Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 01.03.2009 09:50
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypada zostawić bez zakończenia. Wklejam więc hurtem wszystko do końca. Może komuś będzie się chciało jeszcze przeczytać, a nawet skomentować tongue.gif

ROZDZIAŁ XI, czyli czas żniw...

Szkocja, stara willa w wiosce Viledoge, piątek ósmego maja

Pansy pojawiła się na ganku przed domem jeszcze ściskając w rękach złotą klepsydrę, którą nosiła zawieszoną na szyi, pod ubraniem. Nikt nie mógł jej zobaczyć. Zmieniacz czasu dał jej Czarny Pan, kiedy wezwał ją, aby nakazać jej śledzenie Ithiliny Nicks. Pansy niezmiennie mówiła o niej: "ta podła szlama". Dzięki zmieniaczowi mogła towarzyszyć Gryfonce na jej lekcjach i nie opuszczać własnych. Zbierała infromacje, jak profesjonalny szpieg.
Ale dziś nie zachowała się profesjonalnie. Ktoś przysłał jej czarnego puchacza z listem, w którym nalegał na spotkanie. I to w jej domu! Wiedziała, że rodzice będą na przyjęciu, więc się zgodziła. Ale kto to mógł być?
Ten znak figuruje tu, abyś poczuła się bezpiecznie. Nie obawiaj się moich intencji.
Te słowa kończyły wiadomość, a zamiast podpisu widniał Mroczny Znak.
"Właśnie on mnie przekonał" - pomyślała. - "Ale, który ze Śmierciożerców miałby do mnie sprawę? Kto z nich ośmieliłby się działać w pojedynkę? Bo gdyby ta sprawa dotyczyła instrukcji Mistrza, mógłby mi je podać sam. Albo ta osoba mówiłaby otwarcie" - stwierdziła.
Wyjęła różdżkę i odblokowała drzwi. Weszła do holu.
Dom bez jego mieszkańców wydawał się mroczny i nieprzyjemny. Natychmiast poczuła, że musi rozjaśnić panującą tu ciemność. Machnęła różdżką.
- Witam, panno Parkinson.
Odskoczyła odruchowo w tył, kiedy z ulubionego fotela ojca, podniósł się wysoki mężczyzna. Odrzucił kaptur z głowy i długie jasne, włosy spłynęły mu na ramiona.
- Witam, panie Malfoy.
Uśmiechnął się krótko, sztucznie i oficjalnie. Pansy odpowiedziała w podobnym guście, zbyt zaskoczona, żeby zdobyć się na więcej.
"Nie warto" - nagle przypomniały jej się słowa matki. Niechciane, choć boleśnie prawdziwe.
Wyprostowała się automatycznie. Kolejny wyćwiczony do perfekcji nawyk. I pozorna uprzejmość:
- Napije się pan czegoś?
Lucjusz zaniósł się histerycznym śmiechem. Bardzo krótko, może dwie sekundy.
- Daj spokój, Pansy. Nie przyszedłem tu na herbatę.
"Choś kieliszek, a najlepiej butelka, whisky dobrze by mi zrobiła" - pomyślał.
- Słucham, więc? - skrzyżowała ręce na piersiach, porzucjając maskę arystokratycznej gościnności. - Dlaczego pan tu jest? Dlaczego wyrwał mnie pan ze szkoły i umówił się ze mną w moim domu, akurat pod nieobecność rodziców? Jak się domyślam, działa pan w pojedynkę. Bez niczyjego pozwolenia, prawda? - podkreśliła.
- Tyle pytań - Lucjusz z udawanym rozbawieniem pokręcił głową i wzruszył ramionami. - Ale odpowiedź na nie jest tylko jedna. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Działam sam - przyznał - choć tylko dlatego, że doprowadziły mnie do tej decyzji okoliczności. Wiesz o czym mówię - stwierdził. - Okoliczności wielce niesprzyjające dla rodziny Malfoy'ów. Całej rodziny.
Zrozumiała jego aluzję i zmarszczyła gniewnie brwi.
- Jeszcze nie jestem jej częścią - wycedziła.
- Droga Pansy - spojrzał na nią z politowaniem. - Bez względu na to, co się stało wyjdziesz za Dracona. Chyba nie zapomniałaś o kontrakcie, który twoi rodzice podpisali w dniu twoich ósmych urodzin? Czyżby ród Parkinsonów otrzymał ostatnio jakiś pokaźny spadek po dalekim krewnym, że ośmielasz się myśleć o zerwaniu umowy? - zadrwił.
Milczała, zaciskając wargi.
"Przeklęci rodzice! Co oni sobie wyobrażali?! Że sprzedadzą dom, żeby spłacić Malfoy'ów?" - wściekała się. - "A co ja miałam zrobić? Wyjść za milionera i kupić im nowy?! Kto ożeniłby się z bezdomną arystokratką!"
- Niech pan przejdzie do rzeczy - powiedziała sucho. - Czekam.
Lodowe oczy Malfoy'a seniora błysnęły w półmroku.

****

Szkocja, Hogwart - bardzo brudna pracownia Eliksirów, dwa tygodnie po meczu Slytherin - Gryfindoor

Ithilina weszła do sali uginając się pod ciężarem mopa, wiadra z wodą, kompletu wszelakich ścierek i okazałego kuchennego noża. Snape nawet na nią nie spojrzał, ograniczając się do zmarszczenia brwi, kiedy upuściła to wszystko z łoskotem na ziemię.
- Jestem, panie profesorze.
Mruknął coś niezrozumiałego i pokazał jej drzwi schowka, gdzie trzymał Eliksiry Czyszczące. W milczeniu ruszyła w tamtym kierunku.
- A może mogłabym najpierw zająć się eiliksirami na dziś? - zapytała z nadzieją, odwracając się w drzwiach.
Postrach Hogwartu przesłał jej swoje niezawodne mordercze spojrzenie, które wyssało z niej nadzieję na odpowiedź twierdzącą.
- Oczywiście, sir - powiedziała wzdychając. - Proszę nie marnować czasu na odpowiedź. Już robię co do mnie należy.
Codziennie przychodziła tu po południu, żeby posprzątać bez użycia magii pracownię eliksirów. Po tej żmudnej i męczącej pracy, zwykle musiała jeszcze udać się do lochu numer trzynaście, bo Snape ostatnio przyspieszył tempo eksperymentów. Miała pełne ręce roboty, tym bardziej, że zwykle trudno jej było się skoncentrować, bo padała ze zmęczenia po walce z brudem w sali lekcyjnej. Dlatego codziennie pytała go, czy może najpierw zająć się pracami badawczymi, a później odrobić szlaban, ale Snape codziennie jej odmawiał.
"A wszystko przez Malfoy'a!" - wściekała się.
- A jednak go zmarnuję! - prychnął.
Ithilina omal nie podskoczyła ze zdziwienia, kiedy zdecydował się jednak do niej odezwać.
"Będzie ochrzan!" - stwierdziła.
- Słuchaj, Nicks, bo nie będę powtarzał. Dzisiaj szlaban z tobą mają Potter i Malfoy. Byli tak inteligentni, że pobili się podczas śniadania, na którym zresztą ty nie raczyłaś się zjawić - syknął.
Ithilina była zaskoczona stanem jego wiedzy.
- Nie będziesz więc dziś przeszkadzać mi podczas moich badań nad antidotum - powiedział jedwabistym głosem, rozkoszując się oburzeniem na tą jawną niesprawiedliwość, widocznym w jej oczach. - Ach, i zostaw te szczotki Potterowi. Dla ciebie i pana Malfoy'a mam inne zajęcie.
Ledwie skończył mówić, a za drzwiami rozległ się hałas i do sali wparadował Draco Malfoy, który wyglądał raczej na zwycięzcę Turnieju Trójmagicznego, niż kogoś, kto brał udział w bójce na pięści. Za nim wszedł naburmuszony Harry Potter, który miał taki wyraz twarzy, jakby przed chwilą był zmuszony do wypicia całego litra Szkiele-Wzro. Jego oczy pojaśniały jednak, kiedy przy biurku nauczyciela dojrzał Iti.
- Dzień dobry, profesorze - zawołał radośnie Draco. - Przyszedłem odrobić mój szlaban.
- Dzień dobry - burknął Harry.
- Dobrze wiem po co tu wszyscy jesteście - Snape zdawał się nie podzielać irracjonalnej radości swego pupilka. - Potter, do mioteł. Ale najpierw daj dwie szmaty swoim kolegom. Pozostała dwójka, za mną. Będziecie czyścić książki w mojej bibliotece.
Harry sprawiał wrażenie obrażonego. Widać było, że ma na końcu języka pytanie, dlaczego współszlabanowcy dostali znacznie łatwiejsze zadanie. Z trudem się powstrzymał, rzucając tylko Iti tęskne spojrzenie, kiedy wychodziła.
Pomachała mu na pożegnanie.
Kiedy zobaczyła z bliska rozmiary biblioteki Mistrza Eliksirów zatęskniła za mopem i zeskrobywaniem resztek uczniowskich mikstur z podłogi. Przez jedną krótką chwilę chciała nawet poprosić go o oddelegowanie do pomocy Harry'emu, ale Nietoperz szybko zawinął poły swej błyszczącej, mrocznej peleryny i odszedł, zostawiając ją sam na sam z najbardziej zakurzonymi książkami w Anglii i napuszonym Malfoy'em. Doprawdy, nie wiedziała co jest gorsze.
- Wypuść powietrze, Draco - powiedziała. - Zaraz pękniesz.
- Ha! - zawołał z radością. - Ty też nie możesz przeżyć tego, że wygrałem!
- Daruj sobie - prychnęła i ruszyła do ataku przeciwko pozlepianym pajęczynami annałom, spoczywającym na półce w rogu pomieszczenia. Byle dalej od Malfoy'a.
Ale ku jej niezadowoleniu, chłopak podążył za nią.
- Wygrałem, wygrałem, wygrałem - zanucił jej za uszami.
- Dosyć! - zawołała, rzucając w niego ściereczką. - Zamknij się w końcu!
- Nie, dopóki nie zechcesz wysłuchać mojej relacji z tego pojedynku.
- Z meczu, Malfoy! - przypomniała mu. - Z meczu, który widziałam, jakbyś nie wiedział. Pamiętaj, że gdyby nie ja, nie byłoby cię na boisku. Doprawdy nie wiem, jakim cudem udało ci się złapać znicza przed Harrym - mruknęła pod nosem.
Tak właśnie się stało. Draco Malfoy, niespodziewanie przywrócony na pozycję szukającego, w zastępstwie chorego Marty'ego Blobersa (który dostał wysypki dotknąwszy miotły), dokonał niemożliwego. Złapał złotego znicza, nim Złoty Chłopiec, który tym razem nie spadł z miotły, zdążył zamknąć na nim swoje drapieżne palce. W ten sposób Slytherin zdobył Puchar Quidditcha, a bohater ślizgońskiej drużyny został na dobre przywrócony na jej łono.
I tylko Snape, no i może jeszcze Dumbledore - bo on zawsze wszystko wie najlepiej, wiedzieli, że to na polecenie Malfoy'a, Ithilina Nicks okupiła ten fenomen miesięcznym szlabanem. Oficjalnie, dopuściła się sabotażu, próbując wyeliminować szukającego przeciwnego Domu, co doprowadziłoby do wygranej Gryfindooru przez walkover. Dobrze, że nikt nie skojarzył, że zmiana szukających wyszła tylko Ślizgonom na dobre. Jeszcze, nikt nie skojarzył.
Ku niepomiernemu zdziwieniu Gryfonki, Draco nieco się stropił.
- Właściwie to ja chyba wiem, jakim cudem - przyznał niechętnie.
Spojrzała na niego uważniej, ale nic nie powiedziała, czekając co będzie dalej.
Blondyn wzruszył ramionami i najspokojniej w świecie odszedł w przeciwległy kąt sali. Iti zaklęła pod nosem i poszła za nim.
- I?
- I co? - jak gdyby nigdy nic, schylił się i wyjął różdżkę, którą miał schowaną w skarpetce.
- Ułe - Ithilina się skrzywiła. - Hej, chyba nie będziesz używał zaklęć?!
- A niby dlaczego, nie? - posłał jej niewinny uśmieszek i zamachnął się różdżką na półkę uginającą się pod starymi woluminami.
- A jak Snape zauważy?
- To powiem, że to ty miałaś różdżkę. Myślisz, że mi nie uwierzy? - cudowny smirk okrasił jego twarz.
- Nie uwierzy - teraz to ona uśmiechała się złośliwie. - A wiesz dlaczego? Bo moja różdżka leży bezpiecznie na jego biurku.
Draco wyraźnie oklapł, kiedy wręczyła mu ściereczkę i ciężki egzmeplarz Tego, co warzyciel uczony i biegły wiedzieć powinien o roślinach, ziołach i miksturze wszelakiej Bernarda Grubego. Nie był zachwycony.

- Powiesz mi w końcu? - zagaiła, po pół godzinie intensywnej pracy.
- Co? - wyraźnie unikał jej wzroku, przysuwając sobie pod nos Historyję trucizn i innych substyancji codziennej praktyki nieznanego autora. Prawdopodobnie napisał ją jakiś nawiedzony średniowieczny czarodziej, który żył w patologicznej rodzinie. Tak przynajmniej sądziła Iti.
Draco uważał, że to bardzo przydatna książka.
- Już ty, wiesz co - żachnęła się. - O meczu! Chciałeś mi coś powiedzieć o Harrym!
- O Potterze? - udawał zaskoczonego. - Ja?! Nie, skądże. Masz omamy słuchowe. To się leczy.
Ithilina, nie bacząc na konsekwencje, rzuciła w niego Traktatem o mandragorach uczonego Defreniusza z Polis.
- Auć! - jęknął. - Opanuj się! Bo zawołam Snape'a!
- Akurat! - prychnęła. - Wielki panicz Malfoy uderzony przez dziewczynę.
Przez chwilę mierzył ją obrażonym spojrzeniem, a potem rzucił ścierkę w kąt i usiadł na podłodze.
- Wygrałaś - mruknął.
Klasnęła w dłonie z radości i kucnęła przy nim.
- Więc?
- Wydaje mi się, że Potter miał wizję.
- Co?
- Miał wizję - powtórzył. - Właściwie... złapał się za bliznę.
- Złapał się za bliznę?!
- Tak jakby.
- To złapał się, czy nie?
Draco gwałtownie wstał i spojrzał na nią z wyraźną niechęcią.
- Nie wiem dokładnie. Wyobraź sobie, że miałem innne rzeczy, takie jak łapanie złotego znicza, na głowie i nie mogłem się przyglądać twojemu Potterowi, przez cały czas. Zresztą... mnie to nic nie obchodzi! Jesli źle się czuł, mógł nie grać, zamiast próbować zmierzyć się z takim mistrzem jak ja.
- Draco! Posłuchaj sam siebie! Jakim mistrzem! Pokonałeś Harry'ego po raz pierwszy i to jeszcze przez przypadek - dodała ciszej.
Machnął ręką bardzo lekceważąco i skwitował:
- Wy, dziewczyny, nie znacie się na sporcie.
Ithilina zmarszczyła brwi, ale puściła jego uwagę mimo uszu, gdyż nagle coś innego zaprzątnęło jej myśli.
- Twoja drużyna nie wie, prawda? - bardziej stwierdziła, niż spytała. - Teraz rozumiem... Tylko w jaki sposób udało ci się przekonać ich, do twojego trwałego powrotu do drużyny?
Oczy pojaśniały mu z podniecenia. Przybrał pozę triumfatora, patrząc na nią z góry. Oparł się o najbliższą półkę i ze złośliwym uśmieszkiem, zaczął wyjaśnienia, wielce chełpliwym tonem:
- Powiedziałem im, że dzięki mojej chorobie mam szybszy refleks, jestem bardziej wytrzymały fizycznie - wyliczał - ostrzej widzę, lepiej słyszę, wyczuwam charakterystyczny zapach zaklęć, które sterują złotym zniczem z odległości czterdziestu stóp, i znacznie mniej się pocę.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego z niedowierzaniem, a potem wybuchła szaleńczym śmiechem.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś.
- A jednak - błysnął białymi zębami w diabolicznym uśmiechu.
- I uwierzyli? - dziwiła się.
- Jasne - był cholernie dumny ze swego geniuszu. - Przecież żaden z nich nie jest wilkołakiem.
Roześmiała się jeszcze raz, ale nim zdążyła zapytać Ślizgona, dlaczego wymyślił, że mniej się poci, do archiwum wpadł rozwścieczony Snape, który zauważył różdżkę Dracona, oprzezywał ich nieźle za obijanie się, zagroził kolejnym szlabanem, zapędził do roboty i stał nad nimi przez następną godzinę, pilnując, czy wypełniają swoje obowiązki. Zapytany, przez Dracona, o to, co robi w tym czasie Potter, odparł, że Wybraniec nie skończy swojej pracy chyba do północy.
- Chyba nie chcesz mu pomóc, Draco? - zagadnął niewinnie Mistrz Eliksirów.
Draco zamilkł i gorliwiej zajął się Almanachem Alchemików, który właśnie czyścił.

****

Szkocja, Hogwart - biblioteka, piętnaście minut po płnocy w niedzielę dziesiątego maja

Nocą wszystko wydaje się inne. Przedmioty tracą kolory, ich kształty gubią się i rozmywają we wszechobecnym mroku. Nocą panuje cisza. Cisza to znak rozpoznawczy nocy. Za dnia, nigdy jej nie słychać, a nocą aż dźwięczy w uszach. Ciemność wciska się do oczu, usypia je, zwodzi. W ciemności wydaje się, jakby czas płynął dużo wolniej. Kiedy nie umiesz zasnąć minuty zmieniają się w godziny, a godziny w lata. Czujesz się zawieszony w próżni, niecierpliwie czekając, aż ciemność wokół ciebie utuli cię do snu, albo zostanie pokonana przez pierwszy promień słońca. Nocą, rodzą się w skołatanym umyśle najdziwniejsze rzeczy.
Ale noc daje też poczucie bezpieczeństwa. Kiedy już przestaniesz próbować z nią walczyć, poddasz się i zostawisz latarkę w szufladzie, pozwoli ci się schować. I zapomnieć...

Pansy ziewnęła cicho i przeciągnęła się. Miała wrażenie, że splaszczyła sobie pupę, siedząc na kamiennej posadzce już ponad godzinę. Odłożyła ze wstrętem opasłe tomiszcze i wstała na chwilę, żeby rozprostować nogi. Jej wzrok z zadziwiającą wprawą omiótł rząd książek stojących na półce na wysokości jej oczu. Przez ostatni tydzień przychodziła do biblioteki każdej nocy, więc nauczyła się czytać i poruszać w prawie zupełnej ciemności, zaledwie przy nikłym świetle różdżki. Musiała być ostrożna.
Pansy nie lubiła czytać, dlatego niechętnie współpracowała z Lucjuszem Malfoy'em. Pewnie w ogóle nie zgodziłaby się na jego sugestie, gdyby nie chodziło o Dracona.
Zrób coś, Pansy - w jej głowie ozwał się głos Lucjusza. - Chcesz czekać do ślubu? Chcesz tylko czekać?
"Przeklęty Malfoy!" - zmarszczyła gniewnie brwi, na samą myśl o nim. Dobrze wiedział, że nie jest bezczynna, że robi to, co polecił jej Mistrz.
Jest nadzieja, Pansy - mówił. - Nie przyszedłbym tutaj, gdyby nie było nadzieji. Ale dowiedziałem się, zanim... - marszczył brwi, zacinał się, krzywił... Dobrze wiedziała, co miał na myśli.
"Zdradę Dracona."
Dowiedziałem się, że nasz Pan ma broń. Broń, która... wszystkich uzdrowi.
"Uzdrwawiająca broń?" - nie wierzyła, nie rozumiała. Nadal nie rozumie.
To jest szansa dla Dracona - te słowa wystarczyły. Już wiedziała, że się zgodzi, nieważne na co.
Jego oczy błyszczały, były rozgorączkowane, kiedy powtarzał:
Ale dopiero po ślubie, Pansy. Dopiero po ślubie. Mój syn musi przeżyć ten dzień!
Dlatego się zgodziła. Nie miała wyboru. Jak wyglądałoby jej życie bez Dracona? Z tego powodu, tamtej nocy wysłuchała jego ojca, przyjęła jego propozycję, a dopiero później zapytała:
- Dlaczego nie powiedział pan tego Czarnemu Panu?
Zaśmiał się krótko, ale nie było w tym, ani odrobiny radości.
- Czy myślisz, że do jego twierdzy można tak łatwo wejść? Czarny Pan nie wzywa mnie. Nie potrzebuje... A to nie są wiadomości, które przekazałbym komukolwiek.
- A Snape'owi? - wymknęło jej się. Ot, zwykła ciekawość. - Jest ojcem chrzestnym Dracona, a słyszałam, że się przyjaźnicie.
- Nie. Jemu tym bardziej nie - pokręcił w zamyśleniu głową, ale nic nie wyjaśnił.
Nadal rozważała te słowa.
Potarła oczy i ponownie ziewnęła.
"Tak niewiele informacji. Wszystkiego muszę dowiedzieć się sama!"
Była zmęczona i zła. I niewyspana.
"Wrócę tu jutro. A jeśli niczego się nie dowiem..."
Pokręciła z politowaniem głową. Dobrze wiedziała, że się nie podda.
Pansy nie znosiła czytać, ale poprzysiągła sobie, że choćby miała przekopać całą szkolną bibliotekę, dowie się jak zdobyć eliksir, który pozwoli jej pokonać Ithilinę Nicks.

****

Anglia, Londyn - dom numer siedemnaście na Śmiertelnym Nokturnie, trzy dni później

Tą ulicę zamieszkiwali dziwni ludzie. Dziwni ludzie, kótrzy trudnili się dziwnymi profesjami, a nieliczni z nich, których zajęcia wydawały się normalne i z pozoru niewinne, dokonywali praktyk oficjalnie zabronionych przez Ministerstwo. Jak wiadomo, oficjalnie zabronione, znaczy najlepiej opłacalne. Dlatego też mieszkanie pod numerem siedemnastym, właściwie słuszniej byłoby nazywać apartamentem. Składały się nań cztery obszerne pokoje i mniejsze pomieszczenie, służące właścicielowi za laboratorium. Wszędzie stały wygodne meble, ozdoby i zbytkowne antyki, a stary właściciel tego lokum czuł się jak udzielny książę. Tak zresztą o nim mówiono, tu na Nokturnie, po ciemnej stornie magicznego Londynu. Książę.
Mężczyzna usłyszał pukanie ptasiego dzioba w szybę i niespiesznie podniósł się z fotela, aby otworzyć sowie okno. Zwyczajna brązowa płomykówka wleciała do pokoju, upuściwszy paczkę na niski stolik, prawie strącając karafkę drogiej whisky i kryształowy kieliszek.
- Uważaj, co robisz! - zawołał za nią. - Ta whisky kosztuje sześćdziesiąt funtów!
Ale sowa tylko fuknęła obrażona i odleciała czym prędzej.
Książę był skąpcem. Każdy o tym wiedział, tu na Nokturnie. Nawet sowa.
Wziął paczkę i wrócił z nią na fotel. Zasapał się torchę. Ostatnio chodzenie mu nie służyło. Książę robił się coraz starszy. Sięgnął po różdżkę i przywołał sobie szklaneczkę cennego alkoholu. Rozwinął szary papier i twarz mu pojaśniała, kiedy zobaczył jego zawartość.
- Widziałeś, Rolf? - zawołał.
Śpiący na kanapie ocelot otworzył jedno zielono - żółte oko i prychnął. Nie lubił gdy z byle powodu przerywano mu drzemkę.
- Przyszły moje zioła - oznajmił mu Książę, który aż zatarł pomarszczone ręce z podniecenia. - Już po obiedzie wezmę się za warzenie eliksiru, a jutro możemy się spodziewać ładnej sumki od Lucjusza Malfoy'a. Naprawdę ładnej sumki, Rolf!
Na świecie była tylko jedna rzecz, którą Książę kochał bardziej od warzenia trucizn, a mianowicie otrzymywanie pieniędzy, za owe trucizny.


****

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Gryfonek, dwudziesta trzecia czterdzieści pięć tego samego dnia

Ithilina Nicks spała spokojnie. Jej rozrzucone po poduszce miodowe włosy, błyszczały w świetle księżyca, które przedarło się, przez uchylone zasłony wokół jej łóżka. Pod powiekami dziewczyny toczyły się losy świata jej dzieciństwa, świata, o którym tu, w tej niegdyś wymarzonej przez niej Anglii, musiała zapomnieć. Była szczęśliwa. Była beztroska i bezpieczna.
Ale gdyby wiedziała, że nadszedł czas żniw, uciekłaby. Uciekłaby, na pewno.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, dwa dni później

- Jak to, uciekła?! Nie udało wam się jej złapać?! Albusie?
- Nie działała w pojedynkę! Ktoś tam na nią czekał. Wymknęła nam się, mała żmija! Ale możesz być pewna, że zmobilizuję oddział i...
- Zamknij się, Tonks! Co ty możesz, teraz? Nikogo nie zmobilizujesz. To zbyt śliska sprawa.
- Nie wtrącaj się, Snape! Powiedz lepiej, dlaczego nic nie wiedziałeś?
- No właśnie, Severusie. Moja uczennica! Jak to się mogło wydarzyć? Trzeba się jeszcze rozmówić z Filchem. Przecież ona nie uwarzyłaby tego eliksiru. Chyba się ze mną zgodzisz, Severusie?
- Z niczym się nie zgodzę, dopóki ty i Tonks nie przestaniecie mnie obwiniać za ten wypadek.
- To nie był wypadek! Jak możesz, Snape?! To był atak! Napaść! To twoja uczennica, a ty nic nie zrobiłeś! I nazywasz to wypadkiem?!
- Jeszcze jedno słowo, Nimfadoro, a zrobię użytek z różdżki.
- Severusie!
- Cisza! - Albus Dumbledore w końcu zdecydował się podnieść głos. McGonagall, Tonks i Snape umilkli.
- Przypuszczam, że Voldemort tego nie planował, co wyjaśnia, dlaczego Severus nic nie wiedział - Tonks otworzyła usta i zaczerpnęła szybko powietrza, ale nie ośmieliła się nic powiedzieć. - Może nawet nie wiedział o bransoletce. Któryś ze Śmierciożerców, obecnych na zaręczynach w Malfoy Manor musiał przypomnieć sobie o atrefakcie. Kiedy Ithilina się obudzi, zapytam ją o to.
- Obudzi? Mój Boże, Albusie! Poppy mówiła, że jej ręka...
- Wiem, co Poppy mówiła, Minerwo - dyrektor położył rękę na ramieniu nauczycielki transmutacji - Widziałem ją.
- I?
- I nic. Nic nie mogę zrobić.
- Jest aż tak źle? Nie umie jej pan pomóc? A ten magomedyk z Munga?
- Przestań objawiać niezdrowe fascynaje cudzym nieszczęściem, Nimfadoro.
- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Nimfadorą... - cedziła przez zęby.
Na korytarz wyszła madame Pomfrey z wielce niezadowoloną miną.
- I pan tutaj, dyrektorze? Ależ tu leży chora! Potrzebuje spokoju, a nie hałasu urządzanego przez kłócących się nauczycieli.
Dumbledore obdarzył ją przepraszającym spojrzeniem, nim zniknęła za drzwiami sali szpitalnej.
Tonks i Snape nadal patrzyli na siebie jak dwa rozjuszone hipogryfy przed walką o jedyną płodną samicę w promieniu trzystu mil.
- Pójdę do niej - Minerwa posłała zatroskane spojrzenie Dumbledorowi i weszła do sali szpitalnej.
- Czy mógłbyś zbadać plamy, które zostały po eliksirze na drugim piętrze? Tam gdzie, to się stało?
- Oczywiście, dyrektorze - Postrach Hogwartu załopotał peleryną i pospieszył na górę, patrząc jeszcze na Tonks z niechęcią, nim wyszedł.
- A ja, profesorze? Mogę się jeszcze na coś przydać? - zainteresowała się Aurorka.
- Tak, moja droga. Zawiadom pozostałych członków Zakonu. Dom Syriusza przestał być dostatecznie dobrą kryjówką.

****

Hogwart, korytarz przed Wielką Salą, w tym samym czasie

Profesor Sprout nawoływała prefektów, którzy mieli za zadanie wygonić młodszych uczniów z korytarza i przekonać ich do dokończenia kolacji. Jak narazie nauczycielka Zielarstwa nie bardzo mogła liczyć na ich pomoc.
- Edylmio, na litość dobrodusznej Helgi! Nie stój tak, dziewczyno! Nie ma na co patrzeć. Zabierz dzieciaki do sali, tak jak kazałam.
Postawna blondynka kiwnęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Założyła opadający kosmyk włosów za ucho i wlepiła w nauczycielkę wielkie zielone oczy.
- Ale czy to prawda, pani profesor?
Pomona Sprout uchodziła za spokojną, zrównoważoną osobę. Taką też w istocie była - nudna, zwyczajna i przewidywalna - jeśli nie liczyć jej długoletniego upodobania względem profesora Snape'a. W tej chwili jednak nie wytrzymała. Szarpnęła wściekle za kieszeń buraczkowej szaty roboczej powalanej ziemią, wyrywając stamtąd różdżkę.
- Edylmio do Sali, ale już! To nie był atak Śmierciożerców. Nic wam nie grozi, więc nie wiem, po co to całe zbiegowisko.
- Ale pani profesor, czy...
- Edylmio! - zamachnęła się na nią różdżką, a wyraz jej oczu niebezpiecznie odbiegający od tej codziennej pobłażliwości i życzliwości, przekonał Puchonkę, że najwyzszy czas do odwrotu.
Nadzwyczaj skwapliwie kiwnęła głową i pokrzykując na stadko młodszych wychowanków Huflepuffu, czmyhnęła do Sali, gdzie trafiła w sam środek pospiesznie sformowanego zebranka szkolnych prefektów.
- Co się dzieje, John? - zapytała, klepiąc w ramię chudego szatyna, który rombkiem swetra czyścił nerwowo okulary w zielonych oprawkach.
- Ach, to ty Mia! - uśmiechnął się. - Nie widzisz? Hermiona Granger i Malfoy skaczą sobie do oczu. Granger przed chwilą oskarżyła go o nasłanie Parkinson na tą Gryfonkę. Tylko, kurcze, nie usłyszałem dlaczego.
Edylmia kiwnęła głową i dalej już go nie słuchała. Torując sobie drogę łokciami, próbowała przepchnąć się bliżej środka sali, gdzie pomiędzy stołami Slytherinu, a Gryfindooru toczyła się zażarta kłotnia. Gryfoni, większość Puchonów i Krukonów napadało na mieszkańców Domu Węża stłoczonych przy swoim stole w ciasne półkole. Edylmia, która jako jedna z nielicznych osób, nie zasypiała na każdej Historii Magii, pomyślała, że ten widok bardzo jej przypomina rozmieszczenie wrogich wojsk, na krótko przed decydującym starciem.
- To się musi skończyć! - zawołał właśnie Ernie Mcmillan. - Jesteście niebezpieczni! A to nie był wypadek!
- To może nas ukamieniujecie, co? - zadrwił Malfoy.
Stał w pierwszysm szeregu Ślizgonów, jakby był ich przywódcą, który pomimo mniejszej liczebności swoich ludzi nie daje się zastraszyć.
- Zamknij się, Malfoy, bo tylko ich drażnisz - warknęła gniewnie Milicenta. - A wy wszyscy dajcie nam spokój! - krzyknęła do tłumu, unosząc bezwiednie swoje grube jak kłody ręce. - Parkinson mogła należeć do każdego z pozostałych domów. Nie odpowiadamy za nią. Poza tym, nie zabiła tej dziewczyny i w ogóle...
- Tylko nie mów, że nic się nie stało! - pisnęła ze złością Hermiona. - To była napaść i nie można jej porównywać do wypadku, jak na meczu quidditcha i lepiej powinniśmy się zastanowić na czyje zlecenie działała.
- Ciekawe na czyje zlecenie działał Potter, kiedy... - zaczął Malfoy, ale nie dane mu było skończyć.
- Cisza!!!
Przez Wielką Salę przetoczył się potężny okrzyk dyrektora. Uczniowie poopuszczali wyjęte już różdżki i pozatylkali sobie uszy dłońmi, w popłochu cofając się na swoje miejsca. Środkiem sali przechodził właśnie Dumbledore w asyście profesor Sinistry, Sprout i Flitwicka, a za nimi sunęła, jak duch, Trelawney, wlepiając w uczniów ogromne żabie oczy i powiewając trzema kolorowymi apaszkami, które zwieszały się fikuśnie z jej ramion.
- Moi drodzy - siwowłosy mag stanął przed stołem nauczycielskim i zwrócił się w kierunku swych wychowanków - nie ma sensu się wzajemnie oskarżać, kiedy winowajczyni całego zdarzenia już tutaj nie ma. To co się stało okryło hańbą mury tej szkoły i możecie być pewni, że panna Parkinson zostałaby wyrzucona z Hogwartu, gdyby go sama nie opuściła.
Powiódł oczyma po swych słuchaczach, którzy chłonęli każde jego słowo.
- Jest wojna - powiedział, westchnąwszy głęboko. - Wojna dotarła już do Hogwartu. Ale my przecież znamy naszego wroga. To Voldemort - starsi uczniowie wzdrygali się słysząc to imię, a kilkoro młodszych rozdziawiło ze strachu buzie. - O tak - pokiwał głową ze smutkiem. - Straszny i potężny czarnoksiężnik, z którym walczyli wasi krewni i rodzice. Straszny i potężny czarnoksiężnik - powtórzył - którego możemy jednak pokonać. I jestem pewien, że pokonamy, jeśli tylko będziemy trzymać się razem.
Zszedł na dół, krążąc pomiędzy stołami i uśmiechając się krzepiąco.
- Wszyscy kochacie Hogwart. Wszyscy jesteście uczniami tej szkoły. Pamiętajcie o tym.

****

Szkocja, Hogwart - prawie wszystkie sale lekcyjne, godzinę później

- Ucięła jej rękę!
- Jesteś głupia, Cassie. Nie ucięła tylko podpaliła!
- Podpaliła?! Ale czym? Parkinson zna takie zaklęcia?
- Ja nie podejrzewam, żeby działała sama. Jest za głupia. To na pewno Malfoy.
- Malfoy? Mówisz jak Gryfiak, Su. Co Malfoy miałby do tej dziewczyny? Pewnie wcale jej nie znał.
- Miał z nią lekcje!
- Jak z tobą numerologię! A mogę się założyć, że w ogóle nie wie, że istniejesz. Inaczej już by zauważył jak się do niego ślinisz. Bleeee...
- Josh, daj jej spokój! A Cassie może mieć rację z tym ucięciem. Zaklęcie Noży jest podobno bardzo popularne wśród Śmierciożerców.
- Taak? A ciekawe skąd ty o tym wiesz, Su?
- Pewnie Zabini jej powiedział! Flirtuje z nim ostatnio!
- Blaise nie jest Śmierciożercą!
- Akurat!
- Su, naprawdę? Spotykasz się z tym ślizgońskim wypłoszem w drogich ciuszkach?
- Josh, daj spokój! Wcale się z nim nie spotykam. Poza tym nie muszę ci się tłumaczyć. Nie jesteś moim bratem, czy coś.
- Tere fere...
- Cassie! Zejdźcie już ze mnie! Nie chcecie się dowiedzieć, co udało mi się podsłuchać na przerwie?
- To zależy kogo podsłuchiwałaś. Bo jak Zabiniego...
- Josh!
- No dobra. Wykrztuś to wreszcie.
- Parkinson pozbawiła tą Gryfonkę ręki!
- Eee... tam! To akurat wiemy.
- Skoro tylko ją podpaliła to, dlaczego ta dziewczyna od razu ma tracić rękę? Madam Pomfrey nie umiała tego wyleczyć?
- Mówiłam, że ucięła!
- Zamknij się, Cassie!
- Cicho bądźcie! A wiecie czego ja się dowiedziałem? Że użyła eliksiru!
- Greg, a skąd ty to wiesz? Przychodzisz tu i rzucasz takie rewelacje, i pewnie myślisz, że ci uwierzymy.
- Właśnie! Ja się kumpluję z Thomasem i mówił mi, że Parkinson nie chodziła na eliksiry, bo nie zdała SUMa. Skąd wzięłaby ten eliksir?
- Mówiłam, że to Malfoy jej pomagał.
- Taa... a zaraz wyskoczysz, że jemu Snape. To lipa.
- Żadna lipa, jak mamusię kocham! Podsłuchałem samego Dumbla w Skrzydle Szpitalnym. Przecież dzisiaj wychodziłem.
- No dobra, Greg. Wierzymy ci. I co? Po co to zrobiła?
- No jak to?! Była zazdrosna o Malfoy'a.
- Ha, ha, ha... I uciekała się do takich sposobów? Bzdura.
- Prędzej z polecenia Sami-Wiecie-Kogo.
- Racja! Przecież ta Nicks ma niemagicznych rodziców, co nie?
- I z tego powodu? Eee...
- No i czemu nie? Już raz to przerabialiśmy. Komnata Tajemnic, pamiętacie? Mamy wojnę, więc...
- Taa... Mamy wojnę, Greg, więc wszystko jest możliwe. Ale to by znaczyło...
- Że Parkinson jest Śmierciożercą.
- Jak połowa Ślizgonów.
- Co tam połowa. Większość!
- Josh, nie przesadzaj!


****

Szkocja, Hogsmeade - gospoda Pod Świńskim Łbem, wieczorem jeszcze tego samego dnia

Reg siedział przy najbardziej oddalonym od barowej lady stoliku bezmyślnie stukając palcami w opróżnioną już dawno butelkę piwa. Na krześle, na wprost niego, wiercił się niespokojnie jego przełożony Arctus Barrow, który raz po raz przesuwał dłonią po szpakowatych włosach, po to, aby następnie zagłębić ją w fałdach szaty i ukoić trochę nerwy dotknięciem gładkiego drewna swojej różdżki. Miejsce po prawej ręce Rega zajmował Will, który jak dotąd umilał sobie czas przeglądając najnowszy numer Proroka Codziennego. Wydawał się najspokojniejszy z całej trójki.
Przy stoliku stały jeszcze dwa wolne krzesła. Spojrzenia Rega, Arctusa i Willa prześlizgiwały się po nich co jakiś czas.
Czekali.
Wreszcie ich cierpliwość została nagrodzona i w drzwiach ukazał się pulchny brunet, na którego twarzy malowało się podekscytowanie. Razem z nim do sali weszła zakapturzona postać w powiewnej szmaragdowej szacie. Brunet i nieznajomy skierowali się od razu do stolika aurorów.
- Macie coś, Clark? - Barrow wlepił w nowoprzybyłego wygłodniałe spojrzenie.
- Tak jest - Peter usiadł, a zakapturzona postać spoczęła obok niego.
Pozostali natychmiast pochylili się, aby lepiej słyszeć jego słowa.
- Był atak - zaczął Peter zniżając głos do szeptu.
- Na ucznia - uzupełnił jego tajemniczy towarzysz. - Uczeń na ucznia. A dokładniej dwójka dziewcząt.
- Atak? - zdziwił się szef Biura Aurorów. - Niech Kwatera się tym zajmie. Jaki to ma związek z naszą sprawą?
- Bardzo duży.
- Pozwól, że ja będe mówił. Dobrze?
- Niech będzie, Peter - Rita Skeeter prychnęła i oblizała grube wargi, jakby chciała tym gestem wyrazić swą ogromną dezaprobatę.
Żaden z towarzyszących jej mężczyzn nie obrzucił ją nawet jednym spojrzeniem.
- Do rzeczy, Peter.
- Tak jest - Clark oparł łokcie o blat stołu i zaczął mówić. - Siedzieliśmy z Ritą na parapecie w bocznym korytarzu, na prawo od wejścia do Wielkiej Sali. Wie pan, tam gdzie odbywają się posiłki.
- Wiem, Clark. Chodziłem do Hogwartu.
- Tak, tak. Rzeczywiście - uśmiechnął się głupio. - Więc siedzieliśmy na tym parapecie, kiedy obraz...
- Rycerz z obrazu. Sir Cadogan.
- Rito! Kiedy rycerz z obrazu zaczął wykrzykiwać coś o pojedynku na drugim piętrze. Więc zaraz tam polecieliśmy i...
- Nie zaraz, panie Barrow. Pański człowiek myślał, że to tylko zwykła szkolna bójka, ale ja na szczęście mam nosa do sensacji i namówiłam go, żebyśmy tam polecieli.
- Miałaś mi nie prze...
- Cicho bądź, Clark - Arctus obdarzył dziennikarkę sztucznym uśmiechem. - Świetnie się pani spisała panno Skeeter. Kraj nie zapomni pani zasług.
- Dziękuję - zatrzepotała zalotnie posklejanymi od tuszu rzęsami.
- Tylko czy ja się, do cholery, w końcu dowiem o co w tym wszystkim chodzi!!!
- Szefie, słyszało pana chyba całe Hogsmeade.
- Zamknij się, Kent - najmłodszy Irlandczyk posłusznie wlepił głowę w Proroka. - Oczekuję faktów - dodał ciszej Barrow.
- To ja zacznę jeszcze raz - zdecydował Peter. - I obiecuję być rzeczowy. Więc tak...
- Przejdź może do sedna - podpowiedział Reg.
Peter nie wytrzymał.
- Ja tak nie mogę, do cholery! Niech nikt nie waży mi się przerywać, bo nic nie powiem!
- Słyszało cię chyba całe Hogsmeade - zauważył ponownie Will.
Wszyscy obecni spojrzeli na niego ze złością, a Clark wyglądał tak jakby za chwilę miał rzucić się na niego i udusić go gołymi rękoma.
Wzruszył ramionami i zrobił przepraszającą minę.
- Nie mogłem się powstrzymać - wyjaśnił i ponownie schował się za Prorokiem, udając, że go nie ma.
Peter odsapnął.
- Ithilina Nicks była przyjaciółką Anny Smithson.
- Jaka Nicks? - zainteresował się Reg.
Rita Skeeter nabrała powietrza w płuca, bojąc się, że w tym rozgardiaszu nie dadzą jej znowu dojsć do słowa i wypaliła na jednym wydechu:
- Ta, na którą był atak - i ubiegając dalsze pytania, kontynuowała. - Pansy Parkinson, siódmoroczna Ślizgonka oblała jakimś eliksirem tą drugą dziewczynę, Gryfonkę, wreszcząc przy tym: "To za mojego Dracona!" i jeszcze: "Bransoletka Smithsonów już ci nie pomoże!" Z czego łatwo wydedukować, że panna Nicks przyjaźniła się z zamordowaną.
Na chwilę zapadła cisza, a potem Barrow pokiwał w zamyśleniu głową i powiedział tylko jedno słowo:
- Nareszcie.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, po poludnie dwudziestego drugiego maja

- Chyba odzyskuje przytomność.
- Tak. Tylko na jak długo?
- Trudno powiedzieć, Minerwo. Ostatnim razem próbowała nawet coś mówić.
- Co?
- Tylko majaczyła. Zmierzyłam jej temperaturę. Była bardzo wysoka. Ale to dobrze. Od tamtego czasu nastąpiło przesilenie. Powinno być lepiej. Dziś rano zdawało mi się, że mruga oczami. Może faktycznie się budzi.
- Oby, Poppy. To już tak długo...
- W jej stanie...
Ithilina z wielkim trudem otworzyła oczy.
- Budzi się! Dzięki ci, Godryku!
- Iti! Słyszysz mnie, dziecko? Nie, nie odpowiadaj. Kiwnij głową, jeśli możesz.
Skupiła się w sobie i zmusiła mięśnie twarzy do pracy.
- Co... co się sta... stało? - wychrypiała.
Ale nim Madame Pomfrey zdążyła odpowiedzieć, oczy dziewczyny zajaśniały nagłym zrozumieniem, a okrzyk przerażenia wydarł się z jej gardła. Szarpnęła prawą ręką próbując ją obejrzeć, ale palący ból uniemożliwił jej jakikolwiek ruch. Przechyliła głowę tak daleko w bok, jak tylko mogła i zamiast rękawa szpitalnej koszuli zobaczyła tylko grube bandaże.
- Moja ręka! - zawołała i lewą dłonią zaczęła szarpać opatrunki.
- Zostaw to, kochanie - pielęgniarka przytrzymała jej zdrową dłoń i sięgnęła po fiolkę eliksiru, który stał obok niej na stoliku. - Wypij to.
- Muszę ją zobaczyć! - protestowała.
- Spokojnie, Ithilino - McGonagall starała się mówić krzepiącym głosem, chociaż rozpacz dziewczyny wprawiła ją samą w przygnębienie. - Może dasz jej coś przeciwbólowego, Poppy?
- Najpierw Eliksir Uspokajający - zdecydowała zapytana. - Bardzo cię boli?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, a potem z rezygnacją opadła na poduszki pozwalając sobie podać specyfik. Zagryzła wargi i starając się nie wybuchnąć płaczem, powiedziała:
- Ja jej w ogóle nie czuję. To źle, prawda?
Osłupiałe kobiety popatrzyły bezradnie po sobie. Żadna z nich nie wiedziała co odpowiedzieć.

****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 21.09.2024 17:46