Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 08.07.2008 00:24
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno nie było na forum. Wklejam następną część zaraz po przeczytaniu Twojego posta biggrin.gif

ROZDZIAŁ V, czyli demony przeszłości

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, następnego dnia

Pansy uparła się, że pójdzie z Draco do Madame Pomfrey po lekarstwo na jego bliznę. Malfoy zdecydował, że nie chce mieć najmniejszego śladu po tym pojedynku, chociaż dobrze wiedział, że z pamiątką wilkołaczych kłów będzie żył do końca swych dni.
Szli pustymi korytarzami. Ślizgon miał naburmuszoną minę, bo jego dziewczyna przez cały czas zabawiała go infantylną konwersacją.
- Już niedługo mecz z Puchonami, prawda? - szczebiotała irytującym, piskliwym głosem. - Och, myślisz, że powinnam założyć tą srebrną pelerynę? Bo wiesz, że ja, Trish i Mari przygotowujemy dla was magiczny transparent z hasłem dopingującym i koniecznie muszę być dobrze widoczna.
- Yhy - mruknął zdawkowo, z nudów licząc kamienne kostki na podłodze. Wolał się zajmować czymkolwiek, byle jej nie słuchać.
- To wspaniale! - zawołała entuzjastycznie. - Wiedziałam, że poprzesz mój pomysł.
"Gdybym powiedziała, że chcę się przespać z Wieprzelejem, też byś się zgodził" - wściekała się w myślach. - "Nawet nie zauważyłbyś różnicy."
Była co najmniej wkurzona, z powodu jego braku zainteresowania. Jednak z drugiej strony odpowiadało jej jego zachowanie. Musiała przecież uśpić jego czujność. Zerknęła na niego z cielęcym uśmiechem na twarzy. Jej oczy pozostały jednak skupione. Wydawał się odprężony.
"Cóż... Czas trochę go sprowokować."
- A wiesz, że już za cztery miesiące nasz ślub? - zaśmiała się perliście. - Chyba powinnam popędzić szwaczki z tą suknią. Kiedy ostatnim razem wysłałam im sowę, pisały, że mają dopiero skończony gorset. Wyobrażasz to sobie?! - krzyknęła ze zgrozą, wyrzucjając dramatycznym gestem ramiona w górę. - Gorset! Dopiero! Wolę sobie nie wyobrażać ile czasu w takim tempie pracy, zajmie im uszycie spódnicy ze trzystu siedemdziesięciu dwóch falban, pokrytej czternastoma łokciami pereł, z których każda ma być osobno wplatana najmocniejszymi zaklęciami. Wszystko musi być profesjonalne - wyjaśniła tonem znawczyni, która setki razy projektowała magiczne suknie. - Nie chcę, żeby coś się zepsuło w czasie przyjęcia.
- Aha - wtrącił Draco, kiedy zauważył, że nastąpiła cisza i najwyraźniej teraz jest jego kolej na odpowiedź.
- Kochanie, a kiedy dostanę mój pierścionek zaręczynowy? - zapytała niewinnie. - Mówiłeś, że skrzaty znajdą go w twoim domu. Jestem prawie pewna, że zgubiłam go w łazience.
Ślizgon natychmiast oderwał wzrok od podłogi i spojrzał na nią uważnie.
"Ha! I tu cię mam" - ucieszyła się w duchu, uśmiechając się do niego z uwielbieniem.
- Dostaniesz go, oczywiście - zapewnił, choć kiedy to mówił, jego twarz cokolwiek zbladła. - Jeszcze dziś napiszę do domu w tej sprawie.
- Dziękuję, kochanie - z radości rzuciła mu się na szyję. - Nie mogę się już doczekać, kiedy znowu będę mogła nosić klejnot, na który złożyliśmy przysięgę krwi.
Poczuła, że mięśnie jego karku, pod jej palcami, nieznacznie drżą.
"Masz kłopoty, kochanie" - stwierdziła. - "Teraz się wszystkiego dowiem. Albo każesz ojcu przysłać inną biżuterię, albo zaprowadzisz mnie prosto do swojej fałszywej narzeczonej."
Jej twarz posmutniała, kiedy wtulała głowę w zagłębienie na jego ramieniu.
"Wolałabym, żebyś nie wiedział kim ona jest, Draco."

Do gabinetu Pomfrey, Draco, ku niezadowoleniu Pansy, wszedł sam. Panna Parkinson musiała zostać w sali, gdzie na jednym z łóżek leżał drugoroczny Gryfon, którego twarz była w połowie pokryta zielonymi piórami.
"Pewnie raczył się, którymś z przysmaków ze sklepu Weasley'ów" - domyśliła się. - "Tylko Gryfoni mogą być tacy głupi."
Rozejrzała się po sali. Nudziło jej się, bo smarkacz spał i nawet nie mogła się rozerwać, wyśmiewając się z niego. Draco zdecydowanie za długo siedział już u pielęgniarki, co zaczynało ją denerewować. Zauważyła, że na drugim końcu pomieszczenia stoi parawan. Musiał zasłaniać czyjeś łóżko. Była bardzo ciekawa, kto mógł tam leżeć. Wstała i podeszła do zasłony. Nasłuchiwała przez chwilę. Ten chory najwyraźniej głęboko spał, albo był nieprzytomny, bo ledwo słyszała jego oddech. Nachyliła się i ostrożnie uchyliła parawan.
Na łóżku leżała ta nowa gryfońska szlama, Nicks. Mopsowata piękność z zadowoleniem zarejestrowała, że nielubiana dziewczyna wygląda fatalnie. Była niesamowicie blada, jakby nie pozostała w niej ani kropla krwi, a jej włosy były matowe i smętnie poplątane zakrywały połowę poduszki. Jej pierś unosiła się prawie niedostrzegalnie.
"Ciekawe co jej się stało?" - zastanowiła się Ślizgonka. - "Dziwne... Nie słyszałam w ostatnich dniach o żadnym poważnym wypadku, a to mi właśnie na taki wygląda" - zmarszczyła w skupieniu brwi. - "Najwyraźniej stary Dumbel znów coś ukrywa."

Tym czasem Draco już kilka minut temu zażył wskazany przez Pomfrey specyfik, ale nadal nie kwapił się do wyjścia. Stał z uchem przyciśniętym do ściany, przeklinając samego siebie, za to, że nie zbarał ze sobą Uszu Dalekiego Zasięgu. Mógłby je teraz cichaczem wsunąć w szparę pod drzwiami do sąsiedniego pomieszczenia i usłyszeć wyraźnie, o czym mówią, znajdujący się tam czarodzieje. A warto było posłuchać...
Zdecydował się poświęcić swoją nieskazitelną fryzurę, narażając ją na spłaszczenie w wyniku zbyt bliskiego kontaktu ze ścianą, tylko dlatego, że usłyszał nazwisko Nicks. Rozróżnił głosy Dumbledora, Snape'a, McGonagall i Pomfrey, którzy najwyraźniej omawiali stan zdrowia tej szlamy.
"A to oznacza, że ona jest tu, w szpitalu" - domyślił się. - "Tylko dlaczego?"
Odpowiedź mógł wkrótce usłyszeć z ust pielęgniarki.
- Dlaczego ona jeszcze się nie obudziła? - zapytała przestraszonym głosem nauczycielka Transmutacji. - Co powiedział ten Magomedyk z Munga?
- Że musimy czekać - odparła Poppy. - Obrażenia Legilimentów zawsze są poważne.
"Legilimnetów?" - Malfoy o mało nie wrzasnął tego głośno. - "Że co?! Ona zna Legilimencję?! To niemożliwe!"
- Zrozum, osłony takie jak moje, są bardzo silne - wyjaśnił Snape.
Jego głos był niesamowicie zmęczony. Zdaje się, że musiał tą kwestię powtarzać już któryś raz.
"I próbowała się włamać do umysłu profesora?!" - Draco myślał, że już nic nie może go bardziej zdziwić. - "Po co miałaby to robić? Chyba, że..." - coś przyszło mu nagle do głowy.
- Właśnie - warknęła ostro McGonagall. - Jesteś doświadczonym czarodziejem. Wiedziałeś, że coś takiego może się wydarzyć. Dlaczego więc wcześniej z nią nie porozmawiałeś?
- Powiedziałem wszystko, co trzeba - odciął się. - Ona i tak mnie nie słuchała. Na pewno twoja Gryfonka nie usłyszałaby, nawet gdybym zapytał.
- To nie znaczy, że...
"Co tu jest grane?" - dziwił się dalej chłopak.
- Cisza! - zza ściany dobiegł go donośny głos dyrektora. - Przecież wiesz, że to nie jego wina, Minerwo - powiedział łagodniej. - To ja nie zadbałem o pannę Nicks. Powinienem był się domyślić, że posiada jakiś atrefakt, kiedy mówiła mi o tym, jak zadziałało na nią Veritaserum. Przeoczyłem to. Byłem zbyt zajęty sprawami Zakonu i Draconem, co oczywiście mnie nie usprawiedliwia. Powinnaś więc zwrócić swój słuszny gniew przeciwko mnie.
"Co?!" - Draco z wrażenia, aż przysiadł na zimnej podłodze. - "Dumbledore zajmował się mną? Ale dlaczego?" - nie rozumiał. - "To prawie..." - bał się chociażby w myślach powiedzieć to zdanie - "Jakby mu na mnie zależało."
Przez chwilę trwał tak w odrętwieniu, zbyt zaskoczony, aby móc zauważyć, dlaczego Iti znalazła się w Skrzydle Szpitalnym. Kiedy to do niego dotarło podniósł się błyskawicznie, najciszej jak mógł i znów przykleił ucho do ściany, w samą porę, aby usłyszeć, jak szkolna pielęgniarka żegna się z pozostałymi, tłumacząc, że musi podać chorym lekarstwa. Malfoy uznał, że najwyższy czas opuścić to miejsce i szybko wyszedł z pomieszczenia. W sali zastał siedzącą na krześle Pansy, której znudzona mina, zmieniła się na jego widok w słodki uśmiech. Zrobiło mu się niedobrze. Jednak kiedy do niej podszedł i zobaczył ją z bliska, mógłby przysiąc, że w oczach migotały jej mordercze błyski. Najwyraźniej nie była zachwycona, że musiała tyle na niego czekać.
"Ale było warto" - pomyślał. - "Severus chyba miał nauczyć Nicks Oklumencji, ale coś nie wyszło, bo ona miała atrefakt. A ja wiem, co nim jest. Myślę, że będę musiał porozmawiać z naszym Królem Ślizgonów jeszcze dziś, skoro to dla nich takie ważne" - postanowił.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet Mistrza Eliksirów, jeszcze tego samego dnia

Severus Snape kończył sprawdzanie wypracowań uczniów szóstego roku na temat Wywaru Żywej Śmierci, myśląc już tylko o tym, że za chwilę będzie mógł wreszcie wycofać się w zacisze swoich pokoji i znaleźć ukojenie dla zszarpanych przez hogwarcką młodzież nerwów w odprężającym towarzystwie najnowszej książki Ruzdygana Kungużewa. W chwili kiedy drobnym pismem zapełniał ostatnią pracę nieszczęsnego adepta trudnej nauki o Eliksirach, rozległo się pukanie.
- Nie wierzę - mruknął czarodziej. Postanowił udawać nieobecność.
Pukanie ponowiło się.
- Nie ma mnie - rzucił rozpaczliwie w kierunku drzwi, mając płonną nadzieję, że to może jakiś niedorozwinięty Gryfon zabłądził w okolicę jego pracowni.
Snape już dawno doszedł do wniosku, że praca w szkole z internatem to przekleństwo. Ostatnio zaczął się nawet obawiać, że kiedyś nie wytrzymie i zaproponuje Granger przekształcenie WESZ w SUN (Stowarzyszenie Uciśnionych Nauczycieli). Z każdym dniem czuł, że chwila tej tragedii się zbliża.
Oczywiście osoba stojąca na korytarzu, na złość jemu, nie była Gryfonem.
- Tak, a ja jestem skromnym chłopcem - prychnął nieproszony gość. - Proszę mnie wpuścić, profesorze. To ważne.
- Wejdź, Draco - zezwolił nauczyciel, zrezygnowanym tonem.
Ślizgon obrzucił go badawczym spojrzeniem, a potem usiadł na krześle na przeciw niego.
- Lepiej, żeby to było naprawdę coś ważnego - ostrzegł go Snape. - Nie jestem dziś w najlepszym humorze.
- Ty nigdy nie jesteś w humorze, wujku - zauważył chłopak, śmiejąc się bezczelnie.
- Nie nazywaj mnie tak w szkole - prychnął czarnowłosy czarodziej. - I najlepiej przejdź do rzeczy.
- Wiem czym jest atrefakt Nicks - wypalił Malfoy.
Wolał mieć już za sobą gniew opiekuna. Cały czas zastanawiał się, jak wytłumaczy, skąd wie o wypadku dziewczyny i niestety nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Musiał improwizować.
Severus w duchu dziękował sobie, że kawę wypił już pół godziny temu. Gdyby raczył się nią dopiero teraz, na pewno już by wylądowała w jego tchawicy.
- Co ty powiedziałeś? - syknął.
- No, yhm... To bransoletka. Dostała ją od Anny - wyjaśnił cierpliwie.
- Ale skąd ty o tym wiesz? - drążył Mistrz Eliksirów. - Czyżbyś bawił się w Pottera i podsłuchiwał nauczycieli, co?
- To Potter usiłuje przyswoić sobie ślizgońskie sztuczki, zachowując się w ten sposób - zauważył przebiegle. - Poza tym, chyba dobrze, że się o tym dowiedziałem, nie? Beze mnie nie wiedzielibyście, co to jest.
- Dziewczyna by nam powiedziała - warknął. - Ty się nie mieszaj w nie swoje sprawy. Powinienem cię ukarać, za takie zachowanie!
- Nie powiedziałaby - zaprzeczył triumfalnie. - Mogę się założyć, że od ostatniego razu zdążyła o nim zapomnieć. Albo nie zdaje sobie sprawy z tego, że go ma - zuważył złośliwie.
Snape popatrzył na niego tak, jakby nagle zamienił się w Longbottoma, który na dodatek zna wszystkie składniki Amortencji.
- Słuchaj, Draco - syknął. - To, że jestem twoim ojcem chrzestnym nie upoważnia cię do pogrywania sobie ze mną w jakieś tandetne zagadki. Mów wszystko od początku, bo gdybym chciał posłuchać słownych rebusów poszedłbym do Trelawney!
Chłopak westchnął, a potem zaczął wyjaśniać:
- Nicks mogła być zbyt roztrzęsiona po śmierci Anny, żeby opowiedzieć dyrektorowi dokładnie o tym, co się wtedy stało - zrobił efektowną pauzę i spojrzał wyczekująco na nauczyciela, jakby nie był pewien czy powinien kontynuować. Albo jakby czekał na dalszą zachętę do mówienia.
Severus rzucił mu tylko ostrzegawcze spojrzenie, mówiące mniej więcej: "Znam wszystkie twoje sztuczki, ale jakbyś jeszcze nie zauważył, to nie jestem dzieciakiem z twojej bandy, którym możesz dyrygować!". Jego wychowanek zreflektował się szybko i ciągnął:
- Wtedy, w Noc Duchów aportowaliśmy się tak szybko do domu Anny, dlatego, że Ithilina miała bransoletkę rodową, którą dała jej Anna. Skoro mogła się sprzeciwić Veritaserum, to znaczy, że cały czas ją nosi - stwierdził z wyrazem uwielbienia dla własnej inteligencji w oczach. - Myślę, że ta błyskotka jest pod jakimś zaklęciem niewidzialności, bo nie widziałem jej od tametgo czasu. Może uaktywnia się tylko w stanie zagrożenia? - zasugerował.
Mistrz Eliksirów siedział przez kilka sekund w bezruchu na swoim fotelu. Był pod wrażeniem odkrycia Dracona, choć oczywiście z jego twarzy nie dałoby się odczytać żadnych emocji. Musiał przyznać, że podejrzenia chłopaka mogą być słuszne. W takim razie młody arystokrata miał rację, mówiąc, że nie dowiedzieliby się zbyt wiele od panny Nicks. Nawet gdyby sobie przypomniała o bransoletce mogłaby myśleć, że ją zgubiła, skoro nie mogła jej zobaczyć, ani poczuć. Teraz przynajmniej będą wiedzieć jakich zaklęć użyć. Spojrzał ponownie na Malfoy'a, który z wielce zdowoloną miną rozpierał się na krześle na wprost niego. Starszy czarodziej wiedział, że dla dobra dzieciaka, nie należy go zbytnio chwalić.
"Żaden członek tego rodu nie cierpiał nigdy na brak wiary w siebie" - pomyślał kąśliwie.
- Atrefakt rodowy to potężny przedmiot - stwierdził Snape. - Dobrze zrobiłeś przychodząc z tym do mnie - Draco uśmiechnął się na tę jawną pochwałę z ust wymagającego opiekuna - ale jeśli jeszcze raz będziesz podsłuchiwał nauczycieli, bez względu na powód - ciągnął aksamitnym głosem Severus - każę ci przez tydzień mieszkać w dormitorium z Potterem i jego kompanią. To cię może oduczy bezczelności - warknął.
Draco struchlał i w jednej chwili skulił się na swoim siedzeniu. Oczyma wyobraźni ujrzał wściekle czerwono-złotą sypialnię i ogromne piegi Weasley'a dwadzieścia cztery godziny na dobę! A do tego jeszcze Potter ze swoim piętnem Zbawcy Wszechświata... Nie! Jęknął, po czym zapewnił gorąco:
- To się już więcej nie powtórzy, sir. Zdecydowanie.
- Tak myślałem - jego ojciec chrzestny wygiął wąskie wargi w uroczym smirku.

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, dwa dni później

Ithilina obudziła się nie we własnym łóżku. Przez chwilę patrzyła tępo w biały sufit, usiłując zorientować się gdzie jest. Spróbowała przypomnieć sobie co się stało. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała był wszechobecny ból promieniujący od strony kręgosłupa i ogarniająca ją zewsząd ciemność. Zastanowiła się nad tym. Pamiętała ciemność, a teraz leżała w jakimś jasnym i ciepłym miejscu.
"Czy to możliwe, żebym umarła?" - pomyślała.
Nie miała siły poruszyć głową, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. W końcu udało jej się unieść trochę na łokciach, więc mogła stwierdzić, że wciąż jeszcze przebywa w świecie żywych. Westchnęła ciężko, a potem spróbowała poruszyć nogami, które dotąd leżały spokojnie pod białym prześcieradłem. Udało jej się przesunąć nogi trochę w kierunku brzegu posłania. Z wielkim trudem spuściła je na podłogę. Dyszała coraz bardziej. Była zmęczona już po takim krótkim wysiłku. Łapała szybko powietrze szeroko otwartymi ustami, zupełnie jak ryba wyjęta z wody. Nadal rozglądała się niespokojnie po komnacie, w której się znajdowała.
"Gdzie ja jestem?" - zastanawiała się. - "Może w szpitalu?"
Czuła, że musi się tego jak najszybciej dowiedzieć. Pokój był pusty. Czy to możliwe, żeby znalazła się w tym miejscu zupełnie sama? W jednej chwili ogarnęła ją panika. Przeraziła się, że wszyscy ją opuścili, odeszli, kiedy była chora.
"Dlaczego właściwie tu jestem?" - próbowała zrozumieć.
Zacisnęła mocno wargi i podpierając się dłońmi stanęła chwiejnie na nogach. Momentalnie poczuła zawroty głowy. Sala zlała się w jedną białą plamę i dziewczyna runęła ciężko na podłogę.
- Panno Nicks! - hałas zaalarmował pielęgniarkę, która natychmiast przybiegła do chorej i wylewitowała ją z powrotem na łóżko.
Wzięła ze stojącego nieopodal stolika flakonik z Eliksirem Przywracającym Przytomność i podała Gryfonce. Po jakimś czasie, kiedy specyfik zaczął działać, Ithilina otworzyła oczy i ujrzała siedzącego na brzegu jej łóżka dyrektora. Zamrugała ze zdumienia i rozejrzała się uważnie po komnacie, zauważając profesora Snape'a stojącego za Dumbledorem, zanim wychrypiała:
- Dzień... dobry.
- Raczej dobry wieczór, moja droga - siwobordy czarodziej uśmiechnął się uprzejmie, podczas gdy jego młodszy kolega ograniczył się do nieznacznego skinienia głową.
- Co... co ja tutaj robię? - zapytała, gdyż w koncu zdała sobie sprawę, że jest w Skrzydle Szpitalnym.
- To długa historia - stwierdził dyrektor. - Pamięta pani lekcję Oklumencji z profesorem Snape'm?
Miodowłosa natychmiast przeniosła wzrok z niebieskich tęczówek staruszka, na twarde i nieodgadnione oblicze Mistrza Eliksirów. Jego czarne oczy wpatrywały się w nią tak intensywnie, jakby ich właściciel próbował przekazać jej mentalnie pamięć o tamtym wydarzeniu.
"Skup się!" - rozkazywały, zmuszając jej skołatany mózg do szybszych obrotów.
Przymknęła na chwilę powieki, starając się wydobyć z wnętrza czaszki obraz ostatniej lekcji z antypatycznym nauczycielem.
- Tak - powiedziała po dłuższej chwili. - tylko nadal nie wiem co się stało - wyznała bezradnie.
- Spokojnie, zaraz ci to wszystko wyjaśnimy, moje dziecko - zapewnił Albus, odwracając się i uśmiechając do swojego podwładnego, jakby szukał u niego potwierdzenia swoich słów.
Severus ponownie skinął głową.
- Powiedz mi co czułaś, kiedy profesor Snape próbował spenetrować twój umysł?
- Ja... - zająknęła się, nie wiedząc jak opisać tamte uczucia. - Jakby... Wszędzie wokół mnie była ciemność, to znaczy nie zobaczyłam ani jednego swojego wspomnienia, zanim... - nabrała głęboko powietrza w płuca, przypominając sobie nagle w pełnej wyrazistości tamten ból - ja... och, chyba ja...
- Zanim uderzyłaś w moje mury obronne - podsunął jej usłużnie uwielbiany przez uczniów Postrach Hogwartu.
Wytrzeszczyła na niego oczy, stanowczo mało inteligentnie.
- Jak to? Mury obronne?! Ale ja nie chciałam wniknąć do pana umysłu! Nawet bym nie potrafiła!
Spojrzała bezradnie na dyrektora, spodziewając się, że ją zrozumie i jej uwierzy, ale on tylko przyglądał jej się uważnie, jakby była problemem, nad którego wyeliminowaniem trzeba się intensywnie zastanowić. Zdenerwowało ją to jeszcze bardziej. Tym bardziej, że przypomniała sobie, kiedy po raz ostatni tak na nią patrzył. Wtedy, gdy zaatakowała Ginny, kiedy zawiodła jego zaufanie. Przeniosła wzrok na Snape'a. Jego czarne oczy pozostały nieprzeniknione.
"Ona jest niebezpieczna!" - zdawało jej się, że znowu słyszy jego oskarżycielskie słowa.
Wiedziała czemu tak powidział. Miał prawo mysleć o niej w ten sposób. Przecież była zdolna do zabicia Percy'ego! jak więc miała ich przekonać, że nie potrafiłaby rzucić zaklęcia Legilimens?!
- Owszem, potrafisz to Nicks - odezwał się niespodziewanie młodszy czarodziej.
Zmierzyła w osłupieniu jego postać, jakby co najmniej wyrosła mu dodatkowa głowa. Niezrażony, kontynuował dalej:
- Weszłaś do mojego umysłu, ale jestem doświadczonym Oklumentą i cały czas utrzymuję wokół swoich wspomnień barierę ochronną, więc zostałaś od niej odrzucona.
- Zderzenie było tak silne, że musieliśmy wzywać do ciebie magomedyka z Munga, bo Poppy by sobie sama nie poradziła - wtrącił Dumbledore, patrząc na nią nieco cieplej.
Ithilina przez chwilę trawiła nowe informacje.
- Ale dlaczego to się właściwie stało? Nigdy nie trenowałam Legilimencji i zapewniam, pana sir, że...
- W porządku - Severus machnął lekceważąco ręką, jakby odpędzał się od wyjątkowo natrętnej muchy. - Wiem o tym. Nie jesteś jakąś niezwykłą czarownicą - prychnął złośliwie. - Masz na sobie atrefakt.
- Atrefakt? - Iti była pewna, że gdzieś już słyszała to słowo. I nie była to raczej lekcja OPCMu, ani tym bardziej Historia Magii. Więc gdzie? - Malfoy Manor! - krzyknęła głośno, aż obaj dorośli spojrzeli na nią wystraszeni, a pani Pomfrey wychyliła głowę zza drzwi prywatengo gabinetu, sprawdzając co się stało. Dziewczyna zarumieniła się błyskawicznie. - Przepraszam, ja miałam na myśli...
- Tak, tak - dyrektor entuzjastycznie pokiwał głową. - Jednak ma pani dość dobrą pamięć. Atrefakt zadziałał, kiedy Śmierciożercy poili panią Veritaserum, a wcześniej pozwolił pani odnaleźć Annę.
Gryfonka rzuciła mu przerażone spojrzenie.
- Bransoletka! - zawołała dla odmiany. - Jak mogłam o niej zapomnieć?!
- To się zdarza, kiedy usilnie próbujemy wyrzucić z pamięci jakiś moment z naszego życia - wyjaśnił cierpliwie srebrnobrody czarodziej. - Wracając do meritum, tak, przypuszczamy, że to bransoleta Smithsonów ma taką potężną moc, że jest w stanie ochronić cię przed Eliksirem Prawdy, czy Legilimencją. Jednak klejnot może mieć też inne właściwości, które chcielibysmy zbadać. Czy mogłabyś go tymczasowo oddać? W Hogwarcie nic ci nie grozi, moja droga - zapewnił.
- Oczywiście - wymamrotała niewyraźnie. Jakoś nie chciała rozstawać się z błyskotką ani na minutę.
W następnej chwili spojrzała na swoje nadgarstki i krzyknęła zaskoczona:
- Nie ma jej!
- Oczywiscie, że nie - oznajmił chłodno Mistrz Eliksirów. - Chyba nie myślałaś, że ten przedmiot mógłby uratować cię w Malfoy Manor, gdyby Śmierciożercy mogli go zobaczyć, co? - rzucił lekceważąco.
Zarumieniła się znowu, zdając sobie sprawę z własnej głupoty.
- Jest pod Zaklęciem Niewidzialności - wyjaśnił usłużnie Dumbledore. - Musisz tylko pomysleć, że chcesz ją zobaczyć, a za chwilę powinniśmy mieć okazję podziwiać twoją bizuterię.
Ledwie skończył mówić, Iti skupiła się dostatecznie, żeby wywołać w pamięci mglisty już obraz tego dnia, kiedy Anna ofiarowała jej misterny klejnot. Przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła na jej lewej dłoni lśniła srebrna bransoleta.
Obaj nauczyciele wpatrzyli się w nią chciwie i panna Nicks pomyślała, że chyba nieczęsto mieli okazje spotykać się z czymś tak potężnym. Sięgnęła wolną ręką do zapięcia i próbowała je odpiąć, aby przekazać atrefakt dyrektorowi. Nie mogła jednak poradzić sobie z tym jedną ręką, więc powiedziała:
- Czy mógłby mi pan pomóc, profesorze?
Snape spojrzał na jej przegub, jakby było to odnóże jednego z wyjątkowo włochatych dzieci Aragoga, albo co najmniej pluszowa maskotka.
- Nie mogę tego dotknąć - warknął, dziwiąc się pewnie po raz kolejny jej niewiedzy. - Właściciel musi zdjąć ją dobrowolnie.
Ithilina spróbowała jeszcze raz, bez skutku.
- Jest pani czarownicą - przypomniał Albus, a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Dziewczyna zarumieniła się, już trzeci raz, a potem wzięła ze stolika swoją różdżkę i stuknęła nią w zapięcie:
- Alohomora Mix!
Znowu nic. Widziała jak dyrektor posyła Snape'owi zaniepokojone spojrzenie.
- Proszę spróbować czegoś mocniejszego - podsunął. - Na przykład Inristero.
Spróbowała, ale jej wysiłek pozostał bez rezultatu.
Obaj nauczyciele podali jej jeszcze kilka propozycji, ale albo nie rzucała odpowiednio tych zaklęć, albo żadne z nich nie chciało działać.
- Wygląda na to, że nic nie możemy zrobić - westchnął siwobrody mag.
Iti już chciała otworzyć usta i zapytać, dlaczego nie mogą badać bransolety na jej ręce, ale dziwnym trafem jej nauczyciel Eliksirów, choć nie mógł czytać jej myśli, uprzedził jej pytanie:
- Nie możemy oblewać żrącymi eliskirami twoich rak.
Zapadła cisza. Dumbledore mruknął bardziej do swojej brody niż do niej coś, co brzmiało, jak: "Zastanowimy się jeszcze", po czym obaj mężczyźni zaczęli zbierać się do wyjścia.
Okno przy którym stało łóżko dziewczyny uchyliło się lekko i do sali wdarł się strumień chłodnego powietrza. Ithilina zadrżała i nakryła się kołdrą, aż pod samą brodę. Najwyraźniej wiosna bardzo powoli nadchodziła tego roku.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, kilka godzin później

Harry ostrożnie zapukał w drzwi sali szpitalnej. Powtórzył sobie w myślach, że nie ma czego się obawiać, pani Pomfrey na pewno zgodzi się go wpuścić. Było przecież popołudnie. Skończył zajęcia, więc to była najlepsza pora na odwiedziny u chorej koleżanki. Chorej... "Znowu" - pomyślał.
Nie podobało mu się to, że tak często znajdował Iti w łóżku pod opieką szkolnej pielęgniarki. On sam niejednokrotnie był zmuszony się tu leczyć, ale w jego wypadku wszystko było zrozumiałe. W końcu większość urazów otzrymał podczas meczy quidditcha, albo w walce z Voldemortem i jego Śmierciożercami.
"Ale Ithilina?" - dziwił się. - "Dlaczego ciągle coś jej się przytrafia? Przecież nie testuje produktów Weasley'ów, ani nie jest taka niezdarna jak Neville. Więc o co chodzi? Te jej wypadki zaczynają być coraz bardziej podejrzane. Przecież ostatnio była w szkole. Nie wybrała się znów ratować mugoli. Ciekawe co tym razem się jej stało?"
Był zadowolony, że Iti już nie była na niego zła, o to co się wydarzyło, po jego kłótni z Ronem. Jak sama mu powiedziała, miał w sobie coś takiego, co nie pozwalało długo się na niego gniewać. Harry osobiście podejrzewał, że jej wspaniałomyślność mogła mieć coś wspólnego z docinkami ze strony Malfoy'a, jakich ostatnio często doświadczała. Co biorąc pod uwagę wydarzenia w domu blond wymoczka, tym bardziej go dziwiło.
Rozmyślania przerwał mu stukot obcasów magomedyczki, a po chwili kobieta otworzyła mu drzwi i zmierzyła go zaniepokojonym wzrokiem.
- Powiedz, że przychodzisz w odwiedziny do tej dziewczyny Potter - poprosiła znienacka. - Nie zniosłabym więcej leczenia twoich urazów w tym miesiącu.
Chłopak uśmiechnał się do niej pocieszajaco, nim rozwiał jej obawy. Doskonale ją rozumiał. Przychodził do niej od początku lutego już co najmniej trzy razy. Najpierw dostał tłuczkiem podczas trenigu i spadł z miotły z wysokości piętnastu stóp. Potem Neville oblał go niechcąco jakimś parzącym wywarem, podczas lekcji Eliskirów. Ostatnio pani Pomfrey musiała usuwać z jego nosa długie na pięć stóp, zielone włosy. A wszystko przez nowe cukierki Freda i Georga - Colorhair: "Zmień sobie włosy pod kolor oczu". Zupełnie nie wiedzieli, dlaczego włosy na jego głowie nie poddały się zaklęciu.
Kiedy mógł w końcu wejść do sali, zalała go fala strachu, tak, że przez chwilę nie mógł się ruszyć.
"A co jeśli ktoś ją zaatakował?" - przeraził się.
Odetchnął głęboko, a potem skierował się do łóżka przy oknie, na którym leżała miodowłosa dziewczyna. Miała zamknięte oczy i nie poruszyła się, kiedy siadał na krześle obok. Musiała głęboko spać.
Przyjrzał jej się uważnie. Była blada i chyba zmarznięta, bo kołdra odsłaniała zaledwie jej twarz i kawałek smukłej szyji. Wyciągnął nieśmiało rękę, chcąc ją obudzić.
"A gdybym tak..."
Cofnął się jak oparzony, kiedy Iti otworzyła niespodziewanie oczy i oddychając ciężko wpatrywała się w niego, jakby go nie poznawała.
- Iti, to ja! - zawołał. - Nie poznajesz mnie?
"Na Merlina! A jeśli straciła wspomnienia?!" - przeraził się.
Chyba jednak dźwięk jego głosu pozwolił jej odzyskać świadomość, bo z jej oczu zniknęło przerażenie. Spróbowała się uśmiechnąć.
- Oczywiście, że wiem kim jesteś. Kto by nie znał sławnego Harry'ego Pottera - zażartowała, a potem zachęcona jego życzliwym uśmiechem, dodała: - To był tylko zły sen.
Zagryzł wargi. Ona nie wiedziała, co to znaczy zły sen. Nikt nie miewał takich koszmarów jak on. Nie wiedziała, co to znaczy widzieć zbrodnie Voldemorta, czuć jego nienawiść. Zmarszczył brwi.
- Harry, co się stało? - zapytała, zaskoczona jego reakcją. - Dobrze się czujesz?
- Taak - potwierdził niemrawo. - Właściwie to powinienem spytać o twoje zdrowie. Powiedz mi, co właściwie tu znowu robisz?
Odgarnęła włosy za ucho i odetchnęła głęboko. Co miała mu powiedzieć? Znów kłamać? A gdyby tak... dla odmiany, prawda? Spojrzała na niego. Jak on to robił, że wciąż miał takie ufne oczy dziecka? Mimo, że tyle razy walczył już z Voldemortem, ocierał się o śmierć. Widział jak odchodzą jego bliscy i nadal... nadal był taki dobry. Coś w zieleni jego tęczówek mówiło jej, żeby mu zaufała. Zasługiwał na prawdę, a przynajmniej na jej część.
- Profesor Snape uczył mnie Oklumencji, żebym mogła się obronić, gdyby Śmierciożercy mnie złapali - wyrzuciła z siebie jednym tchem, jakby chciała pozbyć się ogromnego ciężaru tkwiącego od niepamiętnych już czasów, na jej piersi. Nie pomogło. - Wiesz, po tym wypadzie do Malfoy Manor.
- Snape?! Oklumencji?! - Harry zerwał się gwałtownie z siedzenia. - Wiem dobrze, jaki z niego nauczyciel. Co on ci zrobił?!
- Ciszej! - mitygowała go. - Spokojnie, Harry, bo zaraz przyleci tu pani Pomfrey. Siadaj. No już!
- Ale..
- Daj mi wyjaśnić - przerwała mu. - Snape nic mi nie zrobił. Był już u mnie z dyrektorem. Nie wiedzą, co się stało, ale na pewno uda im się to wyjaśnić. Nie martw się.
- Ty się nie martwisz? - prychnął. - Ja byłem przybity, kiedy miałem lekcje... - zatkał sobie usta ręką, gdyż zorientował się, że nikt nie powinien o tym wiedzieć.
- Też cię uczył? - zapytała zaciekawiona. - W porządku, nie kończ - uśmiechnęła się krzepiąco i poklepała go po ramieniu. - W sumie, nie ma w tym nic dziwnego. Przecież wszyscy wiedzą, że Lord na ciebie poluje. Czemu więc nie miałbyś umieć bronić swojego umysłu? No, ale skoro to tajne, to ja nic nie wiem.
- Janse - odparł. - Powinienem cię teraz zoblivatować - mrugnął do niej.
- Ta... gdybyś jeszcze umiał - przypomniała mu, śmiejąc się.
- Kiedy stąd wyjdziesz? - zainteresował się.
- Chyba już jutro - zastanowiła się. - Czuję się coraz lepiej. Moje siniaki już się goją.
- Pewnie - chłopak nie dał się nabrać na jej wykręty. - Żeby to były tylko siniaki, to nie leżałabyś w szpitalu. Co ci zrobił ten tłustowłosy dupek? - pytał dalej.
Westchnęła. Przypomniała sobie, co kiedyś na temat Harry'ego mówił jej Draco.
"Będzie cię dręczył, dopóki wszystkiego mu nie powiesz. A wszystko to oczywiście, dla twojego dobra - Tak, miałeś rację, Draco" - pomyślała.
- Coś odrzuciło mnie, kiedy próbowała... on próbował wejść w mój umysł - zakończyła szybko.
"Ups, o mało się nie wygadałam!"
- Dziwne - mruknął brunet. - Nigdy coś takiego mi się nie... eee... nie obiło o uszy - wyjaśnił kulawo, nie chcąc jednak mówić jej o swoich lekcjach ze starym Nietoperzem. Nie mógł. Przecież, swego czasu, Zakon zabronił mu mówić o tym komukolwiek i jak dotąd, nikt go z tej obietnicy nie zwolnił.
"Nie mówię mu wszystiego, ale on mi też nie" - stwierdziła.
Harry rozejrzał się nerwowo po pokoju, a potem spojrzał szybko na swój zegarek, jakby nagle dostał olśnienia. Kiedy przeniósł na nią spojrzenie swoich szmaragdowych oczu, miała wrażenie, że lekko się czerwieni.
- Chyba muszę już iść - powiedział niepewnie. - Eee... zrobiło się późno. To może dam ci lekcje jutro rano, co? Skoro i tak już wychodzisz.
- W porządku - uśmiechnęła się krzepiąco, starając się nie pokazać po sobie, że dobrze wie, dlaczego chłopak już wychodzi. - Zobaczymy się na śniadaniu, możesz być pewien.
Wstał z ulgą i ruszył w kierunku drzwi. Nim wyszedł, pomachał jej jeszcze ręką i zawołał:
- Przypilnuję, zebyś zjadła trzy tosty na śniadanie, zobaczysz!
- Jasne, chcesz, żebym wyglądała jak beczka - roześmiała się, choć naprawdę nie było jej do śmiechu.
"Harry będzie drążył ten temat" - pomyślała, kiedy drzwi już się za nim zamknęły.

****

Anglia, Londyn - Grimmauld Palace 12, dwa dni później

Ithilina faktycznie wyszła tamtego dnia ze szpitala i miała szczerą nadzieję, że nie odwiedzi go już do końca roku szkolnego. Koniec roku... Brr... To przywodziło jej na myśl ślub z Draconem. Rozmawiała na ten temat z dyrektorem, który obiecał zajrzeć do paru ksiąg w tej sprawie. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że nie będzie do nich zaglądał aż do czerwca.
Miała dziwne wrażenie, że Dumbledore potraktował jej problem zbyt niefrasobliwie.
Tym czasem udało jej się znaleźć w końcu trochę wolnego czasu i wybrać pod opieką Hagrida do Tami. W duchu wyrzucała sobie, że nie widziała swej podopiecznej już tak długo.
"Małe dzieci szybko rosną" - przypomniała sobie jedną z mądrości swojej mamy. - "Ciekawe, może Tami już raczkuje?"
Najpierw jednak musiała dostać się do siedziby Zakonu. Hagrid miał bowiem coś do załatwienia w Londynie i zostawił ją zaraz po aportacji, najwyraźniej zapominając o tym, że dziewczyna nigdy nie była w siedzibie Zakonu.
Stała właśnie na ulicy Grimmauld Palace i patrzyła na budynki o numerach jedenaście i trzynaście, zastanawiając się, jak spowodować ukazanie się tego właściwego domu. Dumbledore podał jej adres i stwierdził, że z resztą sobie poradzi.
"Cóż, zawsze wiedziałam, że mnie przecenia" - stwierdziła z rezygnacją.
Miała wielką ochotę się poddać i deportować z powrotem pod szkołę.
- Może potrzeba jakiegoś hasła? - rzuciła półgłosem.
- Wystarczyło zapukać - poinformował ją ktoś, wyłaniający się właśnie z cienia, po drugiej stronie ulicy.
Odwróciła się i zobaczyła szpakowatego mężczyznę w połatanym, podróżnym płaszczu, który stał tuż za nią.
- Przepraszam, nie pomyślałam o tym - odparła przytomnie.
"To pewnie jakiś mugol. Muszę wyglądać komicznie wpatrując się w te budynki, jakbym nie wiedziała do czego służą drzwi" - domyśliła się.
Nie chcąc wzbudzać podejrzeń mężczyzny podeszła do klatki schodowej numeru jedenastego i zapukała.
- Dozorca na pewno zaraz przyjdzie - rzuciła w stronę nieznajomego, z niepewnym uśmiechem, marząc tylko o tym, żeby zdjął z niej swoje uważne spojrzenie.
- To nie te drzwi - odpowiedział, ukazując w uśmiechu białe zęby, a widząc jej zaskoczenie dodał: - Czyżby nie szukała pani numeru dwunastego?
- Eee... - nie była w stanie odpowiedzieć.
"Nie wygląda na czarodzieja" - oceniła. - "Ale..."
Mężczyzna podszedł do niej bliżej. Wydawał się sympatyczny, ale ona była przeczulona, po tym, co ją spotkało pod domem Birshney'ów i u Malfoy'ów.
- Naszywka - powiedział. - Wystaje pani naszywka Hogwartu, panno...?
- Nicks - odpowiedziała machinalnie. - Pan jest...
- Tak - przerwał jej, wyciągając ukradkiem różdżkę z kieszeni płaszcza i stukając nią w mur, gdzie stykały się numery jedenasty i trzynasty. - Potem się przedstawię. Stoimy tu już zbyt długo, a to może podejrzanie wyglądać.
To mówiąc pociągnął oniemiałą Gryfonkę delikatnie za rękaw, jedną ręką otwierając ciężkie drewniane drzwi domostwa, które wyrosło wprost przed nimi, z nikąd. Wyglądało na opuszczone. Weszli do ciemnego korytarza. Iti dostrzegła tylko jasną zasłonę skrywającą coś na ścianie, nim jej towarzysz nie skinął na nią głową i skierował się w stronę jasno oświetlonego pomieszczenia, które sądząc po zapachu, musiało być kuchnią. Kiedy Iti mijała zasłonę wydawało jej się, że słyszy gniewne pomrukiwania. Wzdrygnęła się i weszła do komnaty, z której dobiegał znajomy głos Madame Birshney.
- Dzień dobry - przywitała się.
- Witaj, moja droga - kobieta uścisnęła serdecznie jej dłoń. - Słyszałam przed chwilą, że miałaś okazję poznać profesora.
- Nie jestem nim już - przypomniał z delikatnym wyrzutem jej nowy znajomy, który siedział już na krześle przy stole i popijał małymi łykami parującą herbatę. Jego stary płaszcz wisiał na poręczy sąsiedniego krzesła.
- Pan profesorem? - zdziwiła się. - W Hogwarcie? Uczył pan tam kiedyś?
- Nie przedstawiłem się należycie - wstał i podał jej dłoń. - Jestem Remus Lupin.
- To pan?! - wykrzyknęła z niedowierzaniem. - Naprawdę pan! Zawsze chciałam pana poznać!
- Mnie? - Remus wydawał się zupełnie zbity z tropu. - Nic nie rozumiem.
- Harry opowiadł mi o panu - wyjaśniła, podekscytowana Iti, potrząsając ręką byłego profesora bez opamiętania, tak aż musiał ją wyszarpnąć z jej uścisku. - Niech się pan nie dziwi. Był pan przecież najlepszym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, jakiego od wielu lat miał Hogwart.
Lupin zarumienił się lekko i skwitował skromnie:
- Harry przesadza. Pani nawet nie rozpoznała we mnie czarodzieja, panno Nicks.
Tym razem to ona się zarumieniła, ale nie straciła bynajmniej rezonu i zaraz pospieszyła z wyjaśnieniami:
- Ithilina. Proszę mi mówić po imieniu, profesorze. A nie rozpoznałam, bo pan się świetnie kamufluje. Przecież tak powinno być, prawda? - zauważyła. - Szczegolnie w dzisiejszych czasach.
Po twarzy Remusa przemknął cień, a Madame wytarła nerwowo ręce w ściereczkę i zabrała się za parzenie herbaty dla dziewczyny. Ithilina poczuła się winna za to gwałtowne pogorszenie ich humorów, więc zdecydowała się jak najszybciej opuścić kuchnię.
- Czy mogę zobaczyć Tami? - zapytała.
- Słucham? - rzuciła pulchna kobieta. - A... Tami? No tak, oczywiście. Pierwszy pokój na piętrze. Tak myślę.
"Hej, czyżby dziecko przemieszczało się tak szybko, że pani Birshney nie wie gdzie ono jest?" - zdziwiła się panna Nicks. - "Jak ona jej w ogóle pilnuje?!"
Nie doszła do żadnych konkretnych wniosków, a pytać nie miała odwagi, więc nie czekając na herbatę, ruszyła po schodach. Weszła zaledwie kilka stopni, kiedy któreś z drzwi na pierwszym piętrze skrzypnęły głośno. W korytarzu było dość ciemno, więc Iti nie mogła rozpoznać osoby, która schodziła właśnie z góry, dopóki się z nią nie zderzyła.
- Cholera! Patrz jak chodzisz, szlamo!
- Tu jest ciemno, Malfoy! Jakbyś nie zauważył! I to ty na mnie wpadłeś! - odcięła się, kiedy chłopak gwałtownie popchnął ją na ścianę.
- Jakbyś nie zauważyła - przedrzeźniał ją - masz od czegoś różdżkę!
- Draco, nie nazywaj tak koleżanki - kłótnie przerwał im stanowczy głos Lupina, który wyszedł z kuchni, żeby sprawdzić, kto tak krzyczy na schodach. - Przeproś ją - zażądał spokojnie, machnąwszy różdżką w stronę wiszących na ścianie lichtarzy.
Korytarz zalało delikatne światło świec. Dopiero teraz Gryfonka mogła wyraźnie zobaczyć bladą twarz Ślizgona, który zaciskał gniewnie wąskie wargi i łypał na nią wyjątkowo nieprzyjaźnie. Jego włosy były matowe i odstawały gdzieniegdzie drobnymi pasemkami.
"Czy on się ostatnio nie czesze?" - irracjonalna myśl pojawiła się nagle w jej głowie.
W jednej chwili przestała być na niego zła, mimo że znów ją obraził i najwyraźniej nigdy nie zamierzał jej wybaczyć tego co się stało w Malfoy Manor.
- On tego nigdy nie zrobi, profesorze - powiedziała smutno. - Nie trzeba.
- Oczywiście - powiedział ostro Draco, zwracając ku niej wykrzywioną w drwiącym uśmiechu, twarz. - Nie muszę przepraszać za słowa prawdy.
- Draco! - zawołał ostro Remus. - Dość tego! Co to za zachowanie? Czyżbyś zapomniał czego cię uczyli członkowie Zakonu? Nie może być między nami podziałów.
Chłopak nie odpowiedział. Wydął tylko pogardliwie wargi. Ithilina bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła po schodach na górę. Czuła, że coś dławi ją w gardle, niczym wielka kula.
"Żadnych podziałów... Kiedyś było inaczej." - pomyślała.

W ciągu następnej godziny małej Tami udało się rozweselić miodowłosą uczennicę Hogwartu. Córeczka Anny rzeczywiście potrafiła już raczkować i śmiała się wesoło na widok Iti. Gryfonka właśnie karmiła małą mlekiem z butelki, kiedy do pokoju wbiegł, podskakując Bodzio. Kiedy ją zobaczył stanął jak wryty, trochę przestraszony, ale już po chwili musiał sobie przypomnieć, skąd ją zna, gdyż rzucił się jej na szyję.
- Ceść! - zawołał radośnie. - Psysłaś się pobawić w Wielkiego Węsa? To supel! Zalaz zafołam lestę dzieciakóf i Dlacona. Ale będzie fajnie! Tobie się tak fajnie glutowe pociski psycepiają do włosóf - paplał i nim Iti zdołała go zatrzymać, wypadł jak mała torpeda z pokoju, zapewne by wykonać swój zamiar. Drzwi trzasnęły ponownie, aż Tami zaczęła płakać.
- Ciii - dziewczyna próbowała ją uspokoić, kołysząc ją w ramionach.
Ledwie jej się to udało rozległ się ponowny trzask, a do komnaty wpadła cała dzieciarnia Brishney'ów, doprowadzając najmłodszą z gromadki do ponownego wrzasku.
- Dzięki, Bodzio - mruknęła do siebie Iti, na nowo uspokajając małą.
- Jesteśmy - oznajmił rudowłosy chłopczyk, machając jej przed nosem ubrudzoną rączką. - Psynieśliśmy cały zapas. Tylko Dlaco nie psysedł - spochmurniał nagle.
Panna Nicks uznała, że choć raz Malfoy może jej się na coś przydać.
- Ojej - powiedziała, robiąc zawiedzioną minę i przyglądając się uważnie buziom wszystkich dzieci. - Nie możemy się bawić bez niego, prawda?
Dziweczynki natychmiast spojrzały po sobie ze zdziwieniem, a starsi chłopcy zgodnie pokiwali przecząco głowami.
- Nie mozemy? - zapytał niepewnie Bodzio, patrząc w osłupieniu na swoje upaprane łapki.
- Nie - odparła stanowczo Iti.
Dzieci wyraźnie oklapły.
- Ale nie martwcie się - zapewniła szybko. - Opowiem wam bajkę, okej?
- Okej - wrzasnęła gromadka, a Tami zaklaskała w rączki, zupełnie jakby rozumiała, o czym wszyscy zebrani rozmawiają.
- Ale musi być o królewnie! - zażądała jedna z dziewczynek.
- Klólewny są nudne - zaprotestował Bodzio. - O testlalu i hipoglyzie są lepsze!
- Nie prawda!
- Prawda!
- Najważniejsze jest szczęśliwe zakończenie - wtrącił starszy chłopiec.
- Bleee...To jest nudne.
- Sama jesteś nudna!
- Cicho! Spokojnie! - wrzasnęła Iti, uświadamiając sobie nagle, co czuje Snape, kiedy Neville wysadza na jego lekcji kolejny kociołek. - W tej bajce będzie wszystko co chcecie, tylko nie kłóćcie się już, bo nic nie opowiem.
- Ale ma być wesoła - przypomniał Bodzio.
- I smutna - uzupełniła jedna z dziewczynek.
"To będzie dość trudne" - pomyślała z rezygnacją Gryfonka. - "Chyba nieźle wpadłam."

Opowiadanie bajki poszło jej tak gładko, że już po kilku minutach dzieciaki rozlazły się po całym pokoju. Najwyraźniej wolały same się czymś zająć, bo opowiadana historia nie spełniła wszystkich ich oczekiwań. Ithilina raczej się nie przejęła tym wyraźnym dowodem uznania, dla braku jej zdolności gawędziarskich. Przynajmniej mogła odetchnąć i skupić całą swoją uwagę na pilnowaniu Tami, która uparcie chciała wepchnąć sobie do ust frędzle z kapy, okrywającej fotel, na którym siedziała wraz z Iti. Kiedy udało jej się zabrać wydzierającą się dziewczynkę na bezpieczną odległość od zdradziecki frędzli, podszedł do nich Bodzio.
- Chyba nie chcesz kolejnej bajki, co? - zapytała poirytowanym głosem.
Poczuła wyrzuty sumienia, gdy malec wygiął usta w podkówkę jakby miał zamiar zaraz się rozpłakać.
- Przepraszam - mruknęła speszona. - No już, nie smuć się. Powiedz mi lepiej o co chodzi - uśmiechnęła się blado, zdając sobie dokładnie sprawę, jakiego obszernego słowotoku może się po nim spodziewać.
Zmierzył ją wzrokiem, pewnie zastanawiając się czy nie powinien się jednak na nią obrazić. Wyglądał na niezdecydowanego.
- No, nie obrażaj się - teraz zrobiło jej się go naprawdę żal. Wyciągnęła ręce do chłopca i posadziła go obok siebie na kanapie. Tami siedziała po jej drugiej stronie, wymachując rączętami w stronę feralnych frędzli, z tęsknotą w zielonych ślepkach.
- No więc?
- Bo wies - Bodzio wyglądał na przejętego - Tami płace!
- Dzieci płaczą. To normalne - rzuciła protekcjonalnym tonem. - Ty też pewnie dużo płakałeś jak byłeś mały, ale zobczysz ona z...
- Nie! - przerwał gwałtownie, zatykając jej usta ręką, w której, sądząc po jej stanie, gniótł wcześniej czekoladową żabę. - Słuchaj! Tami płace, jak śpi.
- Jak śpi? - powtórzyła tępo, kiedy przestał ją uciszać.
- Tak! - przysunął się do niej bliżej i kontynuował głośnym szeptem, który pewnie w jego zamierzeniu miał uniemożliwić pozostałym dzieciakom podsłuchanie ich rozmowy. - Ona płace i sie tak wielci - tu zademonstrował, podskakując kilka razy w miejscu - i nie mozna jej obucić!
Ithilina zastanowiła się przez chwilę, nim odpowiedziała. Przyjrzała się rudzielcowi. Wyglądał na przejętego. Musiała go jakoś uspokoić. Co do treści jego słów, była przekonana, że to zwykłe dziecięce zachowanie. Przecież gdyby coś było nie tak, Madame na pewno poinformowałaby Dumbledora.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś - poklepała go przyjaźnie po plecach. - Może śnił jej się jakiś koszmar. Nie ma się czym martwić.
- Ale...
- Wiesz co? Następnym razem jak będzie płakała, zawołaj ciocię. Pewnie wystarczy ją ponosić i przestanie.
- Nie! - zawołał ze złością.
Iti już otwierała usta, żeby powiedzieć coś co odwróciłoby jego uwagę od nocnych krzyków przyszywanej siostrzyczki, gdy drzwi pokoju otworzyły się i stanęła w nich opiekunka całej gromadki.
- Zejdź na dół, kochanie - powiedziała. - Przybył profesor Dumbledore i chce z tobą porozmawiać w salonie.
- Dyrektor? - zdziwiła się. - Przecież mógł w szkole - szepnęła do siebie i zaintrygowana ruszyła na dół, pomachawszy do Bodzia na pożegnanie.
Jego słowa zupełnie wywietrzały jej z głowy.

Salon nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Znała pobieżnie historię domu Blacków i wchodząc do komnaty, pełnej antycznych mebli i arystokratycznych emblematów, dziwiła się, jak Syriuszowi udało się nie zwariować, kiedy mieszkał sam w tej rezydencji.
"Och, ale ja jestem głupia!" - zgromiła się w myślach. - "Jasne, że mógł tu wytrzymać. W końcu przeżył trzynaście lat w Azkabanie. Pewnie po powrocie ta stara rudera wydała mu się przytulna."
Dalsze rozmyślania przerwało jej powitanie Albusa.
- Proszę siadać, panno Nicks - wskazał jej miejsce na sąsiednim fotelu.
Siadała w roztargnieniu, bo zobaczyła w kącie pokoju, ukrytego chyba jak najdalej od niej, Dracona. Jego włosy iskrzyły się złotymi pasmami, w świetle kominka. Nawet na nią nie spojrzał. Była tak rozkojarzona, że potknęła się o wykręconą finezyjnie mosiężną nogę niskiego stolika, stojącego na środku pokoju i wylądowała na podłodze.
- Proszę używać oczu, Nicks - syknął ktoś z głębi obszernego fotela, stojącego nieopodal.
Iti ze zdziwieniem rozpoznała głos Mistrza Eliskirów.
"On też tutaj? Po co?"
- Dziękuję, profesorze - powiedziała w następnej chwili, kiedy Remus pomagał jej się pozbierać z podłogi.
Uśmiechnął się do niej, a potem wycofał się na swoje miejsce na kanapie, po drugiej stronie stolika.
- Możemy w końcu zacząć? - zapytał ze złością, której nawet nie starał się ukryć, Severus. - Jesteśmy wreszcie wszyscy, prawda? Czy może panna Gryfonka, ma jeszcze zamiar pospadać rekreacyjnie z fotela, marnując czas nas wszystkich?
- Severusie... - zaczął łagodnie Lupin, widząc jak dziewczyna czerwienieje ze złości na twarzy. Znał ten grymas aż za dobrze u Harry'ego i wiedział, że kończy on się kłótnią i utratą mnóstwa punktów przez Gryffindor. A ponieważ Ithilina przebywała oficjalnie w szkole, Snape nie omieszkałby tego wykorzystać na niekorzyść jej domu.
Na szczęście dyrektor uratował sytuację.
- Jesteśmy tutaj, gdyż wynikła pewna niespodziewana przeze mnie sytuacja, którą należy jak najszybciej rozwiązać. Draco, mów proszę - zwrócił się do blondyna, który siedział sztywno na swoim miejscu mając w głębokiej pogardzie wszystko wokół niego.
Nim zaczął, wykrzywił się nieprzyjemnie do Iti, wywołując dreszcz, biegnący wzdłuż jej całego kręgosłupa. Zdjął z niej wzrok i przeniósł spojrzenie na dyrektora, jakby mówił tylko do niego.
- Pansy chce dostać z powrotem swój pierścionek zaręczynowy. Powiedziała mi, że zgubiła go w toalecie, w moim domu.
- Och... - Iti westchnęła po czym sięgnęła prawą dłonią do czwartego placa swojej lewej ręki, żeby zdjąć pierścionek.
Zrobiło jej się trochę przykro. Klejnot naprawdę przypadł jej do gustu i nie miała ochoty już się z nim rozstawać. Tak właściwie to miała nadzieję, że będzie mogła go zatrzymać na zawsze.
Pociągnęła, ale krążek nawet nie drgnął pod jej palcami. Podniosła wzrok i zdziwiła się niepomiernie, widząc, że wszyscy mężczyźni w pokoju przyglądają się jej, jakby nagle przemieniła się w hipogryfa. Nawet śmiertelnie obrażony Draco. W następnej sekundzie jej mózg dostąpił tego niepowtarzalnego światła zrozumienia i panna Nicks spłonęła szkarłatnym rumieńcem.
- Tak tylko chciałam spróbować, czy jednak nie podda się... eee... sile mechanicznej - zakończyła kulawo, a Severus prychnął szyderczo.
Chciała się uśmiechnąć przepraszająco choć do Dumbledora, który zawsze wierzył w jej inteligencję i do Lupina, który nie miał jeszcze okazji przestać w nią wierzyć, ale na swoje nieszczęście jej wzrok spoczął przelotnie na Malfoy'u, uśmiechającym się mściwie. Nie dała rady.
- Pierścionek jest z tobą związany przysiegą - wyjaśnił cierpliwie siwobordy czarodziej. - Ponadto jest w nim zaklęta krew twoja i Dracona. Dlatego trudno będzie wykonać falsyfikat.
- Ale chyba Pansy nie potrafi sprawdzić, czy jest tam nasza krew, prawda? - zapytała, marszcząc brwi. - Czy nie wystarczy, żeby pierścionek był z wyglądu identyczny?
- Panna Parkinson z pewnością nie jest w stanie tego stwierdzić, ale jej rodzice już tak.
Ithilinie nagle przyszło coś do głowy.
- Chwileczkę! Skoro pierścionek jest związany ze mną i nie mogę go zdjąć, to jakim cudem Pansy może mysleć, że zgubiła go w łazience?
- Krew, Nicks - syknął Severus. - Rytuał, który odprawiliście z Draconem to starożytna magia. Gdybyś była czystokrwista, jak Pansy, mogłabyś zdjąć pierścionek. Jego magia nie więziłaby cię.
- Co to znaczy? - zdziwiła się.
- Profesor Snape chciał bez wdawania się w historyczne początki praktyk narzeczeńskich wyjaśnić ci - kontynuował za niego Remus - że czystokrwiści wymyślili te dodatkowe zaklęcia, w okresie, gdy było ich już tak niewielu, że musieli zawierać małżeństwa z czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Aby uniknąć zdrady składa się przysięgę krwi, która niejako... - szukał przez chwilę w myślach odpowiedniego słowa, podczas gdy Iti nie odrywała od niego wzroku - rozpoznaje pochodzenie czarodziejów. Innymi słowy...
W oczach dziewczyny pojawiło się tak wyczekiwane przez Snape'a zrozumienie.
- Innymi słowy - przerwała mu - Pansy jako tej szlachetnie urodzonej wierzy się na słowo i honor domu, tak?! A mugolaki takie jak ja, muszą nosić przez cały czas tą obrożę! - wypluła, ze wstrętem łypiąc na pierścionek.
- Dokładnie - warknął zimno Malfoy, patrząc na nią co najmniej nieprzychylnie. Jednak wyglądał na zmieszanego, kiedy się zorientował, że nie chcący się do niej odezwał.
- Spokojnie, dziecko - dłoń Dumbledora znalazła się na jej ramieniu w momencie, w którym sięgała do kieszeni po swoją różdżkę, żeby rzucić coś paskudnego na tego blondwłosego dupka, z którym przez fatalny przypadek była zaręczona. - Mamy na szczęście sposób by zaradzić temu problemowi. Bardziej martwi mnie, dlaczego panna Parkinson zainteresowała się tą sprawą.
- Może na polecenie Czarnego Pana - zasugerował Mistrz Eliskirów.
Ithilina wciagnęła głośno powietrze, czując jak jej serce zamiera z przerażenia.
"Nie!"
- To niemożliwe - niespodziewanie poparł jej myśli Draco. - Pansy? Przecież ona nie nadaje się do takiej subtelnej roboty, jak szpiegowanie mnie - wydął pogardliwie wargi, tak że miodowłosa poczuła niespodziewanie przypływ czegoś na kształt solidarnosci z mopsowatą pięknością ze Slytherinu.
- Nigdy nic nie wiadomo! - wtrąciła, ale chłopak całkowicie ją zlekceważył i kontynuował:
- Nigdy nie była inteligentna, a wyciąganie informacji z narzeczonego tego przecież wymaga.
- I tak powinieneś uważać - stwierdził Remus.
Postrach Hogwartu skrzywił się, kiedy zorientował się, że jeden z jego odwiecznych huncwockich wrogów, właśnie w czymś się z nim zgadza.
Ostateczny werdykt należał jak zawsze do dyrektora, więc wszyscy zwrócili się w jego stronę, czekając na to co powie. Pogładził się w zamyśleniu po brodzie, nim zaczął mówić:
- Pansy nie należy lekceważyć. Możliwe, że jej rodzice powiedzieli jej co zdarzyło się na przyjęciu i teraz chcą sprawdzić, czy to faktycznie ich córka tam była. Nie mają przecież pewności, kim jest twoja narzeczona, Draco. Przypuszczam, że nie ufają jej do końca i mogą przypuszczać, że zdradziła Voldemorta z miłości do ciebie - Malfoy zagryzł wargi na te słowa, broniąc się przed parsknięciem śmiechem, a może uśmiechem zadowolenia. - Możliwe jednakże, że to Severus ma rację i panna Parkinson dostała zadanie od Toma.
- Cóż, tak czy tak przekona się, że pierścionka nigdy nie było w łazience w moim domu - zauważył kwaśno młody arystokrata. - Wątpię, żeby rodzice zechcieli pomóc mi w tej sprawie.
- Tak, tak - potwierdził spokojnie Dumbledore. - Ale zaradzimy niechęci twoich rodziców, chłopcze. Udasz się osobiście do domu następnej nocy, kiedy tylko fałszywy pierścionek zostanie wykonany i pozowlisz się nakryć matce, a jeszcze lepiej ojcu w łazience, podczas poszukiwań cennego drobiazgu swojej ukochanej.
- Iście ślizgoński plan, dyrektorze! - pisnęła zachwycona Ithilina.
- Dziękuję za uznanie, moje dziecko - w oczach starego maga zamigotały wesołe iskierki. - Mimo to na Pansy trzeba uważać - tu spoważniał i skinął głową w stronę Dracona i Severusa, którzy odpowiedzieli niezrozumiałymi mruknięciami. - Nie pozostaje nam nic innego, jak udać się do banku Gringotta.
"Gringotta?" - zdziwiła się. - "Chyba nie będziemy tam szukać podróbki mojego pierścionka zaręczynowego?"

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.05.2024 14:13