Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 28.05.2008 22:09
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie

Kiedy Draco odrabiał swój szlaban w gabinecie dyrektora, Ithilina spacerowała po szkolnych błoniach szczęśliwa, że zamienianie kubków na powrót w szare myszki ma już za sobą. Do tej pory przechodziły ją ciarki na wspomnienie nienaturalnie wysokiego głosu profesor McGonagall, aż wibrującego z oburzenia, kiedy udzielała jej ostrej reprymendy za alkoholową przygodę Pod Świńskim Łbem.
Śnieg już prawie stopniał, a mróz zelżał, więc dziewczyna nie mogła się oprzeć przed wyjściem na spacer. Miała już dość zakurzonej biblioteki, w której spędzała większość czasu, przygotowując się do OWTM (Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych). Uczyła się zawzięcie, starając się nie myśleć o tym, że ostatniego dnia szkoły czeka ją nie tylko specjalny test z Eliksirów, ale przede wszystkim... ślub z Draconem. To była tak przerażająca wizja, że za wszelką cenę próbowała wypchnąć ją poza obrzeża swojej świadomości.
"Będzie dobrze." - powtarzała sobie bez przekonania. - "Rozmawiałam przecież z Dumbledorem. Powiedział, że istnieje sposób, aby ominąć tą przysięgę. Teraz muszę skupić się na Eliksirach i Zielarstwie."
Była tak zatopiona we własnych myślach, że nie słyszała, jak ktoś ją nawołuje od dłuższego czasu:
- Iti! Ithilina, zaczekaj!
Odwróciła się gwałtownie, rozpoznając w wysokiej, szczupłej postaci, Harry'ego.
- Cześć - przywitała się i uśmiechnęła z zakłopotaniem.
Unikała chłopaka jak ognia, odkąd zobaczył ją w lesie, podczas polowania na centaura. Wiedziała, że będzie chciał by mu wszystko wyjaśniła, a ona przecież wciąż nie była na to gotowa. No i nie wszystko mogła mu powiedzieć. Po co więc miałaby mówić cokolwiek?
- Wołam cię już dobry kwadrans. Czyżby ci uszy przymarzły? Czy raczej bujasz swoim zwyczajem w obłokach, co? - zapytał przyjaźnie.
- Chyba jedno i drugie - odparła, owijając się szczelniej szalikiem.
Może i temperatura skoczyła w okolice zera, ale wiatr nadal wiał nieprzyjemnie.
- To może wrócimy razem do szkoły? - zaproponował. - Chyba błąkasz się tak już jakiś czas, bo wyglądasz na zmarzniętą.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko. - Nie jest mi zimno. Tu jest w porządku. Lubię zimę.
- Taaa... Powiedz lepiej, że znów się chowasz przed całym światem – zauważył uszczypliwie.
Nie odpowiedziała, tylko szła dalej przed siebie, ignorując jego obecność.
- Iti! - zatrzymał ją, chwytając za łokieć. - Chcę ci pomóc.
- Nie trzeba - spojrzała na niego niechętnym wzrokiem i Harry upewnił się, że ostatnio naprawdę go unikała.
Ciągle nie miała czasu. Wszystkie popołudnia spędzała na nauce w swoim dormitorium wychodząc tylko na zajęcia ze Snape'm, a on przecież musiał z nią porozmawiać.
Westchnął. Przypomniał sobie, jak się czuł po śmierci Syriusza. Co prawda Iti nie straciła nikogo bliskiego, ale Harry podejrzewał, że zaręczyny z Malfoy'em też by go przeraziły. Nie wspominając już o Śmierciożercach...
- W porządku - powiedział polubownie. - Czy mogę w takim razie potowarzyszyć ci w zamarzaniu?
- Jasne - nie udało jej się nie uśmiechnąć. Obiecała sobie, że będzie dla niego miła, jeżeli tylko nie będzie poruszał zakazanego tematu.
Skierowali swe kroki w stronę jeziora. Gryfon potrącał stopami małe kamyki, które znaczyły wąską ścieżkę, biegnącą naokoło podwodnej siedziby wielkiej kałamarnicy. Idąca obok niego koleżanka nuciła coś półgłosem. Harry ze zdziwieniem rozpoznał piosenkę, którą śpiewała z Anną w Noc Duchów. Miodowłosa wydawała się być całkowicie skupiona na melodii i słowach, jakby z trudem je sobie przypominając. Potter pomyślał, że pewnie śpiewa je po raz pierwszy od tamtego czasu.
Zamyślił się. Nigdy nie rozumiał, jak Ithilinie udało się w tak krótkim czasie zaprzyjaźnić ze Ślizgonką i dlaczego Anna była dla niej taka ważna. Musiała być, skoro Gryfonka tak ciężko zniosła jej stratę, no i od tamtego czasu nie zbliżyła się tak bardzo już do nikogo.
"Chyba, że do Malfoya" - szepnął złośliwy głosik w jego głowie. Harry próbował go zignorować, ale ta myśl uparcie do niego wracała. Widział przecież co się stało w lesie. Iti nie chciała zostawić Ślizgona samego.
"Jest Gryfonką" - tłumaczył sobie. - "Nigdy nie zostawiłaby człowieka w potrzebie. Nawet jeśli to synalek Śmierciojada." Westchnął ponownie i włożył ręce w kieszenie. Jakoś nie miał ochoty analizować pobudek Dracona. Dlaczego Malfoy nie wydał Iti? Musiał być po ich stronie. Ale czy to możliwe? Miałby stawić opór Voldemortowi i swojemu ojcu? Harry jakoś nie mógł w to uwierzyć. Może nie chciał przyznać nawet przed sobą, że jest do blondwłosego arystokraty zbyt uprzedzony, by teraz po sześciu latach znajomości, zmieniać o nim swoje zdanie.
- Harry, widzisz? - ciszę przedarł niespokojny głos jego towarzyszki. - Tam coś jest, w tych krzakach - wskazała ręką na gęste zarośla, otaczające nagimi ramionami północny brzeg jeziora.
- To na skraju strefy antydeportacyjnej - powiedział cicho, bardziej do siebie, niż do niej. - Może ktoś potrzebuje pomocy... - przyspieszył kroku i ruszył w tamtym kierunku. - Chodźmy! - zawołał przez ramię.
Dziewczyna wyjęła różdżkę i pospieszyła za nim. Też pomyślała, że w krzakach może być ktoś ranny, kto deportował się tutaj, aby się schronić. Ona sama przecież tak właśnie postąpiła po ucieczce z Malfoy Manor. Ucieczce... Nadal nie wiedziała, kto jej wtedy pomógł opuścić obskurne lochy Lucjusza. W pierwszej chwili była pewna, że to Draconowi udało się jakoś wysłać do niej skrzata. Później, kiedy dowiedziała się co się z nim działo, gdy ona leżała w piwnicy, zrozumiała, że pomoc nadeszła z innej strony. Tylko z której? Pokręciła w milczeniu głową. Nie, nie miała teraz czasu na roztrząsanie po raz kolejny tej sprawy.
Harry już przedzierał się przez zagajnik suchych gałęzi, którymi wściekle targał wiatr.
- Uważaj! - zawołała za nim, rozchylając konary, żeby utorować sobie drogę. W miarę zbliżania się do ostępów, dało się słyszeć słabe popiskiwanie, które z każdym ich krokiem wzmagało się na sile, po czym raptownie ucichło.
Zobaczyła, że chłopak zatrzymał się i klęknął. - I co? - zapytała. - Czy to ktoś ranny?
Potter nie odpowiedział, wstał i zaczął przedzierać się z powrotem w jej stronę, z jakąś wyjątkowo głupią miną. Kiedy wreszcie stanął obok niej, mogła zobaczyć co ukrywa pod swoją peleryną.
- Harry Potterze, naprawdę jesteś bohaterem! - roześmiała się, chowając różdżkę do kieszeni. - Uratowałeś kotka!

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Gryfonów, kilka dni później

Dopóki Harry nie zobaczył, jak Hermiona udziela rad Ithilinie na temat żywienia jej małego, czarnego kotka, nie zdawał sobie sprawy z tego, czego dokonał. Dopiero wtedy zrozumiał, że ten futerkowy zwierzak sprawił, iż Iti opuściła swoją twierdzę w dormitorium. Zaczęła częściej pojawiać się we Wspólnym, gdzie jej nowy pupilek wzbudzał ogromne zainteresowanie. Tak się jakoś złożyło, że rodzice większości uczniów ich Domu, okazali się ludźmi praktycznymi, przez co ich dzieciaki zabrały ze sobą do szkoły głównie sowy. W sypialniach Gryfonów znalazło się też kilka ropuch, ale co ciekawe, jedynym wąsatym przedstawicielem Domu Lwa był jeszcze do niedawna tylko Krzywołap. Nie ma się więc co dziwić, że pierwszego wieczoru, kiedy miodowłosa Gryfonka wniosła na rękach małego Dropsa, pierwszo- i drugoroczni natychmiast się nim zainteresowali. Prawdopodobnie najmłodsi słyszeli już, że na lekcjach Opieki, Hagrid preferuje zwierzęta o znacznie dłuższych pazurach, więc zwyczajny kot mógł stanowić dla nich miłą odmianę. Drops stał się ich ulubieńcem, co automatycznie zaskutkowało zwiększeniem ilości kontaktów towarzyskich jego opiekunki.
Harry uśmiechał się, kiedy patrzył na Iti, bawiącą się ze zwierzakiem i małą Madison. Starsza Gryfonka transmutowała zgniecione kulki pergaminu w kolorowe kłębki włóczki, które na przemian z młodszą koleżanką rzucały chętnemu do zabawy kociakowi. Tak, to była najlepsza rzecz, jaką mógł dla niej uczynić. Przypomniał sobie, jak namawiał dziewczynę, żeby to ona przygarnęła Dropsa. Tłumaczył, że on ma już Hedwigę, więc byłoby to niezgodne z regulaminem szkoły, gdyby wniósł do Hogwartu jeszcze jedno zwierzę. Zostawić malucha też nie mogli. Na tym zimnie, bez czyjejś pomocy, długo by nie pociągnął. Poza tym, Harry zażartował, że wychowają go po gryfońsku i będą od małego szczuć na panią Noris, co odciągnie ją od deptania im po piętach podczas nocnych wypadów. Ten ostatni argument zdawał się wyjątkowo do niej przemawiać, bo wzięła futrzaka od niego i schowała pod własną pelerynę. Zaraz też, ledwo rzuciwszy na niego okiem ochrzciła go Dropsem, wyjaśniając, że nigdy nie widziała kota o tak intensywnie żółtych oczach.
- Chyba pomału wychodzi z dołka, co? - zauważył Ron, zajmując miejsce obok bruneta, rozłożonego wygodnie na bordowej kanapie.
- Kto? - zapytał bezmyślnie Harry, udając, że wlepia wzrok w podręcznik, a nie w jasnowłosą dziewczynę, próbującą wyplątać się z kolorowych sznurków.
Najwyraźniej mu nie wyszło, bo Ron wcale nie zrażony, ciągnął dalej:
- Daj spokój, stary. Przecież wiesz, o kim mówię. Ithilina wygląda ostatnio dużo lepiej i wreszcie zaczęła zachowywać się normalnie. Chyba już nie musisz się o nią martwić.
- Aha - przytaknął lakonicznie. Nie bardzo był pewien, do czego jego przyjaciel zmierza.
Rudzielec rzucił mu zaciekawione spojrzenie, a potem zapatrzył się gdzieś w przestrzeń i powiedział:
- Właściwie zastanawiam się tylko, dlaczego aż tak się o nią martwiłeś.
- Już o tym rozmawialiśmy - wyjaśnił ze znużeniem Harry. - Lubię ją i już.
- No tak... - mruknął niechętnie najmłodszy z braci Weasley.
Potter nagle się zdenerwował. Spojrzał na piegowatego chłopaka ze złością i zapytał ostro:
- O co ci chodzi, Ron?! Co wy wszyscy do niej macie? Ty, Hermiona, Ginny... Przecież Iti nic wam nie zrobiła.
- Nie, nie zrobiła - jego przyjaciel poczerwieniał na twarzy, kiedy mówił dalej: - Słuchaj, Harry! Zerwałeś z moją siostrą, chociaż wiesz, jak bardzo Ginny cię kocha. Tłumaczyłeś się, że nie chcesz jej narażać na niebezpieczeństwo. Ok, wspaniale! - rudzielec zaczął krzyczeć. - Szlachetny z ciebie facet! Ale dlaczego, ja się pytam, oglądasz się teraz za tą blondynką?! Czyżby ona nie była zagrożona, co?! W czym ona jest lepsza od mojej siostry?!
Przyjaźniła się z tą Ślizgonką, a teraz z Malfoyem!
- To moja sprawa! - wrzasnął Harry, wstając gwałtownie z kanapy i posyłając Ronowi wściekłe spojrzenie.
Dopiero wtedy zauważył, że w komnacie panuje nienaturalna cisza. Rozejrzał się wokoło. Chyba trochę przesadzili z tymi krzykami. Wszyscy w pokoju gapili się na nich z rozdziawionymi ustami. Chłopak poczuł, że policzki zaczynają go piec i zobaczył, że twarz Weasleya także oblewa się purpurowym rumieńcem.
Ithilina wstała bez słowa i wzięła Dropsa na ręce. Podeszła do nich. Miała wyjątkowo bladą twarz i ściągnięte gniewnie brwi.
- Dziękuję, Ronaldzie - syknęła. - Nie przyjaźnię się z Malfoyem. I masz rację, nie dorastam twojej siostrze do pięt - dodała jeszcze, nim odwróciła się i opuściła niegościnne progi wieży, przechodząc przez dziurę za portretem.
Ron stał oszołomiony w miejscu, o ile to możliwe, czerwieniejąc się jeszcze bardziej. Tymczasem pozostali uczniowie już zaczynali szeptać między sobą, najprawdopodobniej niezbyt przychylnie komentując życie uczuciowe Harry'ego Pottera.
- Chyba też powinienem ci podziękować - powiedział ze złością chłopak, wychodząc za Iti na korytarz.
Udało mu się ją dogonić dopiero piętro niżej i to głównie dlatego, że zdecydowała się usiąść na schodach wypuszczając Dropsa z rąk, żeby mógł się pobawić z panią Noris. Pobawić... Taa... W praktyce zabawa wyglądała mniej więcej tak, że czarny kociak gonił z uporem godnym maniaka burą pupilkę Filch'a, a za każdym razem, kiedy udało mu się podejść wystarczająco blisko, wczepiał się pazurkami w jej wyliniały ogon. Cóż, ani woźny, ani stara kocica nie byli zachwyceni. Wiadomo jednak przecież, że młodość ma swoje przywileje.
Gryfon usiadł na kamiennym stopniu obok koleżanki.
- Dlaczego to powiedziałaś? - spytał.
- Co? - nie odwróciła do niego twarzy udając, że nie wie o co mu chodzi.
- Dlaczego uważasz, że nie dorastasz Ginny do pięt?
Spojrzała na niego niechętnie, a w jej oczach zobaczył jakiś dziwny żal.
- Nie zrozumiałbyś - odparła.
Jak miałaby mu powiedzieć, że była inna niż oni wszyscy? Czy byłaby w stanie wyjaśnić mu, że przez przypadek zabiła niewinnego człowieka, a inny przez nią stał się wilkołakiem? Nie, oczywiście, że nie. Przecież Harry był taki niewinny. Nie potrafił nawet rzucić Cruciatusa na Bellatrix, mimo, że ta kobieta zabiła jego ojca chrzestnego. Pewnie uznałby ją za potwora, bo jej Avada Kedavra gładko przeszła przez gardło.
- To mi wyjaśnij - nalegał.
- Ty też tak myślisz, prawda? - zapytała, zmieniając temat.
- Jak? - zdziwił się.
- Jak Ron - zmarszczyła gniewnie brwi. - Też uważasz, że przyjaźnienie się ze Ślizgonami jest złe - stwierdziła.
- Nie - zaprzeczył szybko. - Oni... - nie wiedział co mógłby powiedzieć na swoją obronę. - Sama wiesz, że większość z nich jest po ciemnej stronie.
Prychnęła, a potem wstała i otrzepawszy z kurzu szkolny mundurek powiedziała:
- Nie przyjaźnię się z Malfoyem - powtórzyła. - Już nie - dodała z naciskiem.
Potem, jakby nigdy nic zeszła po schodach, nawołując po drodze swojego Dropsa.

****

Szkocja, Hogwart - loch nr 13, wieczór następnego dnia

Ithilina miała wszystkiego dosyć. Nie mogła się uspokoić po tym, co usłyszała od Rona, a później jeszcze od Harry'ego. Była wściekła. Przygniatało ją poczucie winy za każdym razem, kiedy patrzyła na kogoś z rodziny Weasleyów. Tylko strach przed Azkabanem nie pozwalał jej wykrzyczeć im w oczy całej prawdy o sobie i jej przyjaźniach ze Ślizgonami. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze problem ze śmiertelnie obrażonym jaśnie panem Draco Malfoyem! Była zła. Najchętniej rzuciłaby to wszystko i uciekła jak najszybciej do domu. Gdyby tylko Voldemort i Zaklęcie Fideliusa nie stali jej na przeszkodzie, nie wahałaby się ani chwili.
Mieszała zawzięcie szarawą maź w swoim kociołku, jakby chciała wyładować na Eliksirze swoje negatywne emocje. Nawet badania nie chciały ruszyć się do przodu. Zupełnie wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Była wściekła. Do tego stopnia zmęczyły ją wyrzuty sumienia, że postanowiła olać to wszystko.
"A jakże!" - myślała, z prawdziwą furią siekając niewinne odwłoki wodnych pająków. - "Mam gdzieś Malfoya i jego dąsy. Przecież nie chciałam, żeby się pojedynkował z Greybackiem. To nie ja kazałam mu to zrobić, tylko Lord. Nie prosiłam się o pomoc! Mógł mnie nie bronić, nie przychodzić w nocy, kiedy krzyczałam..."
Posiekane przez nią ingrediencje nie nadawały się już do użycia. Łzy czarownicy mogłyby wejść w interakcję z przyrządzanym specyfikiem.
- Tak... A za chwilę będę myśleć, że to wina Percy'ego, że wlazł mi pod różdżkę - szepnęła do siebie, wycierając oczy rękawem szaty.
- Chce pani stracić wzrok, panno Nicks? – usłyszała chłodny głos za swymi plecami.
Iti odwróciła się natychmiast i zobaczyła profesora Snape'a wyłaniającego się ze swego gabinetu, do którego wejście znajdowało się na tyłach lochu.
- Radziłbym na drugi raz nie użalać się nad sobą tak głośno, bo może pani odpokutować swoje winy szybciej, niż zdąży pani choćby pomyśleć Azkaban - dodał, posyłając jej karcące spojrzenie.
Spurpurowiała i zbyła uwagę profesora milczeniem.
"Dobrze, że nie powiedział nic o marnowaniu składników" - pomyślała.
- Ach, i niech pani dobrze zapamięta, żeby gdzie indziej wylewać swoje żale - powiedział w tej samej chwili, zaglądając jej przez ramię i długim bladym palcem wskazując bezużyteczne już pajęcze odwłoki.
- Oooczywiście - wyjąkała.
Nauczyciel usiadł za jednym ze stołów stojących pod ścianą i w milczeniu obserwował jej pracę.
- Pospiesz się! - rzucił po chwili. - Nie będę czekał wiecznie.
- Tak jest - przytaknęła, zastanawiając się czego może od niej jeszcze chcieć Mistrz Eliksirów.
"Może ma jakieś nowe informacje na temat badań Czarnego Pana?" - zastanawiała się. - "Albo chce mnie za coś zbesztać, ponownie." – dodała cierpko.
Dokończyła warzenie tak szybko, jak tylko mogła, a potem w błyskawicznym tempie posprzątała po sobie cały bałagan. Jeszcze tylko umyła ręce i już mogła usiąść na twardym, niewygodnym krześle na wprost profesora.
- Przejdę od razu do konkretów, bo i tak zmarnowałem przez ciebie wystarczająco dużo czasu - zaczął. - Dyrektor doszedł do wniosku, że stałaś się teraz bardziej zagrożona, więc po pierwsze, nie wolno ci samodzielnie opuszczać Hogwartu, ani odwiedzać Tamirelle, a po drugie, obarczył mnie obowiązkiem nauczenia ciebie Oklumencji - Severus wyraźnie się skrzywił. - Ostrzegam, że jeśli okażesz się nieposłuszna i leniwa, jak Potter, to czeka cię pewna śmierć, bo dyrektor jest zbyt zajęty uczeniem swojego Złotego Chłopca, a ja takich cech tolerować nie będę. Zrozumiałaś?
- Tak, sir - powiedziała, a jej oczy wypełnił strach.
Oklumencja... Słyszała już o tym. Kiedy popatrzyła w czarne oczy czarodzieja, nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że już za chwilę on wejdzie w jej umysł i będzie patrzył wraz z nią na śmierć Anny. Zobaczy jak ona, siedemnastoletnia uczennica rzuca, jakby nigdy nic Avadę na Aurora! Co wtedy pomyśli? Może będzie widział to wszystko i dojdzie do wniosku, że ona chciała zabić Percy'ego, że to nie był wypadek?
"Bo przecież tak właśnie jest, prawda?" - pomyślała. - "Niewybaczalne może rzucić tylko ktoś, kto naprawdę chce wyrządzić krzywdę."
Nie, nie... Miała z tym skończyć. Przecież to i tak niczego nie zmieni.
- Słyszałaś choć słowo z tego, co do ciebie mówiłem? - od niewesołych myśli odciągnął ją ostry głos Snape'a.
- Nie. Przepraszam, profesorze - przyznała ze skruchą i spuściła wzrok.
- Twoja strata - warknął. - Zaczynamy. Spójrz na mnie dziewczyno i staraj się mnie odepchnąć. Uchwyć się jakiegoś neutralnego wspomnienia, które każdy może zobaczyć i wypchnij mnie z umysłu - wyjaśnił. – Aha, i nie licz na sukces. Będzie dobrze, jeśli nie wylądujesz na podłodze.
Skinęła głową, wyrażając swoją gotowość. Marzyła tylko o jednym, żeby to się jak najszybciej skończyło.
- Legilimens! - zawołał niespodziewanie, patrząc jej w oczy i kierując na nią swoją różdżkę.
Zaczęło się. Świat przez ułamek sekundy wirował jej przed oczami, a potem wnętrze lochu numer trzynaście rozmazało się i zniknęło. Pozostała jedynie ciemność oczu Severusa. Poczuła, że mrok otula ją jak ciepła kołdra, że zapada się w nim. Było lepiej niż myślała. Ciepło, bezpiecznie, cudownie...
W następnej chwili szarpnęła nią silna fala bólu. Jej usta ułożyły się do krzyku, ale nie usłyszała własnego głosu. Coś rozsadzało jej głowę! Poczuła się tak, jakby pękła na milion kawałków. Ciemność wokół niej zafalowała i przybrała postać czegoś na kształt kamiennego muru. Uderzyła w niego i wrzasnęła raz jeszcze. Tym razem słyszała swój krzyk. Na chwilę w polu jej widzenia znów pojawił się loch. Zdawało jej się nawet, że widzi bladą twarz Snape'a, która oddala się i oddala. Potem poczuła kolejną falę bólu, płynącego tym razem od pleców, zupełnie, jakby ponownie w coś uderzyła.
Wtedy powróciła ciemność, zupełnie inna od poprzedniej i nie czuła już nic.
- Cholera, Nicks! - zaklął Mistrz Eliksirów, natychmiast podbiegając do nieprzytomnej uczennicy leżącej na posadzce. - Enervate!
Nie zadziałało. Dziewczyna nadal leżała bezwładnie na podłodze, a z ust ciekła jej strużka krwi.
Mężczyzna zaklął jeszcze gorzej, po czym zerwał się na równe nogi i pobiegł do swojego gabinetu. Tam wrzucił garść proszku Fiuu i wsadził głowę w płomienie.
- Dyrektorze! - zawołał, odciągając Dumbledora zza biurka, przy którym ślęczył nad jakimiś dokumentami, potrzebnymi Zakonowi. - Niech pan tu natychmiast przyjdzie.
Albus błyskawicznie wstał i ledwo Severus zdążył się odsunąć, robiąc mu miejsce w kominku, pojawił się obok niego.
- Co się stało, Severusie? - zapytał bardzo poważnym głosem.
- Nicks - wyjaśnił jedynie Snape, prowadząc go do sąsiedniego pomieszczenia.
Chwilę później srebrnobrody czarodziej pochylał się nad Ithiliną.
- Wytłumaczysz mi wszystko później. Musimy ją zabrać do Poppy. Obawiam się, że będziemy musieli sprowadzić Uzdrowiciela z Munga.
Młodszy mężczyzna pobladł jeszcze bardziej, po czym bez słowa wziął ostrożnie Gryfonkę na ręce i poszedł za swym zwierzchnikiem do Skrzydła Szpitalnego.
- Co się stało? - spytał ponownie Dumbledore, kiedy szli szybko korytarzami w górę.
- Użyłem Legilimencji, a dziewczyna miała mnie odepchnąć, jednak nie mogłem wejść w jej umysł. Zamiast tego, to ona wdarła się do moich myśli. Wiesz, że ja zawsze utrzymuję mury ochronne wokół moich wspomnień, więc Nicks zderzyła się z nimi i wylądowała nieprzytomna na posadzce. Ale jak to się mogło stać? - zdziwił się. - Przecież taka reakcja następuje tylko wtedy, kiedy ofiara Legilimencji ma atrefakt.
- I to bardzo silny - wtrącił dyrektor. - Wygląda na to, że panna Nicks taki posiada. To moja wina, Severusie - zwrócił się ze smutkiem do Mistrza Eliksirów. - Mogłem się tego spodziewać.
- Veritaserum w Malfoy Manor nie zadziałało - domyślił się nauczyciel.
- Tak - potwierdził przywódca Zakonu Feniksa. - Musimy dowiedzieć się co to jest, i ile ta rzecz potrafi Severusie. Artefakt może ocalić jej życie, ale...
- Jeśli Czarny Pan zechciałby ją przesłuchać, nie przeżyłaby zderzenia z jego murami obronnymi. Tak, wiem - dokończył Mistrz Eliksirów z ponurą miną.

****

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, tego samego dnia

W Biurze Aurorów, pomimo późnej pory, wciąż paliły się światła. Arctus Barrow krążył po swoim gabinecie jak sęp, co chwila wbijając wzrok w magiczny zegar, wskazujący aktualne miejsce przebywania jego pomocników. Wszyscy trzej Irlandczycy byli jeszcze w domu Smithsonów. Arctus niecierpliwił się tak bardzo, bo dziś wreszcie udało im się ściągnąć z Walii Czującego, który potrafił rozpoznać, wskazane mu przez Dowsona miejsce. Arctus nadal był zaskoczony tym, że Reginaldowi udało się wyczuć ślad postaportacyjny. Niechętnie musiał przyznać, że młody Auror dobrze się spisał. No i przyznał się do swojego odkrycia. Co jednak nie zmieniało faktu, że on i ten strugający ważniaka Clark, złamali regulamin działając na własną rękę.
"Obyś naprawdę coś odkrył Młody" - pomyślał. - "Bo jak nie, to odeślę was do Irlandii z wilczym biletem. Żadna jednostka aurorska w Europie nie przyjmie was do służby."
Wskazówki z głuchym dzwonieniem przesunęły się na: "Droga do pracy" po to, by po kilku sekundach przeskoczyć na: "Ministerstwo Magii".
Arctus zamarł przed drzwiami, wpatrując się w nie wygłodniałym wzrokiem. Już za chwilę, teraz... Był tak blisko rozwiązania tej sprawy. Dowson podejrzewał, że miejsce, które zobaczył to siedziba Sami-Wiecie-Kogo. Barrow już widział siebie na pierwszych stronach gazet, pod nagłówkiem: "Grupa Aurorów zdobyła twierdzę Lorda dzięki współrzędnym podanym przez Arctusa Barrowa, Szefa Biura Aurorów w Wielkiej Brytanii". Awans, tak... właśnie. Był pewien, że nie tylko przestaną mu podrzucać niedouczonych stażystów, ale zostanie głównodowodzącym całego Biura. Był tego pewien. W końcu dzięki niemu wygrają tą wojnę.
Usłyszał kroki swoich ludzi na schodach. Cofnął się spod drzwi i usiadł za biurkiem, przybrawszy obojętną minę. Weszli.
Od razu zauważył, że mieli niewyraźne miny. Poczuł, jak zalewa go fala furii. Miał być Szefem Biura Aurorów, do cholery!
- Proszę zdawać raport – rzucił oschle. - Nie ty, Dowson - uciszył go machnięciem ręki. - Mów, Mayers - zwrócił się do angielskiego Czującego.
Mężczyzna zawahał się, a potem zaczerpnął głęboko powietrza do płuc, jakby miał zaraz skoczyć do wody i pozostać w niej przez co najmniej cztery minuty, aż wreszcie powiedział:
- Zbadałem ślad, sir. Dowson miał rację. Był zamek, las, jezioro… Wszystko się zgadzało.
- Chyba jednak nie, skoro macie takie miny - warknął wściekle ich szef. - Mów, co to za miejsce?
- To Hogwart, panie Barrows - powiedział wyraźnie. - Ktokolwiek był wtedy w domu Smithsonów, aportował się stamtąd do Hogwartu.
Przez chwilę Arctus wyglądał, jakby stracił zdolność rozumienia słów w ojczystym języku. Siedział za biurkiem jak kamienna figura, wpatrując się pustym wzrokiem w twarze swoich ludzi. Zupełnie jakby jego mózg nie był w stanie zaakceptować, że zamiast odnalezienia kryjówki Voldemorta, podetkano mu trop do jedynej magicznej szkoły w Anglii. Hogwart... Jak to możliwe?
- A stary Dumbledore pewnie nawet nie wie, że kryje tego zbrodniarza - powiedział nagle, z błyskiem fanatyzmu w oczach.
Wiedział! Zawsze wiedział. Może jednak nie stracił szansy na ten awans. W końcu właśnie jemu uda się wsadzić do Azkabanu tego zdrajcę, na którego dementorzy czekają już od tylu lat.
"Drugi raz się nie wywiniesz, Severusie Snape" - pomyślał mściwie.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 21.09.2024 17:04