Prawda, ciąg dalszy Strażników
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Prawda, ciąg dalszy Strażników
sareczka |
![]()
Post
#1
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek!
![]() Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza ![]() Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza. No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie ![]() Pozdrawiam! "PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA" PROLOG, czyli na początek... Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał. Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów. Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty. W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a? Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie. Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował. Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę - powiedział machinalnie. Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć? - Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności. - Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda? Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie. - Owszem, panie... ? - Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym... - ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki. Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział: - Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej. - W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow. - Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy. - Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne. " Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans." - William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu. - Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda. - Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami. - Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni. Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim. "Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć. **** ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci... Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. - Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra. Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru. Najpiękniejszy dzień w życiu... Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne! Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim. Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje. Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią. Już dziś, tego wieczora... Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco. Już dziś, dziś wieczorem... Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne. Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu. To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną. Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem. Mąż, jak to dziwnie brzmi. Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo. Małżeństwo oznacza dzieci. Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec. Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała: - Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie. Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu. - Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką. Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka. - Jak to? - jęknęła. Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać: - Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś? - Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka. - Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish! Trish chrapała okrutnie. Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła. - Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz? - Nnnie.. - wyszeptała. Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie? - Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem. Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu. - Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate? - No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna. - Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć! Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie. - Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu. - Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie. - Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów. - Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo... - Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie. Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium. - Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym. - Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki. **** Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać. W komnacie zastała tylko Blaise'a. - Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć". - No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś? - Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam. - No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach. Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco. Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia. - Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia. Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała. **** Szkocja, Hogwart - kilka godzin później Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią? Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem. Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina. Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał: - Czy coś się stało, panno Parkinson? Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób. - Czy mogę wejść, sir? Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi. Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą. - Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi. - Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu? - Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę. Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy. Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała: - Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie. - Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn? - Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu??? - To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie? Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą: - Nic nie pamiętam, sir. Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie. - Jest pani pewna? - Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie. - Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić? - Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem? Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia. - W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora. Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu. - Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest. - Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie. Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało. Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu. Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać. "To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!" Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson. - Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha! - Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu. "Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej. Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco. - Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już! Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej. - Co mu jest? - zapytała. - A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj. - Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie. Parkinson wyjęła różdżkę. - Wyjdź stąd, albo... - Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast. Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne. - Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz. - A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa. Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki. - Więc nic nie pamiętasz? - Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem. - No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco. - Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło. - Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie. - Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją. Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni. - Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania. - Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę. Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy. - Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju. Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała: - Co się właściwie stało Draco? Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie. - Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła. - Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu. - Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi. Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach. Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji. Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością. - Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam. - Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę. - Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna. - Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie. - O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało. Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy. - Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył. - Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?! - Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy. - Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła. Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem. Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie. **** Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia - Ona będzie drążyła ten temat, Albusie. - Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać. - I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy. - Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco. - Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu. - Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji. - Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum. - Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę. - Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie. - Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia. - To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i... - Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego. - Obyś miał rację... **** |
![]() ![]() ![]() |
sareczka |
![]()
Post
#2
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
ROZDZIAŁ II, czyli psi węch
Anglia, ruiny przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, środa, dziesiątego lutego, przed południem Arctus siedział w namiocie, który jego ekipa ustawiła w miejscu będącym niegdyś dosyć okazałym ogrodem państwa Smithsonów. Niemal wszędzie wokół płotu rosły zmarznięte krzaki róż i mężczyzna doszedł do wniosku, że pani domu musiała bardzo lubić te kwiaty. Niestety nie miał ich już kto pielęgnować. Kiedy czarodzieje zamieszkujący te miejsce zginęli, również ich dom zaczął obumierać. W chwili obecnej bluszcz wdzierał się pomału, acz stanowczo na rozwalone częściowo mury, nadając niewielkiemu domkowi jeszcze bardziej żałosny widok. Auror przeglądał właśnie raporty młodych Irlandczyków. Do tej pory nie trafili na nic szczególnego, co mogłoby przybliżyć ich choć o krok do rozwiązania sprawy. W całym domu można było już na pierwszy rzut oka dostrzec liczne ślady po silnych zaklęciach. W ciągu minionych miesięcy służby porządkowe usunęły uszkodzone meble, ale o klątwach czarnomagicznych nadal przekonywały wypalone w charakterystyczny sposób dziury w ścianach. Irlandczycy wbrew jego wcześniejszym obawom spisywali się całkiem nieźle. Byli punktualni i całymi dniami przeczesywali wraz z nim każdy zakątek domu. Mimo wszystko nie znaleźli niczego ponad to, co już zostało umieszczone w aktach. Barrow martwił się, że jego nowi pomocnicy szybciej się zniechęcą, niż coś odkryją. Sam niejednokrotnie od wznowienia śledztwa zastanawiał się, czy słusznie postąpił angażując się ponownie w to zadanie. Chwilami miał pewność, że można ująć Śmierciożerców odpowiedzialnych za tą tragedię, coraz częściej jednak myślał, iż wszystko zostało już wyjaśnione, że zabójcy nie zostaną zamknięci w Azkabanie nim słynny Harry Potter nie pokona Sami-Wiecie-Kogo. W takich chwilach czuł się zupełnie niepotrzebny i miał wrażenie, że prędzej zginie walcząc, niż otrzyma upragniony awans. Wszystko czego się podejmował w tym domu, zdawało się być zupełnie pozbawione głębszego sensu: machanie różdżką nad każdym centymetrem kwadratowym w pustych pomieszczeniach, ślęczenie do późna nad starszymi i nowszymi raportami. Po co właściwie to robił? W zamyśleniu przecierał zmęczone oczy. Tymczasem Reginald Dowson kręcił się w tym samym pokoju od dwóch dni. Z dokumentów Biura Aurorów wynikało, że była to jedna z damskich sypialni. Zastanawiającym był fakt, że miała dwoje drzwi: jedne od strony korytarza, a drugie połączone z następną sypialnią. To właśnie tu Śmierciożercy zamordowali Annę Smithson. Tutaj także aurorzy znaleźli ciało Percy'ego Weasley'a. I to właśnie w tym miejscu Reginald odczuwał niepokojące wibracje. Wciąż czegoś szukał. Momentami miał wrażenie, że wyczuwał nikły ślad postaportacyjny, jakby ktoś aportował się gdzieś tutaj, nie w tym pokoju, ale... Blisko. Nie mógł być jednak pewny, gdyż powietrze w tym pokoju nadal było na wskroś przesiąknięte ogromną ilością czarnej magii. Był to efekt starań Barrowa w Ministerstwie podczas jego pierwszego śledztwa. Udało mu się uzyskać zezwolenie na magiczne zapieczętowanie sypialni, dzięki czemu mogli odszyfrować kilka klątw użytych podczas ataku, mimo upływu ponad trzech miesięcy. Westchnął i wyszedł na korytarz żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Miał już dość tej magicznej woni, która wyraźnie przytępiała jego zmysły Czującego. Dowson postał chwilę w pobliżu pozbawionego szyb okna. Próbował zastanowić się nad swoją nową hipotezą. Kto mógłby się tu aportować? Jak wiedział z akt, Smithsonowie obłożyli cały dom strefą antyaportacyjną. Śmierciożercy musieli tu wtargnąć jak zwykli mugolscy przestępcy, czyli przez drzwi. Ich córka, która przybyła z Hogwartu w niewyjaśnionych okolicznościach, także nie mogła aportować się do wnętrza domu. Musiał się pomylić. Był zmęczony brakiem efektów ich pracy i na pewno nic nie wyczuł. To tylko złudzenie. Chłód zimowego wieczoru szybko wdarł się do ponurego korytarza. Reg owinął się szczelnie swoim płaszczem i wrócił do sypialni, aby znów bez skutku przypatrywać się każdej dziurze w ścianie, próbując rozwiązać zagadkę, której najprawdopodobniej wcale tam nie było. - Znalazłeś coś? - zadał rutynowe pytanie Artus, stając w sporym otworze będącym uprzednio miejscem na drzwi. - Nie - młody Czujący niechętnie podniósł na niego zmęczony wzrok. **** Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia Tonks usiadła na swoim zwykłym miejscu pomiędzy Pomoną, a Minervą McGonagall. Zaraz też pulchna profesor od Zielarstwa, podsunęła jej pod obecnie lekko zadarty nosek tacę z ciastkami, szepcząc na ucho, że jeśli się nie poczęstuje, to Dumbledore będzie próbował uparcie namówić ją na cytrynowe dropsy. Młoda czarownica o błękitnych włosach uśmiechnęła się szeroko i wybrała z talerzyka ogromną babeczkę. Nie mogła nic poradzić na to, że uwielbiała słodycze. W pokoju przyozdobionym we wszystkie barwy czterech domów, zebrała się już prawie cała kadra nauczycielska Hogwartu. Profesorowie dyskutowali między sobą, zastanawiając się, dlaczego dyrektor wezwał ich w środku tygodnia. Każdy dobrze zdawał sobie sprawę, że ten pośpiech (comiesięczne zebrania odbywały się w soboty) mógł oznaczać tylko jedno, a mianowicie kłopoty. Biorąc jeszcze pod uwagę zbliżającą się rychło wojnę, każdy z nauczycieli miał nadzieję, że problem, z którym niewątpliwie będą musieli się za chwilę zmierzyć, nie dotyczy tym razem Śmierciożerców. Wreszcie do gabinetu wszedł oczekiwany czarodziej w towarzystwie Mistrza Eliksirów. Żaden z nich nie wyglądał na zachwyconego i o ile u Snape’a było to normalne, o tyle u dyrektora mogło wywoływać skrajny niepokój. Sytuacja przedstawiała się w nieciekawym świetle. Gdy szepty umilkły, Dumbledore przemówił swym zwykłym, spokojnym głosem: - Cieszę się, że wszyscy przyszli - po czym usiadł naprzeciw zebranych nauczycieli w głębokim fotelu i jednym machnięciem różdżki wyczarował dla nich kubki z gorącą herbatą. Snape za jego plecami oparł się sztywno o krawędź regału, dając jasno swoją postawą do zrozumienia, że jego samego nie interesuje to, o czym będzie mowa na tym spotkaniu. Tonks nieświadomie zmieniając swój kolor włosów na blady róż, przyglądała mu się znad kruchej babeczki i doszła do słusznego wniosku, że musiał już zostać o wszystkim wcześniej poinformowany. Skrzywiła się, choć ciastko na pewno nie było gorzkie. Cała ta sytuacja mogła oznaczać, że szkole grozi jakieś niebezpieczeństwo ze strony Sami-Wiecie-Kogo. - Czy pamiętacie jeszcze Remusa Lupina? - zapytał niespodziewanie dyrektor. Wszyscy entuzjastycznie kiwnęli głowami, a wraz z nimi Nimsy ze swoją nową, intensywnie czerwoną czupryną. Profesor McGonagall jako jedynej nie uszła uwadze ta nagła zmiana w jej wyglądzie. Uniosła wysoko brew w wyrazie głębokiego zdziwienia. Po pokoju nauczycielskim przeszedł szmer, a na twarzach zebranych można było zauważyć delikatne uśmiechy, świadczące o odczuwanej sympatii wobec dawnego profesora. W końcu większość z nich należała do Zakonu, a reszta także nie mogła go zapomnieć, skoro pracował w Hogwarcie zaledwie trzy lata temu. Zastanawiali się tylko, do czego srebrnobrody czarodziej zmierza. - Tak, tak - kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał. - Tylko, że powinienem uściślić to pytanie. Chciałem zapytać, czy pamiętacie go jako ucznia tej szkoły? Tym razem twierdząco odpowiedziały tylko McGonagall, Sprout i Trelawney. Tonks uśmiechnęła się lekko do siebie, wyobrażając sobie małego Remusa błądzącego korytarzami Hogwartu, wraz ze swymi nieodłącznymi, skorymi do psot przyjaciółmi. - Dziękuję wam jeszcze raz za to, co wtedy dla niego zrobiłyście. - Skłonił się lekko w stronę trzech czarownic. - Muszę jednak ponownie prosić was wszystkich o pomoc. Twarze nauczycieli wyrażały zaskoczenie. "Pomoc dla Remusa? Jak to?" - teraz już malinowowłosa czarownica nie mogła zrozumieć, co Dumbledore miał na myśli. - O co chodzi, Albusie? - Minerva zadała pytanie, które chodziło po głowie każdemu członkowi grona pedagogicznego. - W progach naszej szkoły znów znalazł się wyjątkowy chłopiec - odparł spokojnie czarodziej i włożył do ust swój ulubiony mugolski przysmak. Nikomu nie przeszedł koło uszu wyraźny nacisk na słowo: wyjątkowy. W pokoju zapadła cisza, wśród której dopiero teraz można było usłyszeć, jak Mistrz Eliksirów przebiera nerwowo długimi, bladymi palcami po półce regału. Nauczyciele powoli trawili tę informację. Tonks czekała z niepokojem, na potwierdzenie swoich przypuszczeń. - Kto? - zapytał krótko Flitwick, podnosząc się nieco na fotelu, jakby się bał, że z powodu swojego niskiego wzrostu może nie dosłyszeć słów sędziwego maga. - Draco Malfoy został ugryziony podczas ostatniej pełni przez wilkołaka - ta informacja sprawiła, że Tonks poczuła się jak po uderzeniu obuchem w głowę. W tym samym momencie przestała się dziwić, że Ithilina tak się martwiła o tego nieznośnego arystokratę. To było oczywiste, że musiał zostać odkryty w Malfoy Manor. Na pewno Sami-Wiecie-Kto kazał mu to zrobić. Dziewczyna pewnie czuła się winna. "Że też ja na to od razu nie wpadłam!" - zganiła samą siebie. - "Muszę z nią jak najszybciej porozmawiać i dowiedzieć się wszystkiego, co się tam wydarzyło." - O mój Boże! - zawołała niespodziewanie profesor Sprout. - Zawsze mówiłam temu chłopcu, że ciąży nad nim bezlitosne fatum - oświadczyła niemalże zadowolonym głosem profesor Trelawney ze swojego kąta. - A ja myślałem, że ostatnio to Potter jest obiektem twych złowróżbnych klątw - zauważył nie bez cienia satysfakcji milczący dotąd Snape. Profesor Wróżbiarstwa posłała mu maksymalnie urażone spojrzenie. **** Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Gryffindoru, następnego dnia Ithilina siedziała przy kominku na starym, spłowiałym fotelu, przykryta grubym kocem w złoto-czerwoną kratę. Na kolanach trzymała otwartą książkę z Transmutacji, na którą od dłuższego czasu nie zwracała najmniejszej uwagi. Spoglądała tylko przed siebie pustym wzrokiem w dogasające powoli płomienie na palenisku. Czuła, jak wewnątrz niej rozlewa się dziwny chłód, trwający już od przeszło trzech dni. Tak krótko cieszyła się z cudownego ocalenia, z powrotu do Hogwartu, gdzie wreszcie mogła być bezpieczna. A teraz Draco był wilkołakiem. Przez nią. Te słowa powracały do niej nieustannie. Dręczyły ją, dusiły, gniotły nieludzkim ciężarem odpowiedzialności jej serce. Na dodatek przywoływały wspomnienia śmierci Anny i Percy'ego. Znów była winna. Tak samo, jak wtedy. Nie liczył się fakt, że Draco żył, że z tą chorobą mógł wieść całkiem normalne życie. Zbyt dobrze wiedziała, co to oznaczało dla niego. Był przecież Malfoy'em. Słyszała od Harry'ego o tym, jak Ślizgoni gardzili profesorem Lupinem i mogła być pewna, że Draco nie był wyjątkiem. Pogardzał przecież mugolami, a co dopiero wilkołakami. Ironia losu zarządziła, by teraz sam stał się jedną z tych istot, którym większa część czarodziejskiego społeczeństwa nie ufała. Ludzie bali się odmieńców, traktowali ich jak niższy gatunek nie pozwalając wykonywać większości zawodów. Byli spychani na margines. A co z uczniami? Czy chłopak będzie trzymał w tajemnicy swoją chorobę, jak niegdyś Lupin? Próbowała sobie odpowiedzieć na te pytania, jednak bezskutecznie. - O, cześć Iti! Jak było u rodziców? - zagadnęła wesoło jakaś dziewczyna z siódmego roku. - No co ty, Lav! - zaśmiała się druga. - Ona pewnie tam jakiegoś chłopaka odwiedzała. - Spójrz tylko jaką ma nieobecną minę. Założę się, że jeszcze o nim myśli. Lavender wybuchła swym charakterystycznym, nieco denerwującym śmiechem. Dopiero wtedy Ithilina zdała sobie sprawę, że obie jej trochę dziwne koleżanki siedzą właśnie naprzeciwko niej i głośno rozprawiają na temat jej zachowania. - Mówiłyście coś do mnie? - spytała wyraźnie znużonym głosem. - Ocknęła się! - jasnowłosa Lavender aż klasnęła z radości w ręce. - Pytałam, jak spędziłaś weekend. - Weekend? - powtórzyła wypranym z emocji głosem i zacisnęła mocno wargi, siląc się, aby nie dać ujścia swym łzom. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. - Tak, tak - panna Patil entuzjastycznie pokiwała głową. Najwyraźniej obie dziewczyny nie miały pojęcia, że Ithilina fatalnie się czuła i nie chciała rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Jak widać, nie grzeszyły empatią. "Co mam im powiedzieć? - zastanawiała się zrozpaczona. - Że miałam okazję poznać większość popleczników Czarnego Pana, a nawet zaręczyć się z synem jednego z nich? Czy może lepiej opowiedzieć im o nocy spędzonej w lochu, albo o wilkołactwie Dracona, który próbował mnie udusić?" - pomyślała gorzko. Jedynym, co chciała w tej chwili zrobić, było jak najszybsze schronienie się za kotarą we własnym łóżku w dormitorium. Tylko, że dobrze zdawała sobie sprawę, iż takich ciekawskich dziewczyn jak Parvati i Lavender nie da się zbyć byle wymówką. Poza tym, dzieliła z nimi sypialnię, więc i tak by za nią poszły, a potem jeszcze wypytywały o co chodzi. Co gorsza, mogłyby dojść w jakiś niewytłumaczalny - nawet jak na nie - sposób do niewygodnych i dziwnych wniosków. Chociaż Ithilina nie wierzyła w prorocze zdolności Lavender, wolała nie zadzierać zarówno z jej wewnętrznym okiem, jak i wścibskim nosem. - Hej, nic ci nie jest? - zainteresowała się nagle panna Brown. - Wyglądasz nieswojo. - Nie, nie. Wszystko w porządku - zaprzeczyła natychmiast, obawiając się kolejnych pytań. - No to powiesz nam coś w końcu tajemnicza koleżanko? - zapytała z uśmiechem. Złotowłosa rozejrzała się szybko po Pokoju Wspólnym Gryfonów. Nerwowym wzrokiem szukała mysiej dziury, do której mogłaby się wcisnąć, a jeszcze lepiej, bezpańskiej peleryny niewidki z zachęcającym napisem: "Schowaj się pode mną". Niestety nic takiego nie znajdowało się w jej polu widzenia. - Eee... głowa mnie boli - powiedziała całkiem zgodnie z prawdą. - Nie najlepiej się czuję. Przepraszam. Dziewczyny wyglądały na zawiedzione, kiedy źródło ciekawych informacji podniosło się z fotela mówiąc, że wcześniej się położy spać. Na szczęście dla Iti, nie poszły za nią. Gdy tylko znalazła się w dormitorium, współlokatorki pogrążyły się w rozmowie na temat jej niepokojącego zachowania, po czym szybko wyjęły swoje mapy gwiazd i zaczęły spekulować nad ewentualnymi powodami. Nie trudno się domyśleć, że po jakiejś godzinie dzięki ich wrodzonym talentom wywróżyły dla Iti niechybną śmierć. Jak z resztą wszystkim. Ale nie tylko one zastanawiały się nad nastrojem panny Nicks. Harry siedział właśnie ze swoimi przyjaciółmi w kącie pokoju i opowiadał im o wyprawie do lasu, będącego w posiadaniu rodziny Malfoy'ów. Kątem oka zaobserwował, jak Ithilina zmuszona przez natarczywość niczego nieświadomych koleżanek, wykonuje taktyczny odwrót w kierunku żeńskiego dormitorium. Pierwszy raz Złoty Chłopiec domyślał się powodów, jakie mogły nią kierować. - Harry, powiedz mi, czy ty kiedykolwiek wyrośniesz z tej dziecinnej nieodpowiedzialności?! - szeptała Hermiona oburzonym głosem. - Przecież mogłeś tam zginąć! - podniosła stanowczo głos. - Ona tym razem ma rację, stary - zauważył Ron. - Nic nowego - mruknął czarnowłosy, a na twarzy rudzielca na chwilę wykwitł uśmiech tylko po to, aby zaraz ustąpić miejsca śmiertelnej powadze. Ostatnimi czasy Ron bardzo się starał zrobić dobre wrażenie na Hermionie. Próbował zachowywać się dojrzalej, niż w istocie był. - To nie jest śmieszne! - ofuknęła go najlepsza przyjaciółka. - Wiesz przecież ile Zakon robi, żeby cię chronić, a ty tak lekkomyślnie wystawiasz się na niebezpieczeństwo. - Ale gdybym im nie pomógł, nigdy by nie znaleźli w tej puszczy Iti! - warknął wyraźnie urażony. - Harry - zaczęła dziewczyna tonem, o którym obaj z Ronem już wiedzieli, że zapowiada dłuższy wykład. - To są wykwalifikowani aurorzy. Poradziliby sobie. Mają przecież odpowiednie kompetencje i doświadczenie i... - Tak, tylko, że nie potrafili się na nią aportować! - teraz już naprawdę się wściekł. - Miona, posłuchaj w ogóle co ty mówisz. Co się z tobą stało? Ratowałem Ithilinę, rozumiesz? Tak jak kiedyś Ginny. Wtedy jakoś niczego mi nie wypominałaś! Ron miał bardzo głupią minę, gdyż wyobraził sobie, co stałoby się z jego siostrą, gdyby Harry był wtedy odrobinę rozsądniejszy. Dziewczyna zrobiła zawstydziła się, ale powiedziała stanowczo: - Ale zrozum! Jesteś Wybrańcem, Naszą ostatnią nadzieją. - spuściła głowę - Musisz wygrać z Sam-Wiesz-Kim. - dodała już ciszej. - A to oznacza, że mogę zginąć dopiero w pojedynku z nim, tak? - żachnął się - Dlatego oczekujesz ode mnie, że będę siedział z założonymi rękami, kiedy któremuś z moich przyjaciół grozi niebezpieczeństwo? To może powinienem wziąć dziesięciokrotną dawkę Eliksiru Bezsennego Snu i obudzić się dopiero na ostateczną bitwę z Voldemortem, tak? - Dobrze wiesz, że nie o to jej chodziło - wtrącił się niespodziewanie Ron. Posłał przyjacielowi zniesmaczone spojrzenie i objął ramieniem Hermionę, która wyglądała, jakby miała za chwilę się rozpłakać. Harry poczuł wyrzuty sumienia. - Przepraszam cię - szepnął - Po prostu uważam, że zrobiłem to, co musiałem. Znacie mnie. - popatrzył błagalnie na najmłodszego z braci Weasley, szukając u niego poparcia. - Nie mógłbym zostawić jej na pastwę losu. - Masz rację - westchnęła Hermiona, której najwyraźniej wsparcie Rona pomogło odzyskać równowagę. Posłała Herry’emu przepraszające spojrzenie. - Nie powinnam była tego mówić. Nie życzę źle tej dziewczynie, tylko się o ciebie martwiłam. Chłopak uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Ja martwię się o Ithilinę. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jest taka przybita. Przecież udało jej się zdobyć plany tego ataku. Wróciła szczęśliwie do szkoły, więc o co chodzi? - zastanawiał się głośno. - Jak to o co? - zdziwił się Ron - Mówiłeś, że to było przyjęcie zaręczynowe Malfoy'a, nie? - No... tak. - Właśnie - wtrąciła się Hermiona. - Czyli, że ona udawała Pansy. - Chyba tak - przyznał niepewnie Harry, dalej nie rozumiejąc do czego dążą jego przyjaciele. - Tonks dała Iti eliksir. To mógł być Wielosok. - Aha - kontynuował Ron. - Jeszcze nie kumasz? - spojrzał na Harry'ego z jawną dezaprobatą. - Pewnie, że dziewczyna chodzi jak struta. Gdybym ja miał wyjść za Malfoy'a, wolałbym rzucić się z Wieży Astronomicznej. Harry i Hermiona wybuchli niekontrolowanym śmiechem, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich osób obecnych w komnacie. - Nie rób mi tego więcej, Ron - poprosiła jego dziewczyna, uśmiechając się szeroko przez łzy radości. - Byłam właśnie zmuszona do wyobrażenia sobie ciebie w białej sukience i welonie, jak uciekasz przed zakochanym Malfoyem. O mało nie spadłam z fotela. - No, no Herm! - zdziwił się Harry. - Jaką ty masz wyobraźnię - po chwili jednak spoważniał i zapytał: - Myślisz, że naprawdę będzie musiała za niego wyjść? Posłał Hermionie badawcze spojrzenie. Bardzo starał się ukryć swoje zdenerwowanie, ale kiedy tylko pomyślał o tym, w co wplątała się Ithilina... - Och, nawet nie wiemy, czy do zaręczyn faktycznie doszło - brązowooka wzruszyła ramionami. - A nawet jeśli, to przecież tylko zaręczyny. Na ślubie pojawi się już Pansy, prawda? - Oczywiście - odparł Złoty Chłopiec nieco zbyt szybko. Wydawało mu się, że Hermiona nie do końca wierzy w to, że jedynym motywem wizyty Iti w Malfoy Manor była chęć zdobycia planów ataku na mugoli. - Więc nie mamy się czym martwić - podsumował radośnie Ron. - Może poza wojną z Sami-Wiecie-Kim - przypomniała mu jego dziewczyna. Harry w zamyśleniu kiwnął głową. **** Szkocja, stara willa w wiosce Viledoge, sobota - trzynasty dzień lutego Pokój był za duży. Gubiła się w nim odkąd sięgała pamięcią. Będąc jeszcze dzieckiem, każdej bezsennej nocy odnosiła wrażenie, że od smugi światła wpadającej przez uchylone drzwi dzielił ją ogromny, pełen niebezpieczeństw las. Dlatego też bojąc się ciemności, nigdy nie wstawała z łóżka, aby wydostać się na zalany blaskiem świec korytarz. Leżała pod kołdrą zwinięta w kłębek i wyobrażała sobie, co zrobi z tym pokojem kiedy już będzie miała własną różdżkę. Przede wszystkim, gdy skończy jedenaście lat, światło w jej pokoju będzie się paliło dopóki nie zaśnie. I choć zaczęła szkołę już dawno temu, nic nie uległo zmianom. Pokój pozostał dla niej wciąż za duży. Za każdym razem zdawał się być taki pusty. W jednym rogu stało łóżko z wysokimi kolumienkami, którego kotary zostały zniszczone jeszcze wtedy, gdy sypiała w nim jej czcigodna prababka. Pod oknem znajdowało się równie stare biurko, za które podobno jeden z jej szlachetnych przodków zapłacił kilka tysięcy galeonów. Cóż, teraz trudno było cokolwiek powiedzieć o jego już wątpliwej wartości. Obok ciemnych drzwi wejściowych stała wysoka szafa wypełniona po brzegi jej garderobą, a dalej toaletka z lustrem o złoconych ramach. Zabrakło tylko stylowej biblioteczki w tej komnacie. Jak się okazało, została ona sprzedana jakieś pięć lat temu, żeby pokryć niekończące się długi ich rodziny. Matka dziewczyny nie odczuwała tak bardzo jej straty, bo przecież mebel był niepotrzebny w tym pomieszczeniu. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że Pansy nie zwykła marnować swego czasu na czytanie. Toteż rodzice przed corocznym wyjazdem do Hogwartu, zamiast w dodatkowe pomoce naukowe zaopatrywali ją w nowe ubrania. "Musisz dobrze wyglądać" - mówiła jej matka. - "Dbaj o siebie, żeby Malfoy'om nie przyszło do głowy znalezienie innej narzeczonej dla syna. - powtarzała bezustannie" Od Pansy nie wymagano dobrych stopni, ani przynoszenia chluby jej rodowi. Najlepszą rzeczą, jaką mogła zrobić dla siebie i swojej rodziny, było wyjście za mąż za Dracona, jedynego dziedzica oszałamiającej fortuny. Tego od niej oczekiwali, wpajając od dziecka jak ma osiągnąć cel swojego istnienia. Panna Parkinson tak zżyła się z tą myślą, że jeszcze zanim poznała przeznaczonego jej chłopaka, uważała ją za swoją własną. Nie potrafiła wyobrazić sobie, iż mogłaby kiedykolwiek postąpić inaczej. Omiotła całą komnatę zniechęconym wzrokiem. Jej pokój był bezosobowy i dziewczyna bardziej lubiła swoje szkolne dormitorium, niźli tą sypialnię we własnym domu. Zresztą, już niedługo miał się odbyć jej ślub, więc nie warto było teraz czegokolwiek zmieniać. Tak jak w jej życiu... Właściwie to nie miała czasu na rozmyślania, bo gdy tylko po śniadaniu przefiukała się do Viledoge, matka kazała jej zejść do salonu. Pewnie szykowała się jakaś poważna rozmowa. Rodzice Pansy nigdy nie zawracali sobie zbytnio głowy własną córką, gdy nie było to absolutnie koniecznie. Najwyraźniej teraz nadeszła jedna z tych nieuniknionych chwil. Nie zdążyła się jeszcze nawet rozpakować, a już musiała ruszać w kierunku skrzypiących schodów. I choć wcale nie miała ochoty wysłuchiwać kolejnych niezrozumiałych pretensji od własnej matki, to łudziła się wciąż nadzieją, że może dowie się czegoś więcej na temat wydarzeń w Malfoy Manor. Zeszła do ogromnego holu i pchnęła ciężkie drzwi. W salonie panował półmrok, pomimo, że zimowe słońce nie poskąpiło tego dnia swojego blasku. Dopływ światła utrudniały jednak grube, aksamitne zasłony w kolorze ciemnego wina. Były bardzo gustowne i miały mniej więcej sto pięćdziesiąt lat. Materiał, z którego go wykonano został magicznie zakonserwowany, aby jego drogocenne nici nie uległy zniszczeniu. Jej rodziców jeszcze nie było. Szatynka nie zdziwiła się tym zbytnio, była przyzwyczajona do tego, że zawsze ją pospieszano, a później kazano na siebie czekać. Czasem nawet godzinami. To miało ją niby czegoś nauczyć. Rozejrzała się nie do końca przytomnym wzrokiem po pomieszczeniu, po czym usiadła na pluszowej kanapie i zaczęła bębnić palcami o miękkie oparcie. Nerissa weszła dziarskim, stanowczym krokiem i usiadła obok córki na kanapie. Uśmiechnęła się do niej w wymuszony sposób, a potem zapytała oschle: - Rozmawiałaś już z Draconem? Czuje się lepiej? - Tak - Pansy wzruszyła ramionami. - Widziałam zadrapania na jego szyi. To chyba nic poważnego, prawda? Profesor Snape mówił, że Draco odniósł je w Próbie Wytrzymałości. To znaczy, że ma już Mroczny Znak, tak? - oczy zaświeciły jej się z nieskrywanego podniecenia. - Tak - przyznała pani Parkinson. - A co ci mówił Draco? - spytała podejrzliwie. - Nic - naburmuszyła się dziewczyna - Powiedział mi właściwie to samo, co ty i tata, kiedy byliście w Hogwarcie. Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś miałby usunąć mi wspomnienia! - wybuchła nagle niekontrolowaną złością. - Och - westchnęła jej matka. - Spokojnie, Pansy. Może uderzyłaś się w głowę, kiedy aportowałaś się do szkoły? Nie wiemy tego przecież. Dracona nie było z tobą, bo wrócił później, więc skąd możemy mieć pewność, że nie miałaś jakichś kłopotów przy lądowaniu. A te błonia na terenie zamku są takie wyboiste. Mogłaś się potknąć i nieszczęśliwie upaść i... - Mamo! - oburzyła się młoda Ślizgonka. - Przecież badała mnie pielęgniarka i stwierdziła, że to skutek Oblivate! - Pielęgniarka! - żachnęła się Nerissa. - Ta cała Pomfrey nie jest dość wykwalifikowaną osobą. Poza tym pracuje dla Dumbledora, który wybiera samych nieodpowiednich ludzi do pracy w tej szkole. - A profesor Snape? - zapytała podchwytliwie. - Snape - mruknęła niechętnie jej matka. - No tak... Powiedz mi lepiej, co dokładnie pamiętasz? - zainteresowała się po chwili. - Spróbuj sobie przypomnieć, co wydarzyło się jako ostatnie. - Już mówiłam - zniecierpliwiła się. - To ty lepiej opowiedz mi coś jeszcze o przyjęciu. - Pansy, nie denerwuj mnie! Powtórz mi jeszcze raz wszystko dokładnie. Chcę to znowu usłyszeć. - Ale, mamo! - Nie bądź nierozsądna. Najpierw zastanawiasz się, co się stało, a teraz, kiedy chcę ci pomóc uporządkować myśli, to ty się buntujesz. Mów natychmiast. - Pamiętam tylko piątkową kolację - odparła beznamiętnie. - Nic więcej. Co jeszcze mam ci powiedzieć? - I co było dalej? - nalegała pani Parkinson. - Nic! Obudziłam się we własnym łóżku przekonana, że jest sobota! Kobieta zamyśliła się na dłuższą chwilę. - Słuchaj, mamo. Czy ty masz zamiar choć raz odpowiedzieć na moje pytania? - Pansy przerwała doprowadzającą ją do szału ciszę. - Bo jak nie, to ja idę do swojego pokoju. - Idź, idź - Nerissa machnęła lekceważąco dłonią, by po tym niespodziewanie chwycić się za nadgarstek. Dziewczyna dobrze wiedziała, co to oznacza. Wezwanie. Poczuła ogarniającą ją falę niepokoju, jak zawsze, kiedy Czarny Pan zwoływał swoich popleczników, a wśród nich jej rodziców. Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy uświadomiła sobie, że niedługo sama będzie nosiła Mroczny Znak. Na myśl o tym czuła podniecenie, ale i strach. Co prawda kobiety nie przechodziły Próby Wytrzymałości, ale i tak... Zachowanie matki zaskoczyło ją. Nerissa zerwała się na równe nogi i zawołała: - Na pewno będzie tu za chwilę! - po czym wybiegła z pokoju nie oglądając się na swą jedyną latorośl. Szatynka zadrżała. Dopiero teraz zrozumiała, że kiedy rodzice kazali jej przybyć na weekend do domu, to naprawdę mieli na myśli wizytę Czarnego Pana, a nie starej ciotki Konstancji. "Powinnam była się domyślić" - stwierdziła cierpko. **** Szkocja, stara willa w Viledoge, około pół godziny później Tom Riddle wszedł do tego samego salonu, w którym jeszcze niedawno Pansy kłóciła się ze swoją matką. Teraz siedziała potulnie obok Śmierciożerczyni przerażona obecnością Czarnego Pana. Czarnoksiężnik zmierzył zebranych przenikliwym wzrokiem i usiadł na specjalnie dla niego przygotowanym fotelu. Rozłożył wygodnie swe kościste ramiona na rzeźbionych oparciach luksusowego mebla, po czym przywołał do siebie Glizdogona, którego można było właściwie mianować jego osobistym skrzatem. Niejednemu już Śmierciożercy przyszło na myśl, że ich Mistrz wykorzystuje go do typowo skrzacich prac, gdyż chce podkreślić, że jako najpotężniejszy czarodziej wszechczasów może mieć ludzkich niewolników. W gruncie rzeczy, jakby się tak bardziej zastanowić, to On miał samych niewolników. Jego podwładni mogli sobie myśleć, co chcieli, jednak nigdy żaden Śmierciożerca nie oznaczał dla Niego więcej, niźli zwykły sługa. Zawsze wystraszony Peter stanął posłusznie za siedzącym Voldemortem i zapatrzył się w przestrzeń, usiłując być jak najmniej widocznym dla wszystkich. Na jedynym wolnym krześle, stosunkowo blisko Czarnego Pana usiadł człowiek, którego Pansy mimo usilnych prób nie mogła rozpoznać. Nieznajomy brunet odkąd tylko wszedł do pomieszczenia nie spuszczał z niej swego świdrującego spojrzenia. Czuła się nieswojo. "Czego on może ode mnie chcieć?" - zastanawiała się klęcząc na podłodze przed obliczem szaleńca, który pragnął podporządkować sobie cały magiczny świat. - Rodzina Parkinsonów w komplecie - odezwał się Lord swoim syczącym głosem. - Jedni z moich najwierniejszych Śmierciożerców. Gotowi na każde moje wezwanie. Zapaleni obrońcy idei czystej krwi, czyż nie? - zakończył z obłędnym błyskiem w oku. - Tak jest, panie - odpowiedział natychmiast jej ojciec, kłaniając się jeszcze niżej, o ile to było możliwe w jego obecnym położeniu. - Powiedz mi, do jakiego domu należysz w Hogwarcie? - spytał niespodziewanie Voldemort, patrząc na Pansy. Dziewczyna cały czas wpatrywała się tępo w skomplikowany wzór na dywanie przed sobą, ale jakaś obca moc zmusiła ją do uniesienia brody i spojrzenia prosto w jego szkarłatne tęczówki. Zdziwiła się bardzo, że została spytana o tak trywialną i zarazem oczywistą sprawę, tym bardziej, iż Czarny Pan wiedział wszystko o jej rodzinie. Jednak nie dała po sobie nic poznać. Myślała gorączkowo nad tym, do czego mógł zmierzać? Miała nieodparte wrażenie, że Jego oczy to dwa żarzące się płomienie, które przenikają do jej wnętrza i spalają kawałek po kawałku. Słowa układające się w krótką odpowiedź wydostały się z jej ust prawie bez udziału jej świadomości. - Do Slytherinu, Panie. - A twój narzeczony? Też tam jest, prawda? - Tak, Panie. - Parkinsonowie dbają o swoje interesy, czyż nie? - przeniósł wzrok na Nerissę, a jej córka z ulgą wpatrzyła się znów w podłogę. - Tttaak, Ppanie - zająkała się Śmierciożerczyni. - Ale my nigdy byśmy... - Milcz! - rozkazał natychmiast. - Crucio! - krzyknął głosem pełnym uwielbienia, a na Jego twarzy wykwitł upiorny uśmiech samozadowolenia. Oczy Pansy zaokrągliły się ze strachu i zdumienia. Nigdy dotąd nie uczestniczyła w zebraniach popleczników Voldemorta. Kobiety zwykle nie były ważne jako Śmierciożerczynie. Zostawały naznaczone dopiero, gdy wychodziły za Śmierciożerców i ich rola ograniczała się do bezgranicznej wierności wobec męża, oraz ukazywania jego rodziny w dobrym świetle przed resztą magicznego społeczeństwa. Oczywiście zdarzały się nieliczne wyjątki, które bardziej angażowały się w ataki planowane przez Lorda. Jednym z nich była Bellatriks Lestrange. Panna Parkinson nigdy nie widziała, jak Czarny Pan torturuje swoich sojuszników. Krzyk jej matki boleśnie ranił jej uszy. Chciała wstać i przerwać zaklęcie, choć zdawała sobie sprawę z tego, że wtedy i ją spotkałby ten sam los, nie mówiąc już o wstydzie jaki by przyniosła w szeregach Czarnego Pana swemu nazwisku. Nikt nie mógł sprzeciwić się Mistrzowi... Spuściła głowę jeszcze niżej i cierpliwie czekała, kiedy to wszystko się skończy, zaciskając wargi do bólu. Zupełnie nie rozumiała, czego czarnoksiężnik od nich chciał i co tu robił ten czarnowłosy czarodziej, który tak podejrzliwie jej się przyglądał. - Zaręczyliście się, prawda? - pytanie było skierowane do niej. - Tak, Panie. - Spójrz na mnie! - rozkazał. - Spójrz mi w oczy. W jej oczach była tylko pustka. - A więc i ty nic nie pamiętasz - stwierdził Voldemort bez żadnego zdziwienia. - Snape powiedział prawdę - mruknął mężczyzna, który przybył razem z nim. - Tak, Michs. Tym razem tak - Tom Riddle wstał ze swojego fotela i powiódł po mieszkańcach domu zimnym wzrokiem. - A ja niestety znów mam problem. - Panie, nasza córka nigdy by cię nie zdradziła. Ktoś rzucił na nią Oblivate! - ojciec Ślizgonki uniósł głowę i wpatrując się w wężowate oblicze swojego Pana, starał się Go przekonać, nie bacząc na podejmowane w tej chwili ryzyko. - Milcz, sługo! Kto w takim razie rzuciłby Zaklęcie Zapomnienia na twoją córkę?! - podniósł znacząco głos. - Jestem pewien, że ona sama to zrobiła, Panie - odezwał się dosyć poufale Śmierciożerca, nazwany Michs'em i spojrzał na coraz bardziej przerażoną Pansy wzrokiem pełnym nienawiści. - To bardzo proste. Dziewczyna pracuje dla Dumbledora, albo do tego stopnia kocha swojego chłopaka, że go kryje. Tak, czy tak, Malfoy zdradził, mój Panie. "Jak to? Draco zdradził? To niemożliwe!" - pomyślała zdumiona. - To nieprawda! - usłyszała swój krzyk dopiero wtedy, kiedy wydostał się z jej ust. Ogarnął ją przenikliwy chłód, kiedy czerwone ślepia znów zaczęły wwiercać się w jej mózg. Pomimo zaistniałej sytuacji zachowała jeszcze strzępek przytomności i skorzystała z okazji, że Lord wciąż milczał: - Nie zdradzilibyśmy cię, Panie. Jesteś naszym Mistrzem! Nie moglibyśmy tego zrobić! Nie pamiętam, co się wydarzyło podczas moich zaręczyn, ale my nie mamy z tym nic wspólnego. To musi być jakaś pomyłka! Nigdy byśmy nie przystali do wielbiciela szlam i drużyny Pottera!!! - ostatnie słowa wypowiedziała z jawną odrazą. - Bronisz go, a czy masz pojęcie o czym mówisz? - zaśmiał się Michs. - Oni jej nie powiedzieli, Panie - zwrócił się z wyraźnym rozbawieniem do czarnoksiężnika, który wykrzywił swe sine wargi w parodii drwiącego uśmiechu. - Ale… - zaczęła nieśmiało spoglądając ze zdziwieniem, to na swego Pana, to znów na nieznajomego. - Ale czego mi nie powiedzieli? - zadała w końcu dręczące ją pytanie. Nie uzyskując z nikąd odpowiedzi zwróciła się po raz kolejny tego wieczoru ku rodzicom. Spojrzała na nich z niemym pytaniem w oczach. Nerissa wciąż leżała na podłodze wyczerpana po Cruciatusie. Miała przymknięte oczy, jakby nie miała ani siły, ani ochoty patrzeć w twarz swojej córki. Za to jej ojciec spoglądał wprost na nią, a po jego twarzy przemknął cień smutku. - Twój narzeczony usunął sobie z pamięci wasze zaręczyny - zaczął tłumaczyć jej ciemnowłosy czarodziej. - Dlatego, że związał się z niewłaściwą osobą - podszedł do Pansy i gwałtownie chwycił ją za ramiona unosząc w górę. Jego twarz była o cal od jej, kiedy mówił z nienawiścią: - Ciebie wsadziliśmy do lochu. Chciałaś uciec podczas przesłuchania - z każdym jego słowem jej oczy stawały się coraz większe ze strachu pomieszanego z niedowierzaniem - bo znalazłem w twoim pokoju fiolkę po Eliksirze Wielosokowym. Rozumiesz? To nie byłaś ty! - krzyknął i wypuścił ją. Pansy zachwiała się i bezwładnie opadła na podłogę. Nic z tego nie potrafiła pojąć. Tysiące myśli zaczęły się kotłować w jej głowie, wprowadzając ją w stan jeszcze większego szoku, niż w rzeczywistości można było się spodziewać. - Nnnie rozumiem - wyjąkała zgodnie ze swymi odczuciami. Voldemort spojrzał na nią z odrazą. Zawsze uważał, że iloraz inteligencji jego adeptów jest zatrważająco niski. - To nie ona, Michs - stwierdził rezolutnie. - Dumbledore wysłał z młodym Malfoyem swojego szpiega. Ale Parkinsonowie muszą udowodnić, że nadal są mi wierni - podszedł do Pansy i machnął nad nią swoją różdżką. Poczuła lekkie szarpnięcie w ścięgnach i miała okazję doświadczyć, jak jej ciało bezwładnie unosi się ku górze, jakby była zwykłą łątką zawieszoną na sznurkach, za które On zręcznie pociągał. Przestały do niej docierać jakiekolwiek sygnały z zewnątrz. To, co wyjawił jej Michs ogłuszyło ją. "... związał się z niewłaściwą osobą. Związał się... Związał się. Niewłaściwa osoba?" - oburzyła się ze znacznym opóźnieniem, w jej pamięci to zdanie wyryło się już tak głęboko, że w ogóle nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o jego znaczeniu. - Musisz udowodnić, że nie wiedziałaś o zdradzie Malfoy'a - kontynuował Czarny Pan. - On nie mógłby cię zdradzić, Panie - wyszeptała zupełnie bezwiednie, wyłączając umysł. - Udowodnij to więc! - rozkazał. - Kochasz go? - zapytał nagle. W jego ustach słowo "kochasz" zabrzmiało jak najgorsza obelga. Szatynka doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż Voldemort nie znosi słabości, a miłość uważa za największą z nich. Na chwilę znów starała się skupić na myśleniu. Co miała mu odpowiedzieć? Czy kochała Dracona? Był w końcu jej chłopakiem. Miała wyjść za niego za mąż, wiedziała o tym od urodzenia. Był jedynym celem jej istnienia. Musiała zostać jego żoną, żeby uratować zadłużony majątek rodziny. Tylko czy naprawdę go kochała? Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, najlepszą partią w Anglii i okolicach. Od zawsze był w jej życiu. - Tak - wyszeptała. - W takim razie będziesz przy nim dzień i noc - rozkazał Tom Riddle. - Dowiesz się wszystkiego. Będziesz go dla mnie szpiegować. Przekonam się, czy jesteś niewinna, jeżeli zdradził, to ty mi go wydasz. Pansy zamarła. Miała szpiegować Dracona? Ale jak? Dlaczego? Przecież on nie zdradził! Był Ślizgonem, nie mógłby stanąć po stronie Gryfonów. Nie mógłby tego zrobić swemu rodowi, jej... - Skoro nie wiesz kim była dziewczyna, która podszywała się pod ciebie w Malfoy Manor, masz się tego dowiedzieć. - Zakończył, po czym odwrócił się do jej rodziców i wymierzył różdżką w jej matkę. - Wciąż nie mam pewności, czy mnie nie zdradziliście. - powiedział cicho - To zależy tylko od ciebie - spojrzał na nią i w tej samej chwili krzyknął: - Crucio! Nerissa Parkinson ponownie zaczęła krzyczeć, a tym razem jej córka miała wielkie trudności z powstrzymaniem płaczu. Jęk kobiety rozlegał się coraz głośniej. Dziewczyna błagalnie spojrzała na swojego ojca i dopiero teraz zauważyła, że Michs trzyma w ręku jego różdżkę, a Pettigrew ściska go za ramiona. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie chciała, żeby matka cierpiała. Jak miała jej pomóc? Co z tego, że miała różdżkę. Nigdy w życiu nie dałaby sobie rady z dwójką Śmierciożerców, a poza tym skrzyżowanie różdżki z Voldemortem oznaczało śmierć. - Proszę, Panie - rozpłakała się. Miała nadzieję, że Voldemort ukaże ją Cruciatusem i zostawi mamę w spokoju. Ale on tylko milczał i wpatrywał się w nią intensywnie. - Zrobię wszystko, co zechcesz, Panie! - krzyknęła poprzez łzy. - Bardzo dobrze - w pokoju zapanowała martwa cisza. Kobieta leżąca na podłodze drżała niekontrolowanie. Pansy ukryła twarz w dłoniach. Nie zauważyła, jak Czarny Pan, Michs i Pettigrew odeszli. **** Szkocja, stara willa w Viledoge, późnym popołudniem tego samego dnia Siedziała na łóżku w swojej sypialni i czuła się zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy była dzieckiem bojącym się ciemności. Tak samo zagubiona. Próbowała poskładać w jedną całość wszystko, czego się dowiedziała od Michsa i Czarnego Pana. Pojęła jedynie tyle, że ktoś się pod nią podszył i że to nie ona zaręczyła się z Draconem. Pozostało tylko pytanie, czy on sam o tym wiedział i czy to z tego powodu usunął sobie pamięć. "To może ja wcale nie dotarłam do Malfoy Manor?" - zamyśliła się. - "Może nie miałam co pamiętać? Nie, to nie możliwe. - odrzuciła naprędce tą myśl - W takim razie, kto usunął mi pamięć? To musiała być ta sama kobieta, która podszyła się pode mnie! Tylko dlaczego? Dlaczego to zrobiła? - twarz dziewczyny wykrzywiła się w grymasie bólu. - To na pewno jakaś dziewczyna ze szkoły, która zakochała się w moim chłopaku i chce za niego wyjść! Nie dopuszczę do tego! Nikt nie odbierze mi Dracona. Merlinie, co to za idiotka musiała skomplikować mi życie?! Właśnie teraz, teraz, kiedy wszystko miało być takie piękne?" - podkuliła nogi i oparła czoło o kolana, obejmując je obiema rękami i w ten sposób chowając w nich swoją twarz. Ze wszystkich sił próbowała ukryć przed światem swe łzy. Była całkowicie pewna, że któraś z uczennic próbuje ukraść jej Malfoy'a. Ze zdenerwowania zaczęła się trząść. Nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu. Wstała i zaczęła nerwowym krokiem przemierzać pokój, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jest w tym momencie podobna do swojej matki. Wydarzenia sprzed tygodnia wydawały się dla niej zagadką - układanką, której wszystkie elementy musiała do siebie dopasować. Wciąż jednak brakowało w tym wszystkim najważniejszego, a mianowicie: kim była fałszywa Pansy? - dalej nie mogła znaleźć na to odpowiedzi. Musiała się tego dowiedzieć, tym bardziej, że Voldemort zmusił ją do szpiegowania Dracona. I choć szczerze nie wierzyła w jego zdradę, to myśl, że mógł wiedzieć z kim się zaręczył nie dawała jej spokoju. Postanowiła, że zrobi wszystko, aby poznać prawdę. Na dobry początek musiała porozmawiać jeszcze z rodzicami. "Muszę się dowiedzieć, dlaczego nie powiedzieli mi o tym, co się wydarzyło na przyjęciu." **** Szkocja, nadal stara willa w Viledoge, zaledwie kilkanaście minut później Znalazła ich w salonie. Ojciec przerzucał jakieś pergaminy piętrzące się na niskim stole, a matka stała tyłem do niego wpatrzona w okno. Ręce oparte na kamiennym parapecie drżały jej lekko. Pansy obdarzyła ich niezadowolonym spojrzeniem i usiadła na fotelu przy zgaszonym kominku. Wyjęła różdżkę i nie używając słów rzuciła zaklęcie, którego była zmuszona nauczyć się stosunkowo wcześnie jako dziecko, by nie zamarznąć w tym wielkim dworze. Jej jedyny talent, jedno zaklęcie. Blask płomieni nadał złudne uczucie domowego ciepła temu ponuremu pomieszczeniu. - Nie zapalaj! - pouczyła ją matka - Zaraz stąd wychodzimy. Jesteśmy zajęci, dziewczyno, nie tak, jak ty. - zakończyła z niesmakiem. - Nie wychodzicie - zaprzeczyła stanowczo. Nie miała zamiaru pozwolić im uciec od tej rozmowy. Skrzyżowała ręce na piersiach i zapytała ze spokojem: - Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć o tym, co się stało? Ojciec odłożył dokumenty i uśmiechnął się blado do swojej córki. - Kochanie, to nie tak. My... - Co. Nie. Tak? - cedziła przez zęby każde słowo piorunując zmieszanego jej zachowaniem ojca. - Może to, że ktoś podszył się pode mnie i wrobił Dracona, czy może... - Nie - zaprzeczyła nagle jej matka, co spowodowało, że cała pewność siebie Pansy uleciała. Nerissa odwróciła się wreszcie i krzyknęła z furią: - Wiesz, co jest nie tak?! Ktoś wykradł plany ataku na mugolski dworzec. Malfoy zdradził, dlatego usunął sobie pamięć. Czarny Pan wydalił Lucjusza z Wewnętrznego Kręgu, a życie chłopaka wciąż wisi na włosku! - Co?! - szatynka nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Jakoś nie zastanawiała się wcześniej nad tym, w jaki sposób Voldemort mógł ukarać Malfoy'ów, skoro nie był pewien ich wierności. - Ale to nie mógł być Draco! - zaprotestowała gorąco - Ta oszustka wykradła dokumenty i usunęła pamięć jemu i mnie. Musiało tak być! - Bronisz go? - powiedziała z niedowierzaniem jej matka. - Ona go broni, John. Ha, ha, ha... Broni go - zaniosła się histerycznym śmiechem. Jej córka osłupiała. Zupełnie nie rozumiała zachowania stojącej przed nią kobiety. John Parkinson sięgnął poprzez stół i ujął ręce dziewczyny w swoje dłonie. - Posłuchaj, Pansy. Zapomnij o tym wszystkim, co ci mówiliśmy przez lata. Nie musisz wychodzić za Malfoy'a - widział, że otwiera już usta, aby zaprzeczyć, więc uciszył ją machnięciem ręki. - Zrozum. On już nie jest dla ciebie najlepszą partią. Co nam dadzą jego pieniądze, skoro Czarny Pan chce jego śmierci? Draco może nie dożyć dnia ślubu, a wtedy nie otrzymasz ani galeona z jego majątku. On zdradził, córeczko. Stanął po niewłaściwej stronie. My nie popełnimy tego błędu. - Zapomnij o tym. Zapomnij... - powtarzała pani Parkinson obdarzając swe jedyne dziecko natarczywym spojrzeniem. - Ale... Co wy sobie myślicie? - krzyknęła oburzona i wyrwała ręce z uścisku ojca. - Wychowaliście mnie na żonę Dracona! Musiałam z nim być zawsze. Znosić jego humory, udawać pustą idiotkę, robić wszystko, co mi kazał. Myślicie, że wystarczy jedno wasze słowo, a zostawię to wszystko? Mylicie się! Czarny Pan rozkazał mi go śledzić i zrobię to. Udowodnię, że jest niewinny! - Chcesz za niego wyjść? - zapytała Nerissa - Mistrz kazał zmierzyć mu się z Greyback'iem. Rozumiesz? Naprawdę chcesz wyjść za wilkołaka? - zakończyła z nieskrywaną radością, widząc malujące się przerażenie na twarzy własnej córki. Szatynka zamarła z szeroko otwartymi ustami. Nie mogła wykrztusić ani jednego słowa, więc patrzyła tylko przed siebie. Z niezwykłą ostrością widziała wszystkie nitki w haftowanej szacie siedzącego naprzeciw niej ojca. Była je nawet w stanie policzyć. Tylko jakie to miało teraz znaczenie? Jak ogłuszona wstała z fotela i podeszła do drzwi salonu. - Pansy... - ojciec próbował chwycić ją za rękę, kiedy przechodziła koło niego. Dziewczyna uchyliła się lekko, a potem zatrzymała przy samym wyjściu. Położyła dłoń na klamce i odwróciwszy się do rodziców powiedziała mściwym głosem: - To wszytko wasza wina, że ja... że ja... - nie mogła dokończyć, gdyż nagle poczuła, jak coś dławi ją w gardle. Za nic nie chciała teraz przy nich płakać. Wybiegła z komnaty, trzaskając drzwiami. Jej rodzice popatrzyli po sobie w milczeniu. - Dlaczego nie wspomniałaś o Przysiędze? - zapytał John. - A jak myślisz?! - niemalże wysyczała jego żona. - Nie bądź głupi! A co jeśli to jednak była ona? - Co ty wygadujesz, Nessie?! - oburzył się - Przecież Michs znalazł Eliksir Wielosokowy, a Snape to potwierdził. Pleciesz bzdury. - A jeśli Pansy zdradziła, jak Draco? Może eliksir miał odwrócić od niej podejrzenia? - Masz paranoję! - zdenerwował się - Nasza córka taka nie jest. - Bronisz jej tak samo, jak ona Malfoy'a. Nie możemy mieć żadnej pewności dopóki nie nadejdzie dzień ślubu. - Co chcesz przez to powiedzieć? - zdziwił się. - Jeżeli to nie Pansy zaręczyła się z chłopakiem, tamta dziewczyna będzie musiała przybyć, aby dopełnić warunków przysięgi. Na to pewnie liczy Czarny Pan. Będzie miał okazję, żeby ją złapać. - Masz rację - zgodził się i w zamyśleniu potarł podbródek. - A jeżeli chłopak jest niewinny i nie wiedział kim jest domniemana narzeczona? Ta oszustka nie musi pojawić się na ślubie, a wtedy Draco umrze. - On i tak zginie, John - machnęła niedbale ręką, jakby los młodego Malfoy'a był już przesądzony bez względu na wszystko. - Stanął po złej stronie i nawet pieniądze Lucjusza mu nie pomogą. Czarny Pan musiał być wściekły, kiedy chłopak przeżył pojedynek z Greyback'iem. - Dobrze więc - westchnął ciężko jej mąż i dodał na koniec zmęczonym głosem: - Nie powiemy nic Pansy. Musimy czekać. **** |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 06:33 |