Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 03.12.2008 23:46
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" wciąż wisi bez zakończenia wink2.gif No to macie dobrzy ludzie - będzie fajnie, jak skomentujecie biggrin.gif

ROZDZIAŁ X, czyli pętla się zacieśnia...

Anglia - Londyn, wysoki i niezmiernie chudy budynek przy Baker Street, kilka dni później

Arctus Barrow skrzywił się jak tylko przeszedł przez finezyjnie wykręconą metalową bramę. Obrzucił niechętnym wzrokiem swoich podwładnych, przez których był zmuszony stawić się w tym miejscu.
"Same z nimi kłopoty" - pomyślał.
- Spójrzcie, chłopcy - zaczął. - Oto siedlisko szarańczy, stada padlinożernych sępów, które gnębią nasz cech na równi z idolami niepełnoletniej chałastry. A przerośnięta modliszka, do której idziemy jest najgorszą przedstawicielką tego gatunku. Macie więc pamiętać by mówić tylko to co uznam za konieczne.
Odwrócił się do Irlandczyków i otaksował ich wzrokiem.
- A najlepiej - ciągnął - nic nie mówcie. Zostawcie to mnie.
Zagarnął poły munduru i poprawił odznakę, po czym zamaszystym krokiem ruszył w kierunku drzwi wejściowych, nad którymi wił się migoczący magicznie napis: "Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie nadzieję", by po chwili zostać zastąpionym przez: "Żaden wasz sekret się nie uchowa.". Pod spodem zaś zwykłą farbą dopisano: "Tropimy prawdę."
Will szturchnął idącego obok niego Reg'a.
- Fajne miejsce, nie? Gdybym nie wiedział, że to Redakcja Proroka, nigdy bym się nie domyślił.
Brązowo włosy kiwnął głową.
- Barrow też powinien zafundować sobie napis - dodał Peter, kurtuazyjnie przepuszczając swojego szefa i zatrzymując kolegów. - Najlepiej: "Jestem sztywny i zgryźliwy, bo ktoś wsadził mi różdżkę w dupę."
- Niezłe - pochwalił Kent.
Mieszkańcy Zielonej Wyspy wybuchnęli zgodnym śmiechem.
Dogonili Arctusa już przed drzwiami do gabinetu najpopularniejszej łowczyni sensacji, gwiazdy Proroka Codziennego, a mianowicie... Rity Skeeter.
- Uwaga! - syknął Barrow i zapukał.
Reginald dumnie wypiął pierś przygotowany ujrzeć ostronosą feministkę, której małe szczurze oczka wypatrzą najmniejsze niedociągnięcia w jego postawie, aby je potem opisać pod hasłem: "Upadek Służb Aurorskich u naszych zachodnich sąsiadów".
Tymczasem usłyszęli proste: "Wejść" i oczom ich ukazała się siedziba dziennikarki. Ściany pokoju poraziły Aurorów ostrym lila-różem, a pod sufitem fruwało kilkanaście samonotujących piór we wszystkich kolorach tęczy, choć jak zauważył Reg, przeważały te w odcieniu jadowitej zieleni. Ściana na wprost drzwi oklejona była różnymi wydaniami Proroka, a właściwie tymi jego stronami, na których znajdowały się artykuły właścicielki owego pomieszczenia.
- Ty, patrz! Potter! - zauważył Will, wskazując dyskretnie palcem, duże czarnobiałe zdjęcie na wprost nich, przedstawiające grupkę uczniów.
- Turniej Trójmagiczny - wyjaśnił Peter, kiwając głową.
- Słucham?
Mężczyźni podskoczyli z zaskoczenia, kiedy zza ogromnej sterty zapisanych arkuszy papieru wyłoniła się Rita Skeeter.
- Dzień dobry - przywitali ją.
- O, panowie Aurorzy! - Kobieta miała na sobie zieloną szatę z ogromnymi błyszczącymi guzikami i okulary, których oprawki wysadzane były diamencikami. Jej włosy zwinięte w drobne loczki, upodabniały ją do portretów statecznych matron z końca osiemnastego wieku. Ale uwagę Rega przyciąnęły jej krwistoczerwone usta, które złożyły się w drapieżnym uśmiechu.
- Dawno się nie widzieliśmy, panie Barrow.
- Rzeczywiście wygląda jak modliszka - szepnął Will.
- Już wiem, czemu chciałeś koniecznie ją. Pasujecie do siebie człowieku - mucho - zażartował Reg, nachylając się do ucha Petera.
- Spadaj - mruknął ten ostatni.
Mężczyźni uspokoili się dopiero, kiedy usłyszeli natrętny głos dziennikarki:
- Ale może pan mi przedstawi swoich współpracowników, bo zdaje się, że się nudzą.
"Musiała zauważyć" - pomyślał ze złością Dowson, przylepiając do twarzy sztuczny uśmiech.
Ukłonili się jej po kolei zmuszeni przez nią do pocałowania jej ręki, wymieniając jednocześnie swe nazwiska i pełnione funkcje w aurorskiej służbie, o które się usilnie dopytywała.
- Przejdźmy do sedna, panno Skeeter - poprosił Barrow.
- Tak, oczywiście. Nie mogę się już doczekać, cóż takiego mają mi panowie do powiedzenia - zachichotała jak nastolatka, zacierając ręce. - Nie często Aurorzy chcą z nami współpracować, więc domyślam się, że to wyjątkowa sytuacja, czyż nie? - Nie pozwoliła im nawet odpowiedzieć na to pytanie i podjęła dalej - Proszę jednak usiąść. Zanosi się przecież na dłuższą historię, prawda? - machnęła różdżką i w pokoju pojawiły się cztery czerwone fotele.
Rita usadowiła się za biurkiem, poprawiając na nosie okulary i przywołując ręką jedno z zielonych piór.
- Więc?
Arctus rzucił podwładnym ostrzegawcze spojrzenie i przybrawszy profesjonalnie zimny wyraz twarzy zaczął:
- Chcemy, aby w Proroku pojawił się artykuł na temat wznowienia naszego śledztwa w sprawie śmierci Smithsonów.
- I? - Skeeter przypatrywała się im, podpierając jedną ręką brodę.
- To... tyle - stwierdził Arctus, który nagle się stropił.
- To wszystko? - Rita zdjęła okulary i powiodła po zebranych zawiedzionym wzrokiem. - I z tym przyszliście do mnie?!
- No tak - Arctus odzyskał ponownie pewność siebie. Poprawił krawat. - To trudna sprawa, niezwykła zbrodnia. Pozwolę sobie przypomnieć, że zginęła...
- Cała rodzina, wiem! - przerwała mu obrażona dziennikarka. - Chyba sam pan wie, że w dzisiejszych czasach są setki takich spraw. I jeśli pan myśli, że ja, Rita Skeeter, najlepsza korespondentka wojenna, topicielka sensacji, zankomita eseistka, autorka kilku bestselerów o wadze niebotycznej dla całego czarodziejskiego świata, napiszę taką nic nie znaczącą notkę, to grubo pan się myli! Wszyscy się mylicie! - krzyknęła obdarzając Irlandczyków nieprzychylnym spojrzeniem.
- Oho, twoja modliszka ma zły dzień - szepnął Reg do Petera.
- Cholera, ona zaraz nas stąd wyrzuci - Auror w ogóle nie zwrócił uwagi na przytyki kolegi. - Musimy coś wymyślić.
- Co masz na myśli, Peter? - zdziwił się Kent.
- Nie rób tego - ostrzegał Reg, ale było już za późno.
- Zanleźliśmy ślad aportacyjny prowadzący do Hogwartu - wypalił Clark, patrząc wprost na Skeeter.
Barrow dyskretnie pokazał na swojej szyi, że utnie mu głowę, czego zresztą wpatrzony w Ritę mężczyzna, w ogóle nie zauważył.
- Co to znaczy? - zapytała kobieta, momentalnie łagodniejszym głosem. - Proszę mówić panie... - zerknęła na niewielki arkusik przed nią, na którym zielone pióro zdążyło zanotować ich nazwiska - Clarkson.
- Clark - poprawił odruchowo, czując się nieco mniej pewnie. - To znaczy, że morderca, lub przypadkowy świadek aportował się do szkoły.
- Rozmawialiście z Dumbledorem? - zainteresowała się, a w jej głosie pobrzmiała nuta zazdrości.
Peter skinął głową.
- Przesłuchiwaliśmy nawet...
- Clark! - krzyknął ostrzegawczo jego szef. - Mówiłem coś!
- Proszę nie przerywać, panie Barrow - Rita zmierzyła go złym wzrokiem - bo każę moim pomocnikom pana wyprosić. Chłopcy!
Drzwi po prawej stronie otworzyły się i stanęło w nich dwóch osiłków, których różdżki bardziej przypominały maczugi, niż cokolwiek innego.
- Powiedz, że oni robią zdjęcia - poprosił cichutko Will, trochę trwożliwym głosem, zwracając się do kolegi.
- Kto cię zmusił do stażu u Aurorów? - zdziwił się Reg.
- Ma...mammmusia - wyszeptał spuszczając wzrok. - Może będę pracował w biurze, co? - dodał z nadzieją w oczach
Czujący miał ochotę się roześmiać.
- O ile przeżyjesz staż - stwierdził.
- Myślę, że lepiej będzie jeśli ja opowiem pani o szczególach śledztwa - stwierdził pojednawczo Barrow. Na szczęście dla Williama, nie słyszał jego rozmowy z kolegą - Podejrzewaliśmy Severusa Snape'a.
- O, tak! Były Śmierciożerca - oczy dziennikarki pałały coraz większym entuzjazmem.
Reginald zauważył, że przy słowie "były" uśmiechnęła się pogardliwie.
"Ależ ten facet ma opinię" - pomyślał.
- I co? - dopytywała się.
- Ma alibi. Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią, zeznała pod Veritaserum, że był w zamku przez całą Noc Duchów.
- Och - westchnęła z żalem. - I?
- I dalej nie wiemy, kto to - wyznał Barrow.
- Ale przypuszczamy, że świadek może zechce współpracować, kiedy dowie się o naszych postępach w śledztwie - dorzucił Peter. - A świadkiem mógł być nauczyciel bądź uczeń, dlatego chcemy przypomnieć społeczeństwu, że jeszcze coś można zrobić w tej sprawie. Nawet jeśli ów świadek bał się wcześniej ujawnić.
- Chcemy pokazać, że Śmierciożercy nie są nietykalni - przyłączył się Reg.
- O ile to oni zabili Smithsonów - na twarz Rity wpłynął szatański uśmieszek.
- I Percy'ego Weasley'a - przypomniał Barrow.

****

Szkocja, Hogwart - tajny korytarz prowadzący do dormitoriów Gryfonek, przedpołudnie dziewiętnastego kwietnia (sobota)

Ithilina była w tym miejscu po raz pierwszy. Okropnie się przestraszyła, kiedy Draco pojawił się nagle w jej dormitorium i od razu na nią naskoczył, mówiąc, że czekał za tymi drzwiami już pół godziny, bo ona musiała sobie uciąć pogawędkę z Patil.
"A skąd miałam wiedzieć, że tam był?" - oburzała się w duchu.
Potem chłopak zaprowadził ją kilka metrów w głąb korytarza, gdzie znajdowała się obszerna nisza.
- Słuchaj, przyszło zamówienie od Weasley'ów, więc pomyślałem, że możemy je tu przetestować zanim dodasz eliksir. Tutaj jest napisane, że wybuch i kłęby dymu są gwarantowane jako dodatkowa atrakcja, więc to zbyt widoczne, żeby testować ten środek przy ludziach. No i chyba sama rozumiesz, że to efekty nieporządane, więc przydałoby się je jakoś zniwelować. Nie wiem, może dodatkowy eliksir, czy...
- Draco! - w końcu udało jej się mu przerwać. - Ale gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce?
Rozglądała się z ciekawością po ścianach, które zdobiły dziwne znaki, w kilku przypadkach zupełnie nie podobne do runów. Dotknęła ostrożnie jednego z nich. Był wyryty w litym kamieniu, przy użyciu ostrego dłuta, albo bardzo silnego zaklęcia.
- Och - przesunął dłonią po idealnie gładkich włosach. - Znalazłem to przejście wtedy, kiedy... kiedy...eee... no, pamiętasz. Po śmierci Anny Dumbledore wysłał mnie kiedyś po ciebie. Źle się czułaś, czy coś.
Spojrzała na niego dziwnie, chyba nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.
- Wtedy, kiedy zrobiłaś sobie chusteczkę z mojej koszuli! - parsknął.
- A wtedy! - zawołała i zarumieniła się trochę. - Trzeba było tak od razu - wymamrotała. - Ale jak ci się to udało? Dumbeldore ci powiedział? - dociekała dalej.
- Nie - zajął się powiększaniem pudła z pieczątką sklepu Weasley'ów, które dotychczas spoczywało zmniejszone w jego kieszeni. - Znalazłem przypadkiem. Zajmijmy się lepiej...
- Zaraz, zaraz! - przerwała mu, chwytając go za rękaw szaty. - Malfoy, spójrz na mnie! Ile osób wie o tym przejściu?
- No ja, teraz też ty - wymieniał spokojnie z miną niewiniątka. - I nikt więcej.
- Nie kłam! - Iti nie spodobał się wyraz jego twarzy. - Gadaj ilu twoich koleżków chodzi nas podglądać, co?
- Podglądać! - prychnął. - Przecież zwykle przebieracie się w łazience.
- Malfoy! Ty padalcu! Ty gumochłonie! Ty obrzydliwa fretko!
- No, no, no! Tylko nie fretko! - oburzył się. - Ja was nie podglądałem.
- Więc? - spytała. Jej oczy nadal błyszczały od gniewu. - Kto?! Gadaj natychmiast!
- Och, nie bądź taka przewrażliwiona. Zabini przychodził tylko popatrzeć na Patil. Spodobała mu się.
Iti prychnęła i usiadła na podłodze.
- Też mi wyjaśnienie - stwierdziła. - To niech się z nią umówi i już.
- Ślizgon z Gryfonką? Jasne. Łatwo ci mówić.
- A co, Draco? - zagadnęła. - Ja słyszałam, że podrywasz dziewczyny ze wszystkich domów.
- Co z tego - żachnął się. - Skoro jestem zaręczony z Pansy, to znaczy z tobą. Na Merlina! Sam nie wiem co jest gorsze.
- Ja wiem. Ty!
- Powinnaś być dumna, że nosisz pierścionek zaręczynowy Malfoy'ów - napuszył się. - I cieszyć tym dopóki możesz.
- Phi! - fuknęła.
- Bo zrobiłaś coś w tej sprawie, prawda? - zainteresował się.
- Hej! - ściągnęła brwi. - A dlaczego to tylko ja mam zabiegać o unieważnienie naszych zaręczyn?! Ciebie to też dotyczy!
- Może dlatego, że to ja jestem tym okropnym Malfoy'em, z którym nie zadają się porządni ludzie, co? - przypomniał i uśmiechnął się krzywo.
- Od kiedy szlamy są porządne, co? - odparła.
Oboje byli już bardzo bliscy tego, żeby chwycić za różdżki.
- Nawet o tym nie myśl - syknął i zacisnął blade od gniewu wargi.
Spoglądał na nią z bardzo bliska, bo krzycząc na siebie, przysuwali się do siebie nawzajem, całkiem nieświadomie. Po prostu atak z bliższej odległości jest pewniejszy. Wypuściła ze świstem powietrze, które owionęło mu twarz.
- I nie dysz na mnie.
- Nie dyszę!
Stali tak na wprost siebie. On z ręką zanurzoną w kieszeni i palcami owiniętymi wokół różdżki. Ona z prawą dłonią zgiętą w nadgarstku i schowaną w rękawie, gdzie najpewniej spoczywała jej różdżka.
- Ty też o tym nie myśl - pouczyła go.
Szare oczy Dracona przerażały ją swoją głębią. Mógł dostrzec złote nitki w jej orzechowych tęczówkach. Sekundy mijały, a żadne z nich nie poruszyło się.
A potem Draco wybuchnął śmiechem.
- Nicks, co w tobie siedzi, że zawsze doprowadzasz mnie do furii? Jeszcze chwila a znów upodobnisz się do jeża.
- A ty do pora - odgryzła się, ale odwinęła rękę. - Lepiej pokaż co tam masz, albo znów wylądujemy u Pomfrey.
- Tak, ale tym razem dorobię ci jeszcze ryjek pasujący do kolców z takim kartoflowatym nosem - zażartował.
- Och, zamknij się, bo sprawię, że liście pora będą ci też wystawały z ust - zagroziła i usiadła ponownie na ziemi, przysuwając sobie przyniesione przez niego pudło.
- Zostaw - trzepnął ją lekko po palcach, usadowiwszy się obok niej. - Ja otworzę.
Wzruszyła ramionami, a on wyjął różdżkę i stuknął nią w paczkę, odsłaniając jej zawartość. Błysnęło, twarz Dracona zasnuła chmurka szaro-niebieskiego dymu, a w powietrzu pojawił się kawałek pergaminu. Dziewczyna złapała go i przeczytała głośno:
Wybrałeś zestaw:
"Złośliwy przyjaciel"
Życzymy satysfakcji z zakupu.
Bracia W&W.
Potem spojrzała na swego towarzysza, który odpędzał od siebie mgiełkę, krztusząc się i pomstując:
- Jak ja nienawidzę Weasley'ów!
W końcu udało jej się zobaczyć jego rozczochrane włosy i osmaloną twarz.
Zaniosła się śmiechem.
- Nie śmiej się, tylko mi pomoż! - zażądał. - W końcu zostałem napadnięty przez własną paczkę!
- Spokojnie, Draco - przywołała chusteczkę do nosa i podała mu ją. - To tylko brud.
- A szczotka? - upomniał się. - Muszę sobie poprawić włosy.
Wzruszyła ponownie ramionami i wyciągnęła rękę, poprawiając mu włosy.
- Daj spokój. Kto cię tutaj widzi?
- Ty - przypomniał. - Nie pozwolę, żebyś mnie ogladała rozczochranego, bo potem będziesz mi psuła reputację opowiadając przed wszystkimi jaki to jestem nieporządny.
- Malfoy! - zdziwiła się. - Przecież każdy wie, że jesteś nieporządny!
- Ale przynajmniej zawsze dobrze wyglądam - stwierdził.
Pokręciła głową uśmiechając się z niedowierzaniem.
"Ot, i cała jego filozofia" - pomyślała.
- Wiesz, co? Zajmijmy się w końcu tym twoim genialnym planem.
- Oczywiście, że jest genialny - obruszył się. - W końcu to ja go wymyśliłem. Ach, i ty testujesz pierwsza - obdarzył ją uroczym smirkiem.
- Jak ja cię nie lubię - powiedziała i z rezygnacją sięgnęła po fiolkę z zielonym płynem.
Bilecik dołączony do butelki głosił:
Naszprycować fałszywą czekoladową żabę (paczka załączona w zestawie) 2 ml "Złośliwego przyjaciela" (strzykawka znajduje się w paczce) - Draco wzdrygnął się, kiedy ją dostrzegł. - po czym zostawić na dwie godziny w suchym miejscu w celu nasiąknięcia specyfikiem. Przed podaniem obiektowi naszej "złośliwej" przyjaźni wyrecytować zaklęcie aktywujące (formuła na arkuszu załączonym w zestawie) i wymówić nazwę przedmiotu, na który delikwent ma być uczulony. Efekt specyfiku działa przez godzinę.
Rada od sprzedawców: podsuwać ofierze jak najwięcej uczulających przedmiotów, aby dobrze tą godzinę wykorzystać.
Jeżeli wystąpią jakieś objawy uboczne prosimy je opisać i wysłać do nas, aby twórcy mogli ulepszyć rzeczony specyfik.
Życzymy satysfakcji
Bracia W&W
- Już ja im opiszę i wyślę! - pienił się chłopak. - Napiszę skargę! Co oni sobie myślą - tak "witać" klientów!
- Draco, to są Wesley'owie - Iti spojrzała na niego z politowaniem. - Ucieszyliby się, że dowcip się udał.
- Racja - mruknął. - No szprycuj, moja droga - humor momentalnie mu się pojawił, a na wargi wpełzł drwiący uśmiech.
Obdarzyła go jednym gniewnym spojrzeniem i wyjęła czekoladową żabę.
- Trzymaj - powiedziała.
- Bleh - skrzywił się, chwytając śliską przekąskę obiema rękami. - Rozgrzała się w drodze i zrobiła niemożliwie lepka. Fuj! Pospiesz się z tym - rzucił.
Iti już wpuszczała zielony płyn do strzykawki. Kiedy ją napełniła wbiła igłę w żabi grzbiet. Czekoladka szarpnęła się ze strachu i omało nie wyślizgnęła z dłoni Ślizgona.
- Nawet żaby nie umiesz porządnie złapać - zadrwiła.
Ograniczył się do posłania jej morderczego spojrzenia zmrużonych oczu. Niestety przeżyła.
Po chwili mógł już bezpiecznie odłożyć żabę i się wytrzeć, bowiem mikstura sprawiła, że zwierzak zupełnie znieruchomiał. Ithilina spojrzała na zegarek.
- No to mamy dwie godziny - stwierdziła. - Bierz następną, naszprycuję od razu dla ciebie.
- Dla mnie? - oburzył się. - Ty miałaś spróbować tego obrzydlistwa.
- O nie! - zaprzeczyła. - Też musisz to zażyć. Po pierwsze, żeby była sprawiedliwość, a po drugie: masz trochę inny układ hormonów niż ja, a one mają znaczenie w ostatniej fazie tworzenia mojego eliksiru. Muszę wiedzieć jak "Złośliwy przyjaciel" działa na twoją płeć.
- Hormony? - zainteresował się. - Nie, nie mów mi, co to jest. Oszczędź sobie to i tak nie ważne. Mnie nie obchodzi, czy dołożymy Blobersowi skutków ubocznych. Niech się męczy.
- Ale zrozum! - zdenerwowała się. - To może w ogóle nie zadziałać.
Patrzył na nią uważnie przez dłuższą chwilę, a w końcu odparł:
- Dobrze, już dobrze. Niech ci będzie. Zażyję to paskudztwo.
Kiwnęła głową z zadowoleniem.
- No to łap żabę - zakomenderowała.
Kiedy nafaszerowała kolejną czekoladkę, wstała i ruszyła w kierunku swojego dormitorium.
- Hej, gdzie idziesz? - zainteresował się.
- Po coś do czytania - odparła. - Obawiam się, że dwie godziny zajmowania się wyłącznie twoją osobą skończyłyby się jednak w Skrzydle Szpitalnym. Tobie też coś przynieść? - zapytała.
Spojrzał na nią jakoś dziwnie.
- Wiesz, Nicks, ty czasami myślisz.
- Dzięki - parsknęła i odwróciła się na pięcie.
- Ej, czekaj! - zawołał. - Weź dla mnie podręcznik do Zaklęć. Pouczę się. I uważaj, żeby nikt cię nie zauważył jak pojawiasz się z nikąd.
- A podobno czasem myślę! - zawołała z oddali.
- No właśnie - powiedział do siebie. - I obawiam się, że wyczerpałaś przed chwilą limit na najbliższy tydzień.
Na szczęście dla niego, Iti była za daleko i nie mogła tego usłyszeć.
Kolejne dwie godziny upłynęły im na czytaniu i okresowym rzucaniu sobie nawzajem mniej lub bardziej kąśliwych uwag.
- Ty pierwsza - zażądał, gdy ich żaby już nasiąkły zielonym płynem, co zresztą nie pozostawiło na nich żadnych widocznych oznak. Nawet stały się tak ruchliwe jak wcześniej.
- Gdzie twoja kurtuazja, Draco? - zadrwiła. - Puszczać słabą niewiastę na pierwszy ogień?
- Po pierwsze: ty nie jesteś słabą niewiastą - stwierdził. - A po drugie: wyobraź sobie, że przechodzimy przez drzwi, a ja cię przepuszczam. To jest właśnie kurtuazja z mojej strony - uśmiechnął się słodko.
Westchnęła z rezygnacją i obserwowała jak wziął żabę do rąk i dotknął jej końcem różdżki, wypowiadając zaklęcie, którego zdążył się w ciągu minionych godzin nauczyć. Wreszcie zakończył:
- Niech uczula ją - jego twarz przybrała szatański wyraz, a Iti zrozumiała, że nie ustalili tej właśnie, bardzo istotnej kwestii - mój dotyk.
- Nie zjem jej! - zaprotestowała.
- Obiecałaś!
- Zjem tą druga, ale wybierz coś innego - zażądała.
- A co w tym pustym tunelu mogłoby cię uczulać? Może wolisz kamień, na którym siedzisz?
- Nie! - pisnęła. - Ale to mogła być ta fiolka, albo paczka, albo książka, albo cokolwiek! A ty się będziesz nade mną pastwił!
- Nie będę - obiecał. - No bierz żabkę, Gryfoneczko. Raz, dwa. Bo jak nie, to wepchnę ci ją do gardła różdżką.
- Też mam różdżkę - przypomniała.
- Expeliarmus! - zawołał, a jedyna broń wyleciała jej z rąk. - Już nie - uśmiechnął się i pomachał jej przed nosem żabą.
Ale Ithilina nie zamierzała się poddać i skoczyła na niego, wołając:
- Oddawaj mi różdżkę, Malfoy!
Pod jej ciężarem przewrócił się na wznak, a dziewczyna wylądowała na nim. Obie różdżki, które wytrąciła mu z ręki, leżały kilka metrów na prawo. Iti próbowała się jak najszybciej podnieść, ale niespodziewanie Draco złapał ją za ramię a nogami przygwoździł jej nogi do ziemi.
- Puść mnie!
- Nie tak szybko - w oczach zamigotały mu wesołe iskierki.
Zgiął lewą rękę w łokciu i odepchnął się od posadzki, przetaczając na Ithilinę i przypierając ja do ziemii.
- O ty... - nie zdążyła dokonczyć, bo wepchnął jej zdradziecko do ust fałszywą czekoladową żabę.
Zaczęła się krztusić.
- Jedz, jedz ładnie, bo inaczej cię nie puszczę, a za chwilę dostaniesz wysypki.
Ze złością, chcąc nie chcąc, musiała zjeść całą czekoladkę.
Draco uwolnił ją natychmiast, a potem poszedł po różdżki i oddał jej jej własność, dotykając lekko jej ręki. Przyjęła niechętnie patyk i z ciekawością przypatrywała się swojej dłoni na której momentalnie wyskoczyły krosty.
- Boli? - zapytał.
Pokręciła przecząco głową, ale za chwilę zaczęła się drapać.
- Nie, ale okropnie swędzi.
- Lepiej nie drap - powiedział. - Mogą ci zostać blizny.
Kiwnęła głową.
- Teraz twoja kolej - przypomniała.
- Och, a nie lepiej odczekać, aż twoje zaklęcie minie? - zasugerował niewinnie.
- Nie! - zdecydowała i sięgnęła po drugą żabę, mówiąc zaklęcie tak szybko, jak tylko zdołała. Końcówkę jednak wymówiła w myślach, używając zaklęcia bez inkantacji.
- Bierz - wręczyła mu szybko żabę, nie bacząc na to, że przy kontakcie z jego skórą wyskakują jej nowe bąble.
Popchnęła jego rękę do ust, choć próbował coś powiedzieć.
- W całości, Dracuś - upomniała go złośliwie.
Przełknął spory kęs z wyraźnym trudem.
- Nie zapomniałaś o czymś?
- Nie zapomniałam - odparła uśmiechając się słodko.
Rzucił jej zdziwone spojrzenie, po czym zaklął i zerwał się na równe nogi.
- Uczuliłaś mnie na posadzkę! - krzyknął.
- Nie musisz siedzieć - stwierdziła. - Kiedy stoisz, wszystko jest w porządku, prawda?
- I przez ciebie mam stać przez godzinę! - wkurzał się.
- Jak dla mnie możesz usiąść, byle daleko ode mnie - nadal się uśmiechała.
"Ja ci jeszcze pokażę!" - odgrażał się w myślach.
Nagle złapał ją za rękę i pociągnął w górę. Syknęła ale nie zdołała się uwolnić.
- Puszczaj m... - nie dokończyła, bo Draco pocałował ją w usta, przesuwając językiem po jej podniebieniu i dotykając jej języka.
Na ułamek sekundy zamarła całkowicie zaskoczona, a potem nie zwarzając na swędzenie odepchnęła go i uskoczyła pod ścianę, dysząc ze złości.
- Co to miało być, Malfoy?! - wycedziła.
- Mały rewanżyk za stanie przez godzinę - odparł uśmiechając się półgębkiem. - No i chciałem sprawdzić czy mój język też zaraża.
- To cholernie swędzi, ty sadysto! - krzyknęła
- Zapewniam cię, że w innych okolicznościach byłabyś zachwycona - powiedział i uśmiechnął się z dumą. - Wszystkie były.
- Wolę nie sprawdzać - odcięła się i bez ostrzeżenia rzuciła się w jego kierunku przewracając go ponownie na ziemię.

- Pryszcze mi wyskakują - poskarżył się jakieś pół godziny później, kiedy po kolejnych próbach nie udało mu się zrzucić z siebie Ithiliny i wstać.
- Mnie też - przypomniała. - A w ogóle, jeszcze to czujesz? - zdziwiła się. - Ja mam wrażenie, że swędzi mnie już całe ciało.
- Łącznie z językiem - przypomniał i znów się uśmiechnął.
Sapnęła ze złością, ale w końcu zeszła z niego i odsunęła się pod ścianę. Chłopak błyskawicznie wstał, masując sobie plecy.
- Rozejm? - zapytał z nadzieją. - Zostało jeszcze pół godziny.
- Rozejm - powiedziała. - Nie jestem, aż taką wariatką.
- Jesteś - nie zgodził się, ale dla pewności odsunął się z potencjalnego zasięgu jej rąk.
- No pewnie, że jestem - spojrzała na niego z iskierkami rozbawienia w oczach. - W końcu zadaję się z tobą.

****

Szkocja, stara willa w wiosce Viledoge, sobota - dziewiętnastego kwietnia

Strych zwykle nieodmiennie kojarzy się z przeszłością. Wejście na strych to zanurzenie się we wspomnieniach, oddychanie przez kilka godzin powiewem historii. Jeżeli kupujemy stary dom, pierwsze swoje kroki powinniśmy skierować właśnie na strych, bowiem w całej złożoności ludzkiej pamięci istnieją pokaźne luki i one to właśnie są gwarancją, że poprzedni właściciel zapomniał czegoś ze strychu. Zaglądając tam, poznajemy historię starego domu i jego poprzednich mieszkańców.
Ale co powie nam nasz własny strych? W domu, który zbudowaliśmy własnymi rękoma? Da nam możliwość przystanięcia i spojrzenia wstecz. To bardzo wiele.
Pansy właśnie na strychu próbowała znaleźć sobie trochę miejsca, żeby pomyśleć. Czarny Pan dał jej kolejne wskazówki. Elementy układanki, z których ostatnio składał się jej obraz Dracona, zaczynały do siebie pasować. A Pansy się bała. Chyba nawet bardziej niż na początku.
Usiadła na zakurzonej podłodze, podciągając kolana pod brodę. Natychmiast kichnęła.
"Nienawidzę kurzu!"
Machnęła różdżką i kąt, w którym siedziała nabrał kolorów. Pajęczyny zniknęły, a powietrze zaledwie ułamek sekundy było ciężkie od pyłu, który rozpłynął się w nicość. Podłoga zaczęła błyszczeć i dziewczyna odetchnęła z wyraźną ulgą. Powiodła obojętnym wzrokiem po zagraconym pomieszczeniu, kiedy jej uwagę przykuło coś błyszczącego. Sapnęła dwa razy, nim zdecydowała poświęcić swe siły, na dojście do przeciwległego rogu pomieszczenia.
- Chłoszczyść!
Okazało się, że to metalowe okucia sporej skrzyni. Otworzyła ją Alohomorą i zajrzała do środka. Przez chwilę wydawało jej się, że kufer jest pusty, ponieważ jego dno znajdowało się bardzo głęboko i skrywała je ciemność.
- Magiczny - szepnęła do siebie. - Przydałoby się... Lumos!
Skierowała światło na dno skrzyni i zobaczyła stertę znoszonych szat, połamane pióra, pęknięty kociołek, kilka pożółkłych pergaminów, a wśród nich...
- Moja sukienka! - zawołała głośno, a potem zakryła sobie usta dłonią.
Nie chciała, żeby rodzice ją usłyszeli. Nie teraz, kiedy sobie przypomniała...

Ubrali ją w tą żółtą sukienkę, której tak nieznosiła. Matka wpięła jej jeszcze ciężką spinkę we włosy i nawet nie zauważyła, jak bardzo się skrzywiła, kiedy ozdoba szarpnęła zbyt mocno jej brązowe kosmyki. W ogóle nic nie zauważała. Powtarzała tylko, że Pansy musi być grzeczna, że musi się uśmiechać, że ma nie kłaść łokci na stole podczas obiadu, że ma się odzywać tylko zapytana, że musi się ukłonić państwu Malfoy i koniecznie powiedzieć, jak piękna jest matka Dracona.
"I muszę mu pozwolić się bawić wszystkimi moimi zabawkami!" - złościła się wtedy. - "Nawet nową pozytywką, którą tatuś wyczarował dla mnie z grającego kubka."
Całe przedpołudnie dąsała się z tego powodu i nawet nie miała komu się wyżalić, bo jej niańka - spokojna skrzatka, Kryształka, była okropnie zajęta w kuchni, gdzie pomagała pani domu w gotowaniu. Pansy chciała przedyskutować swoje obawy z ojcem i zapytać go, czy nie mogłaby schować gdzieś pozytywki podczas wizyty Dracona, ale on ciągle rozmawiał z kimś w swoim gabinecie. Potem dowiedziała się, że układał sobie plan rozmowy z Lucjuszem Malfoy'em.
Pansy czuła się niepotrzebna, opuszczona, a w dodatku żółta sukienka była przyciasnawa i piła ją pod pachami.
Malfoy'owie przyjechali akurat, kiedy jej zły nastrój osiągnął swoje apogeum. Była tak zdenerwowana, że nie ukłoniła się wcale, a zamiast powiedzieć "dzień dobry" wypaliła: "Pani suknia jest bardzo piękna, pani Malfoy." Na szczęście matka i Kryształka zdążyły z obiadem i tym uratowały sytuację. Pansy w trakcie posiłku siedziała zupełnie sztywno starając się zapamiętać kolejność używanych sztućców i ich przeznaczenie. Nawet nie ośmieliła się zerknąć na Dracona.
Do jej pokoju zagoniła ich matka, zaraz po obiedzie. Dziewczynka usiadła na niskim krzesełku, przy toaletce, z dala od gościa, który mierzył pokój wielkimi oczyma. Tliło się w nich lekkie zaciekawienie.
- Duży - powiedział.
- Za duży - stwierdziła natychmiast, uważnie śledząc jego wzrok.
- Ale mój jest większy! - przechwalał się.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- I nie gubisz się w nim?
- Nie. Dlaczego miałbym się gubić?
- No... - zastanowiła się przez chwilę. - gdybyś na przykład chciał coś wziąć z szafy, która jest daleko od twojego łóżka, a to by było w nocy i po ciemku. No?
- Ależ to proste! - roześmiał się. - Ciągnę wtedy za sznurek przy moim łóżku. Na nim wisi dzwoneczek i wzywa skrzata. A skrzat przynosi mi to, co chcę.
- W nocy?! - rozdziawiła buzię. - Mama by krzyczała - dodała ciszej.
Wzruszył ramionami.
- No pewnie. Co się tak dziwisz?A gdzie twój dzwoneczek? - zainteresował się.
- Nie mam - wyznała.
Zmarszczył brwi.
- No a skrzat, który cię ubiera?
- Kryształka. To moja niania - wyjaśniła.
- I ubiera cię? - zdziwił się. - A skrzat, który sprząta twój pokój?
- Kryształka, ona...
Ale Draco już nie słuchał, dziwiąc się i dopytując dalej:
- A skrzat, który pilnuje cię w ogrodzie?
- To też Kryształka, tylko, że...
- Skrzat, który uczy cię czytać i pisać?
- To właśnie Kryształka, ale...
- Nie wierzę! - zawołał nagle. - Nie nudzi wam się nazywać wszystkie skrzaty: Kryształka?
- Nie, posłuchaj! - krzyknęła, rozzłoszczona jego gadatliwością. - To ten sam skrzat!
Chłopczyk aż przysiadł na jej łóżku. Przyglądał jej się przez chwilę rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Potem jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Masz mało zabawek - stwierdził. - Dlatego twój skrzat nie ma czym cię niańczyć i może sobie sprzątać. Pewnie sukienek też masz niewiele! - roześmiał się złośliwie.
Pansy zerwała się na równe nogi.
- To nieprawda! Mam dużo sukienek i wcale nie trzeba mnie niańczyć! - zawołała.
- Nie? A co to jest w takim razie? - wziął do rąk porcelanową pozytywkę, a jasną twarzyczkę wykrzywił mu pogardliwy uśmieszek. - Na pewno cię tym usypia! Ha, ha, ha...
Pomachał jej przed nosem zabawką nadal chichocząc.
- Zostaw! - krzyknęła dziewczynka i próbowała wyrwać mu z rąk ukochany bibelocik. - Zostaw to, ty niedobry łobuzie!
Ale było już za późno. Pozytywka wyślizgnęła mu się z rąk, a Pansy nie zdążyła jej złapać. Nawet nie usłyszała jej po raz ostatni, nim pozytywka zderzyła się z ziemią i potłukła na małe kawałeczki.
Patrzyła oniemiała na resztki zabawki, a bródka zaczęła jej się trząść niekontrolowanie. Wsadziła małe pięści do oczu i rozpłakała się.
Draco przyglądał jej się przez kilka chwil, a mina nieco mu zrzedła. Obejrzał się trwożliwie za siebie, żeby zobaczyć, czy ktoś nie nadchodzi. W jego domu, kiedy tylko mama usłyszała, że płacze, przybiegała sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Tutaj, mijały sekundy i nie zjawaiał się nikt. Nawet skrzat.
- Przee.. prze... no tego, przepraszam - wyjąkał. - Jak... jak już będziesz moją żoną to kupię ci nową.
- Ale tą dał mi tatuś - wykrztusiła, poprzez łzy.
- Och, ale ja ci kupię ładniejszą - zaprotestował.
Pansy przestała płakać i obdarzyła go zamyślonym spojrzeniem.
- Ale on mi dał - przypomniała. - Musisz mi ją dać. Taką samą.
- Dać? - zdziwił się. - Nie kupić? To skąd ja ją będę miał?
- Zrobisz ją - odparła prosto, wpatrując się w niego intensywnie. - Zrobisz ją dla mnie, prawda?
- Zro.. zrobię - wydukał niepewnie, pocierając dłonią jasne włoski.
- Obiecujesz? - złapała go za rękę, szukając w szarych oczach potwierdzenia.
- Obiecuję - zgodził się. - Tylko wiesz, co? Tylko nie mów nikomu, że cię przeprosiłem.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Nie wolno mi używać tego słowa - powiedział i spuścił głowę. - Tata byłby zły. Mówi, że Malfoy'owie nigdy nie przepraszają.
- A czy panie Malfoy też nie muszą przepraszać? - zainteresowała się. - Nawet jak są bardzo niegrzeczne?
- Oczywiście, ze nie muszą - zapewnił.
Pansy uśmiechnęła się do niego i jeszcze mocniej zacisnęła paluszki na jego dłoni.
- To cieszę się, że nie będę musiała nikogo przepraszać, jak już będę twoją żoną. Bo wiesz, ja często jestem niegrzeczna.
- Ja też - zachichotał.
Mieli wtedy po siedem lat.

Pansy przestała miąć w rękach starą dziecinną sukienkę. Wrzuciła ją do kufra i niewidzącym wzrokiem obserwowała jak łaszek opada na samo dno.
"Draco, dlaczego mnie opuściłeś?"
A teraz jeszcze to. Chwilami żałowała, że nie odbyła treningu Śmierciożercy. Tak bardzo nienawidziła tej mugolskiej przybłędy, że gdyby tylko potrafiła użyć Avady, gdzieś w ustronnym miejscu, gdzieś gdzie tej podstępnej szlamy nie chroniłby stary Trzmiel...
"Stop. Nie myśl o tym. Nie umiałabyś nikogo zabić."
"Jeszcze..." - podpowiedział nieproszony głos w jej głowie.
Zdecydowała się go ignorować. Miała teraz ważniejsze kwestie do przemyślenia. Czarny Pan rozkazał jej śledzić Nicks. Dowiedzieć się o niej jak najwięcej za wszelką cenę. Przede wszystkim Ślizgonka miała się przyjrzeć temu co łączy tą dziewczynę z Draconem.
Pansy miała ochotę krzyczeć.
"Nie mógł mi dać gorszego zadania! Dlaczego nie kazał mi wywabić ją z zamku, żeby mógł ją spokojnie zamordować? Nie! On zmusił mne, żebym z daleka i ze stoickim spokojem obserwowała, jak ta wywłoka odbiera mi mojego narzeczonego i... Och!"
Krzyknęła, zapominając o swoim wcześniejszym postanowieniu zachowania ciszy, i cisnęła pierwszą rzeczą, która znalazła się pod jej ręką w przeciwległą ścianę. Pech chciał, że był to stary obtłuczony wazon, który teraz rozbił się na drobny maczek, w akompaniamencie przeciągłego pisku.
Zanim zdążyła się gdzieś schować, na strychu pojawił się jej ojciec.
- Dziecko, co ty wyprawiasz?! - zawołał.
Nawet nie starała się przybrac niewinnej miny.
- Nic - warknęła.
Ojciec tylko westchnął, a jego twarz przybrała zatroskany wyraz. W jednej sekundzie postarzał się o kilka lat.
- Twoja matka miała rację - powiedział. - Zbyt dobrze cię wychowaliśmy.
Miała zamiar być konsekwentnie obojętną, obrażoną i złą, ale zwyciężyła jej ciekawość.
- Co?
Mężczyzna jeszcze bardziej posmutniał i zaszurał nogami, jakby chciał do niej podejść i ją objąć.
"Jak za dawnych dobrych lat" - przemknęło jej przez głowę.
Zrezygnował. Wzruszył tylko ramionami, jakby się przed nią usprawiedliwiał i podjął niechętnie:
- Wychowaliśmy cię na żonę Śmierciożercy. Na żonę arystokraty. Na idealną żonę. Taką, która potrafi maskować swe talenty, jeśli tego wymaga sytuacja. Słowem wychowaliśmy cię na synową Malfoy'ów. I nie przewidzieliśmy tylko jednego - odwrócił od niej wzrok, a ona z nagłym bólem w sercu, dostrzegła w jego oczach zawód. - że będziesz w stanie zakochać się w Draconie.
- Tato!
- Milcz! - rzucił niespodziewanie ostro. - Nie tłumacz się! - dojrzał w jej oczach smutek i na powrót złagodniał. - Zrozum, córeczko - jednak zdecydował się do niej podejść i delikatnie pogładził ją po głowie. - Matrwimy się z mamą o ciebie. - Pansy prychnęła. Nie wierzyła, by jej egoistyczna matka, była w stanie choć przez chwilę matrwić się o coś innego niż o siebie i majątek rodzinny. - Wplątaliśmy się w trudną historię i nie będziemy mogli zrealizować swoich planów, tą drogą, którą zamierzaliśmy - Dziewczyna pomyślała, że jej ojciec ma na myśli podstawienie jej przed ołtarz Draconowi, aby korzystać z majątku jego rodziny. - Jestem jednak pewien, że bez względu na wszystko musisz być posłuszna Czarnemu Panu. Pojmujesz to, prawda? - wpatrywał się w nią intensywnie.
Zmarszczyła brwi i zamrugała kilkakrotnie oczami, próbując w wywodzie ojca odnaleźć sens, który najwyraźniej jej umykał. A kiedy zrozumiała, obdarzyła go piorunującym spojrzeniem.
- Tato! Jak możesz?!
- Spokojnie, córeczko - próbował ją ułagodzić, kładąc jej rękę na ramieniu.
Strząsnęła ją z oburzeniem.
- Co sobie pomyslałeś? Że narażę nasze życie, żeby ostrzec Dracona? Że nie wykonam zadania Czarnego Pana? Nie jestem szalona!
Uśmiechnął się nieśmiało i raz jeszcze poklepał ją po ramieniu.
- Zuch dziewczynka - powiedział. - Mówiłem twojej matce, że masz głowę na karku. W końcu stary Dumbledore nie domyśla się twojej roli w Hogwarcie. Zapomnij o Malfoyu. On już jest na straconej pozycji.
Kiwnęła głową, ale dosyć nieznacznie.
Ojciec jednak wydawał się ustatysfakcjonowany, bo wyraźnie poweselał i rzuciwszy jej jeszcze jedno spojrzenie, w którym więcej było aprobaty i dumy, niż żalu, ruszył w kierunku drewnianych schodków, prowadzących na niższe kondygnacje domu.
- Znajdziemy dla ciebie lespszego męża. Nic się nie martw! - zawołał już ze schodów.
Pansy już się nie odezwała.
Skuliwszy się pod ścianą, zaczęła płakać.

****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, sobota (dzień rozgrywek w quidditcha)

- Nie otwieraj oczu!
- Lavender, przysięgam, że cię zabiję, jeśli będę wyglądać jak dziwka!
- Uspokój się, dziewczyno - Lavender zachichotała. - Parvati, czy nasza ulubiona koleżanka ze Wschodu, wygląda nieprzyzwoicie?
- Ona? - Parvati mówiła śmiertelnie poważnym tonem. - Ależ skądże! Zrobiłaś jej makijaż, jak na pogrzeb.
- Lav! - jęknęła ze zgrozą Ithilina, próbując zerwać czarną apaszkę z oczu i skontrolować swój wygląd w lustrze, ale koleżanki były szybsze.
Parvati jednym zaklęciem unieruchomiła jej ręce za plecami.
- Tzreba było się nie wyrywać, słonko - zaszczebiotała.
- Na klejnoty starego Salazara! Jak ta dziewczyna nas niedocenia! - pożaliła się panna Brown.
Stała nad Iti z różdżką i próbowała ułożyć jej włosy w najbardziej twarzową i atrakcyjną fryzurę.
Skrępowana Iti gwizdnęła cicho.
- Ho, ho... Skąd ty znasz takie urocze powiedzonka, Lav?
- Parvati, ucisz ją, albo natychmiast zostanie wyrzucona z tym sianem na głowie - poleciła.
Panna Patil nie była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, bo leżała na łóżku i zaśmiewała się w najlepsze.
- Wybacz, moja droga, ale twoje klejnoty Salazara mnie zabiły. Chwilowo jestem niedyspozycyjna.
- A niech was wszystkie licho porwie - zrzędziła dalej Lavender, ale wbrew poprzednim groźbom, nie tylko nie wyrzuciła Iti, ale jeszcze jej palce śmigały szybko nad czupryną koleżanki, poprawiając każdy najdrobniejszy kosmyk.
- Tadadadam! - zawołała naraz i jednym machnięciem różdżki uwolniła Ithilinę od apaszki i paraliżu rąk.
Panna Nicks wstała i szybkim krokiem podeszła do lustra.
- Gratulacje, Lav.
- Gartulacje, Pati.
Za jej plecami obie przyjaciółki ściskały nawzajem z uznaniem swoje dłonie, z dumą przypatrując się swemu dziełu, które nadal oniemiałe w milczeniu kontemplowało swoje odbicie.
- O kurcze - powiedziała powoli Iti. - To naprawdę ja?
- Nie to ja - odparła złośliwie Lavender. - Wszystko zawdzięczasz mojemu makijażowi i fryzurze, choć muszę przyznać, że gdyby nie ta sukienka Parvati...
- Jej szafa była straszna - panna Patil wzdrygnęła się z udawanym strachem. - Nie było w niej nic, co nadawałoby się na randkę.
- Bo ja nie chodzę na randki - przypomniała Iti.
- Taaa... Raczej nie chodziłaś - poprawiła ją Pati. - Przecież na nią się właśnie wybierasz. Choć swoją drogą to dziwne, że ten chłopak umawia się z tobą w dniu meczu quidditcha.
- Ależ to dobrze o nim świadczy! - zaprotestowała Lavender. - Woli spędzić popołudnie z nią niż na stadionie. Twój... jest cudowny - rzuciła Iti znaczące spojrzenie. - Twój... No właśnie. Mówiłaś, że jak on się nazywa?
Ithilina odwróciła się wreszcie od lustra i spiekła raka.
- Eee... Nie mówiłam - wydukała.
- Nic straconego - zawołała radośnie Parvati. - Powiedz nam teraz. Nigdzie się nie wybieramy.
- W przeciwieństwie do ciebie - dorzuciła Lav.
Ithilina nagle poczuła, że musi natychmiast opuścić to miejsce.
- Właśnie! - krzyknęła. - To ja już lecę. Dzięki za wszystko, dziewczyny!
- Hej! - krzyknęły za nią, ale wybiegła tak szybko, że zdołały zobaczyć jedynie rąbek jasnej sukienki, znikający w dziurze za portretem, kiedy próbowały ją dogonić na korytarzu prowadzącym do dormitoriów.
- Jacy ci ludzie są teraz niewdzięczni - stwierdziła filozoficznie panna Brown, a jej przyjaciółka tylko westchnęła.

****

Szkocja, Hogwart - błonia przed szkołą, pół godziny później

Ithilina czuła się wybitnie głupio patrząc na uśmiechającego się do niej Marty'ego. Była pewna, że się czerwieni.
- Cześć, Marty - bąknęła.
Marty rozpromienił się jeszcze bardziej, jakby usłyszenie jej głosu sprawiło mu niewypowiedzianą przyjemność. Błysnął białymi zębami w kolejnym uśmiechu i zmierzwił sobie dłonią brązową czuprynę.
- Cześć, Iti. Wyglądasz rewelacyjnie bez tego mundurka. Granatowy zdecydowanie do ciebie nie pasuje - dodał.
Gryfonka zastanowiła się przez chwilę, czy wszyscy Ślizgoni są tak obcesowi.
- Eee... dzięki - wykrztusiła.
Nim zdążyła wymyślić jakąkolwiek ripostę, Marty zasypał ją potokiem słów:
- Trafił nam się wspaniały dzień. Dobry i na randkę i na mecz, prawda? To wspaniale, że zgodziłaś się ze mną spotkać już teraz, przed meczem. Kiedy zwróciłaś na mnie uwagę? Pewnie po ostatnim występie na boisku, co? - jego wesołe zielone oczy błyszczały dumą. - Bo ja, przyznam ci się, oglądam się za tobą już od jakiegoś czasu.
Nawet się nie zarumienił, kiedy to mówił. Za to Ithilina tak.
"Chłopak ma tupet" - pomyślała. - "I najwyraźniej nie przeszkadza mu, że jestem od niego o trzy lata starsza."
- To gdzie pójdziemy, co? Szkoda, że nie ma dziś wyjścia do Hogsmeade - zasępił się nieco.
- Ale to nie szkodzi, Marty - zdobyła się na blady uśmiech.
"Taaa... nieszkodzi. Najchętniej uciekłabym do biblioteki. Wolałabym już nawet sesję w lochu numer trzynaście!"
- Możemy sobie zrobić piknik - zaproponowała. - Mam ze sobą koc - wyjęła z czerwonej płóciennej torebki, którą miała przewieszoną przez ramię, pled w białe i brązowe pasy wielkości chusteczki do nosa - tylko nie poszłam do kuchni po jedzenie, bo nie wiedziałam, czy zaakceptujesz ten pomysł.
Ślizgon obdarzył ją płomiennym spojrzeniem.
- Powinnaś wiedzieć, że spodoba mi się każdy twój pomysł - odparł, po czym wyprostował się i obciągnął na sobie czarny sweter. - Już idę do kuchni zorganizować pożywienie, a ty wybierz jakiś ładny, ustronny zakątek, gdzie będziemy mogli nacieszyć się swoim towarzystwem - mrugnął do niej łobuzersko i oddalił się spiesznym krokiem w kierunku szkoły.
Iti odetchnęła i poszła nad jezioro znaleźć ładne i ustronne miejsce, w którym będzie mogła poczęstować Marty'ego fałszywą czekoladową żabą.
Jak na razie pierwsza część planu przebiegała pomyślnie. Dziewczyna dotarła nad brzeg jeziora i znalazła zielony zagajnik pod drzewem. Sprawdziła, czy ziemia nie jest zbyt mokra i skrzywiła się, kiedy okazało się, że ich koc może szybko przesiąknąć zgromadzoną przez nadbrzeżny torfowiec wodą. Wyjęła więc różdżkę i jednym zaklęciem osuszyła nieco teren. Kiwnęła głową z aprobatą i rozpostarła pled. Był już koniec kwietnia i słońce ochoczo wystawało zza chmur. Iti z radością wyciagnęła się na kocu i podłożyła sobie torebkę pod głowę. Przymknęła oczy, zastanawiając się, kiedy podsunąć Marty'emu czekoladowe żaby. Myślała właśnie nad tym, czy włożyć je do koszyka z prowiantem, który za jej namową poda mu Zgredek w kuchni, czy lepiej wyjąć je przy nim z torebki i otwarcie zaproponować poczęstunek, gdy usłyszała głośny szelest liści. Wzdrygnęła się nerwowo, natychmiast siadając i spojrzała na drzewo, nad nią. Zdawało jej się, że na jednej z wyżej położonych gałęzi majaczy jakiś ciemny kształt.
"Zwierzę?" - zdziwiła się. - "Tylko jakie?"
Wzruszyła z rezygnacją ramionami i opuściła z powrotem głowę, oparłszy się o pień drzewa. Nie miała teraz czasu, żeby przejmować się, czy jakaś wścibska wiewiórka, albo nieposłuszny kot, któregoś z uczniów, będzie podglądać jej niby-schadzkę z Marty'm Blobersem. Zajęła się na powrót "genialnym" planem Dracona, który ona właśnie musiała wykonać.
"Jedno mi się tylko nie podoba, pomijając oczywiście przedpołudnie spędzone w towarzystwie czwartorocznego Ślizgona" - pomyślała sarkastycznie - "a mianowicie, to, że kiedy dzieciak będzie leżał obsypany pryszczami w Skrzydle Szpitalnym, od razu się wyda, że to moja sprawka. A jak dotąd nie znalazłam sobie żadnego przekonywującego alibi!"
- Niech szlag trafi Malfoy'a! - warknęła w przestrzeń i natychmiast poderwała głowę do góry, bo na drzewie nad nią znowu coś zaszeleściło.
Stanęła na równe nogi, tknięta nagłym niepokojem i wycelowała różdżkę w ciemniejący ponad nią kształt.
- Mobilicorpus!
Z głośnym krzykiem intruz poleciał kilka merów w górę ponad koronę drzewa, nim Gryfonka opuściła go na ziemię, wołając:
- Malfoy! Co ty tu, na Merlina, robisz?!
- Nic. Spadam - prychnął. - Nie mogłaś pozwolić mi wyladować trochę delikatniej? - odparł z wyrzutem.
- Wybacz! - odcięła się. - Zbyt zdenerwowałeś mnie siedzeniem na drzewie, nad moją głową. Co ty znowu kombinujesz?
- Pilnuję, czy plan się uda - wyjaśnił, podnosząc się z ziemi i otrzepując ciemne dżinsy, które nosił w weekendy.
- A co miałoby się nie udać?! - dziwiła się. - Nie opowiadaj bzdur i przestań mnie śledzić. Muszę się skupić, a nie dam rady tego zrobić, ze świadomością, że wisisz nade mną niczym miecz Damoklesa.
Wzruszył nonszalancko ramionami i zaczął z powrotem wdrapywać się na drzewo.
- Złaź! - krzyknęła.
- Nie - piął się coraz wyżej.
- Złaź natychmiast!
- Hej, Iti! Kogo wołasz? - usłyszała Marty'ego i szybko odwróciła się w jego stronę.
Szedł kilka metrów od niej i machał wolną ręką. W drugiej dzierżył koszyk uginający się pod ciężarem smakołyków. Najwyraźniej Zgredek trochę przesadził, albo zrozumiał, że Marty umówił się z całym haremem dziewcząt, a nie jedną.
- Och...eee... - zająknęła się. - Mojego kota, oczywiście. Wydawało mi się, że siedzi na drzewie i nie chce zejść. Taki z niego psotnik - zaśmiała się nerwowo.
- Masz kota? - zapytał. - Zaraz ci pomogę.
- Nie, nie... Nie trzeba - zapewniła szybko, nim chłopak zdążył spojrzeć w górę. - To jednak nie on. Tylko mi się wydawało.
- Jesteś pewna? - Marty znów spróbował popatrzeć na koronę drzewa, ale Iti pociagnęła go za rękę, tak, że usiadł na kocu.
- Oczywiście - uśmiechnęła się sztucznie. - Siadajmy już i pokaż mi te zapasy, które zdobyłeś w kuchni.
- W porządku - zgodził się i zaczął wyjmować rzeczy z koszyka.
Oczy mu błyszczały, kiedy pokazywał je dziewczynie.
"Zupełnie jakby je dla mnie upolował, czy coś" - pomyślała z nagłym rozbawieniem.
- Zadowolona? - zapytał na koniec. - Wziąłem różne kanapki i trzy rodzaje placka, bo nie wiem, co lubisz najbardziej.
- Dziękuję - powiedziała. - Udało ci się trafić w dwóch przypadkach. Przepadam za plackiem ze śliwkami i wiśniami.
- To się dobrze składa, bo ten wielki kawałek z dynią będzie dla mnie - roześmiał się. - Ty pewnie i tak twierdziłabyś, że musisz dbać o linię, co? Już ja was znam, dziewczyny. Zawsze tak mówicie.
"Byłby całkiem miły, gdyby wiedział, kiedy ma trzymać język za zębami" - stwierdziła.
Uśmiechnęła się tylko, nie trudząc się odpowiedzią.
Zabrali się za kanapki, a Ślizgon opowiadał jej przy okazji trochę o sobie.
Urodził się w magicznej rodzinie w niwielkim miasteczku w stanie Nevada. Amerykańskie pochodzenie wyjaśniało być może częściowo, jego niecodzienną bezpośredniość. Rodzina jego ojca szczyciła się czystą krwia do pięciu pokoleń wstecz, ale dziadkowie jego matki byli mugolami. Dlatego też starzy Blobersowie niechętnie widzieli żonę najmłodszego syna, który przez nią wywędrował za ocean. Sam Marty okazał się jednym z najmniej uprzedzonych Ślizgonów o jakim kiedykolwiek Ithilina słyszała. O podziałach międzydomowych dowiedział się już w szkole i, jak sam twierdził, respektował je tylko na jej terenie, w stosunku do osób, które stosowały je wobec niego, postrzegając go przez pryzmat Ślizgonów pokroju Malfoy'a. Do jego pasji należał wszędzie popularny quidditch, oraz praktykowany tylko w Stanach joyce, który, jak Iti zrozumiała, przypominał hokeja, ale rozgrywanego nad taflą wody, w którym ogromnych zdolności magicznych wymagało od zawodnika uniknięcie wpadnięcia do wody.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć jak się w to gra - powiedziała.
- No to musisz odwiedzić Stany. Możesz zajrzeć też do mnie - zaproponował.
- Dzięki - wyjęła z torebki czekoladowe żaby. - Prawie o nich zapomniałam. Poczęstuj się, bo zaraz się roztopią na słońcu.
- Moje ulubione słodycze - zdradził. - U nas w USA produkuje się też czekoladowe ślimaki. Przypuszczam, że to wynalazek jakiegoś Francuza - oboje się zaśmiali, a potem chłopak wsunął do ust zatruty cukierek.
Ithilina przełknęła ślinę.
Znowu zrobiło jej się go żal. Był miłym dzieciakiem i nie zasługiwał na takie traktowanie. Nie ponosił przecież winy za to, że Luc i Blaise wzięli go do drużyny na miejsce Dracona. Ale cóż... Ten ostatni bardzo chciał wrócić, a ona miała wobec niego dług, który jak się obawiała, jeszcze długo będzie musiała spłacać.
Obserwowała uważnie chłopca, ale na razie, żadne objawy się nie pojawiły, a sam Marty, nieświadomy niczego, zaczął jej opowiadać kolejny, krążący wśród Ślizgonów kawał.
- Wiesz, co? Te o Snapie są jednak najlepsze - stwierdziła po wysłuchaniu następnych trzech. - Macie do tego talent - zapewniła, podsuwając mu kolejną żabę.
Zaczeła się już obawiać, że eliksir nie zadziała.
- Naprawdę? - uśmiechnął się. - Te o Snapie są właśnie mojego autorstwa.
- Naprawdę? - przedrzeźniała go. - A nie chełpisz się tylko przede mną?
- A muszę? - zapytał, wyciągając rękę w kierunku jej twarzy.
Ithilina przez chwilę zamarła.
Nad nimi pękła gałązka, a drobne wiórki spadły na włosy Marty'ego, który jednak niczego nie zauważył, pochyliwszy się nad spinką, którą przed chwilą wyjął dziewczynie z włosów.
Iti rzuciła karcące spojrzenie ukrytemu wśród gałęzi Draconowi.
- Proszę - powiedział Ślizgon, podając jej z powrotem metalowego motyla.
Wzięła od niego spinkę, trochę zaskoczona, ale gdy tylko jej dotknęła, motyl zatrzepotał metalowymi skrzydełkami i poderwał się do lotu, uciekając z jej rąk. Przefrunął nad jej głową, zatańczył chwilę przy uszach i wzbił się w górę. Patrzyła za nim urzeczona.
- Wróci? - zapytała.
- Och, tak - zapewnił Marty. - Czar przestanie działać za jakieś dziesięć minut. Musimy tylko uważać jak będzie spadał. Z dużej wysokości może porządnie uderzyć.
Roześmiali się.
- Jak to zrobiłeś? - zainteresowała się. - Ja nie przerabiałam takich zaklęć na transmutacji, a jestem trzy lata starsza.
- To bardziej sztuczka niż transumtacja - wyjaśnił. - Mój wujek, brat mamy, mieszka w Stanach, tak jak my, i zajmuje się przedstawieniami dla mugoli. Jest czarodziejem, ale w moim kraju to bardzo dobrze opłacalne zajęcie, więc udaje mugolskiego sztukmistrza. Ożywianie przedmiotów to jego ulubiony numer.
- I on cię tego nauczył? - domyśliła się. - Niesamowite! Czy mógłbyś mnie tego nauczyć?
"O ile będziesz chciał mnie jeszcze znać, po tym, jak przeze mnie wylecisz z drużyny" - dodała w myślach.
- Oczywiście. Zrobię co tylko zechcesz - oczy mu pociemniały, a Ithilina przypomniała sobie, że to on wysłał jej walentynkę, i bardzo ułatwił wykonanie zamierzonego przez Dracona planu, kiedy tydzień temu zaproponował jej spotkanie na szkolnej łące.
A wszystko to z konkretnego powodu.
Przełknęła ślinę ponownie.
- Jesteś śliczna, wiesz? - znowu się do niej przysuwał, a tym razem była pewna, że nie chce ożywić kolejnej z jej spinek.
Gorączkowo zastanawiała się co ma zrobić, rozważajac jednocześnie, czy podsunąć mu trzecią żabę, bo wciąż nie było efektów eliskiru, kiedy z drzewa posypały się liście, a jedna całkiem spora gałązka spadła i ugodziła Marty'ego w ramię.
- Auć! - zawołał. - Widziałaś? Tam coś chyba jednak jest! - podniósł z koca swoją różdżkę.
- Nic nie ma - zapewniła go Iti, odwracając jego twarz ku sobie, nim zdążył spojrzeć w górę.
Wtedy rozległ się donośny trzask, a Gryfonka podjęła błyskawiczną decyzję i rzuciła się Ślizgonowi na szyję, odwracając go tyłem do drzewa, z którego przed chwilą spadł Draco Malfoy.
- Tak się cieszę, że się dziś spotkaliśmy, Marty! - krzyknęła, zagłuszając jęki Dracona, który cały posiniaczony podnosił się z ziemi, nie omieszkając posłać jej oburzonego spojrzenia. Skrzywiła się z dezaprobatą w odpowiedzi, a jej wzrok mówił mu dobitnie, że powinien się stąd jak najszybciej wynosić.
- Jesteś cudowny - zapewniła Marty'ego, który coś odpowiedział.
- Słucham? - zapytała, puszczając go, kiedy Malfoy zniknął za krzakami jałowca rosnącymi nieopodal.
- Prze... przepraszam - wydukał, a twarz mu pobladła. - Czuję się jakiś zmęczony. Pewnie za dużo słońca - powiedział, nie bacząc na to, że cały czas spędzili pod rozłożystym drzewem. - Muszę już iść. Za pół godziny jest mecz, a ja muszę się jeszcze przebrać. Przyjdziesz, prawda?
- Oczywiście - zapewniła. - Nie mogłabym tego przegapić.
Kiwnął głową i podniósł się, żeby odejść.
- Idź, idź - ponagliła go. - Odniosę koszyk do kuchni. W końcu nie muszę się przebierać - zażartowała.
Uśmiechnął się z niejakim wysiłkiem i odszedł do zamku, a Iti odczuła niewypowiedzianą ulgę.
"Ma mdłości" - stwierdziła. - "To znaczy, że mój komponent zadziałał. Teraz trzeba czekać, aż do meczu, czy specyfik Wesley'ów spisze się bez zarzutu."
Pomyślała, że Draco może być z niej zadowolony.
"Zachowuję się już jak Crabbe, czy Goyle" - pomyślała. - "Stanowczo nie powinnam odwalać brudnej roboty za Malfoy'a. Następnym razem pójdzie sam na randkę z czternastolatkiem" - postanowiła.
Uśmiechnęła się do siebie, wyobrażając sobie Dracona w sukience, a potem zwinęła koc, włożyła go do koszyka i udała się do zamku.
Za dwadzieścia minut miał się zacząć najważniejszy mecz quidditcha tego sezonu, a ona nie mogła się na niego spóźnić.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 22.09.2024 02:01