Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Każdy Dobrze Wie..., rozdział 6!!!

psota
post 13.11.2007 21:05
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




"Każdy dobrze wie"


" ...tego, co nam zapisane nie da zmienić się... "


To moje pierwsze opowiadanie. Tytuł został zainspirowany piosenką „Tak miało być” Molesty Ewenement.
Beta: Sara Maria <pokłon>

__________________________________________________________


ROZDZIAŁ I


„A serce swej pociechy darmo upatruje”*




Pojedynek Bellatrix i Syriusza...

Syriusz wpadający za zasłonę...

Szyderczy śmiech Belli...


- NIE!!! - Przeraźliwy krzyk rozdarł ciszę nocną.
Czarnowłosy chłopak gwałtownie usiadł na łóżku. Właśnie obudził się z kolejnego koszmaru. Światło ulicznej lampy padało na jego sylwetkę. W pokoju panował półmrok. Na jego czole widniały krople potu, klatka piersiowa unosiła się w szaleńczym tempie, a w zielonych oczach widoczny był strach i ogromy ból. Po chwili zaczął uświadamiać sobie, gdzie się znajduje i co się stało. Opadł bezsilnie na posłanie. Wróciły do niego wspomnienia z ostatnich dni szkoły.
- Syriuszu, wróć do mnie – cichy, załamany głos na chwilę wypełnił pustkę.
W oczach chłopaka zalśniły łzy. Z ust wydobył się szloch. Kołysany przez świszczący wiatr wkrótce zapadł w niespokojny sen.


***


- Wiecie, co macie robić?
- Tak, panie. – Pięć pochylonych, ubranych na czarno postaci odpowiedziało zgodnie.
- Już niedługo Dumbledore znajdzie się w trumnie, a bezbronny Harry będzie zdany na moją łaskę. – Szaleńczy śmiech powodujący, że osoby słyszące go, kamieniały ze strachu, a włosy na ich głowach stawały dęba, odbił się echem po ogromnej komnacie.
Komnata była wielkości sali balowej. Marmurową podłogę otaczały kamienne ściany ozdobione rzeźbami przedstawiającymi najpotężniejszych czarodziejów minionych czasów.
Na środku stała wysoka, szczupła postać cała odziana na czarno. Przed nią pochylało się w geście szacunku i pokory pięć innych zakapturzonych postaci.
- Możecie odejść.
Czarnoksiężnicy ukłonili się nisko, po czym tyłem wycofali się do ogromnych, dębowych drzwi.


***

- Severusie, on jest nienormalny. Nott mówił, że pięciu młodych wysłał na jakąś ważną akcję. Kompletnych nowicjuszy.
- A czy on kiedykolwiek był normalny? Ciekawe, co Czarny Pan ma w planach. - Czarnowłosy mężczyzna dopił herbatę.
- Nie podoba mi się to. Nie powiadamia o niczym wewnętrznego kręgu. Nawet Bella nic nie wie.
- Może po prostu nie chce wiedzieć. - Usta Snape wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
- Myślisz? - Lewa brew arystokraty powędrowała do góry.
- Podejrzewam.
Lucjusz Malfoy machnięciem ręki przywołał barmana, prosząc go o rachunek, po czym zapłacił za herbatę i dużą kawę.
- Skontaktuj się ze mną, Lucjuszu, jak się czegoś dowiesz - rzekł, podnosząc się z krzesła.
- Oczywiście.

***

- Harry jest bezpieczny u swojego wujostwa. Na razie nie powinniśmy go przenosić do Zakonu Feniksa. Jego bezpieczeństwo jest najważniejsze. – Czarodziej odchylił się w swoim krześle do tyłu.
Severus przytaknął.
Wiedział, ba!, doskonale rozumiał to, iż bezpieczeństwo Złotego Chłopca jest teraz najważniejsze. Ten nieodpowiedzialny bachor był najcenniejszy w tej wojnie. W końcu ktoś musi pokonać Czarnego Pana, a z tego, co głosi przepowiednia wynika, że tylko on posiada dostateczną moc, by to zrobić. Ciekawe, cóż on może mieć takiego niezwykłego w sobie? Trudne dzieciństwo, które Czarny Pan może wykorzystać na wiele sposobów. Naiwność, butność, szlachetność aż do bólu. Odważny... taak, jest odważny, ale ta odwaga częściej przypomina głupotę. Inteligencją nie grzeszy, a jego stosunek do niektórych przedmiotów jest oburzający. Wszyscy za niego decydują i przestawiają, niczym zabawkę z kąta w kąt. Tak, jak ciebie w czasach twego dzieciństwa, Severusie, irytujący głosik odezwał się w głowie Mistrza Eliksirów.
Z ponurych myśli wyrwał go Albus.
- Możesz odejść, dziękuję ci. Jeżeli się czegoś dowiesz, powiadom mnie niezwłocznie.
Mężczyźni pożegnali się i Snape udał się do swych prywatnych komnat.
Albus Dumbledore został sam na sam ze swoimi myślami.

***


W tym samym czasie przed domem państwa Granger pojawiły się dwie zakapturzone postacie. Wiał silny wiatr. Uliczne latarnie przygasły. Marshall i Eryk zbliżyli się do drzwi wejściowych. Cicho, niczym koty przemieszczali się po domu, aż dotarli do sypialni rodziców Hermiony, którzy przytuleni do siebie, spokojnie spali. Zostawili ich w spokoju. W duchu żałowali, że nie mogą się z nimi zabawić, ale rozkaz to rozkaz. Szukali jedynie dziewczyny z burzą loków na głowie. Szybko znaleźli jej pokój. Pchnęli drzwi, które bez żadnych trudności ustąpiły.
- Drętwota – szeptem wypowiedziane zaklęcie wydobyło się z ust Marshalla.
Nieruchomą dziewczynę dodatkowo związali, a później z cichym trzaskiem teleportowali się.


***

Posesja państwa Weasley'ów była okryta mrokiem. W żadnym z okien nie tliło się, choćby jedno światełko. Mieszkańcy Nory pogrążeni byli w krainie snu. Tymczasem trzech czarnoksiężników zakradało się do środka. Mugolskim sposobem otworzyli drzwi, mijając przy tym czarodziejskie zabezpieczenia. Podłoga pod wpływem ich kroków delikatnie skrzypiała. Wspięli się po schodach. Zza drzwi z tabliczką „Ronald Weasley” dobiegało głośne chrapanie. Jedna z postaci weszła do środka, podczas, gdy pozostałe zostały na korytarzu. Śmierciożerca zakneblował i związał śpiącego chłopaka, po czym cała trójka wyszła ze swoją zdobyczą na zewnątrz, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Po dotarciu na skraj lasu, teleportowali się.

***

__________________________________________

* Fragment "Trenu VIII" Jana Kochanowskiego

Ten post był edytowany przez psota: 18.03.2008 15:53
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
psota
post 18.03.2008 15:51
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 20
Dołączył: 20.07.2007




Bardzo przepraszam za długi odstęp czasowy między tym rozdziałem a poprzednim. Wynikło to z powodu pewnych komplikacji. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Nie wiem, kiedy pojawią się następne rozdziały, ale mam nadzieję, że będą się one ukazywać w miarę regularnie, tak jak było na początku. Oczywiście dołożę wszelkich starań żeby tak było.

Rozdział VI wyjątkowo dedykuję:
- Sarze – trzymaj się ciepło kochana!,
- SidabriniInkaras – za szybkie zbetowanie tego rozdziału oraz jej cierpliwość do mojego tworu,
- Sylwii – za wsparcie i słuchanie mojej irytującej paplaniny. Sylwia weny Ci życzę – wiesz, przy czym!

Rozdział poprawiła: SidabriniInkaras


______________________________________


Rozdział VI



Złym przygodom nie podległ, strachom nie hołduje.*





– Ron! Hermiona! Nic wam nie jest?! – krzyczał Harry, zbiegając po schodach. Pierwszy raz od wielu dniu na jego twarzy gościł szczery uśmiech, a zielone oczy przepełnione były radością. Chłopak podbiegł do przyjaciół, przytulając każdego z nich. Cieszył się niezmiernie i poczuł, jak pierścień ściskający mu serce pęka na widok drogich mu osób. Tak wiele ich łączyło. To oni byli pierwszymi życzliwymi osobami, które poznał, z nimi cieszył się każdym sukcesem Gryffindoru, dzięki ich pomocy przez pięć lat udawało się powstrzymać Lorda Voldemorta. Gdyby nie oni w jego życiu dawno panowałby mrok.
Jego przyjaciele, mimo że w kącikach ich oczu czaił się smutek, także wyglądali na szczęśliwych. Nie wiedział, co się stało i nie miał zamiaru o nic pytać. I tak zapewne już dużo przeżyli. Jednego był pewien, nigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek z jego najbliższego otoczenia zginął z rąk Voldemorta. Musiał się od nich wszystkich oddalić i na własną rękę podjąć misję, która była mu przypisana od narodzin. Po śmieci Syriusza pogodził się ze swoim losem. Wiedział, że tak musi być. Myślał o tym, przesiadując dzień w dzień na ławce. Nie chciał ich zostawiać. Tracił to, czego pragnął od wielu lat. Gdy był mały, zawsze po krzykach wuja zamykano go w komórce pod schodami. Płacząc, marzył, o chociaż jednym prawdziwym przyjacielu. Kiedy właśnie teraz ich ma, nie da zrobić im krzywdy. Ich drogi się rozłączą, a on podąży w stronę przeznaczenia. Tak postanowił i miał zamiar to wykonać. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że żadne z nich nie pozwoli mu odejść. Mimo wszystko, to oni zostaną przy nim, starając się iść jak najbliżej siebie, ale też swoją własną drogą.
Ron i Hermiona czuli się zagubieni. To, co się wydarzyło, roztaczało przed nimi mroczną przyszłość. Mieli wrażenie, że idą w bezdenną ciemność. Na widok Harry’ego ogarnęło ich ciepło, ale i uczucie paniki. Bali się patrzeć w oczy przyjaciela, by nie zdradzić, co kryje się za przykrywką uśmiechu. W celi przyrzekli sobie, że dadzą mu z siebie jak najwięcej. Będą starać się, by jak najczęściej jego postać promieniała radością. Nie pozwolą zwyciężyć temu, co próbuje zniszczyć ich przyjaźń.




***




Firenzo spacerował po obrzeżach Zakazanego Lasu przyglądając się gwiazdom. Jego lśniąco biała sierść biła blaskiem na tle ciemności. Starał się trzymać jak najbliżej chatki Hagrida, obawiając się swoich byłych współbraci. Wdychając zapach roślin czuł coś na miarę wolności. Ten mały skrawek kniei dawał mu poczucie ciepła łagodzącego jego dolę samotności.
Niestety to, co widział w gwiazdach, stłumiło ogarniającą go radość. Ciała niebieskie układały się w drogę pełną bólu. Wiele istot stanie przed trudnymi wyborami. Każdy będzie musiał wybrać stronę, którą podąży. Większość z nich już z góry zostanie przekreślona przez los. Rządzący postawią dobro ogółu nad dobrem pojedynczych jednostek. Świat zaleje szaleństwo. Matki będą płakać nad ciałami swoich dzieci niczym Niobe zamieniając się w kamień. Mężni młodzieńcy będą walczyć w imię obrony własnych przekonań. Ojcowie oglądać będą swoich synów ginących w walce. Miłość straci swe znaczenie zastąpiona walką o przetrwanie. Niczego nie będzie można być pewnym. Za niską cenę brat bez skrupułów sprzeda brata. Córka wprowadzi pod dach swoich rodzicieli zdrajcę. Sąsiedzi staną naprzeciwko siebie z żądzą śmierci w oczach. Tchórze będą wbijać miecze w plecy przeciwników, nie mając odwagi, aby stoczyć honorową walkę. Odważni zaś, jak na bohaterów przystało, zginą, po czym pochowani zostaną przy polnej drodze. Nad ich grobami majaczył będzie biały krzyż. Ręce dziesięciolatka splamią się czyjąś krwią. Budynki walić się będą. Majestatyczne fortece upadną pod naciskiem silniejszych pocisków. Wielkie miasta obrócą się w pył, przysypując martwe ciała niczym kopce. Wśród tych wszystkich okropieństw znajdowała się nieporuszona, jedna, jedyna gwiazda. Świeciła, rozjaśniając otaczający ją mrok. Psia Gwiazda, najjaśniejsza i jedna z najbliższych gwiazd nocnego nieba wlewała w serce Firenza promyk nadziei. Czuł, że Syriusz czuwa nad losem przyjaciół, wlewając w zmartwione serca wiarę w zwycięstwo tego, co od niepamiętnych czasów zaistniało na świecie pierwsze – zwycięstwo dobra.



***




Korneliusz Knot nadal pozostawał na stanowisku ministra magii. Powodem tego było przekupienie większości rady. Główne stanowiska w ministerstwie objęli poplecznicy Voldemorta i powoli zaczęli wprowadzać zmiany w prawie. Każdy ich krok był dokładnie planowany. Przemyślane były wszystkie za i przeciw. Najwyższą władzę sprawował minister oraz jego współpracownicy. Osoby postronne miały natomiast bardzo mały wpływ na tok jakichkolwiek obrad.
Zaczęto zmieniać reformę odnoszącą się do czarodziei mugolskiego pochodzenia. Dotyczyły ich coraz to większe ograniczenia. Nie mogli wyjeżdżać z kraju bez pozwolenia określonych władz ministerstwa, a działalności przez nich zakładane funkcjonowały pod ścisłą kontrolą.
Dumbledore próbował zahamować konkretne ustawy, lecz ograniczenia prawne stawiały go na przegranej pozycji. Nie posiadał już dużych wpływów na to, co dzieje się w polityce magicznej Anglii. Udało mu się osiągnąć cokolwiek, tylko i wyłącznie dzięki autorytetowi oraz groźbom. Nie dopuścił do zakazu małżeństw między czystokrwistymi rodami, a czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Udało mu się też zablokować ustawę, w której zawarta była wzmianka o kontrolowaniu ich życia zawodowego.
Osobom ubliżającym oraz sprzeciwiającym się postanowieniom władzy groziły wysokie kary pieniężne oraz zamknięcie na określony czas w celach ministerstwa. Prowadzono tajne śledztwa. Sytuacja w Magicznej Anglii zaczynała przypominać tę za czasów panowania Hitlera w mugolskich Niemczech.
Magiczna ludność, której nie dotyczyły konkretne ustawy nie wychylała się dobrowolnie, poddając się władzy.




***




Odziany w czarną pelerynę Rudolf Lestrange przemierzał ulice Nokturnu. W jednym z wielu zakamarków miał czekać na niego specjalny informator. Wiedział o nim niewiele. Podobno zajmuje się przechwytywaniem informacji z różnych zagranicznych scen politycznych. Kiedyś słyszał od Lucjusza, że ów informator jest szaleńcem i to w dodatku kobietą. Osoby wchodzące jej w drogę praktycznie zawsze lądowały w dołku. Oczywiście, jak na wybitnego szpiega przystało, nie rzucała się na silniejszych od siebie. Chodziły o niej słuchy, że jest do granic możliwości bezczelną osobą. Znała się też na mugolskich broniach i technologii. Co niektórzy sławili się, że nie raz widzieli ją w Koloseum na cotygodniowych walkach. Zresztą, raz już mógł zobaczyć jej popisowy numer. Walczyła wtedy z jednym z najlepszych i, jak dotąd niepokonanym na miecze, Walterem zwanym Kosiarzem. Nikt nie miał ochoty zmierzyć się z nim, a potem wąchać kwiatki od spodu. Słynny Kosiarz chwalił się oraz naśmiewał z tchórzostwa innych. Właśnie w tym momencie ona podniosła się ze swojego miejsca, stwierdzając, że to on będzie dziś przegranym. Ich potyczka z początku przewidywała jej przegraną. Kosiarz był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, poruszał się z niebywałą szybkością. Atakował ją raz za razem. Ona jedynie blokowała jego ruchy, co chwila odchylając się do tyłu pod naciskiem ciosu. Większość osób gwizdała, śmiejąc się i stawiając wielkie sumy na zwycięstwo Waltera. Pojedynek trwał bardzo długo. Na czole mężczyzny widniały krople potu, jego pierś poruszała się szybko, a coraz to kolejny cios słabł. Wtedy właśnie zaczęła atakować w najmniej spodziewane miejsca. Rozcięła mu nogę, przecięła policzek, a rękojeścią miecza uszkodziła prawą rękę w nadgarstku. Nim zdążył przerzucić swą broń do lewej dłoni zręcznie go zaatakowała, wbijając swoje ostrze w jego brzuch. Kosiarz zginając się upuścił szablę. Podeszła go niebywale. Osłabiła zawodnika, sama zostawiając sobie siły na koniec. Do dziś pamiętał ciszę, jaka zaległa w sali oraz drobną dziewczynę stojącą na środku. Siedząc wtedy z żoną oraz Malfoyem, Nottem i Crouchem nie mógł uwierzyć, że ktoś tak na pozór kruchy, potrafił pokonać uważanego za jednego z najlepiej walczących, nie tylko mieczem, Kosiarza. Gdy Karin, który był prowadzącym oraz sędzią we wszystkich walkach zapytał o jej imię odparła jedynie: „Zwą mnie Przeklęta”. Później znikła. Pojawiła się tam jeszcze nie raz, za każdym razem pokonując przeciwników.
Z rozmyślań wyrwała go jakaś wrzeszcząca kobieta, zapewne wariatka. Skręcając w umówione miejsce zauważył ciemną postać niedbale opierającą się o ścianę. Spod jej szaty wystawały czubki butów. Twarz skryta była w cieniu rzucanym przez obszerny kaptur. Zauważył, że jej dłonie okryte są czarnymi, skórzanymi rękawicami. Trzymała ona umowny znak, którym była zwinięta w rulon gazeta. Nie wyróżniała się niczym od innych osób błąkających się po Nokturnie. Rudolf sprawdzając, czy nikt za nim nie idzie, ani go nie obserwuje, podszedł do nieznajomej. Nim zdołał cokolwiek powiedzieć rzekła:
– Masz forsę? – Od razu przeszła do rzeczy.
Pokazał jej plik, o dziwo, mugolskich pieniędzy. Z zadowoleniem pokiwała głową. Opuściła gazetę na ziemię. Spod peleryny wyciągnęła czarną teczkę. Wymiana trwała szybko. Lestrange wyciągnął w jej stronę funty, a ona w jego teczkę. Prawie jednocześnie wyjęli je sobie z rąk. Przeklęta schowała kasę, po czym minęła go bez słowa. Zniknęła zaraz za rogiem wyjścia ze ślepej uliczki.
Rudolf stał jeszcze przez chwilę w miejscu. Nie widząc nic podejrzanego udał się w inne miejsce. Po drodze mijał wielu tajemniczo i dość mrocznie ubranych osób. Sam też nie różnił się od nich zbytnio. Mierzwiły go dłonie, by zobaczyć, jakie to informacje przyniosła Przeklęta, jednakże lęk przed karą powstrzymywał jego ciekawość. Zatrzymał się przy wyjściu na ulicę Słoneczną, dziś już wyglądającą na rumowisko. Pozabijane deskami okna, brudne szmaty i śmiecie leżące na kamiennym bruku, skrzypiące drzwi oraz smród odpychały potencjalnych gości. Miejsce to było jednym z schronisk dla bezdomnych – zarówno dzieci jak i dorosłych. Mieszkali tu ludzie zajmujący sie dostarczaniem rozmaitych informacji za niewielką cenę.
Z pogardą w oczach teleportował się do swojej posesji.



***




Wieczór zbliżał się nieubłagalnie. Draco przeglądał się w lustrze. Ubrany w czarne sztruksowe spodnie oraz białą bluzkę z wyhaftowanym wzorem smoka po lewej stronie próbował wyprostować skręcające się kosmyki włosów. Nie szło mu to jednak za dobrze. Przejmował się kolacją. Wczoraj przy śniadaniu dowiedział się, że przybędą na nią ciotka i wujek Lestrange oraz Severus Snape, jego chrzestny. Odnosił wrażenie, że to spotkanie w pewien sposób będzie przypominać jakieś nieoficjalne oświadczyny. Brakowało jedynie wątku, w którym uklęknie przed Pansy, poprosi ją o rękę i podaruje rodowy pierścień zaręczynowy. Popychając ze złością tubkę żelu modlił się w duchu, by godzina dziewiętnasta nadeszła jak najpóźniej. Niestety czas płynął nieubłaganie…
Najbardziej z kolacji, a raczej jej przygotowania, zadowolona była jego matka. Żona jednego z najbardziej szanowanych czarodziei nie mogła zająć się żadną stałą pracą. W końcu, jakby to wyglądała, gdyby ona, pani Malfoy, pracowała na utrzymanie? Wstyd i hańba. Dlatego, nie mając co robić, wzięła na siebie przygotowanie całego przedsięwzięcia. Z samego rana przygotowała listę podawanych dań, po czym udała się do kuchni, aby wydać skrzatom stosowne rozporządzenia. Kazała też wysprzątać jedną z mniejszych jadalni oraz mały salonik znajdujący się zaraz obok. Gdy z zadowoleniem oglądnęła pracę skrzatów udała się do ogrodu po kwiaty. Zrywając róże, dzwonki oraz lwie paszcze złośliwie się uśmiechała. Dobrze wiedziała, że jej siostra nie przepada za kwiatami. Bellatriks szczególnie nie lubiła róż. Czerwone mogła jeszcze znieść, ale białe wykraczały poza granicę jej tolerancji. Ustawiając kwiaty zdawała sobie sprawę z tego, że nie obejdzie się bez złośliwych komentarzy Belli na temat wystroju. Ostatni raz oglądając się za siebie zerknęła na przygotowane pomieszczenia, po czym udała się do swoich komnat, by wybrać suknię na dzisiejszy wieczór.


*



Zdając sobie sprawę, że jest już osiemnasta pięćdziesiąt wyszedł ze swojego pokoju. Od razu skierował się w stronę holu. Był pewien, że rodzice są już na dole, przyjmując spodziewanych gości i prowadząc ich, jak na gospodarzy przystało, do specjalnie przygotowanych pokoi. Dochodząc do zakrętu, za którym znajdowały się schody, poprawił jeszcze mankiety. Wysuwając się zza rogu zobaczył ojca ubranego w fioletowe szaty, a zaraz obok smukłą sylwetkę matki okrytą niebieską suknią. Przed nimi stała Bellatriks z Rudolfem. Obie pary wymieniały między sobą wzajemne powitania.
– Witaj Draco. – Zauważyła go Bellatriks.
– Dobry wieczór ciociu – przywitał się grzecznie wypranym z emocji głosem, kiwając przy tym na powitanie Rudolfowi.
Zszedł ze stopni, po czym wszyscy razem skierowali się korytarzem do przybocznego saloniku. Na wygodnych kanapach usadowieni byli już państwo Parkinson wraz z córką. Z boku, opierając się o parapet okna, stał Severus Snape trzymając w dłoni kieliszek z białym winem. Witając pozostałe osoby udali się do jadalni.
Wielki, okrągły stół przyozdobiony był bukietem białych róż umieszczonych w porcelanowym wazonie. Wszyscy usiedli na wyznaczonych miejscach. Oczywiście, młodemu Malfoyowi trafiło się miejsce naprzeciwko Pansy. Obrzucił ją krytycznym wzrokiem. Ubrana była w zieloną sukienkę z rękawami trzy czwarte. Rozpuszczone włosy okalały jej twarz, tworząc ją jeszcze bardziej okrągłą, co wyglądało dość komicznie, a na szyi widniał rubinowy naszyjnik. Westchnął w duchu, przenosząc swój wzrok na białe róże, które kochała jego matka.
Kolacja się rozpoczęła. Podawano różnorodne dania, a każde z nich pochodziło z innego kraju. Draco najbardziej do gustu przypadł schab z wiśnią. Skrzaty nalewały wino gościom oraz zbierały brudne naczynia. Mężczyźni zaczęli dyskusję na temat stosunków politycznych między krajami, kobiety zaś toczyły między sobą luźną rozmowę, co chwila przeskakując w nowy temat. Pani Parkinson chwaliła Narcyzę za świetnie przygotowaną kolację, a Bellatriks wtrąciła kąśliwy komentarz na temat kwiatów. Widział błądzący wzrok Pansy po jego ciele. Zdawał sobie sprawę, że ona już od dawna miała na niego ochotę. Mimo plotek, jakie krążyły po Hogwarcie, ani razu się z nią nie przespał. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Większość uczniów sądziło, że zalicza po kolei każdą ładniejszą dziewczynę, jednak nie było to prawdą. Miał dość wygórowane wymagania, jeśli chodzi o urodę kobiet. Poza tym, puste laski zbytnio go nie obchodziły. Były one tylko tłem, wielbicielkami jego urody. Nie twierdził jednak, że w jakikolwiek sposób mu to przeszkadza, a wręcz odwrotnie, często pozytywne opinie na temat jego samego poprawiały mu z rana humor.
Podniósł spojrzenie znad swojego talerza, po czym popatrzył na swoją, być może przyszłą, partnerkę. Speszona opuściła głowę, rumieniąc się przy tym. Z pewnością jego ojciec rozmawiał już z panem Parkinson na temat ich narzeczeństwa. Jak widać, ona też już wiedziała, komu jest pisana. Cała ta zaplanowana sytuacja ogromnie go irytowała. Ze zrezygnowaniem odrzucił od siebie nieprzyjemne myśli, przygotowując się na dalszy ciąg dzisiejszego spotkania. Czekało go jeszcze kilka sztucznych, grzecznych rozmów.

________________________________________________________________________________
________________
* Fragment „Trenu IX” Jana Kochanowskiego
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 07.07.2025 03:42