Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 04.02.2008 20:42
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi...

Szkocja, Hogwart - biblioteka, styczniowe popołudnie

Ithilina siedziała przy stoliku pod oknem, który w całości przykrywały pergaminy, książki i zadrukowane arkusze papieru. Bolała ją głowa. Nie miała siły dalej wertować tych stosów makulatury.
Ostatnio stale była przemęczona. Praca w laboratorium znów była nie do zniesienia. Najwyraźniej oficjalne umawianie się z Seamusem nie przeszkadzało Ginny, w dokuczaniu Ithilinie, z powodu Harry'ego. Można było odnieść wrażenie, że Weasley'ówna żałuje swego wyboru, od czasu, kiedy zobaczyła swoją "koleżankę" z projektu, na Balu, w towarzystwie Złotego Chłopca. Teraz więc, rudowłosa bezczelnie lekceważyła obecność Iti w Lochu nr 13 i, choć Snape kazał im obu wertować wydrukowane w mugolskiej bibliotece dokumenty, to siostra Rona ani razu do nich nie zajrzała, a podejmowane przez starszą Gryfonkę próby dialogu, skwitowała krótko:
- Niech każda z nas zajmie się tym, co potrafi najlepiej. Czyli ja zostanę przy kociołkach, a ty się zajmij papierkową robotą. Tylko do tego się nadajesz.
Zabolało jak uderzenie w twarz. Czego, jak czego, ale posądzania o niekompetencję miodowłosa nie lubiła najbardziej. No, może zaraz po idiotyzmach Dracona Malfoy'a (ale o tym później).
Przy pracy nad magomedycznym antidotum była w swoim żywiole, choć badania nie posuwały się prawie ani o krok. Pocieszający był tylko fakt, że choć Mistrzowi Eliksirów wciąż nie udało się zdobyć pełnej formuły Wywaru Przyjemności, to dowiedział się o prawie rocznym okresie dojrzewania specyfiku. Mieli więc jeszcze sporo czasu. Niemniej sprawa była trudna, a świadomość, że od sukcesu całego przedsięwzięcia mogą zależeć losy kraju, w ogóle Ithilinie nie pomagała. Nie mogła zrozumieć, jak Harry radzi sobie z piętnem Wybrańca. Ona nie była niezastąpiona i Snape w każdej chwili mógł zaangażować do pomocy kogoś innego. Prawdę mówiąc, bardzo się z tego cieszyła. Nie zniosłaby takiej odpowiedzialności.
Od jakiegoś tygodnia dopadło ją znużenie. Kupka przejrzanych materiałów rosła wolniutko, choć systematycznie, co jednak nie zadowalało Iti, która jak najszybciej chciała wrócić do swoich kociołków. Co do samych notatek, wciąż pozostawało sporo niejasności. Znalazła kilka środków chemicznych, których teoretycznie mógłby użyć Voldemort, aby poszerzyć zakres oddziaływania swojej trucizny, ale dopóki nie znali pełnego przepisu Wywaru, były to tylko spekulacje. Jak w takich warunkach Snape miałby stworzyć antidotum? Nie wiedziała.
Wiedziała natomiast, że, aby móc sprawdzić, który mugolski syntetyk najlepiej pasuje do Wywaru Przyjemności, konieczne byłyby testy kliniczne. A to oznaczałoby współpracę z niemagicznym specjalistą. Była zdania, że Snape i dyrektor już dawno powinni kogoś takiego zaangażować.
Ostatnio każdą chwilę spędzała w laboratorium lub bibliotece, więc jedyną jej rozrywkę stanowiły sporadyczne wypady w odwiedziny do Tamirelle. Kilka razy natknęła się tam na Dracona, ale po tym, jak wyszła za pierwszym razem, zobaczywszy go w pokoju, przy kolejnych okazjach to on wychodził. Cieszyła się, że nie próbował jej znów zaczepiać i robić irracjonalne uwagi na temat potencjalnego zagrożenia, jakim miał być Harry. Obrażony Ślizgon posyłał w jej kierunku te swoje chłodne spojrzenia, ale nic poza tym. Najwyraźniej jego malfoy'owska duma wciąż trawiła towarzyską porażkę, którą zafundowała mu Iti podczas Balu. W szkole, też jej raczej nie atakował. Chyba, że akurat włóczył się ze swoją bandą i tego wymagał jego image. Oczywiście Gryfonka nie pozostawała mu dłużna. Nie na darmo miała język.
Siedziała w bibliotece już od paru godzin. Do bólu głowy dołączyły się jeszcze plecy, protestujące przeciw spędzaniu kolejnego dnia w pozycji siedzącej. Była tak wykończona, że postanowiła sobie odpuścić na dziś. Wolała odwiedzić Tami. Udała się do dyrektora, aby go powiadomić. Udzielił jej pozwolenia i pozwolił skorzystać z jego kominka. Dziewczyna robiła to nie pierwszy raz. W końcu tak było bezpieczniej.

****

Anglia, okolice Londynu, około dwóch godzin później

Tym razem nie spotkała Dracona, co znacząco poprawiło jej humor. Po mniej więcej dwóch godzinach opuściła dom Brishney'ów. Wyszła przed dom i przeszła się kawałek ulicą. Już dawno nie zażywała spaceru, bo przez swoje badania, przegapiła ostatni wypad do Hogsmeade. Kiedy wszyscy kupowali świąteczne prezenty, ona psuła sobie wzrok nad tonami zapisanego pergaminu i papieru.
"Ach, święta!" - westchnęła, smutno. Żałowała, że nie mogła pojechać do domu. Tęskniła już za rodziną, ponieważ nawet najdłuższe listy nie mogły zastąpić jej domowego ciepła. Tak chciała się zobaczyć z rodzicami i ciotką, ale aportować się na tak dużą odległość nie potrafiła. Oni także nie mogli przybyć do Anglii, bo Ministerstwo wprowadziło sline blokady na garnicach pola magicznego Wysp Brytyjskich, chcąc utrudnić przybycie do kraju zagranicznym poplecznikom Voldemorta. W praktyce, te środki ostrożności nie przyniosły większych rezultatów, ale przynajmniej Minister Magii miał o czym opowiadać w brukowcach. Koniec końców, dzięki troskliwości magicznego rządu Iti czuła się przez całe Boże Narodzenie bardzo osamotniona i gdyby nie towarzystwo Harry'ego i drugorocznych bliźniaczek z Ravenclawu, pewnie zamęczyłaby się na śmierć, ślęcząc całymi dniami nad materiałami dla Snape'a.
Gryfonka nie zauważyła, że znacznie oddaliła się od domu Brishney'ów. No, a musiała tam wrócić, żeby się przefiukać do Hogwartu. Tylko, że najwyraźniej była tak zamyślona, że minęła już chyba kilka przecznic. A na dodatek zaczęło się ściemniać, a ona nie bardzo wiedziała gdzie jest. Sytuacja już była kiepska, a niedługo miała stać się znacznie gorsza.
- Wskaż mi - szepnęła Ithilina, kładąc sobie różdżkę na dłoni, jak kompas i myśląc usilnie o domu, z którego wyszła.
Kiedy różdżka zatrzymała się i wyznaczyła kierunek zachodni, a dziewczyna ruszyła w tamtą stronę, rozległ się trzask aportacji. Przed przerażoną Iti pojawiły się trzy zakapturzone postacie, w białych maskach.
- Zgubiłaś drogę, ślicznotko? - zapytał ironicznie, jeden z nich, robiąc krok w jej stronę.
Iti błyskawicznie skierowała na niego różdżkę, wykonując bezgłośne Zaklęcie Podpalające, które trafiło Śmierciożercę w rękaw szaty.
- Ty suko! - zawył, a wściekłość starła obłudę z jego twarzy.
Złotowłosa odskoczyła, gdy kolejny napastnik rzucił w nią Expelliarmusa. Pobiegła za zaparkowany samochód, ale zobaczyła, że trzeci Śmierciojad próbuje ją zajść od tyłu. Najwyraźniej mieli ją dostarczyć do siedziby Lorda, w stanie zdatnym do użytku. Tylko takie wytłumacznie znalazła dla faktu, ze nie użyli jeszcze Avady. Jednak Crucio, chyba mieściło się w ich uprawnieniach na ten wieczór, bo właśnie leciało w jej stronę, wysłane przez tego, który starał się ją okrążyć. Nie miała nawet czasu, zeby zastanowić się dlaczego ją zaatakowali. Czyżby potrzebowali królika doświadczalnego do szkolenia, dla młodych uczniów Czarnego Pana? A może znali jej tożsamość? Może ścigali ją, bo chcieli odnaleźć Tami? Ale czy to oznacza, że to ona jest Dzieckiem, o którym mowa w przepowiedni? Dobrze, że Iti nie zawracała sobie tymi pytaniami w tej chwili głowy, bo mogłaby poznać na nie odpowiedź bardzo szybko, choć w niesprzyjających dla niej okolicznościach, takich jak kryjówka Voldemorta.
Uchyliła się i walnęła w faceta Sectusemprą, prawie jednocześnie podpalając go ponownie Relashio. Wróg nie zdążył się osłonić Protego i z jego piersi chlusnęła krew. Zataczając się upadł na ziemię. Ale wciąż jeszcze zostało dwóch! Nie miała szans...
Zaatakowali razem. Rictusempra połączona z Cutlerem. Jej Protego wytrzymało pierwsze zaklęcie, ale przed rozwaleniem brzucha uchronił ją tylko refleks. Skoczyła za śmietnik, ale klątwa trafiła ją w locie, w ramię. Zawyła z bólu. Przerzuciła różdżkę do lewej ręki, bo prawa była rozcięta, aż do kości. Prawie ją zamroczyło z bólu. Teraz to już zupełnie nie było nadzieji. Jej lewa ręka posiadała szczątkową moc, której starczyłoby zaledwie do Leviosy. Wiedziała, że zostało jej zaledwie kilka sekund wolności, dopóki napastnicy nie dotrą za śmietnik. To był koniec...
I wtedy... stał się cud.
Ktoś szarpnął ją za lewe ramię, po to by po chwili opadła, pół przytomna z bólu na trawę.
- Ty idiotko! - była pewna, że skądś zna ten głos. Ale skąd? Przecież nie miała znajomych wśród Śmierciożerców.
Spróbowała się podnieść, ale prawa ręka nie dawała oparcia, a w dodatku robiło jej się słabo, z powodu upływu krwi. Nawet nie była zdolna do uświadomienia sobie, że jakimś cudem jeszcze żyje. Właśnie, cud!
"Gdzie ja jestem?" - to zdanie powinno zostać wypowiedziane na głos, nawet jeżeli osoba, która teraz klęczała obok niej i próbowała zatamować jej krew oderwanym z własnej szaty, kawałkiem materiału, była Śmierciożercą.
"Tylko po co jakiś Śmierciożerca miałby mnie opatrywać, skoro przed chwilą bez wątpienia, jeden z nich, zrobił mi tą ranę?" - zastanawiała się.
- Dasz radę iść? - spytał łagodniej, ten sam głos.
Kiwnęła głową, aczkolwiek niepewnie. Nadal próbowała rozgryźć tajemnicę swojego aktualnego pobytu. Może udałoby jej się coś zauważyć, gdyby na dworze nie było tak ciemno. Właściwie najrozsądniej byłoby zapalić Lumosa, ale do tego trzeba byłoby mieć jeszcze różdżkę, która gdzieś się zagubiła podczas tego całego cudu. No, tak cud! Znów powrócił do niej ten problem.
"Może to wcale nie jest Śmierciożerca?" - zorientowała się w końcu., podczas gdy silne ramiona Wcale-Nie-Śmierciożercy objęły ją w pasie i postawiły do pionu.
Oparła się na nim całym ciężarem, nie rozmyślając już więcej nad jego tożsamością, ani w ogóle nad niczym. Chwilowo, nie była w nastroju do refleksji. Prawe ramię nie pozwalało o sobie zapomnieć, ani na chwilę, boląc niemiłosiernie. Skupiła się całkowicie na stawianiu kroków, tak aby dotrzeć do celu, gdziekolwiek by on nie był. W połowie drogi wygrały z nią jednak coraz silniejsze mroczki przed oczami i bezwładnie osunęła się w ramionach Dracona Malfoy'a.
- Tylko nie to! - jęknął, biorąc ją na ręce. - Powinnaś dziękować Pansy, za to, że dzięki robieniu za jej wieszak, jestem taki silny.
Ithilina nie mogła go już usłyszeć, z jednej prostej przyczyny. Była nieprzytomna. Westchnął sentencjonalnie i powlókł się z nią do Skrzydła Szpitalnego, żałując, że nie może użyć na niej Mobilicorpusa. Za duże ryzyko. Mogłaby się wykrwawić, prosto na jego szatę.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, poranek następnego dnia

Kiedy Ithilina obudziła się nazajutrz, przy swoim łóżku zastała Dumbledora, który w maksymalnym skupieniu wykonywał najważniejszą rzecz w swoim życiu - ssał cytrynowego dropsa.
- Może dropsa, moje dziecko? Uważam, że są dobre na krew, choć Poppy nie popiera moich poglądów - mrugnął do niej łobuzersko.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Eee... nie, dziękuję. Jak to się stało...? - próbowała zapytać, ale dyrektor zdążył jej przerwać.
- Że jeszcze żyjesz? - upewnił się, wpatrując się w nią uważnie. - To ja powinienem spytać, jak doszło do tego, że mogłoby być inaczej? - zauważył uprzejmie.
Stropiła się, a jej policzki pokrył lekki rumieniec.
"Sprawiam same kłopoty" - stwierdziła.
- Wyszłam tylko na chwilę, panie dyrektorze. Na spacer. I miałam zaraz wrócić, żeby się przefiukać do Hogwartu, ale... - przerwała na moment, czując się, jak ostatni dureń. Jak mogła być taka nieostrożna! - Zamysliłam się - kontynuowała - i zgubiłam, a wtedy pojawili się słudzy Lorda.
- Och tak. Boże Narodzenie nastraja refleksyjnie, szczególnie, kiedy kontakt z rodziną mierzy się w tysiącach kilometrów - powiedział domyślnie, srebrnobrody mag.
Ithilina popatrzyła zaskoczona w jego błękitne oczy, pałające smutkiem i zrozumieniem.
- Nie gniewa się pan na mnie? - dociekała.
- Nie, panno Nicks. Nie ja - dodał, wskazując na jej obandażowaną rękę. No tak, Voldemort na pewno nie jest zachwycony jej absencją w swoim lokum.
- Ale dlaczego? - zapytała. - Dlaczego oni mnie zaatakowali?
- Najpewniej nadal szukają miejsca pobytu Tami - wyjaśnił.
Ithilina poruszyła się niespokojnie, na łóżku. W końcu należało spojrzeć prawdzie w oczy i zadać to pytanie, od którego odpędzała się przez ostatni miesiąc.
- Czy to Tami jest Dzieckiem z przepowiedni? Czy dlatego Anna zginęła? - powiedziała szybko, jakby bała się, że jeżeli nie zrobi tego teraz, to słowa na zawsze uwięzną jej w gardle i nigdy nie pozna na nie odpowiedzi.
- Nie wiem - przyznał Albus Dumbledore. - Ale to bardzo możliwe. Widzisz, państwo Smithsonowie nie byli jedynymi ludźmi, którzy zginęli tamtego dnia. Nie sądzę, żebyś czytała w tamtym czasie gazety, ale Prorok donosił o jeszcze trzech morderstwach. Nie wiemy, czy Voldemortowi udało się wtedy zabić Dziecko Przeznaczenia - pokręcił ze smutkiem głową. - Nawet jeżeli córeczka Anny nie jest nadzieją czarodziejskiego świata, to Tom Riddle nadal będzie chciał się jej pozbyć. Tylko ona przeżyła, a on sam nie ma przecież pewności, które z niemowląt było tym właściwym.
- Rozumiem - Iti była jeszcze bardziej przygnębiona. Wolałaby, żeby to nie Tami dotyczyła przepowiednia, ale skoro to oznaczałoby zagładę magicznego świata...
- Kto...? - zapyatała, ale tym razem dyrektor przerwał jej jeszcze szybciej.
- Myślę, ze sam ci wyjaśni jak. Zdrowiej, moja droga - pogłaskał ją po głowie. - I pamiętaj, że wciąż jest nadzieja.
Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak już obok stolika, zapełnionego lekarstwami.
- Byłbym zapomniał! Zostawiam ci paczkę dropsów na poprawienie krążenia - uśmiechnął sie ciepło i wyszedł, w drzwiach mijając się z nikim innym, jak Draco Malfoy'em.
- To ty - stwierdziła, a nie zapytała Ithilina, patrząc na chłopaka ze zdziwieniem.
- Tak - przyznał prostodusznie i usiadł na zwolnionym przez Dumbledora krześle, przy jej łóżku.
- Jakim cudem? - zdumiała się.
- No właśnie, Nicks. Dobrze mówisz. To był cud.
- Wyjaśnisz mi, czy nie? - zniecierpliwiła się.
- Przyszedłem do Tami, kiedy ty wyszłaś. Madame się niepokoiła, że jeszcze cię nie ma, więc poszedłem cię szukać. Aportowałem się na ciebie, akurat kiedy chowałaś się za śmietnikiem. Potem odstawiłem cię do Pomfrey, co byś pamiętała, gdyby nie zachciało ci się mdleć po drodze.
- Och! Aportowałeś się na mnie? Nie wiedziałam, że potrafisz. Gdzie się tego nauczyłeś? - była tak zaskoczona, że nawet się nie zezłościła, o tą rzekomą ochotę do mdlenia.
- Jeden z "przyjaciół" ojca mnie nauczył. Zresztą to nieważne - skwitował. - Powiedz mi lepiej, co robiłaś tak daleko od domu Brishney'ów? Po co w ogóle wyszłaś na ten cały spacer?!
- Chciałam się przewietrzyć!
- Przewietrzyć! Upadłaś na głowę, czy co?! Wiesz gdzie byś się teraz wietrzyła, gdyby nie ja? U Czarnego Pana w lochach. O ile jeszcze byś żyła!
- Och, wielki bohater się znalazł! Myślałby kto! A Harry wiele razy...
- Wystarczy jak podziękujesz i nie będziesz się pakować w kłopoty, a potem moczyć mi szaty krwią. I nie wyskakuj mi tu z Potterem!
- Grrr... Dziekuję ci.
- Nie dosłyszałem. Chyba masz problemy z wymową. Czy mogłabyś powtórzyć?
- DZIĘKUJĘ CI!!!
- Spokojnie. Nie jestem głuchy.
- Arghrr... Malfoy!
- Co? - miał minę niewiniątka. - Tylko bez nerwów, bo ci szwy pójdą.
- Ha, ha. Od kiedy się tak o mnie troszczysz?
- Nie troszczę się. Po prostu nie chcę, zeby moja praca, patrz ratowanie twojego tyłka sprzed nosów "przyjaciół" mojego ojca, poszła na marne.
- Czy ja już ci mówiłam, że jesteś zabawny?
- Owszem i to na razie jedyny komplement, jaki od ciebie usłyszałem, obok steku wyzwisk, naturalnie
- Malfoy, to była IRONIA! Nie pochlebiaj sobie.
- Wiem, słonko - wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu.
- Słonko? A gdzie się głupia szlama podziała? - obdarzyła go wyjątkowo nieufnym spojrzeniem.
- Siedzi przede mną i raczy mnie niepotrzebną konwersacją, zamiast rzucić mi się na szyję, w podzięce za uratowanie życia - iście malfoy'owski smirek.
- Jeszcze czego!
W trakcie tejże przemiłej rozmowy zastał ich Chłopiec-Który-Przeżył-Żeby-Przerywać-Malfoy'owi, który bezszelestnie władował się do sali, podszedł do łóżka swojej koleżanki i łypał nieprzyjaźnie na Ślizgona.
- Chciałbyś! - kończyła właśnie Iti.
- Chcieć to ja mogę wiele rzeczy - Draco posłał jej krzywy uśmieszek i odwrócił się akurat po to, by stanąć oko w oko ze znienawidzonym Gryfonem. - Na przykład tego, żeby Potter się stąd wyniósł. Natychmiast!
- Nie przyszedłem do ciebie - fuknął Harry, a zielone oczy zalśniły mu niebezpiecznie.
- Na szczęście - odciął się Malfoy. - Bo mógłbyś tego nie przeżyć. Wyjdź, pókim dobry.
- Nie będziesz mi rozkazywał, synalku Śmierciojada! - warknął Harry, wyciagając różdżkę.
Szare oczy Dracona, które już na co dzień były chłodne, spadły teraz do temperatury zera absolutnego i ścięły atmosferę na sali. Blondyn też trzymał różdżkę w dłoni.
- I kto tu jest rasistą - rzucił.
"Gdzie się podziewa Madame Pomfrey? Czy ja ze wszystkim muszę radzić sobie sama?" - pomyślała ze złością Iti, i w tej samej chwili zdecydowała się wkroczyć do akcji.
- Draco, Harry, uspokójcie się! - zawołała i pomimo szarpnięcia w zranionej ręce, szybko podniosła się z łóżka.
Staneła między nimi, przodem do Harry'ego, ponieważ stwierdziła, że z nim łatwiej będzie pertraktować.
- Odsuń się, Iti - powiedział, przez zaciśnięte zęby Gryfon. - Ten bufon nie będzie mnie obrażał i przyrównywał do siebie i swojej bandy.
- Spadaj, Nicks - przyłączył się, nadzwyczaj zgodnie, młody arystokrata. - Nie odstawiaj cyrku, głupia kobieto.
Ithilina popatrzała wilkiem na nich obu i odsunęła się. Przeliczyli się jednak, jeśli mieli nadzieję, że zostawi ich w spokoju.
- To wy odstawiacie cyrk! - krzyknęła. - I to w dodatku w szpitalu, gdzie ja się powinnam leczyć! Ale co was to obchodzi, nie?! A wiecie co, macie rację - nakręciła się, więc postanowiła im pokazać, kto tu rządzi. - Bawcie się tymi patykami, jak małe dzieci. Pozabijajcie się! Bedzie lżej w tej budzie. Mnie to szczerze mówiąc wali, bo jak widać żaden z was nie raczy zwrócić uwagi na moją potrzebę spokoju. Idźcie na korytarz i zajmijcie się sobą, skoro tak wam na tym zależy! Żegnam - to mówiąc, machnęła różdżką i zasunęła parawan wokół swego łóżka.
Zaskoczeni chłopcy popatrzyli niepewnie po sobie, a każdy z nich myślał:"Jak ona mogła mnie wyrzucić?". Draco poddał się, jako pierwszy. W końcu musiał dbać o swój image. Tylko głupocie Pottera mógł zawdzięczać to, że jeszcze nie został zapytany, o cel swojej wizyty. Oficjalna wersja wakacji Ithiliny w królestwie Poppy Pomfrey mówiła, że dziewczyna miała wypadek w laboratorium i upadła na potłuczone szkło, które zraniło ją w ramię. Nie było w niej miejsca na Malfoy'a, obrońcę zamyślonych i nieostrożnych Gryfonek.
- Dzięki, Potter - warknął i wyszedł, zmierzając do swojego dormitorium.
Kiedy Harry został sam, wsunął nieśmiało głowę za parawan i zapytał:
- Ekhm... można?
Ithilina rzuciła mu niechętne spojrzenie, ale kiwnęła przyzwalająco głową.
- Gniewasz się?
- Nie.
- Och, to dobrze.
- Nie ciesz się, Harry. Ja się WŚCIEKAM!!!
- Yhhh... no tak. Przepraszam, nie powinienem dać się sprowokować.
- Z całym szacunkiem, Harry, ale Draco miał rację.
- Co?!!!
- Zachowałeś się jak rasista.
- Co ty gadasz?!
- Nie wkurzaj się, tylko słuchaj! Wiesz, dlaczego jesteś Gryfonem? Bo wierszysz w ludzi.
- Nie w Malfoy'a.
- Jeszcze nie skończyłam! I nie oceniasz ich przez pryzmat rodziców, bo to nie fair, prawda? Chyba wiesz coś o tym, nie?
- Argh... tak jakby. Ale to zupełnie, co innego!
- Nie. To prawie to samo.
- Jeszcze ty porównujesz mnie do Malfoy'a!
- Rozśmieszasz mnie, Harry. Przecież wy jesteście do siebie podobni. Tak samo uparci, przystojni...
- O, nieprawda! Ja jestem lepszy. W końcu jestem brunetem - Harry'emu udało się wreszcie roześmiać.
- No pewnie - Ithilina też się uśmiechnęła. - Zapomniałam dodać, że obaj jesteście skromni.
Harry spróbował jej posłać smirka, ale mu nie wyszło i wywołał tylko salwę śmiechu.
- Weź lekcje u Snape'a - zasugerowała, gdy już odzyskała oddech.
- Tylko nie to! - jęknął i udał, że z nerwów obgryza paznokcie, czym wywołał u koleżanki kolejny napad niekontrolowanej wesołości.
Po jego zakończeniu, Iti udało się w końcu spoważnieć i zapytała:
- Dlaczego właściwie przyszedłeś?
- Czy to nie oczywiste? - posłał jej ciepły uśmiech i dodał - Martwiłem się. Czy możesz mi powiedzieć, co się właściwie stało?
Ithilina zamrugała szybko oczami. Nie znała oficjalnej wersji wydarzeń, ponieważ zdaje się, że ani Dumbledore, ani Draco nie wpadli na to, żeby ją o niej powiadomić. No, a prawdy na pewno nie mogła powiedzieć.
- Och, to nic takiego. A co piszą w Proroku? - zapytała rezolutnie.
Chłopak posłał jej zaskoczone spojrzenie.
- W Proroku? Dlaczego? Nie rozumiem.
- Och, to takie nowe powiedzenie krąży wśród śmietanki towarzyskiej Ravenclawu - uśmiechnęła się do niego. To nic, że jedyną Krukonką jaką znała była Luna. Musiała zaryzykować. - Wiesz, chodzi o to, że prasa jest teraz tak zakłamana, a ludzie w to wierzą, więc jak chcesz się czegoś o sobie dowiedzieć, to czytaj gazety. Zresztą ty powinieneś to wiedzieć, prawda?
Widać było, że nie do końca kupił jej hisoryjkę, ale na razie chyba zawiesił śledztwo, bo odprężył się i odpowiedział:
- Fakt. Nie powiem, żebym przepadał za Prorokiem.
Iti przesłała mu promienny uśmiech, modląc się w duchu, żeby nie zapytał o obecność Malfoy'a przy jej łóżku. Uratowała ją Madame Pomfrey, która wkroczyła dziarsko na salę, z porcją eliksirów pod pachą i bez ceregieli wyrzuciła Złotego Chłopca za drzwi, informując go o zakończeniu odwiedzin. Dokładnie w takiej kolejności.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, tego samego dnia

Dumbledore siedział za biurkiem i popijał herbatę z porcelanowej filiżanki. Drugą ręką mechanicznie głaskał swego feniksa. Gdyby komuś w tej chwili udało się wejść niepostrzeżenie do pokoju, miałby niebywałą okazję przekonać się na własne oczy, jak tworzą się plany w umyśle najpotężniejszego maga naszych czasów, bowiem dyrektor właśnie rozmyślał.
Po incydencie ze Śmierciozercami Brishney'owie musieli przenieść się w inne miejsce. Z braku lokum Dumbledore zdecydował się umieścić ich na piętrze domu przy Grimmauld Palace 12. Miał nadzieję, ze to tylko krótkotrwałe rozwiazanie. Co prawda nie poinformował o niczym Harry'ego, ale był pewien, ze chłopak nie miałby nic przeciwko. Brishney'owie i tak współpracowali z Zakonem, więc dla zakonników nie stanowili problemu. Kłopot pozostał natomisat w związku ze Strażnikami Tami.
Dyrektor nie był pewien, czy przepowiednia dotyczyła dziewczynki, ale jeśli tak... Nie mógł zdradzić Draconowi, gdzie przebywa mała. Ufał mu, ale co jeśli ojciec lub Voldemort chcieliby go wysondować, albo użyć Veritaserum? Wcześniej takie zagrozenie nie wydawało się, aż tak bardzo realne. Mozna było liczyć, ze Riddle da sobie spokój z dziewczynką. Teraz po ataku jego sługusów, nie można było podjąć ponownie tego ryzyka. Voldemort mógł w każdej chwili zechcieć wysondować Dracona np. przeprowadzając Próbę Lojalności, przed nazanaczeniem go Mrocznym Znakiem. Tak... Dumbledore dobrze wiedział, że nie należy lekceważyć tego przeciwnika. Gdyby mógł w jakiś sposób sprawdzić swoją teorię... Czy Tami jest naprawdę ich ostatnią, obok Harry'ego, nadzieją? Czy wybrał dla niej dobrych Strażników? Niestety, nadal nie wiedział...Wilk i Jednorożec. Kto to taki?
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.05.2024 13:53