Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 10.04.2008 20:03
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witajcie, drodzy Czytelnicy!
To już przedostatni rozdział. Ale mam zamiar zamieszczać tu także kolejną część. Mam już nawet gotowych siedem rozdziałów, co stanowi jakąś połowę opowiadania.
Pozdrawiam i miłego czytania życzę.

ROZDZIAŁ XV, czyli lojalność i zdrada...

Anglia, Malfoy Manor, niedzielny wieczór

Nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią, Nimfadora Tonks była takim dobrym metamorfomagiem głównie, dlatego że lubiła się matamorfować. Z tego samego też powodu została oddelegowana przez Dumbledora do pełnenia tej zaszczytnej misji ratowania smarkatej uczennicy, nazwiskiem Nicks, z łap wujaszka Lucjusza i jego paczki. Młoda kobieta nie była zachwycona, że kazano jej się zmienić w Amarylis Crabbe i sprowadzić w jednym kawałku Ithilinę, akurat wtedy, kiedy zasiadała do kolacji przy świecach z Remusem. Mieli jeszcze sporo planów na całą noc. Właśnie, mieli... Co za pech!
Jeszcze na Grimmauld Palace nr 12, spotkała się z Kingsley'em Shackelbotem, który miał jej towarzyszyć, i Albusem Dumbledorem. Dyrektor dał im puszkę po Coca Coli, która okazała się światoklikiem. Ale najbardziej zdziwił aurorkę inny przedmiot. Fiolka Eliksiru Wielosokowego! Szef Zakonu Feniksa dła jej go, mówiąc, że Ithilinie mogło go zabraknąć. Tonks wiedziała, że Iti pojechała do Malfoy'ów, jako Pansy, ale zastanawiała się dlaczego. No i co na to młody Malfoy? Cóż, Nimfadora miała nadzieję, ze już wkrótce oboje będą mogli wszystko wyjaśnić, bezpieczni w Hogwarcie.
Wylądowali w ogrodzie.
- Zostań na straży, King - poleciła Nimsy. - Ja postaram się rozeznać w sytuacji, wykorzystując moją obecną... aparycję.
Schackelbot uśmiechnał się do niej i ukrył pod schodami wejściowymi. Amarylis Crabbe była kobietą o... ogromnej aparcyji
Tonks, jakby robiła to setki razy, weszła do domu.
"Co tu tak pusto? Czyżby impreza skończyła się wcześniej? Dumbledore mówił, że obrzędy zwiazane z zaręczynami mają trwać dwa dni. Nie podoba mi się tu. Jest za cicho..." - myślałą.
Omal nie podskoczyła zaskoczona, słysząc za sobą głos domowego skrzata:
- Czy potrzebuje pani czegoś, pani Crabbe?
- Nie, nie - zaprzeczyła żywo. - Zaprowadź mnie do swojej pani.
- Och, nie - zaprotestował z żalem. - Bulwełek nie może tam iść. Bulwełek nie może wyjść z domu, a pani jest w Czarnym Lesie, na polowaniu.
- A tak, rzeczywiście - odparłą. - Sama trafię.
Poczym szybko, na tyle, na ile pozwalały jej krótkie, grube nóżki, wycofała się za drzwi.
"Na co oni polują? Albo na kogo? Na Merlina! Chyba nie na tę biedną dziewczynę?!" - myslac gorączkowo, schodziłą w dół po schodach, aby odnaleźć Kinga. Opowiedziała mu wszystko.
- Jak my ją tam znajdziemy? Ten las jest ogromny! - martwiła się.
- Coś wymyslimy - odpowiedział mężczyzna, bardzo stanowczo.
- Potzrebny byłby wam ktoś, kto ją zna. Kto mógłby aportować się na nią - odezwał się głos, zza krzaków tarniny, które szczelnie przylegały do schodów frontowych.
Dwójka aurorów jednocześnie wycelowała różdżki w stronę ciemnej sylwetki, choć głos wydał im się podejrzanie znajomy.
- Harry! - krzyknęła ze zgrozą Tonks, kiedy postać weszła w snop światłą tryskający z jej różdżki. - Co ty tu robisz?
- Pomagam wam - uśmiechnął się.
- Dumbledoe nas zabije - zauważył smętnie Kingsley.
- O, nie! - zdenerwowała się kobieta. - Masz się w tej chwili aportować przed Hogwart, chłopcze.
- Się robi - powiedział, niespodziewanie ugodowym tonem. - Ale proponuję się doczepić. Czułbym się wtedy cośkolwiek bezpieczniej.
- Nie zrobisz tego! - żachneła się, kierując ponownie na niego różdżkę.
Ale Harry już zamykał oczy, aby się skupić.
- Ninny, on ma rację! To nasza jedyna szansa - wtrącił się King, i zanim Tonks zdołała zaprotestować, a Harry zniknąć, złapał koleżankę jedna ręką za ramie,a druga uchwycił sweter chłopaka.
W tej samej chwili Potter deportował się wraz z nimi, stając twarzą w twarz, z Ithiliną i Draconem, głęboko w ciemnych ostepach mrocznego lasu.
- Harry! - krzyknęła Iti, zapominając po raz kolejny o środkach ostrożności. - Co ty tutaj robisz?
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - zauważył. - A ty w dodatku jesteś z nim! - wskazał oskarżycielsko na Malfoy'a, którego nietrudno było rozpoznać nawet w masce, ze względu na jego prawie białe włosy.
- Och, nie rozumiesz! Ja...
- Potter, jesteś na mojej ziemi. Dlaczego? - syknał Draco, wyciagając w kierunku Gryfona różdżkę.
- Ty świnio! - wrzasnął Harry. - Zmusiłeś ja, żeby się z tobą zaręczyła! A na dodatek przyprowadziłeś ja do domu pełnego Śmierciozerców!
- Do niczego jej nie zmuszałem - odciął się blondyn. - Sama chciała - uśmiechnął się triumfalnie.
- Ale, Harry! - krzyknęła Iti, dotknięta insynuacjami chłopców.
- Cisza! - przerwała im Tonks. - Jeszcze będziecie mieli okzaję poobrzucać się nawzajem obelgami, kiedy się stąd wyniesiemy. Ale najpierw powiedz mi, dlaczego masz maskę Iti?
- Eliksir. Wielosok mi się skończył!
Nimfadora podała Gryfonce buteleczkę. Iti już miała wychylić jej zawartość, kiedy rozległo się głuche warczenie, a potem zza drzew wypadły na nich trzy strzygi. Wygladały jak piękne kobiety, ale miały ogromne kły i szczypce zamiast rąk. Ich żółte oczy jarzyły się złowrogo, w mroku. Błyskawicznie schowała flakonik pod tunikę, a różdżkę skierowała na potwory. Strzygi wydały z siebie kolejną serię warkotów i rzuciły się na ludzi.
- Avada! - ryknął Kingsley, trafiając pierwszą z nich. Pozostałe uskoczyły, jednocześnie wystrzeliwując w czarodzieji zatrute kolce ze swych szczypiec. Draco nie uchylił się dość szybko i dostał w ramię.
- Auuu! **** - zaklął z bólu, a następnie krzyknął z wściekłością - Avada! - zabijając napastnika, który go ugodził.
Osunął się na ziemię. Ithilina natychmiast uklękła przy nim.
- Draco! - zawołała z rozpaczą. - Nie umieraj!
- Nie mam zamiaru, głupia kobieto! - warknął. - To tylko paraliż. Umarłbym, gdyby trafiła mnie w serce. Wyjmij mi ten cholerny kolec, to nie będzie tak bolało.
- To dlaczego upadłeś na ziemię? - zdziwiła się, wyciągając za pomocą jego własnej rękawicy toksyczny kolec.
- Bo się potknąłem! - przyznał ze złością.
Wstał na równe nogi, trzymając się za krwawiące ramię.
Tonks zabiła ostatnią strzygę, ale wtedy z oddali rozległy się głosy Śmierciożerców:
- Intruzi w lesie! Ktoś zaatakował!
- Co? - aurorka wyglądała na totalnie zaskoczoną. - Skąd oni to wiedzą?
- Obca magia - wyjaśnił Draco. - To miejsce jest pełne mocy. Las wyczuwa waszą aurę. Ma jakby... swoistą blokadę. Wtargnęliście prawie do jego serca, aportując się tutaj, a nie przebywając całej drogi od początku, tak jak my. Las to wie.
- Chcesz powiedzieć, że to zapuszczone siedlisko groźnych czarnomagicznych stworzeń, myśli? - wzdrygnęła się nauczycielka OPCMu. - To jakaś bzdura!
Dziedzic rodu Malfoy'ów prychnął i obrócił się do niej tyłem, dając wyraz swojej urażonej dumie.
Głosy sług Czarnego Pana rozlegały się coraz bliżej.
- Nimsy, oni zaraz tu będą. Musimy się aportować - zauważył Kingsley.
- Chodź, Iti! - zawołał Harry.
Patrzył na nią w napięciu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nawet nie drgnęła.
- Nie mogę - wyjaśniła. - Udaję Pansy, domyślili by się. Nie mogę teraz odejść, nie narażając Dracona.
Harry zacisnął dłonie w pięści, z wyrazem bezsilnej złości na twarzy.
"Została z nim. Dlaczego tu jest? Co robi? Nie narazać go...! Jego? Przyszłego Śmierciożercę? O co w tym wszystkim chodzi? A ja? Narażam się dla niej przychodząc tutaj, a ona... Wybrała jego."
- Zwariowałaś! - krzyknął. - To Malfoy! Jemu nic nie grozi. Wierny poplecznik Czarnego Pana! Uciekaj, nie bądź głupia!
- To nieprawda! - oburzyła się. - Draco powiedz mu...
- Uspokój się, Nicks - warknął. - Potter ma rację. Spadaj stąd póki możesz.
- Na tym właśnie polega problem - zirytowała się. - że nie mogę i obaj dobrze o tym wiecie. Gdyby Draco był Śmierciożercą, już by mnie wydał, nie sądzisz, Harry? - zwróciła się do bruneta.
- Nie sądzę - mruknął, wciąż wściekły. - I nadal nie rozumiem, co ty...
- Musimy uciekać! - przerwała mu brutalnie Tonks. - Iti...
- Nie.
- Ale dyrektor...
- To moje ostatnie słowo.
- Dlaczego? - zielone oczy chłopaka wyrażały zdumienie pomieszane ze smutkiem.
- Harry! - zawołała przepraszająco. Podbiegła do niego. Musiała mu wyjaśnić. Nawoływania pozostałych uczestników rozdarły powietrze, gdzieś bardzo blisko nich.
- Plany. Daj je Dumbledorowi - wcisnęła mu pergamin do ręki.
Zamrugał oczami ze zdumienia.
- Wynośmy się stąd! - wrzasnął King. - Wy też. Nie mogą was znaleźć z nami.
- Weź chociaż Eliksir - przypomniała Tonks. - Dyrektor nas zabije - dodała już ciszej.
- My ich trochę zatrzymamy - zaoferowała się aurorka.
- Dziękuję! - zawołała Iti. - Harry... - chciała coś jeszcze powiedzieć, żeby zrozumiał, wybaczył jej, wiedział, ale Draco pociągnął ją zdrową ręką za łokieć, w kierunku serca lasu.
- Musimy uciekać! - przypomniał, biegnąc i ciągnąc ją za sobą.
Na polanę, na której przed paroma chwilami zostawili przyjaciół, wypadli Śmierciożercy na revalach. Tonks, Kingsley i Harry akurat szykowali się do aktywacji Świstoklika.
- Drętwota!
- Expeliarmus! - leciały z obu stron, wraz z Cutlerem i Cruciatusem.
Nauczycielka celowała w revala. Udało się! Potężny wierzchowiec zwalił się na ziemię, przygniatając jeźdźców.
Harry obejrzał się za siebie, na ścieżkę, na której niedawno zniknęli Draco i Gryfonka. Wyglądał, jakby chciał pobiec w tamtą stronę, za nimi. Nie mógł jej tak zostawić! Ale musiał. Tonks złapała go za ramię, aktywując świstoklik. Chciał krzyczeć, żeby go natychmiast puściła, że jego koleżanka potrzebuje pomocy, ale świat zawirował mu przed oczami, a w żołądku zagościło niemiłe ssanie. Przenieśli się na błonia Hogwartu.
Dysząc ciężko, podniósł się z trawy. Sięgnął za poły swojej kurtki i wyjął dokumenty, które dała mu Ithilina. Przyglądał im się bezmyślnie, czując dziwny ciężar na sercu.
"Co teraz z nią będzie?" - martwił się.
Spojrzał przytomniej na biały pergamin.
"Co to może być?"
Wyszeptał zaklęcie ujawniające i jego oczom ukazał się opis ataku na mugolski dworzec, planowany przez Voldemorta.
"A więc to dlatego była w Malfoy Manor!" - pomyślał i od razu poczuł się trochę lepiej.

****

Anglia, Malfoy Manor, w tym samym czasie

Polowanie na centaura jeszcze się nie skończyło.
Iti i wycieńczony bólem Draco, szli przez leśne ostępy.
- Daleko jeszcze? - zapytała.
- Nie marudź - mruknął.
Westchnęła. Musiał się naprawdę źle czuć, choć oczywiście nie chciał dać tego po sobie poznać. Szła, starając się nie myśleć, kiedy w końcu uda jej się wrócić do swojego ciepłego łóżeczka w Hogwarcie. Byłaby tam już, gdyby nie fakt, że musiała zostać z Draconem, by Śmierciożercy nie zaczęli go podejrzewać o zdradę. Musiała zagrać swoją rolę do końca. Kiedykolwiek on nastąpi.
Nagle chłopak, idący przed nią jęknął i prawie upadł.
- Draco! - krzyknęła i podtrzymała go, przerzucając sobie jego rękę przez ramię. - Co się dzieje?
- Paraliż postępuje - odparł. - Musimy jak najszybciej dostać się do centaurów, póki jeszcze jestem w stanie utrzymać się na nogach. Dadzą mi lecznicze zioła.
- W porządku - przytaknęła i spojrzała na niego z troską. - Pomogę ci.
Ciągnięcie blondyna po wyboistej leśnej ścieżynie, nie należało do jej ulubionych zajęć, ale cóż było robić. Nawiasem mówiąc, nocne włóczenie się po lesie, w ogóle nie należało do rozrywek. Szli i szli, a Draco z każdym krokiem robił się coraz cięższy. Nie odzywał się też wcale, co było najlepszą oznaką jego fatalnego stanu. Nogi dziewczyny bolały ją coraz bardziej. Choć nie miała żadnych poważnych obrażeń poza kilkoma zadrapaniami i siniakami, czuła się zmęczona, jak po intensywnej krwawej walce. Plecy i ramiona ścierpły jej od podtrzymywania towarzysza. Właściwie, gdyby nie poczucie obowiązku, najchętniej zostawiłaby go na tej drodze. Nie mogła jednak tego zrobić. Bez niego nie czuła się bezpiecznie, w towarzystwie Śmierciożerców. No i to ona wplątała go w tę kabałę, więc żadna miarą nie mogłaby go teraz zostawić. Ale była taka wykończona, a las nie przerzedzał się w ogóle... Wydawało jej się, że już nie da rady zrobić ani jednego kroku. Dyszała ciężko. Zatrzymała się na chwilę, żeby odpocząć, zgromadzić resztki sił, którymi jeszcze dysponowała.
Dostrzegła kątem oka jakiś ruch, po lewj stronie. Zamarła z przerażenia. Głowa Draco zwisała bezwładnie na jego piersi. Była zupełnie sama w tym lesie. Zdana na łaskę Śmierciożerców i dzikich, magicznych istot.
Wzdrygnęła się słysząc, jakby cichy szelest nielicznych liści. Wiatr? Niemożliwe. Powietrze było spokojne i nie poczuła żadnego podmuchu na twarzy. Ale... czuła się obserwowana. Uczucie paniki opanowywało ją bardzo szybko. Rozjerzała się nerwowo wokół siebie. Nic? A jednak! Zza drzew wyłonił się siwy kształt. Wyciągnęła przed siebie różdżkę.
- Spokojnie - melodyjny głos dotarł do niej, nim postać zbliżyła się na tyle, że mogła przekonać się, że rozmawia z centaurem. - Witajcie w sercu Mrocznego Lasu, narzeczeni.
Odetchnęła z ulgą. Nie był wrogo nastawiony. Słyszała, że z centaurami należy postępować ostrożnie.
- On potrzebuje pomocy - powiedziała.
- Tak. Gwiazdy - spojrzał, znacząco w niebo, jakby chciał powiedzieć, że dowiedział się z nich o ranie Dracona. - Wszystko jest zapisane w gwiazdach.
Piękny centaur schylił się po Ślizgona i z pomocą Gryfonki, zarzucił go sobie na ramiona. Pocwałował w kierunku, z którego przyszedł, a dziewczyna poczłapała za nim. Malfoy najwyraźniej odzyskał przytomność podczas wkładania go na grzbiet centaura, gdyż Iti słyszała z daleka jego głos, którym, pomimo bólu i postępującego paraliżu, uświadamiał swego wybawcę, o tym co mu zrobi, jeżeli rzeczony osobnik będzie miał nieszczęście go upuścić.
Legowisko centaurów zaskoczyło Ithilinę do tego stopnia, że trwale zaniemówiła na całe dziesięć minut, co pewnie szczególnie ucieszyłoby jej "narzeczonego", gdyby to widział. Już z daleka, zza drzew widziała światło, którego jasna plama powiększała się, z każdym jej krokiem. Była coraz bliżej. W zasięgu wzroku, kroku, dłoni.
Wyszła spoza drzew, na zalaną ksieżycową poświatą, polanę. Kiedy ogon i zad centaura, za którym podążała, przestały zasłaniać jej całe pole widzenia, zobaczyła... leże, tych zapatrzonych w gwiazdy istot.
Polana była dosyć duża, w kształcie zbliżonym do owalu. Drzewa wokół niej układały się w dziwną, zwartą sieć, a może raczej mur, z czego wynikało, że jedynym sposobem dostania się w to miejsce, była droga, którą Iti właśnie pokonała. Centaury miały swoje legowiska wśród krzewów borowiny i jeżyny, co nie było szczególne, bo typowe także dla niemagicznych zwierząt leśnych. Uwagę dziewczyny przykuł natomiast zagadkowy przedmiot, który znajdował się na środku kręgu, ułożonego z kamieni. Była to ogromna, kamienna czara, której grubą nogę zdobiły runy i drobne płaskorzeźby. Gryfonka wyszła z cienia i zrobiła krok na przód, w tamtą stronę.
- Intruz! - rozległo się z oddali.
Natychmiast się zatrzymała.
Zewsząd dały się słyszeć krzyki i nawoływania, a po chwili otoczyła ją gromada mężczyzn - centaurów, z dzidami w rękach.
- Intruz! Ludzkie szczenię!
- Co tu robi?
- To już nie szczenię! To samica! Wtargnęła tu!
- Wtargnęła do świętego miejsca! Zabijmy ją!
- Nie! - zawołała, przerażona. - Ja tylko poluję na centaura.
Z ich min odczytała, że to nie była dobra odpowiedź. Co więcej, skierowane ku niej włócznie sugerowały, że to wybitnie zła odpowiedź. Przełknęła głośno ślinę i rozejrzała się, w poszukiwaniu drogi ucieczki. Zupełnie zapomniała o swoim niedawnym zmęczeniu. Jak na złość, centaura, niosącego na plecach Dracona, nigdzie nie było.
- To taka tradycja. Mój narzeczony i ja chcemy tylko usłyszeć przepowiednię! - rzuciła rozpaczliwie, trzęsąc się ze zdenerwowania.
- Kłamie! Gdzie jest jej partner?! Jest sama!
- Sama! Głupia kobieta, chciała sama upolować centaura!
- Zabić ją!
- Nie jestem sama! - przekonywała i spróbowała rzucić zaklęcie tarczy.
Centaury odsunęły się, ale któryś stojący z tyłu, rzucił w nią dzidą. Uchyliła się. Protego nie dawało jej żadnej ochrony przed bronią tych istot, ale o tym nie mogła wcześniej wiedzieć. Wzniosła, więc silniejszą tarczę.
- Mój narzeczony jest ranny - tłumaczyła. - Jeden z was przyniósł go tu na plecach.
- Kłamie! Żaden centaur nie woziłby żałosnej ludzkiej istoty. To chańba!
- Ja to zrobiłem - odezwał się silny głos z prawej strony Ithiliny.
Obejrzała się. Zobaczyła siwego centaura, który pomógł Draconowi. Malfoy we własnej osobie stał obok niego i uśmiechał się drwiąco.
Z gromady wystąpił osobnik o rudych włosach i krótkiej bródce.
- Palvio? Jak mogłeś? - zapytał z niedowierzaniem.
- Dziewczyna mówi prawdę. Przyszli po przepowiednię. To jej narzeczony. Draco Malfoy.
Wśród pozostałych istot przebiegł pomruk aprobaty. Ithilina zdziwiła się niepomiernie i z twarzy Ślizgona próbowała wyczytać, dlaczego jego imię budzi wśród nich taki posłuch. Jej ciekawość została zaraz zaspokojona.
- To syn Lucjusza - stwierdził, a nie zapytał rudy centaur, który wcześniej rozmawiał z Palviem. - Syn niepodobny do ojca.
Malfoy wyglądał na zdiwionego.
- Nie podobny? Spójrz na mnie! Wyglądam jak jego młodsza wersja.
- Pozory mylą - Ruflus nie powiedział już nic więcej, a chłopak zmarszczył w zastanowieniu brwi.
"O co w tym wszystkim chodzi?" - zastanawiał się. Westchnął ciężko.
- No dobrze. Skoro się już poznaliśmy, to czy mogę się wreszcie dowiedzieć, co macie do powiedzenia na temat mnie i tej oto... - spojrzał na Ithilinę, która właśnie przypomniała sobie o Wielosoku i korzystając z okazji, że aktualnie żadna włócznia nie jest wymierzona w jej serce, łykała jego kolejną dawkę. - ...niewiasty? - zakończył, kulawo.
- Zbliżcie się - powiedział centaur, stojący przy dziwnym kielichu, na środku polany.
Był stary i siwy, a jego mądre granatowe oczy, przywiodły Gryfonce na myśl błękitne tęczówki Dumbledora.
- Milmo - odezwały się pozostałe istoty i zaczęły gromadzić się wokół niego.
Ithilina i Draco poszli za Palviem i stanęli obok Milmo.
- Spójrzcie - powiedział, cicho, z nabożną czcią przyglądając się srebrzystej cieczy, wewnątrz czary. Substancja była podobna do tej, która jest zwykle w myślodsiewniach. Różniła się jedynie rzadszą konsystencją.
- A goście i rodzina? - zapytał Ruflus.
- My w sumie jesteśmy bardzo samodzielni - zaoponowała dziewczyna, patrząc znacząco na swojego towarzysza. - Rodzina nie bardzo za nami przepada.
- Syn niepodobny do ojca - mruknął do siebie chłopak, jednocześnie kiwiąc energicznie głową i posyłając jej ironiczny uśmieszek.
- Ale zwyczaj... - protestował znów rudy centaur.
Pozostali członkowie gromady kiwali głowami i, jak stado baranów, powtarzali za nim:
- Tak. Tego wymaga zwyczaj - oraz szereg innych mądrości ludowych w tym guście.
- Juz czas - przerwał im Milmo, przybierając uroczysty wyraz twarzy. - Gwiazdy przemawiają.
Jak na komendę wszyscy obecni pochylili się nad kamiennym naczyniem. Przez chwilę nic się nie działo. Później w srebrzystej cieczy odbiła się samotna gwiazda. Iti spojrzała w górę, szukając jej na nieboskłonie, a w tym samym czasie, oślepiający błysk, z wnętrza misy spowodował, że wszyscy odskoczyli przerażeni w tył. Czara lśniła równomiernie, ale poza tym nic się nie działo. Tylko cenatury wpatrywały się w złotą poświatę.
- Phi! Tandeta! - oburzyła się i zawiedziona chciała wycofać się z kręgu. - Tanie... - Draco zatkał jej dłonią usta i przytrzymał mocno za ramiona, żeby się nie szarpała.
- Cicho! - syknął jej do ucha. - Słuchaj.
Milmo wygłosił przepowiednię:
- Gwiazdy mówią:
"Zrodzone w dniu Letniego Przesilenia
Dziecię Wilka i Jednorożca
Z serca, ale nie z ciała
Połączy się z Chłopcem-Który-Przeżył
I da mu zwycięstwo
Choć Czarny Pan odbierze dziecku to co najcenniejsze"
Gwiazdy milkną.
Draco opuścił bezwiednie dłonie, uwalniając dziewczynę z uścisku. Nie był zdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Ale... przecież to nie jest nasza przepowiednia - szepnęła, patrząc wprost w jego szare oczy.
- Obawiam się, że jest - szepnął.
Zapadła cisza. A potem od strony drogi dał się słyszeć hałas, nawoływania ludzi i parskanie ziwerząt. Nim Gryfonka zdążyła sobie uświadomić co się dzieje, na polanę wkroczyli Lucjusz i Narcyza, jadący na jednym revalu.
- Już po przepowiedni? - zdziwił się Malfoy senior, widząc kurczącą się do wnętrza czary, złotą poświatę.
- Tak, ojcze - odezwał się szybko jego syn. - Będziemy żyli w szczęściu przez długie lata. Obawiam się jednak, że mój pierwszy potomek nie będzie dziedzicem fortuny naszego rodu. Jeżeli dobrze zinterpretowałem słowa tego centaura, to Pansy urodzi najpierw dziewczynkę.
- Następne dziecko na pewno będzie chłopcem - wtrąciła się Narcyza i posłała przyszłej synowej pobłażliwy uśmiech.
Ithilina spróbowała go odwzajemnić, z całego serca ciesząc się, że ma maskę na twarzy. Zdawała sobie sprawę, że musi wyglądać bardzo głupio, w tej chwili.
- Gdzie wasz wierzchowiec? - Lucjusz obrzucił otoczenie podejrzliwym wzrokiem. Sytuacja wydawała mu się dziwna.
- Musieliśmy go zostawić w lesie, po walce z maręgami - wyjaśnił Ślizgon.
- A my go znaleźliśmy - powiedział usłużnie Brown, wysoki szpakowaty Śmierciożerca, który wyłonił się zza revala Malfy'ów. Trzymał w rękach dwa długie łańcuchy, których końce krępowały pyski zwierząt, stojących w półmroku, kilka metrów za nim. Podał jeden z nich młodszemu Malfoy'owi.
Draco i Ithilina dosiedli z powrotem swojego revala.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor, około godziny później

Jeżeli Ithilina myślała, że ten dzień nareszcie się skończył i oboje z Draconem będą mogli wrócić do Hogwartu, zaraz po powrocie do zamku Malfoy'ów, to grubo się myliła.
Poczuła się nieswojo już po przekroczeniu progu salonu, kiedy zauważyła, że nie wszyscy goście deportowali się już do swoich domów. Dziwnym trafem zostali sami członkowie Wewętrznego Kręgu.
- Co się dzieje? - zapytała "swojego" narzeczonego, cichym głosem.
- Nie mam pojęcia - wydawał się naprawdę zaniepokojony i to przeraziło ją jeszcze bardziej.
Rozejrzała się szybko. Nie cały Wewnętrzny Krąg tu był. Nie było profesora Snape'a. Na szczęście brakowało także Voldemorta.
- Proszę, proszę, panno Parkinson - powiedział jeden z nich, przysuwając się do kominka, który jako jedyny oświetlał rozległe pomieszczenie.
Jeszcze zanim go zobaczyła, już wiedziała kim jest. Rozpoznała jego głos. To znów był on. Michs! Nawet pomimo półmroku, widziała jego wykrzywioną odrazą twarz.
"Odraza? Coś jest nie tak! Wcześniej uśmiechał się lubieżnie, a teraz... Na Rowenę Przemądrzałą!" - martwiła się.
Weszła do salonu. Ze strachem zauważyła, że oczy wszystkich zwracają się na nią. I na Dracona.
- Co się stało, ojcze? - zapytał ten ostatni.
Starał się zachować przy tym kamienną twarz, chociaż dobrze wiedział, że Śmierciożercy chcą wiedzieć, czy zetknęli się w lesie z aurorami. I Potterem...
- Spokojnie, synu - zapewniła go Narcyza, która nawet po spędzeniu połowy nocy na grzbiecie dziekiego zwierzęcia w emanujacym Czarną Magią lesie, wyglądała jak Królowa Śniegu, po kąpieli odmładzającej. Stała wiernie u boku swego męża, jak przystało na idealną żonę, wzorowego Śmierciożercy.
- Ojciec i nasi przyjaciele chcą wam zadać tylko kilka pytań.
- Czy walczyliście z aurorami i Potterem w lesie? - zapytał Lucjusz.
- Potterem? - zdziwił się Draco, a Iti musiała przyznać, że wyglądał dosyć przekonywująco. Przybrał ironiczny wyraz twarzy. - Czyżby Złoty Chłopiec zechciał zaszczycić swoją obecnością, nasze skromne przyjęcie zaręczynowe? - zadrwił.
Po twarzy jego ojca przemknął cień zadowolenia. Jego potomek był dobry. Nawet kiedy kłamał.
- A więc nie widzieliście ich? - drążył dalej gospodarz Malfoy Manor.
- Nie, ojcze - powiedział spokojnie chłopak, a "jego" narzeczona przytaknęła entuzjastycznie.
- Pani kłamie, panno Parkinson - powiedział nagle Michs. - A może powienienem najpierw zapytać o pani nazwisko? Bo zakładam, że jeszcze się nie znamy.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się z przerażenia, a w oszalałym nagle mózgu, tłukła się tylko jedna myśl: "On wie, on wie, on wie!" Przez ułamek sekundy miała ochotę odwrócić się na pięcie i zacząć uciekać, albo grzmotnąć w niego jakimś zaklęciem, chociażby zwykłą Drętwotą. Ale wreszcie do głosu doszedł jej rozsądek, który podpowiadał, że takie działanie by ją zgubiło. I nie tylko ją. Dracona też.
- Co? - oburzyła się, a głos wyraźnie drżał jej z nerwów. - O czym pan mówi, panie Michs? Czyżby pan nie znał mojej rodziny? Jesteśmy czystej krwi do siedmiu pokoleń wstecz. A pan? - zakończyła arogancko.
"Bo najlepszą formą obrony jest atak" - pomyślała.
- A ja do dwunastu - odparł gładko, nie przestając świdrować ją wzrokiem. - Ale pani jest pewnie pół-szlamą, szlamą, albo przyjaciółką szlam, sądząc po upodobaniach Dumbledora.
- Jak śmiesz obrażać moją córkę! - krzyknęła kobieta, która właśnie wdarła się do pokoju. Była to matka Pansy. W wyciągniętej dłoni trzymała, w kurczowym uścisku, różdżkę, z której unosiła się smużka dymu. Parkinsonowie nie należeli do Wewnętrznego Kręgu, więc nie zostali wpuszczeni do salonu. Ale najwyraźniej Pansy nie odziedziczyła inteligencji po matce, ponieważ ta ostatnia okazała się na tyle mądrą osobą, że udało jej się przełamać klątwy pana domu.
- To nie jest pani córka - wyjaśnił usłużnie Michs. - Ale nawet dobrze się skałada, że zechciała pani do nas dołączyć.
- Jak to nie moja córka? - zdziwiła się Nerisa Parkinson. - Przecież to Pansy. Chyba wiem jak wygląda, moje własne dziecko!
- No właśnie. Tylko wygląda - zgodził się.
Ithilina patrzyła na to wszystko, co się wokół niej działo z rosnącym przerażeniem. Kompletnie nie wiedziała co mogłaby zrobić, powiedzieć...
- Mamo! - zawołała żałośnie.
- Spokojnie - kobieta, która rzekomo była jej matką, objęła ją troskliwie.
Jej zachowanie było zupełnie różne od tego oficjalnego chłodu, który jej zaserwowała podczas oficjalnego powitania, w obecności Malfoy'ów.
- Niech ją pani zapyta, o jakieś osobiste przeżycia, wspomnienia z dzieciństwa, coś co wie tylko ona. Przekonamy się - mówił dalej Michs.
- Nie muszę jej wypytywać, żeby wiedzieć, że to Pansy - oburzyła się Nerisa, gładząc domniemaną córkę po włosach.
- Nalegamy - odparł Śmierciożerca, a w obie kobiety zostało wycelowanych piętnaście różdżek, należących do wszystkich obecnych sług Voldemorta.
Ithilina pomyślała, że to już koniec. Porażka. Już wyobrażała sobie "pogawędkę" z Lordem i sesję tortur w wykonaniu Śmierciożerców. Zagryzła wargi, uświadamiając sobie, że ma ogromną ochotę się rozpłakać, bo to napięcie, które tłumiła w sobie, przez ostatnie dwa dni, musi gdzieś znaleźć ujście. Przypomniała sobie groźby Michsa i ponownie spojrzała na jego twarz wykrzywioną w okrutnym uśmiechu. Był taki pewny siebie. Poczułą się, jak zaszczute zwierzę, ofiara, postawiona przed obliczem podłego prokuratora, w sądzie, któremu przewodził zimny Lucjusz Malfoy. Ale w tym sądzie był jeszcze ktoś. Ktoś, za kogo była odpowiedzialna.
" Naraziłam go. On może przeze mnie zginąć..."
Rozpłakała się. Jej głośny szloch stłumił pytanie, które padło z ust pani Parkinson:
- Jak się nazywał pufek, którego kupiliśmy ci na piąte urodziny, córeczko?
- Nnnie... wiem - wyjakałą, płacząc i tuląc się desperacko do kobiety, która jako jedyna stawała w jej obronie.
- No właśnie - powiedział triumfalnie jej oskarżyciel. - Sama pani słyszała.
- Ona jest zdenerwowana - zaoponował niespowdziewanie Draco, który milczał dotychczas.
Milczał, gdyż układał w głowie jakiś plan, rozwiazanie, które pozwoliłoby im wrócić natychmiast do Hogwartu. Milczał, bo... się bał.
- To moja narzeczona, a pan jest w moim domu, panie Michs i myślę, że może pan już zaprzestać rzucania absurdalnych oskarzeń, wobec Pansy. Wystarczająco zepsuł nam pan wieczór. Koniec przedstwanienia - powiedział i odwrócił się do drzwi, jakby chciał opuścić komnatę.
- Drętwota - syknął mężczyzna, trafiając blondyna w plecy.
Chłopak upadł na ziemię, prawie przewracając swojego ojca.
- Expeliarimus - zawołał Lucjusz, a różdżka juniora błyskawicznie wskoczyła do jego ręki.
- Przedstawienie jeszcze się nie skończyło - powiedział Michs, jednym zaklęciem rozbrajającym, odbierając różdżki Pansy i jej matce. - Brakuje finałowej sceny.
Podszedł do dziewczyny i wyjął z kieszeni płaszcza fiolkę po Eliksirze Wielosokowym.
- Co to jest? - zapytał, na pozór niewinnie.
- Flakon po... Eliksirze Oczyszczajacym Cerze - odparła, zacinając się.
To była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. Jak się okazało nie najlepsza.
- Ciekawe - usmiechnął się złośliwie. - Nie potrzeba być mistrzem Eliksirów, żeby wiedzieć, że Eliksir Oczyszczający robi się na bazie mięty. A tymczasem ta buteleczka pachnie wyraźnie skórą boomslanga. Pikantnie, podobnie jak pieprz.
- Pan się myli - zaprzeczyła.
- przekonajmy się - rzucił szyderczo. - Lucjuszu.
Malfoy zaklaskał, a wtedy gdzieś z okolicy jego kolan, rozległo się:
- Tak jest, sir - piskliwy głos skrzata oznajmił gospodarzowi swoją obecność.
Ithilina w jednej chwili zrozumiała, o co chodzi. Nie było sensu więcej udawać. Wyrwała się z objęć matki Pansy i pobiegła w kierunku drzwi.
- Drętwota! - ryknął Michs, ale chybił. Uskoczyła w bok. - Łapać ją!
Sytuacja w pokoju, w tym momencie zmieniła się diametralnie. Członkowie Wewnętrznego Kręgu, do tej pory zachowujacy się jak znudzeni ławnicy w mugolskim sądzie, chwycili za różdżki i powrócili do roli brutalnych czarnoksiężników, którzy jak jeden mąż, rzucili się na mopsowatą szatynkę.
Dziewczyna zdołała jeszcze uniknąć Diffindo Lucjusza, ale drzwi zatarasował jej Thomas Goyle. Chwycił ją swymi potężnymi łapami za ramiona.
- Puszczaj! - krzyknęła, próbując się wyszarpnąć. Kopnęła go w goleń.
- Auuu! - zawył napastnik, a jego uscisk zelżał.
Gryfonka uwolniła się, ale Diffindo któregoś Śmierciożercy uderzyło w ścianę tuż obok niej, tak silnie, że upadła na ziemię. Natychmiast znalazła się nad nią Bellatriks.
- Crucio!
- Aaaa!!! - zawyła opętańczo.
Krew w jej ciele zawrzała, zachowując się jak ostrze płynnego metalu, które kłuło całe jej ciało. Ból oślepiał. Każde włókno w jej mięśniach skurczyło się maksymalnie. Sekundy cierpienia pod wpływem klątwy, rozciągnęły się w wieki. Czuła się nieludzko skatowana, choć czas działania zaklęcia był tak krótki.
Wreszcie Lestrange opuściła dłoń z różdżką.
- Jest twoja, Michs - powiedziała.
Oczy mężczyzny zalśniły niebezpiecznym blaskiem i kiedy chwytał Ithilinę w pół, żeby postawić ją na nogi, wyczytała, zawartą w nich wyraźnie, groźbę. Wiedziała, że jej koniec się zbliża. Jeżeli podadzą jej Veritaserum...
- Pij.
Zacisnęła wargi, zdecydowana do ostatniej chwili stawiać opór. Byle odwlec ujawnienie prawdy, chociażby o kilka sekund.
Roześmiał się tylko w odpowiedzi na jej żałosną próbę walki. Napluła mu w twarz, kiedy nachylił się nad nią z eliksirem. Zwolnił uścisk na ułamek sekundy. Znowu spróbowała uciec, ale ciało osłabione przez Cruciatusa nie było już takie zwinne. Crabbe i Goyle dopadli ją bez trudu i zamknęli w stalowych uściskach przeguby jej dłoni. Michs chwycił ją za włosy i brutalnie odchylił jej głowę w tył, wlewając specyfik do jej gardła. Zaczęła się krztusić. Puścił ją, aby mogła opanować kaszel, przechylając głowę w dół, pewien działania Serum Prawdy.
Faktycznie, po chwili Ithilina obwisła bezwładnie w uścisku Śmierciożerców, a jej oczy stały się szkliste i bez wyrazu.
- Jak się nazywasz? - zapytał Michs.
Dziewczyna otworzyła usta. Jej świadomość była spętana przez Veritaserum. Wolna od myślenia nad konsekwencjami wypowiadanych przez nią słów. Wolna od strachu. Zautomatyzowana, prosta, ufna. Chciała mu powiedzieć. Bardzo chciała. To było takie łatwe. Dwa wyrazy. Imię i nazwisko. I wyrok śmierci. To byłoby takie oczywiste... i całkowicie zgubne.
Otworzyła usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbowała jeszcze raz.
"Ithilina Nicks" - chciała krzyknąć jej świadomość, zniewolona przez eliksir.
Ale nie powiedziała nic.
Otworzyła usta po raz drugi. Mówiła. Mówiła swoje imię bardzo wyraźnie, tak jak nakazywał jej specyfik. Ale nie słyszała swojego głosu.
Wszyscy Śmierciożercy wpatrywali się wyczekująco w jej twarz.
- Nic nie słyszę - powiedziała osłupiała ze zdiwienia Bellatriks.
- Mów! - wrzasnął Michs i potrząsnął dziewczyną.
Rozkazał, więc powtórzyła raz jeszcze:
"Ithilina Nicks" - ale ani jeden dźwięk nie wydobył się z jej krtani.
Mężczyzna szarpnął nią ponownie i rozwścieczony, uderzył ją w twarz, rozcinając jej wargę, z której natychmiast pociekła strużka krwi.
- Co się do cholery dzieje? - warknął, kierując na Gryfonkę różdżkę.
- Zostaw - Lucjusz stanął za nim i wyciagnął mu różdżkę z dłoni. - Ona nic nie powie. Coś blokuje Veritaserum. Chyba nie chcesz jej uszkodzić, zanim wezwiemy Mistrza? Mogłaby, przez ciebie, być nieprzydatna do przesłuchania.
- Nie ma ludzi odpornych na ten eliksir - odciął się Michs, mierząc Malfoy'a pogardliwym spojrzeniem.
- Nie ma - zgodził się arystokrata. - To musi być efekt jakiegoś atrefaktu ochronnego. Ktoś musi się bardzo troszczyć o jej bezpieczeństwo.
- Atrefaktu? - brunet wzruszył ramionami. - A może eliksir zrobiony przez Snape'a to falsyfikat? Czyżbyś chronił tyłek swojego przyjaciela, Malfoy?
- Nie bądź idiotą - blondyn pogardliwie wydął wargi. - Czarny Pan ufa Severusowi, więc ja także.
Michs uśmiechnął się krzywo, ale nic już nie powiedział. Spojrzał na dziewczynę. Działanie Veritaserum powoli ustępowało, a jej oczy znów nabierały blasku. Mężczyzna był wściekły. Jak pantera krążył po pokoju.
- Oddajmy ją Czarnemu Panu, bo nic już dziś z nią nie zrobimy - zaproponował Rudolfus.
- Uwięź ją na tę noc - poparła męża, Bella. - Jestem pewna, że w Malfoy Manor znajdzie się dla niej przytulny loch.
Lucjusz skinął twierdząco głową.
- Chodźcie za mną - powiedział do Crabbe'a i Goyle'a, wciąż trzymających Iti.
- Chwileczkę - zaoponował Michs. - Przesłuchajmy jeszcze twojego syna.
- Nie dziś - Malfoy popatrzył zimno na czarnowłosego mężczyznę. - Wszyscy jesteście zmęczeni, przyjaciele. Draconem zajmę się sam.
- Jesteś zbyt łaskawy, Lucjuszu - powiedział ironicznie brunet.
Niechętnie odsunął się od drzwi.
Crabbe i Goyle powlekli Ithilinę w dół, do lochów. Nawet nie próbowała się szarpać. Nie miała już siły.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 25.05.2024 00:58