Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Strażnicy, dla fanów Dracona Malfoy'a

sareczka
post 26.09.2007 16:34
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich!
Jestem na Magicznym juz dosyć długo, ale dopiero teraz zdecydowałam się wstawić tu coś swojego. Zamieszczałam to opowiadanie już na dziurawcu, więc wielu z Was moze juz je znać. Zapraszam do czytania i proszę gorąco o komentarze smile.gif Ach, początek jest nudnawy, ale reszta podobno wyszła mi lepiej biggrin.gif

"STRAŻNICY" - CZĘŚĆ I TRYLOGII "DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli tytułem wstępu...

Wschodnia Europa, wioska czarodziejów, mały domek ze ścianami bielonymi wapnem, sierpniowe popołudnie

- Jesteś pewna, ciociu?
- Tak pisze w liście. Dyrektor zgodził się, przyjąć cię na ostatni rok.
- Jak to? Ostatni rok? Przecież miałam iść do Akademii Św.Utrechta Czułego! O jakim dyrektorze ty mówisz?
- Bo widzisz wyniknęły pewne komplikacje, moja droga. System szkolnictwa w Anglii jest inaczej skonstruowany niz w naszym kraju. Musisz ukończyć siedem lat nauki podstawowej, a nie tylko sześć.
- Co?! A u nas w szkole mówili coś innego!
- A kto ci to mówił? Nauczyciele?Czy może organizatorzy tego projektu, co?
- No... nie. Koleżanki z klasy.
- A widzisz! Twoja matka też ci zawsze powtarza, żebyś tak nie słuchała swoich przyjaciół we wszystkim.
- Ta..., a szczególnie czarownic.
- I ma rację. Czy ty nie masz żadnego porządnego autorytetu?
- Mam. Merlina.
- No wiesz! A jakiś żyjący się znajdzie?
- Tak. Ja!
- Bezczelna, jak zawsze!
- Hej, nie denerwuj się tak! Powiedz mi lepiej kim jest ten dyrektor?
- Nazywa się profesor Dumbledoore.

Anglia - Birmingham, dom z werandą przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, sierpniowa noc

Już to gdzieś widziała. Szare, zamglone wzgórza wydały jej się boleśnie znajome. Wychyliła się poprzez ramy otwartego okna jadącego pociągu najbardziej jak tylko mogła. Była pewna, że powinna coś dojrzeć, że już za tym zakrętem zobaczy... Tylko co zobaczy? Wpatrywała się intensywanie w jesienną szarugę, próbując dojrzeć we mgle coś na co podświadomie czekała. Pociąg wciąż pędził. Wsparła dłonie na, opuszczonej prawie do samego końca, szybie. Wciągnęła chłodne wieczorne powietrze w płuca. Czekała, a deszcz spadający na ziemię wąskimi strugami, zwolnił jeszcze bardziej swój lot. Nagle zdała sobie sprawę z oczywistego faktu. Już wiedziała gdzie jest! To był poprostu Hogwart Ekspress. Tak, na pewno! Zaraz za tymi wzgórzami zacznie zarysowywać się niewyraźny jeszcze kształt zamkowych wież. W tym momencie, aż dziwnym wydało jej się, że wcześniej nie rozpoznała, ani krajobrazu Szkocji, ani wnętrza pociągu, ani tym bardziej celu swojej podróży. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała odetchnąć z ulgą.
Chciała, ale nie mogła. Coś było nie tak. Napięcie zdawało się wraz z mgłą wsączać w jej umysł. Miała wrażenie, że się dusi. Otworzyła szeroko usta, nie bacząc na dobre maniery, ale do skurczonych płuc nie dostała się ani krztyna wilgotnego powietrza. Sekundy mijały nieubłaganie, a ona bardzo szybko wpadała w panikę. Dlaczego nikt nie przychodził?! Chciała wołać o pomoc, biec, szukać ratunku, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zaklęciem przykuł ją do okna. Nie mogła nic zrobić, a czas mijał. Czuła, że siły opuszczają ją w zastraszającym tempie. Niemalże była w stanie zobaczyć jak jej własna magiczna moc materializuje sie w migoczącą poświatę wokół niej, jak wycieka z niej jak z podziurawionego balona. Nie była w stanie jej zatrzymać. Dusiła się, a Hogwart powoli wyłaniał się z mgły. Brak dopływu tlenu do mózgu zaczął w końcu dawać objawy w jej organizmie. Obraz Hogwartu rozmywał się przed jej oczyma, ginąc w ciemności. Czuła, że zapada się w tą ciemność. Była przerażona coraz bardziej. O, jakże bardzo nie chciała umierać! Gdzieś na granicy świadomości dojrzała jeszcze wyraźnie fragment hogwadzkiego muru. Nie mogła umrzeć! Nie teraz, kiedy... Nie!!!
Kamienie płaczą...

Obudziła się krzycząc i szlochając ze strachu. Oddychała ciężko przez kilka chwil, nie zwracając uwagi na płacz wyrwanego ze snu dziecka. Ulga, nareszcie poczuła ulgę. Nie ruszała się jeszcze przez następne parę sekund, ciesząc się, że to był tylko koszmar. Ciesząc się, że wciąż jeszcze żyje. Odetchnęła głęboko kilka razy chcąc opanować nerwy i powoli wstała z łółżka. Podeszła do łóżeczka dziecka. Niemowlę płakało nadal, machając rozpaczliwie rączkami. Nachyliła się nad nim i wzięła je na ręce.
- Już dobrze, dziecinko. Nie płacz. Mamusia jest przy tobie. Miałam koszmar, ale on minął - kołysała maleństwo w ramionach. - Ciii...no nie płacz już. Nic się nie stało. Wszystko jest dobrze. Ciii...
Dziecko uspokajało się z wolna. "Nie lubi gwałtownego budzenia, tak jak mamusia" - pomyślała, śmiejąc się w duchu. Opiekuńczo obejmowała swe maleństwo.
- No widzisz nie trzeba płakać. Mama jest i zawsze będzie przy tobie.
Duże zielone oczka zlustrowały ją uważnie.
Kamienie płaczą...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wrzesień, przed południem

- A Ty dlaczego nie na lekcjach?
- Okienko mam, a poza tym kim jesteś, żeby o to pytać? Prefekt Naczelną?
- Bezczelna jak każda Gryfonka!
- Nie wierzysz w przyjaźń między Ślizgonką a Gryfonką, co?
- A Ty wierzysz? Od razu widać, że jesteś tu nowa.
- No pewnie, że wierzę. W końcu jestem naiwną Gryfoneczką.
- He he he...No, bynajmniej masz poczucie humoru. Masz coś jeszcze oprócz tego do zaoferowania? Ślizgoni nie przyjaźnią się z byle kim.
- Ostrzegam, jestem szlamą.
- Ha ha ha... Ostrzegam, nie jestem typową Ślizgonką.
- Co przez to rozumiesz? Czyżbyś nie była tak arogancka, złośliwa i uprzedzona jak większość mieszkańców twojego domu?
- Ależ skądże! Miałam tylko na mysli, że nie jestem dzieckiem Śmierciożerców tak jak statystyczna większość w Slytherinie. Co do reszty twój opis się zgadza.
- He he he... Mimo to zaryzykuję. Jak się nazywasz?
- Anna Smithson.

****

ROZDZIAŁ I, czyli co ty o mnie myślisz...

Szkocja, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wieczór

Noc Duchów była szczególna. Nawet bardzo s z c z e g ó l n a.
Draco szykował się na ucztę. Czarna szata, srebrne dodatki, zielona, jedwabna koszula. Stanął przed lustrem. Zanurzył dłoń w opakowaniu magicznego żelu Ulizanna, po to aby przygładzić włosy. Choć może się to komuś wydawać dziwne, Draco Malfoy miał normalne włosy, które potrafiły się wichrzyć i odstawać nisfornymi kosmykami. A to, że nigdy nie zapomniał użyć żelu przed opuszczeniem dormitorium było już inną bajką. Tym razem jednak nie wykonał codziennego rytuału. Przeszkodziała mu w tym bowiem niespodziewana, irracjonalna w jego mniemaniu, myśl:
"Jak się czeszą mugolscy chłopcy?"
Zupełnie nie wiedział, czemu się tam pojawiła i natychmiast ze złością ją odrzucił. No tak, znów ta głupia szlama! Stwierdzenie to bynajmniej nie odnosiło się tak jak zwykle do Granger. O, nie. Grangerówna niestety już nie była numerem pierwszym na jego liście ulubionych szlam. Teraz wydawała mu się mile przewidywalna, racjonalnie żałosna i w zdrowy sposób głupia. Młody Malfoy bardzo dobrze wiedział jak wyprowadzić ją z równowagi i chętnie z tej wiedzy korzystał. Niemniej miejsce pierwsze zajmowała obecnie złotowłosa Ithilina Nicks. Dlaczego? Na to pytanie Draco sam przed sobą musiał odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego tak go irytuje ta dziewczyna. Poza faktem, że była szlamą, okazała się jeszcze skomplikowaną osobowością. Nieledwie szmobójczynią! No bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto uśmiecha się do Snape'a, czy pozwala sobie na delikatne drwiny z rzeczonego profesora z niewinnym usmiechem na ustach?! To już nie była arogancja, czy głupota. To był jawny brak instynktu samozachowawczego! Każdy normalny, szanujący się uczeń, a już w szczególności Gryfon wiedział, że Snape to nie jest normalny człowiek. Tak więc Ithilina była nieprzewidywalna. Wciąż nie mógł zgadnąć, czy w odpowiedzi na jego kolejna zniewagę, niepostrzeżenie wysunie różdżkę z rękawa i rzuci w niego klątwę bez inkantacji, czy raczej wybuchnie drwiącym śmiechem. Ach, jak ona go irytowała! Bo czego, jak czego, ale niewiedzy żaden czystokrwisty Malfoy nie mógł znieść. A możecie byc pewni, że Draco nie był w tym wypadku wyjątkiem od reguły. Ithilina była jego problemem, zagadką, którą od dwóch miesięcy starał się rozwikłać. Obserwował ją, poznał tajemnicę jej bransoletki, prowokował wielokrotnie na korytarzach, starając się zauważyć w jej reakcjach jakieś prawidłowowści. Ale ona uparcie wymykała się wszelkim zasadom. Draco był niepocieszony. Teraz też myślał o niej, stojąc przed lustrem, z ręką uniesioną, w połowie odległości od opakowania żelu do włosów, z kapiącą z niej mazią. Co by sobie pomyślała ta głupia szlama, gdyby dzisiaj wyglądał inaczej niż zwykle? Może zrobiłaby coś nowego? Tak, to byłaby świetna okazja, żeby ją po raz kolejny zdenerwować i sprowokować. A niech sobie zarobi miły szlabanik u uroczego Mistrza Eliksirów na przykład, skoro tak bardzo go lubi!Draco doszedł do wniosku, że po raz pierwszy odstawi dziś żel. Jakby nie patrzeć, z Nicks w roli przeciwnika nie mozna było się nudzić.
Koniec końców chłopak znalazł się w Wielkiej Sali na uczcie. Sala wyglądała wspaniale! Była przyciemniona, świece paliły się tylko w ogromnych kandelabrach zawieszonych na ścianach i w kilkunastu świecznikach stojących na stołach poszczególnych Domów. Po całym pomieszczeniu krążyły srebrzyste duchy, gawędząc między sobą lub z uczniami, śmiejąc się, albo śpiewając. Na stołach piętrzyły sie różne potrawy i Draco z zadowoleniem zauważył, jak Granger załamuje ręce nad taką ilością jedzenia. Nie bez satysfakcji pomyślał, że jej skrzaci przyjaciele musieli się nieźle napracować, żeby uczta wyglądała tak wspaniale. Z magicznego sklepienia sypał się srebrny pyłek, a w całej Wielkiej Sali niósł się zapach wilgotnego igliwia, pochodzący z nieznanego źródła, a więc zapewne wytworzony magicznie. Malfoy z lubością wdychał świeże, nocne powietrze. Dawało mu to poczucie prawdziwej wolności.
Tymczasem Harry siedział jak na szpilkach przy stole Gryffindooru. Nie rozmawiał z Ithiliną od czasu ich pamiętnego spotkania w łazience Jęczącej Marty. Wciąż nie miał okazji zobaczyć się z nią sam na sam, a nadal nurtowały go jej słowa, wypowiedziane na odchodnym: "Ja też tego nie rozumiem". I jeszcze to jej spojrzenie. Pełne żalu, niedowierzania i czegoś jeszcze, czego Harry sam nie umiałby nazwać. Jakby... tęsknoty? Tęsknoty. Powinien koniecznie z nią porozmawiać. Gdzie ona mogła być? Rozmyślania przerwał mu donośny głos dyrektora:
- Drodzy uczniowie! Nie muszę mówić, dlaczego się tu dziś zebraliśmy i jemy te wszystkie pyszności - w jego oczach zamigotały wesołe iskierki, a Harry mógłby przysiąc, że Dumbledore spojrzał w tej chwili na Rona Weasleya. - Nasze kochane duchy w tym roku zezwoliły wystąpić w ten ważny dla nich wieczór dwóm uczennicom, które za chwilę oczrują nas swoimi umiejętnościami.
Coś, na kształt przeczucia przemknęło, przez głowę Harrego Pottera.
Dyrektor ponownie usiadł na swoim miejscu. Wszystkie kandelabry i świeczniki w Wielkiej Sali zgasły. W jednej chwili zaległy egipskie ciemności. Zaskoczeni uczniowie zaczęli szeptać między sobą, a kilka osób opuściło swoje miejsca wpadajac przy tym na sąsiadów. Wtedy z okolic gdzie jeszcze przed kilkoma minutami stał stół nauczycielski, rozbłysło pojedyncze światło wydobywając z mroku tę część sali. Po chwili dołączył do niego wyraźniejszy strumień niebieskiego światła. Wszyscy uczniowie, jak na komendę, spojrzeli w górę, w kierunku źródła światła. Była nim migocząca łagodnie srebrna kula, wisząca gdzieś wysoko pod sklepieniem Zamku. Nagle rozległy się głośne uderzenia perkusji. Odezwały się bębny i talerze. Przez salę przetoczył się dudniący pomruk muzyki. A potem rozległ się głos, który śpiewał melodię tęsknej, niepokojącej pisenki. Jednak nie było śpiewaczki. Wszyscy widzowie czekali.
W smudze światła pojawiła się w końcu jakaś postać. Zupełnie jakby się tam aportowała z innej sali. Draco wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.
Dziewczyna miała kruczoczarne włosy. Delikatne rysy twarzy i smukła sylwetkę podkreśla długa, biała suknia z rozcięciami do połowy ud. Dziewczyna śpiewała pięknym, czystym głosem. Podchodziła coraz bliżej, krążąc między stołami Domów. Teraz Malfoy mógł juz bez problemu ją rozpoznać. To była Anna Smithson, siódmoroczna Ślizgonka, przyjaciółka tej głupiej szlamy. Ślizgonka, która umie śpiewać! Chłopak postanowił zanotować sobie ten fakt w pamięci. "Pewnie jest z tego powodu lepszym materiałem na żonę dla arystokraty" - pomyślał i uśmiechnął się z goryczą.
Muzyka zalewała umysły młodych adeptów magii, przyjemnie ogłuszającą falą. Była wszędzie. Dudniąca perkusja sprawiała, że uczniom drgały wszystkie narządy wewnętrzne, co im bynajmniej nie przeszkadzało. Anna odśpiewała refren. Kiedy jej głos ucichł, wszyscy poczuli się dziwnie, jakby ktoś wstrzyknął wszystkim słuchaczom potężny zastrzyk energii. Cisza wydawała się obca i nienaturalna dla tego miejsca. Zapanowała zbiorowa euforia. Tu i ówdzie ludzie zaczęli podnosić się z miejsc i oklaskami nagradzali niezwykłą śpiewaczkę. Ale ona tylko dała im znak ręką, aby sie uciszyli. Nastał czas na drugą zwrotkę i kolejną niespodziankę.
Najpierw był silny głos. Mroczny, wibrujacy, jakby lekko schrypnięty, wprawiający w drżenie. Podniecający. A potem w smugę światła wślizgnęła się druga dziewczyna. Tym razem ubrana na czarno, z twarza okoloną złotymi lokami, sięgającymi ramion. Cóż, takie włosy miała tylko jedna osoba w całej szkole i Draco bezceremonialnie wlepił w nią oczy. Ithilina, ponieważ to była ona, miała na sobie czarną bluzkę i obcisłe czarne spodnie. Oczywiscie Draco widział już dziewczyny w spodniach, ale nie takich. Strój panny Nicks zrobił na nim takie wrażenie, że poczuł palącą potrzebę wypicia soku dyniowego, a najlepiej czegoś znacznie mocniejszego.
A Ithilina śpiewała i robiła to perfekcyjnie. Refren obie nastolatki odśpiewały już razem, zachecając publiczność do przyłączenia się. Nie musiały tego powtarzać dwa razy. Głos Anny tak elektryzował hogwarcką młodzież, że nikt nie był w stanie usiedzieć na swoim miejscu spokojnie. Na sali zapanowało ogólne poruszenie. Gryfoni, Puchoni, Krukoni, a nawet Ślizgoni wymieszali się między sobą i pozbijali w grupki, kołysząc się w rytm muzyki i głośno śpiewając. Śpiewała cała szkoła łącznie z duchami. Refren powtórzył się kilkakrotnie, a potem muzyka urwała się i wszyscy zaczęli klaskać. W jednej chwili ponownie zapłonęły, oślepiające teraz, świece. Uczniowie stali i klaskali. Oszołomiony Draco spojrzał w kierunku, gdzie powinny stać obie wokalistki, ale o dziwo był tam znów stół nauczycielski i klaszczący również nauczyciele. Dumbledore miał znów iskierki w oczach, kiedy mówił:
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli wiele okazji, żeby posłuchać panien Smithson i Nicks. A teraz życzę wszystkim smacznego.
Wszyscy zaczęli z wolna wracać do swoich stołów. Uczta przebiegała bez żadnych sensacji i z wolna półmiski uczniów zaczęły świecić pustkami, a sami Hogwartczycy szykowali sie do powrotu do swoich wież.
Draco zauważył Ithilinę przy stole Gryfonów. Rozglądała się po Wielkiej Sali, jakby ociągając się przed jej opuszczeniem. Czyżby na kogoś czekała? Pewnie na Annę. Odcinała się od swoich przyjaciół, ubranych przeważnie w barwy ich domu, więc nietrudno ją było przegapić. Rozejrzał się w poszukiwaniu Anny. Chciał jej pogratulować występu. Nie mógł przecież powiedzieć szlamie komplementu, bo to by zniszczyło jego image. Nigdzie nie mógł dojrzeć Anny. Zupełnie jakby zniknęła. Postanowił więc pójść za Ithiliną. ponieważ był pewien, że i ona szuka swojej przyjaciółki. Nie miał teraz nic konkretnego do roboty, dlaczego więc nie miałby się zabawić podsłuchując dziewczyny?
Panna Nicks zaczęła przeciskać się przez tłum tak szybko, ze nim udało mu się w końcu opuścić Wielką Salę, kilkakrotnie był bliski zgubienia jej. Dokąd mogła się tak spieszyć?
- Dracuś, gdzie tak pędzisz?
Zjeżył się na te słowa.
- Nie teraz, Pansy!
Wyminął ją najszybciej jak tylko mógł, specjalnie szerokim łukiem, aby uniemożliwić jej rzucenie się na niego.
Ithilina wypadła z Wielkiej Sali i natychmiast skierowała się za Ślizgonami. Draco był pewien, że szuka Anny, ale szybko musiał zweryfikować swoje przypuszczenia, bo dziewczyna ruszyła w kierunku korytarza, prowadzącego do wyjścia z zamku.
"Co ona do cholery robi? Idzie na randkę z Potterem, czy co?" - na samą myśl o tym, Malfoy zgrzytnął zębami i zwinął dłonie w pięści.
Znów jednak mylił się. Ithilina wybiegła z zamku i skierowała się na ścieżkę, biegnącą na skos przez błonia, prosto w kierunku Zakazanego Lasu.
"No nie, jej odbilo!" - jęknął w duchu. - "Wracam do zamku. Niech się głupia szlama zabija beze mnie!" Naprawadę przez moment chciał zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. W końcu nie miał już jedenastu lat, a skoro jakaś szlama się nie boi, to on tym bardziej nie będzie. Dlatego, ostrożnie się skradając, podążył niezauważony za Ithiliną. Nagle coś zaświtało mu w głowie:"To bransoleta! Nicks chce się aportować. Dostała wezwanie od Anny. Ale gdzie w takim razie ona jest?"
Zauważył, że dziwczyna przystanęła raptownie. Była już na terenie Zakazanego Lasu. Stąd mogła się aportować. Nie namyślając się wiele, podbiegł i, w momencie aportacji, złapał ją za ramię. Nim świat zawirował mu przed oczami, zdążył jeszcze zobaczyć zupełnie zaskoczoną twarz Ithiliny i jej orzechowe oczy, przetykane złotymi nitkami, teraz wypełnione czystym przerażeniem.
Następnym faktem, który zarejestrował, były jej jedwabiste loki, przykrywające mu pół twarzy i ciepły ciężar jej ciała, przygniatający go do wilgotnej ziemi. Poruszył ręką, próbując odgarnąć trochę tych pachnących wanilią włosów. Wanilia... mógłby ją wdychać cały dzień.
Wtedy dziewczyna poruszyła się i spróbowała wstać. Uniosła głowę, która dotąd spoczywała na jego piersi i nagle ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzała w jego szare tęczówki, przypominające niebo w zachmurzony dzień, a w jej oczach zagościła furia.
- Malfoy! - wysyczała. - Dlaczego znów mnie śledziłeś?
- Jestem prefektem. A ty złamałaś regulamin - wymyślił na poczekaniu. - Z chęcią cię teraz ukarzę - dodał, i w jednej chwili przetoczył się tak, że teraz on znalazł się nad nią i z wyrazem triumfu, i rozbawienia spoglądał w jej, ocienione długimi rzęsami, oczy.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła Iti.- Dotykasz szlamu - przypomniała mu, uśmiechając się drwiąco.
- Fakt! - zawołał i podniósł się szybko, uśmiechając się mściwie.
Gryfonka równiez wstała, a zaraz później krzyknęła i chwyciła się za nadgarstek. Draco popatrzył na nią zaskoczony.
- Ej co jest z... - nie zdążył dokończyć. Przerwała mu, mówiąc:
- Ona jest w niebezpieczeństwie - widać było, że nie ma pojęcia co robić, ale na jej twarzy pojawił się upór. - Ale ja jej pomogę.
- Ja też - dodał natychmiast Malfoy.
- Ty? - Iti rzuciła przez ramię, podążając w kierunku domu, stojącego na skraju polany. Najwyraźniej była zaskoczona.
- Ty oferujesz pomoc?
- Ona jest Ślizgonką - wyujaśnił sucho Draco, patrząc na nią z politowaniem.
Odwróciła się bez słowa i przyspieszyła kroku.
Pobiegł za nią.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 19.04.2008 19:00
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć wink2.gif

ROZDZIAŁ XVI, czyli zaczynając od nowa...

Anglia, podziemia rezydencji w Malfoy Manor, tej samej nocy

Cała willa Malfoy'ów była piękna, zadbana, czysta i wolna od najdrobniejszego pyłku kurzu. Jednak jakieś przeczucie mówiło Ithilinie, że lochy będą obskurne i przerażające.
"Niech szlag trafi moją intuicję!" - pomyślała.
Jej obstawa nie była na tyle delikatna, aby zdawać sobie sprawę, że jak ją lekko popchną, to poleci na przeciwległą ścianę. Skulona pod ścianą lochu, rozmasowywała sobie obolałe ramię, którym osłoniła głowę. Nogi też miała odrapane i poobijane, bo napastnicy wlekli ją po schodach. A skoro byli od niej wyżsi o jakieś trzydzieści centymetrów, a co za tym idzie automatycznie stawiali o pół metra dłuższe kroki, to owocowało tym, że Iti nie nadążała za nimi. W rezultacie była na wpół niesiona, przy czym jej stopy i łydki, niejednokrotnie miały okazję, bliżej zapoznać się z kolejnymi schodkami.
Lochy w Malfoy Manor były zawsze bardzo wilgotne.
Zaczęła się trząść już po piętnastu minutach. Rozejrzała się po swojej klatce. Nigdzie nie było ani pół uncji koca, derki, czy czegokolwiek, czym mogłaby się przykryć. Westchneła z rezygnacją. Zimno przekradało się pod ubranie, ziębiąc ciało i wywołując gęsią skórkę. Mięśnie po Cruciatusie wciąż jeszcze trochę bolały. Ale najbardziej bolało ją... takie miejsce w ciele, gdzie może znajdować się sumienie, dusza.
Bolało. Bała się. Nie widziała zbyt wielkiej możliwości wydostania się stąd. Jej jedyną nadzieją był Draco, ale on sam był obecnie pod Drętwotą, a czekała go jeszcze "rozmowa" z Lucjuszem. Poza tym była pewna, że będą go dobrze pilnować. Mógłby zginąć za najmniejszą próbę pomocy jej.
Ratunku z zewnątrz, nie oczekiwała. Co prawda, Dumbledore mógłby dowiedzieć się, że jej nie ma, ale nawet gdyby ustalił, że jest nadal w Malfoy Manor, to istniały marne szanse, że dotrze tu przed Lordem. Poza tym, czy Zakon spieszyłby się tak bardzo, żeby uratować właśnie ją? Była tylko jedną z wielu Hogwarcianek. Nigdy nie dorównywała Hermionie inteligencją, ani Ginny urodą. Nie zaliczała się też do grona ważnych osobistości, bo jej rodzice byli mugolami. Nie była cenna, gdyż nigdy nie należała do ścisłej czołówki przyjaciół Harry'ego Pottera. Chociaż... co do tego ostatniego zaczynała mieć wątpliowści. Była pewna, że dyrektor, nie tylko nie kazałby, ale wręcz nie pochwalałby decyzji Harry'ego o "odwiedzeniu" jej na zaręczynach z Draconem.
"Draco... Co ja zrobiłam? Jemu, sobie... Nie chcę umierać!"
Rozpłakała się.
Płakała bardzo długo.
Płacz nie łagodził bólu.
Płacząc, zasnęła.

****

Anglia, Malfoy Manor - gabinet Lucjusza, w tym samym czasie

Pewnie gdyby Draco Malfoy był mugolem, chciałby zostać aktorem. W czarodziejskim świecie taki zawód nie istniał. Był tylko jego odpowiednik - Minister Magii.
Kiedy Ithilina kuliła się z zimna, na gołej ziemi, w obskurnym lochu, Draco siedział na wyściełanym zielonym aksamitem, fotelu, przed kominkiem, w prywatnym biurze swojego ojca.
- Nie będę cię troturował, ani ćwiczył na tobie moich umiejętności czarnomagicznych, które, śmiem twierdzić, opanowałem w stopniu wybitnym. A wiesz dlaczego? - ciągnął Lucjusz, siedząc na przeciw chłopaka, za ogromnym, mahoniowym biurkiem - Ponieważ wkroczyłbym w kompetencje Czarnego Pana. A jego gniew cię nie ominie. Możesz być pewien.
Spojrzał właśnie na syna, przewiercając go na wylot swoimi błękitnymi oczami. Szukał reakcji na swoje słowa. Draco pobladł na wzmiankę o Voldemorcie i zaczął nerwowo pocierać jedną dłonią o drugą, ale poza tym na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Jego ojciec usmiechnął się krzywo.
- Widzę, ze panujesz nad swoim strachem. I słusznie - przechylił się w przód i popatrzył prosto w oczy juniora - Czarny Pan nie lubi słabeuszy.
- Nie jestem słaby - zaprzeczył natychmiast, a jego oczy przybrały gniewny wyraz.
Lucjusz roześmiał się.
- Duma chłopcze, przemawia przez ciebie. I bardzo dobrze. Masz rację... - wypowiadając ostatnie słowa zamyślił się na chwilę.
Draco zdziwił się i instynktownie wyczuł, że ojciec coś przed nim ukrywa. Jakiś głębszy sens tej wypowiedzi.
- Czy tylko o tym chcesz ze mną rozmawiać? - przerwał mu, rozmyślnie aroganckim tonem, nie dodawając: "ojcze", na końcu zdania.
- Nie - wzrok pana domu był jeszcze zimniejszy niż zwykle. - Nie denerwuj mnie - ostrzegł cicho.
Chłopak zdecydował się nie odpowiadać.
- Kim jest ta dziewczyna, która podaje się za Pansy?
- To Pansy Parkinson.
- Jesteś pewien, że to nie jakaś twoja wielbicielka? A może zakochałeś się w jakiejś pół-szlamie?
- Nie, ojcze.
- Więc chyba nie powiesz mi, że to szpieg Dumbledora?
Zawahał się. Wiedział, że Voldemort i tak zobaczy jego wspomnienia, a tym razem jego ojciec chrzestny może niezdążyć go uratować. Potter w roli zbawiciela, też się raczej nie zjawi. On zbawia świat, tylko świat, a nie synalków wrednych Śmierciożerców.
Ale wtedy, jeśli powie... Zabiją ją.
- Nie - zaprzeczył. - Nie wiem czy wypiła Wielosok i udaje Pansy, czy to naprawdę moja dziewczyna. Nie jestem z nią w zmowie.
W sumie to nie był. Nie wiedział, że ona tu przyjedzie.
"Gdyby udało mi się usunąć wspomnienie tej nocy, kiedy zobaczyłem jej twarz i później, gdy szukała eliksiru..." - pomyślał nagle.
Usunąć. Postanowił spróbować przy najbliższej okazji, a narazie kontynuował konwersację z ojcem, który bacznie go obserwował, szukając oznak niepewności, lub kłamstwa, w jego twarzy i zachowaniu. Najwyraźniej nic nie znalazł, bo powiedział:
- Załóżmy, że ci wierzę. Ale pamiętaj, że decyzję podejmie Mistrz - skinął na syna ręką, wskazując mu drzwi. - Lepiej się przyznaj - rzucił, nim Draco opuścił pomieszczenie.
Chłopak ruszył w kierunku swojego pokoju, zastanawiając się nad swoim pomysłem.
"To dziwne. Nie boją się, że pomogę Nicks?" - zastanawiał się.
Rozejrzał się po korytarzu. Nic. Ani śladu skrzatów, czy pilnujących go Śmierciożerców. Może zaklęcia? Obejrzał się za siebie, a potem skręcił w korytarz, który kończył się schodami do lochów. Zatrzymał się jednak przed zejściem na dół. Nie miał różdżki. No tak, to było pierwsze zabezpieczenie. Wyciągnął rękę. Nie potrzebował nawet swojego bukowego drewna, by wyczuć, że schody zostały obłożone klątwami, których nie byłby w stanie złamać, nawet gdyby nie był bezbronny.
Spojrzał w dół. Nic nie mógł dla niej zrobić.
"Sama się wkopała" - wmawiał sobie, ale nie zmniejszyło to jego strachu. - "Do czego to doszło, żebym martwił się o życie jednej głupiej szlamy. Źle z tobą, Malfoy" - uśmiechnął się drwiąco do swoich myśli.

****

Anglia, Malfoy Manor - pokój panicza, pół godziny później

Wiedział, że nie będzie w stanie rzucić poprawnie tak skomplikowanego zaklęcia.
Bał się, że może ją stracić.
Ją, swoją tozsamość.
Nie urodził się lwem. Ryzykowanie nie było jego mocną stroną.
To było szaleństwo, jak rzucenie się głową w dół, w przepaść, w czarną dziurę.
Ale ta dziura i tak go pochłonie.
Nie miał zamiaru czekać, aż po niego przyjdzie.
Tak naprawdę liczyło się tylko jedno. Przeżyć.
Przy okazji uratowałby też ją. No cóż, niech sobie Potter będzie zazdrosny. Nie tylko on ma monopol na ratowanie ładnych dziewcząt. Od czasu do czasu, inni też mogą.
Skrzywił się z niesmakiem. Chyba faktycznie był bliski śmierci, skoro wymyślał takie bzdury.
Tak naprawdę, ważne było tylko jedno. To była jego ostatnia szansa.
Zamknął oczy, wspominając swoje życie.
Być może, ostatni raz.
Zacisnął palce na kawałku drewna, który z trudem udało mu się wykraść.
Był ciekaw jaką minę będzie miała jego matka, gdy zauważy brak różdżki.
Wymierzył jej koniec we własną głowę.
Jak samobójca.
Tak się właśnie czuł.
Jedno słowo.
Poweiedział je, pierwszy raz modląc się, żeby się udało.
Błysk.
Rozjerzał się po pokoju.
Był w swoim pokoju!
Udało się!!!
Hmm... zaraz, zaraz. Czyżby był w domu na weekend? Dlaczego nie jest w Hogwarcie? A, tak! Zaręczyny. Ciekawe, czy Pansy juz śpi? O... szkoda, że nie pamięta ceremonii. A może jej jeszcze nie było? Może przyjechali w piątek wieczorem i od razu poszli spać?
Udało się. Ale nie do końca...

****

Anglia, Malfoy Manor - schowek w ogrodzie, jakiś czas później

Ktoś jeszcze nie spał tej nocy w rezydencji Malfoy'ów. Ktoś, niedoceniany przez Śmierciożerców. Niezauważany przez Iti i Dracona.
Postać w czerni, rozmawiała cicho z domowym skrzatem.
"Syn niepodobny do ojca.
Musi sam wybrać swoją drogę.
Uratuj niewinną krew Jednorożca.
Czy to ona nim jest? A jeśli nie, to kim?"
Mały skrzat słuchał i kiwał energicznie głową.
Wysoka, smukła postać oddaliła się sztywnym krokiem.
Otworzyła drzwi schowka i wróciła do uśpionej rezydencji.
Zaczynało świtać.

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor, poranek następnego dnia

Voldemort wybierał już różne pory na spotkania ze swoimi zwolennikami. Toteż nikogo nie zdziwiło, kiedy pojawił się podczas śniadania , wraz ze Snape'm.
Wewnętrzny Krąg chwilowo występował w roli prostokąta, obsadziwszy długi stół w jadalni. Na widok swego Pana, wszyscy Śmierciożercy powstali, a niektórzy z nich, z tego impetu, poupuszczali sztućce na ziemię, jakby zostali przyłapani na zdradzie, a nie jedzeniu. Trzeba przyznać, że Lord nie wyglądał na... istotę, która jest zmuszona do wykonywania tak prozaicznych czynności, jak spożywanie posiłków. O, nie! Riddle na pewno został stworzony do wyższych celów, takich jak wybijanie połowy magicznej społeczności Anglii.
Brzdęk spadających noży i widelców zabrzmiał złowrogo.
- Dlaczego się ze mną skontaktowałeś, Lucjuszu?
Na dźwięk głosu Czarnego Pana, Śmierciożercy oprzytomnieli i, jak jeden mąż, uklękli przed nim, tam gdzie stali. Niektórzy z nich, np. Crabbe i Goyle, padli na kolana wprost na rozrzucone widelce. Biedactwa
- Nie wiemy kim jest ta dziewczyna, Panie - odpowiedział z poziomu podłogi Malfoy senior. - Podejrzewamy, że może być szpiegiem Dumbledora.
Voldemort otwierał juz swe wąskie wargi, ale Michs ośmielił się mu przerwać:
- Jest jeszcze coś, Panie. Być może Draco jest z nią w zmowie. Bronił jej podczas przesłuchania.
Czarnoksiężnik spojrzał gniewnie na krnąbrnego sługę. Jego czerwone oczy lśniły, trawione wewnętrznym ogniem. Żądzą władzy i śmierci. Zwrócił się w końcu z powrotem do gospodarza.
- Twój syn, Lucjuszu, jest podejrzany? - zasyczał. - Nie spodziewałem się tego. Czyżby był niepodobny do ojca? - zasugerował. - Przyprowadzić go! Muszę sprawdzić jego lojalność.
- A dziewczyna? - odważył się wspomnieć, Malfoy.
- Crucio! - usłyszał najpierw.
Wił się w bólu kilka sekund.
- Moich decyzji się nie podważa, sługo. A dziewczyną zajmę się za chwilę. Nie wątpię, że wciąż siedzi w twoim lochu. Co do twojego syna.... Zdradę w moich szeregach zniszczę w zarodku.
Wąskie, bezkrwiste wargi Sami-Wiecie-Kogo, wykrzywiły się w pozie, która pewnie miała imitować mroczny uśmiech. Żałosne.
Po kilku minutach Crabbe i Goyle wprowadzili chłopaka. Jego ojciec obserwował wszystko, wciąż klęcząc przed swoim Mistrzem. Zdziwił się niepomiernie. Draco zdawał się być poddenerwowany, ale nie przerażony. Nie zachwowywał się jak ktoś, kto ma coś na sumieniu. Jak ktoś, kto może zaraz zginąć od Avady. Bardziej chyba niepokoił go widok Lorda w jego domu, niż konsekwencje tej sytuacji. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wydawał się zaskoczony zachowaniem przyjaciół ojca, którzy cały czas celowali w niego różdżkami. Chyba zastanawiał się też, gdzie jest jego różdżka, bo spoglądał znacząco na ojca. Odpowiedź nie nadeszła. Oczy Dracona zetknęły się w końcu z nieuniknionym. Z obliczem Voldemorta. Zadrżał.
"O co w tym wszystkim chodzi?"
- Na kolana! - warknął Michs, Śmierciożerca, co do którego Draco był pewien, że nienawidzi rodu Malfoy'ów.
Nie wiedział tylko jeszcze z jakiego powodu. Nie był pewien, czy to jego własna wola zmusiła jego nogi do ugięcia się. Prędzej dokonała tego obca magia. Sam chyba nie dałby rady, coraz bardziej oszołomiony położeniem, w jakim się znalazł. Tym bardziej, że przyczyny całego zajścia nie były mu znane. Usiłował zrozumieć, dlaczego Wewnętrzny Krąg, ci rzekomi przyjaciele ojca, otaczają go, mierząc do niego z różdżek. Dlaczego ojciec nic mu nie mówił? Dlaczego sam po niego nie przyszedł? Nie dał żadnych instrukcji? A moze to juz dzień jego Próby Wytrzymałości? Moze dziś otrzyma Mroczny Znak? Ale gdzie jest Pansy?
"Przecież wczoraj..."
Próbował sobie przypomnieć, ale im bardziej się starał, tym mniej z tego rozumiał.
- Draconie Malfoy'u - Czarny Pan przemówił, a wszystkie myśli blondyna odpłynęły w siną dal. - Kim jest dziewczyna, którą twój ojciec więzi w lochach?
- Mój ojciec? - zdziwił się i przelotnie zerknął na Lucjusza. Na twarzy tego ostatniego odmalował się wyraz niepokoju. - Mój ojciec kogoś więzi, Panie? Nie wiedziałem.
- Kłamiesz! - krzyknął Voldemort. - Crucio!
- Aaa... Panie - skamlał, wijąc się z bólu na podłodze. - Nie kłamię... Nie wiem kto to jest!
Lord opuścił różdżkę. Nadszedł czas na przesłuchanie podejrzanego.
- Wstawaj, uczniu.
Draco podniósł się, pomagając sobie dłońmi. Jego nogi niebezpiecznie drżały, co było skutkiem zaklęcia. Oddychał ciężko, jak po długim biegu.
- Spójrz mi w oczy - tej komendy trudno byłoby nie usłuchać, skoro ten czarodziej był tak potężnym legilimentą.
W pokoju panowała cisza.
(Gdyby to była mugolska opowieść, zapewne teraz słychać byłoby bzyczenie pszczoły. Ale ponieważ to jest opowieść magiczna, a bzycząca pszczoła w salonie Malfoy'ów burzyłaby kanon o wiele bardziej, niż Snape zakochany w Potterze, więc jej nie będzie.)
Słychać było nawet świszczący oddech Sami-Wiecie-Kogo, który miał z tym problem, ze względu na wysuszoną śluzówkę, wewnątrz swoich, jakże wąskich, szparek nosowych. Wszyscy obecni wpatrywali się w jeden punkt. Stosunkowo duży punkt, biorąc pod uwagę fakt, że mieściły się wewnątrz niego sylwetki, zastygłych w bezruchu, naprzeciw siebie, Czarnego Pana i Draco. Nic się nie działo. Śmierciożercy wpatrywali się, nie mrugając, gdyż bali się, że przegapią decydujący moment, w którym ich Pan skaże lub uniewinni syna, swojej prawej ręki. A wielu z nich już czekało, by zająć "ciepłą posadkę" Lucjusza, u boku Voldemorta. Wpatrywali się, z pełnym poświęceniem, aż rozbolały ich oczy. A sekundy mijały bezczynnie, w nieznośnej ciszy.
Cisza runęła w jednej chwili.
- Nie ma! - ryknął Voldemort, głosem tak groźnym, że był prawie w stanie zabijać, nie wypowiadając nawet pierwszego "a" z "Avady Kedavry". - On nic nie pamięta!!!
Z piersi McNaira wydarło się westchnienie ulgi.
Wreszcie mógł zacząć mrugać

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - podziemia, blady świt

Obudziła się. Niestety jej loch nie był snem.
Obudziła się, a miała tego pecha budzić się stosunkowo szybko, tzn. szybko dochodziła do siebie. Po paru chwilach przypomniała sobie, że jest w lochu, a strach powrócił na swoje miejsce. Czyli do jej serca.
Rozejrzała się po wnętrzu swojej celi. Perłą architektury na pewno nie można było go nazwać. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Było szarawo. Spojrzała w górę, w stronę małego okienka. Przez ułamek sekundy jej serce rozjaśnił błysk nadzieji. Nie było zakratowane!
Błyskawicznie wstała i wspięła się na pryczę, stojącą w kącie. Wyciągnęła ręce w kierunku otworu, z którego lało się jeszcze mętne, poranne światło.
- Ach! - krzyknęła rozpaczliwie.
Opadła na łóżko, płacząc ze złości. Wyczuła ochronne pole magiczne. No, tak. Okienko było zabezpieczone zaklęciami, a to oznaczało, że nie można było opuścić lochu.
"Umrę, mając osiemnaści lat! Świetnie! A mogłam siedzieć w domu. Zachciało mi się Utrechta Czułego. Niech to szlag! Nie chcę umierać... A Tami? Co z nią będzie, gdy Czarny Pan dowie się gdzie jest? Czy Zakon zdoła ją obronić? Może chociaż Lord będzie wspaniałomyślny i dostanę od razu Avadą? Nie, pewnie nie... On nigdy by nie zgrzeszył miłosierdziem. Dba o swój image nie mniej niż Draco."
Na wspomnienie Dracona posmutniała jeszcze bardziej. Jeżeli i on zostanie odkryty, to kto będzie chronił Tami? A poza tym... Mogła udawać i wmawiać sobie, że skoro "przypadkowo" zabiła Percy'ego, to zaledwie przyczynienie się do uwięzienia Malfoy'a , jest dla niej nic nie znaczącą drobnostką.
Nieprawda. To było żałosne kłamstwo. Nawet ona sama w nie nie wierzyła.
Była na krawędzi załamania nerwowego, kiedy usłyszała szelest na schodach. Zadrżała.
"Już po mnie idą?"
Ogarnęła ją panika. Cofnęła się pod ścianę, jak najdalej od drzwi. Chciała się w nią wcisnąć, zlać z nią, ukryć, ale zimny kamień nie dawał schronienia.
Kamienie płaczą.
Miała wrażenie, że gdzieś już to kiedyś słyszała.
Mogła tylko czekać.
Drzwi uchyliły się nieznacznie i do lochu wsunął się mały, zgarbiony skrzat.
Odetchnęła z ulgą. Śmierć jeszcze nie nadeszła.
Bulwełek podszedł do niej, z lękiem widocznym w wyłupiastych oczach. W krzywych rękach trzymał tacę z jedzeniem.
"Aż tak o mnie dbają? Dziwne."
- Niech panienka ostrożnie łamie chleb - powiedział, a potem, położywszy tacę na ziemię, natychmiast uciekł, nie wyjaśniając już niczego.
Iti wzięła chleb do rąk i obejrzała go uważnie.
"Co miał na myśli ten skrzat? Hmm... Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję."
Spróbowała delikatnie ułamać pieczywo. Bez skutku. W środku musiało być coś twardego. Ale co? Nacisnęła mocniej, aż do opru. Wewnątrz zobaczyła coś brązowego.
"Czyżby...?"
Drżącymi rękoma rozrywała chleb na małe kawałeczki, chcąc odsłonić, ukryty w środku, przedmiot.
To była jej różdżka! Jej własna różdżka, którą dostała od swojej przybranej ciotki, przyjaciółki rodziców. Trzynastocalowa, z leszczynowego drewna. Ciotka umieściła w środku włos z ogona jednorożca. Obracała ją w palcach, wciąż nie wierząc własnym oczom.
"Może nie wszystko stracone..."
Tak, ale sama różdżka nie mogła jej się w tej chwili do czegokolwiek przydać. Wyjścia z lochu nie broniły zaklęcia, tylko pole magczne, oparte na krwi Malfoy'ów. Pierścionek, który dotychczas ratował ją w takich przypadkach, był czysty. Plamka już się wytarła.
"Może uda mi się uwolnić, kiedy przyjdą mnie zbarać?"
Miała marne szanse, ale musiała spróbować.
Nagle jej wzrok przykuło coś białego, leżącego na podłodze, wśród kawałków pokruszonego chleba. Pochyliła się i podniosła... kawałek pergaminu!
"To świstoklik. Aktywuje się, kiedy skończysz czytać ten tekst" - przeczytała.
W tej samej chwili poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach żołądka i zaraz potem znalazła się z twarzą w błocie, nad brzegiem jeziora, które było wieloletnią siedzibą kałamarnicy. Wstała i starła sobie lepką maź, z oczu i policzków.
Była na terenie Hogwartu!

****

Anglia, rezydencja w Malfoy Manor - jadalnia, poranek

W rodzinnym domu Dracona nie było teraz bezpiecznie nawet dla oddanych i wiernych Śmierciożerców. Ich pan i władca, Tom Riddle, alias Lord Voldemort, był wściekły. A ponieważ jego wściekłość mierzyło się w Cruciatusach, rzucanych na współpracowników, więc można sobie wyobrazić, ile ich w takim stanie zadał.
Dwa, w odstępach dwuminutowych, zarobił Draco. Za to, że wykasował sobie z pamięci dwa ostatnie dni z życiorysu.
Trzy, w odstępach jednominutowych, dostały się Lucjuszowi. Za to, że spłodził takiego syna i jeszcze w dodatku źle go wychował.
Jeden przypadł w udziale Michs'owi. Za to, że nie przesłuchał wcześniej Dracona.
Kolejne pięć było wymierzone w: Rudolfusa (bo był pantoflarzem, a Lord tego bardzo nie lubił), Bellę (bo rzucała lepsze Cruciatusy niż Voldemort), Crabbe'a i Goyle'a (bo jedli kiełbaski pod stołem, kiedy klęczeli przed dostojnym obliczem swego władcy), oraz McNaira (bo ośmielił się mrugnąć w najbardziej dramatycznym momencie i przez to popsuł cały mroczny efekt, nad którym Lord tyle się napracował).
Tak... Sami-Wiecie-Kto nie był w najlepszym nastroju.
- Otacza mnie banda kretynów i pokrak! - rzucił, mierząc zimnym wzrokiem swój Wewnętrzny Krąg.
Właściwie powinien był wiedzieć, że to jego wina. Może, gdyby nie serwował im tak często Cruciatusów, nie mieliby niekontrolowanych przykurczy mięśni i ubytków w szarych komórkach. O przepraszam, to ostatnie to była cecha, u większości z nich, wrodzona.
- Nie potrafiliście upilnować smarkacza! Powienienem was wszystkich zabić!
Draco zadrżał. Nie wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Zrozumiał tylko tyle, że sam usunął sobie wspomnienia ostatnich dwóch dni. Ale dlaczego to zrobił?
"Może to miało coś wspólnego z Tami, albo Nicks?" - pomyślał, patrząc z rosnącym przerażeniem, na podchodzącego do niego Czarnego Pana, który mierzył do niego ze swojej różdżki.
- Miałeś być moim sługą, chłopcze - powiedział, obdarzając go złowrogim spojrzeniem. - Czy nadal tego chcesz?
- Tak, Panie - odparł bez namysłu.
Nie musiał się obawiać, że Lord odkryje jego prawdziwe zamiary, bo w tej chwili naprawdę wolał przyjąć Moroczny Znak, niż umrzeć. Nie był przecież Potterem. Nie chciał umierać. Tym bardziej nie teraz, kiedy nie wiedział co się tutaj działo. Może Tami potrzebowała jego pomocy? Bał się. Okropnie się bał.
Tylko ten strach wyczuł jego pan.
- Boisz się - powiedział. - I słusznie. Przejdziesz, więc Próbę Wytrzymałości.
- Ale, Panie! On jest zdrajcą! - z okolic podłogi odezwał się oburzony Michs.
- Milcz! - krzyknął czarnoksiężnik, a potem jednym ruchem ręki uderzył w niego mocą, tak silną, że okrutny mężczyzna runął na przeciwległą ścianę, niszcząc drogą zastawę matki Narcyzy. Trudno uwierzyć, że udało mu się nie stracić przytomności.
- Będziesz walczył, uczniu - zwrócił się ponownie do Dracona, który kiwnął posłusznie głową.
Tom Riddle wyjął różdżkę i dotknął nią Mrocznego Znaku na ramieniu Glizdogona, który śmiertelnie blady i, jak zawsze, przerażony, jęknął z bólu. Pan wzywał swojego sługę. Glizodogona trzymał jeszcze przy życiu, chyba tylko dlatego, żeby spełniał rolę łącznika. Był czymś w rodzaju przycisku na pilocie. Uruchamiał poządaną czynność. Wszyscy poplecznicy Mrocznej Magii trzymali się za przeguby, a niektórzy nawet nieznacznie się skrzywili. Czekali w napięciu na przybycie czarodzieja, z którym miał zmierzyć się kandydat na członka ich poważanej organizacji.
Na środku pokoju pojawił się po kilku minutach osobnik w przepisowym mundurku, czyli czarnej pelerynie i białej masce. Stał nieruchomo, mierząc wszystkich obecnych zimnym spojrzeniem. W półmroku Draco nie mógł skojarzyć tej sylwetki z żadną, znaną sobie twarzą.
"Kto to może być?"
- Wiesz dlaczego jeszcze cię nie zabiłem, Draconie? - buty Czarnego Pana znów pojawiły się w polu widzenia dziedzica fortuny Malfoy'ów. - Bo daję ci szansę. Potrzebuję ludzi. Zostaniesz moim sługą, jeśli przeżyjesz.
Michs nastawił uważnie uszy, ze swego miejsca pod ścianą, gdzie nadal leżał, pod kupką stłuczonej porcelany. Blondyn wstrzymał oddech.
"Jak to?"
Spojrzał na swego przeciwnika, który teraz przysunął się i stanął w smudze ksieżycowego światła. Pełna twarz ksiezyca błyszcała niewinnie. Ciszę rozdarł trzask pękającego materiału. Dało się słyszeć głuche warczenie. Biała maska opadła i z łoskotem potoczyła się po podłodze, ukazując szary, wydłużony pysk. W domu najbogatszej czarodziejskiej rodziny w Anglii, stanął Fenrir Greyback, w swej ulubionej, wilkołaczej postaci.
Draco zdębiał. Potem zdarzenia potoczyły się lawinowo.
Greyback skoczył na niego i drasnął mu pierś swoimi pazurami. Próbował sięgnać do jego gardła, ale chłopak uchylił się i wymierzył w niego Cutlera. Nie dość szybko. Wilkołak uskoczył i, okrążając swoją ofiarę, próbował znów zaatakować, tym razem z tyłu. Malfoy musiał uciec w przeciwległy kąt komnaty. Gorączkowo myślał nad zaklęciami, których mógłby użyć.
"Cholera, co działa na wilkołaki?!"
Greyback jednym susem pokonał dzielacą ich odległość. Jego kły znów znalazły sie niebezpiecznie blisko szyi Ślizgona. Spróbował osłonić się Protego, ale nie zadziałało. Musiał zanurkować pod stół, żeby uniknąć szponów bestii.
Narcyza z jawnym lękiem patrzyła na tę nierówną walkę. Tak bardzo bała się o swojego syna. Nie mógł umrzeć, zostawić ja samą. Nie teraz, kiedy pozwoliła mu wybrać... Chciała mu jakoś pomóc, ale nic nie mogła zrobić, gdyż dwaj przeciwnicy znajdowali się pod ochronną kopułą wzniesioną przez Voldemorta. Lodowa Lady mogła tylko stać w okruchach porcelany Black'ów, pod ścianą i z kamienną twarzą obserwować, jak jej ukochane dziecko próbuje ocalić swoje życie. Paznokcie zostawiały krwawe pręgi na bladej skórze jej dłoni.
Potwór atakował nadal. Wsunął łapy pod stół, ale chłopak wyczołgał się drugą strona. Jego prześladowca nie dał się oszukać i skoczył na niego ponownie, gdy tylko Malfoy opuścił swoja kryjówkę. Zwarli się w uścisku. Draco walnął go Sectusemprą. Z szarego pyska pociekła krew, ale w wilczych ślepiach zabłysła jeszcze silniej żądza krwi. Zaatakował z podwójną zaciekłością. Przewrócił młodego czarodzieja na ziemię, wbijając pazury w jego ramiona. Malfoy krzyknął z bólu. Różdżka wypadła mu z ręki. Wilkołak zatopił kły w jego boku.
Narcyza krzyknęła.
Draco zawył jeszcze przeraźliwiej. Był pewien, że umiera. Nad jego twarzą pojawił się umazany w jego własnej krwii, pysk bestii. Greyback chciał go zabić. Rozszarpać mu gardło. Chełptać nadal jego krew.
Ból z rozerwanego boku odbierał zdolność do myślenia. Śmierć była o krok od niego, o cal od jego twarzy.
Ale przecież chciał żyć...
Wymacał różdżkę. Ujął ją prawą dłonią i wymierzył w wiszący nad nimi kryształowy żyrandol.
- Diffindo - wyharczał.
Lampa runęła, raniąc wilkołaka i przygniatając go wraz z chłopakiem do ziemi.
- Witaj, mój nowy sługo - ostatnia rzeczą jaką zobaczył, były szkarłatne oczy Voldemorta, który wypalał mu na przedramieniu Mroczny Znak.
Potem stracił przytomność.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, dzień później

Światło. Skąd to nieznośne światło? A było tak ciemno, przyjemnie...
I szum. Jak brzęczenie roju pszczół. Brzęczy i brzęczy. Niech ktoś je stad zabierze! No tak, trzeba wstać i wydać skrzatom polecenie. A tak przyjemnie się spało...
Otworzył oczy, próbujac uświadomić sobie, gdzie jest i skąd się bierze to światło i ten szum. Na suficie była lampa. Aha, lampa daje światło, no tak. A szum?
Rozjerzał się w poszukiwaniu jego źródła, przy okazji zauważając białe ściany i zasunięty wokół łóżka parawan. Obrócił się w prawo i zobaczył stolik, zastawiony lekarstwami. Lekarstwa... W takim razie musiał być w Skrzydle Szpitalnym. Tylko dlaczego?
Wytężył słuch. Szum stał się wyraźniejszy. Już nie był bezkształną mieszaniną dźwięków, tylko rozmową.
- Uspokój się, moja droga - łagodny głos starca, tchnący mądrością.
"Dumbledore?"
- Jak mam się uspokoić?! To wszystko moja wina! - krzyczała jakaś dziewczyna.
Draco był pewien, że ten głos należy do Ithiliny.
"Co ja tu robię? Przecież byłem w domu."
- Moja! - wrzeszczała dalej Gryfonka. - Niepotrzebnie jechałam do Malfoy Manor.
"Co???"
- Nie było warto go narażać. Mógł zginąć przeze mnie, a ja mam dość śmierci wokół mnie.
"Zginąć? Och, doprawdy bok mnie boli, ale żeby ginąć od razu?"
- Spokojnie - powiedział Dumbledore. - Draco żyje.
- Żyje - żachnęła się. W jej głosie słychać było rozpacz. - Tak, ale... Nie dość, że musiał zaręczyć się ze mną, zamiast Pansy, to jeszcze...
"Zaręczyny? No tak, po to byłem w domu. Z Nicks? Dlaczego? Przyjechała do mojego domu. Tylko po co? Musiała mieć jakiś cel!"
- Słusznie postąpiłaś, moje dziecko - zaoponował dyrektor. - Uratowałaś życie tysiącom osób niemagicznych, przynosząc mi te plany.
"Plany? Plany ataku na mugolski dworzec? Tajna akcja mojego ojca. Ale skad wiedziała? Musiała mnie podsłuchać, jak rozmawiałem z Zabinim. Wykradła je. To dlatego była na moich zaręczynach."
- Ale zmarnowałam życie przyjacielowi! - krzyknęła z furią.
- Wilkołactwo to jeszcze nie koniec życia - uspokajał ją stary mag. - Draco sobie na pewno z tym poardzi. Profesor Lupin porozmawia z nim, a profesor Snape będzie...
Dalej Draco już nie słuchał.
"Co?! Wilkołactwo?! To niemożliwe! Śnił mi się tylko jakiś koszmar. Tak, Fenrir Greyback wcale nie był w moim domu. Nie walczyłem z nim. To był zły sen. Na pewno."
Mimo to zrzucił z siebie kołdrę i rozrywając guziki, rozpiął sobie piżamę, by obejrzeć obandażowaną ranę. Zerwał opatrunek i zmarł, gdyż jego oczom ukazały się wyraźne ślady kłów.
"Nie, nie, nie... To na pewno ugryzienia maręgi, albo revala podczas polowania na centaura. Tylko ja tego nie pamiętam, bo straciłem przytomność."
Nie pamiętał. Nie miał peności. Ale przecież nie mógł być wilkołakiem! Musiał się przekonać.
"Srebro. Tak! Gdybym był wilkołakiem, nie mógłbym go dotknąć. A ja przecież mam srebrną bransoletę rodową Malfoy'ów." - dotknął swojego przegubu. "Nie ma! Nie mogłem jej zgubić!"
Rozejrzał się wokoło. Jest! Klejnot leżał spokojnie na stoliku z lekarstwami. Draco wyjął po niego rękę. Ujął bransoletę, ale zaraz z sykiem upuścił ją na łóżko. Spojrzał na swoją dłoń. Była poparzona, a spod rękawa wyłaniał się Mroczny Znak.
"A więc Czarny Pan, pojedynek... To była prawda!"
Mimo bólu w boku, zerwał się na równe nogi i jednym szarpnięciem zerwał parawan.
- Zabiję cię, Nicks! - wrzasnął, chwytając za gardło oszołomioną dziewczynę. - Przysiegam, że cię zabiję!

****

Zrodzone w Dniu Letniego Przesilenia
Dziecię Wilka i Jednorożca
Z serca, ale nie z ciała
Połączy się z Chłopcem-Który-Przeżył
I da mu zwycięstwo
Choć Czarny Pan odbierze Dziecku
To co najcenniejsze

Pilnujcie się Strażnicy, bo nadchodzi czas Prawdy!

****

P. S. Byłoby miło, gdyby pojawił się jakiś (choćby tyciusieńki) komentarzyk. Ale to tylko taka drobna aluzja biggrin.gif
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Strażnicy   26.09.2007 16:34
sareczka   ROZDZIAŁ I i pół, czyli trochę retrospekcji ... S...   26.09.2007 16:37
sareczka   Nie ukrywam, ze byłoby mi niezmiernie miło, gdyby ...   27.09.2007 20:17
Toujours_Pur   Mrooochne!.Zrobiłaś kilka literówek,trochę błę...   28.09.2007 16:01
sareczka   Dziękuję Toujours_pour za komentarz. Spokojnie to ...   28.09.2007 19:23
sareczka   Wklejam następny rozdział, bo wciąż jednak mam nad...   30.09.2007 14:41
sareczka   Wklejam ten post, zakładając, że jednak ktoś to cz...   01.10.2007 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VI, czyli czasem lepiej nie wiedzieć... ...   06.10.2007 22:16
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest super! Nie licząc kilku liter...   18.01.2008 21:49
sareczka   ROZDZIAŁ VII, czyli muzyka nie zawsze łagodzi obyc...   04.02.2008 20:41
sareczka   ROZDZIAŁ VIII, czyli kosztowna chwila nieuwagi... ...   04.02.2008 20:42
Vivian Malfoy   no widzę, że się rozkręcasz :D coraz bardziej mn...   14.03.2008 19:43
sareczka   Oto następny rozdział. Życzę miłego czytania i dzi...   18.03.2008 23:45
Vivian Malfoy   ciekawe co będzie dalej? :) bardzo mi się podoba...   26.03.2008 21:10
sareczka   Dziękuję Vivian za kolejny komentarz :) Wklejam ko...   27.03.2008 21:34
Vivian Malfoy   Oj, zaczyna się robić coraz mroczniej... ale mi ja...   28.03.2008 19:32
sareczka   Już tradycjynie, dziękuję Vivian za komentarz. Wkl...   29.03.2008 16:16
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, całość jest jak najbardziej straw...   30.03.2008 16:19
sareczka   Dziękuję za wyrozumiałość droga Vivian :) I dzięku...   02.04.2008 15:37
Vivian Malfoy   Muszę przyznać, że kolejną część napisałaś rewelac...   03.04.2008 14:42
sareczka   Dziękuję Ci, nieoceniona Vivian za komentowanie. T...   04.04.2008 22:21
Vivian Malfoy   Twój FF robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy :...   05.04.2008 09:47
sareczka   Dziękuję (już tradycyjnie :) ) Vivian za komentarz...   05.04.2008 22:12
sareczka   Witajcie, drodzy Czytelnicy! To już przedostat...   10.04.2008 20:03
sareczka   Oto ostatni rozdział i... nic dodać, nic ująć ;) ...   19.04.2008 19:00
Vivian Malfoy   Opowiadanie jest świetne i coraz ciekawsze. :) Sz...   20.04.2008 19:40
Annik Black   Opowiadanie jest bardzo wciągające :) Szkoda tylk...   24.06.2009 18:19


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 23.06.2024 14:33