Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 03.05.2008 09:09
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadzieją, że ktoś to jeszcze czyta i zrobi mi tę przyjemność w postaci komentarza biggrin.gif
Smacznego!

ROZDZIAŁ III, czyli lekarstwo na smutek

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka dni później

Draco wyszedł ze szpitala już w środowy poranek. Na odchodnym, Pani Pomfrey nie omieszkała jednak kilkakrotnie wspomnieć, jak bardzo mu współczuje, co oczywiście jeszcze bardziej go zirytowało. Odczuł wręcz niepomierną ulgę, kiedy wreszcie mógł wrócić do swojego pokoju w lochach. Pomimo to, nadal był przygnębiony i warczał bez większego powodu na młodszych uczniów, którzy mieli nieszczęście stanąć mu na drodze.
Kilka dni później, zaraz po wyjątkowo nudnych lekcjach, Draco z naburmuszoną miną wszedł do komnaty i usiadł obok Blaise'a. Chłopak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi i kontynuował swą rozmowę z Luc'iem, na temat taktyki w kolejnym meczu quidditcha. Tym razem mieli grać z Puchonami. Powszechnie było wiadomo, iż Dom Węża ma dosyć niskie mniemanie o Puchonach, a jeszcze niższe o ich talencie gry w quidditcha. Co nie oznaczało jednak, iż wcale się nie przygotowywali do starcia z nimi. Wręcz przeciwnie. Mieli zamiar opracować spektakularną taktykę, która zostałaby naturalnie wyolbrzymiona na boisku dzięki Hufflepuffowi.
- Damy sobie radę, jeśli od następnego tygodnia w końcu rozpoczniemy treningi - przekonywał Zabini, kiwając energicznie głową. - Musisz tylko mi zaufać, Luc. Potrafię rozpoznać dobrego gracza widząc go zaledwie raz na boisku. Bywałem z ojcem na meczach, odkąd skończyłem pięć lat. Znam się na rzeczy. - zakończył, wypinając dumnie pierś.
- A rozmawiałeś już ze Snape'm? Z tego co wiem, musi zatwierdzić wybór. No wiesz, sprawdzić, czy chłopak nie ma jakichś zaległości w nauce i takie tam. Ja dokładnie nie wiem, bo nie interesowałem się tym dopóki Flint był kapitanem.
- Dobrze mówisz - do rozmowy wtrącił się niespodziewanie Draco. - Snape musi wystawić opinię o każdym z graczy, zanim zostanie przyjęty do drużyny. A swoją drogą, kogo przyjmujemy? - uniósł lekko brwi w wyrazie zaciekawienia. - Czyżbyście wreszcie mnie posłuchali i wywalili Nortona? Zawsze mówiłem, że ten cymbał potrafi tylko machać kijem, ale nie ma pojęcia co to jest tłuczek.
- No tak - Blaise rzucił nerwowe spojrzenie Luc'owi, gdy tamten już otwierał usta, aby coś powiedzieć. - Nigdy go nie lubiłeś, prawda? Będziesz się cieszył, że już nie musisz grać z nim w jednej drużynie, nie?
- Jasne - przeciągnął sylaby w swój charakterystyczny sposób i wyraźnie się rozchmurzył. - To kogo tam wynaleźliście, Luc?
- Marty'ego Blobersa, ale...
- Jest fantastyczny! - krzyknął z entuzjazmem Zabini, klepiąc kapitana drużyny po plecach z takim zapałem, że skutecznie uniemożliwił mu dokończenie zdania.
Chłopak zgiął się niebezpiecznie, po czym z impetem zleciał z kanapy.
- Masz silną rękę - zauważył Malfoy, unosząc wysoko jasne brwi, kiedy wściekły Luc podnosił się z podłogi. - Ale jesteś pewien, że Marty nadaje się na pałkarza? Przecież to chuderlak! - zadrwił, wykrzywiając usta w pogardliwym grymasie. - Ile on ma lat? Czternaście chociaż?
- Piętnaście - poinformował go sucho Zabini, a potem odwrócił się do drugiego kolegi i dodał: - Luc, spóźnisz się na randkę z Marissą, jeśli natychmiast nie pójdziesz się przebrać.
- Co? - chłopak Mari wydawał się nie tylko zły, ale też kompletnie zbity z tropu przez całą tą sytuację. - A tak, rzeczywiście - mruknął, łapiąc natarczywe spojrzenie bruneta i odmaszerował w stronę dormitorium, obracając się jeszcze tylko raz i rzucając im znad ramienia obrażone spojrzenie.
- No, to kiedy jest trening? - zapytał Draco rozkładając się wygodnie na zielonej kanapie.
Był zadowolony z tego, że mógł porozmawiać normalnie ze swoją paczką i choć na chwilę nie myśleć o tym, co mu się przydarzyło. Nie potrafił nawet wymówić słowa: "wilkołak". Nadal nie przyjmował do wiadomości tego, że stał się jedną z tych krwiożerczych bestii, które w armii Voldemorta służyły jedynie jako maszyny do zabijania. Wilkołak... Odsunął od siebie chmurne myśli i spróbował ponownie skupić się na tym, co mówił mu właśnie Zabini.
- Jeszcze nie ustaliliśmy terminu - wyjaśnił z przepraszającą miną.
- Ale mówiliście coś o następnym tygodniu. - powiedział, mrużąc podejrzliwie swe szare oczy.
- A... tak, faktycznie - Blaise pacnął się teatralnie otwartą dłonią w czoło. - Ale wiesz, to jeszcze nic pewnego. W końcu mecz z Puchonami jest, gdy...yyy... To znaczy… Jeszcze nie tak prędko mamy mecz, nie? Nie myśl o tym na razie. - rzucił w końcu i zamaszystym ruchem podniósł się z kanapy. - Mam coś do załatwienia - zawołał na odchodnym.
Oszołomiony Draco siedział w bezruchu i gapił się z otwartymi ustami na plecy Zabini'ego.
- Pierwszy raz, ktoś inny niż Pansy nie dał mi dojść do słowa - mruknął niewyraźnie sam do siebie.

****

Szkocja, Hogwart - biblioteka, dwa dni później, wieczorem

Po dziwnej rozmowie z Luc'iem i Blaise'm, Draco zaczął się zastanawiać nad tym, kto w szkole wie o jego wilkołactwie. Prawdopodobnie byłoby mu łatwiej się tego dowiedzieć, gdyby zechciał porozmawiać z Dumbledore'm. Niestety, odrzucił propozycję spotkania w gabinecie w dniu, w którym odzyskał przytomność tłumacząc, że nie jest jeszcze gotowy na rozmowę o tym, co się wydarzyło. Stary czarodziej więcej nie nalegał, zapewne czekając, aż chłopak sam będzie chciał mu wszystko wyjaśnić. Można było się domyślić, że Draco nie będzie miał najmniejszego zamiaru udać się kiedykolwiek na obiecaną herbatkę. Po prostu nie chciał rozmawiać o walce z Greyback'iem. Oddałby cały swój majątek (gdyby faktycznie należał teraz do niego) za to, żeby móc o tym zapomnieć, a najlepiej, żeby to nigdy nie miało miejsca. Problem tkwił w tym, że był wilkołakiem i nic nie było w stanie tego zmienić.
Przez pierwsze kilka dni po feralnych zaręczynach, nie potrafił myśleć o niczym innym. Przed oczami ciągle stawała mu twarz tej szlamy Nicks, za której głupotę on ma wątpliwą przyjemność zapłacić. Czuł się oszukany. Co dała mu Jasna Strona? Nic. Cała szkoła wierzyła święcie, że jest nieodrodnym synem swojego ojca, który każdą wolną chwilę spędza na wymyślaniu planu, jak złapać Harry'ego Pottera i dostarczyć go Voldemortowi na srebrnej tacy. Podczas gdy on, dumny potomek najbogatszego czarodziejskiego rodu w Anglii, ukrywał przed światem jedyny dowód swej współpracy z legendarnym Zakonem Feniksa. Dowód, którym były ślady wilkołaczych kłów na jego boku.
Za wszelką cenę chciał się zemścić na Nicks, za to wszystko, co go przez nią spotkało. Ale nie mógł. Próbował już pierwszej nocy, kiedy tylko odzyskał przytomność.

***
Udało mu się wydostać ze Skrzydła Szpitalnego i nawet nie wpaść na Filch'a, który nieustannie patrolował szkolne korytarze. Dotarłszy do drzwi frontowych, czuł prawie smak zwycięstwa. Przejście niezauważonym przez błonia, aż na skraj Zakazanego Lasu, z którego mógłby się aportować, wydawało mu się tak proste, jak wyprowadzenie Weasley'a z równowagi. Kilkoma ruchami różdżką zdjął blokadę nałożoną na drzwi, wyśmiewając w duchu naiwność Dumbledora, który nawet nie zabezpieczał wejścia do szkoły należycie. To tak, jakby wcale nie prowadził zawziętej wojny z Voldemortem. Draco zaczął się nawet zastanawiać, jakim cudem mógł stanąć po stronie, której przywódcą był tak niepoważny człowiek. Nie wspominając już o ich Wybrańcu - Potterze. Prychnął pogardliwie, mieląc w ustach przekleństwo. Jak mógł stanąć po stronie słabszych? Doprawdy, sam siebie nie rozumiał. Jedyną osobą w jego mniemaniu, która jest coś warta w Zakonie, to Snape. Potrząsnął gwałtownie swoją głową, powodując jeszcze większy nieład na swej czuprynie. Trzeba było wspomnieć, iż po tylu przeżyciach oraz spędzeniu dłuższego czasu w Skrzydle Szpitalnym bez szamponu, grzebienia, jak i sporej dawki czarodziejskiego żelu, jego włosy poskręcały mu się w delikatne loki i zaczęły włazić do oczu. Zignorował jednak te wszystkie myśli o nauczycielu i swym wyglądzie, po czym ruszył przed siebie ścieżką wiodącą do lasu. Droga była wyboista i przecinała zygzakiem całą polanę uśpioną w ponurym świetle nocy. Niespodziewanie dla niego samego, ścieżka, którą teraz obrał, skojarzyła mu się z jego niebezpiecznym już życiem. Dokąd zmierzał? Czy to właśnie tam miał się udać? Kim tak naprawdę był?...
Był tchórzem. Wypowiedział te słowa jeszcze raz, tym razem na głos. Ustał i przez chwilę smakował cierpko-gorzką prawdę. Bał się gniewu Lorda. Tak, naprawdę się bał. Co ten szaleniec mógł mu zrobić, skoro nie mając dowodów jego zdrady, wysłał go na pewną śmierć od kłów i pazurów Greyback'a? A co zrobi teraz, kiedy dowie się prawdy? Draco poczuł się nagle bardzo, ale to bardzo stary i słaby. Tak mocno chciał uwolnić się od odpowiedzialności wyboru. Żadna ze stron w tej wojnie nie była warta, aby za nią walczyć. W jednej chwili zapragnął wyjechać, zniknąć, po prostu uwolnić się od tego wszystkiego. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bycie neutralnym w tej wojnie i przeżycie jej, to wzajemnie wykluczające się fakty.
Tymczasem ciągle posuwał się naprzód. Nawet nie zauważył, że ledwo powłóczy nogami, że jakby podświadomie odwleka chwilę, kiedy wreszcie stanie na małej polance nie objętej blokadą antyaportacyjną. Spojrzał na wprost. Już mógł ją zobaczyć. Zostało mu zaledwie kilka kroków. Czekała na niego, można by się pokusić o stwierdzenie, iż go zapraszała.
I wtedy, jak na zawołanie ożyły wspomnienia. Zaledwie kilka miesięcy, a może całe wieki upłynęły od czasu, kiedy zobaczył tu Nicks aportującą się do domu Anny. Tamtej nocy zaczęło się całe te piekło. Po raz pierwszy w swym życiu pomógł szlamie. Na własne oczy był zmuszony się przekonać, że czarodziej czystej krwi może umrzeć jak zwykły mugol, choć zabity przez innego czarodzieja.
Wtedy poznał Tami.
Stanął w miejscu spoglądając pusto na wyraźnie rysującą się polanę. Zawzięcie próbował w sobie podsycić wściekłość i pragnienie zemsty na Ithilinie Nicks. Nie potrafił. W jego myślach wciąż błąkała się Tami i zaklęcie, które uczyniło go Strażnikiem dziewczynki. Mógłby zdradzić. Pettigrew przecież tak właśnie zrobił z rodzicami Pottera. Ale Pettigrew nie był Ślizgonem. Ślizgoni nie zdradzają swoich przyjaciół. Nie wiedział, gdzie jest teraz Tami, ale gdyby powiedział Lordowi o Ithilinie, Mistrz sam wydobyłby od niej tą informacje. Nie potrafił wydać tego dziecka na śmierć. Nie po tym, jak przez jego gorliwość zginęła jej matka. Nie był potworem, jak Voldemort.
Zaklął cicho. Wyglądało na to, że będzie musiał dalej kryć Nicks, ze względu na bezpieczeństwo Tami. Był wściekły. Zacisnął mocno pięści, aż paznokcie wbiły mu się w skórę zostawiając czerwone ślady. Postanowił, że zemści się na Gryfonce w inny sposób. "Skoro nie mogę jej wydać, to zrobię z jej życia piekło" - pomyślał i uśmiechnął się paskudnie, ukazując szereg białych zębów. - "Takie, jakim stało się moje."
Mamrocząc pod nosem klątwy, jakimi potraktuje przeklętą szlamę przy najbliższej okazji, udał się z powrotem do zamku.
***

Wstał, próbując otrząsnąć się po tym wspomnieniu. Nie miał teraz głowy do gnębienia dziewczyny. Zastanawiało go coś zgoła innego. Nie był pewien, czy nie wpada już czasem w paranoję, ale ostatnio zauważył, że niektórzy z jego ślizgońskich znajomych zachowują się wobec niego inaczej. Dziwne...
Luc wydawał się zaskoczony, kiedy Blaise mówił o zmianie pałkarza. Ale to był dopiero początek niespodziewanych sytuacji, jakie zdarzyły mu się odkąd wrócił ze Skrzydła Szpitalnego.
Wczoraj na przykład, przez cały dzień nie mógł nigdzie znaleźć Crabbe'a i Goyle'a. Zupełnie, jakby zapadli się pod ziemię zaraz po opuszczeniu szklarni, gdzie mieli jedyną wspólną z nim lekcję, czyli Zielarstwo. Co prawda Pansy towarzyszyła mu wytrwale przez cały dzień, gdziekolwiek by się nie ruszył i zdawała się być jeszcze bardziej natrętna niż zawsze, ale nie to go martwiło.
Cała drużyna quidditch'a była w jego obecności niespotykanie osowiała. Zabrakło wspólnych żartów z Pottera i jego kompanii, obgadywania nauczycieli i podrywania szkolnych piękności. Jednym słowem, Draco przestał uczestniczyć w jakichkolwiek rzeczach, które dawniej skutecznie pozwalały mu zapomnieć o wojnie i jego życiu podwójnego agenta. Czuł się fatalnie.
Był pewien, że zawdzięcza swoją nową pozycję persony non grata w ślizgońskiej śmietance towarzyskiej, właśnie swej nowej przypadłości. Wszystko układało się w logiczną całość. Ojcowie Zabiniego, Crabbe'a i Goyle'a należeli do Wewnętrznego Kręgu i najwyraźniej byli obecni na jego zaręczynach, choć on sam tego nie pamiętał. W takim razie musieli widzieć jego pojedynek. Zastanawiał się tylko, czy Blaise powiedział chłopakom z drużyny.
Zacisnął dłonie w pięści z bezsilnego gniewu. Och, jak bardzo nienawidził Nicks! Dokonała rzeczy prawie niemożliwej, a mianowicie zniszczyła jego image i pozycję wśród Ślizgonów. Zrozumiał, że kiedy jego ojciec stracił przychylność Czarnego Pana, dla większości swoich kolegów Draco nie był już pożądanym kamratem. Wręcz przeciwnie. Ludzie z jego otoczenia mogli stać się podejrzanymi członkami zdrady Lorda, której się dopuścił. Przebywanie w jego towarzystwie stało się po prostu niebezpieczne.
Został sam. Zupełnie sam.
No, może nie do końca. Tym bardziej zastanawiała go postawa Pansy. Czyżby rodzice niczego jej nie powiedzieli? A może była zbyt głupia, żeby zrozumieć, co się właściwie stało? Bo chyba... nie kochała go na tyle, żeby mimo wszystko chciała za niego wyjść? Nie... to niemożliwe.
Oczywiście nie mogła znać całej prawdy, ani wiedzieć, z kim tak naprawdę Draco się zaręczył. A może w ogóle nic nie wiedziała? W końcu potraktowano ją Oblivatem, a Parkinsonowie nie byli pewni, czy to rzeczywiście nie ich córka była w Malfoy Manor.
Jego życie stało się nagle strasznie skomplikowane. Już tradycyjnie, była temu winna Ithilina Nicks.

****

Szkocja, Hogsmeade - wioska czarodziejów, mroźne sobotnie popołudnie

Ithilinę prawie siłą trzeba było zaciągnąć na zakupy. Nie bardzo była zadowolona, że Parvati i Lavender postawiły sobie za cel rozweselanie jej. Na szczęście wciąż były święcie przekonane, że Iti tęskni za swoją tajemniczą sympatią, którą rzekomo odwiedzała na kontynencie. Miodowłosa łaskawie pozwoliła im w to wierzyć.
Teraz jednak przemierzając z nimi zatłoczone ulice czarodziejskiej wioski i przysłuchując się ich radosnej paplaninie na trywialne tematy, zaczynała żałować, że dała się wmanewrować w tą całą terapię pocieszającą.
"Chyba jednak powinnam im powiedzieć, że Trelawney wywołuje u mnie odruch wymiotny. Na pewno przestałyby się do mnie odzywać i miałabym spokój" - wyrzucała sobie - „Na jakiś czas.” - dodała posępnie.
Musiała włóczyć się z nimi po sklepach z ubraniami, choć znacznie bardziej wolałaby siedzieć w najodleglejszym kącie biblioteki, wkuwając Zaklęcia i Eliksiry. Nauka zawsze była jej sposobem na wszystkie problemy. „Tak jak dla Hermiony” - prychnęła cicho. „Kolejna wspólna rzecz z Szkolną Trójcą.” - dodała nie bez cienia ironii.
Przez całą drogę jej trzpiotowate koleżanki trzymały ją pod ręce i co chwila wpychały do kolejnych sklepików.
- Patrz, patrz Iti! Jaka śliczna apaszka! Będzie ci pasować do bluzki - mówiła entuzjastycznie Lav, podtykając jej pod nos kawałek niebieskiego muślinu.
- Jakiej bluzki? - zdziwiła się, odkładając delikatnie apaszkę z powrotem na półkę.
- Tej, którą za chwilę kupisz - zawołała Parvati, wyłaniając się zza wieszaka z białą bluzką w ręce. - Przymierz!
- Ale.. - Iti chciała zaprotestować, lecz jej koleżanki zgodnie wepchnęły ją do przymierzalni i zasunęły parawan.
- Może w czymś pomóc? - zainteresowała się madame Minion, elegancka właścicielka sklepu.
- Nie, nie. Poradzimy sobie - odparła grzecznie Lav, uśmiechając się promiennie.
Ithilina miała wielką ochotę krzyknąć: "Tak, JA potrzebuję pomocy! Niech pani zabierze ode mnie te dwie rozchichotane wariatki, zanim uduszę się przygnieciona stertą ubrań w ciasnej przebieralni." Miała zresztą słuszny powód, żeby martwić się o własne życie. Dziewczyny lewitowały jej przez szparę nad parawanem coraz to nowe części garderoby tłumacząc, że to lepiej dla niej, jak przymierzy wszystko od razu, bo nie będzie musiała się kilka razy przebierać. Jakoś nie była z tego powodu zachwycona.
Panna Nicks spojrzała na swoje odbicie w lustrze całkiem obojętnie. Ostatnio nie obchodziły ją głębokie cienie pod oczami, których była teraz nieodzowną właścicielką. Związane niedbale włosy, których cienkie kosmyki wymykały się co chwila ze wstążki i wpadały jej do oczu, też już nie działały na nią niepokojąco. Wzruszyła na to wszystko ramionami i obdarzyła zniesmaczonym spojrzeniem stosik fatałaszków u swoich stóp.
- Jak ci idzie? - zainteresowała się zza kotary Parvati. - Chodź! Chcemy zobaczyć jak wyglądasz.
Iti poczuła się osaczona. Postanowiła, że będzie udawać, iż nie słyszała. Może w końcu dadzą jej spokój i znikną gdzieś między półkami, a ona będzie mogła niepostrzeżenie wyślizgnąć się z przebieralni i zwiać.
- Hej, Iti! Pomóc ci z czymś? - odezwała się Lav.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się na myśl, że te pomylone czarownice za chwilę wpadną do jej tymczasowego azylu i znów będą ją zamęczać zakupami. W tej chwili miała jedyną szansę, żeby przed nimi uciec. Musiała spróbować się aportować. Nie wiedziała czy sklep był chroniony jakąś blokadą, ale wizja spędzenia reszty popołudnia z tymi koleżankami zmusiła ją do podjęcia ryzyka. Chwyciła różdżkę w jedną rękę, a torebkę w drugą, skupiając się na obrazie polany na skraju Zakazanego Lasu.
Nie udało się. Albo nie była dostatecznie skoncentrowana, albo w sklepie rzeczywiście istniały jakieś blokady, bo kiedy otworzyła oczy pojawiła się przed ladą, dokładnie na wprost wściekłej właścicielki.
- Chciałaś coś ukraść z mojego sklepu! - wrzasnęła Madame.
- Co? - zdziwiła się Iti. - Wcale nie!
- Jak to nie! - denerwowała się dalej ekspedientka. - Musiałaś się aportować z przymierzalni, skoro pojawiłaś się tutaj, podstępna złodziejko! A ja myślałam, że nie interesują cię moje towary. Ale nie! Ty chciałaś je ukraść.
- To jakaś pomyłka, proszę pani. Ja nigdy...
- Właśnie! - weszła jej w słowo kobieta za ladą. - Wszyscy tak mówią. Ale teraz ci się nie udało. Mam swoje zabezpieczenia. Zaklęcie automatycznie wzywa aurora z miejscowego posterunku. Zaraz tu będzie.
- Nie chciałam pani okraść! - krzyknęła przerażona Iti. - Niech pani zobaczy moją torebkę. Nic w niej nie ma - zaczęła wysypywać zawartość magicznej torebki akurat wtedy, kiedy do sklepu wszedł starszy auror i zapytał:
- Co się dzieje, pani Minion? To złodziejka? - dodał, obrzuciwszy Iti nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Nie - zaprzeczyła szybko podejrzana. - To pomyłka - powtórzyła niemal histeryzując.
- To się jeszcze okaże - odparł filozoficznie stróż prawa, po czym zwrócił się do sprzedawczyni ponownie: - To ona, czy nie?
- Nie! - krzyknęła Iti. - Jestem niewinna.
- Milczeć - warknął mężczyzna. - Nie ciebie pytam.
- Kiedy ja sama nie wiem - westchnęła właścicielka sklepu. - W jej torebce nic nie ma.
- To się jeszcze okaże - przypomniał auror, tym razem o wiele bardziej groźnie.
- O tu jesteś! - jakby sytuacja Ithiliny nie mogła być jeszcze gorsza, właśnie odnalazły ją jej ukochane koleżanki. - Ty tu sobie w najlepsze plotkujesz, a my czekamy pod przebieralnią - oburzyła się Lav.
- O, wspólniczki? - zainteresował się funkcjonariusz miejscowej Komendy Aurorów. - Pewnie to one mają skradzione rzeczy.
- Co? - tym razem Lav i Parvati były zaskoczone.
- Chwileczkę! - zawołała Madame Minion. - Dlaczego w takim razie aportowałaś się z przebieralni? - zapytała młodą czarodziejkę.
- Bo... - Iti przełknęła głośno ślinę, starając się nie patrzeć na towarzyszące jej Gryfonki. - Chciałam się ich pozbyć. Uciec przed nimi - wyjaśniła niezręcznie.
- Przed nami? - obie dziewczyny otworzyły szeroko oczy ze zdziwienia, nawet nie zauważając, że auror zdążył już opróżnić ich torebki.
- Faktycznie, nic nie mają - przyznał niechętnie. - Pani niech mnie nie wzywa na drugi raz do takich błahostek - ofuknął ekspedientkę, która zrobiła urażoną minę, a kiedy wychodził, krzyczała coś na temat karmienia bandy leniwych gburów za pieniądze podatników.
Ithilina nawet nie odczuła ulgi, kiedy wyszedł, gdyż nadąsane koleżanki natychmiast zaatakowały ją wyrzutami:
- Chciałaś się nas pozbyć? Jak mogłaś! To my próbujemy cię pocieszyć, a ty... - żachnęła się Parvati.
- Ale ja nie przepadam za zakupami - stwierdziła bezradnie.
- Nie? - zdziwiła się szczerze Lavender. - Przecież to najlepsze lekarstwo na chandrę, prawda? - zwróciła się do zaskoczonej sprzedawczyni.
- Taaa... - potwierdziła kobieta z pewnym zakłopotaniem.
- Nie dla mnie - wyjaśniła Iti. - Naprawdę dziękuję za troskę, ale chyba lepiej poradzę sobie sama. - To mówiąc posłała im pożegnalny, a zarazem przepraszający uśmiech i ewakuowała się ze sklepu, bowiem zaczęła się obawiać, że miny dziewczyn wyrażają za dużo współczucia, a za mało złości. Istniało więc niebezpieczeństwo, że mimo wszystko nadal będą próbowały grać siostry miłosierdzia. Nim zdążyły choćby mrugnąć, ona była już bezpieczna za rogiem następnej ulicy.
Chciała się od razu aportować, ale wciąż była zdenerwowana wydarzeniami w sklepie z odzieżą i obawiała się, że nie da rady wystarczająco się skupić. Doszła do wniosku, że w takim stanie może jej grozić rozszczepienie się podczas aportacji, więc postanowiła wrócić do szkoły pieszo.
Było mroźno. Na chodniku skrzyły się w bladym świetle słońca grudki poszarzałego śniegu. Iti poprawiła szalik w barwach Gryffindoru, który co chwilę zsuwał jej się z szyi. Szła dziarskim krokiem, chcąc jak najszybciej ogrzać się przy kominku w Pokoju Wspólnym. Mijała po drodze gromady ludzi, którzy gestykulowali żywo podczas rozmowy, albo w milczeniu cieszyli się swoja obecnością. Ona była sama. Zupełnie nieoczekiwanie przypomniała sobie bajkę o dziewczynce z zapałkami.
"Mogłabym zamarznąć w jakimś ciemnym zaułku tej wioski, a i tak nikt by tego nie zauważył. Rodzice nawet by się nie dowiedzieli..." - pomyślała ze smutkiem.
Tuż obok niej przemknął jakiś cień. Wzdrygnęła się i spojrzała z niepokojem w górę. Szare niebo przeciął ciemny kształt ptasiego ciała. Przystanęła i obserwowała lot czarnego kruka, dopóki nie usiadł na pobliskim drzewie. Znów pomyślała o swojej rodzinie. Żałowała, że nie może wysłać im żadnej wiadomości.
"A gdzie jest Twoje stado?" - zapytała w myślach, patrząc jak ptak czyści swoje delikatne pióra. Ogarnęła ją dziwna melancholia, z której otrząsnęła się dopiero gdy weszła na ruchliwszą ulicę, przy której stały sklepiki ze słodyczami i dwa puby.

****

Szkocja, Hogsmeade - gospoda Pod Świńskim Łbem, chwilę później

Ithilina właściwie tylko mijała gospodę Pod Świńskim Łbem, kiedy z wnętrza obskurnego lokalu wytoczył się jakiś bliżej niezidentyfikowany osobnik w stanie znacznie zachwianym. Dziewczyna przeszłaby tamtędy zupełnie obojętnie, gdyby nie zobaczyła znajomej twarzy przy pierwszym stoliku na wprost drzwi.
"To niemożliwe" - pomyślała i niepewnym krokiem weszła do baru.
- Draco? - zapytała, choć tych srebrnoblond włosów nie mogłaby pomylić z nikim innym.
- Spadaj - rzucił jej niechętne spojrzenie znad w połowie opróżnionego kieliszka.
- Na Godryka! Ty pijesz?
- A so? Nie widziałaś niiigdy, hik, pijanego, hik, wilkołaka?! - wykrztusił z wielkim trudem.
- Ciszej! - syknęła. - Nie wiedziałam, że tak to publicznie rozgłaszasz.
- Spadaj - powtórzył z rezygnacją i pochylił głowę nad kieliszkiem.
- To ty powinieneś stąd spadać. Jak cię Snape zobaczy... - ostrzegała.
- A so! Chcesz za... eee... tego, no... tego.... Za kabla chcesz robić?!
- Khm, daj spokój. Chodź, odprowadzę cię do zamku.
- Spadaj. - powtórzył po raz kolejny, próbując bezskutecznie przygładzić kosmyk włosów wpadający do zamglonych od alkoholu oczu.
Zirytował ją. Zmarszczyła gniewnie brwi i oparła się dłońmi o blat stołu, pochylając się nad nim.
- Cholera! Masz zamiar się zapić na śmierć? Jeszcze kieliszek i będziesz nieprzytomny.
- I so? Ja się tego, no... mam prawo upić. Molalne - wybełkotał.
- Że jakie? - aż usiadła z wrażenia. Doszła do wniosku, że musiał opróżnić stojącą na stole butelkę sam, skoro był w takim stanie. A co gorsza, nie zwracał już szczególnie uwagi na brak żelu we włosach. Draco Malfoy bez ulizanej fryzury. Szok obyczajowy.
Chłopak zapatrzył się w jeden punkt, jakby próbował zebrać myśli.
- No te, so to wy sie nim Gryfiaki zawsze tłumaszycie.
- Ach, moralne - domyśliła się, jednak wciąż nic nie było dla niej jasne.
Przez chwilę zapanowała cisza. Słychać było tylko strumień płynu, kiedy chłopak napełniał ponownie kieliszek. Patrzyła na niego z wyrzutem, ale on zdawał się być całkowicie pochłonięty smakowaniem cierpkiego trunku. Pomyślała, że Draco wygląda fatalnie. Dziwne, że dopiero teraz to zauważyła. Co mogło go skłonić do pochłaniania takich ilości Ognistej? Czyżby...
- Przeze mnie tak pijesz? - zapytała z lękiem. I choć dobrze znała odpowiedź, to łudziła się, że nie usłyszy tego z jego ust.
- Tak - warknął wrogo i obdarzył ją spojrzeniem stalowych oczu, od którego poczuła ciarki na plecach. Nagle zapragnęła stąd wyjść. Zostawić Malfoy'a z jego butelką. Mówił prawdę, a prawda zawsze boli. Wzdrygnęła się, kiedy jednym haustem dopił zawartość kieliszka. To tak do niego nie pasowało. Był przecież Malfoy'em. Nie mógł się załamać! Nie mógł się załamać przez nią...
Zacisnęła mocno powieki, bo poczuła, że oczy zaczynają ją szczypać od niechcianych łez.
- Ty tu mi Nicks nie zacznij tego, no, beczeć, bo wiesz so ci powiem? - uciął, wyciągając wskazujący palec w jej stronę. Po chwili namysłu dodał: - A powiem ci! To wszystko twoja zasmarkana wina! - wybełkotał, jak na jego możliwości bardzo wyraźnie.
- Wieeem - wyjąkała. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby mu powiedzieć. Była winna i doskonale zadawała sobie z tego sprawę.
- Nie beczeć miałaś! - zdenerwował się. - Zamknij się zaraz, bo eee... gdzie moja rószczka? - zreflektował się i zaczął szperać po kieszeniach swojego płaszcza przewieszonego przez oparcie krzesła, na którym siedział. Iti wystraszyła się nie na żarty. W jednej chwili starła łzy wierzchem dłoni i spróbowała się uspokoić. - W kieszeni nie ma. Cholera, jeszce mi pewnie rószczkę świsnęłaś idiotko jedna! Ja ci saraz... A jest! Faaafada... eee... - skrzywił się dziecinnie - Jak to szło?
Na szczęście był zbyt pijany, żeby ją przekląć. Rozluźniła się i postanowiła spróbować jeszcze raz wyciągnąć go z tej nieprzyjaznej knajpy.
- Nie mów zaklęcia, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz - pouczyła go. - Lepiej wracaj ze mną do szkoły. Wystarczająco dużo już wypiłeś.
- Krzywdę, to ja tobie srobię, szlamo jedna, ty! - wkurzył się. Jego przyćmione alkoholem oczy wciąż jednak były zdolne do ciskania morderczych spojrzeń, choć pewnie Draco nie byłby zadowolony, że Ithilinę raczej rozbawiły jego próżne wysiłki użycia wobec niej przemocy.
- Fafada keedafla! - wrzasnął dumnie.
Z jego różdżki wyleciał snop iskier, ale Ithilinie nic się nie stało. W ułamek sekundy później coś błysnęło, a chłopak jak długi runął razem z krzesłem do tyłu. Dziewczyna krzyknęła wystraszona, po czym zerwała się ze swojego miejsca i stanęła nad nim.
- Draco! Nic ci nie jest? Poczekaj, pomogę ci wstać - mamrocząc coś pod nosem pozwolił się jej podnieść.
Jednak kiedy Gryfonka chciała wykorzystać okazję i pociągnąć go w stronę wyjścia, zaczął się niespodziewanie silnie opierać, że musiała w końcu pozwolić mu opaść z powrotem na krzesło.
- I so się tak gapisz? Te, no... wilkołacze futro mi chyba nie wytegowało się, nie? No nie...yyy... wyrosło?
- He, he, he... - Iti dopiero teraz zauważyła czym zaskutkowało zaklęcie Ślizgona i zaczęła się dławić ze śmiechu.
- I so rszysz, jak ten, nie przymierzając przerośnięty testral, so?
- Bo, he, he, he... ty..., he, he... - nie mogła opanować chichotu.
- Ja tego cholela, hik, nie sniosę! Mam pszes ciebie ten cały futelkowy prooooblem, a ty jeszcze rszysz se mnie. - pieklił się. - Z Malfoya?! So ty sobie myślisz?! Ja ci tego, no... powiem - stwierdził naraz. - Snaj te moje dobre ślisgońskie serce - jego towarzyszka na tą deklarację wybuchła tylko nową salwą śmiechu. - I co rszysz?! - oburzył się ponownie. - Te, no... o czym to ja ....
- Włosy, Draco - wyjaśniła w końcu, kiedy udało jej się opanować niekontrolowany wybuch wesołości. - Włosy masz fioletowe, he, he, he... - nie wytrzymała i roześmiała się jeszcze raz.
- Sze so?! Moje fłosy? - pisnął. - Moje biedne fłosy? Moje kochane fłoseczki, hik, hik... - ujął kosmyki jaskrawo fioletowych włosów i przytknął je sobie pod nos. Przez moment przyglądał im się zupełnie trzeźwo, a potem na jego twarzy odmalowało się przerażenie.
- Fioeaetofe!!! - wrzasnął rozdzierająco tak, że barman stojący za ladą upuścił czyszczony właśnie kieliszek. - Sapłacisz mi sa to! Gdzie tego, ta... moja rószczka?
- Draco, dosyć - stwierdziła kategorycznie, przesuwając nogą upuszczoną przez Dracona różdżkę w swoim kierunku. Nie chciała, żeby próbował rzucać jeszcze jakiekolwiek zaklęcie w tym stanie. - Chodźmy stąd. No już. Wstawaj, wezmę cię pod ręce. W zamku Pomfrey się tobą zaopiekuje.
- Szadna Pompom... pomcośtam! - wyraźnie miał problemy z ubieraniem myśli w słowa. - Spadaj fkońcu. Ja się nie wychocę nigcie. Sama se wracaj to tego samku piepszonego! So mnie tam szystko obtegowuje, no. Niech se ciebie pomcośtam ogląda.
- Nie zostawię cię tu.
- A ja se nie pójdę. Kieliszeczek jeszcze stoji, hik. Whisky ognista dobra na...eee... jak to szło dalej? Yyyy... na szystko dobla jest!
- Ach, tak! Diffindo!
- So ty zrobiłaś! Whisky niszczyć? Jak to tak moszna? Nic cię ci mugole szasunku do tego... szlachetnego trunku nie byli nauczyli. Wiesz so ci pofiem, Nicks? Szycie mi niszczysz! Piepszone szycie całe partaczy mi się pszes ciebie, no! Tett! - zawołał na barmana. - Choć ino, jak sie ciebie gszecznie proszę, so? Pszynieś nofą buteleszkę!
- Draco, nie pij już. Chodź ze mną do zamku - przekonywała nieugięcie.
- Spadaj.
- Draco, ale...
- Spadaj mófię, hik! - wściekł się. - Szego ty jeszcze chcesz ode mnie, so? Ja cię miałem sa hik... eee... hik, sa pszyjaciółkę cię miałem! A ty so? W piepszonego Pottera się bafić musiałaś! Świat ci się sbawiać zachciało. Ale czemu ja się pytam, kosztem mnie?! Ić w tę całą cholerę! Czy jakoś tak... Niech cię Szarny Pan słapie, hik!
- Draco, ale... ja... i... - znowu ją obwiniał, a ona nie miała nic na swoje usprawiedliwienie. Poczuła się okropnie. Co miała mu wyjaśnić? Jak?
"To jest beznadziejne" - pomyślała.
Poczucie winy zmusiło ją do ukrycia twarzy w dłoniach.
- No i so beczysz znowu? - zauważył. - Mófiłem, że masz nie beczeć. Głupia, jak ten nie przymierzając, but czy Gryfiak jakiś. O, pardon! Pszeciesz ty jesteś Grfyiak, obesrany. Czy jakoś tak... A masz, napij się - zaproponował, przesuwając w jej stronę butelkę z Ognistą. - Snaj moje dobre serce... O czym to ja mófiłem? - zamyślił się nagle.
Ithilina spojrzała sceptycznie na przezroczysty alkohol.
"Podobno tak łatwo jest zapomnieć" - przypomniała sobie. - "A jednak... Raz kozie śmierć."
Machnęła różdżką zupełnie już zrezygnowana, przywołując sobie czysty kieliszek z półki.
Na długi czas zapadła pomiędzy nimi cisza, przerywana tylko odgłosami nalewanej whisky.
Wizja Hogwartu i wściekłego Snape'a odpłynęła gdzieś w nieużywane w tej chwili rejony ich umysłów.
Ale jedna myśl pozostała i uparcie nie chciała opuścić ani jej, ani jego.
- Życie jest do dupy - wygłosiła Ithilina po kilku kolejnych kieliszkach zapomnienia, które pomału obejmowało wszystko, tylko nie to, co najbardziej chciała.
- I to sobie dobsze, Nicks sapamiętaj, a najlepiej zapisz sobie, bo pefnie sapomnisz - odezwał się chłopak. - Otósz, zakonotuj sobie w tej sfojej mósgo...eee... mósgu jakimś, sze ja, Draco Malfoy, najlepszy, najpszystojniejszy, najmądszejszy...
- He, he, he... darowałbyś sobie - roześmiała się.
- Cicho sieć i nie pszerywaj! Ja Draco Malfoy najlepszy, najpszystojniejszy... eee... i co tam dalej było?
- ...
- Nie pij tyle, bo nis nie sostanie! Móf! So tam dalej było?
- He, he, he... najgłupszy, chyba - podsunęła złośliwie.
Kiedy go słuchała nie musiała myśleć, o tym co mu się przez nią stało.
- Ja, Draco Malfoy najpszystojniejszy, najlepszy, najgłupszy... So?! - nie dał się całkowicie nabrać. Najwyraźniej miał dosyć mocną głowę. - Nie było tak! I oddafaj moją whisky, jusz! Dama, szeby z tego, no... eee... jak to szło?
- Że co? Że z gwinta piję, tak? - zdenerwowała się niespodziewanie. Na policzkach wykwitły jej szpecące czerwone plamy. - A nie wolno mi?!
- Wolno. Szlamy damami nie są, he, he... - zaśmiał się głośno.
- Świnia!
- Nie świnia, tylko ten, no, wilkołak - zauważył. Jak widać, jego ironii nie przytępiło nawet półtora butelki Ognistej. - A w ogóle, to o czym to ja mófiłem?
- Eee... coś miałam zapamiętać, ale już nie wiem co, he, he... - jej samej też zrobiło się wesoło. Śmiała się głupkowato, nawet nie wiedząc z czego.
- Co ja to chciałem? Eee...
- Malfoy, whisky się skończyła., a wiesz co? Życie jest do dupy - wtrąciła, jakoś tak żałośnie.
- O to, to! - ucieszył się wyraźnie. Aż przechylił się przez stół i poklepał ją protekcjonalnie po ramieniu. - Dobsze mówisz. Jak na szlamę oczyfiście. Tett! - odwrócił się do tyłu, machając na barmana. - Pszynieś nam jeszcze.
- Malfoy?
- So?
- Przepraszam.
- Sze co?
- No... eee.. pprzepraszam cię, nie?
- Aha.
- Co aha?
- No pszepraszasz mnie, nie?
- I co ty na to?
- To ja na to: "aha".
- I tyle?
- Aha.
- Draco, ja wiem, że yyy... źle zrobiłam i w ogóle nie tak miało być. Ale ja nie chciałam przecież!
- Nie chciałaś, no. Wiem.
- I...?
- I nic.
- Nic? Ale, Draco! Ja rozumiem, że jesteś zły, ale...
- Mogę cię ugryść?
- Że co?! Zwwariowałeś? Nie!
- A to mosze chociasz podrapać?
- Nie!
- Ale dlaczego?
- Bo nie!
- No sgóć się, Nicks. Nie bąć, hik, chamem, hik! Pszeciesz nie ma nafet pełni.
- I co stego! Nie chcę wyglądać jak przejechana traktorem! Ani obżerać się krwistymi stekami! Już ja wiem, co robią z człowieka wilkołacze pazury.
- A co to ten traalaktorl jest, so?
- Nieważne. Nie będzie żadnego traktora, ani steków! - krzyknęła histerycznie.
- A so masz do steków? - zdziwił się. - Dobre są.
- Ale źle wpłyną na moją figurę!
- A to sorry - stropił się. - Ożesz, ty! Saras, saras. Ja to tego, no... cofam! - zarzekał się, po chwili. - I ty chcesz mnie niby srosumieć, so?! Jak ty się nafet podrapać dać nie chcesz. A ja mam taką ochotę...
- Och, Draco! - westchnęła. - Wiesz, że to nie tak było i w ogóle. Ale chciałam o czym innym mówić. Taaaak... ja nie chciałam i w ogóle to nie moja wina jest.
- Ja ci coś pofiem - zdecydował. - Nie chciałaś, ok. Ale i tak futro mam. Więc nie gadaj, tylko postaf kieliszek następny, bo mi się tego... pusto w kieszeniach zrobiło - wyjaśnił z rozbrajającą szczerością.
- O, pani psorka! - zauważył wchodzącą do pomieszczenia Tonks, gdyż siedział przodem do drzwi. W ogóle się nie przejął jej obecnością, a nawet do niej pomachał. Zdecydowanie alkohol odbierał mu większość instynktu samozachowawczego, właściwego podobno jego Domowi. - Napije się pani snami, hik, hik?
Nauczycielka zauważyła ich od razu. Podeszła szybko do ich stolika potrącając nogą jedno krzesło, czym wywołała u obojga uczniów salwę niekontrolowanego śmiechu.
Wyglądała na zaskoczoną jeszcze bardziej, niż Ithilina, kiedy zastała tu Malfoy'a.
- Draco? Iti? Co to ma znaczyć? - zawołała. - Jesteście kompletnie pijani! Pusta butelka? Ile już takich wypiliście?
- Zaaaraz pójdę po nofą, profesor Tonks - zaoferowała się Iti. Jej nie trzeba usprawiedliwiać przekroczoną zawartością alkoholu we krwi. Powszechnie wiadomo, że Gryfonom jakikolwiek rozsądek jest obcy. - Tylko mi to... eee... kręcenie w głowie przeminie.
- Iti, stój! - zatrzymała ją aurorka. - Nigdzie nie idziesz! Wracamy do Hogwartu. Czy wyście doszczętnie zwariowali! - wściekała się. Jej włosy robiły się coraz bardziej jaskrawo czerwone, kiedy mówiła: - Mogą was nawet wyrzucić ze szkoły!
- Aaa - zawołał Malfoy zasłaniając sobie teatralnie oczy - Nie świeć włosami, hik, nie? Nie wyfada tak w tofaszystfie, hik… I nie wyszuciliby pszeciesz Malfoy'a - odparł pewny siebie Ślizgon.
- Nikt się nie dowie. Chyba nie będzie pani kablem, nie? - zauważyła dziewczyna. - I ja nigdzie nie idę. Malfoy wypił dwie butelki, a ja tylko jedną. Co, on ma być znowu lepszy?! - założyła ręce na biodra i spojrzała na Tonks wyczekująco.
- Ja, Draco Malfoy, najpszystojniejszy, najlepszy...
- O nie! Zaczyna się! - jęknęła miodowłosa.
- Idziemy natychmiast - przerwała im. - Bez dyskusji! Silencio! Nawet nie próbujcie sięgać różdżek. Tak... Ja je wezmę. Wam na razie nie będą potrzebne. Dawać łapy i idziemy stąd. Zaraz aportujecie się ze mną do Hogwartu. Żeby dzieci smutki w alkoholu topiły...
Jakoś udało jej się wyprowadzić uczniów z baru na zatłoczoną ulicę. Pociągnęła ich za sobą na bok i starała się skupić mimo zdenerwowania tą niecodzienną sytuacją. Gdy aportowali się na skraj Zakazanego Lasu, Tonks usłyszała kogoś wołającego gdzieś za nią:
- Draco?! Dlaczego już wyszedłeś z baru? I co tu robisz z tą szlamą?
- Wyrażaj się, Pansy! - Ninny odwróciła się gwałtownie, rozpoznając Ślizgonkę. - Wiedziałaś, że Draco siedzi Pod Świńskim Łbem i pije? - spytała podejrzliwie, marszcząc gniewnie brwi.
- Eee... pani profesor - dziewczyna zaczęła się mętnie tłumaczyć. - Nie zauważyłam pani. Ja nic nie wiedziałam, ja musiałam zaraz wyjść i...
- Dobrze, nie tłumacz się - ucięła Tonks. - Wyjaśnisz wszystko profesorowi Snape'owi. Chodź ze mną.
" Niech to szlag!" - pomyślała gniewnie panna Parkinson, wpatrując się w plecy nauczycielki OPCMu. - "Przeklęty Michs, musiał przyjść akurat wtedy, kiedy próbowałam upić Dracona, żeby dowiedzieć się czegoś o naszych zaręczynach. Jeszcze przyplątała się ta cholerna Nicks! I aurorka! Dostaniemy szlaban, jak nic. Snape będzie wściekły."

****

Szkocja, Hogwart - magazyny w podziemiach, wieczór następnego dnia

Pansy wybitnie nie lubiła mieć racji. Od kiedy zaczęła uczęszczać na Wróżbiarstwo, nabrała ponurego przeświadczenia, że coś z nią nie tak. A bynajmniej nie tak, jak by sobie tego chciała. Do tej pory doskonale pamiętała, jak podczas ferii bożonarodzeniowych przepytała wszystkie portrety w domu, czy w jej rodzinie nikt nie miał tego pecha, płynącego z posiadania Wewnętrznego Oka. Wtedy też w jej głowie zrodziło się podejrzenie, że ktoś ją podmienił u Świętego Munga, bowiem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że właśnie ona, Pansy, taki wątpliwy dar posiada. Wprost nie mogła się nacieszyć tą cudowną nowiną. Następne lekcje z Trelawney upłynęły jej w stanie skrajnego zdenerwowania, bowiem obserwując z lękiem demoniczną nauczycielkę, co chwila przeglądała się w kryształowej kuli chcąc sprawdzić, czy jej oczy stały się już tak wyłupiaste, jak ślepia nawiedzonej Nietoperzycy. O mało co nie zdałaby egzaminów końcowych z tego przedmiotu, bowiem z lekcji udało jej się dowiedzieć tylko tyle, że profesorka ma lekkiego zeza w prawym oku. Mimo, że dziewczyna nie rozwijała zgodnie z zaleceniami Trelawney swojego talentu, jak na złość zawsze była w stanie przewidzieć, kiedy spotka ją coś niedobrego. Zupełnie jak wczoraj.
Dostali ten szlaban tak, jak przeczuwała. Jeszcze teraz na wspomnienie miotającego się po lochu Snape'a dostawała gęsiej skórki. Profesor wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować. Dziewczyna doszła do wniosku, że gdyby Dumbledore nie był takim łagodnym, naiwnym starcem i respektował dawne, surowe tradycje szkoły, czyli przeprowadził głosowanie nad wydaleniem Dracona i tej szlamy ze szkoły, to Mistrz Eliksirów nie bacząc na ślizgońską solidarność, pierwszy byłby za ich usunięciem.
Na szczęście dyrektor pozostał nieszkodliwy i skończyło się na pogadance umoralniającej, której ona sama także musiała wysłuchać. Gdy spróbowała się sprzeciwić, tłumacząc, że przecież nie zrobiła nic złego i zostawiła Dracona jeszcze zupełnie trzeźwego, Snape zagroził, że w ramach szlabanu wyśle ją do Zakazanego Lasu na bliższe poznanie z potomstwem Aragoga. To cóż pozostało jej zrobić? Skapitulowała. W rezultacie, w ciągu pół godzinnego monologu dyrektora, została tylko pięć razy zmuszona do poczęstowania się mugolskim przysmakiem starego świra. Mistrz Eliksirów obserwował ją tak natrętnie, kiedy brała do ust kolejne cukierki, że zaczęła przypuszczać, iż to część jej kary za nieodpowiedzialne nakłonienie Dracona do zbadania zawartości prawie dwóch butelek Ognistej Whisky Ogdena.
Biorąc pod uwagę osobowość, tudzież rozliczne talenty profesora Snape'a, rozwinięte do perfekcji w szeregach Śmierciożerców, nie trudno się domyślić, że na cytrynowym koszmarze w gabinecie Dumbledora się nie skończyło. Obecnie Pansy spędzała miło niedzielny wieczór w towarzystwie podejrzanych okazów tak mugolskiej, jak i magicznej cieniolubnej fauny. Czyli mówiąc bez ogródek, zajmowała się ręcznym usuwaniem pleśni, pajęczyn i śliskich odchodów magicznych ślimaków - rumfli, które dodatkowo musiała łapać dla swego opiekuna, a wszystko to pod czujnym okiem Filch'a. Omal się nie rozpłakała na widok tego obrazu nędzy i rozpaczy. Cały magazyn pełen był najprzeróżniejszych rupieci, wśród których kolekcja mugolskich nocników poprzedniego dyrektora - Dippeta, była najmniej ekscentrycznym okazem. Zaczęła żałować, że Mistrz Eliksirów oddelegował ją do woźnego, gdyż jak stwierdził, nie chciał narażać swojego cennego laboratorium na zniszczenie ze strony jej nieodpowiedzialnych rąk. Pansy doszła do wniosku, że jeszcze nie zapomniał jak w czwartej klasie podczas szlabanu wysadziła w powietrze kociołek wraz ze stołem. Była wtedy całkowicie pochłonięta rozmyślaniem nad tym, w którą z posiadanych przez nią sukienek wieczorowych powinna się ubrać na Bal Bożonarodzeniowy, że wrzuciła do swojego eliksiru całą ważkę, zamiast jednej jej nóżki. Jakkolwiek głównie dzięki Longbottomowi, Snape miał dużą odporność psychiczną na tego typu przypadki, to jednak nie był przygotowany, że uczennica wysadzi w powietrze także jego płaszcz ze smoczej skóry, przewieszony nieopatrznie przez poręcz stojącego nieopodal krzesła. Od tamtego feralnego dnia laboratorium zostało dla Pansy zamknięte, a kontrolę nad jej szlabanami przejął definitywnie zgryźliwy Filch.
Czyszcząc zakurzone sprzęty zastanawiała się, jak przebiega szlaban pozostałej dwójki winowajców. Wciąż była wściekła na Michsa i jego idiotyczny pomysł sprawdzania jej postępów w pracy, akurat wtedy, kiedy miała dobrą okazję do wyciągnięcia czegoś ze swojego chłopaka. Zmarnowała przez niego swoją szansę. A o drugiej mogła na razie tylko pomarzyć. Nie było jej łatwo szpiegować. Malfoy nigdy tak naprawdę z nią nie rozmawiał, ograniczając się raczej do uprzejmego udawania słuchania jej paplaniny w chwilach swojego najlepszego humoru. Kiedy był wściekły, najlepiej było schodzić mu z drogi. W takich wypadkach potrafił ją bezlitośnie wyrzucić ze swojego pokoju, albo uraczyć wiązanką przykrych epitetów. Pansy była jednak odporna na jego humory. Wiedziała, że została przeznaczona na jego żonę, dlatego wcześnie nauczyła się znosić takie traktowanie, odbijając je sobie gdzie indziej. Umiała bowiem doskonale o siebie zadbać. Malfoy'owie opływali w luksusy, więc dla Dracona nie miały większego znaczenia pieniądze wydawane na prezenty dla niej. Ślizgonka nigdy nie mogłaby go zmusić do przeproszenia za jego nieprzyjemne zachowanie, ale za to potrafiła odpowiednio mu zasugerować, co chciałaby dostać w prezencie.
Właściwie była zadowolona, że każde z nich dostało swoją karę osobno. Dzięki takiemu obrotowi sprawy miała doskonałą możliwość, by zastanowić się nad swoim postępowaniem wobec narzeczonego. Michs nie dał jej wyraźnych instrukcji. Powtórzył tylko słowa Czarnego Pana o tym, że musi poznać nazwisko tamtej dziewczyny - metody właściwie się nie liczyły. W tej kwestii Mistrz pozostawił jej wolną rękę, tylko, że ona akurat nie miała pomysłu jak podejść Dracona. Oczywiście wierzyła w jego niewinność, ale miała nadzieję, że intrygantka kręci się gdzieś w pobliżu niego. Postanowiła, że nie opuści go ani na krok. Będzie obecna przy każdej jego rozmowie, choćby miała ukraść Potterowi pelerynę niewidkę. Tak, wiedziała o niej. Nie była przecież taką idiotką, za jaką ją wszyscy mieli. Draco nigdy jej nie powiedział, co zobaczył na Wieży Astronomicznej, ale przeczytała kiedyś jego list zaadresowany do ojca. Kazał jej odnieść go do Sowiarni i wysłać, ale widać nie opanował jeszcze wtedy Zaklęcia Przylepca w odpowiednim stopniu, gdyż koperta była nie doklejona. Pansy nie mogła się oprzeć pokusie, kiedy trzymała delikatny pergamin w dłoniach, obserwowana jedynie przez nieszkodliwe sowy. Była ciekawa, czy napisał coś o niej. Chciała przekonać się, czy wywarła na nim odpowiednie wrażenie. Matka wyczuliła ją przecież na to, jaką wagę będą miały w przyszłości jej kontakty z Draconem. Prawda niestety okrutnie ją rozczarowała. W liście nie było o niej ani słowa. Była wtedy bardzo rozżalona i nie mogła zrozumieć, jak ten chłopiec, który przecież wiedział, że ma kiedyś zostać jej mężem, mógł napisać do ojca tylko o Potterze. Informacja o pelerynie niewidce nie wydała jej się wtedy istotna, więc zapomniała o tym na bardzo długo, ale teraz postanowiła wykorzystać swoją wiedzę.
Tak, peleryna niezmiernie ułatwiłaby zadanie, które powierzył jej Czarny Pan. Mogłaby do woli podsłuchiwać nie tylko Dracona, ale i innych uczniów, a może raczej uczennice.
Pansy była wielokrotnie posądzana przez swoich kolegów ze Slytherinu o brak ślizgońskich cech. Jednak gdyby ktokolwiek z nich zobaczył ją w tej chwili, przestałby mieć wątpliwości, dlaczego Tiara umieściła ją w Slytherinie. Na ustach dziewczyny wykwitł przebiegły uśmieszek, a palce zacisnęła drapieżnie na sztylu mopa, którym myła podłogę.
"Peleryna Pottera bardzo mi się przyda. Czemu więc nie miałabym sobie jej pożyczyć?" - pomyślała.

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 16.06.2024 09:09