Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 08.10.2007 21:02
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Beta: Nudziara

ROZDZIAŁ 21
Klub Pojedynków


Wieść o tym, że Harry zna piratów nieco lepiej niż z opowieści stała się, tak jak przypuszczał chłopak, sensacją. Nikogo nie dziwiło już, że rozmawiał z Ginger, choć ich konwersacje przypominały raczej kłótnie. Tylko nieliczni byli w stanie rozszyfrować, o co chodzi w ich wymianie zdań.
Od pamiętnego dnia, w którym Potter ogłosił swoją znajomość z Corinne minęło już sporo czasu. Najwięcej kontrowersji wzbudzał sam fakt, że Ginger pozwalała Gryfonowi się obrażać, oczywiście nie pozostając dłużną.
Snape i Morgana dziwili się, że Hogwart jeszcze stoi, skoro na jego terenie przebywała aż trójka Potterów. Wbrew wszelkim mrocznym prognozom Mistrza Eliksirów, Will praktycznie nie schodził ze statku, zajmując się jego naprawianiem, jego córka natomiast była nieustannie pilnowana przez kuzyna i Martina.
Ron, Hermiona, Dean i Ginny uważnie obserwowali kolegę. Każdy miał ku temu inny powód, ale jedno było pewne: chłopak się zmieniał, a oni musieli dowiedzieć się, co dokładnie powodowało taki stan rzeczy. Dwójka Weasleyów i panna Granger jakoś wątpili, żeby samo pokrewieństwo z piratami miało na niego aż tak duży wpływ. Tylko Dean patrzył na niego lekko przestraszonym wzrokiem.
Draco Malfoy obserwował. Chyba po raz pierwszy w życiu skupił się na czymś tak bardzo, że przestał docinać szlamom i odizolował się od Crabbe’a i Goyle’a. Wszystkie wolne chwile poświęcał na śledzenie Pottera, ale ten ciągle gdzieś znikał.
Ślizgon właśnie wracał z biblioteki do Pokoju Wspólnego, kiedy natknął się na Pottera i jego towarzyszy. Było to o tyle dziwne, że w tej części lochów rzadko widywało się kogoś więcej niż Ślizgonów. Ukrył się we wnęce bynajmniej nie dlatego, żeby podsłuchiwać. Malfoyowie nigdy nie podsłuchują – oni poszukują odpowiedzi.
- I co z tym zrobisz? – usłyszał głos Pottera. – Te durnie czekają po drugiej stronie jeziora, a wy, żeby się stąd wyrwać, musicie nabrać rozpędu.
- Jak to co zrobię? – mruknęła Ginger. – Małą dywersję, jak zwykle. Walniesz paroma Avadami, paru innym poucinasz łby…
- A później dostanę milutką celę w Azkabanie, o ile wcześniej szarańcze nie zechcą sprawdzić, jak długo jestem w stanie wytrzymać ich pieszczoty.
Więcej Draco nie usłyszał. Ktoś chwycił go za ramiona i pociągnął w stronę zgromadzenia. Chłopak próbował się wyrwać, ale niestety, przeciwnik był zbyt silny.
- Patrzcie co znalazłem. Kret podsłuchiwał.
Potter spojrzał w ich stronę ze znudzoną miną.
- Raczej Fretka. I przestań mówić monosylabami, Martin.
Ginger wybuchła śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- On raczej na suficie by się nie utrzymał. Za duży jest.
- Na suficie to ja szukałem żuka.
- Żuka? – zdziwiła się dziewczyna.
- Znaczy się Skeeter.
Draco patrzył to na jedno to na drugie i próbował dojść, o co im chodzi. Kłótnia pomiędzy tą dwójką na nowo zaczęła nabierać rumieńców, ale Malfoy nie rozumiał, o co w niej chodziło. W dodatku posługiwali się językiem, na który składało się chyba kilkanaście dialektów z całego świata. Potter z pewnością nie czuł się byt dobrze mówiąc w ten sposób, ale wiernie dotrzymywał kobiecie kroku.
Martin westchnął przeciągle. Po ścianie zsunął się na ziemię, pociągając za sobą swojego zakładnika. Chłopak spojrzał na niego z oburzeniem, ale nic nie powiedział, widząc wyraz jego twarzy. Pirat wymamrotał coś, co brzmiało jak: „A ze mną nigdy się tak nie kłóci”.
Kilka minut później rozmowa skończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Draco podniósł wzrok do tej pory wbity w podłogę. Trzymający go pirat stwierdził, że skoro wszystko zostało już wyjaśnione, to warto zastanowić się, co zrobić z młodym Malfoyem.
Harry uśmiechnął się drwiąco i zaproponował, żeby zrobić z niego obiad dla Aragoga. Martin pokiwał głową, od siebie dodając tylko, że najlepiej smakowałby przyrządzany na wolnym ogniu.
- Przebywanie w naszym towarzystwie zdecydowanie ci służy – z rozbawieniem stwierdziła Ginger.
Potter pochylił się w parodii dworskiego ukłonu, a potem już z poważną miną stwierdził, że Draco przynosi wstyd swojemu Domowi. Ślizgoni uchodzili za mistrzów szpiegostwa, a tymczasem chłopak dał się przyłapać jak ostatni Gryfon. Z politowaniem pokiwał głową, a potem kazał mu spływać, co ten przyjął ze zdziwieniem. Blondyn spojrzał na niego niepewnie.
- Co się dziwisz? Jak cię uszkodzę, to Yennefer się wścieknie, a wolę nie wiedzieć, jak zachowuje się, kiedy jest zła. A teraz spływaj i pozwól nam pracować w spokoju.
Draco był tchórzem. Wiedział o tym od zawsze, dlatego teraz czym prędzej opuścił niebezpieczny teren. Zaszył się w swoim dormitorium i opadł na łóżko. Widział pewne podobieństwo między Ginger i Potterem. Mieli podobne rysy twarzy i charaktery skłonne do największych głupot. Mogliby być rodzeństwem, gdyby nie to, że Potter z całą pewnością był jedynakiem.

***

Morgana siedziała w swojej sypialni i myślała. W ciągu całego września obserwowała swoich uczniów i dochodziła do przerażającego odkrycia, że tylko nieliczni w ogóle mają pojęcie, czym jest prawdziwa walka. Większość chciała po prostu zaliczyć rok i później mieć święty spokój.
Kobieta wiedziała, że na polu walki, kiedy dookoła świstają zaklęcia a w ciele buzuje adrenalina, różdżka nie zawsze jest przydatna. Sama nieraz znalazła się w sytuacji, w której musiała radzić sobie bez magii.
Była niemal pewna, że większość uczniów uzna jej pomysł za idiotyzm, ale mogła się starać przynajmniej dla garstki, która dostrzeże potrzebę rozwijania się pod wieloma kierunkami. Kiedy rozmawiała w tej sprawie z dyrektorem, ten podszedł do jej propozycji tak entuzjastycznie, jakby dała mu co najmniej gwiazdkę z nieba.
Westchnęła głęboko. Mroczne czasy się zbliżały, choć Dumbledore za wszelką cenę chciał uniemożliwić młodym adeptom sztuk magicznych poznanie prawdy. Dzieciaki nie były jednak głupie i umiały czytać, a niektórzy nawet wysnuwać właściwe wnioski. To, że ataki ustały, wcale nie znaczyło, że Śmierciożercy dali sobie spokój. Wręcz przeciwnie, ich milczenie było jak preludium do prawdziwego końca świata.

***

W czasie śniadania Albus Dumbledore powstał ze swojego miejsca. Rozmowy ucichły niemal natychmiast, jedynie kilku zagadanych nastolatków ciągle do siebie szeptało, ale i oni szybko umilkli.
- Moi drodzy, profesor la Fay zaproponowała, abyśmy zorganizowali Klub Pojedynków, a ja, no cóż, zgodziłem się. Pierwsze spotkanie odbędzie się w sobotę, tymczasem wszystkich chętnych proszę o wpisywanie się na listę, która będzie wisiała w każdym Pokoju Wspólnym.
W Wielkiej Sali wybuchł hałas nie do opisania. Wszyscy przekrzykiwali się, próbując dowiedzieć się, czemu nowa nauczycielka postanowiła spędzać z uczniami więcej czasu, niż to absolutnie koniecznie.
Severus spojrzał na Morganę spod uniesionych brwi. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że ta nie robi niczego za darmo.
- Nie patrz tak na mnie, Severusie – mruknęła. – Nie będę ich przecież uczyć, jak rzucać Avadę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Po co się w to mieszasz?
- Bo dwie godziny tygodniowo to za mało, żeby nauczyć ich skutecznej obrony i tego, jak wygląda prawdziwa walka. Nie udawaj, Severusie, że nie wiesz o czym mówię. – Zmarszczyła brwi. – Spójrz na nich. Co widzisz? Grupkę dzieciaków, które udają, że w Hogwarcie wojna ich nie dosięgnie. Śmieją się, bawią, ale tak naprawdę ciągle myślą o tym, co dzieje się poza murami szkoły.
Snape pokiwał głową. Dumbledore wmawiał uczniom, że Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na Ziemi i Śmierciożercy na pewno się tu nie dostaną. Jednakże nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że zabezpieczenia wokół zamku nie są doskonałe, choć, dzięki niemal samobójczej akcji Pottera i jego nowych znajomych, były o wiele mocniejsze.
Właśnie, Potter. Chłopak zachowywał się co najmniej dziwnie. Nie chodziło już o sam fakt, że zadawał się z piratami, w końcu ci byli, jakby nie patrzeć, jego rodziną. O wiele bardziej niepokojące wydawało się to, że Gryfon ciągle chodził podenerwowany, jakby przerażony czymś, co miało dopiero nadejść.
Mistrz Eliksirów domyślał się, co mogło chodzić po głowie dzieciaka. Czarny Pan, jak zwykle. On sam również musiał przyznać, że Lord szykuje coś wielkiego. Severus nie był wzywany już od ponad miesiąc, nie mówiąc już o tym, że ataki całkowicie ustały. Szykowało się coś złego, coś bardzo złego.
Jego uwagę zwróciło zamieszanie przy stole Gryffindoru. Jak zwykle: Potter, Granger i Weasley, ale tym razem dołączył do nich również Longbottom. Rudzielec i panna Wiem – To – Wszystko zawzięcie tłumaczyli coś Neville’ owi, co trochę rzucając zaniepokojone spojrzenia w stronę Harry’ ego.
Morgana szturchnęła go w bok, sprowadzając tym samym do świata żywych. Spojrzał na nią z oburzeniem.
- Znowu rozmawiają o mnie.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej. Granger i Weasley twierdzą, że musiałam spędzić sporo czasu w Azkabanie, skoro wstydzę się pokazać twarz. Z kolei Potter uparcie powtarza, że dla dobra ogółu woli, żebym kaptura nie ściągała.
- A Longbottom?
- Zawsze bierze stronę Pottera. Zauważyłeś, że ostatnio Neville spędza dużo czasu z Black? Kilka razy widziałam ich w bibliotece i w okolicach Pokoju Życzeń.
- Wybacz, ale życie intymne uczniów niezbyt mnie interesuje.
- Powinno, bo chłopak po spotkaniach z nią wygląda jak po bliskim zapoznaniu się z wściekłym hipogryfem.
Severus spojrzał na nią z zainteresowaniem. W zeszłym roku to Potter chodził poobijany, choć dość szybko nauczył się kilku zaklęć maskujących, więc jego obrażenia widoczne były jedynie dla wprawnego maga i do tego legilimenty. Miał pewne podejrzenia co do tej trójki, ale na razie wolał nikomu ich nie ujawniać.

***

Carmen siedziała w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Nie lubiła tego pomieszczenia. Za bardzo przypominało jej prosektorium, w którym pracowała jej matka. Tyle, że tutaj było zdecydowanie mroczniej.
Miejsce obok niej zajmował Blaise, trzymając na kolanach książkę do transmutacji. Zawsze się tym interesował, ale nigdy nie był prymusem, nie znosił się wyróżniać.
Po przeciwnej stronie na jednej z kanap rozwalał się Draco Malfoy w towarzystwie swojego fanklubu. O dziwo, Pansy tam nie było, zamiast tego trzymała się przy Millicencie Bulstrode, którą normalnie omijała szerokim łukiem.
Blondyn szykował się właśnie do spuentowania swojej, zapewne zabawnej myśli, kiedy wejście odsunęło się i wszedł przez nie Harry Potter. Wszyscy Ślizgoni spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Draco wstał ze swojego miejsca i wolnym krokiem podszedł do chłopaka. Teraz był pewny siebie, w końcu to jego teren i miał za sobą większość uczniów z Domu Węża. Zatrzymał się dwa metry przed Gryfonem i spojrzał na niego z wyższością.
- Czego tu szukasz? To nasz teren.
- Wasz, nie wasz, co za różnica? Nie z tobą chciałem pogadać.
Harry próbował ominąć blondyna, ale ten zagrodził mu przejście. W jego ręce pojawiła się różdżka, którą wycelował w serce Pottera. Ten prychnął drwiąco.
- Kto cię tu wpuścił? – syknął Malfoy.
Nim Furia zdążył cokolwiek powiedzieć przez ścianę wpłynął Krwawy Baron. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu jego wzrok skupił się na dwóch stojących naprzeciwko siebie nastolatkach. Zmarszczył brwi i przesunął się jeszcze bliżej nich.
- Co to ma być, chłopcy? – zapytał srogo.
- Drobna wymiana zdań, Baronie – powiedział Harry. – Draco właśnie wyjaśniał mi, że nie jestem tu mile widziany.
- Śmiem twierdzić inaczej – zaczął duch, patrząc na Malfoya. – Ja go tu wpuściłem, jeśli tak bardzo cię to interesuje. Nie życzę sobie takich zagrywek, młodzieńcze.
- Ale to Gryfon! – zawył blondyn.
- Owszem, to Gryfon, ale w przeciwieństwie do ciebie zasłużył na szacunek. Teraz odłóż różdżkę i zajmij się swoimi sprawami.
- Czemu go tu wpuściłeś? – wysyczał wściekle chłopak. Zupełnie już zapomniał z kim rozmawia. Kilku stojących za nim uczniów poparło go.
- Trochę szacunku, młodzieńcze. Nie zapominaj z kim rozmawiasz. Pytasz czemu go wpuściłem? – W tym momencie spojrzał jakby pytająco na Harry’ ego, ale ten potrząsnął przecząco głową. – Bo jest bardziej ślizgoński niż wy wszyscy razem wzięci. Panie Malfoy, radzę opuścić różdżkę, chyba nie chcesz abym skutecznie uprzykrzył ci życie. – Sugestywnie uniósł brew.
Draco wymamrotał coś obraźliwego pod nosem, ale wrócił na swoje miejsce. Krwawy Baron patrzył za nim z dziwnym wyrazem twarzy. Westchnął przeciągle, spoglądając na Harry’ ego, który ciągle nie ruszył się z miejsca.
- Zupełnie nie rozumiem, czemu trafiłeś do Gryffindoru. Świetny byłby z ciebie Ślizgon.
- Kwestia wyborów, Baronie. Wyobrażasz sobie Złotego Chłopca w Slytherinie? – zapytał z drwiną w głosie.
Duch pokręcił powoli głową. Potter miał rację. Złoty Chłopiec musiał być dzielnym i głupio odważnym Gryfonem, bo gdyby był Ślizgonem z całą pewnością stałby się kimś innym niż był teraz. W ogóle był zdania, że wartości poszczególnych domów straciły jakiekolwiek znaczenie, skoro do Slytherinu trafił taki osobnik jak Malfoy, który ewidentnie tu nie pasował. Owszem, chłopak był perfidny i podstępny, ale przede wszystkim był głupi. Zaatakował Pottera, mimo iż wiedział, że ten bez większego problemu pokonałby go w pojedynku, a i w zwykłej bójce miałby sporą przewagę, pod warunkiem, że blond arystokrata nie skorzystałby z pomocy swoich dwóch goryli. Prychnął cicho, opuszczając Pokój Wspólny.
Jednakże zanim to zrobił powiódł chmurnym spojrzeniem po wszystkich twarzach. Jedynie kilka osób ze starszych roczników wiedziało na czym polega bycie prawdziwym Ślizgonem. Pierwszoroczniacy sprawiali wrażenie przerażonych i tłumnie gromadzili się przy Carmen Black, co chwilę ze strachem zerkając w stronę Malfoya.
Ten chłopak zaczynał go irytować. Panoszył się po szkole, jakby co najmniej był jej panem i władcą, straszył młodszych uczniów, pyskował. Chwalił się tym, że już wkrótce zostanie Śmierciożercą, choć nigdy nie powiedział tego wprost. Koniecznie musiał porozmawiać na jego temat z Severusem, opiekunem domu chłopaka.
- Iryt! – wrzasnął wściekle, kiedy w pobliżu zobaczył złośliwego duszka siłującego się z dwoma wiadrami, które miał zamiar wylać na głowy przechodzących pod spodem nastolatków. – Niech no ja cię dopadnę, mały łobuzie!
Irytek z piskiem odleciał, niknąc za najbliższym rogiem. Krwawy Baron bynajmniej nie zrezygnował z pościgu.
Tymczasem Harry dość rzeczowo wytłumaczył Carmen, co sprowadza go w, jakże gościnne, progi Domu Węża. Mianowicie już jutro wieczorem piraci zamierzali opuścić Hogwart. Wszystkim wiadomo było, że nie potrafią zrobić tego bez odpowiedniej ilości hałasu, a co za tym idzie organizowali imprezę dzisiaj o dwudziestej pierwszej. Chłopak poprosił jeszcze, żeby dziewczyna wzięła ze sobą gitarę.
- Och, Blaise, ty też jesteś mile widziany razem ze swoimi bębenkami.
- To się nazywa djembe – mruknął Zabini. – Robisz za chodzące zaproszenie?
- Nie. Założyliśmy się o skrzynkę ognistej, że ściągnę najwięcej ludzi. – Zachichotał z rozbawieniem, kiedy Blaise ostentacyjnie popukał się w czoło. – Zapraszam tylko wyjątkowych ludzi, więc powinieneś się cieszyć.
Carmen spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Więc pewnie będą tam też Weasley i Granger?
- Kpisz? Nie zamierzam ich demoralizować, a to, co dzieje się na takich imprezach jest zbyt niemoralne dla ich delikatnych, gryfońskich ocząt.
Dziewczyna już miała odpowiedzieć, kiedy Harry syknął z bólu i zacisnął prawą dłoń w pięść. Spojrzała na niego z troską, doskonale zdając sobie sprawę, co to może znaczyć.
- Ten facet cierpi na kompletny brak wyczucia czasu – mruknął ze złością.
Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wyjścia. Zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał po twarzach wszystkich. Ciągle patrzyli na niego ze złością, choć zauważył, że Milicenta Bulstrode, Pansy Parkinson i jakiś chłopak uśmiechają się do niego delikatnie.
- Właściwie to wszyscy możecie przyjść na błonia. O ile, oczywiście, starczy wam odwagi.
To powiedziawszy opuścił ich terytorium. W drodze do wieży Bractwa zastanawiał się, czy węże to zwierzęta stadne, ale doszedł do wniosku, że większość z nich jest samotnikami. Jak Snape – przemknęło mu przez myśl.
W Pokoju Wspólnym Slytherinu jeszcze przez chwilę panowało milczenie. Zamieszanie jednak wybuchło, co było rzeczą nieuniknioną. Uczniowie rzucili się w stronę Carmen, chcąc się dowiedzieć, czy zaproszenie Gryfona aby nie było żartem.
- Cisza! – krzyknęła zirytowana. – Zapewniam, że jeśli chcecie bliżej poznać piratów, to możecie iść na tą imprezę, aczkolwiek uważam, że roczniki od pierwszego do trzeciego powinny tam zostać co najwyżej do dziesiątej, później może się zrobić zbyt niebezpiecznie nawet dla dorosłych czarodziejów. Co do reszty, to tylko wasza decyzja, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Morag spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem. Zdawało mu się, że doskonale wie, czego się spodziewać po przyjęciu na wolnym powietrzu i do tego w towarzystwie piratów. W dodatku słowa Pottera mocno go zaniepokoiły. Kiedy tylko o to zapytał ta ze śmiechem wyjaśniła, że tylko raz brała udział w takiej „uroczystości”. Zatruła się wtedy serwowanym jedzeniem i przez dwa dni nie wychodziła z toalety.
- Podali kiszone ogórki z bitą śmietaną – mruknęła, krzywiąc się na samo wspomnienie.

***

Severus Snape wylądował kilkadziesiąt metrów przed fasadą Wężowego Grodu. Idąc w stronę wejścia zastanawiał się, czemu ostatnio większość spotkań odbywa się właśnie tutaj, skoro jeszcze nikogo nie torturowano. Właściwie od przyjęcia na cześć Pottera nikt nie był torturowany w żadnym z zamków.
To musiało coś znaczyć, ale Snape nie mógł otwarcie o tym rozmyślać. Oczyścił swój umysł i wszedł do środka mrocznego zamczyska.
Na spotkanie stawił się już cały wewnętrzny krąg, ale mimo to Czarny Pan nie rozpoczął swojej tradycyjnej mowy. Siedział tylko w swoim wysokim, niewygodnym fotelu i z nieodgadnioną miną wpatrywał się w drzwi wejściowe.
Po kilku minutach przytłaczającej ciszy te otworzyły się i wmaszerowała przez nie dwójka Bezimiennych. Spokojnie podeszli pod tron i ukłonili się dość niedbale, ale z szacunkiem. Gad skinął głową i pozwolił kobiecie zająć swoje tradycyjne miejsce, natomiast chłopaka zatrzymał.
- Nie będę tolerował nieposłuszeństwa, nawet w twoim przypadku – wysyczał. – Kiedy wzywam, masz się zjawiać.
Podniósł różdżkę i zaczął wypowiadać inkantację Cruciatusa, kiedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nagini owinęła się wokół klęczącego Bezimiennego, jednak nie na tyle mocno, aby pozbawić go oddechu. Syknęła ostrzegawczo, patrząc na swojego dotychczasowego pana, który wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż pozostali.
Severus uniósł brew, kiedy chłopak zaczął głaskać trójkątny łepek węża. Najwyraźniej pupilce Czarnego Pana nie przeszkadzała ta pieszczota, bo zaczęła syczeć z przyjemności, ciągle jednak nie spuszczając wzroku z Voldemorta.
- Wybacz, Panie – odezwał się młodzieniec z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Niestety, ale środek dnia nie był sprzyjającą okolicznością, aby się tutaj pojawić. Wzbudziłoby to zbyt dużo podejrzeń.
Nagini syknęła z aprobatą i z jeszcze większą zaciętością zaczęła się o niego ocierać.
- Nagini, nie jesteś kotem – powiedział w wężomowie Czarny Pan.
Wężyca z obrażonym sykiem opuściła towarzystwo, kierując się w stronę lochów, w których mogła znaleźć mnóstwo pożywienia. Harry i Yennefer wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale powstrzymali się od wybuchu śmiechu. Doszli do podobnego wniosku. Nagini najwyraźniej będzie miała małe wężyki.
Reszta spotkania przebiegała już w normalnym rytmie. Śmierciożercy składali raporty, Gad w mniejszym lub większym stopniu wyrażał swoje zainteresowanie przyniesionymi wiadomościami.
Jedynie, kiedy Macnair mówił, co aktualnie dzieje się w Ministerstwie patrzył na niego z zainteresowaniem. A w Ministerstwie działo się dużo. Diggory miotał się na swoim stanowisku nic nie mogąc poradzić na bunty ludności. Aurorzy wymykali się spod kontroli, pośledniejsi urzędnicy domagali się lepszej ochrony i wyższych płac za pracę w trudnych warunkach. Wizengamot miał pełne ręce roboty ze sprawdzaniem, którzy podejrzani mają cokolwiek wspólnego ze Śmierciożercami, a którzy znaleźli się w złym miejscu w złym czasie.
Również, kiedy Snape opowiadał o nastrojach w szkole był tym zainteresowany. Wiadomość, że Dumbledore ukrywa niektóre rzeczy przed uczniami sprawiała mu najwyraźniej satysfakcję, bo uśmiechał się zimno.
- A Potter? Co z Potterem?
- Wprowadza więcej zamieszania niż pożytku, jak zwykle. Ciągle kłóci się z młodym Malfoyem, nie uważa na lekcjach. Nie mówiąc już o tym, że kilka dni temu o mało nie wysadził mojej klasy.
- Dość, Severusie. Zaspokoiłeś już moją ciekawość. Możesz odejść. Reszta również. Tylko pamiętajcie, następnym razem chcę widzieć efekty waszych działań.
Śmierciożercy zaczęli opuszczać pomieszczenie, ale on zatrzymał jeszcze Bezimiennych. Przez chłopaka nie mógł poczynić żadnych sensownych kroków, bo ten co jakiś czas wysyłał mu list z „pozdrowieniami”. W rzeczywistości były to krótkie notki przypominające o tym, że zaatakowanie jakiejkolwiek rodziny dowolnego ucznia Hogwartu będzie poczytane jako złamanie umowy.
- Zamieszanie? – Pytająco spojrzał na Pottera.
- Gryfońska taktyka. Zamęt to najlepsza broń, nie wiedziałeś? Odwracasz uwagę wroga czymś niepozornym, a potem hulaj dusza piekło czeka.
- Bezimienna?
- Nic się nie dzieje, Panie. Dumbledore niczego jeszcze nie zauważył, Potter dobrze się maskuje, Snape zachowuje się jak na rasowego drania przystało. Podsumowując, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Odprawił ich skinieniem ręki. Kiedy znikli z jego pola widzenia zaczął krążyć po komnacie jak zaszczute zwierzę. Ten przeklęty dzieciak miał go w garści. Jego, największego czarnoksiężnika od czasów Grindelwalda! Dał się mu podejść jak jakiś… Gryfon. Właśnie, jak Gryfon. Teraz musiał wynaleźć sposób na pozbycie się Pottera i jednocześnie nie złamać żadnej z zasad przysięgi.
Na jego gadziej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. Skoro on sam nie może zabić dzieciaka, to niech ten sam to zrobi. On tylko trochę mu w tym pomoże.
- Glizdogonie!

***

W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała gorączkowa atmosfera. Czekano jeszcze tylko na Dumbledore'a, który miał jakieś pilne sprawy do załatwienie w Ministerstwie. W końcu i on zawitał w kuchni, w której to tradycyjnie odbywały się spotkania.
- Jakieś wieści, Severusie? – zapytał na wstępie.
- Żadnych. Od czasu pamiętnego, nieudanego ataku na dom państwa Granger, przycichł. Zero akcji w terenie, jeśli nie liczyć szpiegów rozsyłanych we wszelkich możliwych kierunkach.
- Co to może znaczyć? – zainteresowała się Tonks.
- Ciszę przed burzą, zapewne – mruknął Mistrz Eliksirów. – Jest jeszcze coś. Nagini. Nie pozwoliła Czarnemu Panu rzucić zaklęcia na Bezimiennego, mimo iż ten już kilka razy nie zjawił się na spotkaniu.
- Obroniła go? – zdziwił się Dumbledore. – To ciekawe… Teraz jednak nie rozwiążemy tej zagadki. Przejdźmy zatem do kolejnego punktu naszego spotkania.
Snape spojrzał na siedzącą po jego lewej stronie Morganę, która do Zakonu została przyjęta gdy tylko wróciła do Anglii. Przechyliła się lekko i szeptem zapytała, dlaczego nie powiedział wszystkiego. Spojrzał na nią niczego nie rozumiejąc.
- Masz podejrzenia – szepnęła. – Tylko nie chcesz dopuścić ich do świadomości.
Tak, Severus miał podejrzenia. Ilekroć widział Pottera miał wrażenie, że to tylko jedna z masek dzieciaka. Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że Furia, Bezimienny i Potter to ta sama osoba. Jako szpieg musiał mieć do perfekcji rozwinięty zmysł obserwacji i to chyba dzięki temu był w stanie zauważyć to, co umykało innym. Ruchy, ruchy Lisicy włożone w ciało siedemnastolatka zmiksowane z wampirzą gracją i ostrością łowcy.
Kiedy jednak patrzył w oczy Złotego Chłopca widział w nich tylko ból wspomnień związanych z pobytem w Wężowym Grodzie i złość, którą przykrywał radością. Zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało i był w stanie oszukać samego Albusa Dumbledore’a, a to coś już znaczyło. Mimowolnie poczuł do niego coś na kształt szacunku.

***

Draco Malfoy uniósł się honorem i nie poszedł na imprezę organizowaną przez piratów. Siedział teraz samotnie w Pokoju Wspólnym i zastanawiał się, co takiego miał w sobie Potter, że nawet Krwawy Baron stanął po jego stronie.
Nie rozumiał też dlaczego wszyscy Ślizgoni murem stanęli za tym cholernym Gryfonem, kiedy już po jego wyjściu zaczął kląć na tego durnia. Cóż, właściwie do tej pory bolał go policzek po uderzeniu Pansy. Nawet nie przypuszczał, że jego przyszła żona ma taki charakterek.
Ba, nie skończyło się na zwykłym spoliczkowaniu. Dziewczyna stwierdziła, że gdyby nie Potter, to Draco prawdopodobnie byłby już potrawką na wampirzej uczcie, lub, co gorsza, stałby się zwykłą marionetką w rękach szaleńca. Reszta przyznała jej rację, ale on nie miał nawet pojęcia, o czym ona mówiła.
Jego rozmyślania zostały przerwane przez wejście rozwrzeszczanej hałastry. Młodsi uczniowie ściskali w rękach otwarte butelki kremowego piwa, a starszym musiało już mocno szumieć w głowach, choć i oni trzymali kufle pełne zielonego, dymiącego napoju. Wydawało się, że są zadowoleni i pełni życia.
Millicenta opadła naprzeciwko Dracona, a miejsce obok niej zajął Morag. Po chwili dołączyła do nich również Pansy, choć ona najwyraźniej była najbardziej trzeźwa.
- Przeklęty Snape – wymamrotała Millicenta. – Przeklęty Dumbledore, przeklęta la Fay. Niech ich wszystkich piekło pochłonie. Hik!
- Hik! Amen – potwierdził Morag.
- Przyszedł Snape, rozgonił towarzystwo i kazał iść spać – wyjaśniła Parkinson. – Nie wiem tylko czemu Black i Zabini zaczęli się z nim kłócić… - W zamyśleniu podrapała się po brodzie.
Pociągnęła zdrowy łyk ze swojej butelki. Przeźroczystej i z niebieską banderolą dla odmiany. W środku pieniło się coś brązowego.
- Hm, mugole robią całkiem dobre napoje – stwierdziła.
Draco ostentacyjnie prychnął, po czym poszedł do dormitorium. Jego arystokratyczne oczy nie zniosłyby widoku wymiotujących ludzi, a tu właśnie na takie coś się zanosiło.

***

Kiedy tylko Ślizgoni zostali zapędzeni do zamku impreza zaczęła się rozkręcać na dobre. Najpierw, oczywiście, trzeba było pozbyć się dyrektora i dwójki profesorów, ale w sumie nie nastręczyło to żadnych problemów. Wystarczyła Magia Słów w wykonaniu Yennefer, poparta uśmiechem Harry’ ego i błagalnymi minami pozostałych biesiadników.
Nieocenioną pomoc zdobyli ze strony Morgany, która stwierdziła, że z piratami lepiej nie zadzierać, bo mogą się zrobić odrobinę nerwowi. Powiedziała to jednak w taki sposób, że miało się wrażenie, iż słowo „odrobinę” powinno zostać zastąpione przez „bardzo”.
Dumbledore poparł ją, twierdząc, że teraz zostały tu jedynie dorosłe osoby, które zapewne są w pełni świadome, na co się porywają chcąc uczestniczyć w tym „przyjęciu na wolnym powietrzu”. Razem z Morganą niemal siłą odciągnęli Snape’a.
- I po co ja cię tego uczyłam – lamentowała tymczasem Vipera. – Stworzyłam potwora.
- Nie – powiedział, przeciągając samogłoski, Harry. – To raczej przeznaczenie, los czy jak to tam nazwiesz. Ty temu tylko pomogłaś.
- Jasne – prychnęła. – Tyle, że wile sztuczki w twoim wykonaniu wyglądają co najmniej komicznie, filozofie.
- Dziękuję za uznanie, o nadobna niewiasto – wymruczał, parodiując dworski ukłon.
Yennefer odetchnęła głęboko. Wszyscy tutaj śmiali się i bawili, z czego najwięcej rozrywki dostarczał najmłodszy Potter, który w najlepsze przystawiał się do Martina. Oczywistym był fakt, że to jedynie zabawa, bo obaj co chwilę zaśmiewali się do łez, zwłaszcza, że Harry’emu plątał się już nie tylko język, ale i nogi.
Gdzieś pod drzewem chrapał Neville, który przez treningi z Carmen chodził ciągle poobijany i niewyspany. Malfoy zastanawiała się, czemu Harry go zaprosił, skoro nie ściągnął tutaj Weasleya ani Granger, ale odpowiedzi nie mogła nigdzie znaleźć. Zresztą, Longbottom był całkiem do rzeczy, o ile w kark nie dyszał mu Severus, a w pobliżu nie było żadnych eliksirów. Po krótkiej rozmowie z nim, zaraz na początku, kiedy byli jeszcze w miarę trzeźwi, śmiało mogła stwierdzić, że jeszcze trochę i chłopak będzie równie dobrym rozmówcą jak Harry.
Wracając do Harry’ego, to już kilka minut wcześniej zasnął oparty o kolana Martina, który, nawiasem mówiąc, również nie wyglądał na w pełni zdrowego. Pirat chwiał się na swoim siedzisku, a lewą dłoń zaplątaną miał we włosach Gryfona. Mogłoby to wyglądać uroczo, gdyby nie to, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak dwuznacznej pozycji się znajdują.
Spojrzała na Ginger, a ta miała chyba podobne skojarzenia, bo co rusz chichotała jak pensjonarka. W tym samym momencie pokiwały głowami i zaczęły sprzątać, jednocześnie próbując dobudzić towarzystwo. Prawdopodobnie było już grubo po północy, bo księżyc chylił się ku zachodowi.
Rozbudzony Martin nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Corinne wytłumaczyła mu, że jako dobra kuzynka nie ma zamiaru budzić Harry’ ego, w związku z czym to właśnie Martin będzie musiał odtransportować go do dormitorium. Mężczyzna skinął głową i zarzucił sobie chłopaka na ramię, choć mógł przecież użyć różdżki. Popychając przed sobą mamrotającego przekleństwa Neville’a skierował się do zamku.

***

Rona obudziły krzyki kolegów. Na początku nie wiedział, co się wokół niego dzieje, ale szybko został oświecony. W pokoju unosił się niezbyt przyjemny zapach potu wymieszanego z trawionym alkoholem. Bardzo pomogli też Dean i Seamus, którzy wykrzykiwali coś o zboczeńcach i gwałcicielach. Ten pierwszy potrząsał zaspanym rudzielcem i wskazywał łóżko Harry’ ego. Kiedy spojrzał w tamtą stronę zrozumiał, co ich tak przeraziło.
Harry, pozbawiony koszuli, ale w ubłoconych spodniach i równie ubłoconych butach spał w najlepsze z lekko rozchylonymi ustami. Na nim leżał pirat, którego imienia chłopcy ciągle nie zapamiętali. Mężczyzna był na szczęście ubrany, ale jedna ręka była wpleciona we włosy chłopaka, a druga w kurczowym uścisku trzymała prawą dłoń Gryfona. Mało tego, obok głowy Pottera wylegiwała się najprawdziwsza żmija.
- Raju, chłopaki, musicie tak wrzeszczeć od samego rana? – jęknął ze swojego łóżka Neville, jeszcze głębiej zagrzebując się w pościel.
Seamus podszedł do niego i odsłonił zasłony. Po chwili spojrzał na pozostałą, trzeźwą dwójkę.
- On też spał w ubraniu – stwierdził.
Weasley podrapał się po swojej czuprynie. Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Po chwili namysłu zrezygnował z wypytywania Pottera, zresztą śpiący z nim pirat również nie wykazywał zbyt wielkiej ochoty do rozmów, co i rusz pochrapując z cicha.
- Obudźcie Neville’ a – powiedział w końcu. – Zdaje się, że tylko on wie, co się tutaj stało.
Longbottom jednak wymigał się od odpowiedzi. Z miną nieszczęśnika popatrzył po twarzach kolegów i ogłosił, że na zaszczyt uczestniczenia w pirackich imprezach trzeba sobie zasłużyć znajomością przynajmniej jednego czarnomagicznego zaklęcia i osobistego poznania dowolnego przedstawiciela pirackiej braci. Była to oczywista bzdura, ale oni tego nie wiedzieli, a chłopak przysięgał, że nie zdradzi, co dzieje się na takich „uroczystościach”.
W tym momencie zaczęła się budzić pozostała dwójka śpiochów. Harry jęknął, zamrugał, wykrzywił twarz w geście przerażenia, a potem znieruchomiał.
- Martin, zejdź ze mnie – warknął.
- Ale mnie tu dobrze – wymamrotał mężczyzna.
- Będę rzygał, ostrzegam.
To najwyraźniej poskutkowało, bo Martin zwlókł się z łóżka. Harry natomiast wyskoczył z niego, jakby w nogach miał sprężyny i pobiegł do łazienki. Po chwili dołączył do niego złorzeczący pirat.
Kiedy wrócili wyglądali już o niebo lepiej. Zwłaszcza Harry prezentował się jak okaz zdrowia.
- Jak ty to robisz? – zdziwił się mężczyzna. – Pijesz najwięcej, a później nie masz kaca.
Chłopak wzruszył ramionami. Pamiętał z opowieści Remusa, że jego ojciec też tak miał. Potrafił wypić całe galeony alkoholu i zachowywał się po nim jak ostatni idiota, ale następnego dnia nie miał nawet kaca. Pod warunkiem, że się wyspał.
- A ta co tu robi? – Wskazał syczącą z zadowolenia Viperę. – Chyba cię tu nie zapraszałem. – Udał zdziwienie. – A teraz odpełznij, ludzie chcą się ubrać.
Wężyca smagnęła ogonem, powoli kierując się w stronę drzwi.
- Od kiedy węże znają ludzką mowę? – z głupią miną zapytał Martin.
- A od kiedy Vip jest wężem?

***

Wieść o tym, że Potter i Martin spali w jednym łóżku i to w dość dwuznacznej sytuacji obiegła szkołę lotem błyskawicy. Już w południe większość uczniów znała kilka wersji wydarzeń, a każda była daleka od oryginału, jak Ziemia od Księżyca. Najwięcej zabawy mieli Ślizgoni i, praktycznie co krok, zaczepiali Gryfona.
- Trzeba zdobywać sojuszników – odpowiadał za każdym razem Harry, z bezczelnym uśmiechem błąkającym się po twarzy.
Martin, podobnie jak Harry, wydawał się rozbawiony sytuacją. Niemal cały czas towarzyszył swojemu rzekomemu kochankowi, w czym nawet na krok nie opuszczała ich Ginger. Z wyjątkowo poważną miną oświadczyła, że skoro nie potrafią utrzymać swoich hormonów na wodzy, to najwyraźniej potrzebna im jest przyzwoitka.
Przysłuchujący się tej rozmowie Draco nie mógł ukryć oburzenia. Po szkole panoszyli się piraci, Potter, nie dość, że się z nimi zadawał, to jeszcze brał udział w ich wygłupach, a Snape ani Dumbledore nie reagowali. Kiedy zapytał o to Mistrza Eliksirów, ten odpowiedział, że czasami trzeba trochę wycierpieć, żeby sojusz był trwały.
- Sojusz? – zdziwił się Draco.
- Zbliża się wojna, Draco, a piraci są cennymi sprzymierzeńcami, przynajmniej tak twierdzi Dumbledore – cierpliwie tłumaczył mężczyzna.
- I dlatego Potter pieprzy się z jednym z nich? – wypytywał dalej.
- A robi to?
- Wszyscy mówią…
- A ilu to widziało? Widzieli coś, co wydawało im się dziwne, a Potter nie raczył wyjaśnić im sytuacji, więc dorobili sobie własną wersję.
- Bronisz go?
- Nie. Stwierdzam fakt.

***

Czas do soboty minął bardzo szybko. Piraci opuścili już szkołę, a bez nich było bardzo nudno. Harry mnóstwo czasu spędzał z Carmen i z Neville’ em. Z tą pierwszą potrafił godzinami trenować, a z chłopakiem całkiem nieźle mu się rozmawiało.
Longbottom nie był idiotą, co cały czas powtarzał Snape. Wręcz przeciwnie, był inteligentny i sprawnie łączył na raz wiele faktów. Sam doszedł do wniosku, że Harry i Ginger nie dość, że znali się wcześniej, to jeszcze są rodziną i właśnie dlatego dostał zaproszenie na imprezę. Poza tym, dzięki znajomości z profesor Sprout miał wolny dostęp do wszystkich szklarni, co bezczelnie wykorzystywała Angel. Oczywiście, prawa rynku obowiązywały, więc w zamian za rośliny i zioła, dziewczyna dawała chłopakowi lekcje z eliksirów. Niestety, pod tym względem był on kompletną niedorajdą.
Uczniów chcących uczęszczać na dodatkowe zajęcia z Obrony było nadzwyczaj dużo. Morgana nie spodziewała się, że aż tyle młodzieży przybędzie. Zdawała sobie sprawę, że nie jest ulubionym nauczycielem szkolnej braci.
Poprowadziła wszystkich na błonia, w kierunku wyczarowanej wcześniej kopuły z okrągłym podestem pośrodku. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
- Nie będzie tutaj machania różdżką! – krzyknęła. – Tym zajmujemy się na lekcjach. Tutaj zgłębicie sztukę do tej pory dostępną tylko nielicznym. Poznacie sztukę prawdziwej walki.
Hermiona ze zdziwieniem spojrzała na Rona i Harry’ ego. Ten pierwszy wyglądał na równie zaskoczonego, jak ona, ale drugi wykrzywiał wargi w lekkim uśmiechu. Uniosła pytająco brew, ale ten tylko machnął ręką.
- Zapewne zastanawiacie się, o czym mówię, prawda? Otóż, moi drodzy, w prawdziwej walce różdżka stanowi jedynie nic nie znaczący element. Tak naprawdę musicie polegać na swoim własnym ciele i na swoich umiejętnościach. Rozumiecie?
Uczniowie niepewnie pokiwali głowami. Morgana westchnęła cicho. Trzeba będzie jednak zacząć wszystko od początku. Tym dzieciakom brakowało nie tylko dobrego nauczyciela od OPCM, choć jej poprzedniczka sprawdziła się całkiem dobrze, ale przede wszystkim osoby, która pomogłaby im rozwinąć swoje zdolności.
- No dobrze – powiedziała. – Black, chodź tutaj. Wybierz sobie przeciwnika.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Spojrzała pytająco na Pottera, ale ten przecząco pokręcił głową. Wzruszyła ramionami i wskazała Hermionę. Gryfonka wyglądała na zaskoczoną, ale weszła na podest.
- Jest tylko jedna zasada – upomniała Morgana. – Żadnych Niewybaczalnych.
Obie dziewczyny skinęły głowami, a kiedy tylko nauczycielka zeszła z podium w stronę Granger poleciał czerwony promień Drętwoty. Dziewczyna nie była jednak laikiem i, z trudem, uniknęła zaklęcia. Niemal natychmiast musiała zacząć się bronić, bo Ślizgonka nie zamierzała dawać jej forów.
Już wkrótce okazało się, że Hermiona może jedynie się bronić. Carmen nie wahała się używać Czarnej Magii, choć na razie wykorzystywała tylko niewielki, najbezpieczniejszy jej skrawek. Walka była zacięta, ale po dziesięciu minutach Black została rozbrojona. Uśmiechnęła się kpiąco i kiedy jej przeciwniczka z wyrazem triumfu na twarzy odwróciła się w stronę nauczycielki, ta błyskawicznie do niej podbiegła, wyrwała swoją różdżkę i ogłuszyła brązowowłosą.
La Fay z uznaniem pokiwała głową i odczarowała dziewczynę.
- Panno Granger, dlaczego została pani pokonana?
- Black nie grała czysto, używała Czarnej Magii… - powiedziała natychmiast.
- Coś jeszcze?
Wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się, że zaatakuje mnie, kiedy będzie bezbronna.
- Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Mam tylko jedno zastrzeżenie, jeśli ktoś został pozbawiony różdżki, wcale nie znaczy to, że jest bezbronny.
Hermiona wróciła na swoje miejsce.
Morgana tymczasem zaczęła rozglądać się po uczniach. Próbowała znaleźć Ślizgonce godnego przeciwnika, bo, że ta przewyższa większość umiejętnościami było oczywiste. Jej wzrok padł na Pottera. Ta dwójka była na podobnym poziomie, choć każde specjalizowała się w innych rodzajach zaklęć.
Tak, ich walka mogłaby być ciekawa.
Wywołała chłopaka. Oboje znali już zasady, więc z czystym sumieniem mogła zejść z podestu i obserwować przebieg pojedynku. Ten jednak nie od razu się zaczął.
Harry i Carmen podeszli do siebie na tyle blisko, że dzieliło ich może dziesięć centymetrów. Wymienili szeptem kilka uwag, po czym odwrócili się do siebie plecami i odeszli w swoje strony. Ściągnęli szaty wierzchnie. Zabawę czas zacząć.
Kiedy znowu stanęli ze sobą twarzą w twarz, Morgana zauważyła, że na ich rękach są powiązane bandaże. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co ta dwójka zamierza. Obok niej stanęła Yennefer Malfoy.
- Szykuje się pojedynek wszechczasów – mruknęła.
La Fay nie zdążyła zapytać już o nic więcej, bo w stronę Pottera poleciał bladobłękitny promień. Chłopak uchylił się przed nim i odpowiedział zwykłym Expelliarmusem, na co dziewczyna roześmiała się drwiąco. Zaczęła zataczać różdżką kręgi, które zabłysły wściekłą czerwienią. Po chwili wykonała ruch, jakby odpychała od siebie nieposłuszne dziecko, a kilkanaście promieni pomknęło na Harry’ ego. Gryfon ciągle stał w tym samym miejscu, ale z zawrotną szybkością wypuszczał na wolność kolejne małe ptaki przy pomocy zaklęcia Avis. Gdy te nadziewały się na zaklęcie Carmen, znikały w towarzystwie głośnego skwierczenia i smrodu palonego mięsa.
- To ja do ciebie grzecznie, jak do kogo dobrego, a ty tak mi się odpłacasz? – zapytał ze złością chłopak. – Secto!
- A ty może lepszy? Pociąć mnie chciał, drań jeden. Noirwinker!
- A ty co, strzelec wyborowy? Crisper!
- No i się zaczęło – skwitowała pod nosem Yennefer.
Miała rację, bo już wkrótce nie dało się odróżnić, jakich zaklęć walcząca para używa. Wymieniali się nimi z tak dużą prędkością, że bardziej przypominały one lasery niż cokolwiek innego.
Zdawało się, że walka skończyła się po blisko dwudziestu minutach. Carmen i Harry zatrzymali się i schowali różdżki. Oparli dłonie o kolana i zaczęli spazmatycznie łapać oddech, ciągle patrząc na siebie spod rzęs.
Po kilku minutach dziewczyna wyprostowała się i popatrzyła na przeciwnika. Wyglądał na zmęczonego, ale jak go znała była to tylko maska. Tak, Bractwo stworzyło potwora. Potwora w ciele zmęczonego życiem nastolatka, ze śmiercią w oczach i zazwyczaj miłym usposobieniu. Potwora, który w każdej chwili mógł się przebudzić i nie być już tylko koszmarnym snem, lecz prawdziwą bestią z krwi i kości. Tymczasem miała przed sobą Harry’ ego Pottera, który w swojej duszy skrywał więcej mroku niż sam Czarny Pan, mimo iż był przeznaczony światłu. Ironia losu nie znała granic.
Harry również stał prosto. Patrzył w oczy Carmen i próbował uspokoić buzującą w jego żyłach krew. Znowu czuł to samo, co wtedy, kiedy dał się porwać walce. Jakby to ktoś inny przejmował kontrolę nad jego ciałem, a on mógł jedynie patrzeć na to z boku. Zacisnął pięści, ale nie zamierzał atakować. Boks nigdy nie był jego mocną stroną, a bez różdżki czy miecza czuł się prawie nagi. Co prawda miał jeszcze sztylet, ale o nim wiedziało niewielu.
Podeszli do siebie na odległość nie większą niż jeden metr. Tak, jak ćwiczyli to już wielokrotnie w sali treningowej Wieży Bractwa.
- Masz dość? – zapytał szeptem.
- Nie.
- Szkoda.
- Chciałbyś wygrać walkowerem?
- Nie. Nie chcę, żeby nazywali mnie damskim bokserem.
- Już jesteś mordercą, więc co za różnica?
Zmarszczył brwi.
- Masz rację, co za różnica?
Zamachnął się, próbując uderzyć ją w szczękę. W ostatnim momencie uchyliła się, wyprowadzając cios pod żebra. Harry syknął cicho. Nie, uderzenie nie bolało aż tak bardzo. O wiele gorsze były wspomnienia dzieciństwa spędzonego u Dursleyów i codziennych treningów Dudley’a.
Yennefer przez chwilę przyglądała się walce. Wiedziała, że oboje byli zmęczeni, ich ruchy stawały się coraz wolniejsze i mniej precyzyjne, a mimo to nie poddawali się. Kiedy wyrobili w sobie ten upór wojownika, który za nic w świecie nie przyzna się do porażki?
- Powinnaś to przerwać, la Fay – zwróciła się do nauczycielki. – Oni będą się bić tak długo, aż któreś z nich padnie martwe.
- Są w stanie to zrobić?
- Oni chyba najbardziej.
Morgana pokiwała głową wchodząc na podium. Zacmokała cicho, widząc twarze dwójki uczniów. Zastanowiło ją, jak w przeciągu zaledwie kilku minut mogli spowodować, że wyglądali jak zawodowi bokserzy. Siniec na sińcu i do tego rozcięte brwi, żeby było ciekawiej.
- To właśnie była walka, moi drodzy – powiedziała głośno. – W czasie pojedynku używacie tylko i wyłącznie jednego rodzaju broni, w czasie walki wszystkie chwyty są dozwolone. Dlatego na następnych zajęciach będziemy przerabiać broń białą i różne sposoby radzenia sobie w sytuacjach, kiedy z jakichś przyczyn nie będziecie mogli użyć różdżki. Niedługo zacznie się spóźniona kolacja, dlatego dobrze wam radzę, idźcie do zamku. – A was – to powiedziała do Harry’ ego i Carmen – będę musiała odtransportować do pani Pomfrey. Tylko jak ja jej wytłumaczę wasz wygląd?
- Nie będzie pani musiała. – Uśmiechnął się Harry, przez co wyglądał naprawdę groteskowo. – Jesteśmy samowystarczalni, nie?
Black pokiwała głową. Poza tym, Harry nie mógł stosować niemal żadnych eliksirów, co najwyżej kilka ziołowych maści, bo inaczej mogłoby się to skończyć dla niego tragicznie.
- Nalegam jednak, abyście udali się do Skrzydła Szpitalnego.
- To chyba nie będzie możliwe – uparcie twierdził chłopak. – Wizyta tam mogłaby jedynie pogorszyć mój stan.
- Co masz na myśli? – zdziwiła się kobieta.
- Eliksiroza – mruknęła Carmen. – A teraz wybaczy pani, trochę nam się spieszy.
Chwyciła Pottera za rękę i pociągnęła w stronę zamku.
Morgana była zbyt zdziwiona, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Machnęła różdżką, usuwając podium, ale myślami ciągle była przy zielonookim Gryfonie. Znała objawy eliksirozy, wiedziała, że była to choroba wrodzona, która sprawiała, że eliksiry na czarodziejów, nawet bardzo potężnych, działały jak na mugoli, czyli, ogólnie mówiąc, nieprzewidywalnie. Z tego co słyszała, to Potter nigdy nie miał problemów z przyjmowaniem eliksirów, więc co spowodowało jego chorobę? Ciekawe, czy Severus będzie to wiedział…


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.09.2024 09:54