Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 07.05.2008 22:08
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do...

Anglia, mieszkanie na Pokątnej w Londynie, poniedziałkowy poranek

Budzik zapiszczał przeciągle:" Wstawaj leniuchu! Czas iść do twojej ukochanej pracy!", po czym z klapki w bocznej ściance zegara wysunął się zaczarowany pluszowy młotek i walnął śpiącego Rega w rozczochraną czuprynę. Młody Irlandczyk zawył przeciągle w odpowiedzi na gwałtowne powitanie nowego dnia i podniósł głowę ze stołu, który tej nocy służył mu za poduszkę.
- Wstawaj! Wstawaj! - darł się budzik. - Próba obudzenia z użyciem młotka zostanie powtórzona za dziesięć sekund.
- Cholera! - zaklął nieszczęsny właściciel specjalistycznego sprzętu, rzekomo chroniącego przed spóźnieniem się do pracy. Wycelował w niego różdżkę, która szczęśliwie leżała obok na podłodze. - Finite - wysapał, a magiczny zegar skończył odliczanie i z niejaką urazą schował w swym wnętrzu wyszukane narzędzie tortur.
Reg rozejrzał się nieprzytomnie po kuchni. Okropnie chciało mu się spać. Jego wzrok padł na stół, przy którym zasnął.
"No tak. Raporty, dokumenty, zeznania... Jednym słowem wszystko, co udało się wygrzebać na temat sprawy Smithsonów. Tylko co dalej?" - zastanawiał się ziewając głośno.
Niechętnie podniósł się z twardego krzesła i udał do łazienki. Pod zimnym prysznicem zdołał się trochę oprzytomnieć. Dokonawszy dokładnie porannych ablucji, wrócił z powrotem do kuchni, żeby zaparzyć sobie kawę. Zapalił ogień zaklęciem i nastawił czajnik. Usiadł bez życia przy zawalonym stosem dokumentów stole. Ta kawalerka, którą przydzieliło mu Ministerstwo na czas współpracy z miejscowym Biurem Aurorów, była naprawdę nieduża. W jego sypialni nie zmieściło się nawet małe biurko, więc tony makulatury, jaką musiał wypełniać dla nowego szefa, zalegały masowo kiwający się stół w kuchni. Miało to tylko jedną dobrą stronę, a mianowicie Reg nawet od niechcenia przeglądał je przy każdej sposobności.
Oczywiście nie udało mu się znaleźć żadnego śladu, który zostałby przeoczony podczas pierwszego śledztwa. W jego głowie uparcie kołatało się wrażenie sprzed tygodnia, kiedy poczuł nikły ślad postaportacyjny w jednym z korytarzy w domku Smithsonów. Dotychczas nie miał okazji zweryfikować dokładniej swoich odczuć. Przez cały czas musiał analizować raporty i ponownie przesłuchiwać domniemanych świadków zdarzenia. Właściwie zaczął współczuć mieszkańcom ulicy Mimbulus Mimbletonia, których przepytywano na ten sam temat, już któryś raz z rzędu. Niczego się nie dowiedział. Sąsiedzi zawsze byli jednomyślni w odpowiedzi. Nikt nic nie wiedział, a w ogóle to większości z nich nie było wtedy w domu. Typowe... Reg zdawał sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach społeczeństwo było zastraszone i bardziej bało się zemsty Sami - Wiecie- Kogo, niż pociągnięcia do odpowiedzialności przez Ministerstwo za fałszywe zeznania. Zresztą, tu, w Anglii, funkcjonariusze prawa ostatnio w ogóle sobie nie radzili. Dowson zdążył się już o tym przekonać.
Rozmyślania w towarzystwie przypalonego tosta, którego zrobił sobie podczas zaparzania kawy, przerwał mu dzwonek do drzwi. Chłopak zerwał się z krzesła z niezwykłą prędkością, jakby obawiał się, że Voldemort zechciał wpaść do niego na poranną kawę. Pobiegł do wąskiego przedpokoju i wyjąwszy przed siebie różdżkę, zawołał:
- Kto tam?
- Wpuszczaj, Reggie! - odpowiedział mu przybysz. Jego głos był lekko schrypnięty i auror od razu rozpoznał tożsamość tego człowieka. - To ja, Peter. Chyba nie będziesz pytał o hasło? Wiesz, że tylko ja mam odwagę mówić do ciebie: Reggie.
- Owszem, będę - młody Czujący zadecydował stanowczo.
Za drzwiami rozległ się radosny chichot.
- Cholerny służbista! - gość powiedział to raczej z rozbawieniem, niźli ze złością.
- To nie było hasło - odparł chłodno Reg. Mimo to, uśmiechnął się do siebie.
- Pizza - Dowson natychmiast otworzył drzwi, stając twarzą w twarz ze swoim kolegą po fachu, Peterem Clark'iem.
- Nareszcie - westchnął dawny Koordynator Grupy Uderzeniowej i natychmiast władował się do kuchni, nie czekając nawet na zaproszenie. - To gdzie ta pizza? - rozparł się na krześle, nieopatrznie strącając łokciem kilka papierów ze stołu. Reg posłał mu mordercze spojrzenie i zabrał się do zbierania dokumentów z podłogi. - No, skoro domagałeś się ode mnie takiego hasła, to zrobiłem się głodny.
- Pizza na śniadanie? - zdziwił się obecny lokator ministerialnej kawalerki.
- Taa… śniadanie. Może dla ciebie. Dla mnie to by była kolacja. Miałem całonocny dyżur w terenie i wyobraź sobie, coś takiego, jak przerwa na posiłek, nie istnieje dla tego dupka, Barrowa.
- Hej, Peter! Ponosi cię. To nasz zwierzchnik, szef i w ogóle...
- Aha, sranie w banie. Mam to gdzieś - przerwał mu jego gość. - Wiesz dobrze, co o nim myślę. Facet ma jakiegoś fioła na punkcie tej sprawy.
- Mówisz tak, jakbyś sam się w nią nie angażował, a przecież byłeś dowódcą, wiesz jak to jest - przypomniał mu.
- Nie, ja to co innego - upierał się Peter. - Jak człowiek się naprawdę angażuje, to...
- To co?
Clark zagryzł wargi, a potem zaczął mówić tak cicho, że Reginald musiał przysunąć sobie krzesło bliżej niego, żeby coś usłyszeć.
- Tej nocy, kiedy miałem patrol, a Barrow krążył jak harpia wokół domku Smithsonów, wstąpiłem sobie do miejscowego pubu...
- Peter! Na służbie?!
- Cicho siedź i nie przerywaj, jak ci człowiek mówi coś ważnego - zirytował się. - Poza tym, wszedłem tylko na piwo kremowe.
- Jasne! - prychnął z dezaprobatą.
- Reggie, zamkniesz się czy nie?!
- Ok, ok. I nie mów do mnie Reggie!
- No więc słuchaj, Reggie - kontynuował z niewinną miną. - Byłem w pubie. Piłem, nieważne co. Najważniejsze z kim. Była tam taka jedna młoda dziewczyna, bardzo ładna tak w ogóle - Reg posłał mu spojrzenie, dokładnie opisujące to, co myślał na temat podrywania podchmielonych panienek podczas aurorskiej służby. Powstrzymał się jednak przed uszczypliwym komentarzem. - No, ale to cię przecież nie interesuje - uśmiechnął się kpiąco Peter.
Potem jednak kontynuował:
- Rozmawialiśmy trochę i okazało się, że ona mieszka w pobliżu Smithsonów. Powiedziała mi, że krążą pogłoski, jakoby ktoś jeszcze oprócz Śmierciożerców i Anny Smithson przybył tego dnia do domu.
- I tylko tyle? - Dowson był zawiedziony. Wstał nawet od stołu i zajął się robieniem koledze kawy. Uznał, że dobrze mu to zrobi. Może Clark otrzeźwieje po pracowitej nocy i zorientuje się, że powinien smacznie chrapać w swoim łóżku, zamiast zawracać mu głowę takimi bzdurami.
- Hej, no i co? Nic nie powiesz? - Peter wydawał się zaskoczony jego brakiem reakcji. - Właśnie z tego powodu przylazłem tu prosto do ciebie.
- To może trzeba było pofatygować się do Willa, bo wiesz, mnie takie rzeczy nie interesują - odparł.
Jego gość nadal wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
- To bezpodstawne pogłoski, przecież wiesz. Barrow mówił, że były już wielokrotnie sprawdzane.
- Barrow to, Barrow tamto... - mruknął niechętnie brunet. - Słuchaj, czy ty nic nie rozumiesz? - zdenerwował się. - Musimy sami to sprawdzić. Po cywilnemu pogadać z ludźmi, tak jak ja. Może ktoś coś widział.
- Działanie na własną rękę?! - Reg aż złapał się za głowę. - Co ty sobie wyobrażasz, Peter? Oddelegują nas do domu z wilczym biletem za taką robotę, a i tak nic nie osiągniemy.
- Chyba faktycznie pójdę do Kenta - powiedział urażonym głosem jego kolega. - Tylko, że Czujący bardziej by mi się przydał.
Czujący... Dowson zamyślił się nad czymś przez moment.
"A jeśli jednak to, co czułem, to był ślad postaportacyjny? Może ta dziewczyna mówiła prawdę? Może znaleźliby się jacyś świadkowie, którzy widzieli całe zdarzenie? Albo... może któryś ze Śmierciożerców zamiast do niewykrywalnej siedziby Sami - Wiecie - Kogo, udał się do domu, albo gdziekolwiek indziej i pozostawił ślad postaportacyjny. To mogłaby być dla nas wielka szansa."
- Zaczekaj! - zawołał za kolegą, który już łapał za klamkę. - Sprawdzimy to, ale najpierw pójdziesz ze mną do domu Smithsonów.
- Dlaczego? - zdziwił się. - Nie lepiej od razu zacząć w barze?
- Przecież rano i tak nikogo nie będzie, a poza tym...
- Będzie barman, idioto - wyjaśnił dobrodusznie Peter.
- Mam coś do sprawdzenia jeszcze w domu - ciągnął niewzruszenie. - To ważne.
- Niech będzie - oczy Clarka zabłyszczały z podniecenia. - Chodźmy w końcu.
- A nie jesteś w ogóle zmęczony? - zapytał Dowson.
- Mam Eliksir Wzmacniający - brunet wyjął zza pazuchy kurtki szklaną fiolkę i wyszczerzył się do młodszego Irlandczyka. - Dzisiaj ta parszywa sprawa drgnie, zobaczysz - zapewnił go jeszcze.

****

Anglia, ruiny przy ulicy Mimbulus Mimbletonia, godzinę później

W opuszczonym domu panowała niczym niezmącona cisza. W jednym z korytarzy, stał oparty o ścianę brązowowłosy młody mężczyzna i nerwowym ruchem dłoni, poprawiał wciąż zjeżdżające mu na czubek nosa okulary. Denerwował się. Już od dobrych trzech kwadransów próbował rozwiązać zagadkę śladu postaportacyjnego, podczas gdy Peter warował przed domem, ukryty za jakimiś krzakami.
Teraz był już pewien, że to, co udało mu się uchwycić pierwszego dnia pracy, nie było tylko złudnym wrażeniem. Rzucił kilka zaklęć pomocniczych, które pozwoliły mu zobaczyć migotanie powietrza. Dzięki temu, że był Czującym, mógł dostrzec te pozostałości po używaniu magii, wykorzystywanej do przemieszczania się przez czarodziejów.
Zawsze był dumny z tych zdolności. Czucie było szóstym zmysłem, dawało mu jakąś przewagę nad innymi czarodziejami. Zawsze wiedział, gdzie każda z otaczających go osób się udaje. Wykorzystywał swoje umiejętności będąc jeszcze dzieckiem, gdy starsi bracia nie chcieli się z nim bawić i próbowali od niego uciec. Właściwie to zawsze uciekali. Był przecież tylko małym głupkiem, który wiecznie domagał się odrobiny uwagi od innych. Ale cóż, bracia nie wiedzieli, że zadzierali z niewłaściwą osobą. Dopóki nie poszedł do szkoły, gdzie zauważono jego niezwykłe zdolności, kochane rodzeństwo nie potrafiło zrozumieć, dlaczego matka zawsze wie, kiedy chcą iść do baru na Ognistą, albo na randkę, zamiast do kolegi się pouczyć. O mało go nie udusili, gdy wreszcie do nich dotarło, że to sprawka małego, upierdliwego Reggie'go.
Tym razem nie miał tyle szczęścia. Ślad był już stary i ledwo wyczuwalny, a w dodatku wyglądało na to, że osoba, która się stąd aportowała, wylądowała w miejscu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie silnej strefy antydeportacyjnej. To była z jednej strony dobra wiadomość. Można było uznać, że zostawił go jakiś uciekający Śmierciożerca, który deportował się blisko siedziby Voldemorta.
Dlatego też Reg denerwował się jeszcze bardziej. Wiedział, że prawdopodobnie znajduje się o krok od rozwiązania jednego z najważniejszych problemów wojny. Liczył na to, że uda mu się ustalić, gdzie znajduje się Straszny Dwór.
Spróbował się uspokoić. Usiadł na popękanej podłodze i zaczął głęboko oddychać. Wokół panowała cisza. Mieli jeszcze czas do rutynowego obchodu Barrowa. Peter miał go ostrzec wysyłając patronusa z wiadomością, w razie gdyby szef pojawił się wcześniej niż zwykle. Na razie wszystko było w porządku. Rozluźnił się, podciągając pod brodę kolana. Przypominał sobie po kolei wszystkie zaklęcia, które miały wspomagać jego naturalny dar. Poznał je w Dublinie, na specjalnym szkoleniu dla Czujących. Był najlepszy na roku. Nie mógł teraz się poddać.
Postanowił spróbować jeszcze raz. Wstał i podszedł pewnym krokiem do migoczącej delikatnie mgiełki. Wszedł w nią, a złoty blask stał się intensywniejszy. Mógł teraz rozróżnić wirujące plamki, które zdawały się go opływać w sennym, niekończącym się tańcu. Kochał to uczucie. Wpatrując się w nie, doznawał jakiegoś nadzwyczajnego uczucia spokoju. Jego ruchy stawały się płynne i pełne gracji. Powoli uniósł dłoń z różdżką. Sprawiło mu to niejaką trudność, zupełnie jakby pole magiczne, które go otaczało, było płynną substancją, hamującą jego ruchy. Nie zdenerwował się jednak. Doświadczał podobnych przeżyć już kilka razy. Wiedział, że potrafi rzucić poprawnie to zaklęcie.
- Invisima me!
Złote plamki błysnęły, jakby chciały go oślepić. Jego szósty zmysł uczynił go jednak na to odpornym. Patrzył z szeroko otwartymi oczami na obraz, który zaczął rysować się przed nim. Był wciąż zamglony, ale nie mógł przedstawiać niczego innego, jak leśnej polany. Reg'owi zdawało się nawet, że ujrzał w oddali zarysy jakiejś warownej budowli, nim zaklęcie przestało działać, a wizja rozpłynęła się.
Zrobił krok w tył i opuścił pole magiczne. Z uśmiechem na ustach poleciał zawiadomić o swoim sukcesie Petera. Był pewien, ze odnalazł kryjówkę Toma Riddle'a.


Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, popołudnie tego samego dnia

Albus Dumbledore czekał w gabinecie na swojego najbardziej skomplikowanego ucznia. Uśmiechnął się do siebie na myśl, w jaki sposób udało mu się nakłonić chłopaka do tej rozmowy. Tak, chyba pierwszy raz odkąd nauczał, zdarzyło mu się zaprosić ucznia na herbatę w ramach szlabanu. Cóż, wyjątkowe sytuacje, wymagają podjęcia wyjątkowych środków. Był zmuszony uciec się do drobnego podstępu, jeżeli chciał w ogóle porozmawiać z tym dumnym dzieckiem, jakim był Draco.
Rozległo się pukanie do drzwi i ledwo dyrektor zdołał zawołać: "Proszę", do komnaty wkroczył pewnym krokiem młody Malfoy. Stary czarodziej zamyślił się na chwilę. Chłopak przypominał w tej chwili ojca bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
"To tylko uprzedzenie" - pomyślał jeszcze i przywitał młodzieńca:
- Witaj, Draco.
Chłopak skinął władczo głową, po czym usiadł bez zaproszenia na krześle.
- Słucham, panie dyrektorze. Dlaczego mam odbywać mój szlaban w tym miejscu? - spytał podejrzliwie. - Bo przecież powiedział pan, że nie wyrzuci mnie ze szkoły. - Draco bardzo chciał, żeby to ostatnie zdanie nie brzmiało pytająco, ale nic nie mógł poradzić na to, że się denerwował. Co prawda znał Dumbledora i nie spodziewał się, że mógłby być niesłowny, tylko, że teraz Hogwart znaczył dla niego więcej niż dotychczas. Tylko tu mógł czuć się bezpiecznie. Zacisnął mocniej wargi. Musiał się opanować. Nie mógł pokazać temu starcowi, jak bardzo obchodzi go to wszystko.
- Nie, oczywiście, że nie. Wszystko ci wyjaśnię - zapewnił Dumbledore z wesołymi ognikami w oczach. - Herbatki? - zapytał jeszcze. Draco przecząco pokręcił głową.
Przez chwilę dyrektor obserwował swojego gościa, a potem kontynuował:
- Nie traktuj naszej rozmowy w kategoriach kary, Draco - poprosił. - Chcę tylko...
- Rozmowy? - przerwał mu chłodno młody arystokrata. Zaraz jednak zreflektował się, że jego reakcja jest zbyt gwałtowna. - Czy tylko dlatego tu jestem? - zapytał oficjalnym, uprzejmym już tonem.
- W zasadzie tak - uśmiechnął się ciepło. - Pozwolisz więc, że przybliżę ci jej istotę.
- A gdybym się nie zgodził? - zapytał szybko Ślizgon. - Przecież dobrze pan wie, dyrektorze, że nie chcę rozmawiać o tym, co się stało. Nie jestem Gryfonem, żebym lubił opowiadać o sobie wszystkim dookoła - zauważył cierpko.
- Nie, nie jesteś - przyznał Albus. - Rozumiem, że nie chcesz wspominać o swoich zaręczynach, ale...
- Przepraszam bardzo - Draco znów stanowczo, aczkolwiek grzecznie postanowił przerwać. - W takim razie, dlaczego chce pan o to spytać? O czym innym mielibyśmy dyskutować, jak nie o moim wilkołactwie? Co chce mi pan powiedzieć? Jak dojść do Wrzeszczącej Chaty w czasie pełni, tak?! - zdenerwował się. Spokojna i życzliwa twarz rozmówcy tylko potęgowała w nim to uczucie. Uśmiechnął się zimno i ciągnął dalej: - Tak, nie musi mi pan tego mówić. Wiem o wszystkim od Petigrewa. Wiem, jak unieruchomić bijącą wierzbę. Wiem, gdzie jest wejście do podziemnego tunelu. Wiem także, że jestem zagrożeniem dla uczniów, więc jak pan widzi, nie potrzebuje pan przeprowadzać ze mną tej rozmowy. Na pewno ma pan wiele innych zajęć związanych z ochroną mugoli - podsunął złośliwie. - Nie będę więc zabierał cennego czasu.
Podniósł się z krzesła i ruszył do wyjścia. Pozostał opanowany, choć miał ochotę wyć ze złości. Na dodatek, nie udało mu się nawet zetrzeć tego wyrozumiałego uśmiechu z twarzy przywódcy Zakonu Feniksa.
- Mylisz się, Draco - powiedział spokojnie Dumbledore.
Malfoy nie okazał w żaden sposób, że usłyszał jego słowa. Z pozornie nie zachwianym spokojem parł naprzód, w kierunku drzwi, za którymi rozciągał się Hogwart bez denerwującego, przenikliwego spojrzenia niebieskich oczu czarodzieja.
- Nie lituję się nad tobą.
Draco zatrzymał się. Dyrektor go przejrzał. Zobaczył za fasadą arogancji jego słabość. Malfoy nie chciał litości, ponieważ podkreślała ona jego nieporadność w tej sytuacji. Nie chciał, żeby ktokolwiek nim gardził, dlatego nikt nie mógł mu pomóc. Nie odwrócił się. Nie potrafiłby spojrzeć znów w te intensywnie niebieskie źrenice.
- Podziwiam cię - powiedział Albus. - Jesteś dobrym chłopcem, Draco. Musiałeś chronić pannę Nicks i Tamirelle.
Ślizgon syknął i odwrócił się na pięcie. W jego oczach płonęła furia, choć uśmiechał się krzywo, kiedy mówił:
- Nie chciałem tego. Chyba pomylił mnie pan z Potterem, jeśli pan tak sądził. Nie wiedziałem, że jestem do niego aż tak podobny - prychnął.
Dumbledore roześmiał się krótko.
- Raczej przypominasz mi profesora Snape'a. On także dokonuje najwspanialszych aktów poświęcenia właśnie wtedy, kiedy tego nie chce - wyjaśnił już zupełnie poważnym głosem.
- Dziękuję - odparł chłodno chłopak, jednocześnie postanawiając pominąć milczeniem poprzednie uwagi czarodzieja. Po prostu nie wiedział, co mógłby mu odpowiedzieć. - Czy mogę już wyjść? Proszę wybaczyć, ale mam jeszcze trochę zajęć dzisiejszego dnia.
- Jeszcze tylko jedno, Draco - powiedział spokojnie właściciel okrągłego gabinetu, unosząc do góry wskazujący palec. - Porozmawiaj z Remusem Lupinem. Jako Ślizgon powinieneś wiedzieć, że najlepsze są informacje z pierwszej ręki.
- Wydaje mi się, że wiem już wszystko, co trzeba - odparł z przekonaniem. - Profesor Lupin nie powie mi nic nowego.
- Ależ powie, mój drogi chłopcze - zaprzeczył dobrotliwie Albus, a ciepłe błyski w jego oczach, prawie doprowadziły Dracona do utraty panowania nad sobą. - Powie ci, że nie musisz się bać.
- Bać? - zdziwił się Malfoy. - Niczego się nie boję - zapewnił hardo.
- Nie musisz się bać, że nie będzie z tobą jelenia, ani psa. Masz przyjaciół. Musisz tylko im zaufać.
To zabolało. Zabolało tak bardzo, bo było prawdą. Ślizgon zagryzł blade wargi jeszcze mocniej i poczuł, że musi się stąd wydostać jak najszybciej. Nie był pewien, czy dyrektor sonduje mu umysł, czy co gorsza, ma na twarzy wypisane wszystkie emocje, ale instynktownie wiedział, że musi zaprzeczyć, że kiedy boli, to trzeba uciekać.
Zmierzył starego maga zimnym, nieprzyjaznym wzrokiem i zacisnął dłoń na klamce.
- Jestem Malfoyem - przypomniał. - My nie potrzebujemy przyjaciół.
Zdziwił się bardzo, kiedy na twarzy Dumbledora zagościł smutek.
- Nie jesteś podobny do ojca, Draco - odpowiedział. - I tak... Możesz już iść.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.05.2024 18:15