Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 18.10.2008 19:26
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Twoja odpowiedź, dodaje nastepny rozdział biggrin.gif

ROZDZIAŁ IX, czyli za zakrętem...

Szkocja, Hogwart - w najbliższym otoczeniu boiska do quidditcha, poranek trzeciego marca

Ithilina rozpięła guziki brunatnego płaszcza. Zdumiewało ją jak bardzo pogoda mogła się zmienić w ciągu zaledwie kilku dni. Resztki śniegu ostatecznie stopniały, kiedy łagodnym promieniom słonecznym udało się w końcu przebić przez spowijające niebo chmury. Od zachodu wiał ciepły wietrzyk, niosąc w sobie wilgoć znad oceanu i pierwsze ożywcze tchnienie wiosny.
"Już się bałam, że ominiesz Hogwart tego roku" - Gryfonka zwróciła się do niej, jak do serdecznej przyjaciółki.
- Hej, Iti! Co tak wolno? Zajmą ci wszystkie miejsca! - ktoś pociągnął ją za koniec szalika..
Obejrzała się i uśmiechnęła na widok Lavender i Parvati.
- O, cześć! Mnie się tak znowu nie spieszy.
- No, co ty! Nie gadaj - Lav złapała ją za ramię, a jej przyjaciółka ujęła ją z drugiej strony.
- To taki ważny mecz! - emocjonowała się panna Patil, kiedy we trzy biegły w stronę zapełniających się stale trybun. - Od jego wyniku zależy, kto zagra z naszą drużyną w finale.
- Jestem pewna, że Ślizgoni - wygłosiła nieopatrznie Iti.
Koleżanki zmierzyły ją dziwnym wzrokiem.
- Choć wcale im tego nie życzę - zastrzegła się, rumieniąc jednocześnie. - Po prostu widziałam ich poprzednie starcia. Są całkiem dobrzy, nie?
- No, tak - Lavender potrząsnęła blond grzywką.
Dopadły wejścia na stadion w chwili, kiedy Colin zaczął machać do nich szalikiem z trybun Gryfindooru.
- Colin zajął nam miejsce? - zdziwiła się Iti.
Parvati zahihotała, a Lavender zarumieniła się.
- Chyba się we mnie podkochuje - mruknęła niechętnie.
Jej towarzyszki wybuchnęły śmiechem.
Po kilku chwilach wytężonego biegu, Ithilina opadła w końcu na ławkę, dysząc głośno.
"Chyba ostatnio pogorszyła mi się kondycja." - stwierdziła. - "Jakbym wciąż była zmęczona po ucieczce przed Draconem."
Draco... Ostatnio nie myślała już o nim w każdej wolnej chwili. Po tym co się stało podczas pełni, paradoksalnie, odzyskała spokój ducha. Malfoy wrócił wraz ze Snapem następnego dnia rano i aż do wieczora został w Skrzydle Szpitalnym. Dowiedziała się o tym, kiedy przyszła po kolacji do Madame Pomfrey po eliksiry uspokajające, które miały jej zapewnić noc bez koszmarów. Przyjrzała się mu uważnie, czekając aż pielęgniarka przygotuje specyfiki. Wtedy też zrozumiała, że część jej snu mogła być prawdą. Zastanawiała się czy porozmawiać z dyrektorem, albo Snapem. Dumbledore mógł być jednak zajęty ważniejszymi sprawami, a co do Opiekuna Ślizgonów, wątpiła, żeby chciał się z nią podzielić taką wiedzą. Musiała więc poprzestać na swoich podejrzeniach, które zresztą, były wystarczająco przerażające.
Dlatego właśnie poddała się. Zrozumiała, że cena, jaką płacił Draco za uratowanie jej w Malfoy Manor była zbyt wielka, by mógł jej kiedykolwiek wybaczyć. Czegoś takiego nie sposób zapomnieć, a jej dobre intencje na niewiele się tu mogły zdać. Musiała pogodzić się z tym, że będzie miała w nim wroga do końca życia, którego zresztą, biorąc pod uwagę plany Voldemorta, mogło jej już niewiele pozostać.
Otrząsnęła się z niemiłych rozmyślań, skupiając wzrok na boisku. Z magicznego megafonu popłynął senny głos Luny:
- Witajcie, moi drodzy. Ten dzień można uznać za szczególny. Spotkaliśmy się w tym miejscu, gdzie w załomach każdej bramki uwiły sobie gniazda drzęzawki nakrapiane, które możecie podziwiać podczas ich godowego tańca.
- Lovegoood! - McGonagall najwyraźniej, podobnie jak większość kibiców, nie wytrzymała uwag Luny i jej popisowego lekceważenia wlatujących właśnie na boisko Puchonów.
Ithilina roześmiała się ze swego miejsca i tylko pokręciła głową.
"Ach, Luna i jej niemożliwości!"
- Na boisku pojawili się: Ernie McMillan, kapitan i obrońca. Wyglada na to, że jest w dobrym nastroju. Podejrzewam, że łyknął przed meczem sporą dawkę nalewki z plimków, która niezwykle rozjaśnia umysł - kontynuowała rezolutna komentatorka, nie zważajac na śmigających już po boisku Ślizgonów. - Jest jeszcze Marcus Noor, Antoni Goldstein i Vinona Bomdrewon, wszyscy na stanowiskach ścigających. Są niezwykle szybcy i zwinni. Wiem, bo byłam na jedym z ich treningów. Właściwie trafiłam tam przypadkiem, zbierając w lesie czerwone mgławniki i...
- Lovegood!!! - wściekała się wicedyrektorka. - Daruj nam swoje wynurzenia, bo zabiorę ci mikrofon!
Na chwilę zapadła cisza i słychać było tylko szum towarzyszący rozmowom setki uczniów, przepychających się i dopingujących swoich faworytów.
- Myślicie, że go zabrała? - zainteresował się Colin, choć na moment skupiając uwagę na czymś innym, niż siedząca obok niego panna Brown.
Ithilina chciała coś odpowiedzieć, ale zagłuszył ją głos Luny płynący ponownie z megafonu:
- Thomas Carter i Diana Rincols, pałkarze. I szukający - Lane West. Więcej na ich temat powiem podczas meczu, kiedy pani profesor zechce zająć swoje miejsce w loży.
"No, no... Nie podejrzewałabym Luny o taką bezczelność" - zauważyła miodowłosa Gryfonka.
- A teraz drużyna Domu Węża. Kapitan i obrońca: Luc Jaggins, pałkarze: Milicenta Boolstrode i Norton Hale. Dalej ścigający: Blaise Zabini, Amanda Gas i Teodor Nott, oraz szukający: Marty Blobers. Amanda z pewnością ma dzisiaj niebywałe szczęście. Nowa kolekcja pryszczy na jej twarzy świadczy o spotkaniu z rurecznikiem leszczynowym. On ma takie śmieszne zakręcone czułki i rozpyla substancję, która powoduje pryszcze, ale to przynosi szczęś...
- Lovegood! Oddaj natychmiast...
McGonagall nigdy nie udało się dokończyć tego zdania, bo Luna ryknęła:
- Piłki w grze! - i przez kolejne piętnaście minut zdołała skupić się na tym co działo się na boisku.
Tego wszystkiego Iti już jednak nie słyszała. Gryfoni krzyczęli. Parvati podskakiwała na ławce, by lepiej widzieć Erniego, w którym ostatnio się zabujała. Lavender krzyczała i usiłowała usunąć się jak najdalej od Colina, który machał zawzięcie czerwono - złotym szalikiem. Z ryku tłumu wynurzały się co jakiś czas strzępki bojowej piosenki Puchonów, a jakaś nierozsądna czwartoklasistka, w zielonym szaliku, tak bardzo przechylała się przez barierki, że o mało nie spadła.
Ithilina wstała i nie zważając na głośne protesty potrącanych przez nią uczniów, zaczęła przepychać się w kierunku tej części trybun, którą zajmowali Ślizgoni.
"Muszę tylko sprawdzić... Nie zauważy mnie. Nie będę się więcej narzucać. Tylko sprawdzę."
- Ałć!
- Przepraszam, nie chciałam.
- Przepraszam. Tak, muszę przejść.
- Przepraszam.
- Co to ma być, do chol...
- Przepraszam.
- Auuu! Uważaj trochę!
- Przepraszam.
- Spadaj, ja tu mecz oglądam!
- Ja muszę przejść!
- A co mnie to obchodzi?!
- Przepraszam!
- O, żesz ty!
- ...
- Nie przeprosiła nawet!
Kiedy udało jej się dotrzeć na drugą stronę widowni, wpadła prosto na wściekłą Pansy.
- Uważaj jak chodzisz!
Ruszyła bez słowa dalej, próbując nie nadepnąć już więcej na niczyją stopę, ani szatę.
- Chwila! Co ty tu robisz, ryża?! - Pansy złapała ją za ramię. - Tu nie ma twoich gryfońskich, szlamowatych przyjaciół.
- Zgubiłam się - burknęła.
Z bliska, oczy Parkinson dziwnie lśniły.
"Płakała?"
- To się zaraz odnajdź - Pansy szarpnęła za różdżkę, która do tej pory wystawała jej z kieszeni. - Mam cię odprowadzić do wyjścia?
Stały w przejściu pomiędzy wejściem na trybuny Slytherinu a Ravenclawu, blisko wyjścia ze stadionu, którym przed chwilą weszła Ślizgonka. Nikt nie zwracał na nie uwagi.
- Już sobie idę - dyskretnie poprawiła różdżkę w rękawie, gotowa użyć jej, jeśli przeciwniczka zaatakuje.
Pansy mierzyła ją przez chwilę złym wzrokiem, aż nagle szarpnęła głową w bok, jak zranione zwierzątko i odwróciwszy się na pięcie, zniknęła pośród zielonego tłumu.
"Siąkała nosem, czy mi się zdawało?"
Iti nie zwlekając już więcej, opuściła stadion. Była pewna, że Dracona nie ma wśród kibiców. "Może coś mu się stało?" - denerwowała się. - "Pansy płakała. To chyba nie coś poważnego?!"
Puściła się pędem przez błonia, zostawiając za sobą mecz quidditcha i rozwrzeszczanych kibiców.

****

Szkocja, Hogwart - szatnia Slytherinu, kilkanaście minut później

Oderwał się od ściany i skoczył na równe nogi, kiedy skrzynka z zapasowymi piłkami spadła z niewyjaśnionych przyczyn na ziemię.
- Cholera! - zza szafki, która jeszcze niedawno należała do niego, a obecnie została zagrabiona przez tego wymoczka - Blobersa, wychynęła Nicks, w całej swej wściekle gryfońskiej okazałości. - Nie chcia...
- Padnij! - ryknął, kiedy jeden z uwolnionych pod wpływem upadku, tłuczków śmignął mu tuż nad głową i pomknął w kierunku dziewczyny.
- Że co? - jej twarz przybrała wyraz komicznego zdziwienia, ale mimo to ugięła się posłusznie i wyprostowała prawie natychmiast, zaraz po tym, jak tłuczek walnął w stojak na plansze z taktyką gry, stojący za nią.
Draco pozostał na ziemi.
Łup.
- Auu! - jęknęła, kiedy druga piłka trafiła ją od tyłu w kolana i zwaliła z nóg.
Wylądowała prawie na Malfoy'u, który uśmiechnął się diabolicznie.
- Należało ci się.
- Dzięki - mruknęła, przekręcając się na plecy i masując obolałe kończyny, podczas gdy on wstał i zaklęciem unieruchomił obie piłki.
Podszedł do pustej skrzynki. Schylił się po kafla leżącego na podłodze, pod szczątkami stojaka.
- Reparo - dziewczyna wstała i naprawiła wyrządzone przez siebie szkody. - Znicz też uciekł?
- Tak! I to wszystko...
- ... przeze mnie. Wiem - dokończyła. - To co? Mam wsiadać na miotłę i szukać go natychmiast, tak? W ramach pokuty?
- Nie - jego oczy zwęziły się w ponurym grymasie. - Niech sobie go szuka zakichany Blobers, choćby do końca świata.
- Ach - nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć.
Odwrócił się do niej plecami. Uznała więc, że powinna już wyjść. W końcu, kiedy przyszła tutaj, po tym, jak nie znalazła go w sali szpitalnej, chciała go tylko zobaczyć. Spodziewała się, że będzie w takim nastroju.
Ruszyła do wyjścia.
- Idziesz sobie? - krzyknął za nią.
Zamurowało ją.
- Eee... tak. A co, trzeba coś jeszcze posprzątać? Chyba już nic więcej nie zepsułam.
Stanął przed nią z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Słuchaj, po co ty tu właściwie przyszłaś? - zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Tak tylko - wzruszyła ramionami, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie.
"On chyba nie uwierzy, jak mu powiem, że się zgubiłam, nie?"
- A ja i tak wiem - prychnął. - Chciałaś się przekonać, czy nie strzeliłem sobie Avadą po tym, jak moi domniemani kumple wywalili mnie z drużyny, dlatego, że jestem wilkołakiem. A wiesz kiedy mnie łaskawie o tym poinformowali?! - ryknął. - Wcale mi nie powiedzieli! Po prostu zastałem w szatni komplet z Blobersem, który nawet zajął moją szafkę!!!
- O... kurcze.
- A to wszystko oczywiście...
- Mo-ja wi-na - wypluła. - Jasne! Ale wiesz, co ci powiem?!
- No, co? - posłał jej drwiący uśmieszek.
- A to, że nie będę ci się więcej narzucać. Mylisz się, jeśli myślisz, że będę w nieskończoność czekała, aż zdołasz mi wybaczyć.
- Cooo???! Oczywiście, że...
- Nigdy mi nie wybaczysz, wiem! - krzyknęła, znów wchodząc mu w słowo. - Rozumiem to i dlatego to koniec.
- Koniec? - zdziwił się. - Z czym?
- A z tym! - żachnęła się. - Koniec z martwieniem się o ciebie, z liczeniem dni do pełni, z poczuciem winy, z wyrzucaniem sobie, jak bardzo cię skrzywdziłam. Jestem zła i koniec. Kropka.
Roześmiał się.
- Zła? Ty? To dlaczego tu jesteś?
- Eee... - zbił ją z tropu. - Przyszłam, przyszłam, żeby ci to wszystko powiedzieć - wypaliła. - Tak, dokładnie, po to.
Kręcił głową z niedowierzaniem, wyraźnie rozbawiony.
- Tak mi przykro - powiedział po długiej chwili, z udawanym współczuciem, kiedy Iti stała wciąż niezdecydowana, z ręką na klamce. - Postanowiłem właśnie okazać ci trochę mojego niezmierzonego miłosierdzia i pozwolić znów przebywać w moim towarzystwie.
- Że co? - spytała mało inteligentnie.
Zmarszczył brwi.
- A niech cię, Nicks! Którego słowa w poprzednim zdaniu nie byłaś w stanie strawić swoim prawie gumochłonim minimalistycznym móżdżkiem?
- Miłosierdzie.
- Zamknij się - warknął. - I słuchaj. Powiem prosto. Jesteś mi potrzebna.
- Ja? - pisnęła.
Czarne myśli zasnuły jej głowę.
- Tak ty! A widzisz tu kogoś jeszcze? - żachnął się. - Jest pewna rzecz, którą muszę wykonać, a ty zgodzisz się mi pomóc w ramach pokuty. Jasne?
"Pokuty?! Na Merlina! Może chce pojmać dla Voldemorta hagridową hodowlę testrali i ja mam wystąpić w charakterze poćwiartowanej przekąski?"
- Jasne - wyszeptała, a strach zjeżył jej włosy na głowie.
Oczy jej stały się zbliżone wielkością do spodków, a ręce...
- Nie, chwileczkę! - zawołała nagle, otrząsnowszy się z przerażenia. - O co ci właściwie chodzi? I dlaczego zdecydowałeś się tak nagle mi wybaczyć?
- Nie zdecydowałem - zacisnął usta w wąską kreskę i Gryfonka natychmiast pożałowała swojego pytania. - Ktoś...ktoś wyjaśnił mi - spuścił wzrok, jakby przełamywał wewnętrzny opór przed powiedzeniem jej czegokolwiek - że to ja podjąłem decyzję. A zresztą...
Zakręcił się na pięcie i podszedł do okna.
Była zaskoczona, kiedy usłyszała, jak mówi dalej:
- I tak musiałbym mu służyć. Wiem o tym. Teraz przynajmniej nie muszę pamiętać.
Podniosła rękę do ust i przysłoniła je, powstrzymując się przed krzykiem. Oparła się o ścianę, ponieważ nagle jej kolana stały się jak z waty.
"A więc jednak! Na słodkiego Godryka! Więc to co widziałam we śnie... Och, nie!"
Stała tak, niezdolna do ruchu, a w szatni zapadła ciężka cisza.
W końcu Draco odwrócił się, a na jego twarzy nie pojawił się ani jeden grymas świadczący o wysiłku, na jaki musiał się zdobyć, aby jej to powiedzieć.
Spojrzał na nią, a w jego szarych oczach zabłysnął lodowy płomień.
- Muszę odzyskać moje miejsce w drużynie. A ty mi w tym pomożesz.
- Ja?
"Nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć, że w końcu zaczął się do mnie odzywać" - stwierdziła.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczorem tego samego dnia

- Więc jednak?
- Tak, miałem słuszność od samego początku.
- Jak zwykle - prychnął niechętnie Severus, pochylony nad filiżanką parującej herbaty doprawianej lekko Ognistą.
Dumbledore uśmiechnął się.
- Wydajesz się niezadowolony z tego stanu rzeczy - poprawił na nosie okulary połówki. - Odrzucając fałszywą skromność, mogę śmiało przypuszczać, że moja intuicja uratowała życie już wielu osobom.
- O tak - jego rozmówca odłożył filiżankę na stolik i stukał w nią lekko długimi palcami - i to właśnie daje ci prawo odrzucać tę skromność.
Starszy mag zahihotał.
Severus machnął ręką.
- Mów sobie co chcesz, Albusie, ale nie ma się z czego cieszyć. W jaki sposób te dzieci mają sobie poradzić? Na dodatek Nicks jest niezrównoważoną psychicznie, nieposłuszną, gadatliwą...
- ...i bardzo zdolną w zakresie Eliksirów uczennicą - dokończył gospodarz gabinetu, unosząc do góry wyprostowany palec wskazujący prawej ręki, jakby udało mu się nagle odkryć coś ważnego. - Czyż, nie? W dodatku inne dziedziny magii też opanowała całkiem nieźle. Ten patronus...
- Nawet Potter to potrafi - rzucił niedbale. - Ta dziewczyna miała szczęście, że byliśmy wtedy jeszcze za daleko. Gdyby ktoś go zobaczył...
Dumbledore spoważniał i pokiwał w zamyśleniu głową.
- Tak, wtedy Tom miałby pewność tak jak my.
- Jest lekkomyślna i nieostrożna!
- Severusie, jestem pewny, że panna Nicks nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
- Jasne! Tak jak zapomniała o bransoletce, która ma Merlin raczy wiedzieć jaką moc, zabawiała się w Pottera, narażając na śmierć mojego chrześniaka i wiele innych rzeczy. A ty wciąż jej bronisz!
- Spokojnie, przyjacielu - siwobrody czarodziej poklepał go lekko po dłoni zaciśniętej ze złością na delikatnym uszku filiżanki. - Ochronimy ich, najlepiej jak będziemy mogli.
Snape posłał mu nieprzyjemne spojrzenie.
"A jeśli nie będziemy mogli?" - pomyślał.

****

Anglia, Straszny Dwór - prywatne komnaty Czarnego Pana, w tym samym czasie

Czarny Pan stał przy oknie w zamyśleniu gładząc nienaturalnie długim palcem podbródek. Rozmyślał, planował, decydował. O tak, wiele obowiązków spoczywało na jego barkach.
"A Petigrew nie potrafi nawet przygotować poprawnie potrawki z kurczaka!" - ubolewał.
Życie najpotężniejszego czarnoksiężnika w Anglii było strasznie męczące. W dodatku, jakby na domiar złego, ktoś śmiał przerywać mu chwile największego skupienia, właśnie wtedy kiedy dopracowywał w swym przesiąkniętym złem mózgu plan pokonania Pottera, oraz dzieciaka z przepowiedni i jego tajemniczych Strażników za jednym machnięciem różdżki. Niekoniecznie jego własnej.
- Wejść! - rozkazał, kiedy natarczywe pukanie, odpędziło od niego skutecznie całą wenę twórczą.
Drzwi otworzyły się, nie wydając nawet najmniejszego skrzypnięcia i oczom Voldemorta ukazała się piękna twarz Vanessy.
- Panie - skłoniła się głęboko, czekając aż przyzwie ją gestem.
Zmarszczył brwi.
- Czego chcesz, sługo?
- Mam dla ciebie wieści, Panie - mówiła, nie podnosząc głowy. Nie otrzymała pozwolenia. - Dotyczą naszego ostatniego ataku.
- Złożyłaś już raport - zdziwił się.
Podszedł do biurka i usadowił się na fotelu za nim. Kobieta zbliżyła się i padła na kolana.
- Jest rzecz, którą pominęłam, gdyż nie byłam pewna, czy mogę o niej mówić przy innych. Ostatnimi czasy pozostawałam zgodnie z twoją wolą w pewnym oddaleniu od Wewnętrznego Kręgu, więc nie orientuję się, w panujących stosunkach. Nie wiem, kogo darzysz największym zaufaniem.
- Zależnie od sytuacji - zaśmiał się zimno. - Dobrze zrobiłaś. Możesz wstać.
Podniosła się, a jej szara suknia haftowana błękitną nicią zaszeleściła cicho. Czerwone tęczówki Riddle'a zagłębiły się przez chwilę w jej dużych jasnych oczach.
- Mów - polecił.
- Kiedy byliśmy w Hogwarcie, aby zabrać młodego Malfoy'a, Dołohow wysłał mnie i Snape'a po chłopaka.
- Wiem - przerwał.
- Oczywiście, Panie - pochyliła szybko głowę. - Ty wiesz wszystko.
- Najwyraźniej jeszcze nie, skoro tu jesteś - zauważył. - Kontynuuj.
Odgarnęła długie srebrne włosy opadające jej na twarz. Zachodzące słońce ułożyło się na nich miękkim, czerwonawym światłem, tak, że mieniły się przy najlżejszym ruchu.
- Malfoy wybiegł ze szkoły, więc przywołałam go na skraj Zakazanego Lasu, gdzie się ukryliśmy. Snape upierał się, żeby zachować ostrożność, w razie gdyby pojawił się któryś z nauczycieli. I miał rację, Panie. Ktoś nas widział.
- To nieważne - wzruszył lekceważąco ramionami. - Snape podrzucił już użyteczne kłamstewko Dumbledorowi. Stary Trzmiel nie zdoła ochronić chłopaka w następną pełnię.
- Nie o to chodzi, Panie. Tam był jakiś uczeń. Drobna postać, jakaś dziewczyna. Ktoś, kto wyczarował patonusa.
- Patronusa? - zdziwił się. - Przecież nie wysłałem z wami dementorów.
- Myślę, że to było wołanie o pomoc - zasugerowała. - Ale Panie, to był jednorożec! Jestem tego pewna!
Czarny Pan powstał gwałtownie.
"Przepowiednia!"
- Pomyślałam o tej przepowiedni, Panie i dlatego...
- Kto? - przerwał jej mierząc do niej z różdżki. - Kto go wyczarował?! Mów, natychmiast! Jak ona wyglądała?!
- Nie widziałam wyraźnie, Panie! - zawołała przerażona, kręcąc gwałtownie głową. - Miała jasne włosy, dojrzałam ją tylko przez chwilę.
- Pokaż mi - zażądał, zacisnąwszy pajęcze palce na jej podbródku i wdarł się boleśnie w jej myśli. Opierała się tylko przez ułamek sekundy, chyba tylko z czystego zaskoczenia. Potem opuściła bariery pod wpływem jego miażdżącej siły, ułatwiając mu zadanie i skupiając się na obrazie Hogwartu.
Czarny Pan wycofał się po chwili z jej umysłu i nie zaszczyciwszy jej ani jednym spojrzeniem rzucił:
- Odejdź!
Wycofała się z komnaty najszybciej jak tylko mogła. Serce biło jej jak oszalałe.
- Glizdogonie!
Szczurowaty czarodziej przybiegł natychmiast na swoich krótkich kabłąkowatych nóżkach. Voldemort złapał go za przedramię i gwałtownie je wykręcił. Peterowi udało się nie krzyknąć z bólu. Różdżka Mistrza dotknęła jego Mrocznego Znaku, który rozjarzył się czerwonym światłem. Przez chwilę czuł paraliżujący całe ciało ból, a potem Lord go puścił.
- Tak, McNair powinien tu być lada chwilę. Powiedz, że oczekuję go w gabinecie - polecił.

****

Szkocja, hogwarckie błonia, siedemnasty kwietnia (ponad miesiąc później)

Ithilina zarumieniona od gniewu i długiego biegu usiadła z impetem na trawie, skrzyżowawszy ramiona na piersiach.
- Ha! Więc tu jesteś! Mogłam się domyślić.
- Miau - Drops łypnął na nią jednym żółtym okiem bez szczególnej uwagi, a potem bezceremonialnie machnął cienkim ogonem, zakręcił się w miejscu i ułożył wygodnie na kolanach Dracona.
- I co?! - warknęła zbliżając twarz do pyszczka swojego pupila. - Może się jeszcze obrazisz, że przerywam ci drzemkę?
Malfoy roześmiał się.
- Daj mu spokój. Zwierzak wykazał minimum zdrowego rozsądku wybierając towarzystwo mojej arystokratycznej osoby. A ty jesteś po prostu zazdrosna.
- Też mi rozsądek! - prychnęła. - Porządni ludzie nie zadają się z tobą. I porządne zwierzęta też. Słyszysz, Drops? Jeszcze jedna noc w dormitorium tego wymoczka i możesz do mnie nie wracać. Z rybkami na kolację też koniec!
Kocurek uniósł pyszczek i przyjrzawszy jej się z większą uwagą, niechętnie opuścił kolana Ślizgona. Wolnym truchtem, nie oglądając się za siebie odbiegł w kierunku zamku.
- Ja ci dam wymoczka! - fuknął chłopak, marszcząc gniewnie brwi. - W dodatku kota mi przegoniłaś.
- To mój kot - przypomniała, prostując nogi i z lubością wystawiając twarz do słońca.
- Tylko dlatego, że Potter go dla ciebie uratował - przypomniał. - Też coś! Bohater od siedmiu boleści.
Gryfonka spojrzała na niego z nagłym rozbawieniem, przekrzywiając na bok głowę, jakby nad czymś intensywnie myślała, a potem żartobliwie dała mu kuksańca w bok.
- Ależ ty jesteś zazdrosny.
- Ja?! - oburzył się. - O ratowanie kota? Naprawdę to cieszę się, że Potter schodzi na psy.
- Haha...
- No co?! Ty też powinnaś! Zwalnia ci się etat na ratowanie ludzi. Czyżbyś nie o tym zawsze marzyła?
- Nie - fuknęła i z obrażoną miną ułożyła się na trawie, podpierając głowę rękami i zamykając oczy.
- Słuchaj, właściwie po co tu przyszłaś, burząc mój spokój i dobry nastrój? - dopytywał się, pochylając nad nią.
- Odsuń się - na oślep machnęła ręką i przyłożyła mu w nos. - Robisz mi cień.
- Cholera, Nicks! Uszkodziłaś mi nos!
- Naprawdę? - otworzyła jedno oko i spojrzała na niego. - Nie, nie uszkodziłam. Ale jak chcesz to poprawię.
- O, Ty! - warknął i z wrednym smirkiem rzucił - Trancheto!
- Nnnieeeee - wybełkotała - zdeeeejmij, haahaaa... - reszta jej wypowiedzi utonęła w nagłym napadzie śmiechu.
Iti zwijała się na trawie, hihocząc zawzięcie pod wpływem Zaklęcia Łaskoczącego, a Draco przyglądał się jej z satysfakcją.
- To za mój nosek.
- Draaaco... - wydusiła. - Proszę!
- Pełnym zdaniem, poproszę - odparł uprzejmie, ale widząc, że trzęsącą się lewą ręką próbuje sięgnąć do rękawa, z którego wystawał jej koniuszek różdżki, zreflektował się i przerwał zaklęcie.
Iti w tym samym momencie przestała się rzucać i leżała tylko oddychając ciężko.
- Nie daruję ci tego - wymamrotała.
Wzruszył obojętnie ramionami dając dowód jak bardzo się jej boi.
Usiadła po chwili, kiedy udało jej się nabrać trochę sił.
- Eliksir jest już prawie gotowy - poinformowała go.
Oczy błysnęły mu zadowoleniem, kiedy skinął głową i oparł się ponownie o pień drzewa.
- Zamówienie od Wesleyów też powinno przyjść lada dzień. Wszystko jest prawie gotowe do wykonania mojego planu.
- Wszystko? - prychnęła. - Wszystko oprócz mnie.
- Daj spokój, Iti. Już o tym rozmawialiśmy. To przecież nic trudnego nawet dla Gryfonki.
Zwęziła niebezpiecznie oczy i bez ostrzeżenia łupnęła w niego zaklęciem.
- Nicks! - Malfoy wyjął różdżkę.
"Chciała wojny, to będzie ją mieć!"

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, jedenasta osiemnaście wieczorem

- Śpisz? - zapytała, wychylając się ze swojego łóżka i próbując go dojrzeć.
- Nie - powiedział zbolałym głosem. - Te cholerne zielsko drapie mnie w uszy.
Zahihotała złośliwie.
- A ty czemu nie śpisz? - zainteresował się z mściwym uśmieszkiem, którego ze względu na panujące w sali egipskie ciemności nie mogła zobaczyć.
- Może dlatego, że mam kolce na głowie, zamiast włosów! - warknęła.
Z jego łóżka dobiegła salwa śmiechu.
- Wyglądasz uroczo.
- Zamknij się, Malfoy! Bo przyjdę i wytargam cię za te pory!
- E, tam! Bardziej bym się bał tych twoich kolców.
- O, świetny pomysł!
Usłyszał szelest pościeli i zobaczył, że jej ciemna sylwetka zmieniła pozycję na siedzącą.
Usiadł natychmiast.
- Ani się waż tu przychodzić, durna dziewczyno! Bo będę krzyczał - ostrzegł.
- Na Rowenę! Zupełnie jak dziewczyna - stwierdziła wzdychając. - Aż szkoda nerwów na ciebie marnować.
Z radością zauważył, że znów się położyła. Sam tez złożył swoją jasną czuprynę na poduszce.
- Nie mówiłaś tak, kiedy prawie udało mi się zamienić cię w jeża - przypomniał z satysfakcją.
Przez chwilę panowała cisza i w ciemności Draco już wypatrywał Ithiliny sunącej ku niemu, by podstępnie zaatakować swą nową fryzurą. Na szczęście różdżek nie mieli pod ręką, po tym jak McGonagall i Snape skonfiskowali je, żeby nie mogli się nawzajem pozamieniać w doskonalsze okazy fauny i flory. Inaczej Nicks nadal byłaby niebezpieczna.
"Ale z drugiej strony miałbym się czym bronić" - uświadomił sobie.
Ciemność pozostała nieprzenikniona, a od strony łóżka Gryfonki nie dolatywały do chłopaka już żadne dźwięki. Doszedł do wniosku, że zasnęła, więc z ulgą zamknął oczy.
"Wariatka" - pomyślał jeszcze.
Nie czuł jednak złości.
- Cieszę się, że wszystko jest po staremu - szept nad jego głową omal nie przyprawił go o zawał.
Momentalnie otworzył oczy i zobaczył Ithilinę, stojącą przy jego łóżku. W ciemności widział tylko jej oczy, które błyszczały zaskoczeniem, kiedy zorientowała się, że on jeszcze nie śpi.
- Ja też - ze zdziwieniem usłyszał własny głos, odrobinę zbyt głośny, jak na szpitalne łóżko blisko gabinetu pani Pomfrey. - Nudziło mi się, kiedy nie miałem kogo zamieniać w jeża - dodał, żeby pokryć własne zmieszanie. - A teraz spadaj do siebie, Nicks i daj mi się wreszcie wyspać.
Zakęciła się na pięcie i już jej nie było. Natychmiast stopiła się z wszechobecną ciemnością. Jednak Draco mógłby przysiąc, że widział jej uśmiech nim odeszła.

****

Anglia - Londyn, Kwatera Aurorów, dziesiąta szesnaście piętnastego kwietnia

Reginald postawił kubek z kawą na biurku i usiadł na fotelu. Przed chwilą zrobił sobie kilkuminutową przerwę w przeglądaniu notatek Willa z wczorajszego przesłuchania pani Thomson, żeby pójść po ożywczy czarny płyn. Przetarł zaspane oczy. Ostatnio się nie wysypiał dręczony jakimiś dziwnymi koszmarami. Ziewnął i ponownie spojrzał na zapisany arkusz papieru leżący przed nim. Will miał drobne pismo i chwilami trudno go było odcyfrować. Tak jak się umówili Kent notował na bieżąco zeznania osób, które według ich szefa miały związek z całą sprawą, a Reg czytał je, przeglądał i sklecał z nich sensowny raport. Była to praca o tyle nudna, co nużąca.
"Wolałbym ganiać po ulicy wymachując różdżką i ścigając Śmierciożerców, niż gnić tutaj" - pomyślał.
Jednak zgodnie ze swoimi zasadami, siedział cicho, ani myśląc o tym, żeby choć jednym słowem poskarżyć się Barrow'owi.
Westchnął i spojrzał przypadkowo na zegarek. Zmarszczył brwi.
"Raporty mogą poczekać."
Wstał i wyszedł na korytarz.
- O, Tina! Mogę cię prosić na słówko?
Niska szatynka schowana w obszerną czerwoną szatę, poprawiła czarną aktówkę pod pachą, a drugą ręką, w której trzymała różdżkę, machnęła w kierunku włosów. Czerwona wstążka natychmiast zwinęła się ponownie łapiąc wymknięte podczas pracy kosmyki. Kobieta uśmiechnęła się promiennie, podchodząc bliżej.
- Cześć, Reg. Coś się stało? - jej ciemne wesołe oczy lustrowały go zachłannie.
- Właściwie to nie - uśmiechnął się półgębkiem i wzruszył ramionami.
"A przynajmniej mam taką nadzieję" - dodał w duchu.
- Chciałem tylko zapytać, czy Peter jest u siebie.
- Peter? - Tina wydawała się zaskoczona. Zaraz jednak się zreflektowała, bo rozejrzała się trwożnie po korytarzu, jakby się czegoś obawiała. Bezecremonialnie pociągnęła Dowsona za krawat. - Słuchaj, Reg. Petera o tej porze ostatnio niełatwo zastać w pracy.
- Jak to?! O czym ty mówisz?
- Ciszej! - syknęła. - Mówię o tym, że Peter bywa tu tylko popołudniami i to tak, żeby zdążyć na obchód.
- Ale gdzie on w takim razie jest?
- Nie mam pojęcia - prychnęła. - Nie powiedział mi. Prosił tylko, żebym go kryła.
- I ty to robisz? - zdziwił się. - Odwalasz za niego raporty i jeszcze go kryjesz?
Spojrzała na niego gniewnie, a potem wzięła głęboki oddech.
- Amanda Smithson była moją przyjaciółką, rozumiesz? - dodała jeszcze ciszej. - Nie wiem, co Peter robi, ale przysięgał mi, że tropi jej morderców.
- Przyjaciółką?! - Czujący znów zapomniał o ostrożności. - I nie...
Szatynka posłała mu maksymalnie urażone spojrzenie i przemówiła drżącym od gniewu szeptem:
- Nie, nie byłam przesłuchiwana. I nic nie wiem w tej sprawie. Może nie rozumiesz, ale Amanda i jej rodzina to były kochane przeze mnie osoby i nie łatwo mi mówić o ich śmierci komukolwiek. A jeżeli myślisz, że naprowadziłam Petera na jakiś ślad to się mylisz. Gdybym wiedziała coś, co posłużyłoby do schwytania tych bydlaków to poleciałabym od razu do Barrowa. Tylko, że nic nie wiem. I jestem pewna, że to Śmierciożercy, a z nimi policzę się dopiero jak Potter pokona Sam-Wiesz-Kogo. Możesz być pewien!
Ostatnie zdanie już wykrzyczała nim wzburzona odeszła.
- Przepraszam! - krzyknął jeszcze za nią Reg.
"Nie słyszała" - mruknął. - "Ale do cholery! Gdzie w takim razie bywa Peter?!"

****

Anglia, kawalerka na Radosnej w Londynie, tego samego wieczora

Reg właściwie nie liczył, że zastanie Petera w przydziałowym mieszkanku i teraz stojąc przed schludną kamieniczką z końca dziewiętnastego wieku w migotliwym świetle latarni, zadawał sobie pytnaie, po co tu właściwie przyszedł.
"Martwię się" - stwierdził. - "On zawsze pakuje się tam gdzie nie trzeba."
Przyznaj się, że chodzi ci po prostu o sławę. Chcesz rozwikłać zagadkę tego morderstwa, z którym brytyjskie Ministerstwo nie umie sobie poradzić. W Irlandii bedziesz idolem prawie jakbyś zabił Sam-Wiesz-Kogo - podsunął mu złośliwie wewnętrzny głos podświadomości.
"Zamknij się" - warknął na niego i wszedł zdecydowanym krokiem na schody.
"Nie jestem taki jak Peter! Nie lubię się narażać i nie mam ochoty obrywać za niego" - przekonywał sam siebie.
Akurat! - prychnęło jego alter ego.
Korytarz wyłożony był drewnianą boazerią, która pachniała starością. Reginald nigdy nie uważał tej woni za przykrą, a wręcz przeciwnie kojarzyła mu się z rodzinnym domem - drewnianym szlacheckim dworkiem z okresu jeszcze dawniejszego od powstania tej kamienicy. Rodzina Dowsonów była z niego bardzo dumna, choć ojciec czasem narzekał, że co kilka lat musi dokonywać jakiś remontów. Wysiłki związane z utrzymaniem rezydencji w stanie jego młodzieńczej świetności wymagały dużo energii magicznej, a niejednokrotnie do poważniejszych usterek trzeba było nawet wzywać specjalistów od zaklęć budowlanych i gospodarczych. Reg doskonale to pamiętał.
Potrząsnął brązową czupryną, żeby odpędzić od siebie wspomnienia. Musiał się skupić na umiejętnym przeprowadzeniu rozmowy z Peterem. Nie wątpił bowiem, że kolega nie będzie skory do wyznań.
"Działa na własną rękę, ale skoro nie był u mnie, to znaczy, że nie potrzebuje Czującego. Jestem pewny, że węszy wokół Hogwartu!"
Zatrzymał się przed drzwiami z wielką siódemką wymalowaną czarną farbą i zapukał.
- Cześć, Reggie! - o mało nie dostał zawału, kiedy lokator mieszkania prawie natychmiast pojawił się przed nim we własnej osobie, zapraszając do środka.
Był zaskoczony, że go zastał.
- Cześć - bąknął i niepewnie przekroczył próg, rozglądając się dookoła.
"Może wyczuję jego ostatnią aportację? Chyba, że deprotuje się z ulicy, albo używa kominka. Może ktoś z nauczycieli mu pomaga?"
- Co jest, stary? - zdziwił się Peter. Sprawiał wrażenie całkowiecie rozluźnionego. - Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Chyba należało się spodziewać, że to ja otworzę ci drzwi, skoro to moje mieszkanie.
Reg nie czuł zupełnie nic. Peter musiał być sprytniejszy niż mu się na początku wydawało.
- Nie sądziłem, że cię zastanę - wypalił z grubej rury.
Clark uśmiechnął się, aczkolwiek odrobinę niepewnie i wzruszył ramionami.
- Wiesz, to za wczesna pora na mnie. Panienki w barach, te najładniejsze oczywiście - puścił do niego oko - pojawiają się dopiero po dziesiątej. A poza tym jestem ostatnio zmęczony.
- Czym? - Dowson skrzyżował ręce na piersiach. - Bo na pewno nie pracą.
Zdecydował się grać ostro. Nie lubił bawić się w słowne podchody, tym bardziej, że Clark zdawał się być zdecydowany na udawanie niewinnego.
Jego rozmówca błyskawicznie odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kuchni.
- Kawy? - zawołał.
Reg poszedł za nim i usiadłszy przy stole, wpatrywał się w jego plecy, przekrzywiając głowę.
- Odpowiedz, Peter - w jego głosie zabrzmiała twarda nuta.
Robił się coraz bardziej zły.
Auror spojrzał na niego przez ramię, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Teraz już całkowicie sztuczny.
- To ja pytałem - przypomniał z pozoru łagodnie. - Z mlekiem, czy bez?
- Peter! - Czujący zaczął tracić nerwy. - Nie uda ci się mnie zbyć. Mów natychmiast, co kombinujesz!
- Nic nie kombinuję - lokator siódemki odstawił porcelanowy kubek, ale nie trafił w stół, więc czerwony bibelocik rozbił się na posadzce z donośnym łoskotem.
Obaj panowie nie raczyli tego zauważyć, mierząc się nawzajem gniewnymi spojrzeniami. Z twarzy Clarka zniknęły ostatnie ślady sztucznej uprzejmości.
- Nie mam ci nic do powiedzenia - warknął.
- Mnie może nie - jego gość wstał gwałtownie odsuwając krzesło. - Ciekawi mnie tylko, co powiesz szefowi, kiedy się dowie.
- Ty cholerny kablu! - krzyknął, rozglądając się za różdżką, ale Reg był szybszy.
Wymierzył w niego różdżkę, którą wyjął z kieszeni płaszcza.
- No, no Peter. Wyszkolony auror ma zawsze różdżkę przy sobie. Powinieneś wiedzieć.
- Nie - w oczach mężczyzny skrzyła się furia. - Wyszkolony auror powinien lepiej dobierać sobie współpracowników, a na tych przydzielonych odgórnie szczególnie uważać.
- Mówisz jak Moody - zaśmiał się Dowson. - Stała czujność - a potem machnął różdżką przywołując różdżkę kolegi. - Ale ja nie jestem twoim wrogiem.
Rzucił mu drewniany patyk.
Peter patrzył na niego zaskoczony.
- Powiedz mi - poprosił Czujący, siadając z powrotem na wysokim krześle. Postanowił dać koledze pozory wyboru. - Bo inaczej naprawdę pójdę do Barrowa. Znasz mnie - jestem służbistą - dodał, uśmiechając się półgębkiem.
- Taa... - mruknął. - I dlatego własnie nic ci nie mówiłem.
- Nic straconego - jego gość uśmiechnął się pobłażliwie i rozparł wygodnie w fotelu. - Po to przyszedłem.
- Wiesz, że mógłbym cię nieźle posiniaczyć i wyrzucić stąd w kawałkach? - zapytał niewinnie, obracając w palcach różdżkę niby od niechcenia. - Chyba już zapomniałeś o naszych treningach w Dublinie, co? Zawsze byłem od ciebie szybszy.
- Nie zapomniałem - Reg nie spuszczał z niego oczu, trzymając rękę w kieszeni z różdżką. - Nie zabijesz mnie przecież. A ja bez względu na to w ilu kawałkach mnie wyrzucisz, dotrę jutro do pracy i porozmawiam z Barrowem. W razie czego są jeszcze sowy - przypomniał.
- Które można przechwycić, albo zabić - dorzucił zimno Clark.
- Tak, tylko po co to robić, kiedy można wszystko powiedzieć przyjacielowi i jeszcze znaleźć w nim pomocnika. Po co tracić tyle energii na pojedynek ze mną i przechwytywanie sowy, Peter?
Auror odwrócił wzrok, ale odłożył różdżkę.
"Idzie mi coraz lepiej" - uspokajał się Reginald. Lokator mieszkania zrobił głęboki wdech i w końcu powiedział:
- Słuchaj, Reg. To jest delikatna sprawa.
- Węszysz w Hogwarcie, prawda?
- Tak - przyznał niechętnie - choć ja bym to nazwał raczej zbieraniem informacji.
- Ale jak? Jakim cudem? Masz tam informatora?
- Raczej setki informatorów, chociaż w większości mało konkretnych.
- Jak to? Nic nie rozumiem, Peter.
- Wielki Merlinie - Clark wzniósł oczy do sufitu. - Uczniowie, Reg. To są uczniowie.
- Uczniowie? - powtórzył tępo Czujący, a na jego twarzy odmalował się wyraz bezbrzeżnego zdumienia. - Podsłuchujesz ich? Ale jak? Przeciez ta szkoła ma tysiące barier!
- I widzisz tu się zaczyna ta delikatniejsz część całej sprawy - wyjaśnił, siadając przy stole naprzeciw Dowsona. - Bo gdyby tylko o olewanie Barrowa chodziło i działania na własną rękę, to ja bym ci powiedział, stary. Wiesz tak jak ostatnio. Ale...
- Ale co? Na złośliwą Morganę, mówże wreszcie!
Peter zagryzł wargi i pochylił się w jego kierunku, mówiąc konspiracyjnym szeptem:
- Bo, Reg... bo ja jestem animagiem - muchą.
- Czym?! - nie chciał wierzyć własnym uszom.
- Animagiem - muchą! Zamieniam się w muchę - wyjaśnił Peter i nagle się zarumienił.
Dowson wybuchnął szczerym śmiechem.
- No, co?! - żachnął się Auror. - Taka postać się przydaje, wiesz!
- Nic, nic - Czujący nie umiał opanować chichotu. - Po prostu wyobraziłem sobie twoje skrzydełka!
Peter obrzucił go urażonym spojrzeniem, po czym bez słowa wstał i... zniknął.
Dowson patrzył prez chwilę zdumiony na krzesło, gdzie przed sekundą był jego rozmówca.
"Nie aportował się. Nic nie poczułem" - stwierdził.
Wtedy zauważył na stole małą, czarną muchę, która bzyczała jak najęta. Reg znów zaczął się śmieć.
- Co tam bzyczysz, Pete?
- Moje skrzydełka są bardzo dostojne! - upierał się Auror, kiedy tylko wrócił do własnej postaci. - I spróbuj tylko zaprzeczyć to popamiętasz!
- Dobrze, że nie jesteś osą - zażartował Reg - bo inaczej już bym stąd zmiatał, w obawie przed twoim żądłem.
- Phi! Muchy wcale nie są gorsze - tym razem Clark też się roześmiał.
- Jesteś niezarejestrowany, co?
- Aha - mruknął. - Uczyłem się potajemnie z... A zresztą, co ci będę mówił. Stare dzieje. Teraz, skoro już wiesz o moich zniknięciach, możesz się na coś przydać.
- Dowiedziałes się już czegoś?
- Nie - pokręcił przecząco głową. - Na razie nic istotnego. Przesiadywałem głównie w Wielkiej Sali - tam odbywają się posiłki, i w bibliotece, ale dzieciaki gadają o bzdurach.
- A koledzy z jej domu? Jak on się nazywał?Hmm.. cos na "s" chyba.
- Slytherin - podpowiedział usłużnie. - Od tego zacząłem. Przebrnąłem nawet przez pierwsze pięć rozdziałów "Historii Hogwartu", żeby dowiedzieć się o stosunkach panujących między domami i muszę ci powiedzieć, że jestem raczej zawiedziony - tu Peter zrobił istotnie smutną minę.
- Dlaczego?
- Bo z książki wynika, że ten Slytherin to był nizbyt miły facet. Trochę pokręcony. To rzuciło pewne światło na niechęć innych uczniów do Ślizgonów.
- Do kogo?
- Potoczna nazwa dzieciaków z Domu Salazara.
- A jak to się ma do naszej sprawy?
- Myśl czasem, Reg! - oburzył się. - Jeżeli dziewczyna miała przyjaciół to tylko w swoim Domu.
- No tak. O ile nie lubiła przełamywać schematów - mruknął.
- Na pewno nie lubiła, wierz mi - zapewnił go Clark. - Nie latasz między dzieciakami, podsłuchując ich rozmowy, a gdybyś to robił, byłbyś tak pewien przyjaźni panny Smithson, jak ja.
- No dobrze - Reg dał za wygraną - i jak rozumiem, nie odnalazłeś jeszcze owych hipotetycznych bratnich dusz tej dziewczyny?
- Nie - Peter zabębnił bezmyślnie palcami w stół - a przeciez ktoś musiał coś o niej wiedzieć.
- Ale, Pete! Jak nam to pomoże? Nie sądzisz chyba, że mordercą jest jakiś uczeń?
- Nie, Reg. Ale tego, że Sam-Wiesz-Kto był ze Slytherinu nie muszę ci tłumaczyć, nie?
- O właśnie! Wiedziałem, że ten Slytherin z kimś mi się kojarzy.
- Zawsze uważałem, że jesteście tam na wsi cholernie zacofani.
- Akurat! - prychnął Dowson, ale w duchu musiał przyznać mu rację.
"Jak coś takiego mogło mi wylecieć z pamięci!"
I nagle zrozumiał.
- Śmierciożercy! - krzyknął, klepiąc się otwartą ręką w czoło. - Mają dzieci w Hogwarcie!
- Dokładnie - Peter skinął twierdząco głową. - Cieszę się, że nareszcie dotarło do ciebie, o co mi chodzi.
- Nott, Crabbe, Goyle, Avery i McNair. Kogoś pominąłem?
- I Malfoy - przypomniał Peter. - Wyszedł z Azkabanu za bajeczną kaucją, a sam Knot oczyścił go z zarzutów, ale jego akta Barrow ma ciągle gdzieś pod ręką. Jestem pewien, że żaden Auror nie uwierzył w tą bajeczkę o Imperiusie.
- Taa.. Słyszałem, że to była dobra przykrywka po pierwszej wojnie, ale teraz...
- O, coś tam jednak wiesz! - zadrwił lokator siódemki.
- Więc? - Reginald puścił jego uwagę mimo uszu. - Co z tymi dzieciakami?
- Nic - wzruszył ramionami. - Właśnie o to chodzi, że nic. Wiesz, ja nie liczyłem, że będą się chwalić: "A mój tatuś zabił Sithsonów!" jedno przed drugim, ale oni w ogóle nie rozmawiają o Annie Smithson. Jakby nigdy nie istniała.
Czujący siedział przez chwilę zamyślony, skubiąc kozią bródkę. Trybiki w jego mózgu pracowały tak szybko, że nie zdziwiłby się, gdyby Clark usłyszał ich zgrzyty.
- Nie mówią o niej, jakby była tabu - spojrzał uważnie na swego rozmówcę, który dostrzegłszy błyski w jego oczach, już wiedział, że Dowson wpadł na jakiś pomysł. - W takim razie musimy przełamać to tabu.
- Jak? - zdziwił się. - Co masz na myśli?
- Jeszcze nie wiem konkretnie, Peter - wyznał. - Ale moglibyśmy spróbować z Prorokiem. Może udałoby mi się przekonać Barrowa, żeby przypomniał prasie o wznowieniu śledztwa. Kiedy byliśmy w Hogwarcie, nie mieliśmy na czołach napisów:"Uwaga! Szukamy w szkole morderców Smithsonów." A może trzeba było...
- Hm... - Auror zamyślił się na chwilę. - Dumbledore nie poinformował uczniów, choć pewnie snuli domysły na ten temat. Twój pomysł nie jest zły, Reg. Pod warunkiem, że wymyślisz nam jeszcze jakąś rozsądną przykrywkę.
- Jasne! - zapewnił. - Teraz ja się będę urywał z pracy do domu, żeby w spokoju pomyśleć nad bajeczką dla szefa.
- Ha, ha, ha - Peter udał obrażonego. - Bardzo śmieszne, stary.
- Owszem - błyski w oczach Czującego pogłębiły się - ale od jutra pomagasz mi w pisaniu raportów z notatek Willa.
Peter jęknął.
- Ja się musze skupić na myśleniu - dodał jeszcze Reg, a triumfalny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
"Osiagnąlem nawet więcej niż zamierzałem" - pomyślał.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 28.05.2024 16:55