Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Najstarsza [cdn], O początkach...

Twoja opinia o opowiadaniu
 
Dobre - zostawić [ 0 ] ** [0.00%]
Słabe - wyrzucić [ 0 ] ** [0.00%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 0
Goście nie mogą głosować 
Kelly
post 05.05.2007 20:48
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 04.05.2007

Płeć: Kobieta



Opowiadanie jest już publikowane w Internecie a jednym z blogów, ale wstawiam je tutaj, aby przeczytać jakieś konstruktywne krytyki, których tam niestety nie dostajemy.

Historia jest pisana przez dwie osoby, więc będę zaznaczać, który odcinek jest pisany przez kogo.
Zważywszy na to, że to opowiadanie jest umieszczane na tenbicie, gdzie istnieje ograniczenie znaków, fragmenty nie są zbyt długie i będę je wklejać po dwa na raz. Aktualnie stworzonych jest trzydzieści.


I
Gloucester, a.d.995

Ciemności zapadły już kilka godzin wcześniej, a widoczności nie poprawiał ulewny deszcz. W większości gospodarstw zgasły już wszystkie świeczki, jednak nie przeszkadzało to mężczyźnie wędrującemu przez miasto. Mimo ciemności, zdawał się uważnie przyglądać każdej mijanej chacie. Jedna z ostatnich przyciągnęła jego uwagę, więc podszedł bliżej. Między okiennicami prześwitywało słabe światło pojedynczego kaganka, co skłoniło mężczyznę do niezbyt głośnego zapukania do drzwi.
Przez dłuższą chwilę nikt nie podchodził do wejścia. W końcu drzwi otwarły się. Gospodarz ze zdziwieniem spoglądał na kompletnie przemoczonego przybysza.
- Tak?
- Przybyłem z panem porozmawiać. O Jamie'm.
- Nie rozumiem, czego mógłby pan chcieć od mojego syna. Proszę sobie iść.
Gospodarz próbował zamknąć drzwi, ale tajemniczy gość zablokował je stopą.
- Chciałbym porozmawiać o niezwykłych umiejętnościach chłopca.
Oczy McConney'a rozszerzył się z przerażenia.
- Skąd pan o tym wie?
- Mogę wejść?
Właściciel chaty niechętnie przesunął się z przejścia, wpuszczając mężczyznę do środka. Odebrał od niego pelerynę i powiesił ją w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu.
- Czy pańska żona już śpi?
- Tak, ale to ja podejmuję wszystkie decyzje w tym domu.
- Sądzę, że byłoby lepiej, gdyby brała udział w tej rozmowie.
Nadal przestraszony gospodarz podążył potulnie do sąsiedniej izby i wrócił z niej po kilku minutach z małżonką. Była to kobieta niska, przysadzista o hebanowych włosach i ciemnej karnacji, wskazujących na jej rzymskie korzenie.
Przybysz wstał z miejsca i szarmancko pocałował ją w dłoń, przedstawiając się przy tym.
- Nazywam się Godryk Gryffindor.
- Kochanie, ten mężczyzna chciał z nami porozmawiać o dziwnych umiejętnościach Jamie'go.
Spojrzała zlękniona na męża.
- Powiedziałeś o tym komuś?
- Jakżebym śmiał. Pan... Gryffindor mnie też zadziwił posiadanymi informacjami. Skąd mamy wiedzieć, że nie przybył pan z ramienia kościoła?
- Gdybym był działaczem kościoła, to wlókłbym już chłopca na stos, a nie rozmawiał tutaj z państwem - odparł Godryk.
- Może zaparzę herbaty? - zaproponowała pani McConney.
- Byłbym niezmiernie wdzięczny.
Kobieta nasypała do kubka kilka liści herbaty, a następnie zalała je wrzątkiem z kociołka grzejącego się nad ogniem na kominku.
Mężczyzna w milczeniu przyjął rozgrzewający napój. Upił kilka łyków, po czym wrócił do przerwanego tematu.
- Te dziwne zjawiska, które zaobserwowali państwo wokół syna są wyrazem odmienności chłopca od innych dzieci. Nie jest to jednak odmienność hańbiąca. Uważam ten dar jako powód do dumy. Razem z trójką znajomych założyliśmy szkołę dla takich, jak Jamie. Chcemy przekazać im wiedzę, którą sami posiedliśmy podczas tajemnych nauk u wielkich mistrzów. Jednocześnie mamy zamiar schronić ich przed wysłannikami kościoła i niebezpieczeństwem spalenia na stosie. Miejsce, w którym przebywałby państwa syn przez większość roku jest zabezpieczone przed wtargnięciem niepowołanych osób. Czy zgadzają się państwo na naukę Jamie'go w mojej szkole?
- Skąd mamy mieć pewność, że jest pan tym, za kogo się podaje?
Gryffindor bez słowa wyciągnął zza pazuchy drewnianą laseczkę długości dziewięciu cali i skierował ją na niewielką figurkę konia, stojącą na stole, wypowiadając przy tym cicho:
- Accio!
Figurka oderwała się od blatu i poleciała wprost do ręki mężczyzny.
- Jak nazywa się pańska szkoła?
Gryffindor odstawił drewnianego konia z powrotem na miejsce.
- Hogwart - zawahał się przez chwilę. - Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

by Kelly

II
Deszcz padał od dobrych kilku dni. Kopyta koni z cmoknięciem odrywały się od błota. Drobna jedenastolatka skuliła się na wozie i jeszcze dokładniej otuliła owczą skórą. Zimno i tak ją przenikało, nie mówiąc już o wodzie wdzierającej się pod okrycie.
Jechała już od pięciu dni, na noclegi zatrzymując się w gospodach. W końcu jej tata zatrzymał wóz przed chatą na skraju lasu, celem ich podróży. Zsiadł, przywiązał konie i pomógł córce zsiąść. Dziewczynka niosła niezbyt duży tobołek. Podeszli do drzwi, a mężczyzna wystukał o nie umówione hasło.
Otworzyła młoda kobieta o pięknych ciemnych oczach i długich czarnych włosach. Zaprosiła ich gestem do środka i bez słowa wskazała ławę. Dała im suche owcze skóry do okrycia i po kubku gorącej herbaty.
- Przywiozłem córkę tak, jak się umawialiśmy - powiedział mężczyzna.
- To dobrze - odparła kobieta patrząc z przyjaznym uśmiechem na wystraszoną twarz dziewczynki. - Widzę, że nie zmienił pan podjętej decyzji.
- Nie zmieniłem.
- Zdaje pan sobie sprawę, że dar pańskiej córki jest rzadki i cenny? Kościół tępi tę moc ze wszystkich sił, ale odpowiednio pokierowana jest ona pożyteczna i nie sprzeciwia się religii.
- Wiem. Pragnę dla Damaris jak najlepiej - spojrzał z troską na córkę. - Jest moim jedynym dzieckiem i nie chcę, aby zginęła dlatego, że urodziła się z tymi zdolnościami. Mam nadzieję, że zapewnicie jej bezpieczeństwo, jakiego my nie możemy jej zagwarantować.
- Niech się pan tym nie martwi - powiedziała kobieta. - Będzie doskonale strzeżona. Znajdzie się wśród podobnych do niej dzieci, pilnowana przez doświadczonych ludzi. Może pan być spokojny, panie McCloud.
- Na mnie już czas - powiedział wstając.
- Może jednak pan tu przenocuje? - spytała kobieta. - Poczeka, aż przestanie padać i dopiero ruszy w drogę powrotną? Na pewno jest pan wykończony.
- Dziękuję za gościnę - odpowiedział McCloud. - Ale muszę jechać. Obiecałem żonie, że wrócę po tygodniu, a minęło już pięć dni. Im wcześniej wyruszę, tym prędzej wrócę do domu.
- Skoro tak pan chce - argumenty nie przekonały kobiety.
- Do widzenia, Damaris - mężczyzna uścisnął córkę. Wiedział, że jeśli zaraz stamtąd nie wyjdzie, to się rozklei. Nie chciał rozstawać się na tak długo z dzieckiem, które kochał nade wszystko, ale zdawał sobie sprawę, że tak będzie dla niej najlepiej. - Jesteś pewna, że wzięłaś wszystko?
- Tak, tatusiu. Sprawdziłam kilka razy przed wyjazdem - odpowiedziała dziewczynka.
Damaris McCloud stała w drzwiach obok Roweny Ravenclaw i patrzyła jak jej ojciec znika w ciemnościach nocy wśród strug deszczu. Tak zaczęła się jej podróż do obcego i tajemniczego świata. Świata magii.

by Kathleen
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Kelly
post 11.05.2007 18:04
Post #2 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 4
Dołączył: 04.05.2007

Płeć: Kobieta



III
Pierwsze promienie słoneczne obudziły chłopca, leżącego na prowizorycznym posłaniu w jednym z kątów izby. Zamrugał, nie wiedząc, gdzie się znajduje. W końcu pamięć ostatnich dni wróciła i przypomniał sobie, że jest w chacie Godryka Gryffindora. Przygładził swoje włosy koloru pszenicy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Oprócz niego przebywała tam trójka równych mu wiekiem dzieci. Dwie dziewczynki poznał już poprzedniego dnia. Rudowłosa nazywała się Blair, a brunetka miała na imię Deidre. Przyglądał im się przez chwilę, aż w końcu jego uwagę przykuła czwarta osoba w izbie. Leżący niedaleko niego szatyn najwyraźniej wyczuł jego wzrok, bo otworzył oczy i uśmiechnął się.
- Hej, jestem Lleu Aillil, a ty? - wyciągnął rękę.
- Jamie McConney.
- Już nie mogę się doczekać wyjazdu do szkoły - przyznał Lleu. - Jestem taki podekscytowany. Długo tutaj jechałeś?
- Nie, tylko dwa dni.
- Zazdroszczę ci. Ja razem z ojcem podróżowałem prawie tydzień.
- Jak wygląda twoja wioska? - zaciekawił się Jamie. - Nigdy wcześniej nie opuszczałem domu.
Lleu wzruszył ramionami.
- Jest normalna. Kilkadzieścia chat, dwie gospody, nic nadzwyczajnego. Podobna do tej, w której się teraz znajdujemy.
- Moja też jest taka. Nazywa się Gloucester.
- Ja mieszkam w Chester.
Rozmowę przerwało im wejście Gryffindora.
- Widzę, że już wstaliście. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Dobrze się spało?
Obaj chłopcy przytaknęli.
- Cieszę się bardzo. Idę zrobić śniadanie, a wy nie zachowujcie się zbyt głośno, dajcie dziewczynkom pospać.
- Możemy pomóc? - zaoferował się Jamie.
- Przy czym? - zdziwił się mężczyzna. - Przy śniadaniu? Nie trzeba, magia wszystko załatwi.
McConney wyczuł szansę zobaczenia jakichś czarów.
- A czy...
- Czy moglibyście się przyglądać? - domyślił się Godryk. - Oczywiście, że możecie.
Chłopcy powędrowali za nim do kuchni, gdzie w rogu stał kamienny piec.
- Co to jest? - zdziwił się Aillil. - Żadna z rodzin w Chester nie posiada czegoś takiego.
- To piec. Mugole są trochę... opóźnieni.
- Mugole?
- Ludzie pozamagiczni. Będziecie musieli przyswoić sobie słownictwo czarodziejów. Ale między innymi dlatego jedziecie do Hogwartu. - wyjaśnił mag. - Może być jajecznica? Accio! - Nie czekając na ich odpowiedzi, przywołał patelnię i rozbił nad nią odpowiednią liczbę jajek.
Młodzieńcy zafascynowani patrzyli, jak przyciąga do siebie potrzebne przedmioty i składniki.
W końcu mężczyzna zdjął patelnię z ognia i zaczął nakładać śniadanie na talerze.
- Idźcie zawołać dziewczynki.
Obaj szybko pobiegli do izby, w której spędzili noc. Blair i Deidre były pogrążone w rozmowie, ale na hasło śniadanie posłusznie podążyły do kuchni.
- Smacznego - powiedziały grzecznie i zabrały się do jedzenia.
Nie zdążyli jeszcze skończyć posiłku, kiedy drzwi otworzyły się i do chaty wszedł brodaty mężczyzna w średnim wieku.
- Ach, witaj Rupercie - Gryffindor wstał, żeby przywitać przybysza. - Cieszę się, że już jesteś.
- Nowi uczniowie, tak? - spojrzał uważnie na dzieci siedzące przy stole.
- Poznajcie mistrza Ruperta Bacona. - Tym razem Godryk zwrócił się do młodzieży. - Będzie on was nauczał alchemii. Chwilowo jednak pełni rolę drugiego opiekuna podczas przejazdu do szkoły. Ponieważ mistrz Bacon już jest, będziemy mogli tam wyruszyć zaraz po śniadaniu.
Stało się tak, jak powiedział. Godzinę później zapakowali rzeczy na wozy i ruszyli w dwudniową drogę do zamku. Jamie, siedząc koło Lleu, zastanawiał się, jak skończy się ta przygoda, w którą właśnie wkracza.

by Kelly

IV
Damaris zwinęła się w kłębek na senniku i szczelnie okryła owczą skórą. Zbierało się jej na płacz. Pierwszy raz w życiu opuściła swój dom rodzinny, a zobaczyć go miała dopiero za kilka miesięcy. Nie minęła godzina, od kiedy jej ojciec odjechał, a ona już tęskniła.

***
Do drzwi chaty Roweny zapukano tej nocy jeszcze kilkakrotnie. Wszyscy, z którymi rozmawiała, przybyli w równych odstępach czasowych tak, jak się umawiali. Godzinę przed wschodem słońca w dwóch izbach na siennikach spało pięcioro jedenastolatków ze strachem myślących o swojej przyszłości.

***
Damaris obudziła się, kiedy słońce było jeszcze nisko nad horyzontem. Usiadła na sienniku, przetarła swoje niebieskie zaspane oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Zdziwił ją widok dwóch dziewczyn, bo kiedy zasypiała otaczały ją puste łóżka.
Weszła za ustawiony w kącie parawan i przebrała się w szarą sukienkę, którą znalazła przy swoich rzeczach. Najwyraźniej położyła ją tam Rowena Ravenclaw. Następnie dziewczynka rozczesała swoje długie, brązowe włosy i starannie splotła je w warkocz. Na palcach wyszła do sąsiedniej izby, gdzie zobaczyła krzątającą się panią domu i dwóch chłopców siedzących przy stole.
- Dzień dobry - powitała ją kobieta uśmiechając się. Nie było po niej widać śladów zarwanej nocy. - Dobrze spałaś? Widzę, że znalazłaś sukienkę. Te szare ubrania to wasze szkolne szaty. Siadaj, proszę - wskazała wolne miejsce na ławie i postawiła na stole talerz z plackami. - Częstujcie się. To jest Damaris McCloud - dokonała prezentacji przed chłopcami.- To Lawrence Emerald - przedstawiła bruneta. - A to Clayton Corbin - pokazała blondyna. Obaj też byli ubrani na szaro.
Wkrótce przy stole usiadły jeszcze dwie dziewczynki, Heather Amica i Annabell O'Cinor. Wszyscy w ciszy jedli placki i popijali mlekiem.
- No, moi drodzy - powiedziała w końcu Rowena. - Musimy się zbierać, bo przed nami długa podróż. Do Hogwartu powinniśmy dotrzeć jutro wieczorem.
Kiedy jej podopieczni wrócili z sąsiednich izb, gdzie byli zabrać swoje rzecz, naczynia że śniadania były już sprzątnięte. Damaris z żalem stwierdziła, że ominęły ją zapewne jakieś czary. Tuż przed wyjściem Rowena wręczyła jeszcze jedenastolatkom czarne peleryny.
- Teraz wyglądacie na uczniów naszej szkoły - uśmiechnęła się promiennie.
Wyszli przed dom, a panna Ravenclaw zaryglowała drzwi. Nie padało już, nawet słońce prześwitywało zza chmur, ale po całonocnej ulewie wszędzie było błoto i kałuże. Wsiedli na drewniany wóz, a kobieta wzięła w ręce lejce i bat. Popędziła dwa gniade konie, które zaczęły iść stępa, a błoto cmokało pod ich kopytami.
Ruszyli w długą i nużącą podróż na północ.

by Kathleen
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 05:42