Prawda, ciąg dalszy Strażników
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Prawda, ciąg dalszy Strażników
sareczka |
![]()
Post
#1
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek!
![]() Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza ![]() Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza. No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie ![]() Pozdrawiam! "PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA" PROLOG, czyli na początek... Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał. Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów. Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty. W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a? Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie. Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował. Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę - powiedział machinalnie. Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć? - Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności. - Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda? Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie. - Owszem, panie... ? - Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym... - ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki. Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział: - Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej. - W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow. - Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy. - Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne. " Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans." - William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu. - Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda. - Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami. - Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni. Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim. "Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć. **** ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci... Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. - Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra. Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru. Najpiękniejszy dzień w życiu... Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne! Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim. Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje. Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią. Już dziś, tego wieczora... Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco. Już dziś, dziś wieczorem... Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne. Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu. To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną. Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem. Mąż, jak to dziwnie brzmi. Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo. Małżeństwo oznacza dzieci. Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec. Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała: - Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie. Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu. - Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką. Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka. - Jak to? - jęknęła. Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać: - Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś? - Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka. - Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish! Trish chrapała okrutnie. Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła. - Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz? - Nnnie.. - wyszeptała. Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie? - Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem. Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu. - Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate? - No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna. - Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć! Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie. - Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu. - Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie. - Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów. - Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo... - Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie. Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium. - Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym. - Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki. **** Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać. W komnacie zastała tylko Blaise'a. - Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć". - No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś? - Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam. - No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach. Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco. Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia. - Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia. Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała. **** Szkocja, Hogwart - kilka godzin później Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią? Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem. Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina. Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał: - Czy coś się stało, panno Parkinson? Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób. - Czy mogę wejść, sir? Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi. Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą. - Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi. - Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu? - Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę. Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy. Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała: - Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie. - Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn? - Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu??? - To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie? Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą: - Nic nie pamiętam, sir. Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie. - Jest pani pewna? - Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie. - Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić? - Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem? Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia. - W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora. Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu. - Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest. - Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie. Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało. Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu. Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać. "To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!" Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson. - Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha! - Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu. "Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej. Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco. - Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już! Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej. - Co mu jest? - zapytała. - A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj. - Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie. Parkinson wyjęła różdżkę. - Wyjdź stąd, albo... - Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast. Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne. - Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz. - A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa. Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki. - Więc nic nie pamiętasz? - Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem. - No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco. - Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło. - Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie. - Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją. Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni. - Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania. - Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę. Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy. - Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju. Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała: - Co się właściwie stało Draco? Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie. - Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła. - Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu. - Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi. Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach. Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji. Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością. - Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam. - Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę. - Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna. - Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie. - O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało. Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy. - Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył. - Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?! - Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy. - Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła. Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem. Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie. **** Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia - Ona będzie drążyła ten temat, Albusie. - Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać. - I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy. - Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco. - Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu. - Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji. - Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum. - Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę. - Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie. - Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia. - To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i... - Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego. - Obyś miał rację... **** |
![]() ![]() ![]() |
sareczka |
![]()
Post
#2
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach
Szkocja, Hogwart - pokój wspólny w wieży Gryffindooru, trzy dni później Harry zamknął podręcznik do Transmutacji tak głośno, że Krzywołap, który spał na oparciu kanapy obok niego, podskoczył, fuknął gniewnie i obrażony przeniósł się na kolana swojej właścicielki. Hermiona obdarzyła przyjaciela zatroskanym spojrzeniem. - Co się stało? - zapytała. Ron, zadowolony, że Harry dał mu pretekst do przerwy w nauce, pospiesznie cisnął swoje pióro na stół, robiąc przy okazji ogromnego kleksa pośrodku wypracowania na temat Najkorzystniejszych rozwiązań w trakcie wykonywania zaklęcia Fabretto. - Coś nie tak, stary? - podchwycił. - Wszystko, Ron - Harry wydawał się naprawdę zdenerwowany. - Dokładnie wszystko. - Martwisz się o Ithilinę? - domyśliła się Hermiona. - Sam mówiłeś, że czuje się coraz lepiej. - Tak, ale muszę coś zrobić. - Mówiłeś, że nie może pisać. To może przepisz jej notatki, co? - podsunął usłużnie rudzielec. - Dzięki, Ron. Notatki nosi jej Parvati, a te z Eliksirów ma pewnie od Malfoy'a. Ale nie o to mi chodzi. Hermiona wyglądała na o wiele bardziej przejętą jego słowami, niż Ron. Chyba zaczynała pojmować, o co mu chodzi. Wstała ze swojego fotela, zrzucając wściekłego Krzywołapa i przeniosła się na kanapę, obok Harry'ego, jakby miała nadzieję, że z bliskiej odległości jej słowa odniosą lepszy skutek. - Harry, ty nie możesz nic zrobić - powiedziała bardzo poważnym głosem. Ron zamrugał ze zdziwieniem, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. - O co tu... - nie dokończył, gdyż jego najlepszy przyjaciel wstał i uciekając przed zmartwionym wzrokiem panny Granger stanął obok kominka. - Jak to nie, Hermiono? Właśnie tylko ja mogę, chcę i muszę z tym skończyć. Wiesz dobrze o tym! I wszyscy wiedzą. Oczekują tego ode mnie. - Ale Dumbledore... - Nawet on - stwierdził stanowczo. - Przepowiednia - dodał. - Nie mogę bezustannie chować się w szkole i patrzeć bezczynnie, jak Voldemort i jego Śmierciożercy mordują ludzi. - Ale Harry! Powinneś teraz myśleć o egzaminach. - Nie, Hermiono! Ja się czuję odpowiedzilany za magiczny świat! Nie w głowie mi teraz egzaminy. Nie rozumiesz tego?! Chłopak stał przez chwilę gotujac się z wściekłości i zaciskając bezsilnie pięści. Ron posłał przerażone spojrzenie swojej dziewczynie, która wydawała się równie zaniepokojona. - Wyluzuj, stary - rzucił, a potem, czując nagle, że tak trzeba, dodał - Jeżeli masz jakiś pomysł, pomożemy ci. Potter przesunął ręką po czole bezwiednie pocierajac bliznę i usiadł na powrót na kanapie, obok Hermiony. - Dziękuję - uśmiechnął się i spojrzał na przyjaciólkę, szukając u niej tej samej bezwarunkowej aprobaty, co u Rona. Hermiona zawsze się o nich martwiła. - Tak, Harry - skinęła głową. - Przecież wiesz, że możesz na nas liczyć. Ale co właściwie zamierzasz? Czy jest coś, co możesz w tej chwili zrobić? - Jest. Na początek zamierzam dowiedzieć się, dlaczego Pansy zaatakowała Ithilinę. - Ależ to proste! Była zazdrosna o Malfoy'a - zawołał Ron. - Wszyscy to wiedzą. Hermiona pokręciła przecząco głową. - Też nad tym myślałam, Harry. Gdyby było tak jak mówisz, Ronaldzie, Pansy nie oblałaby jej ręki trucizną. Najmłodszy z braci Weasley zasępił się na chwilę i zmarszczył brwi. - Racja - zgodził się. - Dlaczego nie użyła różdżki?Może nie zna odpowiednich zaklęć? Pannie Granger to wyjaśnienie nie przypadło do gustu. - Nie, Ron - Harry zdawał się mieć inną koncepcję na tą sprawę. - To był zaplanowany atak. I wątpię, żeby Parkinson umiała sama sporządzić taki eliksir. - Musiałaby włożyć w niego sporo pracy i zdobyć recepturę. No i niezbędne są umiejętności, a przecież nie zdała SUMa z Eliskirów - podsunęła jego przyjaciółka. - Więc to oczywiste! Ktoś dostarczył jej gotowy specyfik - podsunął rudzielec. - Pewnie jakiś Śmierciożerca. - Harry, tylko nie mów, że to... - Snape! - zawołał triumfalnie Potter. Nawet Ron wyglądał na nieprzekonanego. Hermiona przesłała mu spojrzenie, mówiące, że nie ma już siły uświadamiać Harry'emu jak niedorzeczny to pomysł i zostawia to niewdzięczne zadanie jemu. Ron zaśmiał się nieco sztucznie. - No co ty! Hermiona fuknęła obrażona i wzięła sprawę w swoje ręce. Zniżyła głos. - Przecież wiesz, że jest podwójnym agentem i muisi robić wszystko, co Voldemort mu każe. - Nawet truć własne uczennice? - wtrącił Złoty Chłopiec ze złością. Dziewczynna zlekceważyła jego słowa i mówiła dalej: - Mnie zastanawia coś innego. Gdyby Pansy chodziło tylko o Malfoy'a, to czy któryś ze Śmierciożerców... - Snape - podsunął nieugięcie Harry. - ... zrobiłby dla niej eliksir? Z tak błahego powodu? - Błahego?! - zawołali jednocześnie obaj chłopcy. - Błahego dla Sami-Wiecie-Kogo - wyjaśniła. Harry zamyślił się. - No nie wiem, Miona - Ron wzruszył ramionami. - Pewnie Sami-Wiecie-Kto wkurzyłby się, gdyby któryś z jego Śmierciojadów odważył się związać ze szlamą. - Śmierciożercy pogardzają szlamami - odpowiedziała gniewnie. - A to oznacza... - ... że albo Malfoy nie jest Śmierciożercą, albo Parkinson zaatakowała Ithilinę z zupełnie innego powodu - dokończył Harry, a jego przenikliwe zielone oczy, pociemniały gniewem. - No dobra - zgodził się jego przyjaciel. - Nigdy nie uwierzę w to, że Malfoy nie poszedł w ślady tatusia, więc to odpada. Ale w takim razie powiedzcie mi, co Sami-Wiecie-Kto może chcieć od Ithiliny? Poza tym, że ma rodziców mugoli - dodał po chwili. - Właśnie, Ron. Właśnie - Potter poklepał go po ramieniu. - I to jest ta zagadka, nad którą się stale zastanawiam. **** Szkocja, Hogsmeade - gospoda Pod Świńskim Łbem (pokój na piętrze), wieczór dwudziestego ósmego maja - Peter! To chyba on! Pulchny brunet w aurorskim mundurze rozpiętym niedbale na piersiach, zerwał się z łóżka i sięgnąwszy szybko po różdżkę, odczepił za pomocą zaklęcia przytwierdzoną do drzwi magiczną podobiznę szpakowatego mężczyzny. Z głowy tegoż portretu sterczało kilka zwykłych, mugolskich lotek. - A tak zabawnie wył - westchnął cicho, wpychając obrazek do kieszeni płaszcza. Reginald tylko pokręcił z politowaniem głową i odłożył na stół szklaną kulę, którą przed chwilą trzymał w rękach. Po chwili stare drzwi jęknęły, obracając się na zardzewiałych zawiasach i do pomieszczenia wkroczył Arctus Barrow, a za nim wsunął się Will, blady jak ściana. - A wy co, wałkonie?! - wrzasnął gniewnie ich szef. Reg zmarszczył ze zdziwieniem brwi, ale Kent za plecami Arctusa pokręcił przecząco głową i rozłożył bezradnie ramiona. "Nadal nic" - zrozumiał Dowson i przesłał karcące spojrzenie Peter'owi, który już gotował się do kłótni ze zwierzchnikiem. Peter zamknął usta, wypuściwszy z gniewnym sykiem powietrze. Reg odwrócił się i pociagnął za sznurek wiszący przy jego łóżku. Po chwili rozległo się pukanie i właściciel gospody bez słowa podał zdziwionemu Williamowi butelkę whisky. Reg wyjął z szafki kieliszek. - Proszę, szefie. Barrow usiadł ciężko na krześle i machinalnie przyjął kieliszek. - Znowu nic? - zapytał ostrożnie Czujący. W ostatnim czasie Arctus stał się jeszcze bardziej drażliwy niż zwykle. Przez chwilę szef Biura Aurorów patrzył na niego spokojnie, a potem... - Oczywiście, że nic! - krzyknął. - Dumbledore chowa ją przede mną! Jestem tego pewien. Dziewczyna nie może być nieprzytomna przez prawie dwa tygodnie. Mam już tego dość! Clark, dosyć tego obijania się! Dzisiaj lecisz na zwiad. Nie wierzę, by ta Nicks była nadal niezdolna do przesłuchania. Ruszaj natychmiast! - Tak jest - mężczyzna z niespodziewaną werwą zerwał się z łóżka i... zamienił w muchę. Brzęcząc cicho skierował się w stronę okna. - Powodzenia! - zawołał Will, otwierając mu okno. - I nie próbuj sam jej przesłuchiwać - zawołał za nim Barrow. - Jeśli tylko pokażesz swoją gębę w Hogwarcie wydam cię Wizengamotowi - zagroził jeszcze. Mucha zniknęła we mgle. **** Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, mniej więcej w tym samym czasie Dumbledore właśnie kończył pić herbatę, kiedy drzwi jego gabinetu otworzyły się ukazując wielce zatroskaną Minerwę McGonagall. - Wejdź, wejdź, moja droga - zachęcił ją przywołując pstryknięciem palcami skrzata i zlecając mu podanie jeszcze jednej filiżanki herbaty. Kobieta zrobiła kilka sztywnych kroków i opadła na fotel, jakby była ogromnie zmęczona. - Oni znowu tu byli, Albusie. - Wiem - pokiwał poważnie głową, przysuwając jej jednocześnie talerz z cytrynowymi dropsami. Odmówiła. - Powiedz mi, czy ryzyko jest aż tak wielkie? - zapytała. - Dlaczego podejrzewasz, że połączą te sprawy? Przecież nie mają o niczym pojęcia! Dumbledore obdarzył ją intensywnym spojrzeniem niesamowicie niebieskich oczu. - Ostrożny zawsze ubezpieczony. To taka mugolska maksyma - wyjaśnił. Minerwa prychnęła nieprzekonana. - No dobrze, ale dlaczego ja? Dlaczego za każdym razem to mnie wysyłasz, kiedy chcą się rozmówić z tobą? Z całym szacunkiem, Albusie, ale czy ty się aby nie migasz od obowiązków? Dyrektor zaczął się śmiać tak, że jego siwa broda podrygiwała jakby w takt szybkiej muzyki. Nauczycielka Transmutacji patrzyła na niego kilka chwil nieco skonsternowana, a potem sama się usmiechnęła. - No cóż, pewnie masz ważniejsze sprawy na głowie - stwierdziła polubownie. - Moja droga Minerwo - powiedział z błyskiem w oku. - Twoja reprymedna wydaje się jak najbardziej uzasadniona, przynajmniej z twojego punktu widzenia. Przyznam, że nałożyłem na ciebie nieprzyjemne obowiązki, które sam winienem wykonać, ale robiłem to tylko dlatego, że istotnie, zajmują mnie ostatnio inne czynności i machinacje nadzwyczaj ważne. Wybacz mi więc to, że zmusiłem cię do tego niewdzięcznego zadania, nie wyjaśniając powodów mojej notorycznej absencji. Mam zamiar naprawić ten błąd. - Dzisiaj? - zapytała. - Teraz - przytaknął. - W takim razie słucham. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, dziewiąta rano następnego dnia - Proszę nas wpuścić, pani Pomfrey. Dostaliśmy zezwolenie od samego Ministra na przesłuchanie panny Nicks w jakimkolwiek by nie była stanie. - Ależ, panie Barrow! - Proszę się nie unosić, profesor McGonagall, bo jestem w stanie udowodnić wam, że dziewczyna jest od dłuższego czasu przytomna. A wtedy będziecie odpowiadać za utrudnianie śledztwa. Nauczycielka osłupiała, a potem bez słowa ujęła wściekłą pielęgniarkę pod ramię i odsunęła się od drzwi. Arctus Barrow z triumfalnym uśmiechem wkroczył na salę szpitalną w asyście swych irlandzkich podwładnych. Z ostatniego łóżka pod oknem patrzyła na niego miodowłosa dziewczyna, której prawe ramię spowijały bandaże. Jej oczy wyrażały nie tylko zdziwienie, ale przede wszystkim lęk. "Zastanawiające". - Dzień dobry. Panna Ithilina Vivian Nicks - przeczytał z rulonu pergaminu, który niósł wcześniej pod pachą. - Zgadza się? - Tak jest, panie... - Barrow. Arctus Barrow. Śledczy Auror Pomocniczy w brytyjskim Ministerstwie Magii. Oto moi podwładni: Czujący - Reginald Dowson, Protokolant - William Kent i czynny Auror - Peter Clark. Chcieliśmy zadać pani kilka pytań. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i z niejakim wysiłkiem zmusiła się do oparcia o poduszki. "Jakby chciała uciec" - zauważył Arctus. - Chwileczkę! - profesor McGonagall weszła do sali i stanęła obok łóżka chorej. - Tylko w mojej obecności - zażądała. - Ależ to przesłuchanie! - zawołał nieopatrznie Will. Szef przesłał mu karcące spojrzenie. - Rozmowa - sprostował, kładąc nacisk na to słowo. - Proszę się nie obawiać - uśmiechnął się sztucznie do Ithiliny. - A pani nie musi sobie robić kłopotu, pani profesor. Dziewczyna umie mówić i jest pełnoletnia. Odpowiada sama za siebie. - Panna Nicks pochodzi z mugolskiej rodziny - nauczycielka nie dawała za wygraną - a jak pan pewnie wie, w ich świecie wciąż pozostaje nieletnia. Dlatego nalegam, żeby pozwolił mi pan tu zostać. Odpowiadam za nią. Pani Pomfrey stojąca dotąd w drzwiach swojego gabinetu, załamując bezradnie ręce, zniknęła szybko w głębi pokoju, po to by po chwili stanąć obok Minerwy z kilkoma fiolkami leków w rękach. - Ja też zostaję. To moja pacjentka i wymaga opieki. - Bezustannej? - zainteresował się z pozoru niewinnie, Barrow. Powiódł po obu kobietach uważnym wzrokiem, po czym usiadł na krześle obok łóżka dziewczyny. - Mogą panie zostać - zezwolił. - Jeżeli tylko panna Nicks będzie sobie tego życzyła. "Przekonajmy się, jak wiele osób cię tu kryje, mój niechętny świadku" - pomyślał. Ithilina śledziła całą rozmowę z największym zainteresowaniem. Arctus był pewien, że zechce zatrzymać przy sobie opiekunki, ponieważ napięcie, widoczne na jej twarzy zmniejszyło się. - Zgadzam się - powiedziała słabo. Barrow zerknął na swych podwładnych i roześmiał się drwiąco. - Tak źle się pani czuje, czy też przeraziły panią aurorskie mundury? - zapytał. - Wygląda pani niewyraźnie. Madame Pomfrey, aż się zatchnęła z oburzenia. - Ależ ona odniosła poważne rany! Miała gorączkę wywołaną przez truciznę. Była o krok od śmierci! - Pani Pomfrey, proszę się nie wtrącać - Barrow zmierzył ją złym wzrokiem. - Jestem pewien, że pani podopieczna mogła mi to powiedzieć sama. Jeśli jeszcze raz ośmieli się pani mi przeszkodzić, ostrzegam, że każę moim ludziom wyprowadzić panie za drzwi. Pofilaktycznie, obie - zadrwił. - Przejdźmy do rzeczy, sir - zaproponował Reg. Barrow ściągnął gniewnie brwi. - Proszę mnie nie pouczać, Dowson! Bo za chwilę oddeleguję was do innych zadań. Reginald umilkł, a Peter posłał mu spojrzenie w stylu: "A nie mówiłem, że to dupek!". Reg nie skomentował. - Panno Nicks. Przybyliśmy tutaj w sprawie ataku dokonanego na pani osobie. Proszę mi opowiedzieć, jak to się stało. Orzechowe oczy dziewczyny rozszerzyły się jeszcze bardziej. Zerknęła na profesorkę od Transmutacji, co nie uszło uwadze śledczego. - Nie pamiętam wszystkiego - oświadczyła. "Bardzo sprytne" - stwierdził sarkastycznie Barrow, głośno zaś powiedział: - Proszę mówić. - To było wieczorem, piętnastego maja. Wracałam z.... wracałam ze szlabanu u profesora Snape'a. Było późno i ciemno. Z bocznego korytarza wyrosła przede mną Pansy Parkinson. Myślę, że na mnie czekała. Zaatakowała, nim zdążyłam wyjąć różdżkę. Oblała mi rękę żrącym eliksirem. Nic więcej nie pamiętam. - Nic? - Barrow wyglądał na nieprzekonanego. - Proszę wybaczyć, ale pani relacja jest bardzo niedokładna. W takim razie proszę odpowiadać na moje pytania. Kiwnęła twierdząco głową. Aczkolwiek z ociąganiem. - Czy jest pani pewna, że atakującą była Pansy Parkinson? - Tak. Widziałam jej twarz dokładnie. - Przecież mówiła pani, że było ciemno. - Użyłam zaklęcia Lumos. - Czyli jednak zdążyła pani dobyć różdżki nim przeciwniczka zaatakowała? - Przepraszam, inspektorze. Moja poprzednia wypowiedź była nieścisła - odparła blednąc. - Czyli miała pani różdżkę w dłoni, kiedy Pansy Parkinson oblała panią eliksirem? - Tak. - W porządku - auror zamyślił się przez chwilę. Za jego plecami Peter wiercił się niespokojnie na krześle. - Wiemy już, po rozmowie z profesorem Snape'm, jakiego użyto specyfiku. To Eliksir Wrażliwości znany z tego, że działa na żywą tkankę jak mugolski napalm, przedmiotom martwym nie czyniąc zaś krzywdy. Rozumie pani o czym mówię, prawda? - Tak, inspektorze. Jak pan wie, moi rodzice to mugole. Ithilina była pod wrażeniem tego, że Barrow zna mugolską sztukę wojenną. Mężczyzna przez bardzo długą chwilę świdrował ją wzrokiem, aż poczuła się prawie tak przerażona, jak w chwili, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. - Czy wie pani jakie motywy mogły kierować atakującą? Zarumieniła się. - Nnnie... - wyjąkała. - Uczniowie plotkują na temat pani rzekomego romansu z Draconem Malfoy'em, z którym Pansy Parkinson jest zaręczona. Iti miała ochotę wsadzić głowę pod kołdrę, a najlepiej uciec do swojego dormitorium i nie wychodzić, aż do wakacji. - To nieprawda! - zawołała gwałtownie, mając świadomość, że jej cera nabrała odcieniu buraczkowego. - Może go pan zapytać. - To nie jest konieczne - uśmiechnął się pobłażliwie. - Fakty wskazują bowiem na inną przyczynę agresji panny Parkinson. - A czy fakty wskazują gdzie ona się teraz znajduje? - wtrąciła gniewnie McGonagall. Zdaje się, że przebieg rozmowy nie do końca jej odpowiadał. - Pani profesor, pracujemy nad tym - Arctus patrzył na nią wielce nieprzychylnie. - Poza tym prosiłem, aby mi nie przeszkadzać! - Ależ żądam trochę szacunku! Jestem odpowiedzialna za tą dziewczynę. - Już to słyszałem - odparł lekceważąco. - Przypominam, że mogę stąd panie odesłać. - Proszę się uspokoić, inspektorze, bo nic już nie powiem! - krzyknęła nagle Ithilina. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni, a ona sama stropiła się. Mężczyzna usiadł z powrotem przy jej łóżku i obdarzył ją zagadkowym spojrzeniem. - Znalazłaby się rada na pani niechęć, panno Nicks. Wróćmy jednak do właściwego przedmiotu naszej rozmowy. Otóż, nie powiedziałem pani jeszcze gdzie znalazła zastosowanie ta trucizna. Używana jest w wyjątkowych przypadkach przez służby zajmujące się ściganiem złodzieji, kradnących przedmioty nie tylko cenne, ale i wielce niebezpieczne. - Złodzieji? - zdziwiła się. - Zgadza się. Eliksir niweluje bowiem działanie Zaklęcia Niewidzialności, umozliwiając odnalezienie skradzionego przedmiotu. Te poszlaki kładą zupełnie nowe światło na całą sprawę, prawda? Ithilina momentalnie zbladła, a serce zaczęło tłuc się w jej piersi tak szybko, że była niemal przekonana, iż Auror widzi jego szaleńcze bicie przez piżamę i szlafrok. Opiekunka jej domu zacisnęła usta w bardzo wąską kreskę, ale nie straciła zimnej krwi. - Ithilina źle wygląda, prawda Poppy? - Tak jest, Minerwo - pielegniarka w lot zrozumiała zamiary nauczycielki. - Muszę podać jej leki. Muszą panowie przyjść jutro ze względu na zły stan zdrowia mojej pacjentki. Irlandczycy spojrzeli po sobie, niepewni czy ich szef da się tak łatwo spławić. Ku ich zdziwieniu, Arctus Barrow wstał i ruszył do wyjścia. - W takim razie do widzenia paniom i pani, panno Nicks. Życzę możliwie najszybszego powrotu do zdrowia. Ach, i proszę się dobrze zastanowić, co panna Parkinson pani ukradła. Skinął na swoich podwładnych i wyszedł. Ithilina opadła na poduszki opanowana skrajnym przerażeniem. **** Szkocja, Hogwart - korytarz koło gabinetu Mistrza Eliksirów, bardzo późnym wieczorem "Jeden kroczek. O tak, mały, powolny krok. Prawa noga, lewa noga. Cicho, cichutko, jak najciszej. Delikatnie stawiać stopy. Najlepiej od palców. Dobre to zaklęcie wyciszające kroki. Inaczej musiałbym zdjąć buty, a tu jest zawsze zimna i wilgotna posadzka. Blee..." Ciemnym korytarzem posuwał się powoli niewyraźny kształt. Osobnik ten, spowity w szarawą pelerynę, co chwila oglądał się z niepokojem za siebie. Gdyby tej nocy w zamku znalazł się ktoś cierpiący na bezsenność, z pewnością zainteresowałby się owym tajemniczym jegomościem, który podążał ryzykownie z sowiarni, aż do najniższych lochów, dźwigając przy tym w rękach pokaźnych rozmiarów pakunki. Woźny Filch od razu domyśliłby się, że owe torby, paczuszki i skrzyneczki kryją w sobie zbrodniczą zawartość, najpewniej ze sklepu sławnych absolwentów tej placówki dydaktycznej, czyli braci Weasley. Na szczęście dla nocnego przemytnika, ten groźny stróż szeroko przezeń pojętego ładu i porządku znajdował się teraz pod wejściem do wieży Gryffindoru, czatując na powracające z nocnych schadzek pary. Toteż ów nocny marek, o altruistycznych wręcz zapędach, dostarczający całemu swemu domowi niezbędnego do kawałów i figli ekwipunku, o czym zresztą świadczyła ilość dźwiganych przez niego przedmiotów, mógł czuć się bezpiecznym i wierzyć w swoją wygraną, jaką byłby szczęśliwy powrót do dormitorium. Tak też było. Gdyby kto zapalił teraz pochodnię, dostrzegłby w jej blasku, jak czoło przemytnika wygładza się, krople potu, uronione pod wpływem zdenerwowania, zasychają mu malowniczo na brodzie, a w oczach rysuje się już wyraz ulgi i przyszłej radości. "Udało się, udało!" Albo i nie. Z nienacka bowiem drzwi po prawej stronie otworzyły się i tajemnicza postać w szarej pelerynie została uderzona w głowę z taką siłą, że bezwładnie opadła na ziemię. Albus Dumbledore, który to okazał się sprawcą całego wypadku, schylił się zaraz nad nieruchomym ciałem z wyrazem szczerego żalu na twarzy, przyświecając sobie różdżką. - Spójrz, Severusie - powiedział do wychodzącego właśnie z komnaty nauczyciela. - To przecież twój Prefekt. - Malfoy? - Snape także pochylił się nad uczniem i zajrzał mu w twarz. - Dlaczego mnie to nie dziwi? - Oho - w oczach dyrektora zamigotały radosne iskierki, kiedy wzrok jego padł na wysypaną zawartość toreb chłopaka. - I to z zapasem ze sklepu Weasley'ów. No, no - zacmokał z wyraźną uciechą. Mistrz Eliksirów zakarbował sobie w myślach, żeby dobrać się swojemu chrześniakowi do skóry, za to, że musiał się za niego wstydzić przed dyrektorem. "Czy on naprawdę nie mógł być ostrożniejszy?" - pieklił się. - Enervate! - powiedział, kierując różdżkę na nieruchomego Dracona. - Masz szlaban, chłopcze! - Cześć wujku - stęknął, podnosząc się niemrawo z posadzki. - I dobry wieczór, dyrektorze. Ktoś uderzył mnie drzwiami - poskarżył się. - To byłem ja - przyznał się odważnie Dumbledore. - I przepraszam cię za to. Czy możesz nam jednak wyjaśnić, co robiłeś o tej porze na korytarzu? - zagadnął uprzejmie. "Cholera!" - zaklął w myślach Dziedzic Fortuny Malfoy'ów, widząc swoje pakunki rozsypane po podłodze. - To chyba zbyteczne, prawda? - mruknął niechętnie. - Racja - syknął gniewnie Snape. - Za karę, każę ci czyścić z Filchem korytarz zapaskudzony dziś łajnobombami. Przypomnisz sobie jakie skutki wywołują te świństwa Weasley'ów! - Tak jest, sir - odparł markotnie. - Mam zacząć już teraz? - zadrwił. Severus wygladał jakby Draco brutalnie wbił mu przed chwilą nóż w plecy, a teraz go jeszcze przekręcił. Ale Albus był rozbawiony. - To nie będzie konieczne, panie Malfoy. Myślę, że lepiej będzie jesli uda pan się ze mną. Odprowadzę pana do Madame Pomfrey, aby usunęła tego guza, który już zaczął się formować na pańskim czole. To mówiąc ujął chłopaka pod rękę i pociągnął łagodnie w górę schodów. - A ten bałagan? - zapytał niewinnie Draco, oglądając się przez ramię na przemycane rzeczy, leżące u stóp Opiekuna jego domu. - Nie martw się. Profesor Snape się tym zajmie. Postrach Hogwartu przesłał swemu pupilkowi maksymalnie obrażone spojrzenie. **** Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, następnego dnia rano Minister wyszedł z gracją z kominka i otrzepał swój purpurowy płaszcz. Odłożył na blat biurka cytrynowy melonik i podszedł do wielkiego lustra ustawionego w rogu gabinetu. Poddał swoje odbicie krytycznym oględzinom przez całe trzydzieści siedem sekund, po czym skinął z aprobatą głową. Zadowolony, usiadł za biurkiem i pstryknięciem wezwał skrzata. Polecił mu zrobienie mocnej kawy. Westchnął, poprawił się w fotelu i rozkoszował się myślą o pracy, jaka go dziś czekała. A ponieważ zajmował najwyższe stanowisko w magicznej hierarchi prawnej, prawdę mówiąc, nie miał nic do roboty. I to właśnie najbardziej go cieszyło. Minister kontemplował właśnie swoje najnowsze zdjęcie, które ukazało się wczoraj w Proroku, a obecnie wisiało na wprost niego przytwierdzone Potrójnym Przylepcem do ściany, kiedy płomienie w jego kominku zamigotały na zielono. Mężczyzna dostrzegł to przypadkiem, kątem oka, więc obrócił natychmiast głowę z rosnącym zdziwieniem przypatrując się temu zjawisku. Nagle zerwał się z miejsca jak oparzony, gdyż z kominka wyskoczyły dwie postacie, które szamocząc się upadły na jego perski dywan ginąc w kłębach dymu. Minister zaczął kaszleć. - Co tu się dzieje? - zawołał, łapiąc za różdżkę. Nieproszeni goście zerwali się na równe nogi. - Proszę wybaczyć, sir - odezwał się grubym głosem pryszczaty czarodziej, poprawiając skrzywione okulary jedną ręką, drugą zaś szarpiąc za kołnierz szpakowatego faceta w aurorskim mundurze. - Ale Barrow nie chciał mnie słuchać, kiedy mu mówiłem, że o tej porze pan jeszcze nie urzęduje. Byłem zmuszony użyć siły! - Ach, pan Barrow! - Knot wyraźnie się ożywił, jakby już zażył poranną dawkę kofeiny. - Domyślam się, że ma pan jakieś ważne wieści, które usprawiedliwią pańskie zachowanie. - Dzień dobry, panie Ministrze - odezwał się z godnością, jednocześnie uwalniając swój kołnierz od ręki pryszczatego. - Ma pan zupełną słuszność. - W porządku, Gobelcie. Możesz zostawić nas samych. Wracaj na posterunek i nikogo nie wpuszczaj. - Ale, sir! Knot zmarszczył brwi i pryszczaty strażnik skapitulował. Wszedł niechętnie w płomienie, rzucając jeszcze urażone spojrzenie Arctusowi. Ten ostatni zlekceważył go całkowicie. - Słucham, panie Barrow. Jak przesłuchanie? - Rozmowa, panie Ministrze - uśmiechnął się konfidencjonalnie. - Przebiegałaby lepiej, gdyby nie było świadków. Knot rozpromienił się nagle do tego stopnia, że aż klasnął w dłonie, a ponieważ w jednej z nich trzymał nadal różdżkę, w tej samej chwili wystrzelił z niej snop czerwonych iskier. - To znaczy, że miał pan słuszność? Dumbledore kłamał, twierdząc, że jest niezdolna do udzielenia wyjaśnień? - Jestem tego pewny - powiedział. - Niestety nie mam dowodów. Jednak nie o tym chciałem mówić, panie Ministrze. - Korneliuszu - zezwolił łaskawie Knot. Barrow pokraśniał z dumy. - Chciałem pana... - karcące spojrzenie Ministra - ciebie prosić, o zezwolenie na normalne przesłuchanie bez świadków. Jego rozmówca zastanawiał się przez moment. - A czego dowiedziałeś się do tej pory? Nadal myślisz, że ta dziewczyna ma coś wspólnego ze śmiercią Smithsonów? - Na pewno - odparł twardo. - To tylko kwestia czasu, kiedy wydobędę od niej prawdę. Już udało mi się odkryć, że Parkinson coś jej ukradła. - Dziewczyna miała coś cennego dla Sam-Wiesz-Kogo? - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Ta sprawa robi się coraz ciekawsza. Nie ma co zwlekać. Natychmiast wydam ci odpowiednie upoważnienie, Arctusie. Auror uśmiechnął się, słysząc swoje imię z ust samego Ministra Magii. Brzmiało jak muzyka. **** Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, pół godziny później Harry zjadł śniadanie najszybciej jak tylko mógł, po czym pędem udał się do sali szpitalnej. Obiecał Iti, że przyjdzie i przyniesie jej kilka książek z biblioteki. Wczoraj Hermiona pomogła mu je znaleźć, ale ponieważ zabrali się do tego dopiero po kolacji, nie zdążył już dotrzeć do Ithiliny przed nadejściem ciszy nocnej. Dlatego przyszedł dzisiaj. Musiał z nią porozmawiać. - Cześć! - powiedział ostrożnie, nie do konca pewny, czy miodowłosa śpi. Odwróciła głowę od okna i spojrzała na niego, próbując się uśmiechnąć. - Cześć, Harry. Cieszę się, że przyszedłeś. - Nie bardzo widać - zauważył. - Może jesteś zmęczona? Gorzej się czujesz? - Nie, wszystko w porządku. - A jak ręka? Lepiej? Pokiwała twierdząco głową. Czucie wróciło. Porwane nerwy odrastały powoli, dzięki magomedycznym zdolnościom specjalistów z Munga i troskliwej opiece pani Pomfrey. Co prawda, jeszcze nie mogła utrzymać w nich pióra, o czarowaniu nie było więc nawet mowy, ale chciała wierzyć, ze odzyska całkowitą sprawność. Bała się tylko, że już nie zdąży. Harry przyglądał jej się tak intensywnie, jakby swymi niewinnymi zielonymi oczami chciał prześwietlić jej duszę. - Wczoraj rozmawiali z tobą Aurorzy, prawda? Wiedzą coś o Pansy? - Nie - odparła. - Czy oni nic nie robią? - oburzył się. - Mogłaś zginąć, a oni nie potrafią złapać głupiej dziewczyny Malfoy'a? Jestem przekonany, ze ją ukrywa - stwierdził. - Raczej Voldemort - sprostowała. Harry wyglądał na zaskoczonego. - Wymawiasz jego imię? Ithilina nie wiedziała co powiedzieć. Nie zastanawiała się nad tym, jakie to może mieć znaczenie. - Tak wyszło - mruknęła. - Słuchaj, Iti. - Potter pochylił się nad nią i zajrzał jej w oczy. - Czy ty wiesz, dlaczego Pansy cię zaatakowała? - Jestem przekonany, że wie. Harry całkowicie zaskoczony, obrócił do tyłu głowę i zobaczył szpakowatego mężczyznę w aurorskim mundurze, który wkroczył do sali w towarzystwie trzech podwładnych. W jego ręku powiewał arkusz białego pergaminu. Ithilina momentalnie zbladła i bezwiednie złapała chłopaka za rękę. - Proszę wyjść, panie Potter. Odsunął się machinalnie, a palce dziewczyny powoli uwolniły jego dłoń. Z sąsiedniego pomieszczenia wyłoniła się szkolna pielęgniarka. Miała zrozpaczoną minę, jakby była przygotowana usłyszeć jakąś straszną nowinę. Harry zupełnie nie rozumiał, co się tutaj dzieje. - Mamy nakaz od samego Ministra Magii. Proszę czytać - szpakowaty podsunął niesiony wcześniej pergamin pod sam nos Madame Pomfrey. - Zabieramy pannę Nicks do wolnej klasy na pierwszym piętrze, na przesłuchanie. Może pani poczekać za drzwiami w razie, gdyby była pani potrzebna. Potem skinął na swoich ludzi i dwóch z nich podeszło do Ithiliny i pomogło jej wstać z łóżka. Wyprowadzili ją bardzo szybko, ale Harry mógłby przysiąc, że kiedy go mijała dostrzegł w jej oczach łzy. Madame Pomfrey podreptała za Aurorami, nawet nie zamknąwszy drzwi sali i zupełnie nagle chłopak został sam na środku pomieszczenia z torba pełną ksiażek, których nie zdążył oddać Ithilinie. "Nic z tego nie rozumiem" - stwierdził z niepokojem. **** Szkocja, Hogwart - pusta klasa na pierwszym piętrze, po kilku minutach - Myślę, że Veritaserum nie jest konieczne. - O, dyrektor Dumbledore. Miło pana widzieć. Sądziłem, że ważne sprawy zatrzymują pana poza murami tej uczelni. - Dzień dobry, panie Barrow. Czy mogę wiedzieć, dlaczego usiłuje pan podać tak silny specyfik mojej uczennicy? - Może pan. Proszę uprzejmie zerknąć na ten arkusik. O, tu jest odpowiedni dopisek, tu podpis Ministra, a z tyłu, jeśli pan sobie życzy spojrzeć, mamy nawet przepisany odpowiedni paragraf wyjaśniający przyczynę stosowania takiej procedury. - No dobrze. Ale z pańskich insynuacji wynika, że panna Nicks uznana została za osobę z lukami w pamięci. Na jakiej postawie pan tak sądzi? Badali ją specjaliści w Mungu. Jest zdrowa! - Dziwnym trafem, przez prawie pół roku nie mogła sobie przypomnieć nic w sprawie śmierci Smithsonów. - Skąd pan wie, że coś wiem?! - Ależ moja droga, chyba nie masz mnie za durnia. Wiem z zaufanego źródła, że panna Parkinson nazwała panią przyjaciółką Anny Smithson. Co zresztą zaraz pani potwierdzi, gdy tylko podamy Veritaserum. - Mogę to potwierdzić nawet teraz! I co z tego? - I nic pani nie wie o jej śmierci? Mimo, że mój Czujący znalazł ślad postaportacyjny prowadzący do Hogwartu? Ach tak, milczy pani! - Proszę się nie wyżywać na mojej uczennicy, panie Barrow. - Jeszcze pan tu jest, dyrektorze? Widział pan upoważnienie. Będę rozmawiał z dziewczyą tylko w obecności moich ludzi, a pan się do nich nie zalicza. - Na szczęście. Pan wybaczy, ale nie chciałbym wykonywać pańskich rozkazów. ... - Nareszcie. Reg, podaj serum. - Mogę odmówić jego zażycia! - A ja mogę osadzić panią w Azkabanie bez procesu, za utrudnianie śledztwa i posiadanie rzeczy tak niebezpiecznej, że połakomił się na nią Sami-Wiecie-Kto. - Skąd pan wie, że to coś niebezpiecznego?! - Nie wiem, ale zaraz sama mi to powiesz. Pij, ale już! ... - Notuj, Kent. Wszystko co powie. Słowo w słowo. - Tak jest, szefie. - Imię i nazwisko. - Ithilina Vivian Nicks. - Czy znałaś Annę Smithson? - Tak. - Jak bardzo? - Przyjaźniłam się z nią. - W porządku. Czy wiesz coś o jej śmierci? - Tak. - Co? - Wszystko. - Co to znaczy? - Musi pan zadać bardziej konkretne pytanie, szefie. - Clark, nie wtracaj się! To spróbujmy inaczej. Co robiłaś w Noc Duchów poprzedniego roku? - Byłam na uczcie w Wielkiej Sali. - Czy i Anna tam była? - Tak. - Przez całą noc? - Nie. - Gdzie była potem? - W swoim domu. - Skąd to wiesz? - Byłam tam. - Dlaczego? - Anna mnie wezwała. - W jaki sposób? Wyczarowała patronusa? - Nie. Miałam barnsoletkę. - Jaką bransoletkę? - Srebrną. - A niech cię szlag! Jakie właściwości miała ta bransoletka? - Mogłam zawsze odnaleźć Annę. - Ona ci ją dała? - Tak. - Już rozumiem... To była jej rodowa bransoleta? - Tak. - Hmmm... Gdzie jest teraz? - Pansy Parkinson ja ukradła. - A jesteś pewna, że jej nie zgubiłaś? - Jestem pewna. - No, no, no... Coraz ciekawiej. To wróćmy do ataku na Smithsonów. Kto ich zabił? - Śmierciożercy. - Widziałaś ich? - Tak. - Jak się nazywali? Wiesz kim są? - McNair i inni. Nie znam nazwisk. - Którys z nich zabił Percy'ego Weasley'a? - Nie. - Nie? Więc kto go zabił? Wiesz o tym? - Tak. - Kto to był? - Ja. ... - Ty? - Szefie, działanie eliksiru się konczy. Jeszcze parę sekund i zacznie odzyskiwać nad sobą kontrolę. - Cicho, Clark. Muszę to wyjaśnić do końca! Jak to się stało, dziewczyno? Mów! - Ja... - Szefie, jej oczy! Robią się przytomne. - Nie przerywaj! - Ale czy ja to ma nadal notować? - Kent! - Jej oczy! - To był przypadek! Ja nie chciałam! Myślałam, że to kolejny Śmierciożerca. Nie spojrzałam i... - Nie notuj już, Will. Resztę panna Nicks dokonczy przed Wizengamotem. - Ale, to był przypadek! - A to, moja droga, rozstrzygnie już sędzia. **** |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 06:34 |