedziała szybko, przypominając sobie o ogarniającej ją złości. – Pani Baker już kończy pracę. Może pani przyjść jutro – odezwała się recepcjonistka. – Muszę z nią porozmawiać teraz! – warknęła niezbyt uprzejmie Sissy, po czym dała jasno do zrozumienia, że jeśli nie zostanie wpuszczona, dojdzie do rozlewu krwi. Siedząca przed nią kobieta postanowiła nie stawiać większego oporu. – W porządku, może pani wejść, ale tylko na chwilę. Jak się pani nazywa? – Sissy. – Jakieś nazwisko? – Nie, tylko Sissy. – Czwarte piętro, trzecie drzwi po lewej. * * * Sissy kroczyła długim korytarzem, zabijając wzrokiem każdą napotkaną po drodze osobę. W ręce nadal ściskała różdżkę. Dotarła do jasnozielonych drzwi i zapukała. – Proszę wejść – odezwał się bezbarwny głos. – Och, pani MireCare! Jak miło panią poznać! – udała radość siedząca za biurkiem Amanda Baker. Dziennikarka miała siwe włosy sięgające ramion skołtunione tak bardzo, że Sissy zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek były czesane; jej duże brązowe oczy świeciły złowieszczo, a na ustach błąkał się fałszywy uśmieszek. Ogromna zielona garsonka i różowa torba zwieszały się z krzesła, na którym siedziała, a jej czerwone szpilki wystawały za dolną krawędź biurka. Na stoliku leżały duże okulary w żółtych oprawkach, a centymetr dalej ułożył się szary perski kot. Sissy, wbrew temu, co sobie wyobrażała, poczuła się bardzo onieśmielona tą konfrontacją. Było to dla niej wielkim zaskoczeniem, ponieważ nigdy wcześniej jej się coś takiego nie przydarzyło. – Proszę usiąść – zaproponowała reporterka. – Postoję, dziękuje – odparła Sissy i popatrzyła twardo na kobietę. – Chciałam tylko powiedzieć, że nie powinna pani wypisywać takich bzdur o ludziach i sytuacjach, o których nie ma pani pojęcia. Proszę też, żeby zamieszczono sprostowanie dotyczące dzisiejszego artykułu. – Pani raczy żartować? – odezwała się po chwili Baker, spoglądając na dziewczynę z lekkim rozbawieniem. – Nie, mówię jak najbardziej poważnie – wydusiła z siebie Sissy, czując coraz większe zawstydzenie. Nie wiedzieć czemu, miała ochotę stamtąd uciec. Kobieta wytwarzała wokół siebie jakąś dziwną, przerażającą atmosferę, a jej dzikie oczy wprawiały człowieka w osłupienie. – To niemożliwe. Gazeta nie będzie marnowała papieru tylko dlatego, że jakaś dziewucha – tu spojrzała pogardliwie na Sissy, całkowicie porzucając uprzejmy ton, którym ją na początku uraczyła – puszczająca się z Harrym Potterem ma taki kaprys! Sissy poczerwieniała na twarzy ze złości i upokorzenia. Źrenice jej oczu pociemniały, a zęby zacisnęły się mocno. Milczała przez chwilę, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie była dobra w szybkich, cynicznych ripostach. – Nie puszczam się z Harrym i pani doskonale o tym wie. Nie zaszkodzi, jeśli napisze pani sprostowanie, więc niech pani będzie łaskawa je zamieścić w jutrzejszym numerze, inaczej… – Inaczej co, dziecinko? – zadrwiła reporterka. – Naślesz na mnie prawnika? „Prorok” ma ich całe stado! Poprosisz swojego kochasia, żeby to załatwił? A może myślisz, że takie nic jak ty może tu po prostu przyjść i mi rozkazywać?! – Jej głos przesycony był jadem. – Wynoś się i nie marnuj mojego czasu! Sissy przez chwilę patrzyła na nią w oszołomieniu, po czym odwróciła się i wyszła z gabinetu. W oczach miała łzy. Była pewna, że gdyby się odezwała, wybuchłaby płaczem, a głos drżałyby jej tak strasznie jak ręce. Kiedy wróciła do mieszkania, które dzieliła ze swoją daleką kuzynką, zrobiła sobie gorącą czekoladę. To zawsze ją uspokajało. Pijąc gorący napój ze swojego ulubionego kubka, próbowała powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy. Zazwyczaj gdy była miła, odpłacano jej tym samym. Rzadko kiedy spotykały ją takie sytuacje jak dzisiaj, nawet w szkole, gdzie jako Puchonka była narażona na różnie nieprzyjemne docinki. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna się zachować wobec kogoś tak bezczelnego. Teraz była na siebie trochę zła, że dała tej całej Baker okazję do kpin, ale jej gniew bardziej skupiał się na samej reporterce. Gdyby tylko przyszła jej wtedy na myśl jakaś porządna klątwa… * * * Blaise leżał na swoim łóżku. Oczy same mu się zamykały, choć nie robił tego dnia nic, co mogłoby go w jakikolwiek sposób zmęczyć. Był w Ministerstwie, a potem odwiedził u Św. Munga Pansy, która niedawno urodziła córeczkę. Właściwie każdy jego dzień wyglądał tak samo. Wstawał rano, od czasu do czasu szedł do Ministerstwa, wracał do domu, biegał, jadł, spotykał się z przyjaciółmi, spał. Nic więcej. Jednak Blaise bardzo lubił swoje monotonne życie. Nie było w nim żadnych niepokojących wydarzeń, ani niczego, co mogłyby go wyprowadzić z równowagi. Oczywiście jeżeli nie liczyć spotkania z Granger, ale to… Tego nie było. Spojrzał w niebo, które z każdą chwilą robiło się coraz ciemniejsze. Zdziwił się niezmiernie, kiedy nagle w okno z głośnym trzaskiem uderzył szary kształt przywodzący na myśl włochatego nietoperza. Dopiero po paru sekundach rozpoznał sowę Dracona, którą ten bardzo lubił i za żadne skarby nie chciał się pozbyć, choć słaniała się już na skrzydłach. Blaise! Wracam wcześniej. Nudzę się tutaj. Alice chyba też nie bawi się najlepiej. Nie chcę wracać do domu. Tam będzie jeszcze gorzej. Pomieszkam trochę u Ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko. Draco Ten post był edytowany przez Anulka: 13.04.2007 19:15 |
![]() ![]() ![]() |
Anulka |
![]()
Post
#2
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 18 Dołączył: 08.03.2006 ![]() |
Pozwoliłam sobie zmienić wreszcie tytuł. Dziękuje bardzo za komentarze. Nie ukrywam, że wolałabym cos bardziej rozbudowanego, ale jak się nie ma co sie lubi, to się lubi co się ma.
Betowała Medea. Rozdział dziewiąty — Potter, pozwól, że wyjaśnię ci dokładnie naszą sytuację, bo jak widzę, nie bardzo rozumiesz, o co się rozchodzi — warknął z irytacją Kingsley. Wstał ze swojego miejsca za biurkiem i zaczął przechadzać się tam i powrotem, co niemile skojarzyło się Harry’emu z Ronem. — Podwójne morderstwo przy pomocy eliksiru, który nie był w użyciu już od dłuższego czasu to raz. Ciało jednej z ofiar rozpływające się w powietrzu i to w samym środku ministerstwa to dwa. I wreszcie ten cholerny szmatławiec wypisujący bzdury o niekompetencji ministra i aurorów to trzy! — Jego przełożony był wyraźnie wyprowadzony z równowagi i nawet podniósł głos o kilka tonów. — No… wiem. I co? — zapytał trochę zagubiony w całej tej przemowie Harry. Starszy auror wałkował ten sam temat już od dobrych piętnastu minut, a Harry dalej nie widział żadnego sensu w jego gadaninie. Sam dobrze zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale to nijak nie pomagało mu w rozwiązaniu problemu. — Na Merlina, Potter! — wykrzyknął ze złością mężczyzna. — Jak myślisz, jeżeli to całe bagno szybko się nie wyjaśni, to kto wyleci z roboty, co? Harry nie odezwał się, choć doskonale znał odpowiedź. — Otóż to, ty! A w najgorszym przypadku ja razem z tobą! — To co ja mam według ciebie zrobić? — zapytał bezsilnie. — Wyjaśnij sprawę, zwal na kogoś winę. Cokolwiek. Tylko zrób to szybko, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam tak pokaźnego konta w banku. Kingsley popatrzył na niego wściekłym wzrokiem, po czym wydął wargi w grymasie litości. — No, idź już. Tylko pamiętaj, że czas ucieka. Mogę to trochę przeciągnąć, ale nie w nieskończoność. W końcu kogoś będą musieli pociągnąć do odpowiedzialności. Harry wzruszył ramionami. Wyszedł za drzwi i automatycznie skierował się do siebie. Rzeczywiście, wcześniej nie sądził, że sytuacja była AŻ TAK poważna. Prorok musiał wywierać znacznie większy wpływ na czarodziejskie społeczeństwo, niż to sobie wyobrażał, skoro Kingsley tak się denerwował. Harry nie był osobą, która zwalała winę na kogoś innego, a więc stało przed nim trudne zadanie — musiał szybko, a nawet jeszcze szybciej rozwiązać tę całą zagadkę albo straci pracę, a przez jego nieudolność zwolnią także jego szefa i prawdopodobnie jeszcze kilka bogu ducha winnych ludzi. Draco czekał na niego rozparty w jego niewygodnym fotelu. Gdy tylko Harry wszedł, blondyn popatrzył na niego w sposób, który sugerował, że ten ma usiąść na równie niewygodnym krześle naprzeciwko. Potterowi akurat wtedy nie robiło to większej różnicy. — Więc? — zapytał krótko. Wysłał Dracona do Gertrudy, aby coś z niej wyciągnął. Liczył, ze jego ślizgoński spryt coś tu pomoże. — Nic — odparł Draco obojętnie. — To czemu była taka wkurzona, jak pytałem o dom? Malfoy wzniósł teatralnie oczy do nieba, a po chwili popatrzył na Harry’ego z czymś, co przypominało litość, ale równie dobrze mogło być rozbawieniem. — Wyobraź sobie, że masz w domu składzik nielegalnych eliksirów, a twoja rodzina słynie z zainteresowania tego typu rzeczami. Pewnego dnia przychodzi do ciebie auror, który walnie przyczynił się do zburzenia twojego rodzinnego spokoju i wypytuje o twój dom. Nie wiesz, czego chce, ale jesteś świadom, że może wyrządzić bardzo dużo złego, na przykład zarządzając przeszukanie. Co robisz? — Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą Harry. — Bogowie! Harry, czy ty naprawdę myślisz, że ta kobieta nie spodziewała się twojej wizyty? — W głosie Dracona pojawiły się nutki świadczące o wzbierającej w nim irytacji. — Skąd miała wiedzieć? — zdziwił się Harry. — Przecież sobota to dzień wolny. — Raz, dwa, trzy, cztery… — zaczął liczyć Malfoy. — Co ty robisz? — Uspokajam się. Kiedyś u Munga mi polecili. Stwierdzili, że bywam porywczy i nieprzewidywalny, kiedy się denerwuję. — Draco popatrzył na niego ironicznie. — Wiesz, nie chciałbym ci zrobić krzywdy. W końcu nie wszyscy zostali obdarzeni naturalnym darem dedukcji, logicznego myślenia i tak dalej. Nastała chwila milczenia. — To skąd ona wiedziała, że przyjdę? — O to niech cię głowa nie boli. Ważne, że wiedziała i zaplanowała sekundę po sekundzie całe wasze spotkanie. — Więc ona nie ma nic wspólnego z tą sprawą? — W głosie Pottera pojawiło się rozczarowanie. — Nie. — Draco spojrzał na Harry’ego, który ciekawie wlepił w niego oczy. — Ale nie myśl, że ci powiem, co trzymała w domu! Auror westchnął ciężko. Trudno. * * * Trzy godziny później czekał, aż Hermiona łaskawie otworzy mu drzwi. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zamiast przyjaciółki pojawił się w nich Zabini. — Cześć — przywitał się niezręcznie. — Jest Hermiona? — Właź, woda mi się gotuje — mruknął szybko Blaise, po czym zniknął w korytarzu. Harry posłusznie wszedł do środka i od razu skierował się do niewielkiego pokoju pełniącego rolę salonu. Rozsiadł się wygodnie na czymś, co pierwotnie zapewne było całkiem ładną sofą, ale teraz wyglądało jak nieodnowiony zabytek sprzed co najmniej dwustu lat. Wciąż jednak było wygodne i Harry ucieszył się, że wreszcie znalazł sobie tak komfortowe miejsce do siedzenia. Ostatnio wybrał jedno ze stojących w pokoju krzeseł i po godzinnej rozmowie z przyjaciółką bolały go wszystkie kości. Jakimś cudem niektóre meble w jej nowym mieszkaniu zdawały się wprost stworzone do unikania ich jak ognia. Były nawet gorsze od tych w jego gabinecie, a to już poważny zarzut. Hermiona weszła po kilku minutach i rozejrzała się czujnie dookoła. Wydmuchała nos w chusteczkę i schowała ją szybko do kieszeni dżinsów. Potter spojrzał na nią pytająco, ale w zamian otrzymał tylko tajemnicze skinięcie głową w stronę, z której dochodziło wesołe pogwizdywanie. — Draco mówi, że ta cała Rosier nie ma z tym nic wspólnego. — Och, tak myślałam. Dowiedziałam się o niej kilku rzeczy i Gertruda chyba nie jest osobą, która prowadzi jakieś grubsze ciemne interesy. Ot, kultywuje tylko rodzinne tradycje. Hermiona nagle zacisnęła place na swoim nosie i zamknęła oczy. Harry spojrzał na nią jak na latającego gumochłona. — Nie patrz tak na mnie — mruknęła cicho. — Blaise jest przewrażliwiony na punkcie zdrowia. Gorszy niż… nie wiem kto. Po prostu straszny. — Ton jej głosu sugerował, że była tym szczerze oburzona. — Ja już wyzdrowiałam, naprawdę, ale on mi oczywiście nie wierzy. — Ten „on” ma rację — stwierdził Zabini, wkraczając do pokoju z tacą, na której stały dwie herbaty i kilka buteleczek, każda w innym kolorze. — Najpierw wypijesz to żółte, potem bordowe, zielone i fioletowe, dokładnie w takiej kolejności — zwrócił się do Hermiony. Dziewczyna posłusznie wychyliła wszystkie flaszeczki i Harry był naprawdę pełen podziwu, że ani razu się nie skrzywiła. Doskonale pamiętał, jak on zachowywał się rok temu podczas pobytu w Mungu. Za każdym razem, gdy w drzwiach pojawiła się pielęgniarka z miksturami, używał zaklęcia kameleona — nie żeby to chociaż raz poskutkowało. Z drugiej strony Hermiona zawsze zachowywała się jak należy, a wypicie kilku zdrowotnych eliksirów zapewne nie wzbudzało w niej takiej odrazy, ponieważ wiedziała, do czego służą i jak działają. — W porządku? — zapytał Blaise kilka minut później. — Tak — wychrypiała dziewczyna nienaturalnie grubym głosem. Zabini sprawnym ruchem podniósł tackę ze stolika, po czym wyszedł z miną wskazującą na niezadowolenie. — Nie pytaj — jęknęła cicho dziewczyna, gdy napotkała zdziwione spojrzenie przyjaciela. Harry zamierzał spełnić jej prośbę, ponieważ nie miał tego dnia zbyt wiele czasu i chciał jak najszybciej załatwić to, po co przyszedł. — Przeszukałem całe archiwum ministerstwa i nigdzie, ale to nigdzie nie ma adresu tych Dallorych. — Oczywiście, że nie — odrzekła rzeczowo Hermiona. Potter popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. Podniósł się z kanapy. — Harry, chyba nie spodziewałeś się, że znajdziesz w ministerstwie adres rodziny, w której od dłuższego czasu rodzą się tylko i wyłącznie charłaki? — Głos miała tak samo cichy jak przedtem. — A czemu nie? Przecież skoro kiedyś byli magiczni… — Teraz już nie są, czyli stają się…? — ciągnęła dalej Hermiona. — Jacy? — Nieistotni, rzecz jasna. — Och! To trochę dziwne, nie uważasz? — Podszedł do okna i oparł się dłońmi o parapet. — Przecież wciąż mają sporo wspólnego z magią. — Czy ja wiem? Jakby na to nie patrzeć, to bardzo praktyczne podejście, zwłaszcza dla ministerstwa — zauważyła trzeźwo Hermiona. — Nie musi się męczyć z charłakami, bo ci nie mają już żadnych większych umiejętności. To taki trochę margines społeczeństwa, który często wybiera życie wśród mugoli i w ogóle przestaje się liczyć w czarodziejskim społeczeństwie. — Aha. Czyli, jak rozumiem, nie wiesz nic o Dallorych? — zapytał rozczarowany Harry. — Tego nie powiedziałam. Wiem, gdzie mieszkają, ale z tego, co o nich słyszałam, to wizyta może ci zająć cały dzień… — Mniejsza o to. Daj ten adres — uciął rozmowę Harry, mając nadzieję, że jednak zdąży wrócić do domu przed północą. * * * — Ileż to już lat minęło, Alfredzie, od kiedy nasz dom gościł tak sławne osoby? — zapytała z rozrzewnieniem starsza pani, wskazując Harry’emu miejsce przy drewnianym stole. — Ach, już pewnie z trzydzieści, moja droga. Trzydzieści lat… Teraz to już tylko kilka osób nas tu czasem odwiedzi, a i to rzadko, bo nikt czasu nie ma — zachrypiał Alfred Dallory. Dom Dallorych stał w podobnym otoczeniu, co Nora — z daleka od zgiełku miasta, ogrodzony mugolskim płotem zdawał się z początku nie mieć w sobie nic magicznego. Ot, zwykły domek, prosty i pospolity. Harry musiał jednak zweryfikować to wrażenie, nim jeszcze dotarł do furtki. Kiedy tylko się do niej zbliżył, poczuł zapach tak intensywny, jakby ktoś wylał na niego całą buteleczkę perfum. Wydawało się, że wszystkie kwiaty świata postanowiły zakwitnąć w tym jednym ogrodzie. Żelazna bramka otworzyła się sama, a w drzwiach spotkał samą panią domu, szczerze zdziwioną jego widokiem, oraz staruszka siedzącego w słońcu na ławeczce kilka metrów dalej. Natychmiast zaproponowano mu herbatę i posadzono za stołem. — Tak, teraz to tylko Neville wpadnie na chwilę, posiedzi, pogada. A ja pamiętam czasy, jak tu się schodziło całe towarzystwo z okolicy! — opowiadała z sentymentem w głosie Caroline Dallory. — Kto by się teraz nami przejmował? Niby tyleśmy zrobili, dzieci innym wychowali; sam pamiętam, w opiece pomagałem. Ale nikt się nie przejmuje, że teraz siedzimy tutaj sami, nawet Jeff, ani Adam, czy choćby ta mała Sophie z sąsiedztwa! — Głos mężczyzny odbił się echem po dużym pomieszczeniu. Harry poczuł się wykluczony z rozmowy. Małżeństwo wydawało się prowadzić dyskusję tylko ze sobą. Właściwie nie przeszkadzało mu to, bo mógł w tym czasie spokojnie się rozejrzeć. A było po czym. Wnętrze domu zdawało się być dużo ciekawsze, niż wyglądało na początku. Kilka mebli sprawiało wrażenie, że mogły rozpaść się w każdej chwili, wiele dziwnych przedmiotów pokrywała gruba powierzchnia kurzu, choć wszystko inne lśniło czystością, a schody cały czas skrzypiały niemiłosiernie, mimo że nikt po nich nie chodził. Harry wyłączył się całkowicie i przez kolejne piętnaście minut wspominków, na które zebrało się państwu Dallorym, zastanawiał się, o co konkretnie zapytać. Oczywiście myślał o tym już wcześniej, ale jak dotąd niczego nie wymyślił. Trochę żałował, że nie posłuchał Hermiony i nie dał sobie spokoju z wycieczką tutaj, ponieważ czuł, że każde jego pytanie i tak zostanie stłumione przez rozwlekłe opowieści Caroline lub Alfreda i w końcu nie dowie się niczego istotnego. — I wtedy właśnie Paternos, ten, który przyprowadzał tu swoją młodszą siostrę, poszedł na studia, a my przyjęliśmy ten cudowny obraz. — Caroline kiwnęła entuzjastycznie głową w stronę malowidła wiszącego na ścianie, które nie zrobiło na Harrym najmniejszego wrażenia. Nie wiedział, czy dlatego, że był niewrażliwy na sztukę, czy może dlatego, że nie słuchał opowieści. — Tak cię zagadałam, chłopcze, a ty przecież nie przyszedłeś tutaj bez powodu! Co cię do nas sprowadza? Harry, zaskoczony takim obrotem sprawy, nie odzywał się przez chwilę, ale szybko przypomniał sobie, po co przyszedł. Wyjaśnił im krótko, że jest aurorem prowadzącym śledztwo i byłby bardzo wdzięczny, gdyby opowiedzieli mu trochę o tym miejscu i o jego właścicielach w ostatnich latach. Państwo Dallory wyglądali, jakby byli rozdarci między chęcią jak najszybszego rozpoczęcia opowieści a uściskania go z radości. — Mieszkamy tutaj już od sześćdziesięciu lat. Wcześniej żyli tu moi rodzice, a wcześniej rodzice mojego ojca i tak dalej — zaczął Alfred, ściągając brwi w zamyśleniu. — Ten dom stoi tu już od naprawdę od dawna. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałem się jak długo, ale wiem, że strzeże go czar, który sprawia, że dostosowuje się do epoki. — A czy zdarzyło się tu ostatnio coś szczególnego? — zapytał Harry, nie mając pojęcia, dokąd to pytanie zaprowadzi. — Mam na myśli w ciągu ostatnich lat, w czasie wojen z Voldemortem. — Ach, mój drogi, co to były za czasy! — wykrzyknęła nieco chełpliwie pani Dallory, po czym pochyliła się w jego stronę przez stół i rzekła konspiracyjnym szeptem: — Kiedyś odwiedzał nas sam Dumbledore. Przyprowadzał ze sobą różnych typów, którzy czasem wydawali się podejrzani, ale zawsze zachowywali się przyzwoicie. Harry zanotonował w pamięci, żeby napisać w tej sprawie do dyrektora. Swoją drogą był zdziwiony, że profesor Dumbledore mógł coś wiedzieć w tej sprawie. Cóż, jeżeli niczego nie dowie się on nich, zawsze będzie mógł porozmawiać z dyrektorem. — Taa, wtedy strasznie dużo ludu się tu pałętało. Czasami nawet nie mieliśmy kiedy opiekować się dziećmi, które do nas podsyłano — mruknął pan domu, pogrążając się we wspomnieniach. — Pamiętam, że pewnego razu musieliśmy odstawić tę małą dziewczynkę – pamiętasz, tę z rudymi włosami – do domu, a jej rodziców nie było i nie mieliśmy co z nią zrobić. — Caroline westchnęła z tęsknotą i Harry domyślił się, że sto razy bardziej wolałaby znów być w takiej sytuacji, niż siedzieć tu bezczynnie, mając męża za jedynego towarzysza. — W takim razie może w ciągu ostatnich miesięcy coś się wydarzyło? — zapytał z rezygnacją. — Młody człowieku, tu się zawsze coś dzieje! — roześmiał się Alfred, ale Harry tylko popatrzył na niego niedowierzająco. — Wczoraj zniknęły schody, kilka tygodni temu przez cztery godziny nie mogliśmy otworzyć żadnego z pokoi, ale to jeszcze nic! Miesiąc temu mieliśmy pożar! Harry musiał zgodzić się z Alfredem, że tu absolutnie nie było nudno, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak niepozornie. — Spaliło się coś cennego? — Skierował zaciekawiony wzrok na kobietę. — Właściwie nie, ale było dużo strachu. No i jeszcze nadpalił się ten gobelin, który mamy od lat, ale to nic ważnego — stwierdziła obojętnie pani Dallory. Harry miał ochotę jęknąć z rozczarowania, ale powstrzymał się. — Cóż, będę się już zbierał — powiedział, powoli wstając od stołu. * * * Edmund miał już serdecznie dość czekania. Nieważne, czy czekał w Dziurawym Kotle, czy Pod Trzema Miotłami albo Pod Świńskim Łbem — po prostu go to znudziło. Fletcher niby coś wiedział, a przynajmniej wyglądał na takiego, który coś wie, ale raczej nie chciał się tym z nikim dzielić, a już na pewno nie z Edmundem. Nieważne, jakich sztuczek nie użyłby Mistrz Eliksirów, ten łachmaniarz cały czas czymś się wymigiwał. Ale nie z nim takie numery! Jeśli ten Mundungus myślał, że może bezczelnie wyciągać od niego pieniądze za nic, to był w błędzie. Parse, jak to miał w zwyczaju, obmyślił plan działania na taką okoliczność. Niezbyt przebiegły, owszem, ale za to raczej skuteczny i na ogół niezawodny. Gdy piętnaście minut później na horyzoncie jednej z uliczek Hogsmeade pojawił się Fletcher, Edmund był już opanowany i spokojny, starał się nawet wyglądać naiwnie — nie chciał go wystraszyć. — Masz coś?— zapytał z tlącą się jeszcze nadzieją w głosie. — Nie — odparł tamten. — Ale będę miał. Stary Rufus mówił, że ktoś z ministerstwa wie coś o tym całym aurorskim śledztwie i jestem w trakcie zdobywania informacji na ten temat, więc… — Dość — przerwał mu ostro Parse. Momentalnie znalazł się przy mężczyźnie. Z zadziwiającym refleksem wyciągnął z kieszeni różdżkę. Przyłożył mu ją do gardła. Rozejrzał się jeszcze, by upewnić się, że byli sami. — Liczę do trzech — warknął, starając się brzmieć choć trochę groźnie. Miał nadzieję, że różdżka przy gardle rozwiąże Fletcherowi język. — Jeżeli natychmiast nie powiesz, co wiesz, rzucę w ciebie bardzo nieprzyjemnym zaklęciem. Raz, dwa… — Ja… Powiem! — krzyknął przerażony Mundungus. — W Ministerstwie, tam… — zaczął cicho, patrząc z lękiem na Parse’a, który nie odsunął końca różdżki ani o milimetr. |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 14.05.2025 20:31 |