Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 27.03.2008 21:34
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję Vivian za kolejny komentarz smile.gif Wklejam kolejny rozdział i liczę, że się spodoba.

****

ROZDZIAŁ X, czyli kwestia zaufania...

Szkocja, Hogwart - łazienka Jęczącej Marty, następnego dnia

- Spędziłaś noc z Malfoy'em, w jego dormitorium i nie chcesz nam nic powiedzieć! Jesteś niewdzięczna! A my cię broniłyśmy przed Ginny - mówiła Lavender, kiedy obie z Parvati zaciągnęły Ithilinę na babską pogawędkę do łazienki, podczas okienka, pomiędzy trzecią a czwartą lekcją.
Zarówno ona, jak i Draco, czuli się już całkiem dobrze. Katar ustąpił, wiec nie istaniało ryzyko, że kogoś zarażą. Co prawda, na lekki ból głowy mieli narzekać jeszcze przez kilka dni. Tak więc wrócili na lekcje. Niestety pech chciał, że Lavender i Parvati, które choć osobiscie nie widziały korowodu poprzedniego dnia, w Pokoju Wspólnym dowiedziały się wszystkiego i teraz zasypywały koleżankę pytaniami.
- Ale ja mówię serio, dziewczyny. Ja spałam! Sama! Miałam gorączkę.
Nie chciały dać się przekonać i Iti była szczęśliwa, kiedy udało jej się od nich uwolnić po mniej więcej trzydziestu minutach.

****

Szkocja, Hogwart - laboratorium Mistrza Eliksirów, popołudnie tydzień później

Severus Snape ważył Eliksir Tojadowy dla Lupina, jednocześnie samopiszącym piórem notując w swoim notatniku rozkłady lekcji i postępy w nauce swoich uczniów. Analizował po kolei wszystkie roczniki, dochodząc wreszcie do siódmego. W ostatnim czasie rozpoczęli nowy cylk lekcji i połączył wszytkich w pary. Jak narazie najlepiej pracowali Malfoy i Nicks. Snape był z nich zadowolony, dlatego że:
1. Robili bardzo dobre eliksiry, więc mógł je od razu dostarczać Pomfrey, a co za tym idzie miał mniej roboty.
2. Mógł zasłuzenie przyznawać punkty Slytherinowi i nawet Potter musiałby przyznać mu rację w tym wypadku.
3. Mógł dopiec Granger, która w parze z Potterem nie miała szans wybić się na czołówkę.
Jedyny minus tej sytuacji był taki, że Gryffindoorowi też musiał przyznawać punkty. No, ale trudno. Nie ma nic za darmo. Nicks dobrze szła współpraca z jego chrześniakiem. Po dwóch lekcjach, Draco zdobył się nawet na daleko posuniętą wspaniałomyślność i pozwolił jej nie tylko siekać składniki, ale też je mieszać. Mistrz Eliksirów świetnie się bawił obserwując tę dwójkę. Przypuszczał, że tylko jego autorytet utrzymuje w ryzach wybuchowy temperament dziewczyny i chroni jego pupilka przed szpecącymi obrażeniami twarzy.

****

Szkocja, Hogwart - Wieża Astronomiczna, wieczór pod koniec stycznia

Draco był bardzo zajęty w ciagu minionego tygodnia. W szkole miała się niedługo odbyć oficjalna wizytacja z Ministerstwa i Międzynarodowej Komisji ds. Szkolnictwa Magicznego. Oznaczało to szereg przygotowań i zorganizowanie pogadanek w klasach na temat ewentualnych prezentacji, których miałyby dokonać poszczególne domy. Dlatego też miał mnóstwo pracy, jako Prefekt Naczelny. Na weekend był zmuszony udać się do domu. Jego ojciec miał dla niego jakieś wieści.
"Dlaczego ja się nie dziwię i czuję, że chodzi o Czarnego Pana?" - zapytał sam siebie.

Ithilina siedziała na szerokim prapecie okna. Patrzyła na gwiazdy. O czym myślała? Nie obchodziło go to. Może o Potterze? Sam wiedział, że to nieprawda. Będzie wężem. Obiecał sobie, że będzie wężem. Kiedy zaatakować? Najlepiej od razu. Z zaskoczenia.
- Ithilina? - spokojny głos. Udało mu się. Nie zadrżał. Udało mu się, jak zawsze.
Odwróciła się. Z jej twarzy nauczył się czytać do woli. Zobaczył bez trudu jej zaskoczenie.
- Ty mówisz do mnie po imieniu? - uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie pierwszy raz. Mogłabyś w końcu przestać się dziwić.
- Czego chcesz? - była nieufna. Musiał ją do siebie przekonć. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.
- Przyszedłem porozmawiać.
- Tak po prostu? - zdziwiła się. Na chwilę nieufnosć zniknęła z jej twarzy. Gryfonka. Typowa Gryfonka. - Mogliśmy porozmawiać jutro w bibliotece.
- To ważne.
- Coś jest dla ciebie ważne? Nie sądzisz, że to trochę nie-malfoy'owskie? - zadrwiła.
- Być może - wykrzywił się w kpiącym uśmiechu i popatrzył na nią z góry, z politowaniem.
Naburmuszyła się. Nerwowym ruchem odgarnęła kosmyki swoich loków, które wysunęły się z gumki. Załozyła je za uszy i splotła dłonie na piersiach.
- Słucham? - próbowała wykazać umiarkowane zainteresowanie. Nie bardzo jej wyszło. Z jej twarzy biła raczej irytacja i zniecierpliwienie. Czyżby jednak przerwał jej marzenia o Potterze?
Zastanowił się, dlaczego właściwie jest na niego zła. A moze nie jest? Nie możliwe. Nie wierzył, by u kogoś jeszcze, poza nim samym, zainteresowanie drugą osoba, objawiało się chęcią dokuczania jej.
- Jesteś na mnie zła?
- A od kiedy to cię obchodzi, co?
- Przecież byłem ostatnio miły. Pozwoliłem ci nawet warzyć eliksiry, na ostatniej lekcji.
- O, przepraszam. Zapomniałam podziękować - sarkazm, w jej głosie zmroził nawet jego.
- Och, wal. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Jesteśmy? - zdziwiła się nie na żarty. - Ostatnoi byliśmy, zanim się dowiedziałam, że wydałeś moją jedyną przyjaciółkę na pastwę Lorda.
Bardzo chciał się opanować. Miał być spokojny. Nie do końca mu wyszło. Nie zdołał powstrzymać morderczych błysków w swoich oczach i bezsilnego zaciskania pięści.
- Ile razy jeszcze mi to wypomnisz? - wycedził, przez zaciśnięte zęby, robiąc krok w jej stronę.
Myślał, że się przestraszy, cofnie, albo odejdzie. Patrzył na nią z wściekłością, ale ona twardo wytrzymywała jego spojrzenie.
- Dobrze. Nie wracajmy do tego - odpowiedziała.
Zaskoczyła go. Po jego twarzy przebiegł cień niedowierzania, ale zaraz zniknął. Był doskonałym aktorem.
- Więc, jesteś na mnie zła?
- Nie bardziej niż zwykle - roześmiała się, rozładowując dziwnie ciężką atmosferę.
Odetchnął. Teraz trzeba będzie zagrać inaczej.
- No mów, co tam znowu zmalowałeś? - zagadnęła.
- Och, nic - nonszalancko wzruszył ramionami. - Tak mi się spodobało siedzenie z tobą w jednym dormitorium, że tym razem zabieram cię na nurkowanie z kałamarnicą. Potem sobie poleżymy u mnie, przez tydzień z zapaleniem płuc. Może być? - uśmiechnął się, ciekaw co ona na to.
Roześmiała się ponownie, dźwięcznym, szczerym śmiechem. Przestała przyciskać ręce do piersi, co oznaczało, że wyzbyła się podejrzeń, co do jego zamiarów. Bardzo dobrze. Musiał uśpić jej czujność.
- No to, już lecę - zawołała, wesoło, ale po chwili spoważniała. - Chyba nie o to chodziło, co?
- Nie - przyznał.
Przyjrzał jej się uważnie. Chyba coś ją tknęło, bo usiadła z powrotem na parapecie i nie spuszczała z niego wzroku.
- Gdzie jest Tami? - zapytał, z pozoru obojętnie.
Odwróciła wzrok i skuliła ramiona. Przygasła w oczach. Będzie coś ukrywać, wykręci się. Nagle opanowała go złość. Gdzieś w głębi serca, w jego najmniej malfoy'owskiej części, wierzył, że jednak mu powie, że mu zaufa. Był głupi, a to stwierdzenie tylko podsyciło jego gniew.
- Nnnie wiem - chciała, żeby to zabrzmiało pewnie.
Nie udało się jej. Nie z nim te numery. Musiał się pohamować. Musiał...
- Wiesz - to było stwierdzenie, nie pytanie.
- Nie mogę ci powiedzieć - odwróciła się do okna, wpatrując intensywnie w gwiazdy, tak jakby to miało ją uchronić przed narastającą w nim wściekłością.
Jeszcze się kontrolował. Chwycił ją za ramię i stanowczo odwrócił w swoją stronę. Stanowczo, ale jeszcze nie szarpiąc. Chcąc, nie chcąc, znów musiała spojrzeć mu w oczy. Przymknęła powieki. Pomyślał, że się bała. Nie bała się. Nie mógł wiedzieć, że czuła się winna, że nie chciała go okłamywać.
- Powiedz! - rozkazał.
Zupełnie zimny głos, puste oczy. To bolało. Teraz, także ją. Nie wiedziała, jak wiele wysiłku kosztowało go zachowanie kamiennej twarzy.
- Nie mogę, nie mogę - powtarzała, jak w magilnie.
- Ty chyba nie rozumiesz - uśmiechnął się paskudnie.
Zadrżała. Tak trzeba. Trzeba jej pokazać, że jest tylko głupią szlamą, że musi go posłuchać. Tak trzeba. Nawet wtedy, gdy się niekoniecznie chce.
- To nie była prośba - wyjaśnił, zimno.
- Draco, idź do dyrektora. On wie. On mi kazał!
Czy ona go prosiła? Nagle chciała, żeby zrozumiał, nie osądzał jej. Za późno. Już wiedział, że jest słaba, pod tą maską złośliwości i ignorancji. Typowa Gryfonka. Byle zwalić odpowiedzialność na kogoś innego. Puścił ją i odwrócił się tyłem. Cofnął się w kierunku drzwi. Ona musiała mu powiedzieć! Myślał. Zastanawiał się. Szykował do kolejnego kroku, jak tygrys do ataku. Czekał. Próbowała tłumaczyć, przekonać go, wyjaśnić.
- Idź do niego. On się o ciebie martwi. To nie tak, że ja ci nie ufam!
Tama pękła. Jego oczy zapłonęły. W jednej chwili doskoczył do niej. Z furią pociągnął ją za ramiona i postawił na nogi. Wiedział, że to ją bolało. Wystraszył ją. W końcu mu się to udało.
- Oczywiście - wysyczał. - Dlatego właśnie przyszedłem do ciebie. Myślałem, że mi ufasz!
- Ale...
- No, właśnie! Ale się myliłem! Przecież Malfoy jest zły, prawda?! Malfoy to syn Śmierciożercy. Malfoy to sługa Czarnego Pana. Tak myśli stary Dumbledore!
- Mylisz się - zaprzeczyła słabo.
- Głupi Malfoy myślał, że szlama jest w stanie go zrozumieć. Ale gdzie tam!
Szlama. Znów nazwał ją szlamą. Już dawno tak nie mówił. Jego słowa zraniły ją bardziej, niż silny uchwyt jego dłoni, giotący jej ramiona.
- To nie tak! A co, jeśli Lord wysonduje ci umysł?! - przełamała się, wreszcie udało jej się krzyknąć. Złość dodała jej sił.
- Właśnie o to chodzi! - wrzasnął, potrząsając nią.
Spróbowała się wyszarpnąć. Bez skutku. Przycisnął ją do ściany.
- Kogo to obchodzi, że Czarny Pan będzie mnie torturował, jeśli do jutra mu nie powiem, gdzie jest Tami! Kogo obchodzi taki cholerny Śmierciożerca, nie? Super, niech zginie! Mniej będzie Śmierciojadów na świecie!!!
Dyszał wściekle. Oczy zasnuła mu czerwona mgiełka. Było mu wszystko jedno, że się zdradził, choć w pierwszej chwili, sam przeraził się swoich słów. Nie tak miało być. Ona miała nic nie wiedzieć. A teraz wiedziała nawet więcej, niż on sam. Odsłonił więcej, niż sam po sobie, by się spodziewał. Ale teraz miał już dość. Wszystko mu już zwisało. Nie widział jej oczu, które rozszerzyły się z przerażenia.
- Draco...
- Ja jestem młody, do cholery! - wybuchł ponownie. - Mam w dupie, tą całą wojnę. Chrzanię to! Niech sobie Potter będzie rycerzem bez skazy. Ja chcę tylko przeżyć, rozumiesz?
Puścił ją, tak nagle, jak ją chwycił. Odsunął się od niej, ze wstrętem. Popatrzył na nią pustym wzrokiem, tak jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jakby była zupełnie obcą osobą. Jak wszyscy... Osunęła się po ścianie, a potem wstała z trudem.
- Rozumiem...
- Gówno rozumiesz! - nadal był wściekły. Może nawet jeszcze bardziej. Tylko, że teraz się nią brzydził. Nie miał ochoty jej ponownie dotknąć, nawet po to, żeby zaatakować.
- Zabiłaś przypadkiem człowieka i nie mogłaś pozbierać się przez miesiąc. Teraz wydaje ci się, że potrafisz zrozumieć kogoś, kto będzie musiał torturować i zabijać ludzi, żeby przeżyć. Może przez resztę swojego życia... Jesteś żałosna, Nicks.
- Draco, ale...
Znów nie dał jej skończyć. Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Draco! - krzyknęła jeszcze, wybiegając za nim na schody.
Musiał iść bardzo szybko, bo już go nie było. Została sama, zupełnie bezradna.
- To nie tak, zupełnie nie tak - powtarzała, szlochając.

Siedziała w Wieży, skulona pod ścianą, z nogami podwiniętymi pod brodę. Oczy już dawno wyschły, a teraz piekły niemiłosiernie. Cisza nocna zaczęła się jakieś dwie godziny temu. Siedziała nieruchomo, nie będąc w stanie zejść do swojego dormitorium, ani też zasnąć. Musiała coś wymyślić, podjąć decyzję. Miała czas tylko do jutra. Ale co miała zrobić? Nie mogła, tak po prostu, powiedzieć Malfoy'owi, gdzie jest Tami, bo Voldemort zabiłby ją i całą rodzinę, poznając też kryjówkę Zakonu. Nie mogła też, zostawić Dracona na pastwę gniewu nieobliczalnego czarnoksiężnika. Mógł zarówno wpędzić go Cruciatusem do św. Munga, albo równie dobrze, potraktować go Avadą, jako nieprzydatnego. Najprościej byłoby pójść do Dumbledora i powiedzieć mu o wszystkim. A jeśli dyrektor każe Ślizgonowi zaryzykować i nic mu nie powie? A wtedy Lord zabije Dracona, albo chłopak stanie się jego lojalnym sługom i wyda ich wszystkich, widząc, że dla Jasnej Strony nic nie znaczy.
"I tak źle, i tak niedobrze. Ale może jednak powinnam zaufać dyrktorowi?" - zastanawiała się.
Draco. Wiedziała, że nie chciał krzywdy Tami. Na pewno myślał, tak samo jak ona, że Dumbledore coś wymyśli i ochroni dziewczynkę. Bał się śmierci. Jak wszyscy. Więc dlaczego przyszedł do niej? Bo jej ufał i... no tak! Ależ ona była głupia! To dlatego był taki wściekły, kiedy powiedziała mu o dyrektorze. Przecież nie mógł pójść do niego. Musiał dowiedzieć się od niej! Lord nie był głupi. Gdyby wysondował mu umysł i zobaczył, że to stary profesor mówi mu o Tami, od razu wiedziałby, że to zdrada. Draco nie znał przecież oklumencji.
Tak więc, wszystko zależało od niej. Przestraszyła się jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie, jak wiele jej Draco dzisiaj powiedział. Co będzie, jeżeli Voldemort zajrzy do jego umysłu i zobaczy tę rozmowę? Zabije go, czy będzie tylko torturował? Była naprawdę przerażona. Co ona miała zrobić? Może gdyby spróbowała sama zabrać gdzieś Tami i powiedzieć o tym Draconowi? Ale jak obroni się przed Czarnym Panem? Nie da rady. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła narażać Tami. Przysięgła, że będzie jej strzec. Jest Strażniczką.
Nie miała już siły męczyć się z tym sama.
Coś przyszło jej do głowy. Wstała. Przeciagła się, próbując rozprostować zmartwiałe stawy i mięśnie. Zeszła po schodach najciszej jak umiała. Stąpając ostrożnie, ruszyła w dół. Skierowała się do najniższej części zamku, do lochów.

****

Szkocja, Hogwart - pracownia Mistrza Eliksirów, tej samej nocy

Severus Snape zdziwił się pukaniem, o tej porze. Kto to mógł być? Gdyby dyrektor coś od niego chciał, to użyłby kominka. Dziwne... Otworzył drzwi i osłupiał. Była prawie północ, a na progu jego gabinetu stała uczennica w pomiętej, szkolnej szacie. W dodatku przestraszona, z zapuchniętymi oczami i wyrazem głębokiego zmartwienia na twarzy. Gdyby to chociaż była jego wychowanka, ale nie! Na domiar złego, musiała być Gryfonką!
- Panno Nicks, dlaczego pani nie jest w łóżku? - zdziwił się. W rezultacie jego głos nie był tak szorstki, jak zazwyczaj. - Czy mam już odjąć pięćdziesiąt punktów Gryffindoorowi?
- Potrzebuję pana pomocy, profesorze - powiedziała, a głos niebezpiecznie jej zadrżał. - Proszę... - spojrzała mu błagalnie w oczy.
Snape, wbrew pozorom, był człowiekiem, więc westchnąwszy ciężko, wpuścił ją do gabinetu.
- Słucham?
Próbowała mówić spokojnie, ale nie była w stanie opanować drżenia głosu. Zacinając się, dobrnęła wreszcie do końca.
- Dlaczego przyszłaś z tym do mnie, a nie do dyrektora? - zapytał nauczyciel.
Spojrzała na niego poważnie.
- Bo wiem, że pan nie pozwoli go skrzywdzić - odpowiedziała. - Nie będzie chciał go pan poświęcić dla sprawy. Wierzę w to.
Snape poczuł się nieswojo. Owszem, to była prawda. Był jego ojcem chrzestnym i Severus obiecał matce Dracona, że będzie go chronił, za wszelką cenę. Dziwiło go jednak, skąd ta dziewczyna o tym wie. Czyżby jakimś cudem nie żywiła do niego uprzedzeń? Przejrzała go? Fatalnie... Nie miał teraz czasu, żeby to przemyśleć. Przez moment zastanawiał się, co powinien zrobić.
- Chodź ze mną, Nicks. Porozmawiamy z profesorem Dumbledorem.

****

Anglia, Straszny Dwór, wieczór następnego dnia

Draco nie łudził się, że Ithilina przyjdzie do niego, żeby porozmawiać. Wiedział, że nie będzie go szukała. Nawet nie potrafił się już na nią wściekać. Była pieprzoną Gryfonką, zawsze po Jasnej Stronie. Jemu nikt nie dał wyboru, jak nie przymierzając Potterowi. Z tą drobną różnicą, że Potter nie musiał torturować i zabijać dla szaleńca, który w każdej chwili mógł zabić jego. Ale to tylko nic nieznaczący szczegół. Ona i ta jej przeklęta uczciwość.
"Nie, nigdy nie będziemy przyjaciółmi" - pomyślał mściwie.
Teraz, idąc obok ojca na spotkanie Śmierciożerców, nie myślał już o niczym. Ostatnią jego myślą, przed stanięciem na wprost tronu Voldemorta, było: "Umrę, albo skończę jako roślinka w Mungu, ale będę straszył ta gryfońską szlamę do końca jej życia! I tego starego durnia, Dumbledora też! Ja chcę żyć!", a potem spogladając na buty Lorda, dodał: "Wykończ go, Potter!"
- Witajcie, słudzy - dobiegł go syczący głos czarnoksiężnika. - Ostatnim razem spotkaliśmy się w mniejszym gronie, gdyż miałem zadanie dla mojego nowego ucznia. Dziś, uczeń będzie zdawał pierwszy egzamin. Jeżeli go zda, następnym krokiem będzie Próba Wytrzymałości. Nagrda to Mroczny Znak, a karą będzie klątwa, na jaką będę miał ochotę.
Chłopak usłyszał szelest szat Lorda i po chwili w polu jego widzenia pojawiły się czarne buty z wężowej skóry.
- Ostatnio często mam ochotę na Avadę - zimny głos boleśnie wdarł się w uszy Malfoy'a.
"No to pięknie" - pomyślał.
- Mów - rozkazał Voldemort, a młody sługa musiał wypełnić ten rozkaz.
- Nic nie wiem, panie - udało mu się zapanować nad głosem.
Nie było w nim słychać strachu, chyba że minimalnie. Chyba Czarny Pan naprawdę na niego liczył, ponieważ na moment zapadła cisza. Tą chwilę wykorzystał Severus Snape, aby się wtrącić i ratować swego chrześniaka.
- Ale ja wiem, panie.
Voldemort, który już unosił różdźkę, najwyrażniej po to, aby przefiltrować wspomnienia Dracona, doszukując się zdrady, zamarł na moment i odwrócił się w kierunku Mistrza Eliksirów.
- Mów, sługo.
- Dziecko mieszka w Exton, w starym mieszkaniu Longbottomów.
- Skąd to wiesz, sługo?
- Użyłem legilimencji na uczennicy, panie.
- Czy Dumbledore o tym wie?
- Nie, panie. Jednak uczennica znała pobieżnie oklumencję. Miała ku niej naturalne zdolności. To moze być fałszywy trop.
- Sam to osądzę!
- Tak jest, panie.
- Czy to ta sama, którą ścigali moi wierni Śmierciożercy? Czy to ona jest Strażniczką?
- Tak, panie. To Ithilina Nicks.
"Co ten Snape wyprawia?" - pomyślał Draco.
- Kto opiekuje się dzieckiem?
- Brishney'owie, panie. On jest mugolem, ona czarownicą.
- Spójrz na mnie, sługo.
Snape posłusznie wykonał polecenie. Teraz Czarny Pan sondował mu umysł. Musiał być usatysfakcjonowany, bo powiedział:
- Wyruszycie jutro po południu. Będzie was dwudziestu, cały Wewnętrzny Krąg. To może być pułapka, więc macie nie dać się zaskoczyć. Dziecko chcę mieć żywe. Resztę możecie zabić.
- A co jeśli będzie tam, ta Nicks, panie? - zapytał Rudolfus Lestrange.
- Ją też mozecie zabić. Już nie jest mi potrzebna do przesłuchiwań. Teraz zajmę się moim uczniem.
Szelest szaty i czarnoksiężnik znów pojawił sie przed Malfoy'em.
- Dlaczego niczego się nie dowiedziałeś, uczniu?
- Dziewczyna nie chciała mi nic powiedzieć, panie.
- Spójrz na mnie, uczniu.
Voldemort zajrzał do umysłu chłopaka. Malfoy poczuł jak w jego głowie otwierają się kolejne drzwi, jak wspomnienia wypływają zza nich i suną mu przed oczyma. Czuł, że to koniec. A juz zapowiadało się tak dobrze, po interwencji Snape'a... Zobaczył znów Ithilinę w Wieży Astronomicznej. Już słyszał, jak dziewczyna każe mu iść do dyrektora. Wiedział, że za chwilę wybuchnie i powie jej, że niechce być Śmierciożercą, a tym samym podpisze na siebie wyrok śmierci.
W jednej chwili wspomnienia odpłynęły, a kontakt wzrokowy został zerwany. Draco rozejrzał się po sali. Dobiegł do niego głos Mistrza Eliksirów:
- Wybacz mi, panie, ale Dumbledore mnie wzywa. Czy będę ci jeszcze potrzebny, panie?
- Przerwałeś mi, sługo! - czarnoksiężnik nie był zachwycony. Wydawało się, jakby przez chwilę rozważał czy rzucić w Snape'a Cruciatusa. Najwyraźniej jednak zrezygnował. - Możesz odejść.
Severus skłonił się przed nim i wyszedł, łopocząc peleryną, a Tom Riddle znowu zwrócił się w kierunku blondyna.
- Crucio - powiedział, mierząc do niego z różdżki. - Musisz się nauczyć legilimencji, uczniu. Masz szczęście, że dziś miałem ochotę tylko na tą klatwę - zaznaczył.
"Wyjatkowo się z tobą zgadzam" - pomyślał Draco.
Zaciskał zęby z bólu przez dobrą minutę, po to, żeby nie krzyczeć. Kiedy Lord zdjął z niego klątwę, czuł się wyjątkowo paskudnie. Drżały mu wszystkie mięśnie. Spróbował się podnieść na klęczki, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Możecie się rozejsć, moi wierni Śmierciożercy - powiedział szaleniec do swoich niewolników.
Odszedł. Dopiero wtedy Lucjusz zbliżył się do syna i pomógł mu wstać.
- Przefiukam cię do Hogwartu, z domu - powiedział. - Mam w gabinecie Eliksir Postcruciatusowy - dodał, tytułem wyjaśnienia.
Draco mógł sie tylko cieszyć, że dzisiejszy dzień wreszcie dobiegał końca, a on nadal żył.

Voldemort w zamyśleniu głaskał Nagini po śliskim grzbiecie.
"Lepiej, żebym dostał tego dzieciaka, Snape. Lepiej dla ciebie, mój podwójny agencie. Komu służysz? Gniew Lorda Voldemorta nie zna litości. Nie oszukasz mnie Snape, nie mnie..."
Jego szkarłatne oczy zabłysły w półmroku. Dni Mistrza Eliksirów zdawały się być policzone.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonów, następnego dnia rano

Na refleksje przyszedł czas znacznie później. Dopiero wtedy, kiedy Draco obudził się rano w Hogwarcie. Do tego stopnia zniechęcił go widok, kręcących się po Pokoju Wspólnym Crabbe'a i Goyle'a, oraz myśl, że przy śniadaniu musiałby znosić nie tylko ich, ale jeszcze zaczepki Pansy Parkinson, że pospiesznie wrócił do swojego pokoju. Postanowił odpuscic sobie zarówno dzisiejsze śniadanie, jak i przedpołudniowe lekcje. Mało go obchodziło, co sobie pomyslą nauczyciele i jaki szlaban wlepi mu Snape, gdy już wróci ze swojej akcji.
Właśnie, AKCJA!
Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim mysleć. Malfoy był pewien, że to wszystko zostało ukartowane, że Ithilina powiedziała, zarówno Snape'owi, jak i dyrektorowi. Był jej za to wdzięczny, choć irytował go fakt, że ma dług wobec Gryfonki. No, ale przecież on też jej ostatnio pomógł, wiec byli kwita. Ulżyło mu. Z drugiej strony, nie podobało mu się, że wciągnęła we wszystko Snape'a. Gdzie ona miała rozum? W momencie, kiedy mówił jej, że nie chce umierać, nie miał na myśli: "Wyślij na śmierć mojego ojca chrzestnego, jedyną osobę, która się o mnie troszczy." Był pewien, że nie tak brzmiał ten komunikat. Ale cóż, wiadomo, że Gryfoni nie są zbyt pojętni.
No i w rezultacie Ithilina dokonała rzeczy niemożliwej, a mianowicie wpędziła Malfoy'a w wyrzuty sumienia. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że Draco przekonał się, iż takie "coś" posiada. Co mu wcale nie pomogło przy wyeliminowaniu całej sterty minusów, jakich się przy okazji nabawił.
Próbował zamknąć oczy i o niczym nie myśleć.
Nie dał rady.
Ktoś, perfidnie, przylepił mu pod powiekami obraz Voldemorta przeglądającego mu myśli. O, nie! On nie będzie żadnym cholernym żołnierzem Jasnej Strony. Nie będzie się wystawiał na ataki tego szaleńca. Nie będzie szpiegiem! Draco wolał sobie nie przypominać tego, co usłyszał od ojca na temet Próby Wytrzymałości. Nie chciał Mrocznego Znaku! Najwyraźniej jednak pierwszy test udało mu się jakoś zaliczyć, a to oznaczało, że dostapi wkrótce zaszczytu poddania drugiemu zadaniu. Na końcu czekała zaś na niego taka "wspaniała" nagroda.
"Nic tylko się powiesić" - pomyślał. - "Może powinienem poprosić Filch'a o łańcuchy? Na pewno gdzieś jeszcze przechowuje te, na których kiedyś wieszano uczniów, w ramach kary."
Nie miał zamiaru przez to wszystko przechodzić. Niech dyrektor wsadzi sobie gdzieś swoja oklumencję! Lepiej mógłby go ukryć. Może być nawet w tej ich norze po Black'u. Gdziekolwiek! Draco oczywiscie nie zdawał sobie sprawy, gdzie owa nora się mieściła, ale to go bynajmniej nie obchodziło. Dla niego to mogła być chociażby jaskinia.
Co za absurd! On, Draco Malfoy, arystokrata czystej krwi, marzy o jaskini! Doprawdy, życie potrafiło być okrutne...
"A co jeśli cos im sie nie uda?" - przyszło mu nagle na myśl.
Cholera, zachował sie jak jakis nieodpowiedzialny Gryfon i wplątał w swoje problemy innych. Ale nie myślcie sobie, drodzy czytelnicy, że blondwłosy Ślizgon miał, aż tak rozwinięte sumienie. Co to, to nie! Przecież dopiero je w sobie odkrył. Choć fakt, nie chciał niczyjej śmierci. Niemniej, chodziło po prostu o malfoy'owską dumę, która doznałaby poważnego uszczerbku, gdyby musiał komuś bezpośrdenio, zawdzięczać uratownie swojego tyłka. A gdyby tym kimś miała być ta głupia sz... kobieta, zdecydowanie pogarszał mu humor.
Od tego myślenia rozbolała go głowa i choć ominęło go już śniadanie, postanowił udać się na lekcje, po to, żeby wiecej o tym nie myśleć. Z ulgą powitał nawet szczebiotanie pustogłowej Parkinson.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie tego samego styczniowego dnia

Otworzyła oczy, by zobaczyć nad sobą ewidentnie złego Dracona Mafloy'a. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zlokalizowała się po raz kolejny w królestwie pani Pomfrey. Nawet się nie zdziwiła.
" Och, a więc, jednak moja tarcza nie wytrszymała połączenia Drętwoty z Impedimentą" - pomyślała.
- Cześć, Draco! - próbowała sie uśmiechnąć, mając cichą nadzieję, że już zapomniał o ich niedawnej kłótni, ale nie bardzo jej wyszło.
Najwyraźniej Drętwota byłą wyjątkowo mocna, skoro jej skutki, w postaci zdrętwiałych mięśni, czuła do tej pory.
- Czy ja cię prosiłem, żebyś osobiście lazła na spotkanie ze Śmierciożercami? - przemówił w końcu. - I tylko mi nie mów, że ratowałaś mi życie, bo obroniłbym się sam!
- Jasne - patrząc na jego wściekłą minę, uświadomiłą sobie, że się martwił, co nieznacznie poprawiło jej samopoczucie. Dlatego też postanowiła zignorować jego złośliwości.
- A w dodatku, musiałaś mieszać w to wszystko Snape'a! - wyrzucił, zaciskając pięści tak, że zbielały mu kostki. - Nie wiesz, że to zbyt cenny pionek Jasnej Strony, żeby go tak bezmyślnie narażać na zdemaskowanie?! - wypluł z sarkazmem, godnym wyżej wymienionego "pionka".
Zmarszczyła brwi. Chyba za nim nie trafiała.
- Przecież to nie była moja decyzja, tylko dyrektora. To on jest szefem. Gdyby chciał, mógłby nie angażować w nic Snape'a.
- Czy ty jesteś, aż tak głupia, czy tylko udajesz?
- Ale...
- Poszłaś do Snape'a po pomoc, tak?
- Tak, ale...
- Tak, czy nie?
- No, TAK!
- Nie poszłaś do Dumbledora, bo nie byłaś do końca pewna jego decyzji, czyż nie?
- Aha...
- Konkluzja?
- O cholera! Myślisz, że ja to wtedy roztrząsałam z każdej strony?! Nie myślałam wtedy o tym. Co ty sobie wyobrażasz?
- Nie pomyslałam, nie pomyślałam - przedrzeźniał ją. - Jakie to typowe dla Gryffindooru!
- Musisz zawsze czepiać sie mojego domu, Mafloy?
- Muszę! Uważasz się za moją przyjaciółkę, a nie potrafisz wyzbyć się najgorszych gryfońskich cech.
- Najgorszych? Wyzbyć? Ja się uważam?! Chyba odwrotnie.
- Ja? - zapytał, z niewinną miną. - Ja ci tylko łaskawie pozwalam przebywać w moim towarzystwie.
- Och...! - zabrakło jej słów z wrażenia. - To ja ci ratuję życie, a ty...
- A widzisz! A mówisz, że nie uważasz się za moja przyjaciółkę.
- Każdy postabiłby tak na moim miejscu! - wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć.
Jego szare oczy ściemniały gwałtownie, po to by w następnej sekundzie zmienić się w sople lodu.
Ze wstydem stwierdziła, że chyba nie to chciał usłyszeć.
Wyprostował się i odszedł, nie mówiąc już ani słowa.
Zrozumiała, że przed chwilą go zawiodła, a to oznaczało tylko jedno. Zgodnie z jej przypuszczeniami, Draco Malfoy miał serce, które mozna było zranić, nawet jeśli się to zrobiło mimowolnie.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 26.05.2024 02:33