Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Łowca, rok 1965

Katarn90
post 22.09.2007 13:52
Post #1 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Moje nowe opowiadanie. Jak będzie ok, to wrzuce kolejną część, już jest gotowa. Ostrzegam, początek jest dość szybki. Liczę na dużo komentarzy, proszę. Ciężko na forum młodym pisarzom, skoro nikt nie komentuje ich ff.




Rok 1965

Belysperre było niewielkim miasteczkiem, dobrze uprzemysłowionym, w niedalekiej okolicy Londynu. Od kilkunastu lat funkcję burmistrza pełnił tu Hrabia George Hermann, postać bardzo wpływowa w czarodziejskim świecie, bliski znajomy ministra magii. Krążą nawet pogłoski, że to dzięki poparciu Hermanna Nobby Leach został w 1962 roku wybrany ministrem. Hrabiemu proponowano od tego czasu posady Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, czy Biura Aurorów. Ale zatroskany o los swoich mieszkańców sir George powrócił do Belysperre i pozostaje w cieniu aż po dziś dzień, choć nie jest tajemnicą, że ma ogromny wpływ na decyzje podejmowane przez wysokich urzędników ministerstwa.
Tego wieczoru w swoim pałacu na wzgórzu, Hrabia urządził wielkie przyjęcie z okazji przyznania mu Orderu Merlina Pierwszej Klasy, a w sali gościnnej bawiło się ponad 300 osób, głównie przedstawiciele bogatych i szanowanych rodów, jak i sam Nobby Leach czy Arvis Marckley, Szef Departamentu Przestrzegania Prawa, razem z żoną. Na stołach pojawiały się wykwintne dania i markowe trunki, a przygrywała gościom grupa najznakomitszych muzyków z Londynu.
- Witajcie drodzy państwo – zawołał Hrabia, stając na podwyższeniu i ogarniając wzrokiem wszystkich gości. W jednej dłoni trzymał szeroki kielich pełen Ognistej Whisky – Witam moich specjalnych gości, pana Arvisa Marckleya – tu rozległy się brawa – Redaktora naczelnego „Proroka” Hoeya Mc Kaya, oraz Ministra Magii, Nobby’ego Leacha – wymienieni ukłonili się uprzejmie, kiedy tłum zaklaskał.
Na podest wkroczył minister trzymając pamiątkową tablicę, oszkloną i ozdobioną czerwoną wstęgą.
- Witam państwa. W tej uroczystej chwili chciałem wręczyć panu Hermannowi przyznany mu jednogłośnie Order Merlina Pierwszej Klasy w ramach podziękowania za hojne datki na rzecz ministerstwa, a także Szpitala Św.Mungo i nieocenioną pomoc dla Departamentu Przestrzegania Prawa w postaci sprowadzanych z Indii na specjalne zamówienie, najnowszych wykrywaczy zaklęć. Gratulujemy i życzymy kolejnych lat współpracy oraz dalszych sukcesów. Brawa!
Burza oklasków zagłuszyła wszelkie rozmowy, szepty, a także słowa podziękowania Hrabiego, który właśnie uścisnął rękę ministrowi i uśmiechnął się szeroko prezentując tablicę pamiątkową.
Zagłuszyła także odgłos padającego ciała, rażonego klątwą zabijającą, w oddzielonym od części gościnnej holu.

Wysoki mężczyzna odziany w czarną szatę z peleryną i kapturem na głowie, przeszedł nad ciałem jednego z goryli Hrabiego i po cichu wskoczył na schody mieszczące się po lewej stronie, a prowadzące na balkony wewnątrz pałacu, tuż ponad salą gościnną. Na samym końcu stało dwóch kolejnych mężczyzn, ubranych w smokingi, ale trzymających różdżki w pogotowiu.
Nieznajomy wiedział, że jeśli pozbędzie się tych dwóch na balkonie, błysk rozświetli także salę gościnną, więc robiąc kolejny krok na schodach, postarał się by jego buty na obcasie głośno stuknęły w zderzeniu z marmurem.
Dwaj goryle natychmiast odwrócili się z różdżkami w pogotowiu.
- Nie ruszaj się – rzekł spokojnie pierwszy – podnieś ręce, powoli.
Zakapturzona postać uniosła dłonie.
- Accio zaproszenie – zawołał drugi z goryli.
Nic się nie stało.
- Wynocha stąd, nie masz zaproszenia – warknął celując w głowę nieznajomego.
- Spokojnie – rzekła postać i powoli opuściła ręce – Chcę wam coś pokazać.
Mężczyźni wymienili spojrzenia, wciąż celując w nieznajomego.
Ten rozchylił płaszcz ukazując sześć podłużnych, wewnętrznych kieszeni, z których w każdej tkwiła inna różdżka.
- Na Merlina…. – szepnął pierwszy i już chciał rzucić klątwę, kiedy został uprzedzony.
W ciągu ułamka sekundy, a może trwało to krócej, dwie z sześciu różdżek wyskoczyły z kieszeni i wpadły nieznajomemu w dłonie, który szepnął: Avada Kedavra.
Błysk był oślepiający, ale nie na tyle silny by dać się zauważyć ludziom zgromadzonym poniżej.
Ciała obu mężczyzn padły na schody.
Zabójca przeszedł nad nimi i znalazł się na balkonie. Po drugiej stronie nie było nikogo, a zgromadzeni na dole czarodzieje bawili się tak dobrze, że nie spostrzegli obserwującego ich z góry mężczyzny.
Po chwili wyłapał on wzrokiem swoją ofiarę – gdzieś pośrodku sali, walcujący właśnie z elegancką damą, niski, gruby i obleśny Joachim Lewis był przyjacielem i jednym z „żołnierzy” hrabiego. Jednym z siedmiu najważniejszych, którzy na jego rozkazy wymuszali haracze, terroryzowali mieszkańców i zabawiali się z mugolskimi prostytutkami.
Przybysz obejrzał dokładnie salę. Miał niewiele czasu, za chwilę ktoś zorientuje się, że strażnicy przy bramie nie żyją. Plan pośpiesznie formował się w jego głowie.
- RATUNKU!!! – rozległ się nagle wrzask.
Muzyka ucichła, goście przestali tańczyć. Hrabia, stojący na podeście zbladł w jednej chwili.
- KTOŚ ZABIŁ STRAŻNIKÓW!!
„Teraz” pomyślał nieznajomy, po czym wyszarpnął różdżkę, skierował ją ku górze i wystrzelił z niej długą, mocną linę, która jak magnes przywarła sztywno do sufitu.
- TAM KTOŚ JEST!! – zawołał ktoś z dołu.
W tej samej sekundzie, wielki cień zeskoczył z balkonu, lekko wylądował pośrodku sali, chwycił oniemiałego Lewisa za gardło i wzniósł się z powrotem ku górze.
Wybuchło zamieszanie. Goście zaczęli uciekać w popłochu, przewracając stoliki. Hrabia pospiesznie zbiegł z podestu i wrzasnął do swoich ludzi.
- ŁAPAĆ GO!!
Czarodzieje biegali we wszystkie strony, jedni na schody, by złapać nieznajomego, inni kierowali się ku wyjściu, krzycząc i szukając bliskich wśród spanikowanego tłumu. Zamieszanie było tak wielkie, że nie zwracano uwagi nawet na sir George’a, który popchnięty przez jednego ze swych gości, upadł boleśnie na ziemię i zaklął z wściekłości.

*

Okryty płaszczem porywacz wskoczył z powrotem na balkon, wciąż trzymając za szyję grubego Joachima.
- Imperio – rzekł, kiedy ten zaczął się wyrywać. Lewis przestał się szamotać i stanął prosto wpatrując się mętnym wzrokiem w przestrzeń. W kącikach ust pojawiły się bąbelki śliny.
- Trzymaj się mnie – rozkazał mężczyzna.
Obaj ruszyli w stronę schodów jak najszybciej się dało, kiedy drogę zagrodziło im trzech potężnych czarodziei z różdżkami w dłoni.
- Stój!! – krzyknął jeden z wyrazem triumfu na twarzy.
Ale nieznajomy się nie zatrzymał. Z płaszcza wyskoczyło sześć różdżek które, po trzy, chwycił w powietrzu i wrzasnął głośno:
- Avada Kedavra!!!!
Teraz nie było mowy o tym by zgromadzeni na dole tego nie zauważyli. Błysk był niczym w porównaniu z ogromnym hukiem który rozległ się, kiedy część ściany przylegającej do schodów runęła w dół, do ogrodu, a w powietrze wzbiły się tumany kurzu. Ciała trzech napastników roztrysnęły się jak przepompowany balon, zabryzgując krwią posadzkę.
- SKACZ! – krzyknął nieznajomy do Lewisa, i obaj wyskoczyli przez wyrwę w ścianie na brukowany chodnik w ogrodzie, boleśnie się przewracając.
Kiedy porywacz poderwał się na nogi i otrzepał z kurzu, zerknął za siebie. Ozdobna kopuła willi została zasłonięta przez obłok dymów i pyłów, a światło padające z wnętrza posiadłości na ogrody zostało przyćmione przez tłum wystraszonych czarodziejów, wybiegających właśnie przez główne wejście i szukających swoich bliskich.

*

- Arvis!! – krzyknął sir George, stojąc pośrodku sali, w centrum zemieszania, wciąż trącany przez uciekających gości.
- Panie Hrabio!! – odpowiedział mu głos z boku i po chwili oczom gospodarza ukazał się Auror Arvis Marckley z różdżką w dłoni – Wciąż jest na schodach, pobiegło tam trzech moich….
GRZMOT!!
- CO TO DO DIABŁA BYŁO?? – ryknął Hrabia, a oczy niemal wychodziły mu z orbit.
Marckley szybko zlokalizował źródło tego wybuchu.
- Na Merlina – krzyknął – Schody, panie Hrabio, niech pan patrzy.
Górny balkon, w miejscu, gdzie zaczynają się schody był spowity kurzem, a w ścianie przy zejściu była widoczna ogromna dziura, jak po wystrzale z armaty. Sufit i barierki były zabryzgane krwią.
- JEST W OGRODZIE!! – zawołał Marckley, kiedy przy nim pojawiło się trzech kolejnych aurorów – Davison, idź głównym wejściem, Ferguson , za mną, bocznym wyjściem, Wylan – zajmij się bezpieczeństwem ministra i hrabiego a potem sprawdź czy tamci trzej żyją.
Wysoki i dobrze zbudowany blondyn, rzucił okiem ku górze, w stronę balkonu.
- Mam zidentyfikować wnętrzności?
- RUSZAĆ!
Ferguson i Marckley natychmiast pobiegli w stronę bocznego tarasu wychodzącego na ogród. Sala główna była już całkowicie opustoszała, kiedy aurorzy wypadli na jedną ze ścieżek na zewnątrz posiadłości.
Na zewnątrz było bardzo ciemno i tylko dzięki małym lampionom przy uliczkach dało się coś zobaczyć. Marckley skinął głową na towarzysza i udali się w stronę w którą musiał uciec porywacz, jeśli wyskoczył przez wyrwę w ścianie.
Ich szaty były targane przez chłodny, nocny wiatr, a donośny odgłos kroków zdradzał położenie urzędników.
Przebiegli kilka brukowanych uliczek, po czym zatrzymali się na jednym ze skrzyżowań, by zaczerpnąć powietrza.
- Jest za ciemno – wysapał Ferguson – uciekł nam.
Marckley splunął na ziemię.
- To jest oficjalne stanowisko ? – zadrwił.
Ferguson spojrzał w głąb ciemności, jakby spodziewał się, że ujrzy tam porywacza.
- Szefie, kto to mógł być? Wtedy, kiedy leciał z balkonu…..
- Zeskoczył, Fred, zeskoczył – przerwał mu szybko Arvis – Ludzie nie latają.
- Wyglądał jak jakiś przerażający ptak – dokończył Ferguson – zrobił to w przeciągu sekundy. Zanim mrugnąłem okiem, już był na górze.
- Więc następnym razem szybciej mrugaj oczami – warknął Marckley i usiadł na stylowej ławeczce między kwiatami i wpatrzył się w ciemność, tak jak uprzednio Fred.
Ferguson znów zaczął bieg, ale po kilku minutach wrócił, jeszcze bardziej zadyszany.
- Tak jak myślałem…. Huuu…. – sapnął – Już zdążył uciec. Skoro porwał Lewisa w kilka sekund to zniknięcie z ogrodu hrabiego było dla niego pestką.
- Pewnie tak – rzekł trochę nieprzytomnie Marckley, po czym zmrużył oczy, jakby próbował dojrzeć coś co znajduje się daleko – Jestem ….. pewien, że to ten sam co w zeszłym miesiącu. Pamiętasz?
Ferguson pokiwał głową.
- Zniknięcie jednego z gwardzistów hrabiego – przypomniał Fred – Był nieźle wkurzony….
- Ba….
- …. Tylko, że wtedy facet zniknął z domu, a teraz? Impreza z wielką pompą, nie ma co.
Zapadła cisza. Po chwili przerwały ją przybliżające się odgłosy kroków.
- Oho – zaczął Marckley – Jeśli mnie przeczucie nie myli, idzie Hrabia.
Z mroku wyłoniły się trzy postacie. Na przedzie szedł sam Nobby Leach, obok Hrabia George, a za nimi, czujnie się rozglądając, Wes Wylan.
- Macie go? – zapytał głupio minister, chociaż musiał zauważyć, że niema przy nich nikogo aresztowanego.
Hrabia zacisnął ze złości dłonie i kopnął z całej siły w ławkę, na której siedzieli aurorzy.
- To hańba! – krzyknął, a echo powtórzyło jego słowa – Ten ktoś pluje mi w twarz!! MI!! HRABIEMU! Giną moi najbliżsi współpracownicy, a wy nie potraficie ich złapać!
- Proszę się uspokoić, hrabio…. – zaczął spokojnie Wylan, ale natychmiast przerwał mu sir George.
- Dlaczego go nie łapiecie?!
- Jest ciemno, zwiał – rzekł Marckley – Musiał mieć wszystko przemyślane.
Po raz drugi tego wieczoru zapadła cisza, podczas której każdy zastanawiał się co można by powiedzieć w takiej sytuacji.
Hrabia odetchnął parę razy, żeby się uspokoić.
- Stoimy w martwym punkcie.
- Niekoniecznie – odparł Marckley – To drugie porwanie w okolicy. Porywacz chyba nie spędza tu urlopu.
- Kryjówka? – zapytał minister, drapiąc się po głowie – Ale gdzie?
Sir George nagle się ożywił.
- Stary spichlerz – rzekł – idealnie by się nadawał. Stoi na skraju lasu, kilka mil stąd, nikt w nim nie mieszka od lat.
Ferguson i Wylan pokiwali głowami.
- Wróćmy zatem do zamku – powiedział Marckley i wstał z ławeczki – Jako Szef Departamentu mogę błyskawicznie powołać grupę do tego zadania, myślę, że ministerstwo…
- Proszę robić swoje, Marckley – przerwał mu grzecznie Leach i ukłonił się lekko – Tu chodzi o zdrowie i życie zasłużonego czarodzieja. Trzeba działać szybko. Tym bardziej, że to drugie porwanie.
- W takim razie powołuję grupę: Wylan, Ferguson, idziemy do zamku – rozkazał – Jeszcze tej nocy opracujemy plan, panie Hrabio, jeśli mógłby pan nam udostępnić jakieś wygodne pomieszczenie – na co ten pokiwał głową – to nad ranem osaczymy porywacza.
- Mój gabinet na piętrze idealnie się nadaje.
- Zaraz – rzekł Wylan i wskazał na dziurę w ścianie pałacu – Trzeba to posklejać.
- To nie będzie takie proste – rzucił zniecierpliwiony sir George – Mury były chronione zaklęciami przeciwko deszczom, wiatrowi, a także niektórym klątwom. Sam nie wiem jak on to zrobił.
- Avada Kedavra – odparł krótko Ferguson – Widziałem zielony błysk na górze.
Marckley pokręcił głową.
- To zaklęcie nie powinno przełamać ochrony i zniszczyć….
- Tak wiem, chyba, że zostało rzucone przez kogoś o ogromnej mocy magicznej.
Arvis popatrzył z zaciekawieniem na zniszczenia i rzekł powoli:
- Przynajmniej wiemy czego się spodziewać.


*



Ten post był edytowany przez Katarn90: 23.09.2007 12:39
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Katarn90
post 30.09.2007 09:31
Post #2 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 826
Dołączył: 13.07.2005

Płeć: Mężczyzna



Part 3

*

Fred Ferguson, Arvis Marckley, Wes Wylan i Hrabia George siedzieli wokół okrągłego stołu, na którym leżały różne mapy i stosy pergaminów. Znajdowali się w gabinecie Hrabiego, a tykający za nimi zegar właśnie obwieścił godzinę dziesiątą w nocy, kiedy do ozdobnych, drewnianych drzwi ktoś zapukał.
- Proszę – zawołał Hrabia.
Do gabinetu weszła pani Marckley. Była to piękna dama, ubrana w drogie futro, z naszyjnikiem z korali i wielkim kapeluszem. Powitała wszystkich i podeszła do sir George’a.
- Pani Isabelle – rzekł Hrabia i ucałował jej dłonie.
- Kochanie – powiedziała wyniosłym tonem, a Arvis podniósł wzrok znad jakichś notatek – Za drzwiami czeka na ciebie parę osób.
- Prosiłem, żeby nikt nam nie przeszkadzał – rzekł z wyrzutem auror.
- Jest z nimi minister.
Ferguson i Wylan wymienili spojrzenia. Marckley westchnął, odłożył pergamin na stół i kiwnął głową na Freda, nakazując mu, by wpuścił czekających za drzwiami.
Po chwili Ferguson wrócił prowadząc kilka osób, z których każda przedstawiała się głośno i zajmowała miejsce przy okrągłym stole.
- Hoey McKay – rzekł dziarsko niski i chudy mężczyzna i ukłonił się zgromadzonym – Redaktor naczelny „Proroka” – dodał z uśmiechem – Mam osobiste pozwolenie…
- Tylko żadnych zdjęć – ostrzegł go Ferguson, podsunąwszy mu krzesło.
- Alexander Ulrich z Biura Aurorów.
- Jeremy Friedrich z Grupy Pościgowej.
Na końcu ukłonił się minister i zajął miejsce z dala od reszty, przy drzwiach.
Marckley wyjął papierosa i wetknął go sobie do ust. Siedzący po jego prawej stronie Wylan stuknął różdżką w jego koniec, tak, że zajął się ogniem.

- To pan prowadzi śledztwo w sprawie poprzednich dwóch porwań? – zapytał Ulricha, wydmuchując dym z ust.
- Tak, razem z moją grupą zajmujemy się tym od kilku tygodni – odparł grzecznie Alexander.
- Już nie – wtrącił Ferguson, zbyt szybko i niegrzecznie.
Ulrich spojrzał na Marckleya oczekując potwierdzenia.
- Jak to „już nie” ?
- Został pan odsunięty – wyjaśnił Arvis- Ja przejmuję sprawę.
Jeremy Friedrich wstał z poważną miną.
- Nie może pan – rzekł – To nasze zadanie.
- Jeremy, usiądź – zawołał minister, również wstając – Wydałem zezwolenie, myślę, że pan Marckley lepiej zajmie się tą sprawą.
Ulrich pokręcił głową.
- Tak się nie robi – odparł.
- Jeśli pan chce może pan uczestniczyć w przygotowaniach do obławy – powiedział Ferguson, również zapalając papierosa – Ale jest pan wykluczony z wszelkich działań w terenie.
Zapadła niezręczna cisza. Przerwał ją dopiero Nobby Leach.
- Panowie, czas ucieka, nie ma sensu się spierać.
- Racja – podchwycił Friedrich – W takim razie, co wiecie?
Ferguson zaczął nerwowo przerzucać notatki i podał kilka z nich Arvisowi.
- Dzisiaj doszło do kolejnego porwania – rzekł Marckley – Joachim Abraxas Lewis, lat 57, przyjaciel Hrabiego – tu wskazał na milczącego sir George’a – Troszkę inne okoliczności, ale jestem pewien, że to ten sam porywacz co poprzednio.
- Tamci dwaj zginęli z domów – wtrącił Ulrich.
- To prawda. Wszyscy trzej zaginieni należą do osobistej ochrony Hrabiego. Mamy więc do czynienia z kimś, kto chce mu zaszkodzić. Trzecie porwanie w okolicy, mniej więcej ten sam odstęp czasowy, jestem pewien, że porywacz ma gdzieś w okolicy kryjówkę. Jest to prawdopodobnie stary spichlerz na skraju lasu – podał reszcie mapę , z zaznaczonym spichlerzem i drogami do niego prowadzącymi – Już ustaliliśmy, że zaatakujemy z trzech stron. Postaramy się nie dopuścić do sytuacji w której porywacz zabarykaduje się we wnętrzu z zakładnikiem.
Zgromadzeni pokiwali głowami.
- Chciałbym też…
Jego słowa zagłuszyło stukanie do okna. Marckley zamilkł i tak jak reszta spojrzał w kierunku, skąd wydobywało się stukanie.
Za oknem wisiał w powietrzu duży, srebrny i jasno świecący ptak.
- To patronus – zauważył Wylan, po czym podszedł do okna i otworzył je. Wielki ptak wleciał do środka i wylądował na ozdobnym dywanie. A po chwili odezwał się męskim głosem:
- Wiadomość z ostatniej chwili. Kilka minut temu, w okolicach spichlerza w Belysperre użyto zaklęcia uśmiercającego. Niestety nie wiemy, kto go użył. Z poważaniem, Brad Lynch.
Srebrny ptak rozpłynął się w powietrzu.
Marckley wypuścił z ust dym w kształcie kółek.
- A więc nie zabarykaduje się w środku z zakładnikiem.

*

Angelica aż podskoczyła, kiedy drzwi prowadzące na piętro otworzyły się gwałtownie. Stanął w nich Grogan.
- Już nie jesteś tu bezpieczna – rzekł.
Dziewczyna wstała ze stosu siana, który służył jej za łóżko i podeszła do Grogana.
- Jak to – zapytała zaspanym głosem – A ty?
- Ja też się stąd wynoszę – odparł.
Zapadła cisza, podczas której oboje lustrowali się spojrzeniami. Dziewczyna zwróciła uwagę na różdżkę w dłoni Grogana.
- Zabiłeś go? – zapytała, w duchu marząc o tym, by się pomylić – Zabiłeś go i dlatego mamy się wynosić?
- TY masz się wynosić – poprawił ją mężczyzna – Nie będę ci pomagał w ucieczce, ja idę w zupełnie innym kierunku –a po chwili dodał z wielką niechęcią – I miałaś rację, zabiłem go. Ale teraz to nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia!?
- Żadnego – rzekł Grogan – Lewis zasłużył na śmierć i dostał sprawiedliwy wyrok. Świat rządzi się swoimi prawami, niezależnymi od jakichś Kodeksów czy Przepisów, chroniących słabych i głupich. Dzisiaj wymierzyłem sprawiedliwość – dodał dumnym głosem.

Angelica patrzyła na niego, nie wierząc w to co słyszy. Przeczesała wolną ręką swoje długie, splątane włosy i szepnęła:
- Ty popaprańcu. Sprowadziłeś śmierć na nas obojga.
- Nie ma NAS – warknął ze złością. – A teraz wybacz mi, moja droga, ale muszę zmodyfikować twoją pamięć. Dla twojego bezpieczeństwa.
I uniósł różdżkę.
Ale tu czekała go niespodzianka. Błyskawicznym kopniakiem, Angelica wytrąciła mu różdżkę z ręki, a kiedy znów stanęła na obu nogach, wyszarpnęła swoją. Uniosła ją wysoko, celując w Grogana. Kiedy przemówiła, jej głos wyrażał największą pogardę, dla stojącego naprzeciw mężczyzny.
- Chciałeś mnie….
- TERAZ!!!!!
GRZMOT.
Huk wysadził drzwi wejściowe do spichlerza, mimo chroniących ich zaklęć, i wzbił w powietrze tumany kurzu.
- Co się dzieje!!! – zwołała Angelica, szukając źródła tego wybuchu.
Grogan rzucił się na ziemię po swoją różdżkę, wstał i chwycił mocno dziewczynę za przegub.
- ZA MNĄ!!
Oboje wybiegli z pokoju na korytarz i skierowali się do drabiny, stojącej przy ścianie po drugiej stronie, a prowadzącej na dach. Piętro niżej rozległ się magicznie wzmocniony głos:
- PODDAJ SIĘ! NIE MASZ SZANS NA UCIECZKĘ. BUDYNEK JEST OTOCZONY, NIE ZROBIMY CI KRZYWDY, JEŚLI SIĘ PODDASZ.
- Właź – rozkazał Grogan i wskazał dziewczynie drabinę.
Na dole rozległy się odgłosy bieganiny i krzyki..
Kiedy Angelica wdrapała się na dach, mężczyzna ruszył za nią. W kilka sekund znalazł się na górze.
- Wciągnij drabinę! – zawołała dziewczyna.
Grogan jednym machnięciem różdżki przeniósł drabinę na dach. Słyszał kroki i rozmowy aurorów, byli już blisko. Rozejrzał się – był środek nocy i nie wiele było widać. Ilu ich może być?
Mówili, ze budynek jest otoczony, ale on nie widział nikogo na zewnątrz.
- NA DACH! UCIEKŁ NA DACH!
- Cholera – zaklął Grogan
Angelica również rozglądała się po okolicy, a nie mogąc nikogo dostrzec zawołała:
- Oni kłamali! Nie jesteśmy otoczeni!
Nagle poniżej zapadła cisza, jakby aurorzy się naradzali. Grogan na palcach podbiegł do dziewczyny i polecił jej trzymać się jego.
Po chwili znów rozległ się wzmocniony magicznie głos, teraz jednak bardziej spokojny i opanowany.
- JESTEŚ OTOCZONY. WYPUŚĆ ZAKŁADNICZKĘ, NIE RÓB JEJ KRZYWDY, TO I SAM JEJ NIE ZAZNASZ. BĄDŹ ROZSĄDNY, WYPUŚĆ ZAKŁADNICZKĘ.
Grogan uśmiechnął się mimowolnie.
- Chyba źle ocenili sytuację – szepnął.
- Możemy się aportować? - zapytała.
- Pewnie przed wejściem zabezpieczyli budynek – odparł, wciąż szeptem – Musimy go opuścić. Na razie mamy przewagę – a widząc minę Angeliki dodał – Myślą, że jesteś moją zakładniczką, nie odważą się zaatakować.
- WYPUŚĆ ZAKŁADNICZKĘ I POROZMAWIAJ Z NAMI.
Powoli zaczęło się rozjaśniać, co zwiastowało rychłe nadejście świtu. Dla obojga uciekinierów ucieczka za dnia była niemożliwa.
- Masz plan awaryjny? – zapytała dziewczyna.
- Mam kryjówkę – rzekł Grogan – W lesie. Ale jak zeskoczyć z tak wysokiego dachu, by się nie zabić i nie wpaść w ich łapy? – myślał głośno, gładząc się po brodzie.
Zapadła długa cisza, co kilka chwil przerywana komunikatami aurorów, dochodzącymi z coraz bliższej odległości.
Kiedy już zdawało się, że nie ma wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, Grogan klasnął głośno w dłonie.
- Mam doskonały plan awaryjny – rzekł konspiracyjnym tonem.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 17.06.2025 23:12