Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 28.06.2007 15:00
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




ROZDZIAŁ 18
List


Wieść o nowym towarzyszu Harry’ ego rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Nie minęły dwa dni i chłopak miał już wszystkich dość, a najbardziej Malfoya. Blond arystokrata zrobił wszystko, żeby mu dopiec, ale tym razem się pilnował. Nigdy nie atakował przy dużej ilości świadków i tylko wtedy, gdy był pewien, że Yennefer go nie nakryje. Potter starał się ignorować Dracona, ale to zdawało się jeszcze bardziej go rozwścieczać.
Harry szedł do biblioteki. Umówił się tam z Carmen, która miała dla niego jakieś rewelacyjne wiadomości. Pech chciał, że po drodze spotkał Malfoya i Parkinson. Ślizgon jak zwykle zaczął się awanturować, a dziewczyna miała zdegustowaną minę.
Potter spojrzał na Pansy. Nie była pięknością, nie była nawet ładna, ale miała w sobie to coś. Wrócił wzrokiem do produkującego się Malfoya.
- Wiesz co, Draco? Zachowujesz się jak smarkacz, który nie dostał wymarzonej zabawki. Dorośnij – powiedział spokojnie. – I zmień płytę. Znudziło mnie już wysłuchiwanie tych samych tekstów. Ułóż coś nowego albo nie, sam to zrobię i cię o tym poinformuję.
Zza załomu korytarza wyszła opiekunka Gryffindoru. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy zauważyła stojących naprzeciw siebie nastolatków. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ta dwójka prowadzi już otwartą wojnę. Uczniowie co i rusz donosili jej o kolejnych kłótniach, ale gdy tylko przybywała na miejsce tej dwójki już nie było.
- Co tu się dzieje? – zapytała podchodząc bliżej.
Nikt jej nie odpowiedział. Pansy wbiła wzrok w swoje buty i zagryzła wargi. Draco zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Tylko Harry otwarcie patrzył na nauczycielkę.
- Zapytałam, co tu się stało? Czy ktoś raczyłby mi to wyjaśnić?
- Oczywiście, pani profesor. – Uśmiechnął się Potter. – Rozmawialiśmy. Czy to zbrodnia?
- Czemu ci nie wierzę, panie Potter?
- Nie wiem, pani profesor. Może dlatego, że statystycznie rzecz ujmując prawdopodobieństwo tego, że kiedykolwiek będę rozmawiał z Draco Malfoyem jest znacznie mniejsze niż tego, że oświadczę się Millicencie Bulstrode?
Minerwa spojrzała na ucznia z zainteresowaniem. Harry rzadko używał tak wyrafinowanych określeń, a jeszcze rzadziej po to, żeby bronić Ślizgona. Powiedziała coś niewyraźnie i odeszła w stronę biblioteki.
Droca spojrzał na Pottera ze zdziwieniem. Nie miał pojęcia, czemu Gryfon to zrobił, ale nie miał zamiaru mu dziękować. Jeszcze tak nisko nie upadł, żeby bratać się z wrogiem.
- Nie dziękuj, Malfoy – prychnął Potter. – A tobie Pansy współczuję – powiedział zwracając się w stronę dziewczyny. – Nie chciałbym spędzić reszty życia z takim niewychowanym gburem.
Parkinson otworzyła ze zdziwienia usta. Nie sądziła, że ktokolwiek poza grupką Ślizgonów będzie wiedział o jej zaręczynach. Nie zdążyła jednak zadać żadnego pytania, bo z cienia wyłoniła się Yennefer.
- Uczniowie: dwa, nauczyciele: zero – powiedziała jakby w przestrzeń. – Jeszcze trochę i będziesz w tym mistrzem, Potter. Tylko trochę praktyki by ci się przydało.
Harry uśmiechnął się kpiąco widząc zdezorientowane miny dwójki uczniów.
- To załatw obiekty do eksperymentów. Te ze szkoły się nie nadają, za łatwo z nimi idzie.
Yennefer wykrzywiła wargi w złośliwym uśmiechu.
- Trochę szacunku, panie Potter. Jestem starsza od ciebie i mam w tej szkole więcej praw.
- Nie śmiem w to wątpić, a teraz wybaczycie ten nietakt, ale muszę się pożegnać. Damy nie powinny zbyt długo czekać.
- A od kiedy to Black jest damą? – krzyknęła za oddalającym się chłopakiem Yennefer.
- Od kiedy ty jesteś w tej szkole!
- Bezczelny dzieciak!
- Potraktuję to jako komplement!
Kiedy Harry wszedł już do biblioteki, Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Pod nosem wymamrotała coś, co brzmiało jak „zdecydowanie dostaniesz swoje obiekty”. Odwróciła się na pięcie i skierowała w tylko sobie znanym kierunku.
Draco bezradnie spojrzał na Pansy. Dziewczyna nie wyglądała jak osoba, która ma chociaż blade pojęcie o zaistniałej sytuacji. Żadne z nich nie wiedziało, że z mroku patrzą na nich lekko żółtawe oczy.
Louis wciągnął powietrze rozkoszując się słodkim zapachem dwójki nastolatków. Prawdziwa burza jaka panowała w ich niezdyscyplinowanych umysłach zapewniała mu mnóstwo pożywienia.
Przerwał połączenie pozwalając im odejść. Nie mógł ich zabić, a zbyt długo utrzymywany kontakt mógł w najlepszym wypadku sprowadzić na nich śpiączkę, w najgorszym śmierć.
Wysunął się z cienia, kiedy Ślizgoni znikli za rogiem. Odetchnął głęboko. Tak, zakamuflowanie się w szkole miało swoje plusy, ale również dużo minusów.
Z jednej strony miał wystarczająco młodych umysłów, które zapewniały mu pokarm, ale z drugiej musiał uważać, żeby czasem któryś z pilnujących zamku Aurorów go nie przyuważył.
Poza tym nigdy nie umiał spędzić w jednym miejscu okresu dłuższego niż kilka dni, maksymalnie tygodni. Zawsze kochał ruch i zmiany. Uśmiechnął się ukazując lekko wydłużone kły – jedyny mankament, który w wampiryzmie mu się nie podobał.
Zamienił się w orła i odleciał w jedyne bezpieczne miejsce, gdzie mógłby się zdrzemnąć. Kwatery Yennefer były wyjątkowo przytulne, jak na gust lokatorki. Nie zmieniając swojej postaci usiadł na żerdzi specjalnie dla niego przygotowanej i zapadł w ożywczy sen.

***

Carmen przez chwilę patrzyła na Harry’ ego. W końcu wyciągnęła z torby jedną z książek. Wolumin był stary i pachniał zaległym na nim od lat kurzem. Pożółkłe stronice przyciągały wzrok i hipnotyzowały wyblakłymi, ręcznie kaligrafowanymi literami.
Harry nie był w stanie dojrzeć tytułu dzieła, ale był niemal pewien, że posiadanie go groziło wysoce prawdopodobnym wyrokiem kilkuletniego pobytu w Azkabanie. Nie przejął się tym. Ostatnio w swoich rękach miał tyle manuskryptów i ksiąg za znajomość których powinien zostać osądzony, że ta nie robiła na nim wrażenia.
Black uśmiechnęła się delikatnie.
- Pamiętasz o co poprosiłeś mnie w wakacje? – zapytała.
- Aha – przytaknął chłopak. – Miałaś się dowiedzieć, czemu wariuję. Znalazłaś coś ciekawego?
- A jakże, nawet całkiem sporo. Tylko nie wiem, co z tego jest prawdą, a co czystą fikcją. Autor tego… dzieła, zdecydowanie daleki był od normalności. Zresztą sam się przekonasz.
Podała mu opasłe tomiszcze i kazała otworzyć na zaznaczonych stronach. Chłopak przez chwilę miał trudności z rozszyfrowaniem pisma, ale w końcu udało mu się to. Zmarszczył brwi czytając kolejne linijki ubogiego tekstu.

Salazar Slytherin zwany Mrocznym i Godryk Gryffindor zwany Wielkim od lat wielu toczyli między sobą bój o potęgę. Nikt nie był w stanie przekonać ich, że każdy z nich jest mistrzem w swoim fachu.
Salazar, Mistrz Czarnej Magii, rozwinął sztuki nekromanckie i sztuczki umysłu. Hartem swojego ducha był w stanie pokonać niejednego z przeciwników. Za broń służyła mu różdżka i krótki sztylet o potrójnym ostrzu.
Godryk, Mistrz Białej Magii, pierwszy znany z nazwiska Łowca, który litości dla wroga nie znał. Głosem swym był w stanie kruszyć najtwardsze nawet mury ludzkich serc. Walczył krótkim mieczem jednoręcznym i różdżką.
Krążą legendy, jakoby obaj dali się opętać przez swoje mrzonki.


Chłopak przerzucił kilka stron.

Slytherin dał porwać się Czarnej Magii. Mimo iż na początku kontrolował ją, to z czasem opętała go ona na tyle mocno, że przestał być człowiekiem, a stał się marionetką w rękach potężniejszych od siebie. Imię pana jego – Mrok, lecz zły nadal nie był.
Mrok pozyskał jego ciało, lecz nie posiadł duszy. Przez lata całe zabiegał o Salazara, ale ten dzielnie stawiał czoła silniejszemu wrogowi. Walka była tylko pozorna, bo obaj zdawali sobie sprawę, że człowiek nie jest w stanie wygrać z Mrokiem.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat życia Salazar coraz bardziej popadał w szaleństwo. Nieliczni przyjaciele odwrócili się od niego, a wrogowie przestali zwracać nań uwagę słusznie domyślając się, że mąż ten jest już straconym dla świata.
Slytherin umarł w wieku lat stu i pięćdziesięciu w swojej rodzinnej posiadłości w Birmingham.


Kolejne kartki zostały przerzucone. Na policzkach Pottera zaczęły wykwitać rumieńce napięcia. Jeśli słusznie się domyślał, to teraz powinien przeczytać o Gryffindorze. Tak też się stało.

Krążyły plotki iż w żyłach Gryffindora płynęła krew wampira, lub też, co bardziej prawdopodobne zaraził się nią w czasie swoich polowań na Dzieci Nocy.
We władaniu mieczem nie miał sobie równych, jeśli nie liczyć Muerte. Godryk traktował swój oręż z czcią równą tej, którą mąż winien poświęcić swej żonie.
Z czasem widział więcej rozrywki w walce niż spotkaniach towarzyskich. Zaczęto uważać, że musi po prostu odpocząć od nachalnych kobiet, które zwracały nań uwagę ze względu na wyjątkowo piękną aparycję. Nie wszyscy jednak wierzyli w takie wyjaśnienie.
Gdy Godryk zaczynał walczyć wyglądał jak tancerz. Był mistrzem Danse Macabre, zawsze unikał ostrza Pani Kosy. Ponoć miał więcej szczęścia niż rozumu.
Zginął w walce, jak na prawdziwego wojownika przystało. Lat miał wtedy sto dwadzieścia i cztery. Jego zmaltretowane ciało znaleziono niedaleko Hogwartu, siedziby szkoły, której był współzałożycielem.


Harry odłożył księgę na bok i spojrzał na Carmen. Dziewczyna nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w widok za oknem. Zachodzące powoli słońce ciepłym blaskiem muskało jej twarz.
- Twierdzisz, że to prawda? – zapytał z napięciem chłopak.
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli wierzyć Khaliemu ab Nessarowi. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony ma to swoje logiczne wyjaśnienie, ale z drugiej… - zawiesiła głos, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.
Chłopak samym spojrzeniem zachęcił ją do kontynuowania przerwanego wątku. Black czujnie rozejrzała się na boki od niechcenia machając różdżką i dźwiękoszczelna, przeźroczysta ściana odgrodziła ich od reszty pomieszczenia.
- Khali napisał, że ilekroć Godryk brał do ręki miecz stawał się naprawdę groźnym przeciwnikiem. Ty jesteś jego potomkiem i, jakby nie patrzeć, masz w swoich żyłach jego krew. W związku z tym przypuszczam, że w twoich genach mogą być jakieś uwarunkowania, które sprawiają, że radzisz sobie z mieczem.
- Zdrowo pogięta teoria – stwierdził po chwili chłopak. – Ale to nie zmienia faktu, że wszystko i wszystkich atakuję.
- To nie, ale skupmy się teraz na Salazarze. Mrok opanował ciało, ale nie duszę. Salazar stał się nerwowy i chwilami agresywny. Nikomu nie zwierzał się ze swoich tajemnic, ale wszyscy wiedzieli, że dzieje się z nim coś złego.
- Myślisz, że przejmuję najgorsze cechy obu moich przodków?
- Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że zaczynasz zachowywać się jak zaszczute zwierzątko, mój ty Ślizgonie. Chcesz mieć kontrolę nad wszystkim, ale to inni kontrolują ciebie.
- Powinnaś studiować psychologię, a nie nekromancję – stwierdził nad wyraz poważnie. – Ale nadal nie dałaś mi odpowiedzi na moje pytanie.
- Nie znam jej – powiedziała ze znużeniem. – Nie mam pojęcia czemu tak się dzieje. Może dlatego, że jesteś strasznie sfrustrowany? A może w ten sposób twoje lęki znajdują ujście? Nie chcesz przyznać się do słabości, więc zamieniasz ją w agresję.
- Może – przytaknął.
Ramię w ramię opuścili bibliotekę, odprowadzani niezadowolonym spojrzeniem bibliotekarki. Pani Pince lubiła Harry’ ego, ale jego przyjaciółka napawała ją lękiem. W tej dziewczynie było coś mrocznego, coś nieuchwytnego jak sama śmierć, ale równie przerażającego.

***

Angelica się nudziła. Zdarzało się to nad wyraz rzadko, ale jeśli już, to nuda przyjmowała wręcz kolosalne rozmiary. Dziewczyna czuła, że jeśli zaraz nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia to umrze.
Wszystko dookoła niej było jasne, kolorowe i irytująco radosne. Większość Puchonów siedziała na trybunach i przyglądała się treningowi swojej drużyny Quidditcha, ale ją powoli zaczynało to denerwować.
Wszyscy zawodnicy wykonywali te same, miarowe ruchy. Byli idealnie zgrani i mieli duże szanse na wygraną w zbliżającym się meczu z Krukonami. Co prawda miał się on odbyć dopiero w połowie listopada, bo tym razem pierwszą kolejkę wylosowali Ślizgoni i Gryfoni.
White wiedziała, że mogła zaszyć się w Wieży i eksperymentować z eliksirami, ale w tej chwili nie miała na to ochoty. Przed wszystkimi mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że jest grzeczną dziewczynką, której tylko Uzdrowicielstwo jest w głowie. Nie była to do końca prawda. Teraz na przykład chętnie pooglądała by pojedynek. Prawdziwy pojedynek, taki jak w wakacje, w Koloseum. Ciekawe, czy mogliby się tam wybrać?…
Otrząsnęła się z myśli. Spojrzała na boisko, ale nie zauważyła tam nic ciekawego. Powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku.
Godzinę później pisała ostatnie zdanie swojego eseju na eliksiry. Nie czekając na swoje współlokatorki położyła się do łóżka. Morfeusz otulił ją swoimi skrzydłami, zabierając do krainy snu.

***

Słońce powoli wdzierało się do dormitorium siódmorocznych Krukonów. Pablo zerwał się z łóżka rozglądając się na boki. Jego współlokatorów już nie było, ale oni zawsze wstawali wcześniej.
Opadł na poduszki i przetarł oczy. Wymruczał coś gniewnie w stronę ostrego o tej porze słońca i dopiero wtedy zdecydował się spojrzeć na zegarek. Nagle dotarło do niego, że jeżeli się nie pospieszy to spóźni się nie tylko na śniadanie, ale i na pierwsze lekcje.
Ciągle był zaspany, ale zmusił się do heroicznego wysiłku wstania z łóżka. Poszperał przez chwilę w kufrze wyszukując w nim nadające się na lekcje ubranie. Ostatecznie i tak wszystko jedno co założy, bo na wierzchu będzie miał szkolną szatę.
Piętnaście minut później, mając jeszcze nie więcej niż kwadrans na zjedzenie śniadania biegł w stronę Wielkiej Sali. Zostało mu może dziesięć metrów do pokonania, kiedy zderzył się z rozpędzonym czymś, a raczej kimś.
Cała czwórka z jękiem dźwignęła się z podłogi. Red zauważył, że osobami, które mu przeszkodziły była trójka jego najbliższych w tej szkole przyjaciół. Uśmiechnął się z cierpiętniczą miną widząc ich zaspane spojrzenia.
- Widzę, że dla was Morfeusz był równie uprzejmy co dla mnie – zaczął tonem niezobowiązującej konwersacji.
- A jakże – ze śmiechem odpowiedziała Carmen. – Ten facet jest cudowny. Milutki, uprzejmy…
- Wredny – wtrącił Harry.
- …słodki i ogólnie cudowny. Tylko trzeba umieć z nim pracować – kontynuowała niczym nie zrażona dziewczyna.
- Pracować z Morfeuszem? Ja rozumiem, że można mieć nie po kolei, ale żeby aż tak? – niewinnie zdziwiła się Angel.
Wszyscy roześmiali się głośno. Ramię w ramię wkroczyli do Wielkiej Sali i każde z nich skierowało się do swojego stołu. Teraz nikt już nie dziwił się, że ta czwórka ze sobą rozmawia, choć żaden z uczniów nie miał pojęcia, dlaczego właściwie Potter zaprzyjaźnił się z tą tajemniczą trójką.
Posiłek upłynął w przyjemnej atmosferze. Nawet przybycie poczty niczego nie zakłóciło. W Proroku nie pisano niczego ciekawego. Ataki Czarnego Pana ustały, co wydawało się jeszcze bardziej podejrzane niż otwarta walka. Wszyscy wiedzieli, że kolejny atak będzie prawdziwym ciosem, skoro Riddle tak skrupulatnie i długo się do niego przygotowuje.
Przed Harrym wylądowała zmęczona Hedwiga. Jej pióra były pozlepiane i przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. W jej oczach widać było wycieńczenie, ale i poczucie spełnionego obowiązku.
Do nóżki przywiązany miała fiolkę ze zwiniętym w rulonik papierem w środku. Na niewielkim koreczku widać było delikatne żłobienia układające się w kształt kotwicy. Gdy tylko dotknął niewielkiej płaskorzeźby fiolka wyparowała.
Rozwinął list i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem jego zdziwienie rosło.

Cześć kuzynie!
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Chciałam nadmienić, że do dbania o twoją skromną osobę zobowiązuje mnie pokrewieństwo krwi, więc chcąc nie chcąc muszę się martwić. Tak chyba powinny zachowywać się starsze siostry, nie?
No, ale przejdźmy do meritum. W najbliższy piątek, albo raczej sobotę, zależy z której strony zegara patrzeć, w Koloseum szykują się walki. Nie to, żebym ściągała cię na złą drogę czy coś, ale pomyślałam, że może chciałbyś odwiedzić swoją najukochańszą kuzynkę.
Zaproszenie kieruję oczywiście nie tylko do ciebie. Tyczy się ono również Angel, Rose, Reda i oczywiście tej wredoty – Vipery. Och, jakżebym śmiała zapomnieć o Jesse’ ym, który to właśnie 15 września obchodzi swoje urodziny?
Nie pytaj skąd mam takie informacje. I tak nie zdradzę moich informatorów! Honor Pirata mi zabrania!
Zapytaj przyjaciół, czy chcieliby odwiedzić Koloseum i Lokiego. Zdaje się, że Vipera za nim nie przepada, nie? Jeśli zgadzacie się na popijawę to w piątek około 23.30 czekam w Niebie przy MOIM stoliku (Vipera wie, który to).
Będę już kończyć, bo ta hołota na górze nie wie nawet jak należy rozwinąć żagle (ja też, ale o tym sza smile.gif).
Och, byłabym zapomniała! Tatko kazał cię pozdrowić i uściskać (przez papier tego nie zrobię, ale jak tylko się spotkamy to szykuj się na czochranie smile.gif). Martin też śle pozdrowienia, choć w życiu nigdy by się do tego nie przyznał. Czasami myślę, że on jest bardziej dziecinny od ciebie, a to już prawdziwy wyczyn.
Pozdrawiam,
Miss Incognito.


Harry uśmiechnął się szeroko. Tylko jedna osoba była w stanie pisać list fioletowym atramentem i do tego rysować uśmiechnięte buźki w nawiasach. Starannie złożył papier, zwykły w kratkę, w pośpiechu wyrwany z zeszytu.
Hermiona patrzyła na chłopaka pytającym wzrokiem.
- Od kogo był ten list, Harry?
- Od Miss Incognito – niedbale powiedział chłopak.
- A kim jest?… - dziewczyna chciała zadać kolejne pytanie.
- A czy to ważne?
- Tak, bo może być śmierciożerczynią – odpowiedziała poważnie dziewczyna.
- Wierz mi, Hermi, nie jest nią. Ufam jej i wiem, że nie zrobiłaby mi krzywdy, przynajmniej świadomie.
- Świadomie?
- Czasami jej odbija – wyjaśnił chłopak zrywając się ze swojego miejsca i idąc w stronę Carmen.
Bez ceregieli przysiadł się do stołu Ślizgonów, na którym natychmiast pojawiło się nowe nakrycie. Chłopak sięgnął po kielich z sokiem dyniowym. Podał list dziewczynie, a ta z każdym zdaniem wydawała się być bardziej szczęśliwa.
- Pójdziemy?
- A mamy inne wyjście? – westchnął chłopak. – Damom się nie odmawia.
Carmen prychnęła pogardliwie.
- Miss Incognito z całą pewnością damą nie jest. Damy nie chodzą ubrane w tak ordynarny sposób, nie mówiąc już o tym, że nie śpią w rynsztokach.
- Jeśli ona śpi w rynsztokach, to ja jestem Merlinem – zripostował chłopak. – Pogadaj z kim trzeba, a ja zajmę się resztą.
- Jasne – uśmiechnęła się dziewczyna. – Jeśli uda mi się wyciągnąć Pana – Mam – Wszystkich – W – Nosie – Aurora z domu, to możemy iść.
Cały czas do siebie szeptali, więc nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy. Tylko najbliżej siedzące osoby słyszały urywki zdań. Nic więc dziwnego, że wkrótce cała Wielka Sala zastanawiała się, kim jest tajemnicza Miss Incognito.
Harry czekał ukryty w cieniu. Kiedy zauważył wychodzącą z Wielkiej Sali Angelicę od razu do niej podszedł. Pokrótce wyjaśnił jej całą sprawę przeświadczony, że dziewczyna odmówi pójścia do Koloseum. Zaskoczyła go jej rozradowana mina.
Angel nawet się nie zastanawiając, zgodziła się na wyprawę. Obiecała, że poinformuje Reda, a Harry musiałby obgadać całą sprawę z Viperą. White znikła za rogiem. Potter jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, aż w końcu poszedł na lekcje. I tak był już spóźniony na Transmutację.

***

Czas do piątku minął Smokom na nerwowym oczekiwaniu. Wszyscy, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i duchy zauważyli, że coś się stanie. Harry cały czas uśmiechał się z pobłażaniem, kiedy widział Dracona. Carmen sprawiała wrażenie kogoś obecnego jedynie ciałem, ale nie duchem. Pablo zachowywał się stosunkowo normalnie, ale i tak uczył się gorzej niż zwykle. Angelica co i rusz uśmiechała się szeroko, jakby widziała coś, czego nie są w stanie zauważyć inni. Jedynie Yennefer nie dawała niczego po sobie poznać.
Spotkali się o dwudziestej trzeciej w głównym holu. Ostatni przybył na miejsce Harry, który okryty był peleryną niewidką.
- Kiedyś zrobię im krzywdę – powiedział na powitanie. – Ja nie rozumiem, jak można o takiej porze grać w szachy.
- Weasley? – domyśliła się Vipera. – Pewnie pospołu z Granger?
- Hermiona już śpi. A Ron tym razem upolował Deana.
- Dość tych pogaduszek – wtrącił Red. – Czas leci, a my ciągle tutaj.
Wyszli z zamku przez nikogo nie niepokojeni. Skierowali się do strefy teleportacyjnej mieszczącej się w samym środku Zakazanego Lasu. Dzięki genom wampira obecnym w krwi Yennefer żadne zwierzęta ich nie niepokoiły.
Przed wejściem do Nieba czekała już na nich Ginger w towarzystwie Martina i Jesse’ego. Ten ostatni sprawiał wrażenie wyjątkowo niezadowolonego z życia. Carmen współczująco poklepała go po plecach.
- Wiem co czujesz, braciszku. Stary się robisz.
Jesse spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach. Nie zdążył nic powiedzieć, bo Ginger i Martin zaczęli wpychać wszystkich do pubu. Potem, jakby nigdy nic zeszli do podziemi i skierowali się do Koloseum.
Miejsce to w ogóle nie zmieniło się od ich ostatniego pobytu tutaj. Może jedynie było nieco więcej gości. Tak jak ostatnio zajęli miejsce przy samym wejściu, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów móc wziąć nogi za pas.
Pomieszczenie powoli wypełniało się niecierpliwiącymi się ludźmi. Gdzieś w tłumie zakapturzonych postaci Potterowi mignęła blond głowa Didi albo Dextera. Dałby też sobie rękę uciąć, że widział kilku piratów.
Ginger uśmiechnęła się do niego.
- No, mój drogi kuzynie, też to czujesz, prawda? Te emocje, tą… adrenalinę?
Chłopak spojrzał na nią, jakby wyrosły jej na głowie czułki. Oczywiście, wiedział o czym mówiła. Domyślił się tego już dawno temu. Kiedy raz zaczęło się walczyć ciężko było przerwać.
- Zamilknij, kobieto – odpowiedział z wrednym uśmieszkiem. – Idę o zakład, że dzisiaj to ty będziesz walczyć.
- O co się zakładamy?
- Powiedzmy, że o życzenie. Albo nie, bądźmy jak złota rybka, o trzy życzenia. Wchodzisz?
- Jasne – odpowiedziała natychmiast podając mu rękę.
Martin oficjalnie był sędzią, więc przecinał i jednocześnie wprawiał zakład w życie. Minę miał przy tym niezbyt tęgą. Z doświadczenia wiedział, że jeśli dwóch Potterów się zakłada, to walka będzie ostra. A on, jak ostatni osioł, zgodził się sędziować.
Pokręcił głową, chcąc odgonić od siebie natrętne myśli. W ogóle kto wymyślił, żeby urodziny Aurora organizować w takim miejscu? Oczywiście, chciał spotkać się z Furią, ale czy od razu musieli ściągać tu całą bandę z Hogwartu i do tego Aurora, z możliwościami zostania jednym z lepszych włamywaczy?
Jego wzrok od razu skierował się w stronę Ginger. Dziewczyna była roześmiana i szczęśliwa, choć przez ostatnie tygodnie chodziła wyjątkowo nabuzowana. Domyślał się, że to z powodu braku Harry’ ego, ale przecież ona nigdy nie zachowywała się w tak dziwaczny sposób. Zupełnie jakby zakochała się w chłopaku, chociaż doskonale wiedział, że to niemożliwe. Oczy Corinne nigdy nie zwróciły się w stronę młodszych, więc na pewno nie chodziło o Furie czy Reda, więc może Jesse? Nie, raczej nie. On ślinił się na widok Vipery.
Rozmyślania Martina zostały przerwane przez wejście Lokiego. Mężczyzna samym swoim wyglądem skupiał na sobie uwagę. Uniósł rękę uciszając tym samym tłum. Rozejrzał się po zgromadzonych. Jego bystry wzrok w półmroku od razu dostrzegł tego, kogo szukał. Przy stoliku zazwyczaj zajmowanym przez Ginger znowu ktoś siedział i najwyraźniej była to sama pani kapitan, bo ochroniarze nie zrobili rabanu.
- Witajcie na kolejnych igrzyskach – jego donośny głos potoczył się po sali. – Dziś nie odbędą się walki wstępne, żaden Szczur nie zechciał dołączyć do grona Gladiatorów.
Większość roześmiała się, ale niektórzy zachowali pokerowe oblicza.
- Tak więc, przejdźmy do konkretów. Każdy może rzucić wyzwanie każdemu! Jedyna zasada, żadnych zaklęć uśmiercających.
Kiedy Loki zszedł z areny jego miejsce zajęła grupka kilkunastu zwiewnie odzianych dziewczyn. Większość z nich miała jasne, niemal białe włosy, choć zdarzyło się kilka ciemnowłosych.
- Wile – szepnęła Yennefer. – Pozostałe to pewnie Elfice, Anielice albo Demonice.
Kobiety nie zagrzały sobie długo miejsca. Szybko zostały przegonione przez kilku rosłych mężczyzn z toporami w rękach. Wyglądali jak krasnoludy, ale były to tylko pozory. Pod płaszczami ukrywali niesamowicie umięśnione ciała i piękne oblicza.
- Sanguarianie – wyjaśniła Vipera. – Rzadko zdarza się, żeby walczyli między sobą, więc albo powodem jest dziewczyna, albo młodzieńczy bunt.
- Dziewczyna – uśmiechnął się Jesse. – Tamta czerwonowłosa panienka przyszła razem z nimi i, zdaje się, zwycięstwo krótkowłosego niezbyt jest jej w smak.
Wszyscy się roześmieli, kiedy wampir opadł na podłogę i zaczął mówić coś do przeciwnika, na co ten żartobliwie pogroził mu palcem i zajął się rozmową z uśmiechniętą teraz kobietą.
Arenę znowu zajęły tancerki.
Do stolika Ginger podszedł Loki i szepnął jej kilka słów. Corinne wyglądała jakby toczyła ze sobą prawdziwy pojedynek. Na jej twarzy malowało się mnóstwo emocji.
- Chętnie bym się z nim spotkała – powiedziała w końcu – ale niestety nie mogę. Nie mam zamiaru spełniać życzeń tego kretyna. – Wskazała Harry’ ego. – Możesz mu przekazać, że oddaję walkę walkowerem.
- Komu oddajesz walkę? – do ataku od razu przystąpił Martin. – Chyba się nie boisz?
- Kojarzysz Diabolona? – zadała pytanie w przestrzeń. – On nienawidzi wszystkiego, co nazywa się Potter, więc wolę nie ryzykować.
- Diabolon? – zdziwił się Harry. Do tej pory znał tylko jedną osobę, która nienawidziła Potterów i osobą tą był Snape.
- Człowiek Duch – wyjaśniła niechętnie Ginger. – Facet jest gorszy od niejednego zbira. To legenda wśród złoczyńców. Ponoć gra na nosie samemu Gadowi i jego ludziom.
- W to nie wątpię – uśmiechnął się Harry patrząc na arenę, na której stał już czarno-odziany mężczyzna. – Zdaje się, że gościu nie da ci spokoju.
Rzeczywiście mężczyzna nie zamierzał dawać sobie spokoju z Ginger. Uparcie stał na środku i patrzył na dziewczynę. Wykrzywiał przy tym wargi w znajomo drwiącym uśmiechu. Kiedy Corinne toczyła bój z samą sobą, Harry nachylił się w stronę Carmen.
- Zdaje mi się, że Diabolon przestał już być duchem. Poznajesz ten uroczy uśmiech?
- Jakżebym mogła nie poznać czegoś tak wspaniałego? – wykrzywiła wargi w uśmiechu fanatyka. – Toż to mój luby!
- A ja myślałem, że to z Blaisem się migdalisz – udał zdziwienie Harry.
Carmen uznała za stosowne nie odpowiadać. Nikt przy zdrowych zmysłach nie roztrząsałby jej życia uczuciowego. Choć o Harrym nie można było powiedzieć, że jest całkowicie normalny.
W czasie krótkiej wymiany zdań między dwójką Hogwartczyków, Corinne biła się z myślami. Jeśli przyjmie wyzwanie, to przegra zakład. Jeśli nie zgodzi się na walkę, to zostanie uznana za tchórza, a to byłoby dla niej największym dyshonorem.
W końcu, po zaczerpnięciu rady u Vipery i obiektywnie patrzącego na świat Reda podjęła decyzję. Powoli wstała i skierowała się w stronę areny. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co mogą myśleć. Ona, kapitan Ginger, postrach morskich potworów nigdy nie zniżyła się do poziomu Gladiatora. Nigdy nawet nie stanęła na arenie, choć przyprowadzała wielu młodzieńców, którzy stawali się zawodowymi wojownikami.
Przeskoczyła bandę i zaczekała na Lokiego. Wampir podszedł do dwójki ludzi i zaczął tradycyjną przemowę. Przypomniał zasady rządzące Koloseum i spojrzał na pojedynkowiczów pytającym wzrokiem.
- Sekundanci?
- Tak, jeśli łaska – uśmiechnęła się Ginger. – Furia nim będzie! – krzyknęła na tyle głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli. – Chyba, że cię tchórz obleciał!
- Chciałabyś – prychnął w odpowiedzi chłopak.
Diabolon niedbałym gestem wskazał Lokiego i poprosił go o bycie jego ewentualnym zastępcą w boju. Mężczyzna zgodził się, acz niechętnie. Opuścił arenę i skierował się w stronę Furii.
Harry z paniką w oczach spojrzał na przyjaciół.
- Ja z nim walczył nie będę – powiedział ze strachem. – Poza tym, co będzie jak mnie pozna?
Carmen wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wymamrotała nad nią kilka słów. Ta po chwili zaczęła przybierać różnorakie kształty masek a dziewczyna co chwilę mruczała coś z zadowoleniem.
- O ile Ginger dobrze się sprawi, to nie będziesz musiał nawet palcem kiwnąć – powiedziała w końcu. – Jeśli jednak nie uda jej się wygrać to założysz to i nikt cię tu nie pozna.
Chłopak przez chwilę przyglądał się masce. Nałożył ją na twarz w chwili, kiedy do jego stolika dosiadł się Loki. Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się chłopakowi. Nie zadawał pytań. Tutaj każdy mógł wystąpić tak jak chciał.
Wymienił z Harrym kilka słów i dopiero wtedy skierowali się w dół. Harry z zainteresowaniem zaczął przyglądać się poczynaniom Ginger i Diabolona. Dziewczyna obrywała niezłe cięgi, to Potter musiał przyznać. Czego jednak mógł się spodziewać, już kilka razy widział tego mężczyznę w akcji i za każdym razem darzył go niemym szacunkiem. Tylko na polu walki, bo w życiu codziennym to różnie bywało.
Corinne przeleciała przez całą długość areny i zatrzymała się tuż pod nogami Pottera. Spojrzała na chłopaka z głupkowatym uśmieszkiem, co chłopak od razu zrozumiał jako zaproszenie do walki. Westchnął ciężko, ściągając z siebie długą pelerynę. Razem z Lokim zwlekli dziewczynę z toru lotu kolejnego zaklęcia.
Harry szybko zajął miejsce kuzynki. Pomiędzy kolejnymi zaklęciami mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa.
Diabolon w milczeniu patrzył na poczynania Furii. Mógł się spodziewać, że Ginger wystawi kolejnego bachora. Sama ledwie odrosła od pieluch i wymądrzała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Pojęcia nie miał czemu kazała walczyć akurat temu chłopakowi, ale najwyraźniej musiała mieć jakiś powód.
Teraz właściwie chłopak nie posyłał żadnych zaklęć, jeśli nie liczyć Drętwot i Expelliarmusów. Za jedyną tarczę służyło mu Protego. Mężczyzna rozbroiłby go jednym prostym zaklęciem, gdyby nie fakt, że chłopak wydawał mu się dziwnie znajomy. Te znajome ruchy, podobna taktyka… Zupełnie jakby widział replikę Lisicy, ale to niemożliwe, Potter był bezpieczny w szkole.
Rozbroił tymczasem chłopaka i spojrzał w jego oczy. Soczewki. No tak, mógł się domyślić, że skoro Furia nie jest aż tak głupi, żeby całemu światu pokazywać swoją twarz, to równie dobrze mógł zmienić sobie kolor oczu. Zresztą, na Merlina, kto ma oczy ze źrenicami w kształcie uśmiechniętego słoneczka?! Żeby było ciekawiej tęczówki miały barwę kawy z mlekiem.
Puścił dzieciaka i pomógł mu wstać, co ten przyjął z szerokim uśmiechem.
- No, no, no, kto by pomyślał, że największy postrach hogwarckich korytarzy będzie pomagał znienawidzonemu uczniowi wstać – usłyszał syk tuż przy swoim uchu. – Nie martw się, Snape, co było tutaj, na zewnątrz zanika.
Chłopak zaczął zakładać na siebie pelerynę.
- Kim jesteś? – zapytał Diabolon.
- Jesteś szpiegiem, dowiedz się – odpowiedział Harry.
- Chyba nie jesteś zbytnio zawiedziony przegraną?
- Czemu miałbym być? To nie moja walka. Logiczne było, że nie mam z tobą szans.
Harry ostatni raz spojrzał na Snape’ a i poszedł w stronę zajmowanego przez resztę stolika. Ginger pod czułą ręką Angel przestała już przypominać manekina do testów zderzeniowych, ale nadal nie wyglądała zbyt dobrze.
Sam Harry wyglądał nad wyraz dobrze, jeśli nie liczyć rozciętego łuku brwiowego i wielkiego siniaka pod lewym okiem. Raz oberwał Tormentą i do tej pory czuł na sobie jej skutki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.06.2024 23:39