Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]

Co sądzicie o tym opowiadaniu?
 
Dobre - zostawić [ 27 ] ** [84.38%]
Gniot - wyrzucić [ 5 ] ** [15.62%]
Zakazane - zgłoś moderatorowi [ 0 ] ** [0.00%]
Suma głosów: 32
  
Carmen Black
post 20.05.2006 22:06
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Pisane na podstawie "Bractwa"

Harry Potter i Jeźdźcy Apokalipsy

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Anioł Zemsty



ROZDZIAŁ 1
Polityka wojny

W głównej auli Ministerstwa Magii panował zamęt. Zgromadzeni tam czarodzieje przekrzykiwali się i przepychali. Jedni szeptali do siebie z przejęciem, inni natomiast głośno komentowali ostatnie wydarzenia. Jednak wszystkich łączyło jedno. Chęć zmiany ministra.
Dumbledore stał w pobliżu podium, na którym miał wystąpić Knot. Był tutaj tylko dlatego, że poprosił go o to Korneliusz
Minister rozglądał się nerwowo. Widział kpiące twarze ludzi stojących z przodu, do jego uszu dolatywały strzępy co głośniejszych rozmów.
Wszedł na podwyższenie. Poprosił o ciszę, ale nikt go nie posłuchał. Dopiero, gdy na scenę wkroczył Dumbledore rozwrzeszczana gawiedź uciszyła się. Albus uśmiechnął się, jak dobry dziadek, który zawsze ma cukierka dla swoich wnucząt.
- Niech minister powie to, co ma do powiedzenia – odezwał się cichym głosem, ale w każdym miejscu auli było słychać go bardzo dobrze.
Knot spojrzał na niego spłoszonym wzrokiem. Zacisnął zęby i potrząsnął głową. Potem powiedział to, co miał powiedzieć. Czarodzieje spodziewali się długiej przemowy, ale jej nie było. Korneliusz powiedział tylko pięć zdań.
- Rezygnuję. Nie będę już dłużej ministrem. Społeczeństwo czarodziejów potrzebuje człowieka o silnych nerwach, nie bojącego się sięgnąć po broń ostateczną, ja nie jestem tą osobą. Dlatego tutaj i teraz, biorąc was za świadków składam swój urząd w ręce Dumbledore’ a. On przekaże go dalej, kiedy wybierzecie mojego następcę.
Zszedł z podium i opuścił Ministerstwo Magii nie niepokojony przez nikogo.
Dopiero teraz ludzie dowiedzieli się, czym jest chaos. Nawet Dumbledore nie potrafił zapanować nad rozwrzeszczanymi czarodziejami. Każdy chciał przeforsować swojego kandydata. Problem polegał na tym, że większość albo była zbyt młoda tudzież za stara, albo nie znała się na polityce. Takich było najprościej kontrolować i wykorzystywać do własnych celów.
Stojący przy wyjściu mężczyzna prychał co chwilę. Ci ludzie nie potrzebowali kolejnego ministra nieudacznika, ale dyktatora, który poprowadziłby ich do zwycięstwa. Niestety, zawsze istniało ryzyko, że dyktatorowi spodoba się władza i nie będzie chciał ustąpić ze stanowiska.
Przepchnął się przez tłum czarodziejów i wszedł na podium. Spiorunował wzrokiem zbliżających się Aurorów. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, nie mówiąc już o tym, że nie chciał z nimi walczyć. Uniósł różdżkę i nakreślił nią skomplikowany znak. Nie wyleciał z niej żaden promień, ale czarodzieje natychmiast się uciszyli.
Albus z zainteresowaniem przypatrywał się nieznajomemu. Nie widział twarzy człowieka, gdyż skrywał ją obszerny kaptur. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że już kiedyś widział te ruchy.
Tajemniczy mężczyzna zsunął kaptur. Oczom zgromadzonych ukazała się przystojna, choć nieco pomarszczona twarz. Osobnik miał wysokie czoło, krzaczaste brwi i kpiący uśmieszek na twarzy. Niemal całkowicie białe włosy miał obcięte na wysokości uszu. Opuścił rękę i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Albusa.
Ten przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tu robisz, Aberforth?
- To tak się wita brata?! – krzyknął mężczyzna. – Oczywiście przyszedłem ci z pomocą. Mam idealnego kandydata na Ministra. Nie jest związany z żadną ze stron, bo przez ostatnie kilkanaście lat nie było go w kraju.
- Kogo masz na myśli? – zapytał niepewnie Albus. Znając możliwości tego jegomościa wszystko możliwe, że zaproponuje na to stanowisko jakąś kozę.
Młodszy Dumbledore podrapał się po głowie, sprawiając, że jego włosy stanęły dęba.
- Pamiętasz Nickolasa? Byłem z nim na jednym roku w Hogwarcie.
Starszy z braci skinął głową.
- To dobrze. Nick stwierdził, że angielscy czarodzieje potrzebują świeżej krwi. Kogoś, kto potrafiłby opanować chaos i zacząć działać. Nie znam żadnej innej osoby, prócz Nicka, która nadawałaby się na to stanowisko.
Albus zamyślił się. Nickolas był jednym z najlepszych uczniów szkoły. Zawsze przygotowany i skory do pomocy. Był w Ravenclawie, ale przyjaźnił się nawet ze Ślizgonami. Ostatni raz spotkali się ponad czterdzieści lat temu i od tego czasu nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa. Krążyły plotki, że Nick ukrywał się u tybetańskich mnichów.
- Nie widziano go od półwiecza – mruknął dyrektor Hogwartu. – Nie wiadomo, czy nie jest wariatem.
W tym momencie w jednym z kominków zapłonął zielony ogień. Po chwili wyskoczyły z niego dwie postacie. Jedną był siwowłosy staruszek o poskręcanych kościach. Podpierał się laską. Drugą była młoda dziewczyna o brązowych włosach. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne, a na głowie czapkę z daszkiem. Ubrana była w białą bluzkę na ramiączkach i krótkie zielone szorty.
Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przez chwilę skupiła wzrok na jednej z Aurorek. W końcu skinęła głową, ale nie spuszczała oka z kobiety. Mężczyzna szepnął coś do ucha dziewczyny, ale ta potrząsnęła głową. Nieznajomy wzruszył ramionami i zaczął się przepychać w stronę podestu.
- Może i mam reumatyzm – mówił po drodze, - ale wariatem to ja na pewno nie jestem. Martwiłbym się natomiast o stan twojego umysłu, Albusie. Doprowadziłeś do sytuacji, którą jak zwykle ja i Aber będziemy musieli naprawić, bo ty okazałeś się zbyt nieodpowiedzialny. Doprawdy, żeby stracić zaufanie zwykłego dziecka trzeba mieć naprawdę wielkie zdolności.
Prawdopodobnie mówiłby jeszcze dłużej, gdyby towarzysząca mu dziewczyna nie ścisnęła jego ręki. Nastolatka pokręciła głową, jakby dawała mu do zrozumienia, że powiedział za dużo. Staruszek wzruszył ramionami i dopiero potem wszedł na podium.
Zgromadzeni czarodzieje ze zdziwieniem patrzyli, jak nowoprzybyły serdecznie wita się z obojgiem braci.
- Nickolasie, a kim jest twoja milcząca towarzyszka? – zagadnął Albus.
- To Nicole, moja prawnuczka – rzucił wesoło mężczyzna.
Dziewczyna spojrzała na Nickolasa, ale nic nie powiedziała. Nie była jego wnuczką, właściwie nie była z nim nawet spokrewniona. To on wziął ją ze szpitala, kiedy prawie całkowicie straciła wzrok. Miało to miejsce jakieś siedem lat temu. Od tej pory „dziadek” uczył ją wszystkiego, co sam wiedział, ale dziewczyna i tak do większości rzeczy musiała dojść sama.
Percy Waesley patrzył na odgrywającą się przed nim scenę z rosnącą irytacją. Może i Korneliusz Knot zrezygnował z piastowania urzędu, ale Percy nie zamierzał rezygnować ze swojego stanowiska. Ciężko pracował, aby zostać prawą ręką ministra i teraz tak po prostu miałby usunąć się w cień? Mowy nie ma!
Z odrazą spojrzał na staruszka, którego szata ciągle jeszcze nosiła ślady bliskiego kontaktu z kominkiem. Ten pokurcz miałby być ministrem? Dobre sobie!
- Radziłabym słuchać – odezwała się szeptem Nicole. – A tak przy okazji, mógłbyś pogodzić się z rodziną. W tych czasach właśnie ona jest najważniejsza.
Nastolatka odwróciła się na pięcie i poszła w stronę podium.
Percy zastanawiał się, skąd ta dziewucha mogła wiedzieć, że wyrzekł się rodziny. Nagle zdał sobie sprawę, że nastolatka nie mówiła, jak osoba w jej wieku, ale jak dorosła, doświadczona przez życie kobieta.
- Szanowni czarodzieje! Panie i panowie! – zakrzyknął wyjątkowo mocnym głosem Nickolas. – Jak zapewne wiecie, potrzeba Ministra. Ministra, powtarzam! Nie dyktatora, który bez sądu będzie wsadzał ludzi do Azkabanu. Chyba każdy z was wie, co działo się szesnaście lat temu. Nie twierdzę, że pan Crouch był złym Ministrem. Mówię jedynie, że władza nie powinna skupiać się w ręku jednego człowieka!
Wszyscy rozglądali się po sobie z konsternacją. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić temu mężczyźnie.
- Trumwirat – wyszeptał niepewnie stojący z boku Auror. – Chcą zorganizować trumwirat!
- Dokładnie, szanowny panie, dokładnie – potwierdził Nickolas. – Tylko na trochę innych zasadach. Na razie ja, Albus i Aberforth zajmiemy się sprawami magicznej społeczności. Będzie się tak działo, dopóki nie wybierzecie właściwego ministra. Potem ustąpimy ze stanowiska.
- Dziadek chciał powiedzieć – wtrąciła Nicole, - że oni nie będą mieć absolutnie żadnej władzy faktycznej. Będą jedynie nadzorować pracę poszczególnych resortów, a później pomagać ministrowi, jeśli ten się zgodzi oczywiście.
- Dlaczego mielibyśmy się zgodzić? – warknął Percy. – Mamy oddać nasze bezpieczeństwo w ręce jakichś trzech głupców, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy?
Percy’ ego poparło kilkanaście osób.
- Nie musicie się zgadzać – stwierdziła nastolatka. – Tak jednak byłoby wygodniej dla obu stron. W gruncie rzeczy zawsze możemy sięgnąć do kodeksu Merlina.
Rudzielec zmarszczył brwi. Zawsze myślał, że kodeks był jedynie legendą.
- Merlin był pierwszym znanym z nazwiska czarodziejem w Anglii. Drugą taką personą była niesławna Morgana. Merlin wiedział, że pewnego dnia dojdzie do sytuacji, w której czarodzieje nie będą umieli sobie poradzić. Dlatego wpadł na pomysł, aby spisać kilka praw, którymi przyszłe pokolenia powinny się kierować. Minęło kilka wieków, zmieniły się sojusze, ale problem pozostał. Kto jest wystarczająco odpowiedzialny i praworządny, aby posadzić go na ministerialnym stołku? Kogo obarczyć obowiązkiem pokierowania machiną wojenną?
Dziewczyna sugestywnie zawiesiła głos. Rozejrzała się po napiętych twarzach czarodziejów. Miała ich w garści i była tego świadoma. Może miała tylko szesnaście lat, ale o prawie czarodziejów wiedziała niemal wszystko. Co z tego, że była prawie charłakiem?
- W punkcie drugim artykułu pierwszego napisane jest: w czasie wojny nikt nie może mieć zbyt dużej władzy, bowiem stanie się tyranem. Nieszczęsny ten los spotkał Morganę i mnie. Proponuję więc, aby nad bezpieczeństwem czarodziejów czuwała Rada Starszych, składająca się z trzech wybitnych osobowości mających posłuch wśród plebsu i obdarzonych wyjątkową mądrością. Gdy okres wojenny się skończy Rada zostanie rozwiązana i nowa głowa świata wybrana.
Nastolatka znowu zamilkła. Tym razem nie chciała się odzywać, aż ktoś nie podejmie dyskusji.
Albus był pod wrażeniem elokwencji Nicole. Ta młoda osoba tylko za pomocą kilku słów potrafiła zmusić publikę liczącą kilkaset osób do posłuchu. To było niesamowite i nawet on musiał to przyznać.
Aberforth nachylił się w stronę brata i szeptem stwierdził, że to ta młódka powinna zostać ministrem. Dyrektor Hogwartu zganił go za takie myślenie. Młodzi ludzie nie powinni mieszać się do polityki wojennej, bo może się to źle skończyć, oświadczył też, że ma już dość kłopotów z jednym gorącokrwistym Gryfonem. Aber zachichotał złośliwie, twierdząc uprzejmie, że o kłótni z Potterem usłyszał już prawie cały świat.
- Mówisz, że Rada Starszych będzie kontrolowała Ministra? – zapytał jeden z Aurorów. – Chodzi ci o to, że Minister zostanie wybrany, ale nie będzie miał pełnych swobód?
- Dokładnie – potwierdziła Nicole. – Dzięki temu uniknie się takich problemów, jak na przykład niesłuszne oskarżenie kogoś o przynależność do śmierciożerców. Tak samo będzie z mordercami, recydywistami i drobnymi złodziejaszkami. Funkcja ministra nie powinna być używana do mszczenia się na innych. Właśnie dlatego proponujemy powołanie Rady Starszych, składającej się z trzech osób. Czy będą to kobiety, czy też mężczyźni jest to nieważne, bo cel ciągle pozostaje ten sam.
- Ja się zgadzam – wykrzyknął z tłumu jakiś starszy czarodziej. – Mądrze dziewczyna mówi!
Po jego stronie opowiedziało się kilkadziesiąt osób. W ciągu kolejnych dwudziestu minut ludzie zdążyli przedyskutować między sobą większość kwestii. W ten sposób podzielili się na trzy frakcje. Jedna, z Percym Weasleyem na czele twierdząca, że pomysł ten jest niewiarygodnie głupi. Druga, która na przywódcę obrała sobie zasuszonego staruszka z kilkoma złotymi zębami i twierdząca, że w całości popierają pomysł dziewczyny. Trzecia, która nie miała lidera składała się głównie z osób niezdecydowanych.
Dziewczyna zaklaskała w dłonie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Widzę, że podjęliście już decyzję. Cieszy mnie to bardzo. Teraz jednak musicie zagłosować. Wstęgi koloru czerwonego oznaczają sprzeciw przeciw zaproponowanej przez nas polityce. Wstęgi zielone oznaczają poparcie dla niej. Głosujcie!
Różdżki zostały wycelowane w sklepienie i już po chwili w powietrzu zaroiło się od różnokolorowych wstęg. Kiedy opadły na ziemię okazało się, że najwięcej jest tych zielonych.
- Dobrze –stwierdziła dziewczyna. – Teraz nie pozostaje nic innego, jak wybranie Rady Starszych, gdyż to ona będzie czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów na ministra. Musicie pamiętać, że osoba, której kandydaturę chcecie zgłosić musi być nieprzekupna. Zaczynajcie!
Po blisko trzech godzinach orzeknięto, że w radzie starszych zasiądą: Albus Dumbledore, jako iż jest najbardziej poważaną personą nie tylko w Anglii, ale i na świecie; Nickolas Fogg, jako nagroda za podsunięcie pomysłu na rozwiązanie sytuacji; Julius Bulstrode, startujący z ramienia rodzin czystej krwi.
Teraz pozostał kolejny naglący problem: wybór ministra. Rada starszych miała jedynie kontrolować sytuację i służyć pomocą, ale nie posiadała władzy faktycznej. Tak więc magiczna Anglia nadal nie miała przywódcy.
Po blisko dwudziestogodzinnych obradach jednomyślnie stwierdzono, że najlepszym kandydatem na ministra jest Amos Diggory. Wybór ten tłumaczono faktem, że ofiarą tej wojny został syn mężczyzny, dlatego ma on motywację, by walczyć z Czarnym Panem.

***

Nickolas rozsiadł się w fotelu i spojrzał na swoją towarzyszkę. Nastolatka nie miała już na głowie czapki, ale okularów ciągle nie ściągnęła.
- Ściągnił okulary, Nicole – powiedział miękko mężczyzna. – Masz śliczne oczy.
Dziewczyna prychnęła, jak rozjuszona kotka.
- Po pierwsze – nie jestem Nicole. Mam własne imię. Po drugie – dobrze wiesz Mistrzu, jak moje oczy reagują na światło słoneczne. Może i udało ci się przywrócić mi wzrok, ale teraz wyglądam jak potwór.
- Wcale nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą młodą kobietą, która przeszła więcej niż jakakolwiek inna osoba.
- Nie prawda – westchnęła dziewczyna. – Harry przeszedł więcej. Najpierw zginęli mu rodzice, później był terroryzowany u swojej rzekomej rodziny. Nawet kiedy dowiedział się, że jest czarodziejem był okłamywany. W zeszłym roku zginął jego ojciec chrzestny, a ostatnio chłopak był torturowany. Nie mówiąc już o tym, że ma stempelek na ręce. Czy nadal twierdzisz, że to ja przeszłam więcej?
- Myślałem, że nie podobają ci się twoje oczy.
- Bo nie podobają – warknęła dziewczyna. – Ale do tego drobnego defektu można się przyzwyczaić. Oczy zawsze mogę schować za ciemnymi szkłami. A gdy nie pada na nie światło dnia są nawet całkiem znośne. Harry ma gorzej – kontynuowała. – Jego zna każdy czarodziej w Anglii. Nie mówiąc już o mugolach z Privet Drive, którzy traktują go jak ulicznego chuligana. Mnie nikt nie zna. Jestem tylko anonimową dziewczyną.
- Teraz jesteś uznawana za moją wnuczkę, Nicole.
- Ale nią nie jestem. Naprawdę, chciałabym mieć takiego dziadka, ale to niemożliwe.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała uważnie go obserwować? Nie możemy dopuścić do jego śmierci.
- Czarny Pan go nie wykończy – mruknęła. – Straciłby zbyt dobre źródło informacji.
- Owszem – zgodził się Nickolas. – Jednak nie wyklucza to faktu, że chłopak może nie wytrzymać psychicznie.
- Samobójstwo?
- Nie wiem. Nie widzę przyszłości, a jedynie przeszłość – milczał przez kilka minut. – Bądź jego aniołem stróżem. Chroń go najlepiej, jak potrafisz. Pomóż mu zrozumieć.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Nie wiem nawet, czy jeszcze mnie pamięta.

***

Albus Dumbledore siedział w kuchni Grimmuald Place 12. Kuchnia bardzo zmieniła się od ostatnich wakacji. Na środku zamiast zwykłego dębowego stołu ustawiony został okrągły stół o jednej nodze w kształcie feniksa z rozpostartymi skrzydłami. Teraz pomieszczenie było nie tylko bardziej przyjazne i przestronne, ale również jaśniejsze.
Dyrektor Hogwartu zastanawiał się, jakim cudem został wmanewrowany w Radę Starszych. Nigdy nie chciał mieszać się w politykę, ale nie mógł zrezygnować z zaszczytu, jakim było zaufanie społeczeństwa.
Przez uchylone okno wleciał feniks. Wylądował na przezroczystym blacie stołu i swoimi bursztynowymi oczyma popatrzył na Dumbledore’ a. Przechylił łebek.
- Może masz rację Fawkes – mruknął Albus. – Chyba nadszedł czas, żeby wykorzystać swoje wpływy.

***

Harry leżał na łóżku i nie widzącym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Spojrzał na swoją prawą rękę. Zaklęcia maskujące powoli znikały i miał tego niemiłą świadomość. Na razie mógł sobie pozwolić na założenie zwykłego podkoszulka z krótkim rękawem, ale już niedługo będzie mógł o tym zapomnieć.
Intrygował go też drugi fakt. On miał Znak na prawej ręce podczas gdy większość śmierciojadów miała go na lewej. Nie wiedział, czy to jakiś specyficzny rodzaj wyróżnienia, czy może zwykła pomyłka Gadziny. Szczerze powiedziawszy nie obchodziło go to. Najchętniej w ogóle pozbyłby się tego stempelka, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wyjrzał przez okno. Słońce powoli wychylało się znad horyzontu. Mogła być najwyżej szósta rano. Harry zamknął oczy. Za godzinę wuj Vernon wyjdzie do pracy, więc już za trzydzieści minut będzie śniadanie.
Wstał z łóżka i przeciągnął się, krzywiąc się przy tym z bólu. Plecy ciągle mu dokuczały, mimo iż minęły już ponad trzy tygodnie od powrotu z Wężowego Grodu.
- Śniadanie! – Usłyszał wołanie ciotki Petuni.
Parskał gniewnie, kiedy zakładał na siebie podkoszulek. Zszedł na dół i usiadł przy stole.
Jeśli spodziewał się, że ktokolwiek będzie traktował go inaczej, to grubo się pomylił. Wuj Vernon starał się udawać, że Harry nie istnieje. Dudley omijał go szerokim łukiem, a jeśli już spotkał się z nim na ulicy, to starał się go ignorować. Jedynie ciotka Petunia patrzyła na niego z pewną dozą życzliwości.
W czasie śniadania Harry milczał. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych domowników, ale ignorował je. Spojrzał z niechęcią na kawałek chleba z białym twarożkiem. Nienawidził sera pod każdą postacią.
We włączonym telewizorze leciały poranne wiadomości. Chłopak przysłuchiwał się im jednym uchem. Prezenter mówił o kilku wypadkach samochodowych, w których zginęło łącznie pięć osób, trzy zostały ciężko ranne, a jedna wyszła praktycznie bez szwanku. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał nazwisko „Granger”.
- Nieszczęśliwy wypadek przytrafił się rodzinie Smithów. Mieszkający nieopodal państwo Granger, dentyści z wieloletnim stażem, są zbulwersowani. Pani Granger twierdzi, że teraz nawet we własnym domu nie można być bezpiecznym. Nikt nie wie, co było powodem śmierci całej rodziny Smithów.
Chłopak zacisnął pięści. Dobrze, że Hermionie nic się nie stało. Harry nie miał wątpliwości, że to Grangerowie mieli zginąć.
- Dziękuję – mruknął, odsuwając od siebie nienaruszony posiłek.
Wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
Opadł na łóżko. Ręce położył wzdłuż ciała i zamknął oczy. Uśmiechnął się mściwie. Riddle niedługo dowie się, co to znaczy nie dotrzymywać przysiąg składanych Harry’ emu.

***

Voldemort spojrzał na klęczących przed nim śmierciożerców. To był oddział młodzików, których przyjął w swoje szeregi kilka tygodni temu.
- Więc? – warknął? – Co z Grangerami? Carlos?
- Nie żyją. Wszyscy – odpowiedział potulnie może dziewiętnastoletni chłopak.
- Ile osób?
- Trzy.
- Numer domu?
Młodzieniec podniósł głowę. W jego oczach czaiło się zdziwienie przeplatane strachem.
- Dziewięć – wyjąkał.
Riddle zmrużył oczy. Albo mu się zdawało, albo wyczuwał Pottera. Syknął, kiedy wyczuł strumień myślowy Gryfona.
Z cienia wyłoniła się postać cała ubrana na czarno. Spod obszernego kaptura widać było jedynie zielone oczy. Przybysz podszedł do czwórki ludzi i cały czas patrząc w oczy Czarnemu Panu wysyczał coś.
Riddle uniósł brew. Nie spodziewał się takiej finezji po zwykłym Gryfonie.
- To tylko projekcja – wysyczała postać. – Jestem tutaj tylko umysłem. Oni nawet mnie nie widzą. – Wskazał kulących się śmierciożerców.
Voldemort z zainteresowaniem patrzyła na Pottera. Teraz miał już pewność, że to ze Złotym Chłopcem rozmawia w wężomowie.
- Po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz się ze mną napić herbatki? – sarknął.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział spokojnie Harry. – Przyszedłem jedynie przypomnieć, że mamy umowę. Złamiesz ją i już po tobie. Złożyłeś przysięgę i musisz jej dotrzymać. Takie są zasady.
- Pamiętam zasady – warknął.
- Coś mi się zdaje, że jednak nie bardzo. Pozwól, że przypomnę. Obiecałeś, że nie tkniesz żadnego z moich przyjaciół. Powiem więcej, przysięgałeś, że nie wyślesz na nich swoich piesków. Tymczasem, gdyby nie pomyłka tych trzech durniów zwijałbyś się w potwornych mękach. Doskonale wiem, że to rodzina Hermiony miała zginąć.
- Hermiona jest twoją przyjaciółką, więc nic by jej się nie stało. Natomiast jej rodzice...
- Treść przysięgi dotyczy także rodzin moich przyjaciół – warknął Harry.
W następnej chwili rozwiał się i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie nieme ostrzeżenie.
Czarny Pan spojrzał na kulących się młodzieńców.
- Czy w rodzinie, którą zlikwidowaliście była może siedemnastoletnia dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie?
- Nie – odpowiedział cicho Carlos.
- Durnie! – wrzasnął Czarny Pan.
W ciągu następnej godziny Carlos i jego dwaj towarzysze poczuli, co to znaczy gniew Riddle’ a.

***

Harry ocknął się gwałtownie. Miał wrażenie, że jego ciało jest z cementu. Nie mógł się poruszyć, wszystko go bolało. Silnik przejeżdżającego po ulicy samochodu zdawał mu się trzy razy głośniejszy niż w rzeczywistości.
Jęknął zwijając się w kłębek. Takie wyprawy na odległość są bardzo męczące. Teraz wiedział już, czemu Pablo nigdy nie pozwalał mu zapuszczać się w meandry umysłu Gada. Chociaż z drugiej strony, kiedy robił to w marcu nie był taki zmęczony.
Potrząsnął głową odganiając mroczki sprzed oczu. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, więc poza ciałem był przez blisko godzinę. To dziwne, bo wydawało mu się, że jego wyprawa trwała może dwadzieścia minut, a i to niekoniecznie.
Otrząsnął się i zszedł na dół. Ciotka Petunia stała przy telefonie i rozmawiała z kimś. Wszedł do kuchni i nalał sobie wody do szklanki. Mentalna rozmowa z Riddlem była bardzo męcząca.
Pół godziny później został wysłany po zakupy. Następnego dnia na kolację miała przyjechać rodzina przełożonego wuja Vernona. Dursley od kilku lat starał się o podwyżkę i awans.
Spojrzał na listę, którą zrobiła Petunia. Jęknął z rozpaczą. Tego żarcia wystarczyłoby na wykarmienie plutonu wojska i jeszcze prawdopodobnie zostałyby resztki dla psów i kotów.
W sklepie jak zwykle został potraktowany jak chuligan. Uśmiechnął się przepraszająco do ekspedientki. Zapłacił i wyszedł na zewnątrz.
W drodze powrotnej spotkał Jessicę. Dziewczyna bez słowa dołączyła do niego i odebrała jedną z toreb. Chciał zaprotestować, ale machnęła lekceważąco ręką.
- Chciałabym ci podziękować – mruknęła po kilku minutach marszu. – Za to, co zrobiłeś wtedy… tam.
- W Wężowym Grodzie – podsunął. – A właściwie… ty to wszystko pamiętasz?
Skinęła głową.
- Dziwne, bardzo dziwne – westchnął Harry. – W takich przypadkach modyfikuje się pamięć.
- Modyfikuje? – zapytała niepewnie nastolatka. – Jak to, modyfikuje?
- Jest takie jedno zaklęcie. A jak wygląda cały proces, nie mam pojęcia. Umysł nie jest moją domeną.
- A co jest?
- Walka, quiddich, to taka gra – wyjaśnił szybko widząc jej zdziwioną minę. – No i jeszcze niekontrolowane wybuchy. Te ostatnie są bardzo wkurzające i jeszcze bardziej męczące, ale można się przyzwyczaić.
Weszli do parku. To była najkrótsza, ale i najbardziej niebezpieczna droga na Privet Drive.
Dziewczyna zastanawiała się, kim też mógł być ten chłopak. Była pewna, że Potter nie jest zwykłym ulicznym chuliganem. I na pewno nie chodził do Brutusa. Spojrzała na jego zamyśloną twarz. Musiała przyznać, że był przystojny, chociaż jego oczy miały jakiś taki pusty wyraz. Zupełnie, jakby nic go nie obchodziło.
- Kim ty właściwie jesteś?
- Czarodziejem. Przeklętym. Kogo to obchodzi? – odpowiedział po chwili wahania. – Połowa magicznej społeczności chce mnie zabić, druga wynieść na piedestały. A ja chcę mieć święty spokój.
Przyspieszył nieco kroku. Minął staruszkę spacerującą z psem i wysokiego mężczyznę, pędzącego gdzieś na rowerze. Harry szedł nie oglądając się za siebie i Jessica, chcąc nie chcąc musiała przyspieszyć.
Dziewczyna nie była głupia i widziała, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko, jak ma o to zapytać.
W końcu doszli na Privet Drive. Jessica, jako iż miała mniej toreb otworzyła drzwi. Przeszli przez niewielki przedpokój i weszli do kuchni. Petunia właśnie przeglądała swoje książki kucharskie.
Nastolatka przywitała się serdecznie z kobietą. Obie usiadły przy stole i zaczęły cichą rozmowę. Harry schował zakupy i zrobił dla nich herbatę. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta.
Zadzwonił telefon. Ciotka Petunia sięgnęła po słuchawkę i przez chwilę prowadziła przyciszoną dyskusję. W końcu wzruszyła ramionami i podała słuchawkę chłopakowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony.
- Jakaś Hermiona – mruknęła pani Dursley.
Dopiero teraz Harry przypomniał sobie o porannych wiadomościach.
- Hermiona? – odezwał się niepewnie.
Panna Granger milczała przez kilka minut, a potem wybuchła płaczem. Z jej chaotycznej wypowiedzi Potter zrozumiał jedynie, że jego przyjaciółka jest przerażona i boi się, że następnym razem śmierciożercy nie popełnią błędu i zaatakują właśnie ją i jej rodzinę. Później stwierdziła, że jak najszybciej musiała z kimś porozmawiać, a spośród wąskiego grona jej znajomych zna tylko numer Harry’ ego. Sowy nie mogłaby wysłać, ponieważ takowej nie posiada.
Harry pozwolił dziewczynie wypłakać się. Cierpliwie wysłuchał jej zwierzeń.
- Nie martw się Hermi. Wszystko będzie dobrze. A o Riddle’ a się nie martw. Nie zaatakuje ani ciebie, ani twojej rodziny. Już moja w tym głowa.
Dziewczyna podziękowała za słowa otuchy. W jej głosie jednak słychać było wątpliwości i smutek. Gdy Harry zapytał o co chodzi, dziewczyna oświadczyła, że jej rodzice panicznie się boją i nie chcą puścić jej do szkoły we wrześniu.
Potter zamknął oczy. Wiedział, że teraz Hermiona nie umiałaby żyć w innym świecie. Przez te sześć lat przesiąkła magią, jak tylko się dało. Poza tym miał pomysł na zapewnienie im dodatkowej ochrony.
- Hermiona, czy w pobliżu jest któreś z twoich rodziców? Jeśli tak, to daj mi z nimi chwilkę porozmawiać.
Po kilku minutach usłyszał w słuchawce głęboki głos pana Grangera.
- Dzień dobry, mówi Harry Potter – chłopak z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę. – Podobno nie chce pan puścić Hermiony do szkoły.
Mężczyzna potwierdził. Bał się o córkę i nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Rozumiem pana obawy – stwierdził rzeczowo Harry. – Z przykrością jednak stwierdzam, że nie ma pan racji. Voldemort atakuje wszystkich, bez względu na to, kim są nieszczęśnicy. Mogę pana zapewnić, że was ten potwór nigdy nie tknie. Przynajmniej, dopóki Hermiona jest moją przyjaciółką. Chciałbym też zaproponować pewien układ. Porozmawiam z odpowiednimi osobami i załatwię wam ochronę całodobową. Czy reflektowałbym pan na coś takiego?
Po chwili zastanowienia padła potwierdzająca odpowiedź. Potter odetchnął z ulgą. Teraz pozostało jedynie znaleźć jakiegoś zakonnika i namówić go na rozmowę z Dropsem. Harry pożegnał się z Grangerami i przerwał połączenie.
Pani Durlsey kazała Harry’ emu odprowadzić Jessicę. Dwoje nastolatków szybko wyszło z domu pozwalając kobiecie zająć się przygotowywaniem obiadu.
Zatrzymali się w parku i usiedli na jednej z niezniszczonych ławek. Dziewczyna chciała koniecznie dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, ale chłopak nie był skoro do rozmowy. Czujnie rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z Zakonu.
Wstał i podszedł do gęsto rosnących krzaków.
- Wyjdź Dung. Wiem, że tam jesteś. Twój odór czuć na kilometr – stwierdził pogodnie. – Nie martw się, Jessica jest wtajemniczona.
Gałęzie zaszeleściły i po chwili wyłonił się z cienia przygarbiony mężczyzna o potarganych włosach. Spojrzał na Harry’ ego z niebotycznym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Skąd wiedziałeś, że cię pilnuję?
- Znam Dropsa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści sobie pilnowania Złotego Chłopca. A teraz posłuchaj uważnie. Pójdziesz do Dumbledore’ a i powiesz mu, żeby załatwił ochronę dla Hermiony i jej rodziców. Całodobową. A najlepiej niech sam się tam uda i porozmawia z państwem Granger. Zrozumiałeś?
- Aha.
- W takim razie idź do niego.
- Teraz?
- Nie, za pół roku. Oczywiście, że teraz.
Mężczyzna wymruczał coś z rozdrażnieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął lusterko. Przez chwilę wpatrywał się w nie intensywnie. W końcu stuknął w nie różdżką. Znowu wymamrotał kilka niewyraźnych słów, których Harry nijak nie mógł rozszyfrować.
- Za chwilę pojawi się tutaj ktoś z zakonu, żeby mnie zastąpić. Dopiero wtedy będę mógł przekazać twoją wiadomość.
Harry skinął głową i wrócił na ławkę. Jessica wpatrywała się w niego zdziwionym wzrokiem, który chłopak za wszelką cenę starał się ignorować.
Wstali z ławki i powolnym krokiem skierowali się do domu nastolatki.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Carmen Black
post 27.12.2007 19:52
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 94
Dołączył: 16.04.2005
Skąd: Z Piekła...




Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak weny i szkoła nie działają na mnie zbyt dobrze.
Pozdrawiam,
Carmen Black


ROZDZIAŁ 22
Zdradzone zaufanie


Uczniowie byli zafascynowani Klubem Pojedynków. Przez całą niedzielę wszyscy rozmawiali tylko i wyłącznie o pojedynku Harry’ ego z Carmen. Starsi adepci sztuk magicznych wiedzieli, że ta dwójka zna się nie od dziś, a nawet nie od roku. W końcu byli rodziną, a to do czegoś zobowiązywało. Czarna Magia w ich wykonaniu również nikogo nie oburzała. Blackowie byli czarnomagiczną rodziną od pokoleń, a Potter… Ten zadawał się z piratami, więc to pewnie oni go tego nauczyli.
Morgana la Fay była zdziwiona poziomem ich wiedzy, jak i sposobem walki. Honorowym, a jednak pełnym niedostrzegalnych dla postronnego obserwatora oszustw. Zdawało się, że tylko ona dostrzegała niebezpieczeństwo związane ze znajomością przez nich zaklęć, które w normalnych warunkach powinny zostać uznane za niebezpieczne. Warunki, niestety, były niezbyt normalne. Wojna szalała w najlepsze, choć Czarny Pan nie atakował. Zdarzały się za to pojedyncze incydenty. Tu pojawiła się grupka wojowniczych Nosferatu, tam kogoś spotkał niemiły wypadek, a w Ministerstwie Aurorzy zaczynali się buntować.
Snape, po usłyszeniu informacji przyniesionych przez Morganę, długo zastanawiał się, dlaczego Potter ma eliksirozę. Jedyny logiczny wniosek, jaki udało mu się wymyślił, to ten, że choroba była efektem niewoli, czymś w rodzaju systemu obronnego. W końcu w Wężowym Grodzie próbował wielu eliksirów torturujących.
Albus Dumbledore słyszał oczywiście o incydencie w Klubie Pojedynków. Był mocno zaniepokojony faktem, że Gryfon i Ślizgonka dali pokaz Czarnej Magii, ale w gruncie rzeczy nic nie mógł na to poradzić. Co prawda mógłby ich wyrzucić, ale wtedy istniało ryzyko, że staną się źli. Zresztą, byli już pełnoletni i dopóki nie zaczną szkolić młodszych uczniów, to mogli sobie spokojnie egzystować. Tylko trzeba będzie mieć ich na oku, bo jeszcze zechcą roznieść szkołę w proch, albo potraktować młodego pana Malfoya jakimiś paskudnymi klątwami.

***

Trwała właśnie kolacja, kiedy do Wielkiej Sali wleciała duża, czarna sowa. Zatoczyła nad stołami krąg i wylądowała przed Harrym. Do jej nóżek przywiązana była sporych rozmiarów paczka i koperta, również czarna, zalakowana białym lakiem. Miniaturowy Mroczny Znak szczerzył się do niego upiornie.
- Jak już mówiłem, kompletny brak wyczucia czasu – wymamrotał do siebie. – Jak ty na randki chodziłeś, Tom?
Wyciągnął różdżkę i zamachał nią nad listem. Nie odkrył w nim żadnych złowróżbnych uroków, więc uspokojony otworzył go. Przebiegł wzrokiem po kilku linijkach równego pisma. Zmarszczył brwi. Z przeczytanych właśnie informacji wynikało, że w paczce znajduje się „żywy inwentarz płci żeńskiej, wymagający starannej opieki i nadania imienia”, podpisano: TMR.
Hermiona znad ramieniem Harry’ ego próbowała czytać list, ale widziała jedynie niezrozumiałe linie. Z uwagą śledziła wykonywane przez Harry’ ego czynności. Kiedy z niecierpliwą miną zdarł papier z paczki, a później z fascynacją wpatrywał się w jej wnętrze, pochyliła się jeszcze bardziej. Krzyknęła, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- To… to wąż jest – jęknęła.
- Zaiste, choć to wężyca, jeśli mam być szczery – mruknął chłopak. – Nie martw się, Hermiono, ten gatunek jest wyjątkowo spokojny.
- Spokojny? – prychnęła. – Jad tego czegoś zabija w ciągu kilku, do kilkudziesięciu minut, a ty mi mówisz, żebym się nie martwiła?
- To tylko wąż koralowy. Jest niegroźny, jeśli nie będziesz go drażnić. W dodatku to straszny leń – tłumaczył jak małemu dziecku. – No spójrz na niego. Czyż nie jest śliczny?
- Nie wiem, co w nim widzisz pięknego – westchnęła przeciągle. – W dodatku można mieć tylko jedno zwierzę, a ty masz już dwa. Myślisz, że dyrektor zgodzi się na kolejne?
Harry uśmiechnął się tajemniczo.
- Kto ci to przysłał? – zapytał Ron, który do tej pory biernie przysłuchiwał się rozmowie.
- Powiedzmy, że ktoś, kogo wolałbyś nie spotkać nocą w ciemnym zaułku.
Po tych słowach spopielił list, wstał i zabrał ze sobą paczkę. Sowa, do tej pory zajęta skubaniem kawałków ciasta poderwała się do lotu i usiadła mu na ramieniu. Skierował się w stronę wyjścia i ignorując nachalne spojrzenia uczniów poszedł do dormitorium.
Tymczasem Draco Malfoy ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Potter. Ślizgon znał tego ptaka. Atena należała do jego ojca. Zastanawiał się tylko, czemu to właśnie Gryfon otrzymał przesyłkę, a nie on.
Ron spojrzał na Hermionę zdziwionym wzrokiem.
- Kto, u diaska, przysłał mu węża? – zapytał nieco głośniej niż powinien.
Większość twarzy zwróciło się w jego stronę. Chwilę później Black zaczęła dziko rechotać. Poderwała się ze swojego miejsca i podeszła do stołu Gryffindoru. Opadła na miejsce dotychczas zajmowane przez Pottera.
- Jakiego węża?
Nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy zaczęli udawać, że są bardzo zajęci swoimi posiłkami. Warknęła zirytowana.
- Neville, powiedz mi tu zaraz o jakiego węża chodzi. Te dzieci są niewychowane, więc chociaż ty bądź dżentelmen i odpowiedz damie w potrzebie.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Zdążył już przyzwyczaić się do jej spaczonego poczucia humoru, więc bez problemu mógł zapanować nad atakiem śmiechu.
- Harry dostał węża koralowego. Samicę. Zgadnij od kogo.
- Myślisz, że Gadzinie się nudzi?
- Powiedziałbym, że jest to wielce prawdopodobne. I strasznie Ślizgońskie.
- Potraktuję to jako komplement.

***

Czarny Pan krążył po swojej komnacie. Już wczoraj wysłał Potterowi prezent, więc, jeśli jego tak zwani przyjaciele potrafią myśleć, to powinni domyśleć się, że coś jest nie tak. Chyba rzeczywiście było, skoro sprezentował chłopakowi węża. Voldemort nigdy nie dawał prezentów, nawet kiedy był tylko zwykłym Tomem Marvollo Riddle.
Nagini obserwowała mężczyznę ze znudzeniem. Odkąd nie mógł otwarcie organizować ataków zaczynał wariować. Musiała jednak przyznać, że Potter potrafił go ustawić. Dzieciak nawet nie użył magii, a już kontrolował Lorda, choć żaden nie zdawał sobie z tego sprawy.
Do pomieszczenia wleciała czarna sowa i usiadła na stole, wyciągając nóżkę w stronę czarnoksiężnika. Zdawało się, że w jej paciorkowatych oczkach króluje odraza.
Voldemort ostrożnie rozwinął pergamin.

Cześć Tom,
Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak sentymentalny. Dzięki za węża, jest śliczny! A żebyś ty zobaczył minę Hermiony… po prostu mistrzostwo świata. Jeszcze raz dziękuję. Ta panienka, którą mi podesłałeś jest bardzo inteligentna i wreszcie mam kogoś, z kim mogę rozmawiać na poziomie.
Pozdrów ode mnie Nagini, jeśli możesz, oczywiście.
HP


Zmiął list i rzucił go na podłogę. Wszystko szło nie tak, jak powinno. Potter „dziękował”, jemu ze wszystkich ludzi na ziemi. Był do tego tak bezczelny, że zwracał się do niego, jak do swojego kolegi. O nie, on nie będzie tego tolerował.
- Glizdogon!
Nagini uniosła swój łepek i ze zdziwieniem spojrzała na swojego pana.
- Masz pozdrowienia od Pottera – wysyczał nawet na nią nie patrząc. – Cholerny bachor.
Wąż zwinął się w kłębek i z zadowolonym syczeniem ułożył głowę na swoich splotach. Nagini nie wiedziała czemu, ale lubiła Pottera, więcej nawet, szanowała go. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt.

***

Był środek nocy, kiedy Harry poczuł, że coś jest nie tak. Uchylił powieki i zaraz potem zacisnął je, próbując wmówić sobie, że to co widzi jest tylko fikcją. Niestety, naprawdę pochylał się nad nim widmowy bazyliszek, z połyskującymi w świetle księżyca łuskami.
- Spokojnie, Harry Potterze – zwierzę odezwało się w wężomowie. – Jestem Sereus, strażnik Hogwartu, jeden ze strażników. Do zamku próbuje dostać się osobnik, który twierdzi, że musi się z paniczem zobaczyć. W tej chwili pilnuje go Leo.
Harry spoglądał na Sereusa ze zdziwieniem. Pierwszy raz widział go na oczy, a ten nawet słowem nie raczył mu wspomnieć o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku zachowywał się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
- Ubierz się, chłopcze, a ja w tym czasie wszystko ci wytłumaczę.
Chłopak niepewnie skinął głową, ciągle z dystansem patrząc na bazyliszka.
Gigantyczny wąż pokrótce wyjaśnił, że strażników jest czterech, tak jak czterech było założycieli. Zazwyczaj nie widzi ich żaden z uczniów, choć czasem zdarza się, że jakiś wyjątkowo potężny magicznie student jest w stanie ich dostrzec. O ich istnieniu wiedzą wszyscy nauczyciele, ale tylko Dumbledore, McGonnagall i Snape ich widzieli. Teraz również Harry dostąpił tego zaszczytu, gdyż jest potomkiem Godryka i Salazara.
- Teraz wskakuj, chłopcze. W ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce.
- Nie chciałbym cię urazić – zaczął Harry, – ale ty jesteś niematerialny.
- Nie szkodzi. Po prostu na mnie wejdź, przeteleportuję nas do bramy.
Potter chcąc nie chcąc dosiadł tego dziwnego wierzchowca. O dziwo mógł nie tylko zobaczyć jego cielsko, ale także je wyczuć. Chwilę później znalazł się na błoniach. Chłodny wiatr przenikał go do szpiku kości, ale zignorował nieprzyjemne uczucie.
W pobliżu zauważył wielkiego gryfa, który swoimi szkarłatnymi ślepiami wpatrywał się w samotną postać stojącą poza bramą wjazdową na tereny zamku. Było zbyt ciemno, żeby mógł rozpoznać, kto jest tym osobnikiem. Miał ochotę podejść bliżej, ale gryf napawał go lękiem.
- To Leo – przemówił Sereus. – Jest jeszcze Ro i Mel, mistrzowie w skradaniu się i złośliwości. Spokojnie, Leo nic ci nie zrobi. W gruncie rzeczy Leo to bardzo miły osobnik.
Gryfon wolał nie sprawdzać, jak miły jest Leo. Przemógł się i podszedł do bramy, jednak dopiero kiedy przyświecił różdżką, udało mu się rozpoznać Lokiego.
- Witaj, co cię tu sprowadza?
- Ostrzeżenie. Jutrzejszej nocy będzie atak na Hogsmeade.
- Nosferatu?
- Tak. Sprzymierzeni z Czarnym Panem. Około setki. Do tego kilku arystokratów. Działają na własną rękę, choć za podszeptem Lorda. Ściągnij posiłki, sam nie dasz rady.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i po przejściu kilku kroków zniknął z charakterystycznym trzaskiem. Harry stał jeszcze kilka minut w bezruchu. Z letargu wybudziło go coś mokrego i lepkiego, co łaskotało go w rękę. Spojrzał, w tamtą stronę i uśmiechnął się. Łaszący się do niego Leo wyglądał wprost uroczo i niesamowicie komicznie.
- Dotransportujcie mnie do kwater Yennefer Malfoy, proszę.
Sereus przytaknął i poczekał aż Harry wgramoli się na jego grzbiet.
Chłopak bez zbędnych ceregieli wparował do sypialni blondynki. Swoim krzykiem byłby w stanie obudzić nawet umarłego, a co dopiero wampira o wyczulonych zmysłach. W oczach Vipery pojawiły się błyski wróżące delikwentowi śmierć, ale zaraz potem się uspokoiła. Tylko Harry był w stanie wpaść jak burza do jej pokoju i narobić rabanu, jakby co najmniej goniło go stado hipogryfów, choć te stadnie bynajmniej nie żyły.
- Co jest? – warknęła.
- Atak jest. – Uśmiechnął się beztrosko. – Jutro w nocy. Potrzebna będzie pomoc twoich przyjaciół z Francji.
- Czemu? – burknęła.
- Bo z setką Nosferatu nawet ja nie dam sobie rady.
- Gdzie?
- Hogsmeade i być może zamek. Teraz życzę miłej nocy, chciałbym się w końcu wyspać. Resztę wiadomości prześlę z samego rana lusterkiem.
Yennefer zamrugała, ale chłopaka już nie było. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Furii udało się przemierzyć niemal cały zamek i nie wpaść na żaden patrol. Czasami ten dzieciak naprawdę ją zaskakiwał.

***

Tak, jak chłopak obiecał, już o siódmej przesłał wiadomość. Vipera kilkakrotnie ją przeczytała, zastanawiając się, czy to aby nie żart, ale niczego się nie doszukała. Westchnęła przeciągle, wsypując garść proszku Fiuu do kominka, a później wsadziła do niego głowę.
Już po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiły się eleganckie buty na niewielkim obcasie. Ich właścicielka usiadła na fotelu i z zainteresowaniem spojrzała na blondynkę.
- Witaj, mamo. – Uśmiechnęła się. – Mam prośbę.
- Jak zwykle – prychnęła kobieta. – Co tym razem?
- Jak dawno Jenissera była na ostatnim polowaniu?
- Dawno. Czyżbyś wiedziała o jakimś ataku?
- Tak. Dziś w nocy, Hogsmeade. Sami nie damy rady ich odeprzeć. Będzie ich dużo, koło setki.
- My? Jacy my?
Yennefer zaklęła w myślach. Dlaczego przy swojej matce zawsze mówiła za dużo? Teraz będzie musiała powiedzieć o Harrym i przy okazji zdradzić, że jest on Łowcą.
- Ja i przyjaciel. Jeśli ściągniesz Jenisserę to go poznasz.
- Czyżbyś miała kogoś na oku?
- Chwilowo nie, ale kto wie?
Gdy Vipera przerwała połączenie, kobieta jeszcze przez chwilę siedziała bez ruchu. W jej piwnych oczach pojawił się fanatyczny błysk. Tak, jej klan dawno nie był na polowaniu, a tu najwyraźniej szykowało się coś większego. Teraz pozostawało tylko porozumieć się z Najstarszą i namówić ją na spuszczenie psów z łańcucha.

***

Cały dzień minął wyjątkowo spokojnie. Tylko Harry chodził podenerwowany, burcząc na wszystko i na wszystkich. Po lekcjach zamknął się w dormitorium w towarzystwie misia, którego podarowała mu Sienna.
Usłyszał ciche syczenie od strony drzwi. Ano tak, zapomniał o wężu. Właściwie od ostatniego wieczora nie zamienił z nim ani jednego słowa. Zresztą to zwierzę było tak leniwe, że większą część dnia spędzało w swoim pudełku, a w nocy wychodziło na żer. Póki co, Harry stworzeniem nocnym zdecydowanie nie był, więc nie miał okazji do głębszego poznania swojego towarzysza.
- Masz ty w ogóle jakieś imię? – zapytał w wężomowie.
Stworzenie uniosło swój łepek i popatrzyło na niego, jakby się zastanawiało, czy warto udzielać odpowiedzi. W końcu jednak zaprzeczyło. Węże nie mają imion – stwierdziło z rozbawieniem – węże to węże, a nie psiaki, które można wyprowadzić na spacer.
- Więc jak mam się do ciebie zwracać? Hej, wężu!, czy jakoś inaczej? – nie dawał za wygraną Harry.
- Sisse, jeśli już koniecznie musisz mnie obrażać.
Chłopak wiedział już, czemu Gad przysłał mu tego konkretnego osobnika. Po prostu człowiek o słabych nerwach nie byłby w stanie z nim wytrzymać. Niestety, ostatnimi czasy to Potter grał wszystkim na nerwach, a co za tym idzie nauczył się, jak trzymać swój zły humor na wodzy.
Z niepokojem patrzył w okno. Nie miał pojęcia, czy Viperze udało się namówić Jenisserę do pomocy, ale jeśli tak, to szanse w walce z Nosferatu znacznie wzrastały. Objął pluszaka, wiedząc, że jest już za stary na zabawki. Przymknął oczy, jeszcze tylko kilka godzin dzieliło go od prawdopodobnie największej bitwy, w jakiej dotychczas brał udział.
Wziął kilka głębokich oddechów, ale uspokoił się dopiero, kiedy Yennefer przesłała mu wiadomość, że francuskie wampirzyce pomogą im w walce. Z kufra wyciągnął rolkę pergaminu, pióro i atrament. Na jutro na transmutację miał napisać o animagii, z uwzględnieniem wszystkich za i przeciw wybrania zwierząt będących przedstawicielem poszczególnych nisz ekologicznych.
Dopiero około dziesiątej postanowił przebrać się w coś wygodniejszego i pójść do kwater Yennefer, skąd bliżej było do wyjścia. Gdy po piętnastu minutach wyszedł z łazienki Ron, który poszukiwał czegoś w swoim kufrze, dziwnie na niego spojrzał.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytał podejrzliwie.
- Można tak powiedzieć. – Założył skórzaną kurtkę. – Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.
Wychodząc trzasnął drzwiami. Przez Pokój Wspólny przebiegł na tyle szybko, że Hermiona nie zdążyła go zatrzymać. Na korytarzach musiał uważać, żeby nie wpaść na żadnego z nauczycieli, ale nie sprawiało mu to większych problemów, skoro rok wcześniej niemal zawsze rano przemykał się do Pokoju Życzeń.
Zdziwiony Ron po kilku minutach dosiadł się do panny Granger. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, ale ten wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, gdzie wyszedł Harry.

***

Jenissera w pełnym rynsztunku bojowym wyglądała wspaniale. Kilkadziesiąt kobiet, ubranych w bordowe stroje obszyte złotą nicią i ze znakiem róży na tle ognia wyszytym na plecach, uzbrojone było przeważnie w miecze. Część dzierżyła w dłoniach coś, co wyglądało jak wachlarz lub po prostu broń palną wszelkiej maści. Wśród przybyłych Francuzek znalazło się też kilka wil, które miały za zadanie pilnować ludzi i szkoły. Te miały ze sobą różdżki i łuki.
Kiedy Harry i Yennefer przybyli na miejsce, wojowniczki już zajęły strategiczny miejsca. Jedynie piątka z nich stała na centralnym placu wioski. Vipera przywitała się ze swoją matką. Jedna z towarzyszących jej niewiast krytycznym wzrokiem obrzuciła Pottera.
- Co robi tu to chuchro? – warknęła. – Będzie tylko przeszkadzał. Pewnie nawet bić się nie umie.
Harry wykrzywił wargi w drapieżnym uśmiechu. Nie odezwał się jednak. Zamiast tego spojrzał na Yennefer, która odpowiedziała tym samym. Blondynka wymamrotała kilka niewyraźnych słów i pociągnęła za sobą resztą. Chłopak natomiast oparł się o ścianę jednego z budynków.
Już dwadzieścia minut później znikąd pojawiły się zakapturzone postacie. Rozlazły się po całej okolicy, ale wtedy zaskoczyły je członkinie Jenissery. Po kilku minutach również Harry został zauważony.
W jego stronę skierowało się dwóch rosłych mężczyzn. Mieli najprawdopodobniej ukrytą broń, bo chłopiec jej nie zauważył. Nie poruszył się, kiedy stanęli po obu jego stronach. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy poczuł, że są zdecydowanie zbyt blisko.
- Nie powinieneś być teraz w szkole? – zapytał ten po prawej. – To niebezpiecznie chodzić samemu po nocy.
- Kto powiedział, że jestem sam? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Jakoś nikogo tu nie widzę.
Potter wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. W jego ręce pojawił się sztylet, który zgrabnym pchnięciem wbił się w serce wampira.
- Ale czujesz, prawda? – zapytał Gryfon, przywołując miecz i ścinając głowę drugiemu przeciwnikowi, który próbował go przygwoździć do ściany.
Wyszedł z cienia i powolnym krokiem ruszył w stronę największej walki. Od czasu do czasu niby od niechcenia machał mieczem. Starał się kontrolować, żeby nie wpadł w furię i nie powyrzynał wszystkich, łącznie z Jenisserą. Niestety, kiedy miał w ręce miecz stawał się kimś innym. Przestawał być Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył; stawał się Harrym Potterem, Chłopcem, Który Przeżył By Zabijać.
Pobiegł w stronę, z której do jego uszu dobiegł przerażony wrzask.
Yennefer walczyła jak lwica, choć była skrytobójcą. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się na polu walki, w otwartej przestrzeni, gdzie śmiertelny cios może paść z każdej strony. Teraz otoczyli ją, wyczuwając, że nie będzie w stanie się obronić. Przeklęci Nosferatu i ich instynkt!
Pierwszy cios spadł nagle. Na jej policzku pojawiła się krwawa szrama. Syknęła cicho. Z przerażeniem dostrzegła, że ten sam osobnik, który zadrapał ją pazurem, unosi do góry miecz. Na szczęście nie dane mu było zadać ciosu, bo coś małego i niesamowicie szybkiego przebiło się przez jego serce i wbiło w głowę kolejnego Nosferatu. Obaj padli na ziemię, a chwilę później dosłownie wyparowali, przy akompaniamencie smrodu spalanego mięsa.
Harry dopiero po raz pierwszy użył broni palnej i stwierdził, że zdecydowanie mu ona nie odpowiada. Była zbyt brutalna, nawet jak na nieumarłych. Wpadł między pozostałych przy życiu Nosferatu. Ostrze jego miecza już wcześniej było skąpane we krwi, ale teraz nawet on był nią upaprany. Jego ruchy były niemal automatyczne, tak jak uczył go Louis „nie myśl, czuj”.
Kątem oka spojrzał na Yennefer. Otrząsnęła się już z szoku i starała się mu pomóc, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Uchylił się przed pięścią, odcinając delikwentowi rękę i wbijając miecz w serce. Wyszarpnął rewolwer i rzucił go Viperze. Dopiero teraz zaczęła sobie lepiej radzić.
Poczuł uderzenie z prawej strony. Chwilę później zarejestrował, że coś ostrego przejeżdża mu po boku. Ciepła ciecz spłynęła po biodrze. Przyjemne odrętwienie powoli zaczęło opanowywać jego ciało. Ostatkiem świadomości chwycił miecz w lewą rękę i ściął przeciwnika.
Potem zapanowała ciemność.

***

Dumbledore nerwowo krążył po swoim gabinecie. Z samego rana Ron i Hermiona poinformowali go, że Harry zniknął. Wyrazili przy tym nadzieję, że skoro takie sytuacje zdarzały się już w wakacje, to chłopak wróci na lekcje. Niestety, ten nie dawał znaku życia.
Dyrektor spojrzał na Fawkesa, który nucił cichą melodię, mającą na celu uspokoić mężczyznę. W bursztynowych oczach ptaka migotało coś niepokojącego. Albus westchnął. Na śniadaniu powinien ogłosić, że Potter znowu zniknął. Skierował się w stronę drzwi, bezgłośnie modląc się, żeby dzieciak wrócił.
Siedząc na swoim miejscu przy stole prezydialnym nie mógł nie zauważyć, że Yennefer Malfoy jest podenerwowana. Co chwilę nerwowo spoglądała w stronę drzwi, a jej posiłek przypominał bezkształtną mamałygę, w której z trudem dało się rozpoznać owsiankę. Ron i Hermiona też rozglądali się na boki, podobnie jak cały stół Gryffindoru.
Dyrektor już miał zamiar wstać, ale przeszkodziło mu w tym nagłe otwarcie się drzwi. Wszedł przez nie, nie kto inny, jak sam Harry Potter. W prawej ręce trzymał zwinięty w rulon pergamin, a w lewej czarną walizkę. Ignorując zaciekawione spojrzenie uczniów skierował się do stołu nauczycielskiego.
Severus Snape zdziwił się trochę ubiorem chłopaka. Jeszcze większe było jego zdziwienie, kiedy chłopiec zatrzymał się przed nim i przed Yennefer. Kobiecie podał pergamin, a z walizki wyciągnął pudełko, takie, w jakich zazwyczaj przesyła się niebezpieczne lub rzadkie składniki do eliksirów.
- Pozdrowienia od Jezebel – powiedział, podając je Severusowi.
Mężczyzna popatrzył na chłopaka, z nutą zainteresowania. Zmarszczył brwi, patrząc na strój Pottera. Dałby sobie rękę odciąć, że w takim samym ubraniu za młodu chodził Amadeusz. Tak, bez wątpienia były to ciuchy Amadeusza. Można to było poznać po ledwie widocznym rysunku płomienia znajdującym się na kurtce. Podobnie jak na skórzanych spodniach i czerwonym bezrękawniku.
Yennefer w międzyczasie skończyła czytać list. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie, jeszcze spotęgowane przez fakt, że wylądowała przed nią czarna walizka. Otworzyła ją pełna nabożnego skupienia. Oczy zabłyszczały jej podekscytowaniem. Bez zbędnych ceregieli wyciągnęła ze środka butelkę Burgunda i podała ją Harry’ emu.
- Musiałeś im zaimponować. Jenissera rzadko dzieli się swoimi najlepszymi winami – mruknęła cicho.
Harry skinął głową. Odwrócił się na pięcia i skierował w stronę wyjścia. Tymczasem Vipera zaczęła przeglądać zawartość przesyłki. Po chwili oderwała się od tego zajęcia i spojrzała na wychodzącego chłopaka.
- Młody, wiesz ile to jest warte?! – krzyknęła, kiedy był w połowie Wielkiej Sali.
Odwrócił się w jej stronę.
- Zapewne dużo – odpowiedział.
- Tak – prychnęła. – Za to można kupić co najmniej połowę magicznej Europy!
- Więc będziemy cholernie bogaci! – Rozłożył ramiona.
Draco wzrokiem śledził Pottera. Chłopak utykał i był bledszy niż zazwyczaj. Nie mówiąc już o tym, że ubrany był jak ostatnia dziwka. To zdecydowanie nie pasowało do wizerunku Złotego Chłopca. I skąd on, na Slytherina, znał Yennefer? Musiał się tego dowiedzieć. Koniecznie.

***

Jeszcze zanim Harry zdążył się przebrać, do dormitorium wpadł zdyszany Ron i poinformował, że Harry ma natychmiast zjawić się u dyrektora. Ten zmarszczył gniewnie brwi, ale udał się pod chimerę. Czekał tam na niego Mistrz Eliksirów w towarzystwie Yennefer. Oboje wyglądali na równie zdziwionych, jak Harry się czuł. Snape wypowiedział hasło i całą trójką weszli na schody.
Dumbledore zaproponował im po filiżance herbaty i, jak zwykle, cytrynowego dropsa. Wszyscy zgodnie odmówili, zajmując wskazane wcześniej krzesła. Dyrektor przez chwilę uważnie na nich patrzył.
- No dobrze – powiedział w końcu. – Czy któreś z was zechce mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?
Severus wzruszył ramionami. On chyba najmniej wiedział.
- Oczywiście – Harry skinął głową. – Tylko niech pan sprecyzuje pytanie.
- Kiedy poznałeś, pannę Malfoy?
- Pierwszego września.
- Panno Malfoy? – zwrócił się do zamyślonej dziewczyny.
- Mówi prawdę.
Severus był szpiegiem z doświadczeniem i kłamstwo potrafił wyczuć na milę. Ta dwójka śmierdziała tym jak najprawdziwsze skunksy, a dyrektor niczego nie zauważył.
- Severusie, co dostarczył ci Harry?
- Składniki do eliksirów: srebrnego skarabeusza i płatki czarnej róży.
Mężczyzna skinął głową i przeniósł wzrok na Yennefer. Ta uśmiechnęła się ironicznie i zaczerwieniła jak pensjonarka. Stwierdziła, że dyrektor raczej nie chciałby wiedzieć, co było w walizce z tego prostego powodu, że widok ten nie byłby zbyt ciekawy.
- Czyli? – nie dawał za wygraną.
- Marynowany mózg Nosferatu i serce prawilkołaka. Niech się pan nie krzywi – mruknęła. – Jako mój projekt na uniwersytet próbuję stworzyć eliksir mogący blokować wilkołacze geny. Oczywiście, obiekt nadal w czasie pełni zmieniałby się w zwierzę, ale byłby tylko niegroźnym wilczkiem.
Albus przyjął to do wiadomości, ale nadal nie wiedział, gdzie Harry zdobył te wszystkie rzeczy. Gdy o to zapytał, ten tylko popatrzył na niego wzrokiem bez wyrazu. Powiedział, że nie złamał prawa, a wszystkie ingrediencje dostał od Jezebel Malfoy, matki Yennefer. I nie, nie mógłby wyjaśnić, skąd ją zna.
Dyrektor westchnął przeciągle. Severus chyba rzeczywiście nie miał o niczym pojęcia, a pozostała dwójka nie zamierzała z nikim dzielić się swoją wiedzą. Jeśli coś wiedzieli, to postanowili zazdrośnie strzec swoich sekretów. Pozwolił im odejść, a kiedy wyszli zagłębił się w fotelu.
Tymczasem Snape ze złością spojrzał na chichoczących Yennefer i Harry’ ego. Wydawało mu się, ze dogadują się niemal bez słów. Już miał zamiar coś powiedzieć, gdy odezwała się Vipera.
- Dziś o szesnastej. U mnie. – Po tych słowach oddaliła się. Potter również dość szybko się zmył.

***

Lekcje minęły szybko. Zbyt szybko, według Harry’ ego. Była piętnasta czterdzieści pięć, kiedy chłopak zdecydował się opuścić wieżę Gryffindoru. Tym razem ubrany był w granatowe dżinsy i białą koszulę od mundurka. W ręku ściskał butelkę wina, ale po namyśle włożył ją do plecaka. W ten sposób nikt nie będzie zadawać niepotrzebnych pytań.
Przed wejściem do prywatnych kwater Yennefer stali Draco Malfoy, Pansy Parkinson i Angelica White. Ta ostatnio z rozbawieniem przyglądała się chłopakowi, który z upartą miną próbował wywarzyć drzwi. Jego narzeczona natomiast stała w pewnym oddaleniu od niego i załamywała ręce.
Potter zatrzymał się przy dziewczynach i spojrzał na nie pytająco.
- Długo się tam dobija?
- Dziesięć minut – mruknęła Angel. – Snape już tam jest.
Gryfon pokiwał głową. Podszedł bliżej. Malfoy obrzucił go wyniosłym spojrzeniem.
- Czego tu, Potter? – warknął.
- Krew i Potęga – powiedział Harry zupełnie ignorując blondyna. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, drzwi stanęły otworem.
Kiedy weszli do środka zastali Mistrza Eliksirów siedzącego na fotelu i ze znudzoną miną przyglądającego się rozłożonej na kanapie Viperze. Kobieta uśmiechnęła się na widok nowoprzybyłych.
Draco nie patyczkował się i od razu przystąpił do ataku. Koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego Potter i Yennefer zachowują się, jakby znali się dłużej niż kilka tygodni. Snape również przyłączył się do tej prośby. Tylko Pansy patrzyła na nich spod uniesionej brwi.
Blondynka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze Złotym Chłopcem. Ten pokiwał głową zaczynając grzebać w plecaku. Po chwili syknął cicho, wyjmując ze środka wijącego się węża. Zaraz za nim na stoliku wylądowała butelka wina i dwie fiolki, które od razu podał Angelice. Dziewczyna skinęła głową, kierując się do wyjścia. Zatrzymała się tuż przed drzwiami.
- Na kiedy? – zapytała.
- Na wczoraj – mruknął Harry.
Skinęła głową opuszczając pomieszczenie.
Tymczasem Yennefer rozlała wino do pięciu kieliszków. Harry usiadł obok niej i znieruchomiał, tępo wpatrując się w węża. Zdawało się, że chłopak prowadzi ożywioną dyskusję telepatyczną, ale było to raczej mało prawdopodobne.
- Czy ktoś w końcu powie mi, o co tu chodzi? – zirytował się Snape.
- Oczywiście – mruknęła Yennefer. – Najpierw odpowiemy na pytanie Dracona. Owszem, ja i Harry znaliśmy się wcześniej. Nie, nie możesz wiedzieć, gdzie się poznaliśmy i tak, powinieneś na ten temat milczeć jak grób. Inaczej poznasz nasz gniew. Ostatni, który się nam sprzeciwił, źle skończył.
- Pansy, dam ci dobrą radę – wtrącił Harry. – Pilnuj swojego narzeczonego. Niedługo zgłosi się do niego ktoś, kto będzie chciał uczynić z niego niewolnika.
Ślizgonka niewiele zrozumiała z wypowiedzi Gryfona, ale pokiwała głową. Tym bardziej, że Yennefer wyglądała na wyraźnie zaskoczoną i co chwilę spoglądała na Pottera spod uniesionych brwi. Parkinson nauczyła się już, że jeśli panna Malfoy wygląda na zmartwioną, to sprawę należy brać poważnie.
Przez kolejny kwadrans Draco i Harry sztyletowali się wzrokiem. Złotego Chłopca powoli zaczynała nudzić ta gra, ale nie dał po sobie niczego poznać. W dodatku prawy bok mocno dawał mu się we znaki.
Vipera wyprosiła swojego kuzyna i jego dziewczynę, twierdząc, że ma do obgadania z Mistrzem Eliksirów i Harrym bardzo ważną sprawę, o której Ślizgoni nie powinni wiedzieć. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, rzuciła na nie czar nieprzenikalności. Wymieniła z Harrym kilka uwag, po czym skierowała się do sypialni.
- Zdradzimy panu pewną tajemnicę, ale musi pan przyrzec, że cokolwiek pan tu usłyszy, nie opuści tego pokoju – zaczął chłopak. – Ponadto, Dumbledore nie może o niczym wiedzieć.
Skinął głową. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, dochodząc do wniosku, że czeka go dłuższa przemowa. Dolał wina do swojego kieliszka i spojrzał na nich wyczekująco.
Pierwsza odezwała się Yennefer. Powiedziała o tym, że ona i Potter pierwszy raz spotkali się w wakacje. Chłopak usiłował wydostać się spod nadmiernie opiekuńczych skrzydeł Dumbledore’ a, ona z kolei mu w tym pomogła, symulując porwanie. Potem kilkakrotnie odwiedzali Nokturn, dzięki czemu Harry wyrobił sobie „właściwą postawę”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Ten przez chwilę patrzył na niego ze zdziwieniem. Był szpiegiem, owszem, ale nawet dla niego taka ilość informacji była przerażająca. Nie dość, że Złoty Chłopiec miał pokonać Czarnego Pana, to jeszcze samopas włóczył się po Nokturnie. Mało tego, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy stał się postrachem tej ulicy, a to było już dość sporym osiągnięciem.
Severus był przekonany, że chłopak powinien o wszystkim powiedzieć dyrektorowi, ale dzieciak upierał się, że nie jest to konieczne i może mu tylko pokrzyżować plany. Kilkanaście minut później do kwatery wpadła zdyszana, ale szczęśliwa Angelica. Z uśmiechem na ustach rzuciła się Gryfonowi na szyję, a ten w odpowiedzi jęknął, chwytając się za prawy bok.
- Mam dwie wiadomości. Pierwsza to taka, że twój organizm pozbył się nadmiaru belladonny, ale dla własnego bezpieczeństwa uważaj z eliksirami. Druga jest nieco mniej szczęśliwa. W twoich żyłach ciągle krąży jad skorpiona, ale dzięki antidotum za kilka dni nie będzie po nim śladu. I jeszcze jedno, radzę się porządnie wyspać i uważać na bok. Dobranoc wszystkim.
- Potter, czy ty zamierzałeś się otruć? – zapytał Snape, kiedy tylko drzwi za Angelicą się zamknęły.
- Nie. – Harry machnął lekceważąco ręką. – To tylko jakieś Nosferatu chciały mnie pokroić.
Teraz Snape naprawdę nic już nie rozumiał. Yennefer zaczęła wyjaśniać, że Harry jest Łowcą, a w międzyczasie Potter ściągnął koszulę i z uwagą przyjrzał się swojemu bokowi. Nie wyglądał tak fatalnie jak rano, ale ciągle dawał o sobie znać.
Severus wciągnął głośno powietrze, kiedy zobaczył, na co patrzy chłopak. Gryfon wyjaśnił, że rana, którą zadał mu nieumarły była dość poważna, w dodatku ostrze było wysmarowane jadem skorpiona. Nie dało się tego zaszyć, a trzeba było wracać do szkoły. Któraś z wampirzych uzdrowicielek wpadła na pomysł, że trzeba to wypalić, co też niezwłocznie uczyniono. Niestety, chłopak musiał to wytrzymać bez znieczulenia, bo ciągle nie wiadomo było, czy może już zażywać eliksiry.
Mistrza Eliksirów interesowała jeszcze jedna rzecz. Dlaczego wampiry pomogły chłopakowi, skoro ten był Łowcą? W odpowiedzi Yennefer uśmiechnęła się delikatnie.
- Bo Harry uratował mi tyłek, to wszystko – stwierdziła.
- Czyli jesteśmy kwita –skwitował Potter.
Pokiwała głową.

***

Następnego dnia Harry obudził się wyjątkowo wcześnie. Przez chwilę leżał bez ruchu zastanawiając się, co spowodowało jego nagłe przebudzenie. Z całą pewnością nie stempelek. Ból skupiał się raczej w dolnej partii brzucha, nieco po prawej stronie. Zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki.
Kiedy ściągnął koszulę, cicho syknął. Niemal cała prawa strona jego ciała była częściowo sparaliżowana. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czuł promieniujący ból rozchodzący się we wszystkich stronach od miejsca, w którym wypalono mu kawałek skóry. Najgorsze było to, że ochraniacz założony na rękę zaczął go uwierać. Przedramię było zsiniałe i lekko opuchnięte.
Przypuszczał, że żaden z chłopców jeszcze się nie obudził, więc spokojnie mógł wrócić do dormitorium i odnaleźć właściwe eliksiry. Przez chwilę grzebał w kufrze. Odrzucił na bok Eliksir Regenerujący, teraz potrzebował raczej czegoś przeciwbólowego. W końcu wyciągnął fiolkę z bladobłękitną cieczą i pojemniczek z ciemnozieloną mazią.
Wrócił do łazienki i rozprowadził cienką warstwę maści na pieczącym miejscu i w promieniu kilku centymetrów od niego. Potem łyknął Eliksiru Przeciwbólowego i zaczął się myć.
Nawet nie zauważył, kiedy drzwi cicho się uchyliły. W jego rękę wpatrywały się bursztynowe oczy pełne niedowierzania i wyrzutu. Potem osobnik ten równie cicho się wycofał.
Harry odetchnęła ulgą, kiedy nieprzyjemny ból zmienił się w delikatne swędzenie. Zmył nadmiar maści i założył prowizoryczny opatrunek. Ubrał się i z powrotem zamocował ochraniacze, które teraz już bez problemu dopasowały się do jego ręki.
Spokojnym krokiem wyszedł z łazienki i spakował plecak, wrzucając do niego oba wykorzystane wcześniej eliksiry. Nigdzie nie zauważył Rona, ale doszedł do wniosku, że ten jest już w Pokoju Wspólnym, czekając na Hermionę.
Chłopak rzeczywiście tam był i ostro kłócił się z panną Granger. Zawzięcie coś jej tłumaczył, ale ta nie dawała się przekonać. W końcu zdenerwowana dziewczyna powiedziała, żeby poszli do Dumbledore’ a, bo on tą sprawę rozwiąże szybciej i sprawniej.
Harry przez chwilę zastanawiał się, o jaką sprawę może chodzić, ale doszedł do wniosku, że to nie jego biznes. Wyszedł z Pokoju Wspólnego i poszedł do Wielkiej Sali. Usiadł na swoim tradycyjnym miejscu. Ron spojrzał na niego z niechęcią i odsunął się kawałek dalej.
Jak zwykle podczas śniadania przyszedł czas na pocztę. I tym razem przed Hermioną wylądowała sówka z Porokiem Codziennym. Dziewczyna zapłaciła i odebrała przesyłkę. Zaraz, gdy tylko ją rozwinęła, zakryła usta.
Z pierwszej strony krwistą czerwienią krzyczał napis głoszący: „Krwawa rzeź w Hogsmeade”. Pod spodem było zdjęcie magicznej wioski i krótki artykuł, który panna Granger zaczęła czytać na głos.
- Jak donosi nasz korespondent w nocy z poniedziałku na wtorek (30.09 na 01.10 br.) w wiosce leżącej nieopodal Hogwartu odbyła się walka pomiędzy Nosferatu, a nieznanym ugrupowaniem wojowniczych kobiet, które najprawdopodobniej również były wampirami. Świadkowie twierdzą, że były wśród nich wile i dwie osoby, które przybyły z Hogwartu. Najeźdźców pokonano bez straty w ludziach. Więcej na stronie trzeciej.
W głowach większości uczniów, a zwłaszcza Gryfonów zagościł pomysł, że to Harry mógł być jedną z owych tajemniczych osób. W końcu to wtedy zniknął i pojawił się dopiero następnego dnia.
Starał się ignorować natarczywe spojrzenia. Naprawdę się starał, ale mu nie wychodziło. Ostatnio zresztą dość często wszystko go denerwowało.
- Czy ja wam wyglądam na psychopatę, latającego z tasakiem i ćwiartującego okoliczne Nosferatu? – warknął wściekle.
Wybiegł z Wielkiej Sali. Kilka minut później do wyjścia skierował się dyrektor, którego zatrzymał Ron, uparcie twierdząc, że musi z nim porozmawiać. Hermiona chcąc nie chcąc poszła z rudzielcem.

***

Tego dnia po lekcjach Harry również został wezwany do gabinetu Dumbledore’ a. Tak jak ostatnim razem, tak i teraz czekał na niego Snape, który wypowiedziawszy hasło przepuścił chłopaka przodem.
W środku czekała na nich Mcgonnagall, Ron i Hermiona. Zarówno ta ostatnia, jak i nauczycielka spoglądały na niego niepewnie. Ron natomiast miał złośliwą satysfakcję w oczach. Potterowi wskazano niezbyt wygodne krzesło. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ciszę panującą w pomieszczeniu zdecydował się przerwać dyrektor.
- Pan Weasley poinformował mnie, że masz wypalony Mroczny Znak. Czy to prawda?
Harry gorączkowo zaczął się zastanawiać, kiedy Ron mógł to zobaczyć. Najwyraźniej dziś rano, bo ból był nie do zniesienia i faktycznie mógł zapomnieć o środkach ostrożności. Na zewnątrz zachował jednak kamienny wyraz twarzy.
- Naprawdę myśli pan, że mógłbym przystać do… do tego czegoś? - zapytał z doskonale wyczuwalną odrazą.
- W takim razie na pewno zechcesz pokazać nam swoje przedramiona i uspokoić pana Weasleya? – zapytał z dobrotliwym uśmieszkiem dyrektor.
Harry skinął głową. Podciągnął oba rękawy i wystawił przed siebie ręce. Albus na obie skierował różdżkę i wymamrotał skomplikowaną formułkę ujawniającą. Chłopak zacisnął zęby, czując napływające do oczu łzy. Słyszał o tym zaklęciu. Należało do Białej Magii i było niemal zupełnie zapomniane. Zaprzestano stosowania go, bo powodowało, że potraktowana nim osoba odczuwała ból, bez względu na to, czy miała coś do ukrycia czy nie. Na szczęście wampirze uroki ochronne nałożone na ochraniacze były silniejsze niż pojedyncze zaklęcie dyrektora.
- Cóż, możesz iść, Harry – z wyraźną ulgą powiedział mężczyzna.
Kiedy za młodzieżą zamknęły się drzwi, Albus spojrzał na Minerwę. Ta w zamyśleniu wyglądała przez okno. Po kilku minutach odezwał się Dumbledore.
- Zwracaj na Harry’ ego szczególną uwagę. Czuję, że nie mówi mi wszystkiego, a nie chciałbym być później niemile zaskoczony.
- Myślisz, że naprawdę przystąpił do Sam – Wiesz – Kogo?
- Może nie z własnej woli, ale tak, wszystko jest możliwe. Poza tym, Harry jest naprawdę potężnym czarodziejem i nie zdaje sobie sprawy jaka moc w nim drzemie. Jeśli ma Znak, to być może nieświadomie nie pozwolił nam go odkryć.
- Chyba nie sądzisz, że ten chłopiec mógłby…? – zaczęła z oburzeniem kobieta.
- Oczywiście, że nie – uspokoił ją. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Czy przypuszczałaś, że Severus stanie się Śmierciożercą?
Przelotnie spojrzał na stojącego w cieniu mężczyznę, ale ten wydawał się być zbyt zamyślony. Opiekunka Gryffindoru nie odpowiadając na pytanie, pożegnała się i wyszła z gabinetu. Dopiero wtedy dyrektor zwrócił się do Snape’ a.
- Myślisz, że to co mówił Ron może być prawdą?
- Potter i Czarny Pan? Razem? Wolne żarty – prychnął. – Prędzej uwierzę, że Hermiona – Wiem – To – Wszystko – Granger przestanie chodzić do biblioteki. Poza tym, Weasley mówił, że Znak u Pottera był na prawej ręce, w takim razie chłopak musiałby być Bezimiennym, a wątpię, żeby Czarny Pan miał do niego aż takie zaufanie. Chociaż, nie przeczę, jest to pewien sposób psychicznego wykończenia chłopaka. Teraz wybacz, Albusie, wrócę do Eliksiru Tojadowego dla Lupina.
- A tak, tak, oczywiście. – W zamyśleniu pokiwał głową.

***

Ron wciągnął Harry’ ego do jednej z pustych klas. Hermiona kilka korytarzy wcześniej odbiła do biblioteki, twierdząc, że musi zrobić pracę na numerologię. Rudzielec przyparł Pottera do ściany i wysyczał mu prosto do ucha, przy okazji wbijając mu różdżkę w szyję.
- Oni mogą ci nie wierzyć, Potter, ale ja wiem, co widziałem. A jeśli zobaczę, że zbliżasz się do Hermiony lub Ginny, to osobiście wyślę cię do Azkabanu, pieseczku Lorda.
Po tych słowach puścił go i wyszedł.
Harry osunął się na ziemię i podkurczył nogi. Rozmasował szyję. Teraz będzie musiał być jeszcze bardziej uważny. Być może dyrektor i reszta mu uwierzyli, ale Ron był zbyt uparty, żeby zwrócić uwagę na fakt, że Mrocznego Znaku nie da się zamaskować, przynajmniej teoretycznie.


--------------------
Czy będzie ci ze mną dobrze?
Czy będzie ci ze mną źle?
Czy będzie ci ze mną lepiej,
czy gorzej?
Możesz przekonać się!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
Carmen Black   Harry Potter I Jeźdźcy Apokalipsy [cdn]   20.05.2006 22:06
Darkness and Shadow   Jest, jest! Wreszcie! Doczekałam się! ...   20.05.2006 22:37
Carmen Black   ROZDZIAŁ 2 Licencja Był czwarty lipca. Harry wysz...   27.05.2006 14:29
Kedos   To raczej nie jest na podstawie tylko raczej konty...   27.05.2006 23:19
Shmanii   Czytałam twoje HP i bractwo smoka oraz czytam tera...   28.05.2006 12:03
MoniQ   no nareszcie...myślałam ze sie juz nie doczekam......   06.06.2006 15:04
Mroczny Wiatr   :P a to już nowy miesiąc mamy i bez nowego rozdzi...   07.06.2006 11:55
Ines   Opowiadanie jest cudowne. Czytałam już Bractwo Smo...   19.06.2006 20:45
Abaska   Nie czytałam Bractwa Smoka ale zapowiada się niezł...   21.06.2006 15:19
Carmen Black   Nie bijcie! Ja nie mam nic na swoje usprawiedl...   02.08.2006 00:45
Carmen Black   ROZDZIAŁ 4 [u]Tajemnice Znaku[/u] Blond włosy m...   02.08.2006 00:46
Carmen Black   ROZDZIAŁ 5 [u] Ginger[/u] Yennefer spojrzała ...   02.08.2006 00:47
Carmen Black   Ginger obudziła się z olbrzymim bólem głowy. Po ra...   02.08.2006 00:48
Child   Pracownik działu obsługi klienta proszony na dział...   03.08.2006 21:53
Carmen Black   ROZDZIAŁ 6 [u]Szczury Harry wbiegł do swojego po...   13.08.2006 00:57
Carmen Black   Yennefer weszła do mieszkania. Przeszła do salonu,...   13.08.2006 00:59
Marta Potter   SSSSSSSSSSSSUUUUUUUUUUUPPPPPPPPPPPEEEEEEEERRRR ...   14.08.2006 05:57
Kedos   Dajesz skarbie dajesz!!!! Jak zwyk...   15.08.2006 19:18
Marta Potter   a'propos :kiedy next part? a to dla weny: :kro...   17.08.2006 03:55
Carmen Black   ROZDZIAŁ 7 [u]Przysięga[/u] Didi i Dexter siedzie...   20.08.2006 19:59
Carmen Black   Albus Dumbledore siedział w salonie swojego domu. ...   20.08.2006 20:02
Kedos   Jak zwykle swietne... Tylko to ta * na koncu... Zn...   29.08.2006 19:25
Child   bo to zdaje sie jest łacina :P   29.08.2006 19:31
Carmen Black   Bo to jest łacina na sto procent. Łacina tak ł...   30.08.2006 01:57
Katarn90   Począwszy od fatalnego, wybacz, tytułu zapowiadało...   31.08.2006 07:46
Hawtagai   W końcu doczekałam się kontynłacji opowiadania.Mam...   31.08.2006 18:26
Carmen Black   Na razie mam dwadzieścia kilka stron. Cały czas pr...   01.09.2006 23:32
Kedos   A mnie sie zdaje ze juz nawet mozna sie domyslac k...   06.09.2006 20:29
Carmen Black   ROZDZIAŁ 8 [u]Jak kameleon[/u] Minął tydzień, od...   16.09.2006 22:03
Marta Potter   Daj next parta po sie :cry: ! a to dla weny :...   15.11.2006 00:45
Carmen Black   Następnego dnia wieczorem miało się odbyć zebranie...   16.09.2006 22:04
Hawtagai   Jak to dobrze ,ze jest juz nowy part,niestety nie ...   16.09.2006 23:26
Kedos   No i BĘC! Parcik jest, sie on podoba, i Kali c...   03.10.2006 18:15
Naomi   Zajefajny ten fick mam nadzieje,ze autorka tego op...   13.11.2006 23:37
Child   czy jest moderator na sali?   16.11.2006 19:46
Kedos   Watpie zeby byl nowy rozdzial bo autorka zaczela z...   24.11.2006 10:57
Carmen Black   Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Brak...   25.11.2006 18:49
Kedos   Baardzo ciekawe, fajnie opisalas wampirki,a to z d...   07.12.2006 19:18
Carmen Black   ROZDZIAŁ 10 [u]Magia Słów[/u] Yennefer siedziała...   23.12.2006 19:29
Carmen Black   Przy okazji. Wszystkiego najlepszego z okazji nowe...   31.12.2006 16:52
Carmen Black   Ostrzeżenie Żeby ni było, że nie ostrzegam. Może b...   17.01.2007 17:05
Samanta Vlane   ja ma pytanie przeczytalam prawie jeźcow apokalips...   24.01.2007 13:51
Ushnark   hpibractwosmoka.blog.onet.pl tutaj na forum w FF ...   25.01.2007 16:14
Samanta Vlane   kurcze chcialabym juz nastepna czesc znaczy rozdzi...   29.01.2007 18:12
Carmen Black   Część druga: [b]Książę Ciemności [i]Prawdziwych p...   05.02.2007 00:50
Carmen Black   Tekst został zbetowany przez: Ailime ROZDZIAŁ 14...   01.03.2007 19:54
Kedos   Ogolnie dobrze, ale w jednym miejscu zamiast ...   04.03.2007 22:02
Carmen Black   Tekst zbetowany przez: Czejoo ROZDZIAŁ 15 [u]Kopu...   06.04.2007 18:21
Carmen Black   Beta: Nudziara Ostrzeżenia: Będą przekleństwa, duż...   28.04.2007 23:25
Zeti   Bardzo dobry FF. Powinnaś napisać coś własnego, i ...   23.05.2007 20:02
Carmen Black   ROZDZIAŁ 17 [u]Miś[/u] Poniedziałek był dniem, k...   06.06.2007 19:06
HermionaW   Droga Carmen! Jest jak zwykle cudnie. Czytała...   15.06.2007 16:17
Zeti   Nareszcie nowa część. Jest świetna. Tylko tego nie...   06.06.2007 21:01
Carmen Black   ROZDZIAŁ 18 [u]List Wieść o nowym towarzyszu Harr...   28.06.2007 15:00
Carmen Black   Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z m...   28.06.2007 15:01
Zeti   Jak zwykle absolutnie fantastyczne. Czekam na kole...   28.06.2007 21:06
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 19 [u]Piraci[/u] Hermion...   22.07.2007 15:53
HermionaW   Carmen, och Carmen czemu mi to czynisz? Przez twoj...   22.07.2007 22:50
Skaterin   Swietne, że to tak delikatnie ujme ;) Czasami [cho...   23.07.2007 18:35
Zeti   Jak zwykle świetne. Już nie mogę się doczekać kied...   01.08.2007 10:55
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 20 [u]Handlarz [/b] Ron...   09.08.2007 11:54
Zeti   Super. Szkoda, że nie rozdziały pojawiają się częś...   09.08.2007 13:15
Skaterin   :nutella: :nutella: :nutella: pozostaje mi tylk...   22.08.2007 22:01
Zeti   Jj, kiedy następna część? Już się nie mogę doczeka...   27.08.2007 22:30
Carmen Black   Beta: Nudziara ROZDZIAŁ 21 [u]Klub Pojedynków[/b]...   08.10.2007 21:02
Zeti   Jakoś dziwnie średnio mi się podobało. Właściwie ż...   09.10.2007 19:13
Claudia_Black   Cudne! Bardzo mi się podoba! Tylko.. Kiedy...   20.10.2007 10:24
Kedos   Więęęęęcej!!!! Świetne opko(chocia...   07.11.2007 22:52
Carmen Black   Na szybko i bez bety. Wybaczcie za zwłokę. Brak we...   27.12.2007 19:52
HermionaW   Caaarmen!!! Powiedz, dlaczego czynisz ...   30.12.2007 14:00
Saphira Shadow   Nawet może być...Jak się dowiem co dalej to napisz...   05.02.2009 16:59
Jezabel   To opowiadanie jest po prostu świetne!! Cz...   18.09.2009 22:37


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 05.06.2024 16:38