Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 29.03.2008 16:16
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wklejam następnego parta, specjalnie dla Ciebie biggrin.gif Przepraszam za błędy - mam nadzieję, że całość jest w miarę strawialna.

ROZDZIAŁ XI, czyli planowanie i wcielanie w życie

Szkocja, Hogwart - korytarz w lochach, popodłudnie na początku lutego

Chciała go przeprosić. Tak, poniżyć się i przeprosić. Naprawdę chciała. Ale on najwyraźniej nie. Unikał jej przez cały tydzień. Na Eliksirach rzucali tylko krótkie komendy, do siebie nawzajem, ale to zachowanie mogły wyjaśnić niesprzyjające rozmowie okoliczności, do jakich należała stresująca obecność Snape'a w pobliżu. W bibliotece spotkała Malfoy'a tylko raz. Próbowała nawiązać rozmowę, ale on tylko obrócił się na pięcie i odszedł. Dziewczyna przeraziła się tym, że zrezygnował ze swoich zwyczajowych złośliwości, co mogło oznaczać tylko jedno, że naprawdę się wściekł. Ale ona była uparta. Miała zamiar zmusić go do wysłuchania jej wersji wydarzeń. Zmierzała właśnie w kierunku lochów, kiedy usłyszała głos Dracona, dobiegający z pustej klasy. Nie mógł jej teraz zobaczyć! Wskoczyła za jakąś, w połowie zardzewiałą, zbroję. Nie chciała podsłuchiwać, ale...
- Myślisz, że będziemy mieć jakieś nowe zadanie? - rozpoznała głos Blaise'a Zabiniego.
- Nie wiem, ale w ten weekend znowu będę w domu.
- No tak, przyjęcie! - zaśmiał się znowu czarnowłosy Ślizgon. - Gratuluję, brachu!
- Jakby było czego - mruknął, zirytowany Malfoy.
- Nie wybrzydzaj - poradził drugi chłopak. - Pansy od razu jedzie z tobą, czy najpierw do domu?
- Od razu. A czemu pytasz?
- No, bo moja siostra koniecznie chciała zobaczyć jej sukienkę. Wiesz, jakie są dziewczyny. To się młodej udało.
- Aha - głos Dracona brzmiał jakoś niechętnie i nieobecnie.
- Kurde, Draco! Ty mi czegoś nie mówisz. Podsłuchałeś coś?
- Ja i podsuchiwać? - arystokrata udawał niewiniątko.
Blaise tego nie kupił i po chwili obaj wybuchnęli śmiechem.
- Więc? - ponaglał Zabini.
- To nic pewnego. Słyszałem jak ojciec fiukał do Avery'ego i mówił, że mają zaatakować mugolski dworzec.
- Mugolski? Po co?
- Taaak. Dobre pytanie.
- Ale dlaczego? Po co od razu zabijać tylu mugoli? Oni lepiej się nadają do torturowania.
- Och, tak oczywiście - w głosie Dracona, aż wiało od sarkazmu. - Tu chodzi o wzbudzenie strachu. Czarny Pan chce, żeby mugolski rząd przerwał współpracę z Ministerstwem.
- Polityka - rzucił zniesmaczony, drugi Ślizgon.
- Tak jakby - zdaje się, że Draco nie miał chęci do tej rozmowy. - Dziwi mnie tylko to, że ta akcja jest tajna.
- Jak to?
- Znaczy, że wie tylko mój ojciec, Avery, Lestrange i Yaxley.
- Coś tu śmierdzi. A stary nie chce cię wziąć?
- Jak widać nie - warknął Malfoy. Musiał być wściekły. Nastała chwila ciszy.
- Dobra to ja lecę - rzucił Zabini. - A ty nie idziesz na kolację?
- Idę, ale muszę się najpierw przebrać. Trochę zimno się zrobiło.
- To do zobaczenia!
Zabini wyszedł pierwszy. Ithilina skuliła się za zbroją. Chłopak minął ją, niczego nie zauważając i poszedł w stronę Wielkiej Sali. Zaraz za nim wyłonił się Malfoy, który też niczego nie podejrzewając, skręcił w boczny korytarz, prowadzący do lochów. Gryfonka mogła w końcu opuścić swoją kryjówkę.
Przepraszanie Dracona zupełnie wywietrzało jej z głowy. Wróciła do swojego dormitorium, żeby w spokoju pomyśleć. Nie miała ochoty na kolację. Jako rekompensata, powinna jej wystarczyć krótka wycieczka do kuchni, kiedy już podejmie decyzję, jak wykorzystać, zdobytą dziś wiedzę. Położyła się na łóżku.
Voldemort planował atak i to w dodatku na mugolski dworzec, z nie do końca jasnych przyczyn. Cyżby Snape się mylił i Wywar Przyjemności był już gotowy, a Czarny Pan chciał go przetestować na tych ludziach? Teraz, kiedy, wciąż nieznając pełnej receptury trucizny, nie są w stanie przygotować dobrego antidotum? No i Snape nie wie o planowanym ataku... Przeraziła się. Mogła mieć tylko nadzieję, że to nieprawda. Mogłaby spróbować porozmawiać na ten temat z Draco, ale on nie wiedział o tym eliksirze i dla jego dobra, lepiej, żeby tak zostało. Wiedziała, że powinna powiadomić dyrektora, ale nie miała żadnych konkretów, które mogłaby mu przedstawić. A poza tym, Dumbledore na pewno chciałby wtedy prozmawiać z Malfoy'em i wydałoby sie, że go podsłuchiwała. Była pewna, że nie byłby zachwycony. To mogłoby go jeszcze bardziej wkurzyć. Nie mogła tego zrobić. potrzebowała więcej informacji o ataku, faktów, dat i planów. Ale, żeby je zdobyć musiałaby się znaleźć w Malfoy Manor. Tylko ciekawe jak?! Zaraz, zaraz... Eliksir Wielosokowy! W głowie Iti zrodził się pewien szalony pomysł i po chwili wahania postanowiła wcielić go w życie. Zdeterminowana, ruszyła do kuchni na małe co nieco.

****

Szkocja, Hogwart, parę godzin później

Jak się później okazało, daleko łatwiej jest plan wymyślić, niż go zrealizować. Prawdę mówiąc, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, Ithilina w ogóle nie spełniłaby swoich zamierzeń.
Snape, jakkolwiek był szpiegiem, Postrachem Hogwartu ( i kilka innych tego typu tytułów), jednak nie zwietrzył podstępu, kiedy miodowłosa Gryfonka poprosiła go o wstęp do Lochu nr 13. Popełnił błąd, ufając jej. Dziwnym trafem z magazynku zniknął cały zapas Wielosoku, w liczbie trzech fiolek. Cikawe dlaczego?
Ithilina pogratulowała sobie odwagi, kiedy okłamywała Severusa, mówiąc mu, że musi zamieszać swój odwar z czyrakobulwy, który był jednym z hipotetycznych składników Wywaru Przyjemności. Zniosła dzielnie przenikliwe spojrzenie nauczyciela, a w zamian otzrymała złoty klucz do pracowni. Nie to było jednak najważniejsze. Na złotym krążku kołysał się mały kluczyk do schowka na ingrediencje. Dziewczyna wpatrywała się w niego, jak zahipnotyzowana, dopóki profesor nie oddał jej kluczy i nie zacisnęła ręki na maleńkim przedmiocie, który miał jej zapewnić powodzenie w Malfoy Manor.
Pierwsza część planu przebiegła pomyślnie i piątkowego wieczoru, niedługo przed rozpoczęciem ciszy nocnej, Gryfonka biegła korytarzem, dźwigając na ramieniu szkolną torbę wypełnioną książkami i fiolkami z Eliksirem Wielosokowym. Sprawnie przelazła przez dziurę pod portretem i skierowała się szybko do dormitorium. Nie dość szybko...
- Hej Iti! Może zagrasz z nami w szachy? - rozległ się przyjazny głos za jej plecami.
Odwróciła się i stanęła na wprost, siedzącego na fotelu Harry'ego.
- Ech... wiesz, nie umiem grać w szachy - uśmiechnęła się przepraszająco. - A w ogóle, jestem trochę zmęczona. Chcę się wcześniej położyć.
- Zmęczona? - Harry wstał niespodziewanie. - To daj tę torbę. Zaniosę ci pod pokój. Nie będziesz musiała jej dźwigać po schodach.
- Och, nie trzeba.
Ale chłopak już zdejmował jej bagaż z ramienia.
"Dżentelmen się znalazł!" - powiedziałby z pewnością Draco Malfoy, gdyby tam był.
- Co ty tam nosisz? - zainteresował się - Cegły?
- Książki - odparła.
- Za dużo się uczysz - skwitował i spojrzał na nią uważnie. Czasami bała się jego wzroku. Oczy koloru Avady zdawały się prześwietlać ją na wylot. Miewała niejasne wrażenie, że Harry ją obserwuje, czegoś się domyśla. Czuła irracjonalny strach, że dziś, teraz, mógłby wiedzieć...
- Porozmawiaj z Hermioną. Nawet ona czasami odpoczywa. Naprawdę.
"Z Hermioną" - pomyślała gorzko.
Od tamtej ich kłótni minęło kilka miesięcy, ale mimo to zachowywały tylko poprawne stosunki. Panna Granger musiała zawieść się wtedy na niej porządnie, bo nie zblizyła się do niej ponownie. Iti było przykro. Hermiona była taka inteligentna. Dobrze im się razem rozmawiało. Ale cóż, nieprzychylność Ginny zapewniła Ithilinie nie najlepszą opinię wśród żeńskiej części Gryffindooru. Żadna z jej koleżanek nie traktowała jej źle, a Lavender i Parvati były naprawdę zabawne, w tych chwilach kiedy nie zamęczały jej pytaniami o Draco. Ale były tylko koleżankami. Miejsce Anny u jej boku, wciąż pozostawało puste.
Z rozmyślań otrząsnęła się, kiedy stanęli przed jej sypialnią. Uśmiechnęła się do Harry'ego z wdzięcznością. Lubiła go. Troszczył się o nią, choć nie należała do Świętej Trójcy, a po tym jak przyjaźniła się ze Ślizgonką, pozostawała trochę na uboczu w swoim Domu.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Dobranoc.
- Dobranoc.
Przez chwilę chciała mu powiedzieć, jak bardzo go lubi. Chciała, ale... jak on by to przyjął? No i była jeszcze Ginny. Nie, lepiej wstrzymać się z takimi deklaracjami.
Harry odszedł, żegnając ją uśmiechem, a ona zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Kolejny punkt planu należało przeprowadzić, jak najszybciej. Właściwie dziewczyna była zadowolona, że spotkała Harry'ego, bo miała pewność, gdzie on się teraz znajduje. Odczekała kilkanaście minut, chowając w tym czasie przyniesione próbki, do kieszeni szaty. Zdobyty zapas miał jej pozwolić na przeżycie weekendu, udając Pansy.
Przemyślała wszystko jeszcze raz i wymknęła się z pomieszczenia. Weszła ukradkiem do dormitorium chłopców, gdzie jak wiedziała znajdowało się łóżko Harry'ego. Przypomniała sobie chwilę, kiedy przypadkowo usłyszała mamrotanie Snape'a, spieszącego w nocy korytarzami Hogwartu. Mówił do siebie coś o tym, że musi dorwać Pottera pod niewidką. To było jakiś miesiąc temu. Wracała wtedy z biblioteki bardzo póżno, bo kończyła czytać te materiały dotyczące projektu. Nie mogła wtedy wiedzieć, że ta informacja kiedykolwiek będzie dla niej taka ważna.
"Wcale nie kradnę." - uspokajała się w myślach. - "Pożyczam ją tylko, a może jeszcze tej nocy, oddam."
Miała przygotowaną bajeczkę o tym, jakoby szukała Neville'a, który miał jej pożyczyć swój zielnik, do nauki na test z Zielarstwa. Na szczęście w pomieszczeniu nie było nikogo. Ithilina dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
- Accio peleryna niewidka! - powiedziała, stając na środku pokoju, z różdżką w ręce.
Peleryna wyleciała spod łóżka i miękko wylądowała w jej lewej ręce. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Ron.
- Mam omamy? - jęknął w przestrzeń, gapiąc się dokładnie na Iti, której znikającą pod peleryną rękę, miał okazję przed chwilą podziwiać.
Podszedł do dziewczyny i wyciągnął rękę przed siebie. Przerażona, cofnęła się. Jego dłoń natrafiła na pustkę.
- Cholera - mruknął. - Mógłbym przysiądz... A w dodatku gadam do siebie.
Myślał gorączkowo przez chwilę. Mógłby wyjść i sprowadzić Harry'ego, żeby przyjaciel upewnił się, czy peleryna jest na miejscu. Ale wtedy intruz miałby okazję do opuszczenia dormitorium. A jak mieliby go później znaleźć? Hmm... Zaraz, zaraz... A gdyby tak zwykłe...?
- Accio...
- Ron! - rozległ się z korytarza głos Hermiony, a chwilę później przez uchylone drzwi wsunęła się panna Granger. Rudzielec obrócił się w jej stronę, a w tym czasie Iti, lawirując pomiędzy łóżkami, szybko go wyminęła i podeszła do drzwi. Drzwi, które teraz tarasowała swą drobną postacią Hermiona.
Iti nie była zachwycona jej obecnością w tym miejscu, akurat teraz. Zdaje się, że chwilowa wdzięczność za przerwanie Ronowi inkantacji, gdzieś się z niej ulotniła.
- Co się stało? - zapytał Ron.
- Właściwie to nic - zapewniła szybko Hermiona. - Chciałam ci tylko powiedzieć dobranoc - zarumieniła się.
Według Wesley'a rumieniła się uroczo i co najważniejsze, niezwykle rzadko była zakłopotana. Toteż chłopak potraktował to, jako punkt dla siebie i nagrodził rumieniec dziewczyny szerokim uśmiechem. Coś przyszło mu do głowy...
"Teraz albo nigdy" - pomyśleli w tym samym czasie Ronald i Ithilina. Ron zrobił krok w przód, podczas gdy Iti przesunęła się obok Hermiony do wyjścia, popychając ją w kierunku rudowłosego chłopaka i błyskawicznie znikając za rogiem. Gdyby wiedziała jaką przysługę im oddała...
Hermiona straciła równowagę i wpadła prosto na rudzielca, który podtrzymał ją silnymi ramionami, a potem pocałował.
- Ja też cię kocham, Herm.

Ithilna pozwoliła sobie na oddech ulgi, dopiero gdy znalazła się na korytarzu, poza Wieżą Gryffindooru. Choć właściwie wciąż czekało ją zadanie do wykonania i co było najgorsze, tej części nie miała do końca opracowanej. Wszystko zależało od tego, czy będzie miała szczęście. Skierowała się w dół, w stronę lochów. Stąpała bardzo cicho, modląc się, by nie natknąć się na Snape'a.
"Chyba jeszcze nie zauważył braku Wielosoku, nie?" - myślała.
Droga zdawała się trwać wieki. Dwa razy musiała znieruchomieć pod ścianą, schodząc z drogi pani Noris. Przeklęta kocica, wciąż wokół niej węszyła. Kiedy dotarła pod wejście do Slytherinu, była już potwornie zmęczona. A to wciąż nie był koniec atrakcji na dziś.
Hasło. Potrzebowała hasła. Musiała zrobić coś, co wywabiłoby z Pokoju Wspólnego jakiegoś Ślizgona. Ale jak? Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to był hałas. Mogła nim jednak, ściągnąć sobie na kark Mistrza Eliksirów. I co wtedy? On, co prawda, nie widzi poprzez peleryny niewidki, tak jak Dumbledore, ale...
"Trzeba ryzykować. Kto nie ryzykuje, nie wygrywa" - powiedziała sobie twardo.
Potem z impetem cisnęła ciężką kolią z bursztynów, którą zawsze nosiła na szyi, o kamienną posadzkę. Rozległo się głośne dzwonienie, a zaraz potem odgłosy kroków, za drzwiami. Błyskawicznie podniosła, na szczęście cały, naszyjnik i ukryła się pod peleryną. Stanęła pod ścianą, blisko wejścia.
- Co to było? Jest tam kto? - zza gobelinu przedstawiającego Salazara Slytherina, wyłonił się młody Ślizgon. Na oko czwartoroczny. Rozejrzał się uważnie po korytarzu. Zza dziury wyglądało jeszcze dwóch jego kolegów.
- No i co, Mike? Jest coś? - zapytał jeden.
- Nie. Nic tu nie ma - odparł Mike. - Dziwne...
- Może ci się przesłyszało? - dodał drugi chłopiec i ziewnął przeciągle. - Chodźmy spać. Już późno.
Rzeczony Mike wzruszył ramionami i ponownie zlustrował wzrokiem korytarz. Obszedł go nawet dookoła, o mało nie wpadając na, przyklejoną do ściany Iti. Dwaj pozostali Ślizgoni zniknęli już wewnątrz Pokoju Wspólnego, więc chłopiec musiał powiedzieć hasło.
- Spryt - powiedział, a Ithilina uśmiechnęła się pod nosem.
"Nie ma to, jak proste rozwiązania" - pomyślała, po czym wślizgnęła się za Mike'm do Wspólnego Slytherinu.
Teraz musiała jakoś trafić do dormitorium Pansy. Schody wiodły w dół. Tylko które powinna wybrać? W prawo, czy może w lewo? Pamiętała, że kiedy była tu ostatnio z Draconem, chłopak skręcił w lewo. Czyli w prawo do dziewcząt?
"Szkoda, że akurat wczoraj była zmiana haseł do naszych Domów. Nie musiałabym tracić czasu na rzucanie kolią" - pomyślała. Poszła schodami po prawej stronie. Robiło się coraz zimniej.
"Jak oni wytrzymują tą temperaturę? Może są zmiennokrwiści?" - ledwie zdołała powstrzymać hihot, gdy wyobraźnia podsunęła jej Snape'a wylegującego się na słońcu, powoli nabierającego kolorów i zdolności do ruchu. Tak to do niego pasowało, jak różowa koszula i krawat w ciapki. Dotarła w końcu do korytarza, w którym znajdowało się czternaścioro drzwi, oznaczonych cyframi od jeden do siedem.
"To pewnie roczniki" - pomyślała i podeszła do najdalszych.
Uchyliła pierwsze z brzegu Alohomorą, nie namyślając się zbyt wiele. Fakt, że wtedy nie krzyknęła, do końca życia uważała za cud.
- Co jest, do cholery?! Przeciagi w lochach?! - Zabini z furią zatrzasnął drzwi z powrotem. - Albo jakieś małolaty znowu próbują mnie podglądać! - jeszcze zza drzwi słychać było jego krzyki.
Prawdą było, że Blaise nia nakładał żadnych blokad z wyjątkiem Colloportusa, którego niwelowała zwykła Alohomora. Widać nie bardzo troszczył się o stan psychiczny osób, które jak Gryfonka, miały okazję zobaczyć go w negliżu. Od stóp do głów.
Dziewczyna stała na korytarzu i dyszała ciężko. Już wiedziała, dlaczego jest tak mało Ślizgonów, a tak dużo drzwi. Połowa z nich to były łazienki!
Wciąż czuła gorąco na twarzy, a sprzed oczu nie znikał jej obraz Zabiniego. Zamknęła je czym prędzej. Dosyć tego! Musiała skupić się na zadaniu, a nie na... nieubranych Ślizgonach. Policzyła w myślach do dwudziestu, dając sobie czas na uspokojenie oddechu. Odetchnęła z ulgą po raz ostatni i zaczęła ponownie wdrapywać się na schody. Najwyraźniej tę część lochów zamieszkiwała męska połowa populacji Slytherinu, a to oznaczało...
"Skubany Malfoy! Ma dormitorium po żeńskiej stronie! No tak, zawsze blisko swoich wielbicielek" - zaśmiała się pod nosem.
Po jakimś czasie udało jej się zlokalizować sypialnię Parkinson. Na szczęście również poddała się prostej Alohomorze. Ithilina była zdziwiona. Zdaje się, że wszyscy Ślizgoni ufali sobie do tego stopnia, że nie stosowali dodatkowych blokad. W sumie zawsze wiedziała, że tu lojalność jest niezwykle ceniona.
Weszła do pokju. Kotary jednego z łóżek były zasunięte. Podeszła tam ostroznie. Musiała się przekonać kto wraz z nią, przebywa w komnacie. Ostrożnie wyjęła jedną rękę spod peleryny niewidki i odsunęła lekko kotarę.
"Pansy!!!"
Najwyraźniej, dopisywało jej kolosalne szczęście. Panna Parkinson najspokojniej w świecie spała, z głową wtuloną w poduszkę i jedną dłonią wsuniętą pod policzek. Wzbudziła w Gryfonce znacznie więcej sympatii, niż na co dzień, kiedy każdą wolną chwilę spędzała uwieszona na ramieniu Dracona. W tej chwili wyglądała poważniej, niż kiedykolwiek na lekcjach.
"Czyżby we śnie tak się skupiała, dlatego że obmyśla wtedy kolejne plany osaczenia Malfoy'a?" - zastanowiła się, ukryta pod peleryną Iti.
Nie miała teraz czasu na takie rozważania. W każdej chwili ktoś mógł tu wejść i przeszkodzić w realizacji jej zamierzeń. Rzuciła na drzwi dodatkowe blokady w tym jedną z alarmem dźwiękowym, mając nadzieję, że przez te kilka minut, których potrzebowała, nikt nie będzie próbował dostać się do dormitorium.
Wróciła do łóżka Ślizgonki.
"Przydałby się Eliksir Nasenny" - pomyślała. - "Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?"
Używała tego leku zaraz po śmierci Anny, kiedy bezsenność męczyła ja całymi nocami. Postanowiła zaryzykować. Skupiła się i wykonała niewerbalne Accio. Przyfrunęła do niej mała fiolka przezroczystego płynu.
"Jeżeli któraś z dziewcząt widziała, jak to wylatuje z mojego kufra... Chyba trudno byłoby to powiązać z Pansy, prawda?" - denerwowała się.
Teraz czekało ją najtrudniejsze, zaaplikowanie Pansy eliksiru. Dziewczyna otworzyła oczy, gdy tylko fiolka dotknęła jej ust. Ithilina stała za wezgłowiem jej łóżka, więc Ślizgonka zobaczyła tylko rękę, trzymającą szklaną buteleczkę. Po chwili poczuła różdżkę, wbijającą
się w jej kark.
- Pij - ochrypły głos, który jednak pobrzmiewał znajomą nutą. Tylko kto...?
Nie zdążyła nic więcej pomyśleć. Zasnęła ponownie.
Gryfonka odetchnęła z ulgą. Obcieła jej pasemko włosów i wrzuciła je do przygotowanego Wielosoku. Wypiła go duszkiem. Miał ohydny smak. Stała przez chwilę nieruchomo na środku pokoju, zaskoczona tym, że nic się nie dzieje. Jednak w następnym momencie poczuła, że rośnie, włosy jej się skracają, zmieniają kolor na ciemnobrązowy i prostują, a cała twarz nabiera mopsowatych rysów. Chwiejnie podeszła do lustra, stojącego na toaletce.
"Udało się! Wyglądam jak ona." - ucieszyła się.
Nie na długo. Od kontemplacji swojego nowego image, oderwał ja buczący dźwięk. Podskoczyła jak oparzona i z lękiem spojrzała na drzwi.
- Pansy! Co ty do cholery wyprawiasz? - wydarła się Milicenta Boolstrode.
- Aaa...yyy... przebieram się!
- I musisz blokować drzwi?! Wyłącz to, zanim ogłuchnę! - głos potężnej obrończyni z drużyny Slytherinu wskazywał, że niekoniecznie uwierzyła w zapewnienia koleżanki.
- Momencik! - krzyknęła Gryfonka.
Czuła, że jej serce niebezpiedcznie przemieściło się w kierunku gardła. Straszne! Wizg alarmu wzmagał się i odbierał resztki racjonalnych myśli, jakie jeszcze pozostały w jej głowie. Nie tak miało być... Przez kilka sekund stała jak sparaliżowana, gorączkowo myśląc, co zrobić z bezwładna, śpiacą Pansy. Z wielkim trudem wyciągnęła Ślizgonkę z łóżka i wepchnęła pod nie. Potem przykryła dziewczynę Malfoy'a peleryną niewidką. Starannie zaścieliła łóżko, tak by obfita narzuta sięgała, aż do ziemi. Jakoś się udało. Zrobiła to na wszelki wypadek, gdyby Pansy miała ruszać się przez sen i zssunać z siebie kawałek peleryny.
Milicenta Boolstrode, purpurowa ze złości, wciąż trzymając się za obolałe uszy, wparadowała do sypialni.
- Parkinson! Gdzieś ty stała, jak rozdawali mózgi, co? - potężna dziewczyna złapała ją za ramię i potrząsnęła. - Nie wiesz, że jest coś takiego jak łazienka?!
Cóż mogła powiedzieć? Że poiła Eliksirem Nasennym prawdziwą Mopsicę? Raczej nie. Zrobiła zbolałą minę, co nie było raczej trudne, bo Milicenta miała żelazny uścisk.
- Ała! Puść mnie, bo powiem Draco! - zagroziła.
- Wątpię, żeby twój Smoczuś coś mi zrobił - zaśmiała się zawodniczka quidditcha. - A puszczam cię tylko dlatego, że mam lepsze rzeczy do roboty. Wystarczająco już się przez ciebie spóźniłam.
- A jednak się boisz - zawyrokowała Gryfonka, zanim zdążyła pomyśleć. Przegięła.
"Czyżbym wraz z wyglądem przejęła od Pansy brak mózgu?"
- Uważaj - syknęła większa dziewczyna. - Bo ci uszkodzę twój psi ryjek w wolnym czasie i sam tatuś Malfoy'a cię nie obroni.
Wyszła z pokoju i w tej samej chwili uświadomiła sobie, że Pansy miała naszywkę Gryffindooru na szacie.
"Przywidziało mi się" - stwierdziła i energicznie ruszyła w górę.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, sobotni poranek

Kolejne trudności przyszło Iti pokonać następnego dnia. Pomimo zmęczenia, wczorajszej nocy zasnęła późno. Głowiła się nad tym, jak ma naprawić swoje "drobne przeoczenie" z poprzedniego dnia. Nie powiadomiła nikogo o swojej nieobecności! Potrzebowała pomocy. Ale czyjej? Komu mogła zaufać? Ze smutkiem stwierdziła, że nie cieszy się w swoim domu popularnością. Lavender i Parvati odpadały na wstępie, bo choć je lubiła, to były zbyt wścibskie. Zadawałyby za dużo pytań. Harry'emu też nic nie mogła powiedzieć, bo nigdzie nie pusciłby jej z Malfoy'em, a dodatkowo na pewno powiadomiłby Dumbledora. Więc kto? Westchnęła. Wygladało na to, że nie znalazła wsród swoich znajomych odpowiedniego kandydata. Chociaż... chyba o kimś zapomniała. Ale o kim? Luna! Zachwycona, miała ochotę śpiewać. W porę przypomniała sobie, że dzieli dormitorium ze Ślizgonkami, w tym, niezbyt przychylnie do niej nastawioną, Milicentą Boolstrode. Uśmiechnęła się więc tylko. Luna Lovegood idealnie nadawała się do jej planów. Luna trochę ją onieśmielała, bo Iti była przekonana, że Krukonka wie o magii o wiele więcej, niż mogłoby to się przeciętnemu obserwatorowi wydawać. Dlatego też postanowiła być ostrożna w rozmowie z Luną.
Weekend zapowiadał się jako ciężka próba dla jej opanowania, inteligencji i zdolności aktorskich. I to od samego rana.

****

Szkocja, Hogwart - Wielka Sala, kilkanaście minut później

Wchodząc do Wielkiej Sali, Iti o mało się nie zdradziła. Odruchowo spojrzała na stół Gryffindooru i miała zakodowany w podświadomości zamiar skierowania swych kroków właśnie w to miejsce. Na szczęście w porę się opamiętała i ruszyła do stołu Ślizgonów. Był tam już Malfoy. Niby nic nadzwyczjenego, ale będąc Pansy musiała się zachowywać tak jak ona, w jego poblizu. Iti zaczęła podejrzewać, że to będzie ciężkie przeżycie.
Klapnęła koło niego i uśmiechnęła się zalotnie. W jej mniemaniu zalotnie. Draco nawet na nią nie spojrzał, przyzwyczajony do stałej obecności Pansy, blisko niego.
"To ja się tak staram, a ty..." - pomyślała gniewnie. Dlaczego nie miałaby wykorzystać tej sytuacji? - "Ja ci pokażę!"
- Witaj skarbie! - wykrzywiła się jeszcze bardziej i pogłaskała go po ramieniu.
Burknął coś, co pewnie miało być powitaniem. Typowe.
- Gdzie twoje maniery! - prychnęła zanim zastanowiła się, co mówi.
Tym razem od razu na nią spojrzał, wyraźnie zaskoczony.
- Co mówiłaś?
- Pytałam, czy chciałbyś sera, misiaczku - uśmiechnęła się głupkowato.
Zasada nr 1: nigdy nie mów do chłopaka "misiaczku", kiedy słuchają tego jego kumple z drużyny.
Avery parsknął sokiem, Nott pokrył wesołość kaszlem, a Zabini wbił sobie widelec w rękę. Tylko Crabbe i Goyle wyglądali tak samo głupkowato, jak wcześniej. Nie zdążyli skapować.
"Misiaczek" okazał się być przesadą nawet, jak na Pansy Parkinson.
- Ty idiotko! - warknął Draco, przez zaciśnięte zęby. - Jak mnie nazwałaś?
Postanowiła do końca grać głupiutką trzpiotkę.
"Przecież Malfoy nie bije kobiet, nie?"
Przytuliła się ufnie do niego i z niewinnym uśmiechem wypaliła:
- Smoczusiu, jesteś taki pociągający, kiedy się złościsz.
Przeżyła mały szok, gdy zauważyła, że lekko się zarumienił. Pewnie zastanawiał się, skąd u niej ta nagła elokwencja. Dla utrzymania resztek image, odepchnął ją lekko i zmroził kolegów wzrokiem, tak skutecznie, że natychmiast wrócili do jedzenia. Dobrze wiedzieć, że wciąż ma posłuch wśród Ślizgonów, nawet jeśli ta głupia Pansy podkopywała jego dobrą opinię, sukcesywnie przez ostatnie trzy lata. W takich chwilach dochodził do wniosku, że lepszą partnerką byłaby dla niego każda inna dziewczyna w tej szkole, nawet Gryfonka. Zamyślił się. Był pewien, że nawet Nicks wolałby znosić, niż Pansy. Nicks nigdy nie przeszłoby przez gardło "misiaczku", czy "smoczusiu", a bynajmniej nie w odniesieniu do niego. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.
Reszta śniadania upłynęła we względnym spokoju, ponieważ Iti postanowiła już się nie odzywać, co młody arystokrata przyjął z ulgą.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, lutowy poranek tego samego dnia

Po opuszczeniu Wielkiej Sali udała się natychmiast do dormitorium. Nagle zaczęła się niepokoić o jeszcze jedną rzecz. Co będzie, kiedy Pansy się obudzi? Będzie chciała jechać na przyjęcie do Malfoy Manor. A kiedy dowie się, że już była? Pobiegnie do Dracona i zażąda wyjaśnień.
"Niech to szlag!" - zaklęła w myślach.
Następną godzinę spędziła nerwowo przegladając "Czarownicę". W kufrze Ślizgonki nie znalazła ambitniejszych lektur, a poza tym w tym pokoju krzątały się jej dwie wspólokatorki i nie mogła swobodnie przeszukać rzeczy Pansy. Była podminowana.
- Pansy? - zagadnęła Marissa Moon.
- Hm...?
- Przeczytałaś już zaproszenie?
- Jakie zaproszenie? - zdziwiła się.
"To też powinnam była przewidzieć. Przecież nie jestem Parkinson. Nic o niej nie wiem!"
- Nie dałaś jej? - teraz czarnowłosa Marissa zwróciła się w stronę, leżącej na łóżku, pulchniutkiej Tess Mistrich.
- O cholera! - Tess niezdarnie poderwała się na nogi. - Przepraszam Pansy - wydukała i rzuciła się do swojego płaszcza.
Wyjęła z kieszeni kopertę i podała ją Iti, mówiąc:
- Spotkałysmy wczoraj skrzata od państwa Malfoy'ów. Nie mógł cię znaleźć, bo byłaś już w dormitorium, a tu by nie wszedł. Więc dał to nam. Wcześniej musiałam złożyć przysięgę, że dostarczę ci list do dzisiejszego popołudnia. Dobrze, że mi przypomniałaś, Mari. Wolę nie myśleć, co ta klątwa by ze mną zrobiła.
Ithilina wpatrywała się w zalakowaną kopertę z radoscią.
"Pansy jeszcze nie zdążyła się dowiedzieć o przyjęciu. Hurra! Może jakoś się uda to wszystko ukryć." - pomyślała.
- Nie otworzysz? - Marissa i Tess stały nad nią i też wpatrywały się w pieczęć rodową Malfoy'ów. - To taki ważny dokument - zauważyła Mari.
"Ważne? Zwykłe zaproszenie?"
Otworzyła list.
- Czytaj głosno - poprosiła Tess i obie dziewczyny usadowiły się po jej bokach, na szerokim łóżku.
"To chyba jej przyjaciółki" - zauważyła.
Droga Panno Parkinson,

"Jakie oficjalne... Dlaczego?"

pragniemy uroczyście zaprosić panią na przyjęcie, które odbędzie się w dniu dzisiejszym o godzinie osiemnastej w naszej rezydencji, w Malfoy Manor. Zgodnie z tradycja przesyłamy dar, który będzie świadczył, o pani przynależności do naszej rodziny.

"Dar? O co tu chodzi? Przynależność... To chyba nie oznacza..."

Ufamy, że przyjęcie zaręczynowe, które przygotowaliśmy, spełni pani oczekiwania.
Z wyrazami...

"Przyjęcie zaręczynowe?! Wróć! Nie, nie... to nie możliwe. Ale w sumie, są parą już tak długo. Niestety to jest możliwe. Tylko dlaczego akurat wtedy, kiedy ja udaję Pansy?! Co za pech!" - denerwowała się.

...szacunku Narcyza i Lucjusz Malfoy'owie.

- Pansy, dlaczego zbladłaś? Nie wiedziałaś, że to już? - zdziwiła się Tess.
- Jaka ty jesteś niemądra! - zaśmiała się Mari. - Oczywiście, że wiedziała. Tak jak Draco. Od chwili swoich narodzin są sobie przeznaczeni. Przecież to już najwyższy czas. Mają w końcu po siedemnaście lat. Powiedz mi, czego cię uczy ten twój wuj?
"Siedemnaście lat i najwyższa pora? Czuję się prawie starą panną" - Iti nadal była wstrząśnięta. Nie miała pojęcia, że wczesne małżeństwa to norma w rodzinach czystej krwi.
- Och, no on chyba myśli, że mam jeszcze trochę czasu - tłumaczyła się pulchna blondynka. - Ja na pewno nie mam jeszcze żadnego kandydata na narzeczonego. Nie jestem z tak starożytnej rodziny, jak Pansy - stropiła się wyraźnie.
Brunetce chyba zrobiło się jej żal, bo porzuciła swój kpiący ton i odparła pocieszająco:
- I tak masz lepsze pochodzenie, od tych wszystkich Gryfonów. To banda szlam, półszlam i zdrajców krwi!
Na twarzy Tess pojawił się uśmiech.
Iti, której wróciły kolory, a perspektywa zaręczyn odsunęła się chwilowo na bok, pomyślała, że to okropne. Świat mierzony kategoriami pochodzenia. Musiała zrobić kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Miała na końcu języka całą przemowę obronną Gryfonów i mugoli. Tak łatwo mogła się zdradzić.
"Nie mogę, nie mogę... Jestem Pansy. Bardziej pomogę tym ludziom, krzyżując plany Czarnego Pana." - powtarzała w myślach.
Chyba nawet mugole mieli się w życiu lepiej. U nich światem rządziły pieniadze, ale przynajmniej zawsze mozna było mieć nadzieję na wygraną w totolotku.
Dziewczyny opuściły dormitorium i obiecały, że przyjdą pomóc Pansy w przygotowaniach. Ogólnie rzecz biorąc, wydawały się dosyć miłe. Gdy tylko zniknęły za drzwiami, Ithilina rozluźniła się. Przeczytała list jeszcze raz uważnie i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu jakiś wskazówek dotyczących zaręczyn. Była pewna, że to nie jest zwykłe przyjęcie pierścionka, szczególnie u rodzin czystej krwi. Nie znalazła jednak niczego. Pomyślała, że będzie musiała skorzystać z biblioteki, no i oczywiście to była dobra okazja do rozmowy z Luną. Mogła się juz tylko modlić, żeby nie okazało się, że w Gryffindoorez już wiedzą o jej zniknięciu. Sprawdziła zegarek. Eliksir miał przestać działać za około godzinę. Miała przy sobie zapasową fiolkę. Jak będzie miała szczęście, to uda jej się porozmawiać z Luną, kiedy będzie w swojej postaci. Wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi. Prawdziwa Pansy nadal spała pod łóżkiem.

****

Szkocja, Hogwart - korytarz przy wejściu do Wieży Ravenclawu, ponad pół godziny później

Ithilinie udało się już znaleźć potrzebne iformacje na temat rytuału zaręczyn, w jednej z bibliotecznych książek. Teraz czekało ją znacznie trudniejsze zadanie. Czy Luna będzie chciała z nią rozmawiać?
- Luno, czy mogę z tobą pomówić?
Jasnowłosa dziewczyna o ogromnych, błękitnych oczach, spojrzała na nią, nie okazując zdziwienia. Za to towarzyszący jej, barczysty chłopak, o brązowych włosach i miłym uśmiechu, rozdziawił usta z zaskoczenia.
- Oczywiście, Pansy - Krukonka mówiła delikatnym, śpiewnym głosem. - Spotkamy się w bibliotece, Neville.
Gryfon zamknął usta i skinął Lunie głową, a potem odszedł, zastanawiając się nad tym, co zobaczył.
Luna weszła za Iti do pustej klasy. Gryfonka dokładnie zablokowała drzwi i obłożyła je Slilencio. Spojrzała na swą koleżankę. Panna Lovegood nadal nie okazywała niepewności. Patrzyła na nią z pewna dozą rozmarzenia, która zawsze kryła się w jej oczach. Nie zapytała też, po co Ślizgonka zakłada te wszystkie blokady.
"Czy mogę jej zaufać? Muszę" - odpowiedziała sobie.
- Nie jestem tym, na kogo wyglądam - zaczęła, trochę niezdarnie.
Luna spojrzała na nią nieco przytomniej i najspokojniej w świecie skinęła głową.
- Wiem.
- Wiesz? - to o mało nie zbiło Iti z nóg. Dopiero po chwili udało jej się zrozumieć, co Krukonka miała na myśli. - Och... ale ja dosłownie nie jestem nią. To znaczy Pansy. Nie jestem Pansy!
- A byłaś ostatnio w Egipcie? - zapytała podejrzliwie.
- W Egipcie? - Iti wyglądała na skrajnie zaskoczoną. - Dlaczego pytasz?
- Tam żyją szyrynki bezgłowe. Byłaś tam? - nalegała Luna.
- Och, nie! Ale nadal nie rozumiem...
- Myślę, że możesz mieć oczokleszczkę - wyjaśniła. - Dlatego patrzysz na siebie i się nie rozpoznajesz. Myślisz, że nie jesteś sobą. Ale nie wiem gdzie mogłaś ją w takim razie złapać Wywołują ją szyrynki, ale one nie żyją w Anglii. Nie ten klimat.
- Aha - Iti wyraźnie odetchnęła z ulgą. - Nie ma obaw, Luno. To nie przez szyrynki bezgłowe, tylko przez Eliksir Wielosokowy.
- Nie wiedziałam, że on też wywołuje oczokleszczkę - dopiero teraz Luna była naprawdę zdziwiona.
- Nie, to nie tak! - zaprzeczyła szybko. - Ppocze...kaj chwiilę - wybełkotała, czując że działanie eliksiru właśnie się kończy.
Rysy Pansy wydłużyły się, włosy z brązu przeszły w złoto i zwinęły w loki, a cała postać nieco się zmniejszyła i nabrała więcej krągłości.
- Ithilina? - Luna spojrzała na nią półprzytomnie, jakby miała nadzieję, że zamieni się w... szyrynka bezgłowego, czy coś takiego.
- Aha. To właśnie chciałam ci powiedzieć - nie była pewna, czy blondynka w ogóle ją słucha, bo spoglądała już za okno. - Czy możesz coś dla mnie zrobić?
Krukonka spojrzała na nią ponownie. Mrugała oczami bardzo szybko, ale to chyba nie był wynik zaskoczenia.
- Och, więc nie miałaś oczokleszczki, a tu nie ma szyrynków? - w jej głosie było słychać tylko zawód.
Jakimś cudem Iti udało się nie zahihotać. Odparła, przepraszająco:
- Tak mi przykro, Luno. Nie ten klimat.
Skinęła smętnie głową, ale po chwili, jakby się ocknęła, ponieważ zapytała:
- Prosiłaś mnie o coś, prawda?
- Tak - Iti nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać.
- Mów - zachęciła jej koleżanka.
- Nie będzie mnie w ten weekend. Czy mogłabyś oddać ten list profesor McGonagall?
Luna wzięła od niej kopertę.
- Oddam go. Ale dlaczego musisz używać eliksiru? - zapytała panna Lovegood.
- Przepraszam, Luno - Iti pokręciła odmownie głową.
Przez chwilę bała się, że koleżanka zwróci jej list. Tak się jednak nie stało.
- Uważaj na siebie - blondynka bezszelestnie wyszła z sali.
Iti wyjęła fiolkę z kieszeni szkolnej szaty. Dobrze było znów być przez chwilę sobą, ale przedstawienie wciąż trwało. Po kilku minutach opuściła klasę, już wyglądajac, jak dziewczyna Malfoy'a.
"Dziekuję, Luno" - pomyślała i uśmiechnęła się.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, wciąż tego samego dnia

Kiedy wróciła do Pokoju Wspólnego Slytherinu, zastała tam zdenerwowane Tess i Marissę.
- Gdzieś ty była?! - naskoczyła na nią Mari. - Przecież za dwie godziny przyjedzie wasz powóz!
- Powóz? Nie aportujemy się z Zakazanego Lasu? - zdziwiła się.
- No co ty, zapomniałaś? - czarnowłosa przyjaciółka wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. - Jak ty sobie wyobrażasz aportację w balowej sukni? Jeszcze by się pogniotła i co?
- Fakt - mruknęła.
- Och, to na pewno przez zdenerwowanie - broniła jej Tess i uśmiechnęła się pocieszająco do Iti. - Nie martw się. Na pewno zdążymy.
Wzieła Gryfonkę pod ramię i udały się do swojej sypialni.
Iti omal nie zemdlała, kiedy zobaczyła swoją, tzn. Pansy, suknię. A było na co popatrzeć. Szata była srebrna i tak raziła w oczy, że Iti zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie ma odstraszać ewentualnej konkurencji Dracona.
"Ja mam w tym wyjść? Katastrofa" - myślała.
Zrezygnowana, przymknęła oczy i pozwoliła blondynce zapiąć zamek sukni, a Mari zawiesić na szyi gruby, srebrny łańcuszek z ciężkim okrągłym wisiorem na szyi. Przez kolejną godzinę poddała się ich zabiegom, które wykorzystując zarówno mugolską i magiczną technikę, miały ułożyć wspaniałą koronę z jej włosów i delikatnym makijażem ulepszyć jej mopsowate rysy. Na koniec włożyła szpilki i wsunęła na rękę bransoletę Malfoy'ów w kształcie smoka oplatanego przez węża. Bransoleta spoczęła na jej ręku, obok prezentu od Anny. Iti nie zdejmowała go nigdy. Łańcuszek na jej przegubie był tak cienki i delikatny, że niewiele osób zauważyło, że w ogóle go nosi.
Odważyła się przejrzeć w lustrze, dopiero gdy przykryła swoją suknię zieloną peleryną. Obawiała się, że dostanie oczopląsu. Musiała zgodzić się ze Ślizgonkami, że całość przedstawiała całkiem zadowalający efekt, choć nadal uważała, że w swej prawdziwej postaci prezentowałaby się lepiej.

****

Szkocja, dziedziniec przed wyjsciem z Hogwartu, sobotnie popłudnie

"Jakoś przeżyję. Najważniejsze to dowiedzieć się o ataku, jak najwięcej i nie zapomnieć przebiegu rytuału zaręczyn. Poradzę sobie" - Iti próbowała się uspokoić, wychodząc na zamkowy dziedziniec, gdzie czekał już na nią Draco Malfoy.
Nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Stanęła jak wryta. Chyba po raz pierwszy uswiadomiła sobie, jak źle ten chłopak traktuje dziewczynę, która go uwielbia i... chyba kocha, a w każdym razie stara się sprawiać takie wrażenie. Ale z drugiej strony, Pansy sama jest sobie winna. A gdyby tak...
- Ładnie wyglądam? - zapytała szczerząc się okropnie.
- Yhmmm... - ruszył w kierunku powozu, nawet nie oglądając się za siebie, peiwn, że jego towarzyszka podąża za nim.
"Tak dobrze nie będzie" - uśmiechnęła się pod nosem.
Draco, nieświadom niczego, przygładził włosy, otworzył szerzej, uchylone przez stangreta, drzwiczki powozu i odsunął się na bok, by przepuscić, postepujacą za nim, damę. Bądź co bądź, był dżentelmenem, nawet jeśli ta damą była tylko Parkinson. Czekał kilka sekund, w zamyśleniu wpatrując się w srebrne węże, wyryte po obu stronach powozu. Coś mu nie pasowało. Odwrócił się do tyłu. Pansy za nim nie było. Draco został całkowicie zaskoczony.
Dziewczyna nadal stała na schodach, wiodących do Hogwartu.
- Chodź tu! Chcesz, żebyśmy się spóźnili?! - zdenerwowała go, więc jego głos był jeszcze zimniejszy, niż zwykle.
Z ogromnym trudem udało jej się zapanować nad gniewem. Miała ochotę go delikatnie uszkodzić, a najlepiej mało delikatnie rozszarpać. Zamiast tego zdobyła się na słodki usmiech.
- Pytałam, czy ładnie wyglądam? - nawet nie ruszyła się z miejsca, ignorując jego złość.
Musiał na nią spojrzeć. Trudno denerwować się na kogoś, gdy się nie utrzymuje z nim kontaktu wzrokowego i nie miażdży go spojrzeniem.
- Tak - przyznał niechętnie. - I chodź tu wreszcie.
- Och, Dracuś - zaszczebiotała, zbiegając zwinnie po schodach, pomimo kilkucentymetrowych obcasów. - Powiedziałeś mi komplement - uśmiechnęła się promiennie. - Accio pamiętnik!
Osłupiały Malfoy patrzył, jak jego przyszła narzeczona, zaklęciem zamienia różdżkę w pióro i notuje coś w różowym zeszycie, który chwilę wcześniej wylądował, z cichym plaśnięciem, w jej rękach.
Chłopak myślał, że oczy wyjdą mu z orbit. Naprawdę bał się zadać to pytanie. Ale był masochistą i musiał się dobić.
- Co ty właściwie robisz?
- Przepraszam, skarbie - uścisnęła delikatnie jego rękę. - Musiałam sobie zapisać. To dla mnie takie ważne - a potem schowała rzekomy pamiętnik do torebki i wsiadła do pojazdu.
Nadal sparaliżowany złoscią i zaskoczeniem, stał przed powozem. Niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Smoczusiu, spóźnimy się! - Pansy spojrzała na niego z wyrzutem.
Tego było za wiele.

****

Wyspy Brytyjskie, powóz Malfoy'ów, późne sobotnie popołudnie

Wsiadł i z furią zatrzasnął za sobą drzwiczki. Iti przygotowała się wewnętrznie na jego wybuch, choć nie przestała się uśmiechać. Musiała przetrwać ten jego napad szału z kamienną twarzą, co w przypadku Parkinson oznaczało uśmiech nr 10 przyklejony Zaklęciem Przylepca do twarzy.
Był wściekły. Naprawdę.
- To ty się grzebiesz w garderobie, wystajesz godzinami na schodach, notujesz jakieś bzdury w zeszycie, a potem twierdzisz, że przeze mnie się spóźnimy, tak?! - wyrzucił to z siebie na jednym wydechu. Jego oczy ciskały błyskawice.
- Przepraszam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe, a potem, jak gdyby nic się nie wydarzyło, zaczęła kontemplować krajobraz, przesuwający się za oknem.
Draconowi nie pozostało nic innego, jak tylko wpatrywanie się w jej plecy i rozmyślanie nad jej niecodziennym zachowaniem. A było nad czym rozmyślać.
Ona z niego drwiła! Nie słuchała go, denerwowała, a teraz na dodatek najzwyczajniej go zignorowała. A wszystko z tym słodkim uśmiechem na twarzy. Ale... musiał sprawdzić.
- Pansy?
Odwróciłą się. Uśmiech nr 10 już przygotowany. Standardowa wersja. W głosie lekkie zaciekawienie. Uśmiech nie sięgał oczu.
- Znasz rytuał? - musiał powiedzieć cokolwiek. Może zmieni jej się wyraz twarzy?
- Oczywiście - ani drgnęła, a po chwili powróciła do obserwowania pól, które mijali.
Westchnął. Dlaczego akurat dziś musiał zauważyć, że Pansy jest sztuczna, nigdy się tak naprawdę do niego nie uśmiecha? Generalnie nie zależało mu na niej i nie obchodziły go jej uczucia. Do wczoraj. Do momentu, gdy przekonał się, że tych uczuć nie ma. Cóż, z jednej strony to i dobrze, bo on ledwie ją tolerował. Da jej pieniadze i prestiż, na których najwyrażniej najbardziej jej zależało, a bynajmniej nie zrani jej swoja oziębłością.
"Nieraniący nikogo Malfoy. Zabawne" - pomyślał sarkastycznie.
Z drugiej strony, Pansy zawsze przy nim była, więc myslał, że jednak ona coś do niego czuje. Był głupi. Było mu wstyd, że słowa, które kiedyś powiedziała mu Granger, były prawdą. Nie miał nikogo. Ale Draco nie był człowiekiem, który użalałby się nad sobą. Nie. Nie miał nikogo? Tak. No i dobrze. Nie miał, bo... bo nie chciał! Właśnie. To była jego samodzielna decyzja. Gdyby chciał to na pewno, któraś z jego licznych "koleżanek" zwiazałaby się z nim na dłużej. Ale przecież on nie potrzebował nikogo.
Nie wiedzieć dlaczego, włąśnie wtedy przypomniał sobie o Ithilinie. Potrząsnął gniewnie głową, tak że jego starannie przylizane włosy powpadały mu do oczu. Nie powinien o niej myśleć. Ona była tylko w jakimś sensie jego przyjaciółką. Jedyną osobą, po której jego obelgi spływały, jak po kaczce i która potrafiła się mu niezgorzej odciąć. Tak. To byłą jego przyjaciółka do kłócenia. Cichy głosik w jego głowie, podszeptywał mu coś, o ratowaniu sobie nw\awzajem skóry, ale zignorował go. Miał dość ponurych myśli. W końcu, jakimś cudem Pansy nie szczebiotała i należało wykorzystać sprzyjające okoliczności. Sięgnął pod siedzenie i wyjał, przygotowany wcześniej egzemplarz "Eliksirów Nieznanych", którym chciał zasłonić się przed swoją dziewczyną. W najśmielszych snach nie marzyłby, że będzie mógł poczytać go tutaj.
Ithilina usłyszała szelest kartek i zerknęła przez ramię na Dracona. Widok szarych, pokrytych w większości śniegiem pól, dostatecznie ją znudził. Spojrzała na niego smętnie. W tej chwili żałowała nawet, że nie może się z nim normalnie podrażnić, albo poczytać jakiejś książki (Pansy nie czytała). Zaraz, zaraz... Książka? Przyjrzała się uważnie tytułowi, trzymanego przez blondyna tomiszcza. "Eliksiry Nieznane". Głośno wciagnęła powietrze. To był biały kruk! A ona od tak dawna chciała go przeczytać. Tym bardziej, że książka była fabularyzowana i traktowała o historii mniej sławnych alchemików. Fantastycznie!
Przysunęła się bliżej do "swojego" chłopaka. Nie zauważył tego. Wcale mu się nie dziwiła. Czytała w bibliotece fragmenty streszczenia tej książki i ogromnie ją wciągnęły. Usiadła tuż przy nim. Nie poruszył się. Odetchnęła głęboko i jakby robiła najnaturalniejszą rzecz pod słońcem, oparłą głowę na jego ramieniu, tak aby mieć jak najlepszy widok na czytane przez niego stronnice. Tego już nie mógł przeoczyć. Spojrzał na nią zdziwiny.
- Nie jest ci ciężko, kochanie? - spytała, mrugając niewinnie.
Zazwyczaj Pansy wczepiała się w niego bez pytania. Jej ciagłe "wieszanie się" na jego ramionach, hartowało mu mięśnie lepiej, niż jakiekolwiek ćwiczenia, wymyślane jeszcze przez Flinta, aby wzmocnić swoją drużynę.
Z niejakim zdziwienie odpowiedział:
- Nie - i powrócił do lektury. Po kilku sekundach zapomniał, o jej obecności.
Względny spokój panował przez około pół godziny. Po tym czasie Draco podniósł się, aby zmienić pozycję. Iti jednak co nieco ważyła i ramię zaczynało mu już cierpnąć. Zanim odsunęła się od niego, rzuciła mu zawiedzione spojrzenie i tęskny wzrok skierowała na ksiażkę. Zauważył to i zdziwił się.
- Czytałaś?
Spłoniła się.
- Nie... Wiesz, że to mnie męczy - rzuciła już pewniej. - Przyglądałam się tylko obrazkom.
"To szczegół, że w tej książce były jakieś trzy rysunki na krzyż" - pomyślała.
Cały czas przyglądał jej się podejrzliwie. Chyba nie uwierzył.
"Pansy czytała. Niewiarygodne! Cikawe czy coś zrozumiała. Pewnie nie..." - zastanawiał się.
W przypływie prawdziwie niemalfoy'owkiej dobroci, rozłożył się wygodnie na fotelu i wyciagnął drugie ramię.
- Chodź - rzucił.
Wystepował teraz w roli łaskawego władcy, który w swym miłosierdziu, pozwala dobrym sługom na chwilę rozrywki.
- Możesz sobie jeszcze pooglądać obrazki.
Od czasu do czasu nie zaszkodziło dawać Pansy coś więcej, niż tylko pieniądze. Bo jeszcze do ślubu wpadnie na pomysł spisania intercyzy i co wtedy?
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Tym razem naprawdę. Czyżby... Nieważne. Potem niepewnie wsunęła się w jego objęcia. Teraz obojgu było znacznie wygodniej. Blondyn rzucił jej rozbawione spojrzenie, nim ponownie nie zgałębił się w lekturze. Pomyśłał, że jej niepewność musi być spowodowana jego łaskawością.

Zbliżali się do Malfoy Manor.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 17.06.2024 10:08