Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #26 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 09.08.2007 11:54
Post #27 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 20
Handlarz


Ron budził się powoli. Najpierw zaczęły do niego docierać pojedyncze wyrazy, a później całe zdania. Przewrócił się na prawy bok i otworzył oczy. Gdyby nie to, że leżał, widok, który zobaczył zapewne zwaliłby go z nóg.
Harry leżał na plecach. Na nim siedziała okrakiem Ginger, przyciskając mu do gardła nóż. Ręce trzymała mu nad głową w żelaznym uchwycie. Potter poruszył się niespokojnie, próbując zmienić pozycję, ale ciężar dziewczyny skutecznie mu to uniemożliwiał. Uniósł powieki, ale zaraz je opuścił, bo słońce świeciło mu prosto w oczy. Zamrugał kilka razy.
- Nigdy nie odpuścisz? – zapytał, patrząc na piratkę.
Pokręciła głową jeszcze mocniej dociskając nóż. Była jednak na tyle mądra, że nie próbowała go zabić.
- To się robi irytujące – wymamrotał Harry. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Pokazać ci sztuczkę?
Następne rzeczy wydarzyły się zbyt szybko, żeby Ron mógł je zarejestrować. W okolicach rąk Pottera rozbłysło błękitne światło, Ginger z piskiem chwyciła się za krwawiącą dłoń, a w międzyczasie chłopak zdążył odnaleźć swój sztylet i przejechać ostrzem po jej policzku.
- Wygrałem. – Uśmiechnął się.
- Na to wygląda.
Kobieta nie zdążyła nic zrobić, kiedy została zepchnięta z łóżka. Z wściekłością spojrzała na kuzyna, ale nic nie powiedziała.
- No co? – zdziwił się obłudnie. – To nie ja cię gwałcę.
Wygramolił się z pościeli i przez kilka minut grzebał w kufrze. W końcu wyciągnął z niego dwie fiolki. Zawartość jednej od razu wypił, a drugą dał dziewczynie. Zapewnił, że to nie trucizna i że specyfik został już przez niego wypróbowany, więc jest całkowicie bezpieczny dla zdrowia.
Kobieta powoli dźwignęła się do pozycji siedzącej. Wygodnie oparła się o ścianę i pociągnęła zdrowy łyk. Syknęła cicho, kiedy rany zaczęły się goić. Po chwili pozostały jedynie cienkie blizny, ale zniwelowała je machnięciem różdżki.
Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta, a on naprawdę nie miał ochoty wstawać. Przeciągnął się leniwie i powoli ruszył w stronę łazienki. Gdy kwadrans później ją opuścił Ginger w ogóle nie ruszyła się z miejsca.
- Sadystka – mruknął.
- Za to ty jesteś prawdziwym przystojniakiem.
- Kokietka.
Wyszli ramię w ramię.
Ron leżał bez ruchu, aż w końcu zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz dotarło do niego, że Harry i Ginger rozmawiali ze sobą, jakby znali się dość długo. Wątpił też, żeby zbieżność nazwisk była dziełem przypadku.
W iście ekspresowym tempie załatwił poranną toaletę i ubrał się. Dziesięć minut później biegł na błonia, gdyż tam, jak mu się wydawało, udały się śledzone przez niego osoby. Rzeczywiście, zauważył tam poszukiwaną dwójkę. Jednak to, czym się zajmowali było dość specyficznym zajęciem.
W odległości kilkudziesięciu metrów od Harry'ego w powietrzu unosiła się tarcza strzelnicza, do której ktoś przypiął karykaturę wężowego pyska Voldemorta. Przy chłopaku stała trójka piratów, w tym Ginger, zawzięcie coś mu tłumacząc. Ten co trochę kiwał głową wbijając wzrok w tarczę. Kilka minut później młodszy z mężczyzn pobiegł w stronę statku i przyniósł sporych rozmiarów skrzynkę.
Przez ponad godzinę Ron patrzył jak piraci męczą Harry’ ego nauką posługiwania się bronią. Nie miał pojęcia czemu chłopak to robi. Pamiętał, jak kiedyś Bill mówił coś o rewolwerach i karabinach, których w Egipcie było pełno. Ponoć były to przedmioty wyjątkowo niebezpieczne, a na posiadanie takowego potrzebne były specjalne zezwolenia, co wcale nie znaczyło, że ich ubywało.
Zaburczało mu w brzuchu, więc wycofał się do Wielkiej Sali. W drzwiach minął zaaferowaną czymś Yennefer. Wzruszył ramionami. Ostatnio w zamku wszyscy byli jacyś zabiegani. Z westchnieniem ulgi opadł na ławę i zabrał się za jedzenie tosta z dżemem.
Całe pomieszczenie było już wypełnione uczniami. Nie wiadomo skąd pojawił się również Harry, który jeszcze kilkanaście minut temu był na błoniach, ubrany w czarny bezrękawnik i tego samego koloru spodnie. Teraz miał na sobie zwykły szkolny mundurek.
Chłopak do nikogo się nie odzywał, bez słowa pochłaniając kanapki. Pogrążony we własnych myślach nawet nie zauważył, że Ron i Hermiona patrzą na niego z niepokojem. Wstał od stołu, a jego przyjaciele, niczym cienie, ruszyli za nim.
Przez jakiś czas kluczył po labiryncie korytarzy, ale ani razu nie użył tajnego przejścia. Zatrzymał się na piątym piętrze, obok portretu jakiejś starej kobiety płonącej na stosie. Nie musiał długo czekać na przyjaciół.
Zza załomu korytarza wybiegł rudzielec w towarzystwie brązowowłosej. Dobiegli do kolegi i zaczęli spazmatycznie łapać oddech. Dopiero po chwili odezwał się Ron.
- Co rano stało się w dormitorium? – zaatakował od razu.
- A co się miało stać? – zdziwił się obłudnie. – Słońce zaglądało przez okna, ptaszki ćwierkały…
- Nie udawaj durnia! – przerwał mu rozzłoszczony Ron. – Siedziała na tobie Ginger!
- Skoro wiesz co robiła, to czemu się głupio pytasz? – uśmiechnął się ironicznie. – Nie martw się, nie zgwałciła mnie.
- Kim ona dla ciebie jest, co? – wtrąciła Hermiona. W przeciwieństwie do Weasleya była wyjątkowo spokojna.
Wzruszył ramionami. Nie chciał kłamać, ale prawdy też nie zamierzał mówić, przynajmniej na razie.
- Jeśli wam powiem, będę musiał was zabić.
- Nie kłam –zirytowała się dziewczyna.
- To moja rodzina – powiedział w końcu. – Nie pytajcie jaka, bo jeszcze tego do końca nie rozgryzłem.
Oboje popatrzyli na niego w kompletnym szoku. Doskonale pamiętali, jak Harry mówił, że jedyną jego żyjącą rodziną są Dursleyowie. A tu taki psikus!
Do rozpoczęcia zajęć pozostało już niewiele ponad dziesięć minut, więc Hermiona pogoniła obu chłopaków w stronę Wieży Gryffindoru. Porwali swoje torby, czy jak w przypadku Harry’ ego plecak i pognali w stronę klasy. Dzisiaj zaczynali transmutacją.

***

Carmen znała Harry'ego na tyle dobrze, by wiedzieć, że chłopak coś knuje. Już od kilku dni chodził zamyślony i ciężko było się z nim porozumieć. Nawet teraz, kiedy siedział w sali zaklęć, myślami był gdzieś indziej.
Flitwick mówił o Zaklęciu Kameleona. Dziewczyna wiedziała, że chłopak powinien się na tym skupić, ale on bujał w chmurach, marząc o niebieskich migdałach. Otrząsnęła się z rozmyślań i zaczęła notować. Akurat spośród wszystkich zaklęć te iluzjonistyczne jej nie wychodziły.
Kiedy zadzwonił dzwonek odetchnęła z ulgą. Szybko wyszła na korytarz i tam zaczekała na Pottera. Złapała go za ramię i odciągnęła w bok. Przyjrzała mu się dokładnie i wcale nie spodobało jej się to, co zobaczyła.
Chłopak był blady, miał sińce pod oczami, a jego usta przybrały niemal śliwkowy kolor. Nie znała się na uzdrowicielstwie na tyle dobrze, żeby móc stwierdzić, co mu jest, ale nawet ona była w stanie rozpoznać symptomy zmęczenia.
Do kolejnej lekcji zostało jeszcze pięć minut, ale machnęła na nią ręką. Zdrowie Pottera było ważniejsze niż kolejny wykład Binnsa. Niewątpliwie wojny z goblinami miały dla ducha swój urok, ale jeśli słuchało się opowieści i bohaterskiej akcji Ulryka Tłustego po raz setny, to naprawdę mogło to znudzić.
Razem z ledwie żywym chłopakiem pokonała kilka korytarzy, aż w końcu dotarła do wejścia do Wieży Bractwa. Po drodze jakimś cudem udało jej się zebrać Pabla i Angel.
Kiedy już znaleźli się pod działaniem pętli czasu, usadzili chłopaka na jednym z foteli i zaczęli go wypytywać.
- Zmęczony jestem – powiedział w końcu. – Och, Angel, masz może eliksir na porost włosów?
- Jasne. Zaraz przyniosę. – Uśmiechnęła się.
Na kilka minut znikła w swoim laboratorium, a kiedy z niego wróciła niosła ze sobą dwie fiolki. Pottera poprosiła o przejście do jednego z bocznych pokoi. Sama zamieniła z Rose i Redem kilka słów. Oboje zbledli i ze zdziwieniem patrzyli na dziewczynę.
- Jesteś pewna? – wyszeptała Ślizgonka.
- Nie, ale zaraz wszystkiego się dowiem.
Weszła w te same drzwi, za którymi zniknął chłopak. Dotknęła jego czoła. Było lekko rozpalone, ale nie na tyle, by ją zaalarmować. Kazała mu się położyć, a potem kilkakrotnie przesunęła nad nim różdżką, mamrocząc pod nosem skomplikowane formułki.
Zaklęcie, którego użyła miało to do siebie, że pokazywało wszystkie odchylenia od normy, rysując na ciele pacjenta skomplikowane wzory. Linie zielone znaczyły, że wszystko jest w porządku; żółte były sygnałem alarmowym, jest źle, ale jeszcze nie tragicznie; czerwone miały symbolizować zaawansowane stadium choroby.
Przyjrzała się dokładnie rysunkowi nałożonemu na Pottera. Naszła ją ochota zakląć szpetnie, a potem złoić skórę temu kretynowi. Powstrzymała się, choć kosztowało ją to wiele wysiłku.
Oczy Pottera zaznaczone były na różowo, ale nie przejęła się tym. Jego wada wzroku była zaawansowana i nie dało się jej zniwelować, choć przydałyby mu się nowe, mocniejsze okulary. O wiele bardziej zaniepokoiły ją pomarańczowe linie układające się równolegle do jego żył. Kolor najbardziej intensywny był w okolicach głowy.
Wiedziała, co to znaczy. Jeden z jej kolegów w Defiksie miał ten sam problem. Jego, niestety, nie udało się uratować, ale dla Pottera była jeszcze szansa.
Podała mu eliksir na porost włosów i kazała wypić dwa łyki. To wystarczyło, żeby nie zaczął przypominać małpy. Podała mu jeszcze środek nasenny, mugolskie krople ziołowe rozcieńczone w wodzie.
- Wyśpij się. Masz czas, jesteśmy pod pętlą – powiedziała wychodząc z pomieszczenia.
Gdy wróciła do salonu była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Zaklęcie, którego użyła wyciągało energię z rzucającego, ale ona dodatkowo martwiła się o Gryfona. Ten kretyn w ogóle o siebie nie dbał, sypiał po kilka godzin dziennie, a i to tylko dlatego, że organizm odmawiał posłuszeństwa. Przypuszczała, że jeszcze trochę i zapadnie w śpiączkę, niczym niedźwiedź. Prześpi połowę swojego życia, a kiedy już się obudzi to tylko po to by stwierdzić, że życie jest do dupy i nie warto chodzić po świecie.
- I co? – od razu zapytała Carmen.
Angel spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Być może nie mam uprawnień, żeby o tym mówić – odezwała się – ale wydaje mi się, że Harry jest ćpunem. Co bierze i w jakich ilościach – nie mam pojęcia.
- Jest jakiś sposób, żeby to sprawdzić? – wtrącił Pablo.
- Jest, ale jeszcze nigdy tego nie robiłam. Trzeba pobrać mu krew, a potem zrobić testy toksykologiczne.
- Więc, na co czekasz?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, z laboratorium przywołała dwie fiolki i z powrotem weszła do pokoju, w którym w najlepsze spał Furia. Przytknęła różdżkę do palca wskazującego jego lewej dłoni. Wypowiedziała inkantację i przez jakiś czas patrzyła, jak krew spływa do mniejszej fiolki. Ranę zasklepiła jednym prostym zaklęciem, po czym powtórzyła te same czynności pobierając krew z żyły.
Przez kolejne cztery godziny nie wychodziła z laboratorium. Była na nogach już od dobrych dziesięciu godzin, z czego prawie połowę spędziła nad parującym kociołkiem, z którego wydobywała się niezbyt przyjemna woń. Zacisnęła usta powstrzymując wymioty. Eliksir był już niemal gotowy. Rozlała go do dwóch złotych czarek, a do każdej z nich wkropiła kilka kropel krwi z dwóch różnych fiolek.
Dopiero po kilkunastu minutach podeszła bliżej i dokładnie zbadała oba wywary. Oba miały kolor delikatnego błękitu. Nad nimi unosiła się blada mgiełka poprzecinana złotymi nitkami energii.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Harry, na szczęście nie był uzależniony, a jego zły stan zdrowia spowodowany był zwykłym przemęczeniem, które próbował leczyć Eliksirem Wzmacniającym. Niestety, specyfik ten używany w zbyt dużych ilościach powodował kłopoty z krążeniem, a w skrajnych przypadkach – śmierć.
Zmarszczyła brwi, kiedy dotarło do niej coś jeszcze. Jednym ze składników zażywanej przez chłopaka mikstury była belladonna – środek uzależniający po zbyt długim przyjmowaniu.
Wróciła do salonu i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Z wdzięczności przyjęła od Carmen butelkę piwa kremowego.
- Sugerowałabym długi odpoczynek – powiedziała w końcu. – I odstawienie na bok wszelkich eliksirów, nawet lotnych.
- Mówże po ludzku! – zirytowała się Ślizgonka.
- Harry zatruł swój organizm belladonną, obecną w Eliksirze Wzmacniającym, który z kolei dość często zażywa z powodu notorycznego przemęczenia. Przypuszczam, że taka sytuacja ciągnie się już co najmniej od miesiąca.
- To znaczy?
- Ni mniej nie więcej tyle, że jakakolwiek dodatkowa ilość eliksirów mogłaby go zabić.
- No to, kurczę, mamy problem – skwitował Pablo.
Pozostała dwójka pokiwała głowami.

***

Harry budził się powoli. Jego umysł nie funkcjonował jeszcze na tyle dobrze, żeby dotarło do niego, gdzie się znajduje. Dopiero kiedy senny całun całkowicie z niego opadł, przypomniał sobie przerażenie w oczach Angel.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co mogło aż tak przestraszyć dziewczynę. Doszedł do wniosku, że to najprawdopodobniej on był tego powodem, ale nie miał pojęcia czemu.
Powoli wstał z wyjątkowo wygodnego łóżka i rozprostował zastane mięśnie. Czuł dziwny ucisk w okolicach serca, ale zignorował go. Bynajmniej nie miał zamiaru skarżyć się z byle powodu, a teraz nie było jeszcze tak źle. W czasie ostatnich kilku tygodni miewał znacznie gorsze ataki, zwłaszcza po sesjach, kiedy wnikał w umysł Czarnego Pana i pozostając nie wykrytym przysłuchiwał się zebraniom Śmierciożerców, na które nie dostawał zaproszenia.
Przeszedł do salonu i usiadł na jednym z foteli. Popatrzył na blade twarze Smoków, pytająco uniósł brew.
Powiedzieli mu wszystko, a on, co najciekawsze, nie zareagował. Siedział tylko i bezmyślnym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Co chwilę marszczył brwi, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Czyli wychodzi na to, że mam na siebie uważać, bo nawet Eliksir Pieprzowy może okazać się dla mnie trucizną?
Angel pokiwała głową. Pocieszyła go, twierdząc, że oczyszczenie jego organizmu z toksyn i belladonny potrwa co najwyżej tydzień, może dwa. Uśmiechnął się blado.
Sen bez wątpienia mu służył. Zwłaszcza po kilku nocach, kiedy zapadał w najwyżej dwugodzinne drzemki. Przysiągł sobie, że na razie da sobie spokój ze szpiegowaniem Gadziny.

***

Piątkowe lekcje skończył o czternastej. Poszedł na obiad, porozmawiał chwilę z Ronem i Hermioną, a później wymigując się bólem głowy opuścił pomieszczenie. Pod portretem Grubej Damy spotkał się z Ginger, Martinem i Yennefer.
Wypowiedział hasło i weszli do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium chłopców z siódmego roku. Zamknęli drzwi silnym zaklęciem zamykającym, a potem rozsiedli się na łóżkach.
Pirat spojrzał na Pottera spod uniesionych brwi.
- Dobra, młody, skoro już tu jesteśmy, to mógłbyś wyjaśnić nam, czemu, do diaska, chcesz upodobnić się do dziwki.
- Nie do dziwki, tylko do Jesse’ ego Greena – odpowiedział spokojnie. Sam fakt, że z Jesse’ ego uczynił chłopca do towarzystwa niemal zupełnie mu umknął. – Mam dziś kolację w towarzystwie, że się tak wyrażę, ludzi idących prawem na lewo.
- Co? – zdziwiła się Yennefer.
- No, Max chciał, żebym towarzyszył mu w czasie pertraktacji z panem Yamamoto.
- Skoro tak, to musimy cię jakoś porządnie ubrać – z rozbawieniem stwierdziła Corinne. – Tylko jak wyjaśnisz zielone włosy?
Harry uśmiechnął się drwiąco, machając w powietrzu różdżką i mamrotając pod nosem inkantację. Po chwili jego włosy sięgały już połowy pleców i związane były w kucyka. Niestety, eliksir miał tę fatalną właściwość, że rosły wszystkie włosy, nie tylko te na głowie. Brody i reszty nadmiernego owłosienia pozbył się już wcześniej.
- Zaklęcia Reda działają perfekcyjnie. – Uśmiechnął się. – Jeszcze trochę i będziemy mieć całkiem niezłego Iluzjonistę.
- Albo kolejnego fanatyka pokroju Kruka – ponuro powiedziała Vipera. – Ale nie mówmy teraz o tym. Otwórz kufer to poszukamy w nim jakiegoś stosownego odzienia, a Martin zrobi ci w międzyczasie fryzurę.
Potter podszedł do stojącego przy łóżku kufra i otworzył czwarty zamek. Wymamrotał pod nosem hasło dezaktywujące dodatkowe zaklęcia antywłamaniowe, jakby miał tam co najmniej górę złota, którą koniecznie trzeba chronić. W rzeczywistości, co stwierdził już kilka dni wcześniej, spokojnie mógłby otworzyć aptekę, bo w jednej z przegród miał sporo eliksirów, które, o ile nie pomylił się w obliczeniach, opiewały na dość dużą sumkę.
Dźwignął się z klęczek i niepewnie spojrzał na dziwnie uśmiechającego się Martina.
- Jesteście pewne, że on nie zrobi ze mnie potwora?
- Absolutnie – powiedziała Ginger. – To taki nasz lokalny fryzjer. Zresztą, on sam ci to wytłumaczy, a teraz pospieszcie się, dochodzi czwarta.
Kiedy Potter i pirat znikli w drzwiach łazienki obie kobiety zabrały się do przeszukiwania kufra. Raz po raz wyrzucały kolejne części garderoby. To było zbyt stare, te spodnie zdecydowanie się nie nadawały, tamte były zbyt szerokie, ta koszula była pożółkła, tamta miała zły fason.
W tym samym czasie pod drzwiami dormitorium stał Ron i Seamus. Usiłowali dostać się do środka, ale drzwi były zamknięte na cztery spusty. Najciekawsze było to, że nawet zmasowany atak z dwóch różdżek nie przyniósł spodziewanego efektu. Wejście do sypialni było zablokowane na amen.
Wzruszyli ramionami i wrócili do Pokoju Wspólnego. Weasley dosiadł się do Hermiony i przez chwilę przyglądał się, jak ta czyta podręcznik do eliksirów. Co chwilę notowała coś w trzymanym na kolanach zeszycie – prezencie urodzinowym od Luny.
Dziewczyna wydawała się być tak pochłonięta lekturą, że nie zauważyła chłopaka. Westchnął, rozglądając się dookoła. Neville’ a nigdzie nie było, ale ten często znikał ostatnimi czasy. Często jego nieobecności pokrywały się ze znikającym na całe godziny Harrym. Przestał się tym przejmować, kiedy obaj dobitnie wyjaśnili mu, że przygotowują pewien projekt dla Morgany. Właśnie, Morgany. Nie przypominał sobie, żeby Harry kiedykolwiek nazwał kobietę mianem „pani profesor”.
Właśnie miał zaproponować Deanowi albo Seamusowi partyjkę szachów, kiedy z góry zaczęły dobiegać podejrzane odgłosy. Wśród nich królował śmiech i niemal histerycznie wykrzykiwane oskarżenia w stronę niewidzialnego nadawcy. Zdania typu: „On chce mi odgryźć ucho!”, czy „Zabierzcie ode mnie tego zboczeńca!” albo „Ja tego nie założę!” przeplatały się z cichszymi, choć zapewne złośliwymi odpowiedziami, bo po każdej przerwie ten sam głos, który wykrzykiwał oskarżenia wybuchał potokiem bluzg, których nie powstydziłby się habsburski marynarz.
Yennefer spojrzała na stojącego przed nią chłopaka. Martin naprawdę się postarał. Harry miał teraz jasne włosy, nie blond i nie brąz, określiłaby je mianem miodowego, z kilkoma ciemniejszymi i jaśniejszymi pasemkami. Z tyłu sięgały karku, a z przodu były wycieniowane, tylko grzywka opadała na prawą stronę i zasłaniała bliznę, którą zresztą potraktowano odpowiednim zaklęciem po uprzednim zamaskowaniu jej podkładem należącym do Corinne.
Kobieta uśmiechnęła się, nanosząc na usta chłopaka cieniutką warstwę pomadki z dodatkiem ziółek usypiających. Jemu nic nie groziło, ale gdyby tylko ktoś próbował go całować obudziłby się dopiero po dwudziestu czterech godzinach. Z olbrzymim bólem głowy.
Wzbraniał się przed tym, a jakże, ale szybko wyjaśniono mu cel takiego zabiegu. Miał do wyboru: dać się zgwałcić, albo uśpić napastnika.
Kiedy był już ubrany, Martin wcisnął mu na lewe przedramię szeroką, złotą bransoletę pokrytą runami. Wzruszył ramionami, kiedy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- To talizman, tym razem prawdziwy. Gdyby pytali to zawsze możesz powiedzieć, że dostałeś od zadowolonego klienta. I jeszcze jedno, jeśli zrobi się gorąco powiedz: Portus, a potem miejsce docelowe. Najlepiej, żeby była to Czarna Zora, ale równie dobrze możesz wybrać Nokturn.
- Co? – zapytał Harry.
- Myślisz, że dawałbym ci bezużyteczną błyskotkę? – obłudnie zdziwił się pirat.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – wymamrotał.
- Piąta – przypomniała Vipera. Zmieniła się w węża i owinęła wokół nadgarstka Ginger. Wolała nie ryzykować, że ktokolwiek zobaczy ją wśród Gryfonów.
Drzwi zostały otworzone i Harry wyszedł, niepewnie oglądając się za siebie. Zobaczył uniesione w górę kciuki i usłyszał syk Vipery, która życzyła mu powodzenia i upojnej nocy. Spiorunowałby ją wzrokiem, gdyby nie to, że była bezpiecznie ukryta pod rękawem dżinsowej kurtki.
W Pokoju Wspólnym było niewielu uczniów, ale przemknął się na tyle cicho, że nie został zauważony. Rona i Hermionę spotkał dopiero przy schodach, kiedy szli na kolację. Była w końcu za kwadrans szósta, więc musiał się pospieszyć, jeśli nie chciał się spóźnić.
Żadne z nich go nie poznało, co zresztą było mu na rękę. Wolał uniknąć gradu pytań odnośnie stosowności jego ubioru. Niestety, Malfoy miał lepszy zmysł obserwacji niż dwójka Gryfonów.
- No, no, no, Potter. – Uśmiechnął się drwiąco. – Kto by pomyślał, że zaczniesz ubierać się aż tak prowokująco.
- Kto by pomyślał, że zaczniesz zwracać na mnie uwagę. Czyżby jakieś zbereźne rzeczy chodziły ci po tej pustej główce?
Ron i Hermiona odwrócili się jak na zawołanie. Widzieli tego chłopaka wcześniej, ale nie zwrócili na niego uwagi. Dopiero teraz, kiedy blondyn się odezwał rozpoznali w nim głos Harry’ ego.
Dziewczyna obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Miał na sobie obcisłe, czarne dżinsy artystycznie podarte w kilku miejscach, z czego największe dziury były na kolanach. Do tego założył białą koszulę z krótkim rękawem i kilkoma odpiętymi guzikami. Na nogach niezmiennie królowały glany. Lewą rękę oplatała szeroka, złota bransoleta, a na szyi znajdował się rzemyk z krzyżykiem.
Martin i Ginger już od dłuższej chwili przyglądali się rozwojowi wypadków. Najchętniej w ogóle by się nie wtrącali i poobserwowali jakąś ciekawą walkę, bo ta na pewno by nastąpiła. Wokół Potter i Malfoya zebrała się już spora grupka ludzi, a chłopakowi zostało jeszcze pięć minut do spotkania w jednej z londyńskich restauracji.
- Jesse! – krzyknął głośno Martin.
Kiedy Harry odwrócił się w jego stronę, rzucił mu swoją kurtkę. Tą samą, którą chłopak pożyczył w wakacje. Potter zaśmiał się cicho, a potem pędem ruszył w stronę drzwi.

***

Max był nieco zdziwiony niecodziennym wyglądem Pottera, ale nie skomentował głośno, choć kilka uwag cisnęło mu się na usta. Nawet on musiał przyznać, że Harry zaskoczył go pojawiając się w takim stroju.
Tymczasem chłopak od razu przeszedł do sedna. Potrzebował dużo drewna, a na co, to już nikogo nie powinno interesować. Sam jednak nie mógł się tym zająć, więc postanowił poprosić o pomoc Maxa. Mężczyzna po chwili wahania zgodził się załatwić potrzebną ilość już na niedzielę bądź poniedziałek.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyło powiedzieć blondynowi, że zdradzi kilka jego tajemnic policji i osobiście pomoże Braunowi wyplątać się z układów. Chyba rzeczywiście miał w sobie więcej ze Ślizgona niż mu się wydawało.
Razem z Maxem weszli do restauracji, mieszczącej się w Bristolu. Wnętrze było przyjemne, stylizowane na epokę wiktoriańską, choć mnóstwo małych stolików raczej tu nie pasowało. Od razu skierowali się w stronę loży dla VIP-ów.
Mężczyźni przywitali się ze sobą, ale Harry’ ego pominięto. Nie dziwił im się, w końcu udawał dziwkę.
Pan Yamamoto nie był wysoki ani przystojny. Był pucułowaty, włosy – za młodu zapewne bujne – teraz cofnęły się i lekko posiwiały, na twarzy gościło kilka zmarszczek, zwłaszcza w okolicach zewnętrznych kącików oczu i dookoła ust. Wyglądał na dobrego człowieka, który z przestępstwami ma tyle wspólnego co hipogryf z małpą.
Towarzyszyło mu dwóch groźnie wyglądających jegomości w czarnych garniturach. Obaj, podobnie jak ich pracodawca, byli Japończykami. Nosili zaciemnione okulary, a z uszu sterczały im białe kabelki słuchawek, połączonych z mikrofonami ukrytymi pod krawatami.
Tak samo prezentowali się albinosi, tyle, że ubrani byli na biało.
Daisuke Yamamoto zwykł nazywać się biznesmenem, uprzejmie pomijając kwestię szefowania Yakuzie. Uważał się za człowieka przenikliwego i chyba rzeczywiście umiał zaglądać w ludzkie serca. Nie dosłownie, oczywiście. Po prostu w oczach potrafił dostrzec targające człowiekiem emocje. Oczy są zwierciadłem duszy – jak mawiała jego matka.
Był pewien, że Max i Sam czują przed nim respekt i może nawet strach. Nie na nich jednak skupiał swoją uwagę. O wiele bardziej interesował się chłopakiem, który przyszedł w towarzystwie tego pierwszego. Ile mógł mieć lat? Na pewno nie więcej niż dwadzieścia, chociaż z pewnością był dużo młodszy.
Młodzieniec patrzył na Daisuke, ale jego wzrok nie był przepełniony lękiem, raczej chłodną obojętnością. Jedyną rzeczą, jaka zdradzała, że nastolatek jest żywym człowiekiem, a nie lalką z porcelany, była miarowo unosząca się klatka piersiowa i mrugające co chwilę powieki.
- To twoja nowa zabawka? – zwrócił się do Maxa. – Nie wiedziałem, że przerzuciłeś się na dzieci.
- No popatrz, ja też nie.
Znowu zapanowała niezręczna cisza.
- Skąd go wytrzasnąłeś? – zapytał ponownie Daisuke. Chłopak coraz bardziej zaczynał go interesować. Zdawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na toczącą się rozmowę.
- Sam się wytrzasnął – wymamrotał mężczyzna. – Przypadkiem spotkałem go na ulicy.
Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeśli nasłanie kilku drabów i zapakowanie go do samochodu było przypadkiem, to on był święty. Miał ochotę prychnąć, ale powstrzymał się.
- Zdaje się, że twój chłopczyk pokazuje pazurki. Nie utemperujesz go? – obłudnie zdziwił się Yamamoto. – Na twoim miejscu już dawno pokazałbym mu, że takich ludzi, jak ja czy ty, darzy się szacunkiem. Najlepiej, gdyby dostał porządnie po tyłku…
Potter widział na twarzy Japończyka delikatny uśmiech prowokatora. Czyli jednak nie był tak do końca uprzejmy.
- Daj mi go na godzinę, a ja ewentualnie zgodzę się na warunki naszej umowy. Powiedzmy, że będziesz pośredniczyć w handlu opium.
Furia uniósł w zdziwieniu brew. W dzisiejszych czasach raczej niewielu ludzi korzystało z tego zioła. Popularniejsza była marihuana czy haszysz. Jeden z albinosów przesunął się w jego stronę i szeptem wyjaśnił, że o narkotyki szeroko rozumiane toczy się właśnie spór.
- Chyba nie sądzisz, że się na to zgodzimy – wtrącił Samuel. – Chłopak nie jest obiektem licytacji.
- Dam wam pięćdziesiąt procent z zysków – kusił dalej.
- Jakkolwiek kusząca wydaje się to propozycja, muszę odmówić – powiedział Max. – Chłopak nie jest niczyją własnością i jest tu tylko dzięki swojej uprzejmości. A pan, panie Yamamoto zasługuje na niezbyt pochlebne sądy. Przejdźmy może do interesów.
Daisuke skinął głową. Już teraz byłby w stanie zgodzić się na zacieśnienie współpracy między „firmami”. Był przekonany, że bracia nadawali się do jego planów. Obaj najwyraźniej lubili chłopaka, tylko jak on miał na imię? Nie przypominał sobie, żeby mu je zdradzili, ale to nie było ważne.
Harry nie słuchał. Był przyzwyczajony do tego, że zawsze mówi się o nim w trzeciej osobie, nawet jeśli był w pobliżu. To irytowało, owszem, ale dało się przetrzymać.
W czasie dwóch kolejnych godzin Harry zdążył usadowić się pomiędzy Maxem i Samuelem. Popijał zamówioną przez jednego z nich herbatę. Ze znudzeniem przysłuchiwał się rozmowie toczonej przez mężczyzn.
W końcu udało się. Dobili targu. Harry niedostrzegalnie odetchnął z ulgą. Skinieniem głowy pożegnał się z Japończykami. Max zaproponował, że odwiezie go do domu, na co chłopak z chęcią przystał. Dochodziła dopiero dziewiąta, ale jazda przez zatłoczone miasto mogła trochę potrwać. Poza tym, nie miał zamiaru wracać dziś do Hogwartu.

***

Hermiona i Ron siedzieli w Pokoju Wspólnym. Dochodziła już dziesiąta, a Harry ciągle się nie pojawił. W pomieszczeniu zaczynało robić się tłoczno, przychodzili kolejni, zaspani Gryfoni.
Wszystkie głowy odwróciły się w stronę wejścia, kiedy portret się uchylił. Przez dziurę wszedł ten sam chłopak, który wczoraj wieczorem został nazwany Jesse’ em. Zaraz za nim wbiegła Ginger z niezbyt zadowoloną miną.
- Co się gapicie? – warknęła w stronę zszokowanych uczniów. – Człowieka nie widzieliście?
Chłopak zatrzymał się na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.
- Zaczekaj tu. Muszę się przebrać.
- Po co? W takim stroju ci ładniej.
- Śmierdzę papierosami i tanim winem. A teraz pozwól mi w spokoju się odprężyć, złotko.
- Jeszcze raz…
- Tak, tak, wiem. Zabijesz, poćwiartujesz a resztki rzucisz Gadzinie na pożarcie. Życzę powodzenia.
Zanim pani kapitan zdążyła cokolwiek zrobić, ten już zniknął za rogiem. Corinne opadła na najbliższy fotel. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy to właśnie tak jest mieć młodszego brata. Upierdliwe to-to, wredne i zawsze szuka dziury w całym.
W ciągu kolejnych kilkunastu minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nawet kartki nie szeleściły, jakby jej obecność powodowała zatrzymanie czasu. Bali się jej, była tego pewna. Zastanawiała się tylko, czy może dotarły do nich plotki o jej wybrykach, czy też słyszeli historie o niej opowiadane przez aspeków. Stawiała na to drugie.
Coś wylądowało na jej kolanach. Uniosła powieki, patrząc w roześmiane oczy Harry’ ego, tym razem wyglądającego jak rasowy Potter. Spojrzała na rzecz, którą rzucił na jej nogi. Dwie magiczne płyty kompaktowe jej ulubionych zespołów. Czarodzieje z Pustkowia, grający coś na pograniczu metalu i ostrego rocka oraz Piekielni Kochankowie ze swoimi zmysłowymi balladami do ciężkich brzmień gitar i bębnów. W ramach promocji Harry dorzucił najnowszy singiel Fatalnych Jędz.
- Jak? Przecież Jędze jeszcze nie wydały tego kawałka.
- Sprostowanie. Wydały, ale nie wszedł do sprzedaży.
- Więc jakim cudem to zdobyłeś?
Uśmiechnął się jak jakiś diablik. Jego oczy zamigotały rozbawieniem.
- Czasami dobrze jest nazywać się Harry Potter – powiedział, jakby to miało wyjaśniać całą sprawę. – Och, jeszcze to.
Podał jej kartkę papieru z zapisaną datą, godziną i miejscem spotkania. Miała się tam udać i odebrać zamówienie, po uprzednim pokazaniu świstka, bo tylko w ten sposób można było zweryfikować osobę, która ją przysłała.
- A teraz spływaj. Trafisz do wyjścia, mam nadzieję?
- Aż tak głupia nie jestem.
Chłopak skinął głową, choć pod nosem wymamrotał kilka słów, które brzmiały, jakby: „Z tym bym polemizował”. Ginger spojrzała na niego spod uniesionych brwi, ale Harry zaczął udawać, że ogląda sufit.
- Co tam jest takiego ciekawego? – zdziwiła się Corinne.
- Mucha.
- Dobrze się czujesz? – Udała zaniepokojenie. – Brałeś coś? Piłeś? Paliłeś?
- Nie jestem ćpunem, jeśli o to pytasz. A ty, zdaje się, miałaś znikać.
Pokiwała głową opuszczając pomieszczenie. Harry usiadł w fotelu i rozejrzał się dookoła. Wszystkie twarze były wpatrzone w niego, jakby co najmniej był Ministrem Magii.
- No, pytajcie.
Grad pytań zasypał go do tego stopnia, że nie był w stanie zdecydować, na które powinien najpierw odpowiedzieć. Uciszył ich i poprosił, żeby mówili mniej chaotycznie, co też niezwłocznie uczynili.
W czasie, kiedy chłopak odpowiadał, szerokim łukiem omijając prawdę, trójka nastolatków patrzyła na niego z zainteresowaniem. Ron, Hermiona i Dean woleli przeanalizować jego zachowanie i dopiero wtedy przystąpić do ataku.
W ciągu godziny ciekawość uczniów została zaspokojona do tego stopnia, że rozeszli się po całej szkole, żeby poinformować przyjaciół o nowej sensacji. Furia nie przejmował się tym. Powiedział im tylko kilka najmniej istotnych faktów.
Ginger poznał w wakacje, przez przypadek, oczywiście. Wpadli na siebie w Londynie, kiedy ukrywał się przed Śmierciożercami, którzy chyba do tej pory nie wybaczyli mu ucieczki z ich lochów. Zaczęli ze sobą rozmawiać i tak się zagadali, że było już grubo po północy, kiedy zorientowali się, że pora wracać. Niestety, motel, w którym zatrzymał się Harry był już zamknięty, więc Ginger zaproponowała, że go przenocuje. Potem sprawy potoczyły się dość szybko i nie warto o nich wspominać. Faktem jest, że spędzili w swoim towarzystwie cudowny miesiąc i to w czasie niego Harry dowiedział się kilku rzeczy na temat żeglugi i nauczył się teleportować.
Hermiona podeszła do niego i spojrzała mu w oczy. Już zamierzała zacząć mówić, kiedy portret odsunął się i do środka wszedł Neville. Chłopak wyglądał na zmęczonego, z nosa ciekła mu krew, a pod okiem miał śliczne limo. Harry uśmiechnął się do niego, na co ten odpowiedział podobnym grymasem.
Panna Granger wciągnęła głośno powietrze. Longbottom wyglądał, jakby zderzył się z rozpędzonym pociągiem.
- Z kim się pobiłeś, Neville? – zapytał ostrożnie Dean.
- Nieważne – wymamrotał.
W międzyczasie Harry zdążył odwiedzić swoje dormitorium i przynieść ze sobą kilka rzeczy. Podał chłopakowi fiolkę z Eliksirem Regenerującym. Kiedy ten opróżnił ją do połowy zabrał się za smarowanie jego mocno już fioletowego oka. Na skórze pojawiła się dość spora ilość buro-zielonej mazi, którą zabezpieczył kawałkiem gazy.
- Zmyj za dwadzieścia minut i postaraj się, żeby przez ten czas siedzieć z dala od światła słonecznego.
- Co to miało być? – zapytała mocno już zirytowana dziewczyna. – Czemu Neville tak wygląda i czemu go opatrywałeś?
- Wolałabyś, żeby poszedł do Pomfrey? Zaraz zaczęłyby się pytania. A opatrywałem go, bo to mój kumpel i ktoś musiał to zrobić.
- A skąd miałeś eliksiry?
- Z Kwatery, głównie.
Dziewczyna skinęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. W zeszłym roku to Harry znikał, a teraz Neville wybywa na całe godziny, a czasem przez cały dzień nie można go uświadczyć. Coś się działo. Chciałaby wiedzieć, co.
Ron i Dean nie brali udziału w wymianie zdań. Cały czas obserwowali uważnie obu kolegów, ale Thomas większą uwagę zwracał na Harry'ego. Gryfon zachowywał się inaczej niż na ich szóstym roku. Ba, wyglądał, jakby pod koniec czerwca zupełnie nic się nie wydarzyło. Śmiał się, żartował i, przede wszystkim, znał Piratów.
Deana uderzyło coś jeszcze. Kurtka, którą chłopak ciągle miał na sobie na pewno nie była jego własnością. Oczywiście, Thomas wiedział, że należała ona do Martina, ale nie to było problemem. Tym było to, że takie samo okrycie wierzchnie miał Jesse Green, o którym ostatnimi czasy było głośno wśród mugoli.
- Harry, znasz może Jesse’ ego Greena? – zapytał.
- Jasne. Siedzi przed tobą.
- Ty? – zdziwił się.
- Ja. Czy to w czymś przeszkadza?
Thomas pokręcił przecząco głową. To wybór Harry’ ego, czy chce się zadawać z mugolskimi gangami. Dean wolałby, żeby kolega tego nie robił, ale nie powiedział ani słowa.
Tym razem pałeczkę przejęła Hermiona, ale Ron wiernie jej sekundował, od czasu do czasu wtrącając jakiś komentarz. Oboje chcieli wiedzieć, skąd Harry tak naprawdę zna Ginger, ale ten uparcie milczał.
- Powiem wam, ale nie tutaj – zdecydował w końcu.
Przeszli do dormitorium. Rozsiedli się na łóżku Harry’ ego.
- Więc? – zaczęła Hermiona. – Kim dla ciebie jest Ginger?
- Kuzynką. Jej ojciec był kuzynem mojego ojca. Poznaliśmy się w wakacje i od tej pory trzymamy razem. A teraz obiecajcie, że ta wiedza pozostanie tylko waszą.
- Jasne, nie ma sprawy – odezwał się Ron. – A jakie ona ma właściwie włosy? Bo chyba nie fioletowe?
- Ponoć rude, ale odkąd ją znam zawsze miała na głowie fiolet.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas.
Hermiona teraz wiedziała już, czemu chłopak nie pozwolił Aurorskiej Straży Przybrzeżnej na aresztowanie Piratów. W końcu wśród nich miał kuzynkę i prawdopodobnie jedyną żyjącą rodzinę od strony ojca.
Ron pamiętał z opowieści mamy, że Potterowie zawsze mieli silną potrzebę bronienia swojej rodziny. Niestety, wszyscy, którzy nosili to nazwisko potrzebowali też rozładować napięcie, które uzewnętrzniali robiąc sobie i innym dowcipy, niekiedy zakrawające na perwersję, jak twierdziła pani Weasley. Cokolwiek miałoby to znaczyć, Ron domyślał się, że najbliższe dni, a może tygodnie będą obfitować w mnóstwo zabawnych sytuacji.

_________
*aspek – pracownik Aurorskiej Straży Przybrzeżnej.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.05.2024 10:03