Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 22.07.2007 15:53
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 19
Piraci


Hermiona nie rozumiała, jak Harry może być tak spokojny. Ona sama trzęsła się jak osika, nie znajdując pocieszenia nawet u Rona, który wyglądał na równie przerażonego. Przestraszeni byli właściwie wszyscy uczniowie, którzy mieli teraz lekcję z Hagridem. Sam gajowy również nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
Powodem targających większością z nich emocji była łajba, którą Harry rozpoznałby nawet na końcu świata. Czarna Zora w ogóle się nie zmieniła, odkąd stąpał po deskach jej pokładu. Może tylko na dziobie było więcej dziur.
Statek wynurzył się na środku jeziora, a potem zaczął płynąć w stronę Hogwartu. Dopiero teraz widać było piracką flagę wesoło powiewającą na wietrze.
Harry spojrzał na Carmen.
- Spokojnie, to statek Ginger – wyszeptał, żeby tylko ona mogła go zrozumieć.
- Jeśli masz rację, to mają wielki problem.
Pytająco uniósł brew.
- Rytuał, który odprawiliśmy w zeszłym roku tworzy dookoła szkoły, w promieniu kilkudziesięciu metrów, niewidzialny mur. Zaraz się rozbiją. Chyba, że pozwolisz im wejść na teren szkoły. Jako osoba, która oddała krew by stworzyć zabezpieczenia, masz do tego pełne prawo.
- W takim razie zezwalam na przybicie do brzegu – mruknął pod nosem. – Mam tylko nadzieję, że pani kapitan ma choć trochę oleju w głowie i nie wypuści na ląd ich wszystkich.
Black popukała się w głowę, wyraźnie dając do zrozumienia, co myśli o zdrowym rozsądku Ginger. Potter w milczeniu przyznał jej rację. Corinne była szalona, jak każdy Potter i często popełniała dziecinnie głupie błędy, choć, co trzeba było przyznać, inteligencji jej nie brakowało.
Z każdą minutą żaglowiec rósł w oczach. Uczniowie cofali się krok po kroku. Harry uśmiechał się delikatnie. Oczywiście znał legendy, jakie krążyły na temat piratów, kiedyś nawet sam w nie wierzył i, być może, były one prawdą jeśli chodzi o piratów pływających po morzach i oceanach kilkaset lat wcześniej.
Hermiona, przezwyciężając swój strach podeszła bliżej przyjaciela. Położyła mu rękę na ramieniu i próbowała odciągnąć, ale on nie zrobił ani jednego kroku.
- Jest piękny, prawda? – uśmiechnęła się Carmen.
- Co jest piękne? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Statek, oczywiście.
- Tak… ale strasznie zniszczony i idę o zakład, że prędko się stąd nie ruszą. Aż dziw bierze, że jeszcze utrzymują się na powierzchni. Kadłub wygląda jak ser szwajcarski i grotmaszt jest połamany. Nie mówiąc już o podartym takielunku.
- To ty się znasz na żeglarstwie? – zdziwiła się Ślizgonka.
W odpowiedzi Potter uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na bladą Hermionę.
- Chodź, Harry, tutaj zaraz zrobi się niebezpiecznie – powiedziała drżącym głosem.
Chłopak skinął głową. Razem z Carmen odwrócili się i dołączyli do reszty uczniów. Hagrid cały czas spoglądał na tę dwójkę z miną wyrażającą skrajną dezaprobatę. Bynajmniej nie podobało mu się, że dwoje uczniów nic sobie robi z niebezpieczeństwa.
Mężczyzna oczywiście wiedział, że powinien zagonić ich wszystkich do zamku, ale teraz było już za późno. Poza tym była już przerwa, więc większość szkolnej dziatwy wyległa na błonia i stłoczyła się w pobliżu jeziora, choć i tak w sporej odległości od niego.
Tymczasem żaglowiec spokojnie przybił do brzegu. Zza burt patrzyły na nich zmęczone twarze nieogolonych mężczyzn. Nikt jednak nie zszedł na brzeg. Chwilę później od strony statku do uszu uczniów zaczęły dochodzić pojedyncze słowa. Dla niewprawnego słuchacza były one jedynie bezsensownym ciągiem dźwięków, jednak Harry szybko domyślił się, że to Ginger wydaje rozkazy zwinięcia żagli i ściągnięcia bandery, co też wkrótce zostało uczynione.
Piraci uwijali się jak w ukropie, zupełnie tracąc zainteresowanie uczniami. Tylko czwórka ludzi stała na mostku i prowadziła cichą rozmowę. Widać było, że początkowo spokojna konwersacja zaczęła nabierać rumieńców.
Jeden z mężczyzn gniewnie wymachiwał rękami. Jego słuchacze musieli cofnąć się o krok, żeby nie dostać w twarz.
- Nie rozumiem, zupełnie nie rozumiem! – wrzeszczał. – Co ci do łba strzeliło, żeby teleportować tego trupa tutaj, do szkoły chronionej lepiej niż samo Ministerstwo Magii?! Przecież tutaj jest więcej Aurorów niż w jakimkolwiek innym miejscu! Znajdą nas, zaatakują w nocy i wybiją do nogi! Tak będzie, zobaczysz – dodał ciszej.
- Cholerny pesymista! – warknęła w odpowiedzi jedyna kobieta w towarzystwie. – Przestań krakać, bo mi załogę płoszysz. Jeszcze zaczną się domagać natychmiastowego powrotu do Bezpiecznej Przystani. A sam zobacz: Zora w takim stanie nadaje się jedynie na cmentarzysko.
- W takim wypadku Bezpieczna Przystań byłaby najlepszym rozwiązaniem – upierał się przy swoim pirat.
- Jasne – prychnęła – i wpadniemy prosto w łapy ASP*. Dziękuję, postoję.
- Więc? Co zamierzasz? – dopytywał się już spokojniej.
- Moja słodka tajemnica. Martin, zechcesz wysłać anons do naszego przyjaciela?
Mężczyzna skinął głową. Powoli skierował się w stronę kapitańskiej kajuty, bo tylko tam mógł znaleźć jakieś pióra i pergaminy czy papier. Cały czas mamrotał pod nosem, że Ginger równie dobrze mogła to zrobić sama.

***

Albus Dumbledore siedział przy biurku i przeglądał dokumenty związane z przeznaczeniem części szkolnych funduszy na umocnienie zaklęć ochronnych wokół zamku, kiedy do jego gabinetu wpadła zdenerwowana Minerwa. Zazwyczaj w opanowaniu mogła iść w konkury z samym Severusem, ale teraz była wyjątkowo blada.
Szybko streściła dyrektorowi wydarzenia z ostatnich dwudziestu minut na błoniach. Uczniowie byli co prawda przerażeni, ale również bardzo ciekawi. Co sprowadziło do Hogwartu piratów? Jak na razie chyba nie zamierzali opuszczać swojego dotychczasowego schronienia.
Dyrektor nie miał pojęcia co robić. Gdyby poprosili o azyl, mógłby im pomóc, ale oni zdawali się tego nie potrzebować.
Razem z profesor McGonnagal wyszli przed szkołę. Na Czarnej Zorze praca trwała w najlepsze, choć każdy cywilizowany człowiek siadałby już do obiadu. Z pokładu co chwilę rozlegały się krzyki, śmiechy i coś jakby jęki bólu.
Jeszcze przez kilka minut stali podziwiając piękno trójmasztowca. Nie liczyło się to, że był zniszczony i przypominał wrak. Mimo iż w kiepskim stanie, nadal zwracał na siebie uwagę.
Wrócili do zamku.
Do kolacji wszyscy hogwartczycy zawzięcie plotkowali. Nawet zazwyczaj stroniąca od tego typu zajęć Hermiona wtrąciła swoje trzy knuty. Temat był jeden: piraci. W odstawkę poszła nawet sławetna, nierozwiązana zagadka z zablokowanym wejściem do Wieży Gryffindoru w roli głównej.
Harry siedział na swoim miejscu z niewyraźną miną. Niemal sześć godzin wcześniej dostał informację od Martina, że potrzebują pomocy i on ma wybadać grunt, czy dyrektor zgodzi się im jej udzielić.
Tak więc Harry badał. Cały czas kręcił się w pobliżu nauczycieli, a z żeńską kadrą próbował nawet flirtować. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale w końcu się czegoś dowiedział. Sama wychowawczyni Domu Gryfa powiedziała mu, że gdyby tylko piraci poprosili o pomoc, to istniało duże prawdopodobieństwo, że otrzymaliby ją. Harry przez jedną ze szkolnych płomykówek odesłał odpowiedź na statek.
Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wparowała dziewczyna, którą widzieli wcześniej na statku. Zatrzymała się w przejściu i zdziwiona potoczyła dookoła wzrokiem. Z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w zaczarowany sufit.
- Czy ty zawsze musisz niszczyć dobre imię piratów? – zapytał mężczyzna ubrany w czarne spodnie i szary, podróżny płaszcz. Na głowie miał nachodzący na oczy wielki kapelusz, taki, jakie nosili kapitanowie statków przed wiekami.
- Ekhm… - chrząknęła z niewinną miną dziewczyna. – To piraci mają jeszcze dobre imię?
Jej towarzysz nie skomentował.
Zaraz za nim wsunął się kolejny pirat. Tym razem był to dwudziestokilkuletni mężczyzna, cały poobwieszany różnorakimi amuletami. Martin półgębkiem uśmiechnął się do Harry’ ego, jednocześnie puszczając mu oczko. Objął Ginger i szepnął jej do ucha:
- Na starość dziecinniejesz jeszcze bardziej.
Kiedy dwójka młodych piratów przekomarzała się, starszy podszedł prosto do Dumbledore’ a. Wymienił z nim standardowe uprzejmości i od razu przeszedł do rzeczy. Potrzebowali miejsca, gdzie mogliby naprawić statek i poczekać, aż generatory transportera się naładują. Dyrektor po chwili namysłu przystał na to, zastrzegł jednak, że na ląd może schodzić jedynie trójka, która weszła do szkoły. Mężczyzna zgodził się na taki układ, jednak poprosił, aby szkolna pielęgniarka zajęła się jednym z jego rannych ludzi. Albus pokiwał głową i zaprosił gościa do stołu.
Harry próbował nie wybuchnąć śmiechem. Kłótnie Ginger i Martina zawsze były, jak to określiła Yennefer, kwikogenne. W końcu nie wytrzymał. Jego śmiech poniósł się po Wielkiej Sali, wywołując na twarzach uczniów zdziwienie. Co jak co, ale obecność piratów w Hogwarcie na pewno nie była mile widziana, tym bardziej, że na ich temat krążyły różne plotki.

***

Uwielbiał nocami chodzić po Hogwarcie. Zamek nie był wtedy okupowany przez rozwrzeszczane dzieciaki, a cień otulał go swoimi skrzydłami i przez długi czas pozwalał zostać niezauważonym. Tak, kochał noce. Być może miał w sobie coś z wampira, ale z tego co pamiętał, to w jego rodzinie od pokoleń byli tylko ludzie, chodź nigdy nic nie wiadomo.
To nie prawda, że lubił przyłapywać uczniów na spacerach w ciemności. Gdyby mógł nie robiłby tego pozwalając im uczyć się na własnych błędach. Niestety, zamek nocą był zbyt niebezpieczny dla niewykwalifikowanego czarodzieja i miał w sobie zbyt dużo tajemnic, których z całą pewnością nikt nie powinien poznać.
W pewnym sensie czuł się pełnoprawnym właścicielem Hogwartu… nocą. W ciągu dnia zamek był dla innych, nocą – tylko dla niego. Minerwa czasami ze złośliwością wypisaną na twarzy proponowała mu kropelki na sen. Nic dziwnego, skoro to jej domowi zazwyczaj odbierał najwięcej punktów.
Zatrzymał się gwałtownie, kiedy zza rogu zaczęły do niego docierać odgłosy przyciszonej rozmowy. Nie czyniąc najmniejszego hałasu podszedł bliżej i ostrożnie wyjrzał zza załomu ściany. Zawsze tak robił zanim oficjalnie zrugał uczniów za wałęsanie się po szkole po ciszy nocnej. Nie to, żeby zależało mu na wiedzy, co wychowankowie tej placówki wyczyniają kiedy nikt na nich nie patrzy. Po prostu, to ułatwiało sprowadzanie ich do pionu.
Wielkie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył dwójkę ludzi, których najmniej spodziewał się zobaczyć o tej porze w tym miejscu. Ginger przypierała do ściany Pottera, ubranego jedynie w bokserki i luźny podkoszulek. Przy szyi chłopaka błyszczał trzymany przez dziewczynę sztylet.
- Ja rozumiem, że cierpisz na bezsenność, ale może darujesz sobie nocne włamania do mojego dormitorium? – zapytał.
- A czemu? – zrobiła urażoną minę. – Ładniutki jesteś.
- Wiesz, myślę, że twój chłoptaś czuje się samotny. Idź lepiej do niego, co?
- On? – prychnęła. – Jeszcze czego. Wolę ciebie.
- Potraktuję to jako komplement. A teraz puść mnie, bo nocami zwykłem spać.
Corinne roześmiała się, mocniej przyciskając broń do jego szyi.
- Nigdy nie odpuszczasz?
- W moim zawodzie to nie wskazane – wymamrotała.
- To się dobrze składa, bo w moim też.
Severus nawet nie zauważył, kiedy w dłoni chłopaka pojawił się sztylet. Ten sam, który zwrócił jego uwagę w czasie wakacji.
Potter uśmiechnął się rozbrajająco. Przejechał ostrzem po delikatnej skórze dziewczyny. Oczy mu błyszczały, ale ona nawet nie drgnęła. Wtedy Harry ponowił pieszczotę, tym razem powodując, że kilka kropel krwi skapnęło na podłogę.
Corinne odskoczyła w tył. Przycisnęła rękę do krwawiącej szramy na policzku. Wyciągnęła różdżkę i wymamrotała dość długą inkantację. Rana powoli się zabliźniła, pozostawiając po sobie jedynie nieestetyczną kreskę.
- Idiota – syknęła.
- Też cię kocham, złotko. Więc, czego ode mnie chciałaś?
- Kilku rzeczy. Nic wielkiego. – Podała mu zwinięty kawałek pergaminu.
Harry nie miał różdżki, więc sama wytworzyła światło. Chłopak przez chwilę wodził wzrokiem po równych linijkach pochyłego tekstu. Zmarszczył brwi przy kilku pozycjach, ale w końcu pokiwał głową.
- Jak szybko dasz radę to załatwić? – zapytała, uważnie na niego patrząc.
- Część pierwszą, w zależności od tego, jak bardzo chłopcy chcą się spotkać z panem Yamamoto. Część druga pewnie jest już gotowa i czeka tylko na testy bezpieczeństwa. Możesz iść po to nawet jutro, tylko pamiętaj, ja o tym nic nie wiem.
- Jasne. – pokiwała głową.
Severus zrezygnował z odejmowania punktów Gryffindorowi. Był zresztą zbyt zaskoczony, żeby w jakikolwiek sposób zareagować na tak jawne łamanie rządzących szkołą zasad. Powoli odwrócił się i odszedł w stronę swoich kwater.
Kiedy już bezpiecznie siedział w zaciszu swojego lochu dotarło do niego coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Potter i Ginger mieli takie same sztylety, różniące się tylko kolorem kamieni na rękojeściach. I najwyraźniej znali się wcześniej, bo ich sprzeczka wyglądała bardziej na przekomarzankę niż na autentyczną kłótnię. Gryfon nawet się nie bronił, kiedy piratka przyłożyła mu sztylet do szyi. Przeciwnie, wyglądał na rozbawionego.
Co więcej, jakie rzeczy miał załatwić Potter? I kim u diaska jest ten cały Yamamoto? Nazwisko było Severusowi znane, ale nie mógł go dopasować do żadnej twarzy.
Westchnął ze zrezygnowaniem. Dziś już nie rozwiąże tej zagadki.

***

Harry czuł na sobie wzrok Snape’ a, kiedy wchodził do Wielkiej Sali. Zignorował rodzące się pod skórą uczucie niepokoju i jakby nigdy nic zaczął jeść śniadanie. Dookoła niego pobrzmiewały ciche rozmowy, z których udało mu się wyłapać ogólny sens. Wszyscy byli zdziwieni faktem, że dyrektor zgodził się, aby Piraci pozostali w Hogwarcie.
Chłopak zastanawiał się, czy to dobre serce Dumbledore’a pozwoliło na udzielenie im azylu.
- Jak myślicie, dlaczego dyrektor pozwolił wyrzutkom zostać w szkole? – zagadał Ron.
Hermiona wzruszyła ramionami. Spojrzała na Harry’ ego, który usilnie próbował odgonić od siebie sen. Sine pręgi pod oczami wybitnie świadczyły o nieprzespanej nocy.
- Polityka – mruknął chłopak. – My pomożemy wam, wy pomożecie nam. Czysta polityka. Dyrektor próbuje zdobyć jak najwięcej sojuszników przeciwko Gadzinie – powiedział z wyraźną niechęcią.
- Nie przesadzasz, Harry? – zapytała nastolatka.
- Nie sądzę, Hermi. Teraz wybaczcie, pójdę po książki.
Granger i Weasley przez chwilę śledzili go wzrokiem. W oczach dziewczyny malowało się zmartwienie. Ron dotknął lekko jej ramienia.
- My też musimy się zbierać – mruknął. – Za kwadrans masz numerologię.
Hermiona pokiwała głową i razem z przyjacielem opuścili pomieszczenie.
Harry siódmym zmysłem przeczuwał, że coś się szykuje. Nie miał pojęcia, co to może być, ale wiedział, że nie będzie to nic przyjemnego. Kiedy tylko wszedł do dormitorium jego wzrok padł na kufer. W najmniejszej ze skrytek leżała peleryna niewidka i Mapa Huncwotów.
Wzruszył ramionami. Co mu szkodziło przez chwilę spojrzeć, co dzieje się w zamku. No i, oczywiście, musiał sprawdzić, gdzie szlaja się Ginger i jej chłopak, bo jak znał życie to pewnie gorszą szkolną brać swoim zachowaniem nie znającym granic.
Jego uwagę od razu przykuło zamieszanie na błoniach. Przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w szalejące na pergaminie nazwiska, ale dopiero po kilku minutach mu się to udało. Zaklął szpetnie. Jeśli do Hogwartu zawitał Percy Weasley, to szykowała się krwawa jatka.
Wymamrotał zaklęcie i mapa zbladła. Rzucił ją na łóżko i pognał w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Po drodze omal nie potknął się o Avadę, która jakimś dziwnym trafem znalazła się na schodach, prowadzących do jego dormitorium.
- Chodź tu, ty mała psotnico – powiedział do kocicy biorąc ją na ręce. Ta, jakby nigdy nic usadowiła się na jego ramionach, wbijając ostre pazurki w jego ubranie, a nawet skórę. – Nie powiem, żeby mi było zbyt wygodnie, młoda damo – mruknął.
Kotka prychnęła, zeskakując na ziemię i tym razem biegnąć obok niego. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy w pełnym pędzie, tuż przed portretem Grubej Damy minął Rona i Hermionę.
Rudzielec popatrzył na dziewczynę. Chyba oboje zauważyli, że na twarzy ich przyjaciela malowało się przerażenie.
- Sprawdź, co go tak poruszyło – poleciła Hermiona.
Kilka minut później Ron wrócił. Co chwilę otwierał i zamykał usta, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Bezradnie wskazał trzymaną w ręku Mapę, a właściwie jedno miejsce.
Hermiona zmarszczyła brwi, widząc ten zaskakujący podpis: Corinne „Ginger” Potter. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Zbieżność nazwisk, albo Harry miał siostrę, o której nikt nie wiedział.
Wybiegła z Pokoju, ciągnąc za sobą Rona. W ręku trzymała pergamin, który znowu był czysty. Wypadli na błonia. Szybko zatrzymali się, widząc rozgrywającą się przed nimi scenę.
Harry stał jakieś dziesięć metrów od drzwi i z niepokojem patrzył na Dumbledore’ a, który próbował rozmawiać z ludźmi ubranymi w szaty koloru morskiej zieleni, ze złotymi nadrukami na plecach, głoszącymi, że są oni członkami Aurorskiej Straży Przybrzeżnej. Chłopak miał ochotę zakląć szpetnie, ale powstrzymał się. Przypomniały mu się wszystkie opowieści, jakie kiedykolwiek słyszał o tym oddziale. Na pewno nie chciałby mieć z nimi na pieńku, ale też nie chciał, żeby coś stało się piratom. Zastanawiało go też, co robi tutaj Percy, ale tym postanowił się nie przejmować, przynajmniej na razie.
Ron podszedł do przyjaciela i mocno chwycił go za ramię. Pociągnął go w stronę Hermiony, która zdążyła już uaktywnić mapę. Przez chwilę przeglądała ją z zainteresowaniem, a później wskazała jedną z wielu kropek.
- Co to jest? – zapytała.
Harry podążył wzrokiem za jej palcem. Wciągnął ze świstem powietrze. Nikt nie powinien się dowiedzieć, kim dla niego jest Ginger, jeszcze nie teraz. Zmrużył oczy.
- To jest Mapa Huncwotów, odrobinę przeze mnie udoskonalona. Teraz pokazuje nie tylko zamek, ale też błonia.
- Nie o to pytałam, Harry – powiedziała zdenerwowana dziewczyna
- Zbieżność nazwisk – mruknął, modląc się, żeby przyjaciele nie zadawali więcej pytań. Żadne z nich nie wyglądało na przekonane.
W prowadzonej szeptem rozmowie przeszkodził im niespodziewany wybuch złości skierowany w stronę dyrektora. Dowódca ASP krzyczał coś o tym, że guzik obchodzą go prawa lądu, bo on jest człowiekiem morza. Mało tego, nie zamierza respektować prawa azylu.
Potter patrzył na to wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Przydałaby mu się tutaj Carmen, albo chociażby Yennefer. Obie znały się na magicznym prawie i obie raz dwa mogłyby rozprawić się z Aurorami.
Cud. Potrzebował cudu, żeby skontaktować się z Ginger. Tylko w ten sposób mógł ochronić jej ludzi przed niechybną śmiercią.
Obok niego przeszła Yennefer, do ręki wciskając mu małą karteczkę. Rozwinął ją. Przez chwilę przyglądał się jej zgrabnemu pismu. Miał ochotę zakląć, kiedy zorientował się, że napisała to po francusku. Nie znał tego języka na tyle dobrze, żeby swobodnie się nim porozumiewać, ale, dzięki bogom, Vipera użyła tylko prostych słów. Harry zrozumiał z nich jedynie tyle, że Ginger już wie o obecności Aurorów.
Yennefer przez chwilę przysłuchiwała się kłótni między mężczyznami. Z tego, co pamiętała to prawo azylu było rzeczą świętą i każdy zobowiązany był do przestrzegania jego zasad. Ten, kto tego nie robił skazywał się na wieczne potępienie.
Wzruszyła ramionami. To nie ona miała pilnować jego szczęśliwego życia. Jeśli chciał umrzeć w ciągu najbliższych dwóch lat, w dodatku w olbrzymich męczarniach, na swoją rodzinę ściągając klątwę, to proszę bardzo. Ona nie będzie się wtrącać, ale nie da skrzywdzić przyjaciółki.
Wsadziła rękę do kieszeni i wyciągnęła z niego ostatni zestaw szpiega, czyli komunikator. Pytająco spojrzała na Pottera, a ten ledwie dostrzegalnie skinął głową. Podeszła do niego i do ręki wcisnęła mu małą paczuszkę, głośno każąc całej trójce wracać do zamku. W okolicach schodów Harry oddzielił się od przyjaciół.
- Jak sytuacja? – zapytał, kiedy tylko udało mu się uporać z odpowiednim ułożeniem mikrofonu.
- Nienajlepsza – usłyszał po chwili głos Vipery. – Aurorzy zaatakowali, Piraci starają się bronić, ale marnie im idzie. Są zresztą wykończeni po ostatniej bitwie, a te pseudoministerialne śmiecie nie dają im nawet chwili wytchnienia.
Yennefer relacjonowała mu przebieg bitwy, ale on i tak to wszystko widział. Podobnie jak mieszkańcy całej szkoły, którzy stali przy oknach i z zainteresowaniem patrzyli, co też za zamieszanie panuje na błoniach.
Harry stał na blankach najwyższej wieży. Miał stąd całkiem dobry widok na błonia i nie musiał się przejmować, że ktoś go zauważy.
Okulary, które miał na nosie, dzięki zaklęciom rzuconym na nie przez Yennefer działały niemal wielofunkcyjnie. Wystarczyło wypowiedzieć odpowiednie hasło, a zamieniały się w lornetkę lub w noktowizor. Teraz korzystał z pierwszej opcji i dlatego mógł dokładniej przyjrzeć się niektórym scenom.
Wybitnie nie podobało mu się to, co dane mu było widzieć. Teraz wiedział już, czemu o lochach ministerstwa krążyły tak krwawe plotki. Swoją drogą to dziwne, że Ministerstwo nie dawało sobie rady ze Śmierciożercami, skoro Piratów potrafiło pobić, ale im było mało.
Chłopak warknął zirytowany, kiedy dwóch mężczyzn zaatakowało Ginger. Dziewczyna szybko sobie z nimi poradziła, ale zaraz rzuciło się na nią pięciu kolejnych. W myślach Harry zawołał Strzałę i polecił jej, aby jak najszybciej znalazła się pod najwyższą wieżą. Sam zaś, nie przejmując się tym, że coś może mu się stać skoczył.
Hermiona i Ron stali przy oknie i obserwowali walkę. Za nimi tłoczyli się inni uczniowie. Dwójka Gryfonów zastanawiała się, gdzie podział się Harry, kiedy odpowiedź śmignęła im tuż przed oczami. Dosłownie.
Hermiona krzyknęła, gdy dotarło do niej, że spadającą rzeczą był właśnie Potter. Z przerażeniem wpatrywała się w okno. Ron próbował ją uspokoić, ale jemu samemu drżały wargi.
Kilka metrów dalej Carmen zaśmiała się radośnie. Ona również patrzyła na okno, ale bynajmniej nie miała zamiaru histeryzować.
- Wariat – prychnęła. – Kompletny wariat.
Hermiona spojrzała na nią z rządzą mordu w oczach.
- Nie rozumiem, jak możesz się śmiać! – warknęła, podchodząc do niej. – Harry właśnie skoczył z wieży, a ty…
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to skok z wieży był najszybszym sposobem na dostanie się na błonia i ominięcie kordonu nauczycieli.
- Ale on skoczył – zaakcentowała ostatnie słowo. – Nikt nie jest w stanie przeżyć upadku z takiej wysokości!
- A kto tu mówi o upadku? – Carmen uśmiechnęła się z pobłażaniem. Ręką wskazała na błonia.
Hermiona wciągnęła gwałtownie powietrze. Harry żył i najwyraźniej miał się całkiem dobrze, skoro był w stanie utrzymać się na pegazie i na wszystkie strony wymachiwać różdżką.
Harry czuł się dziwnie. Jeszcze nigdy nie walczył na Strzale i musiał przyznać, że było to całkiem fajne uczucie. Na początku miał drobne problemy techniczne z przyzwyczajeniem się do nowego stylu, ale gdy tylko uporał się z tym szło mu całkiem nieźle.
Nie, nie pchał się tam, gdzie panowało największe zamieszanie. Zresztą on jedynie się bronił i eliminował z walki zbłąkanych Aurorów. Jednak cały czas zbliżał się do otoczonej ze wszystkich stron Ginger.
- Ej, panowie! – krzyknął. – Nieładnie tak atakować samotną damę!
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Zmarszczył brwi, a chwilę później na jego twarzy pojawił się iście szatański uśmieszek. Rozejrzał się dookoła, odetchnął z ulgą, kiedy zauważył to, czego szukał. Wycelował palec wskazujący w stronę głównodowodzącego sił aurorskich.
- Avada! – wrzasnął.
Ludzie znieruchomieli patrząc na chłopaka z przerażeniem, ale ten nic sobie z tego nie robił. Oczy wesoło mu zabłysły, kiedy wyskoczyła zza niego biała kulka. Z dzikim sykiem rzuciła się na Aurora i z wściekłością zaczęła drapać mu twarz. Mężczyzna próbował zrzucić z siebie kocicę, ale ta nie dawała za wygraną.
Harry mruknął coś niewyraźnie, a Avada z niechęcią zeskoczyła na ziemię. Swoimi zielonymi oczami, jakby kpiąco spojrzała na zakrwawionego Aurora. Kilku jego ludzi odciągnęło go na bok, niektórzy z przerażeniem patrzyli na Pottera, jeszcze inni próbowali zbliżyć się do niego, ale gdy tylko zrobili kilka kroków biała kocica zaczynała syczeć, a Strzała wierzgała nerwowo.
- Mało wam? – obłudnie zdziwił się Harry – Prosiłem po dobroci, ale nikt nie słuchał, więc może powtórzę jeszcze raz. Wynocha z mojego zamku!
Członkowie Straży Przybrzeżnej powoli wycofali się pod czujnym wzrokiem Piratów. Żaden z nich nie rozumiał, jak mogli przegrać w starciu ze słabymi wilkami morskimi. Wygrywali, dopóki nie wtrącił się Potter. Tylko co u diaska ten dzieciak tam robił? Przecież widzieli, jak Dumbledore zagonił wszystkich uczniów do wnętrza monumentalnej budowli. Wiedzieli już, że trzeba się będzie dowiedzieć o chłopaku maksymalnie jak najwięcej rzeczy. Ale o to nie musieli się martwić. Mieli najlepszych szpiegów, więc już wkrótce życiorys młodzieńca nie będzie skrywał przed nimi żadnych tajemnic.
Ginger z irytacją spojrzała na Harry’ ego. Oczy ciskały błyskawice, a nadąsana mina nadawała jej wyglądu naburmuszonego dziecka.
- Poradziłabym sobie – warknęła.
- Nie wątpię – prychnął chłopak. – Ale wiesz, jakby to powiedzieć, znudziło mi się bierne obserwowanie. Poza tym, to jest szkoła pełna dzieciaków, a nie Trójkąt.
- No, no, no, młody, nieźle się spisałeś – mruknął Martin. – Nie sądziłem, że zechcesz zadrzeć z Aurorami.
- Czego się nie robi dla ratowania takich nieudaczników jak wy? – Uśmiechnął się, za co zarobił kuksańca od Corinne. – Gdzie jest Will?

***

Percy Weasley nie brał udziału w bitwie. Uważał, że takie bijatyki są dobre dla barbarzyńców, a on przecież takowym nie był. Spokojnie stał z boku, przekonany, że w końcu możliwość wykazania się przyjdzie sama. I przyszła.
Możliwość była zakapturzonym mężczyzną. Piratem, który znalazł się zbyt blisko rudzielca. Osobnik ten, mimo iż ściągnięto mu z głowy kaptur i zadawano niezliczone pytania nie tracił hardości. Uparcie milczał z irytującym uśmieszkiem nie schodzącym z twarzy. Był bezczelny i pewny siebie, jakby cały świat należał do niego, a jednocześnie nie pozwalał nikomu wkroczyć na swój prywatny teren.
Percy był zirytowany. Już od godziny próbował wyciągnąć coś z tego człowieka, choć on nawet na to miano nie zasługiwał, ale ten go ignorował.
- Co powiedzieliby twoi rodzice? – zapytał w pewnym momencie Pirat. – Molly i Artur na pewno nie wychowywali cię na sadystę. Są na to zbyt dobrzy. Może ty jesteś adoptowany? – zastanawiał się głośno.
Weasley miał dość. Nikt nie będzie go bezkarnie obrażał. Nikt, a zwłaszcza takie zero. Wyciągnął przed siebie rękę z różdżką, ale nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia. Coś małego i włochatego wskoczyło mu na plecy i zaczęło drapać. Zaczął się szamotać, ale napastnik nie dawał za wygraną. Zaraz też dołączył do niego kolejny, ten jednak zaczął gryźć.
- Dość tego, moje panie. On chyba ma już dość – usłyszał znajomy głos za plecami.
Powoli odwrócił się, kiedy napastniczki z niego zeskoczyły. Mocno zdziwił go fakt uśmiechającego się Pottera.
- Cześć, Percy! Co cię tu sprowadza? Może masz ochotę na krajankę Hagrida? Nie? To w takim razie pewnie przyszedłeś po nich? – Niedbałym gestem ręki wskazał stojących w odległości dwudziestu metrów Piratów, powstrzymywanych przez Martina przed rzuceniem się na rudzielca. – Niestety, nie możesz. Chroni ich święte prawo azylu. Złamiesz je i jesteś trup.
Percy zmarszczył brwi. Słyszał o prawie azylu, choć w dzisiejszych czasach rzadko go stosowano. W żadnych woluminach, które czytał na ten temat ani słowem nie wspomniano o tym, że jeśli złamie się prawo to będzie się martwym. Były ostrzeżenia o klątwach, ale o śmierci nie.
Harry uśmiechnął się półgębkiem. Miał doświadczenie w blefowaniu. W końcu całe wakacje spędził na kłamaniu i mówieniu półprawd. Carmen byłaby z niego dumna, zawsze twierdziła, że bardziej nadawałby się do Slytherinu. Może miała rację?
- Opuść to miejsce, jeśli nie chcesz zająć zaszczytnego, czwartego miejsca na mojej czarnej liście.
- Czemu dopiero czwartego?
- Ciesz się, że nie pierwszego. Idź już, Percy. I powiedz tym, którym służysz, że nie respektowanie prawa, nawet tak starego jak azyl podlega karze. Będą wiedzieć, jakiej.
Weasley pokiwał głową. Złamane prawo równa się kara. Jasne, nic prostszego. Tylko, że ci, dla których teraz pracował, za nic mieli sobie czcze pogróżki, choć może nie tak czcze, skoro Potter miał po swojej stronie piratów.
- Mogę zadać ci jedno pytanie? – zapytał.
- Już zadałeś, ale pytaj – odpowiedział Harry.
- Gdzie ich poznałeś? – Wskazał ludzi po trapie wchodzących na statek.
- Tu i tam. Może kiedyś powiem ci więcej.

***

Severus Snape i Morgana la Fay byli przyjaciółmi od kołyski. Razem poznawali tajemnice Hogwartu, razem stawiali czoła Huncwotom. Ale tego było dla nich za dużo.
Widok Pottera jakby nigdy nic skaczącego z zamkowej wieży każdego przyprawiłby o palpitację serca. Chłopak jednak nie zakończył zaskakiwania ich na tym wybryku. Poszedł dalej, dołączając do walczących Piratów.
- Odnoszę wrażenie – odezwała się cicho Morgana, – że oni się znają.
- A ja ci powiem, że znają się całkiem dobrze.
Kobieta uniosła brew. O nic nie pytała, ale wiedziała, do czego dąży Severus. Jeśli Potter znał Piratów, to na pewno nie spędził wakacji w bezpiecznym miejscu, a co za tym idzie, okłamał dyrektora. Oboje uśmiechnęli się mściwie.
Tymczasem Harry wzrokiem odprowadził Percy’ ego. Przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić mu dopalaczy w postaci kobry królewskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Bądź co bądź nie był mordercą, choć szaleńcem… Ponoć wszyscy Zieloni byli wariatami.
- I jak, szefie, cały jesteś? – zapytał, patrząc na Willa.
Mężczyzna pokiwał głową. Rzadko okazywał uczucia, wśród Piratów był znany jako prawdziwy twardziel, który nawet w stosunku do córki zachowuje dystans. Tymczasem jednak pozwolił sobie na chwilę słabości. Poczochrał włosy chłopaka, jakby ten był jego dzieckiem.
W pobliżu pojawiła się Yennefer. Jakby nigdy nic objęła Harry’ ego od tyłu. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy chłopak zesztywniał pod wpływem dotyku.
- Witaj, mój ty samobójco – wymruczała wprost do jego ucha. – Masz jaja, młody, serio. Ja bym nie skoczyła z wieży.
- Niektóre rzeczy nie przystoją damom. Skakanie z zamkowych wież do takich należy. Ty, jak się domyślam, poczekałabyś na rycerza w lśniącej zbroi, który na skrzydłach miłości uniósł by cię z dala od twej samotni?
William prychnął cicho, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawił się dyrektor w towarzystwie Diabolona i zakapturzonej kobiety.
- To Temida – szepnął Harry. – Ale o tym sza. Ja nic nie wiem.
Dumbledore patrzył na stojącą przed nim czwórkę ludzi. Coś mówiło mu, że znają się nieco dłużej niż kilka godzin, czy tygodni jak w przypadku Malfoy. Harry miał na twarzy wyraz świętego oburzenia, jakby Albus pogwałcił jakiś niepisany układ.
- Zdaje się, że ktoś powinien się dowiedzieć – odezwał się Will. – Prędzej czy później i tak poznają prawdę. – Położył ręce na ramionach chłopaka.
- Wolałbym później.
- Nie zawsze dostaje się to, czego się chce – skwitował stary pirat. – A pan, dyrektorze, niech prowadzi do swojego gabinetu. Mamy do pogadania. Na osobności – dodał z naciskiem.
Kwadrans później znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus wskazał swoim gościom krzesła, ale ci nie skorzystali z zaproszenia. Przez chwilę trwało pełne napięcia milczenie, aż w końcu dyrektor skinął na Morganę i Severusa, każąc im opuścić gabinet. Ci bez słowa skierowali się do wyjścia, niemal siłą ciągnąc za sobą Malfoy.
W tym momencie wszystkich zaskoczył Harry. Stwierdził, że dyrektor i tak powie wszystko Snape’ owi, a ten zapewne poinformuje o tym la Fay. W związku z tym lepiej, żeby zostali i w ten sposób oszczędzili sobie fatygi związanej z przeinaczaniem faktów. Co do panny Malfoy, to owszem, powinna wyjść.
Kobieta skrzywiła się, jakby to, co powiedział chłopak, było dla niej obrazą. Opuściła gabinet złorzecząc pod nosem.
- Więc, co chcieliście nam powiedzieć? – zapytał dyrektor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Zanim cokolwiek powiemy, musicie przysiąc, że wszystko, co zostanie powiedziane w tym gabinecie nie opuści jego ścian – odezwał się Will. – To samo tyczy się portretów.
Wszyscy obecni złożyli przysięgę. Dopiero wtedy odezwał się Złoty Chłopiec.
- Jak już zapewne wszyscy wiedzą, nazywam się Harry James Potter. Ginger to nikt inny jak…
- Corinne Potter – wtrąciła dziewczyna. – Jestem córką…
- Williama Pottera, czyli mnie – zakończył Will.
Albus patrzył na nich ze zdziwieniem. Pamiętał Willa Pottera z czasów, kiedy ten chodził do szkoły. Tamten chłopak był wiecznie roześmiany i skory do żartów, tymczasem mężczyzna stojący przed nim był bezwzględnym dowódcą. Nie wspominając już o fakcie, że Will od co najmniej dwudziestu lat był martwy.
- Ale jak? – Tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak to jak? – zdziwił się Will. – Normalnie. Prysnąłem z domu, trafiłem do Piratów i później jakoś tak nie było okazji, żeby wrócić.
Snape tymczasem intensywnie wpatrywał się w Harry’ ego, jakby chciał przewiercić go na wylot. Skoro chłopak był spokrewniony z Ginger, to bardzo prawdopodobne, że właśnie z nią spędził pierwszy miesiąc wakacji. Gdy tylko o to zapytał, Furia pokiwał głową. Corinne natomiast wtrąciła swoje trzy grosze, twierdząc, że musiała zabrać Harry’ ego od mugoli, bo chłopak powinien umieć się bronić i być stosunkowo bezpieczny, a kryjówka Piratów była jedynym miejscem, gdzie chłopak mógł czuć się jak u siebie i jednocześnie dowiedzieć kilku przydatnych rzeczy.
Morgana milczała. Nie miała bladego pojęcia, czemu chłopak chciał, żeby poznała jego tajemnicę, ale nie zamierzała o to pytać. Odnosiła natomiast wrażenie, że dzieciak bawi się nią jak jakąś cholerną zabawką. Czy znał jej tajemnicę? Nie wiedziała, ale wydawało jej się, że mogło to być prawdą. Zwłaszcza, że William co trochę posyłał jej jakieś takie niepewne spojrzenia, jakby chciał się upewnić, że nikomu nie wygada jego małego sekretu.
- Co o tym myślicie? – zapytał Albus, kiedy już trójka Potterów opuściła gabinet.
Snape wzruszył ramionami.
- Teraz przynajmniej wiemy, czemu Potter pomógł Piratom. Jak to powiedział „rodziny się nie wybiera”.
- Jeden Potter to tragedia – mruknęła niespodziewanie Morgana. Odezwała się pierwszy raz od początku tej zaskakującej rozmowy. – Dwóch to grube przegięcie, a trzech to już koniec świata.
- O tak. – Zachichotał dyrektor. – Trzeba będzie mieć ich na oku. Zajmiecie się tym?
Potter miał rację, myślał Snape. Dumbledore rzeczywiście był manipulatorem. Z wprawą wirtuoza potrafił omotać wokół siebie każdego. Dlatego musieli się zgodzić na niewypowiedzianą prośbę.

***

Yennefer cały czas stała nieopodal chimery. Minęła już godzina, odkąd wyszła z gabinetu. Miała świadomość, że na lekcje to nauczyciele i Harry raczej nie zdążą, ale nie przejmowała się tym.
Przymknęła oczy. Hogwart nie był magicznym zamkiem, on sam w sobie był magią i dopiero teraz to do niej dotarło. Przez jej ciało przeszły przyjemne dreszcze, kiedy w krążącej w tych murach magii rozpoznała energię Harry’ ego.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w takiej pozycji, wsłuchując się w rozmowy budynku, ale z odrętwienia obudziło ją szturchnięcie w bok. Rozejrzała się nieprzytomnie.
- I jak przyjęli wasze rewelacje? – zapytała dostrzegając Potterów.
- Trochę kłótni, jeszcze więcej niedowierzania, a wszystko to przyprawione subtelną nutką złośliwości. Było nadzwyczaj spokojnie – skwitował Harry.
- To dobrze, mój ty samobójco – mruknęła. – A teraz pasowałoby, żebyś w końcu poszedł na lekcje. I tak ominęły cię zaklęcia, a teraz, zdaje się, powinieneś uczyć się zmieniać żaby w motyle.
Chłopak wesoło pomachał jej przed nosem świstkiem pergaminu osobiście podpisanym przez dyrektora. Na kartce wyraźnie napisano, że chłopak został wezwany do Dumbledore’ a w związku z czym nie mógł zjawić się na zajęciach.
Kilka korytarzy dalej każde z nich poszło w swoją stronę.
_________________
*ASP – Aurorska Straż Przybrzeżna



--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.09.2024 03:33