Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Prawda, ciąg dalszy Strażników

sareczka
post 19.04.2008 19:17
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam wszystkich forumowiczów, którzy przypadkiem, tudzież w wyniku świadomego wyboru, względnie zwyczajnej pomyłki, trafią na mój kolejny tworek! biggrin.gif
Jak już wynika z opisu jest to kontynuacja "Strażników". Czy równie dobra (heh, oby nie gorsza tongue.gif ), czy może nawet lepsza? Nie wiem. Czytajcie i oceńcie sami.
Od siebie mogę powiedzieć, że poprzednią część pisałam sama bez bety, czy żadnych wskazówek, więc "Strażnicy" są mi stosunkowo bliżsi tak... eee... jakby to powiedzieć... emocjonalnie. Za to "Prawda" była już konsultowana z moją betą, więc jest chyba trochę dojrzalsza.
No już nie zanudzam, bo jeszcze potencjalni czytelnicy stracą ochotę do czytania na samym wstępie laugh.gif
Pozdrawiam!

"PRAWDA - CZĘŚĆ DRUGA TRYLOGII DZIECKO PRZEZNACZENIA"

PROLOG, czyli na początek...

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, popołudnie jednego z pierwszych dni lutego

Arctus Barrow miał mieszane uczucia, kiedy siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze, oczekując na przybycie nowych współpracowników. Podparł głowę jedną dłonią i zapatrzył się na dębowe drzwi, umieszczone dokładnie na wprost jego biurka. Po raz pierwszy zastanowił go prosty fakt, że każda osoba przychodząca do jego biura, musiała natychmiast stanąć z nim twarzą w twarz, właśnie ze względu na położenie biurka i niewielkie rozmiary tego pomieszczenia. Ofiara nie miała dokąd uciec spojrzeniem. I bardzo dobrze. W końcu był aurorem. Na tyle skutecznym, że od paru lat zajmował się najbardziej skomplikowanymi zagadkami przestępczymi magicznego świata w Anglii. Przynajmniej on sam tak uważał.
Teraz także pracował nad jedną, choć może właściwszym stwierdzeniem byłoby określenie, że miał obsesję na punkcie jednej sprawy. Przydzielono mu ją już trzy miesiące temu i pomimo że została umorzona po zaledwie kilku tygodniach, nie mógł o niej zapomnieć. Niby wszystkie elementy układanki były dziecinnie proste, ot zwykły atak Śmierciożerców, czy też porachunki między poplecznikami Sami-Wiecie-Kogo, a zdrajcami. Arctus miał jednak wątpliwości. Coś mu nie pasowało, jakby Biuro Aurorów nie posiadało wszystkich informacji o tragedii w domu Smithson'ów.
Mężczyzna potarł wierzchem dłoni swoje szpakowate włosy. Rzucił okiem na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przybysze z Irlandii mieli zjawić się dopiero za kwadrans. Miał jeszcze trochę czasu. Schylił się i stuknął różdżką w najniższą szufladę, po lewej stronie. Wysunęła się z cichym skrzypnięciem. Wyjął z niej cienki rulon pergaminu. Rozpostarł go na biurku i zaczął czytać, analizując po raz kolejny wszystkie fakty.
W gruncie rzeczy wiedzieli naprawdę niewiele. Smithsonowie byli starą rodziną czystej krwi, ale w aktach nie znalazła się żadna wzmianka, jakoby byli podejrzani o popieranie Czarnej Magii. Zginęli wszyscy troje: Viviana, Amadeus i ich córka, Anna. Ciało Amadeusa było poznaczone licznymi bliznami, więc nie trudno było dociec, że go torturowano. Któż inny mógł tego dokonać, jeśli nie Śmierciożercy? Ci sami którzy zabili Percy'ego Weasley'a?
Nie to jednak najbardziej zastanawiało Arctusa. Przechylił się do tyłu, opierając o oparcie fotela. Wziął do rąk swoją różdżkę i zaczął ją bezmyślnie obracać w palcach. Dlaczego w Noc Duchów ich córka była w domu? Przecież powinna zasiadać w Wielkiej Sali, w Hogwarcie, pod opiekuńczymi skrzydłami Dumbledora. Wyjaśnieniom złożonym przez dyrektora nie można było nic zarzucić. Twierdził, że dziewczyna brała udział w wieczornej uczcie, a zaraz po niej zniknęła. Mimo to nie zgodził się na przesłuchanie uczniów, tłumacząc, że to dla nich tragedia i należy im się trochę czasu na ochłonięcie.
Czasu... Minęło go już, aż nazbyt wiele. Barrow był zdania, że te ciągłe konflikty w Ministerstwie znacznie opóźniają śledztwa aurorów. Irlandczycy powinni byli zostać przydzieleni do tej sprawy co najmniej dwa miesiące temu. Nie rozumiał, jak szefostwo może wykazywać taką opieszałość, kiedy chodzi o popleczników Czarnej Magii. Dla niego, logicznym było, że należy wyłapać ich jak najwięcej, żeby osłabić wroga. Szkoda tylko, że Minister inaczej to pojmował.
Zerknął na zegar. Piętnasta trzynaście. Najwyższy czas schować dokumenty. Nie powinni byli sądzić, że to dla niego coś więcej niż tylko rutynowa, w dodatku już prawie przedawniona sprawa. Nie mogą wiedzieć, że on musi rozwikłać tę zagadkę do końca, bo od tego zależy jego awans. Zagadkę, której klucz, prawdopodobnie, krył się wciąż jeszcze w ruinach domku przy ulicy Mimbulus Mimbletonia.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział machinalnie.
Weszło ich trzech. Średnia wieku, na oko dwadzieścia pięć lat. Skrzywił się. Za młodzi. Jakieś dwa lata temu ukończyli pewnie Akademię. Co oni mogą umieć?
- Witam panów. Proszę usiąść. Jak pewnie wiecie, nazywam się Arctus Barrow i jestem jednym z pięciu Śledczych Aurorów Pomocniczych w naszym Ministerstwie. Prowadzę obecnie sprawę, która uległa już prawie przedawnieniu. Mamy więc niewiele czasu. Została ona wznowiona właśnie z powodu waszego przyjazdu, panowie. Ministerstwo liczy na wasze umiejętności.
- Tak jest, panie Barrow - wtrącił się entuzjastycznie brązowowłosy młodzieniec, w okularach i za dużej szacie, koloru buraczkowego. - Ma pan na myśli śledztwo w sprawie zabójstwa Percy'ego Weasley'a w domu Smithsonów, prawda?
Angielski auror wytrzeszczył na niego oczy mało inteligentnie.
- Owszem, panie... ?
- Dowson - podchwycił Irlandczyk, uśmiechając się serdecznie. - Jestem Młodszym Czującym...
- ... w Zespole nr 5 - uzupełnił jego nowy szef. - Tak, teraz już wiem. W takim razie na pana liczę w sposób szczególny. Proszę się przedstawić - zwrócił się do pozostałej dwójki - i zakończmy wreszcie te formalności. Chciałbym jeszcze dziś udać się na miejsce zbrodni. Liczę, że panowie nie są zbyt zmęczeni, by przedkładać odpoczynek nad obowiązki.
Spojrzał na nich tak, że jego nowi podwładni od razu zrozumieli, że lepiej nie protestować. Wymienili spojrzenia, a jeden z nich, pulchny brunet, westchnął i powiedział:
- Oczywiście, że nie, sir. Nazywam się Peter Clark i pracowałem już przez dwa lata, jako Koordynator Grupy Uderzeniowej.
- W tak młodym wieku? - zdziwił się szczerze Barrow.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat, panie Barrow - wyjaśnił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Poza tym nie uważam, żeby wiek przeszkadzał mi w mojej pracy.
- Ależ skądże - Arctus uśmiechnął się kwaśno. Dobrze wiedział co myśleć, o takich młodych funkcjonariuszach. Zwykle byli to zapaleńcy, którym się wydawało, że ze swoją podręcznikową wiedzą mogą się mierzyć, z długoletnim doświadczeniem starszych współpracowników. To było doprawdy żałosne.
" Tak, z tym może być problem. Może być przyzwyczajony do rządzenia ludźmi, a ze mną nie może na to liczyć. Muszę na niego uważać. To moja sprawa i to ja dostanę za jej rozwikłanie upragniony awans."
- William Kent - trzeci Irlandczyk skinął lekko głową. - Auror, dopiero na stażu.
- Więc pan się będzie tylko uczył, tak? - Arctus spojrzał na niego z pogardą. Za jakie grzechy przydzielono mu tego żółtodzioba? Mógł mieć tylko nadzieję, że ten młokos chociaż nie będzie przeszkadzał w śledztwie, skoro na nic innego się nie przyda.
- Chcę się nauczyć jak najwięcej - chłopak spojrzał na niego nieco wystraszonymi oczami.
- Oczywiście, oczywiście - machnął ręką, wyraźnie już zniecierpliwiony. - Skoro już się wszyscy znamy, proszę niech panowie udadzą się za mną do punktu aportacyjnego. Za chwilę będą panowie mieli okazję dokonać pierwszych oględzin miejsca zbrodni.
Podniósł się z fotela. Jego nowi współpracownicy ruszyli za nim.
"Zobaczymy na co ich stać" - pomyślał auror, blokując drzwi swojego gabinetu, za pomocą rutynowych zaklęć.

****

ROZDZIAŁ I, czyli meandry pamięci...

Szkocja, Hogwart - dormitorium siódmorocznych Ślizgonek, poniedziałkowy poranek

Pansy wstała z łóżka z przekonaniem, że dziś jest sobota. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko.
- Zatkaj usta! - szepnęła gniewnie mopsowata piękność, z lustra.
Dziewczyna zignorowała swoje odbicie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nic nie było w stanie popsuć jej humoru.
Najpiękniejszy dzień w życiu...
Jej współlokatorki jeszcze spały. W sennych marzeniach oglądały to, co ona przeżyje dziś wieczorem. Ach... Podeszła do dużej szafy, stojącej w rogu pokoju. Szafa była przywilejem żeńskich dormitoriów. Chłopcy jej nie potrzebowali, gdyż w zupełności wystarczały im kufry. Szatynka skrzywiła się, gdy pomyślała, jak wyglądałaby jej sukienka, po całym tygodniu leżenia w kufrze. Niewyobrażalne!
Uchyliła cicho drzwiczki. Musiała uważać. Milicenta byłaby wściekła, gdyby została obudzona o tej porze, w dniu wolnym od nauki. Jest! Cała srebrna, mieniąca się, z drogiego jedwabiu. Długa do ziemi. Piękna. Suknia, na którą jej matka zamieniła połowę rodowych atrefaktów. Westchnęła ciężko. Nie. To miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Nie będzie dziś myślała o tym wszystkim.
Uśmiechnęła się do siebie, dobrze wyćwiczonym numerem piątym, na próbę. Udało się. Perfekcyjny uśmiech, białe lśniące zęby, różowe, pełne usta, roziskrzone oczy. Nie tylko Malfoy'owie potrafili ukrywać emocje.
Spojrzała raz jeszcze na suknię. Dotknęła jej drżącą dłonią.
Już dziś, tego wieczora...
Nikt nie będzie mógł zawrócić z raz wybranej drogi. Wróciła na palcach do łóżka. Na ścianie wisiało przylepione zdjęcie. Przystojny blondyn uśmiechał się zarozumiale i machał prawąręką, w której trzymał miotłę. Draco.
Już dziś, dziś wieczorem...
Spojrzała uważnie w oczy chłopaka. Tu, w zaciszu swojego pokoju, mogła to robić do woli. Za drzwiami, tam, na korytarzach i w salach Hogwartu, była tylko dziewczyną Malfoy'a. Tu, mogła być jeszcze Pansy. Draco, tak jak i reszta, znał ją tylko w pewnym sensie. Zresztą... nieważne.
Dziś jest ten dzień. Najważniejszy dzień w jej życiu. Bez odwrotu.
To był zły moment na refleksje. Myślenie, podobno, nigdy nie było jej mocną stroną.
Nachyliła się i dotknęła drżącymi wargami zdjęcie na ścianie. Był przecież najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a za kilka miesięcy miał się stać jej mężem.
Mąż, jak to dziwnie brzmi.
Przygotowywali ją do tego od dziecka, a mimo to nadal była zaskoczona, jak obce jest dla niej to słowo.
Małżeństwo oznacza dzieci.
Skrzywiła się z niesmakiem i z niepokojem popatrzyła na swój płaski brzuch, ledwie zarysowujący się pod czarną koronkową koszulą nocną. Dotychczas stosowali eliksir, ale pewnie po ślubie.. Za rok, będzie pewnie nosiła ogromny ciężar w brzuchu. Wzdrygnęła się ze starchu. Jednak, cóż miała zrobić? Będzie musiała dać Malfoy'om dziedzica i lepiej dla niej, żeby to był chłopiec.
Odsunęła od siebie niewesołe myśli. Bała się, że zrobią jej się zmarszczki od tych wszystkich zmartwień. Zerknęła na zegarek. Ósma rano. No, koniec lenistwa. Wyskoczyła z łóżka i zawołała:
- Pobudka, śpiochy! Trish, Mari, wstawajcie! Dziś są moje zaręczyny, a wy obiecałyście, że mnie przygotujecie.
Trish nawet nie drgnęła. Mari usiadła na łóżku i przecierała zaspane oczy. Milicenta okazała się przytomniejsza od nich obydwu.
- Nie drzyj się tak, Parkinson! Jest poniedziałek, idiotko! Już zapomniałaś, że miałaś te całe zaręczyny dwa dni temu?! - wściekłą, rzuciła w nią poduszką.
Pansy zachwiała się, bynajmniej nie od ciężaru jaśka.
- Jak to? - jęknęła.
Mniej więcej w tym momencie, Marissa doszła do siebie na tyle, że była w stanie zapytać:
- Co Ci jest? Nie żartuj sobie, Pansy. Sama zwijałam ci koka Zaklęciem Wiążącym. Zapomniałaś?
- Uderzyła się w głowę - burknęła Milicneta, niechętnie zwlekając się z łóżka.
- Ale, ale... - szatynka wciąż nie wiedziała co się dzieje. Podeszła do posłania Trish i pociągnęła ją za ramię. - Trish, wyjaśnij mi. Trish!
Trish chrapała okrutnie.
Marissa wstała i odsunęła szatynkę od śpiącej koleżanki. Dotknęła jej czoła.
- Nie wyglądasz na chorą. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nnnie.. - wyszeptała.
Powiodłą po pokoju zdezorientowanym wzrokiem, a potem opadła ciężko na łóżko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była kolacja poprzedniego dnia, która jednak musiała odbywać się w piątek, skoro nia pamiętała całego weekendu. Ale dlaczego? Co się z nią stało? Co wydarzyło się w tym czasie?
- Pojechałam do Malfoy Manor? - zapytała nagle, wlepiając błagalne spojrzenie w Mari, która przypatrywała się jej z rosnącym niepokojem.
Pansy nie wiedziała, czy byłoby lepiej, gdyby pojechała, choć nie pamiętała zaręczyn z Draconem, czy wolałaby jednak, żeby okazało się, że zostały przełożone. To przecież miał być najważniejszy dzień w jej dotychczasowym życiu.
- Oczywiście, że pojechałaś - naraz oczy jej przyjaciółki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Słuchaj! A może ktoś rzucił na ciebie Oblivate?
- No, tak! - zawołała Pansy. Nie wpadłby na to, że potraktowano ją zaklęciem. - Ale kto to zrobił? - spojrzała na Milicentę tak, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Nie patrz tak na mnie! - żachnęła się pałkarka, gramoląc się z łóżka i ziewając jednocześnie. - Skąd niby mam to wiedzieć, Parkinson? Mogłabyś, choć raz, pomyśleć!
Mopsowata piękność prychnęła tylko, zbyt zdenerowana tym, co się stało, by zwrócić większą uwagę na tą jawną obrazę, jej głęboko skrywanego intelektu. Miała teraz inne zmartwienia na głowie.
- Dlaczego ktoś w Malfoy Manor miałby rzucić na mnie Zaklęcie Zapomnienia? - zapytała znowu.
- Nie mam pojęcia- mruknęła Marissa. - A... może to ktoś w Hogwarcie? - zasugerowała ostrożnie.
- Kto? - prychnęła Mili. - Niemożliwe! To za trudne dla uczniów.
- Może to jakaś wielbicielka Draco? - pisnęła szatynka. - Jakaś cholerna Gryfoneczka, która chciała mi zniszczyć zaręczyny, albo...
- Och, zamknij się! - warknęła Boolstrode, czesząc włosy szerokim grzebieniem. - Musiałaby to zrobić po twoim powrocie, czyż nie? A ty zjawiłaś się tutaj wieczorem, przed nami. Kiedy weszłyśmy, już spałaś, więc ta twoja hipotetyczna fanka Malfoy'a, musiałaby tu wtargnąć, wcześniej paradując przez Pokój Wspólny w naszej obecności. Rozumiesz? No chyba, że podejrzewasz, którąś z nas, wariatko! - dodała gniewnie.
Pansy obrzuciła ją tylko zimnym spojrzeniem, a potem złapała szkolną torbę i zniknęła za drzwiami dormitorium.
- Muszę zobaczyć się z Draconem, przed lekcjami - rzuciła na odchodnym.
- Nareszcie - mruknęła Mili i, z ulgą wypisaną wyraźnie na twarzy, podążyła do łazienki.

****

Szkocja, Hogwart - Pokój Wspólny Ślizgonów, kilka minut później

Pansy biegła po schodach. Nie, poprawka. Pansy dosłownie wlatywała po schodach, prowadzących do Wspólnego. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Draconem. Tym razem będzie musiała jej wszystko powiedzieć. O nie, koniec ze struganiem naiwnej panienki. Blondyn powie jej co trzeba, albo pożałuje. Kilka dziewcząt w szkole, które zbytnio kręciły się w pobliżu jej chłopaka, miało juz okazję się o tym przekonać.
W komnacie zastała tylko Blaise'a.
- Draco już wstał? - spytała na bezdechu, nie zaszczycając go nawet zwykłym: "cześć".
- No, chyba jeszcze jest w domu - chłopak wzruszyła ramionami. - Nie wrócił jeszcze do szkoły. Nie wiedziałaś?
- Och - westchnęła, czując, że coś tu jest grubo nie tak. - Nie, nie wiedziałam.
- No i jak było na przyjęciu? - zainteresował się, z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Zabiniemu jeszcze nie przeszkadzała paplanina Pansy, z tej prostej przyczyny, że nie miał okazji jej doświadczać, tak często, jak Draco.
Dziewczyna rzuciła mu spanikowane spojrzenie i nerwowym ruchem poprawiła torbę, zwisającą jej z ramienia.
- Eee... muszę już iść - powiedziała szybko i wyminęła go truchtem, byle jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia.
Czarnowłosy chłopak zagapił się z rozdziawionymi ustami na jej plecy, myśląc, jak niecodziennie się zachowała.

****

Szkocja, Hogwart - kilka godzin później

Pansy nie mogła wysiedzieć na lekcjach. Co się działo z Draconem? Kto mógłby udzielić jej informacji na ten temat? Rozmyślała nad tym wyjątkowo intensywnie, podczas zajęć z Astronomii, która była na tyle niwymagającą umiejętności magicznych dziedziną, że Ślizgonce udało się jakoś zdać z niej SUMa. W połowie wykładu wpadła na pomysł, że mogłaby porozmawiać ze Snape'm. Skoro był ojcem chrzestnym jej chłopaka, to na pewno był obecny na przyjęciu i wiedział co się tam wydarzyło. Może przy okazji dowiedziałaby się, co się stało z jej pamięcią?
Nie chodziła już na Eliskiry, bo były za trudne, a poza tym, jako przyszła pani Malfoy, nie musiała znać się, ani na truciznach, ani na antidotach. Dlatego też do gabinetu Opiekuna Slytherinu udała się, kiedy miała okienko, pomiędzy Zielarstwem, a Wróżbiarstwem.
Zapukała, z duszą na ramieniu. Dobrze wiedziała, że Snape za nią nie przepada, mimo iż była w jego Domu. Pewnie, ta jak większość Hogwartczyków, twierdził, że swoją inteligencją obraża, słynny ze sprytu i błyskotliwości, Dom Salazara Slytherina.
Drzwi otworzyły się raptownie, a Mistrz Eliksirów łypał na nią przez chwilę, nim zapytał:
- Czy coś się stało, panno Parkinson?
Pansy szybko rozejrzała się po korytarzu. Kręciło się tam kilka osób.
- Czy mogę wejść, sir?
Severus zmarszczył gniewnie brwi. Nie trudno było zgadnąć, że nie miał ochoty na rozmowę ze swoją uczennicą. Gwoli ścisłości, nigdy nie przejawiał chęci do wychowywania swoich uczniów. Ograniczał się raczej do uczenia. Rozmowa z nastolatką, w dodatku t ą nastolatką, która na pewno miała dotyczyć Dracona, wcale nie była szczytem jego marzeń. Musiał się mocno powstrzymywać przed wyrzuceniem ją za drzwi.
Zamiast tego odwrócił się i wszedł z powrotem do swego lochu, zostawiając dla niej uchylone drzwi. Weszła i zamknęła je cicho za sobą.
- Słucham? - usiadł za biurkiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Gdzie jest Draco? - zapytała natychmiast, wpatrując się w niego intensywnie. - Został w domu?
- Powinna pani to wiedzieć - wzruszył ramionami, zastanawiając się jak poprowadzić tą rozmowę.
Dumbledore ostrzegł go przed ciekawością Pansy.
Stropiła się wyraźnie. Pewnie, gdyby była Gryfonką odpaliłaby: "Pan także", a on z czystym sumieniem mógłby wlepić jej szlaban. Odczuł coś na kształt dumy, kiedy opanowała się i powiedziała:
- Nie wiem - spojrzała na niego błagalnie.
- Jest w Skrzydle Szpitalnym - poinformował sucho, choć kiedy przypomniał sobie po raz kolejny dlaczego chłopak się tam znalazł, miał wielką ochotę ciskać klątwami na prawo i lewo. - Czy nie wie pani, co się wydarzyło podczas waszych zaręczyn?
- Nnnie - wyjąkała. - Ddlaczego... on jest w szpiatlu???
- To ja zapytam - odciął się. - Dlaczego pani nie wie?
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze strachu, kiedy wyjaśniła ze skruchą:
- Nic nie pamiętam, sir.
Snape uniósł w górę jedną brew, gratulując sobie w duchu treningu w szeregach Śmierciożerców, dzięki któremu mógł teraz okazać fałszywe zdziwienie.
- Jest pani pewna?
- Tak - kiwnęła z zapałem głową. - Całkowicie.
- Czy to pani samodzielnie usunęła sobie wspomnienia? - zmrużył podejrzliwie oczy. - Och, racja. Nie może pani tego pamiętać - ciągnął dalej, nie dając jej dojść do słowa. - Ale czy istniał jakiś powód, dla którego mogłaby pani to zrobić?
- Oczywiście, że nie - oburzyła się i wydęła wargi. - Jak mogłabym chcieć zapomnieć o moich zaręczynach z Draconem?
Snape wzruszył tylko ramionami. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.
- W takim razie powinna panią zbadać Madame Pomfrey. Proszę się tam natychmiast udać. Ja wezwę dyrektora.
Podniósł się z krzesła, a Pansy zrobiła to samo. Miała nadzieję, że może jej chłopak coś jej wyjaśni. Naraz dotarło do niej, że nadal nie wie, dlaczego on jest w szpitalu.
- Profesorze - odwróciła się w połowie drogi, tarasując przejście i patrząc z niepokojem na nauczyciela - nie powiedział mi pan, dlaczego Draco tam jest.
- Odniósł rany, podczas Próby Wytrzymałości - wyjaśnił. - Resztę sam pani opowie. Chodźmy już. Nie mam zamiaru starcić całego dnia, z powodu pani dziwnej amnezji.

****
Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, około trzydziestu minut później

Pansy siedziała na niewygodnym krześle przy łóżku swojego chłopaka i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby chciała przewiercić go na wylot. Niestety, blondyn nadal był nieprzytomny. Nie mógł udzielić odpowiedzi na żadne spośród wielu pytań kłębiących się obecnie w jej głowie.
Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, kiedy jej nie ucisza, ani nie próbuje przed nią uciec. Choć raz miała go tylko dla siebie. Szkoda jedynie, że był w takim stanie. Poraniony... Na szyi miał zaledwie kilka mniejszych nacięć, ale dziewczyna domyślała się, że jego szpitalna szata musi skrywać jakieś głębsze rany. Wciąż nie wiedziała ostatecznie, kto go tak urządził. Mogła się tylko domyślać, a to niestety nie wiele jej dało.
Zerknęła przez ramię. Przez uchylone drzwi dojrzała kawałek srebrzystej peleryny Dumbledora. W polu widzenia przesuwała się co chwilę czerwona spódnica jej matki. Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się lekko. Nerissa musiała być bardzo wzburzona, skoro tak krążyła po gabinecie pani Pomfrey. Pansy nie mogła usłyszeć ich rozmowy, ponieważ dyrektor rzucił na pomieszczenie zaklęcie Silencio, a bardzo chciała wiedzieć czy rodzice mają jakieś informacje na temat jej dziwnej amnezji. Mówili o niej, dlaczego więc nie mogła ich wysłuchać? Traktowali ją jak dziecko. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć. Dumbledore stwierdził, że to zaklęcie Oblivate, ale sugerował również, że zostało rzucone w Malfoy Manor. Panna Parkinson nic z tego nie rozumiała. Jej rodzina już podczas pierwszej wojny stanęła po stronie Voldemorta, dlaczego więc Czarny Pan lub któryś ze Śmierciożerców miałby to zrobić? Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania był Draco, ale on nadal leżał na łóżku nie wykonując najmniejszego ruchu.
Drzwi wejściowe do Skrzydła Szpitalnego zaskrzypiały przeciągle. Szatynka natychmiast obróciła swą głowę w ich stronę i zobaczyła Gryfonkę z pszczelimi kłakami, jak zwykła ją nie bez złośliwości nazywać.
"To ta nowa, która oczywiście kumpluje się z Potterem. Jak ona się nazywa? Ach, chyba Nicks!"
Przez chwilę przyglądały się sobie w milczeniu. Dziewczyna Malfoy'a zastanawiała się, co ta szlama tutaj robi, skoro nie sprawia wrażenia chorej. Oczy Ithiliny powędrowały do chłopaka leżącego na łóżku, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Parkinson.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie widzisz, że mój chłopak jest ranny i potrzebuje spokoju?! Wynocha!
- Ranny... - powtórzyła głucho Iti. Podeszła do łóżka Malfoy'a, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w tym pomieszczeniu.
"Co jest grane?" - pomyślała Ślizgonka, kierując swe mordercze spojrzenie w stronę nowoprzybyłej.
Uniosła wojowniczo podbródek i wstała z krzesła. Władczym gestem ujęła leżącą bezsilnie na pościeli rękę Draco.
- Spływaj Gryfoneczko, dopóki nie chce mi się używać różdżki. No już!
Ithilina po raz pierwszy spojrzała na nią przytomniej.
- Co mu jest? - zapytała.
- A co ciebie to może obchodzić, co?! - Pansy aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Chcesz rozpowiadać po całej szkole, że mój chłopak jest ranny i leży w szpitalu? Proszę bardzo! To nic głupiego. Wasz Potter cały czas gdzieś się rozbija i pół życia spędza tutaj.
- Co mu jest? - ponowiła tylko pytanie.
Parkinson wyjęła różdżkę.
- Wyjdź stąd, albo...
- Nie radzę - do sali weszła Nimfadora Tonks, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. - Nie poradzisz z nią sobie, Pansy - dziewczyna tylko wydęła pogardliwie usta. - Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Ginny Weasley. A teraz obie macie schować różdżki. Natychmiast.
Obrzuciła obie rywalki uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego Ithilina tak bardzo chciała się dowiedzieć czegoś o zdrowiu Draco. Tonks, tak jak reszta szkoły była przekonana, że się nie lubią. Było to najzwyczajniej naturalne, gdyż jej kuzyn nienawidził Gryfonów w ogóle, a przyjaciół Harry'ego w szczególności. Tym bardziej całe zajście wydawało jej się dziwne.
- Chodź, Iti - zwróciła się do złotowłosej. - Przyjdziesz tu później, skoro chcesz.
- A spróbujesz! - krzyknęła jeszcze za nimi dziewczyna Malfoy'a, unosząc zaciśniętą pięść do góry, zupełnie nie przejmując się obecnością swojej profesorki. Nie traktowała młodej aurorki z należnym nauczycielowi szacunkiem, w czym nie wyróżniała się z tłumu Ślizgonów. Nimsy miała nie lada problemy z uczniami z Domu Węża i ubolewała nad tym, że dla większości z nich ważniejsze od jej umiejętności jest jej pochodzenie, które uniemożliwiało im docinanie jej. Nie mogąc zdobyć ich sympatii, musiała poprzestać na utrzymywaniu porządku w klasie wyłącznie w oparciu o rygor. Cóż, sami byli sobie winni, jeśli bywała dla nich zbyt surowa.
Drzwi za nieproszonymi gośćmi zamknęły się z nieodłącznym skrzypieniem. Pansy powróciła na swoje miejsce przy łóżku Draco i znów zaczęła się dąsać z powodu jego braku przytomności. Zastanawiała się, kiedy jej rodzice zakończą wreszcie rozmowę z Dumbledorem. Jak na zawołanie, w drzwiach gabinetu pojawiła się wydłużona, końska twarz jej matki. Widać było, że Nerissa jest wściekła. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Zaraz też zwróciła się oschle do córki.
- Więc nic nie pamiętasz?
- Nie, mamo - odparła zmęczonym głosem.
- No cóż - pani Parkinson wzruszyła ramionami. - Przyjęcie było udane. Zaręczyłaś się z Draco.
- Wyglądałaś bardzo pięknie w tej sukience, córeczko - ojciec uśmiechnął się do niej ciepło.
- Przybył nawet Minister - wtrąciła jeszcze kobieta. - Waszą przepowiednię znacie tylko wy dwoje. Goście spóźnili się na jej ogłoszenie.
- Dlaczego? - zdziwiła się. Wiedziała, że to niezgodne z tradycją.
Jej matka ponownie zmarszczyła brwi, jakby Pansy zapytała o coś niedozwolonego, o jakąś tajemnicę. Nikt nie zauważył, że stojący z boku Dumbledore wyraźnie się ożywił na wieść o przepowiedni.
- Powinnaś się zastosować do poleceń uzdrowiciela. To niewielki ubytek pamięci. Draco opowie ci wszystko, kiedy wróci do zdrowia - starsza kobieta najwyraźniej udała, że nie słyszała jej pytania.
- Nie musisz się niczym martwić, mała - ojciec podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Zobaczymy się w ten weekend. Przyjeżdża ciotka Konstancja, więc zabierzemy cię do domu. Dyrektor już wyraził zgodę.
Albus kiwnął głową i uśmiechnął się ciepło do całej rodziny, jakby nie wiedział, że ciotka Konstancja ma szkarłatne oczy i niezdrowe upodobanie do Cruciatusa. Wtedy też postanowił się wtrącić do rozmowy.
- Myślę, że państwa córka może już powrócić na popołudniowe lekcje. Pani Pomfrey powiadomi nas, kiedy chłopiec się obudzi. On potrzebuje teraz dużo spokoju.
Spojrzał na Pansy w taki sposób, że choć niechętnie, to jednak niezwykle szybko wstała z fotela i udała się za swoimi rodzicami w kierunku wyjścia. Kiedy tylko stary czarodziej zostawił ich samych przed kominkiem, by mogli się pożegnać, dziewczyna zapytała:
- Co się właściwie stało Draco?
Nerissa rzuciła jej zagniewane spojrzenie.
- Nawet nie chcę o tym rozmawiać! - krzyknęła.
- Wszystko będzie dobrze. - Gordon pocałował ją w czoło, zanim stanął w kominku obok swojej żony, zaciskającej już w ręce garść proszku Fiuu.
- Ale, mamo! - zawołała jeszcze za nimi.
Odpowiedziało jej milczenie. Sylwetki jej rodziców zniknęły w zielonych płomieniach.
Wyszła z pomieszczenia głośno trzaskając drzwiami i żałując, że nie mogła tego zrobić w obecności Dumbledora. Może wtedy by jej ulżyło.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, popołudnie następnego dnia

Draco raczył się obudzić dopiero ponad dwadzieścia cztery godziny później i to akurat wtedy, kiedy Pansy nie miała okazji warować przy jego łóżku. Mógł się tylko cieszyć, że jego narzeczona nie wiedziała w czyjej obecności zechciał wrócić do świata żywych, inaczej naraziłby się na jej monolog pełen pretensji.
Kiedy Ślizgonce udało się go odwiedzić, był w stanie skrajnej złości i nie wyglądał na zachwyconego jej obecnością.
- Nareszcie, Dracuś! - krzyknęła i rzuciła się na niego, omal nie miażdżąc mu kolejnych żeber w czułym uścisku. - Tak się martwiłam.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął zbolałym głosem. - I najlepiej wyjdź stąd. Nie mam teraz ochoty na rozmowę.
- Ale Smoczusiu! - oburzyła się. - Jesteś zły, bo cię boli? - zrobiła współczującą minę. - Wiem, zawsze mówiłeś, że ta Pomfrey jest niekompetentna.
- Wyjdź stąd - zażądał, jak na jego możliwości bardzo grzecznie.
- O, nie! - założyła ręce na piersi i tupnęła nogą. - Najpierw powiesz mi, co ci się stało.
Spojrzał na nią uważnie i przez moment miała wrażenie, że widzi zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
- Nic - warknął. - Odejdź i nie męcz mnie w końcu - powtórzył.
- Mam wyjść? - podniosła głos obrażona. - To kogo byś wolał na moim miejscu? Pewnie tą lalunię Chang! Albo może lepiej, co? Może jakąś Gryfonkę?! O, tą całą Nicks, na przykład! Zapomniałeś już, z kim się zaręczyłeś?!
- Nie wymawiaj przy mnie jej nazwiska! - wysyczał z jakąś niezwykłą furią w głosie. - Rozumiesz? Nigdy więcej! - porwał swoją różdżkę z komody stojącej obok łóżka i wymierzył nią w zaskoczoną Pansy.
- Co tu się dzieje? - Madame Pomfrey wybrała idealny moment na opuszczenie swojego gabinetu. - Co to za wrzaski, panno Parkinson? Denerwuje pani mojego pacjenta. Proszę stąd natychmiast wyjść! - zarządziła.
Ślizgonka zmierzyła ją wrogim spojrzeniem i okręciwszy się na pięcie wyszła, z rozmysłem nie żegnając pielęgniarki ani jednym słowem.
Draco Malfoy opadł z powrotem na poduszkę i z bezsilnym żalem kontemplował biały sufit nad swoją głową. Rany na boku piekły go niemiłosiernie.

****

Szkocja, Hogwart - gabinet dyrektora, wieczór tego samego dnia

- Ona będzie drążyła ten temat, Albusie.
- Wiem. Wyjeżdża w ten weekend do domu i jak przypuszczam, właśnie wtedy Tom będzie chciał ją przesłuchać.
- I mówisz to tak spokojnie?! Przecież Czarny Pan może domyślić się prawdy.
- Owszem, ale nawet jeśli, to i tak nadal nie będzie wiedział kim była dziewczyna, która na przyjęciu udawała Pansy. Martwię się za to o Draco.
- Tak, przez tą dziewczynę możemy go stracić. Sam mówiłeś, że rzucił się dzisiaj na nią w szpitalu.
- Wiem... Dlatego muszę Cię prosić Severusie, byś go uważnie obserwował w szkole i na wszystkich zebraniach. Myślę też, że jeśli ten chłopiec zdecyduje się z nami pozostać, musisz nauczyć go Oklumencji.
- Nie, jeśli jego przemiana będzie zupełna. Zatruta przez wilkołaka krew da mu ochronę nawet przed tak potężnym Legilimentą, jakim jest Czarny Pan. On nie będzie teraz ufał Malfoyom, Albusie. Myślisz, że dlaczego nie wpuścił do Wewnętrznego Kręgu Greybacka? Swoim pieskom wmawia, że to z powodu jego wilkołactwa, ale ja wiem, że chodzi o odporność na sondowanie myśli i Veritaserum.
- Słusznie. W takim razie to nasza podwójna szansa. Twój chrześniak nie będzie musiał zdradzić, a niska pozycja w szeregach Voldemorta może go zniechęcić do powrotu na jego stronę.
- Chyba, że wyda Tamirelle dobrowolnie.
- Nie zrobi tego. Pamiętaj, że nie zna miejsca jej ukrycia.
- To wyda Nicks dlatego, że wini ją za pojedynek z Greybackiem. Powinniśmy podjąć jakieś specjalne środki ostrożności i...
- Spokojnie, Severusie. Nie wyda jej. Możesz mi wierzyć, że choćby nawet bardzo się starał, nie zrobi tego.
- Obyś miał rację...


****
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 01.03.2009 09:56
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy...

Szkocja, Hogwart - izolatka w Skrzydle Szpitalnym, parę godzin później

- Musiałam jej podać podwójną dawkę Eliksiru Spokojnego Snu, taka była przerażona - powiedziała przyciszonem głosem Poppy Pomfrey, kiedy tylko dyrektor stanął obok niej w drzwiach izolatki, gdzie na łóżku, przykryta białym kocem leżała nieruchomo Ithilina Nicks.
Wydawała się całkiem spokojna. Jednak każdy, kto pochyliłby się nad nią, dostrzegłby bez trudu jej nerwowo drgające powieki, zmarszczone brwi i pięści zaciśnięte kurczowo na brzegach koca.
Dumbledore najwyraźniej zauważył te wszystkie oznaki cierpienia, bo zmarszczki na jego czole jeszcze się pogłębiły. Niebieskie oczy z troską spoczęły na pielęgniarce.
- Nie ma się co dziwić, Poppy.
- A więc już wiedzą?
- Tak, użyli Veritaserum.
- Ale przecież to był wypadek, Albusie! - zawołała. - To także musieli od niej usłyszeć.
Stary czarodziej położył jej dłoń na ramieniu.
- Powiedz sama, Poppy. Czy Arctus Barrow wyglądał na człowieka, który lubi słuchać wyjaśnień?
Kobieta wzdrygnęła się, a potem spojrzała z niedowierzaniem na dyrektora.
- Na Merlina! Albusie, nie chcesz chyba powiedzieć, że czeka ją Azkaban?!
Siwobrody zasępił się jeszcze bardziej i zdjął rękę z jej ramienia. Spojrzał ze smutkiem na swoją uczennicę i oparł się o ścianę.
Jego rozmówczyni pomyślała z żalem, że wygląda ostatnio coraz bardziej krucho i mizernie.
- Narazie Wizengamot - powiedział po chwili. - Będą obecni wszyscy członkowie Rady. Udało mi się przekonać aurorów, że jej stan zdrowia wymaga, by pozostała w szkole nim zapadnie wyrok.
- Ależ jaki to może być wyrok?! Na słodką Helgę, Azkaban to tragedia! Czy nie ma dla niej nadzieji? - pielęgniarka nagle poczuła w oczach łzy.
Otarła je wierzchem spracowanej dłoni. Pociągnęła nosem.
- Polubiłam tą biedulkę. Wiem dobrze, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać ją ściga. Leżała tu przecież nie raz. Uratowali z młodym Malfoy'em to maleństwo. Ta dziewczyna nie jest zła!
Dumbledore pokiwał twierdząco głową i uśmiechnął się blado.
- Oczywiście, że nie, Poppy. Osobiście mam nawet hipotezę, co spowodowało, że była zdolna do użycia tak straszliwej klątwy, jak Avada. Niestety nie mogę jej udowodnić.
Kobieta obdarzyła go spojrzeniem pełnym zawiedzionej nadzieji.
- Jak to, Albusie? Nie możesz jej pomóc?
Srebrnobrody czarodziej w jednej chwili skurczył się w sobie. Jego niegdyś pełne blasku, niebieskie oczy przygasły gwałtownie. Zmartwienia pochyliły jego plecy, tak, że okulary połówki chwiały się teraz nieledwie na koniuszku jego nosa.
- Obawiam się, że się spóźniłem, Poppy - wyznał z bezgranicznym smutkiem.

****

Szkocja, Hogwart - izolatka w Skrzydle Szpitalnym, kilka dni później

Więc tak wygląda życie bez nadzieji. Budzi się rano, słońce zagląda przez wąskie okratowane okienko i jeszcze głaszcze twarz, choć już jej nie grzeje. Chyba nie może. Kraty kładą miękkie cienie na białej kołdrze i na jej rękach, i na włosach. Te kraty to nie był wymysł żadnego z Założycieli, ani nawet dyrektora. Ale cóż, przysłali z Ministerstwa nakaz, to przyszedł Filch i wstawił.
"Dlaczego nie magiczne?" - zapytała wtedy.
"Nie ufają nauczycielom."
Nie ufają. Czyli, że tylko cudem pozwolili jej tu zostać.
Cud! Czy istnieje takie słowo? Przykłada rękę do czoła, nagle pewna, że ma goraczkę. Coś przecież miała zrobić. Coś, czego nie zdążyła. Dręczy ją przeświadczenie, że jest już za późno. Tylko na co?
Czoło jest chłodne. A może to ręce są chłodne? Nie czuje ciepła. Kiedy Madame Pomfrey przynosi jej gorącą zupę, albo gorącą herbatę, pije ją szybko. Nic jej nie parzy. W nocy przykrywa się dwiema kołdrami i jeszcze kocem, choć błonia za oknem są zielone, słońce świeci całe dnie, a kwiaty na drzewach pachną upajająco.
Ale ona tego nie czuje. Jedną nogą stoi już w grobie, a grób jest zimny i pusty. Grób jest ciemny, więc ona nie śpi całe noce, bo wydaje jej się, że jak raz zamknie oczy, to już ich nie otworzy. A chce jeszcze patrzeć! Przecież to już tak nie długo!
Więc patrzy. Rozwiera szeroko oczy i chłonie białe ściany pokoju, cienie okiennych krat i każdy promień słońca z osobna. Napełnia swoją głowę obrazami, pewna, że już wkrótce zostaną jej wydarte.
Czasem w nocy czuje ich obecność. Mogłaby przysiąc, że są tuż obok. Zacierają z radości widmowe ręce.
"Byłaś szczęśliwa" - szepczą. - "Byłaś bardzo szczęśliwa. Miałaś pełną rodzinę, dom, rodziców, którzy cię kochali. Miałaś psa, ciotkę i przyjaciół, którzy oddaliby za ciebie życie."
Czekają. Stoją nad nią w ciemności, wystawiając spod widmowych peleryn, jeszcze bardziej nierzeczywiste dłonie. Te dłonie nie mają palców tylko szpony. A oni te szpony przysuwają blisko jej głowy.
"Tak!" - słyszy w nocy ich podniecone szepty. - "Weźmiemy się za twoją głowę. Wsadzimy nasze ostre pazury prosto w twoje myśli. Tak! Będziemy je szarpać z rozkoszą, odrywać jedną od drugiej. Zabierzemy je wszystkie. Każde szczęśliwe wspomnienie, aż w twojej głowie zostanie tylko obraz twojej zbrodni. Tak! Zrobimy to, bo jesteśmy twoimi katami. Sędziami twojej duszy. Jesteśmy jak bezustanny wyrzut sumienia."
A ona się boi. Prawie czuje ich lepki dotyk. Prawie zachłystuje się ich smrodliwą obecnością.
Bo w nocy powietrze jest inne. Jest ciężkie od ciszy. W nocy nie słychać, jak Madame Pomfrey stuka fiolkami pełnymi leków. Nie szurają jej drewniane pantofle, kiedy krząta się przy chorych uczniach. W nocy zamek śpi i nie dobiegają do samotnej izolatki pokrzykiwania młodzieży na korytarzach.
Więc jest cicho. Jest tak cicho, że słychać wyraźnie bicie jej serca. A ona wtedy przykłada rękę do piersi i dziwi się, że coś tam w środku niej jeszcze pracuje, że męczy się i tłoczy mozolnie krew, kiedy ona już przecież umarła.
Bo życie bez nadzieji, to śmierć.

****

Szkocja, Hogwart - Wielka Sala, śniadanie następnego dnia

Ron usiadł obok Harry'ego i od razu nałożył sobie trzy tosty na talerz. Przysunął do siebie miseczkę z marmoladą i wziął do ręki nóż. Był bardzo głodny, a dziś jeszcze czekało go napisanie pracy zaliczeniowej z Zaklęć i nauka transmutacji doniczki w dynię. Zaiste, zapowiadał się ciężki dzień.
Hermiona przysiadła na przeciw niego, ziewając. Od pięciu dni się nie wysypiała kując po nocach do owutemów, które przecież i tak zda z pewnością najlepiej z całego ich rocznika. Wszyscy o tym wiedzieli. Najwyraźniej jednak, Hermiona nie.
Harry był jakiś markotny. Przyglądał się swojej owsiance, jakby nie był pewny, czy jest jadalna. Ron zaczął podejrzewać, że poprzedniej nocy jego przyjacielowi ktoś usunął pamięć i teraz biedny chłopak nie wie, do czego służy łyżka. Marnie wyglądał.
Ginny weszła do sali trochę spóźniona. Wyglądała ślicznie. Rude włosy powiewały w rytmie jej kroków. Chyba zaspała odrobinę i zapomniała przewiązać je wstążką, dlatego mogły bezkarnie spływać jej na plecy. Nie zdążyła też ubrać się kompletnie, więc szkolną szatę niosła przewieszoną przez ramię. Męska populacja Hogwartu miała więc okazję podziwiać jej białą bluzeczkę wydatnie opiętą na piersiach i spódniczkę w kratę, odsłaniającą zgrabne kolana. Ginevra usiadła obok Harry'ego i o coś tam go zagadnęła. Nawet się do niej uśmiechnął.
Ron pomyślał, że stosunki między nimi musiały ulec poprawie i nie był pewien, czy powinien się z tego cieszyć.
Przy stole Puchonów, Hanna Abott próbowała bezskutecznie przekonać Alison Grey, że Tony Andrews jest skończonym dupkiem, skoro zdradził ją z Teresą Hunter z Ravenclawu. Ernie McMillan popierał Hannę gorąco, utkwiwszy w Alison maślany wzrok.
Luna Lovegood czytała Żonglera skubiąc niedbale surową marchewkę, a Terry Boot próbował dla żartu, wyjąć niepostrzeżenie rózdżkę zza jej ucha. Chciał ją schować w męskiej toalecie, by sprawdzić, czy Luna odważy się tam wejść. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że przy jej marzycielskim usposobieniu, niemal cudem był fakt, że zazwyczaj udawało jej się korzystać z właściwej!
Reszta Krukonów uczyła się zapamiętale.
Ślizgoni jedli w milczeniu. Jeszcze nie podnieśli się po ataku i ucieczce Pansy. Ich dom był rozbity jak nigdy. Nie mieli jednego zdania na tą sprawę. Zwykle szczycili się, że są najbardziej zgranym domem w szkole i teraz ta sytuacja bardzo im ciążyła.
Draco Malfoy zdawał sobie dobitnie sprawę, że jest podejrzewany o udział w tym ataku nawet przez członków własnego domu. Część z nich go potępiała, a reszta chwaliła. Ale jego to nie obchodziło. Chciał zjeść swoje kanapki jak najszybciej, bo miał ważną sprawę do załatwienia. Musiał z kimś porozmawiać.
Siedząca obok niego Milicenta Boolstrode karmiła swojego chłopaka, Goyle'a owsianką, śmiejąc się wniebogłosy.
Słowem życie szkoły toczyło się normalnym trybem.
I wtedy rozpętało się piekło.
- Poczta! - zawołał jakiś pierwszak cienkim głosem.
Harry przypomniał sobie z rozrzewnieniem, jak sam przeżył szok, kiedy zawitawszy po raz pierwszy do Hogwartu zobaczył setki sów wlatujących do sali i wręczajacych uczniom listy oraz paczki od rodzin i przyjaciół.
Draco pomyślał z irytacją, że smarkacz, który pewnie był sz..., to znaczy pochodził z mugolskiej rodziny, mógłby się w końcu przyzwyczaić do porannej poczty.
Hermiona, jak zwykle, dostała swój numer Proroka. Odczepiła sowie gazetę i nakarmiła ją. Dopiero potem sięgnęła po magazyn.
- Mogłabyś w końcu przestać czytać tego brukowca - zauważył Ron.
Hermiona ograniczyła się do wzruszenia ramionami.
Harry wdał się w dyskusję z Ginny na temat jakiejś nowatorskiej linii produkcyjnej mioteł.
- O mój Boże! - krzyknęła Hermiona, a Prorok wypadł z jej rąk.
W całej sali zawrzało. Ludzie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego. Wyrywano sobie gazety z rąk. Uczniowie innych domów rzucali Gryfonom przerażone i zaskoczone spojrzenia.
Ginny podniosła Proroka Hermiony szybciej niż Harry i Ron zorientowali się w sytuacji.
"To chyba nie nasi rodzice!" - pomyślała w panice, błyskawicznie zerkając na pierwszą stronę, która wywołała taką sensację.
Widniały na niej wielkie czarne litery:

KOMPROMITACJA W HOGWARCIE - ZNAMY ZABÓJCĘ PERCIVALA WEASLEY'A!!!
Ginny poczuła, że trzęsą jej się ręce, ale czytała dalej:

Trzydziestego maja w godzinach porannych udało się rozwiązać zagadkę kryminalną nękającą naszą czarodziejską społeczność od feralnej Nocy Duchów z zeszłego roku. Jak wszyscy pamiętamy, tamtego wieczoru doszło do tragicznej masakry. Śmierciożercy zaatakowali i zamordowali całą rodzinę Smithsonów, łącznie z ich siedemnastoletnią córką Anną, która powinna wtedy przebywać w Hogwarcie. W czasie aurorskiej interwencji zginął także jeden z funkcjonariuszy, nieodżałowany Percival Weasley, syn Artura Weasley'a zatrudnionego w Departamencie Niewłaściwego Użycia Przedmiotów Mugoli. Podejrzewano, że zabili go ci sami Śmierciożercy, którzy torturowali i spowodowali śmierć Smithsonów.
Sprawa była niewyjaśniona przez prawie pół roku, choć już w lutym wznowiono śledztwo, o czym donosiliśmy niedawno.
Trzydziestego maja nastąpił przełom. Inspektor Arctus Barrow odnalazł i przesłuchał świadka tamtych wydarzeń. Otóż, w Hogwarcie pod czujnym okiem dyrektora Dumbledora uczyła się przyjaciółka Anny Smithson, która towarzyszyła jej w ostatnich chwilach. Dlaczego więc nigdy nie zgłosiła się do Biura Aurorów, aby udzielić stosownych zeznań?
Sprawa okazała się niezywykle skomplikowana i tylko przenikliwości i ogromnemu doświadczeniu zawodowemu inspektora Barrow'a zawdzięczamy prawdę.
Ithilina Nicks pochodzi z Europy Wschodniej. Do hogwarckiej braci uczniowskiej dołączyła dopiero od września ubiegłego roku. Nikt w zasadzie nie wie dlaczego, skoro jej rodzina została na wschodzie.
Nicks została zaatakowana w szkole, piętnastego maja wieczorem, przez Pasny Parkinson, która oblała jej prawą (posiadającą moc) rękę Eliksirem niwelującym Zaklęcie Niewidzialności. Pod wpływem Veritaserum Nicks zeznała, że Parkinson ukradła jej bransoletę rodową Smithsonów, którą otrzymała od Anny Smithson, swojej (rzekomo) serdecznej przyjaciółki. W ten sposób inspektor Barrow dotarł do sprawy, którą z takim godnym podziwu poświęceniem się zajmował.
Nicks zeznała, że jednym z zabójców był McNair, który uciekł z Azkabanu dwa lata temu. Tożsamości reszty morderców nie znała. Podała jednak ich liczbę. Było to trzech mężczyzn w maskach Śmierciożerców. Dwóch z nich udało jej się zabić.
Wróćmy do pytania, dlaczego Ithilina Nicks tak długo ukrywała swój sekret?
Odpowiedź jest szokująca. Ponieważ to ona zabiła Percivala Weasley'a! Siedemnastoletnia czarownica użyła Avada Kedavry na Aurorze!
Motywy tej zbrodni nie są znane. Nicks stanie przed Wizengamotem siódmego czerwca o dziewiątej. Będą obecni wszyscy członkowie Rady, gdyż jest to sprawa najwyższej wagi. Zdaniem ekspertów, Ithilinie Nicks grozi dożywotnie więzienie w Azkabanie, jako że przestępstwo zostało dokonane na brytyjskiej ziemii i podlega brytyjskiemu prawu karnemu.
Czy Nicks jest związana ze Śmierciożercami? Gdzie zdobyła takie mordercze umiejętności? Dlaczego Parkinson ukradła jej bransoletę? Co ma wspólnego z tym wszystkim dyrektor Dumbledore i inni nauczyciele? Czy naprawdę nikt nic nie wiedział?I przede wszystkim: dlaczego z zimną krwią zabiła Percivala Weasley'a? Odpowiedzi na te pytania poznamy już wkrótce.
Dziennikarz Roku
Rita Skeeter


Ginny siedziała nieruchomo. Nawet nie zauważyła, że Harry i Ron czytali razem z nią zagladając jej przez ramię. Nie widziała jak Neville wstaje i podchodzi do niej, i próbuje ją objąć. Jak Lavender blednie niesamowicie i zaczyna histerycznie szlochać. Jak Parvati kiwa się na swoim miejscu powtarzając w kółko:"To niemożliwe!". Nie widziała też Hermiony, która przygryzała wargi aż do krwi, żeby się nie rozpłakać. Nie zauważała biegających uczniów i krążących pomiędzy nimi nauczycieli, próbujących ich uspokoić. Ktoś krzyczał bardzo głośno, ale w ogólnym hałasie jego słowa ginęły i nie mogły do niej dotrzeć.
Harry'ego i Rona nie było przy niej. Wbiegli obaj na podest gdzie stał stół nauczycieli, nie bacząc na szkolne reguły. O coś pytali Dumbledora. Może chcieli, żeby zaprzeczył. Żeby powiedział, że to wyssane z palca sensacje Rity. Że nie ukrywał w ich szkole morderczyni. Że nie wiedział. Że to nie ona. Nie ich koleżanka, Gryfonka.
Ale przecież widzieli w szkole Aurorów. Wszyscy widzieli. Ithilina została zaatakowana przez Parkinson i Aurorzy przyszli ją przesłuchiwać. Wszyscy o tym wiedzieli. Więc teraz muszą uwierzyć. Rita choć raz mówiła prawdę. Więc Harry i Ron schodzą teraz z podestu. Nie, zbiegają. Jest w nich jakaś furia. Biegną do drzwi, ale Snape zatrzymuje ich. Mierzy z różdżki. McGonagall, Sprout i Flitwick nawołują swoich prefektów. Chcą, żeby wszyscy opuścili salę, żeby poszli na lekcje. Ktoś krzyczy, że chce coś powiedzieć. Ktoś inny uważa, że to dyrektor powinien coś powiedzieć. Uczniowie chcą wiedzieć, czy znał prawdę.
Ale Ginny nic nie widzi, ani nie słyszy. Nic nie chce wiedzieć, ani nigdzie iść. Nic nie uważa. Bo bardzo, bardzo chce jej się płakać za Percy'm, którego odebrała jej dziewczyna z dormitorium po lewej stronie schodów.
I Ginny płacze, a przez te łzy nie widzi już nic.

****

Szkocja, Hogwart - izoltaka w Skrzydle Szpitalnym, godzinę lekcyjną później

- Musimy jej chyba dać jakąś straż. Pole ochronne może nie wystarczyć.
Ithilina usłyszała zza drzwi wystraszony głos Opiekunki Gryffindooru.
"McGonagall jest wystraszona? Dlaczego?" - myślała.
- Mogą jej zagrażać - przyłączył się Snape.
"A więc już wiedzą."
Ithilina nie miała różdżki, bo Minister bał się, że ucieknie. I słusznie się bał. Przełknęła ślinę, gotowa na wszystko.
"Stało się najgorsze."
- Ja tu zostanę - zaoferowała się Tonks. - Jeżeli pan zgodzi się mnie zastąpić na zajęciach, dyrektorze.
"A więc i ona wie. Wie i wierzy dyrektorowi. Ilu jest takich ludzi?"
- Oczywiście, moja droga. Chyba i tak nie uniknę konfrontacji z uczniami.
- I z Zakonem - dodała cicho McGonagall.
- I z rodzeństwem Weasley - podsunął jeszcze Snape.
"Właśnie. Kto uwierzy?"
Snape'a akceptują. Wierzą dyrektorowi. Snape zabija, ale jest po ich stronie, a ona zabiła przez przypadek. Więc Snape'owi trzeba wybaczyć, a jej nie, bo przypadki chodzą po ludziach, a Snape nie zmieni strony, bo dyrektor zapewnia, że nie.
"Ot, prosta logika."
Ale w tą całą logikę zamieszał się Harry i Hermiona i, na słodkiego Merlina!, cała rodzina Weasley'ów, której Ithilina nigdy nie miała zamiaru skrzywdzić. Tylko, że to jest teraz dokładnie bez znaczenia, bo skrzywdziła i to okrutnie w najpodlejszy na ziemi sposób, zabierając im brata i syna. A potem uciekła pod opiekuńcze skrzydła Dumbledora i schowała głowę w piasek. I obłudnie patrzyła im w oczy przez ponad pół roku. Ale teraz dostanie za swoje!
"Bo oliwa zawsze sprawiedliwa i na wierzch wypływa" - przypomniała sobie stare mugolskie przysłowie z kraju jej rodziców.
"Ciekawe, czy wyślą im list. Czy zawiadomią jakoś, że ich córka zabiła człowieka i zgnije w najgorszym magicznym więzieniu na świecie. A nim jej ciało przykryje litościwa ziemia, dementorzy wyssą z niej wszystkie szczęśliwe myśli, pozostawiając pustą skorupę w nieskończoność rozpamiętującą swoje piętno" - myślała.
A potem już nie myślała, bo z jej oczu trysnęła fontanna łez. I Ithilina nic już nie widziała, ani nie słyszała, tak jak Ginny, która w swoim dormitorium po raz kolejny opłakiwała śmierć brata i oszustwo, którego wszyscy byli ofiarami.

****

Szkocja, Hogwart - Skrzydło Szpitalne, ósma dziesięć siódmego czerwca

Skrzypienie drzwi. Głos.
- Juz przyszli.
"A więc to dzisiaj."
Podnosi się. Opuszcza nogi na chłodną kamienną podłogę.
- Nie, nie. Musisz się przebrać.
"Po co? Czy to ważne w jakim stroju przyjmuje się wyrok?"
Posłusznie kiwa głową. Ręce do góry. Dotyk miękkiej szaty na policzku. Jak pocałunek kogoś bliskiego.
"Kogo?"
Schyla się. Jeszcze buty. Buty? Ona już nie będzie chodziła, bo i gdzie. W Azkabanie nie ma dokąd pójść. Ruch głową w lewo. Za siebie. Plama słońca na poduszce. Nikła, drgająca. Patrzy. Chyba chmura zasnuła niebo, bo plama znika. O, już jej nie ma.
- Gotowa?
"Nie, nie gotowa. Nigdy nie będę na to gotowa."
Kiwnięcie głową. Obce ręce, dobre, ale obce, łagodnie ciagną ją na przód. Na zewnątrz. Korytarz już zastawiony. Przyszli wszyscy. Najstarszy, szef, puszy się nieznośnie. To widać. Podnosi głowę jeszcze wyżej. W głęboko osadzonych oczach błysk stanowczości i dumy.
"Aha, plakietka!"
Plakietka na jego piersi zmieniła kolor. Jest czerwona, a taką ma tylko Pierwszy Inspektor Biura Aurorów. Za nim reszta. Jego irlandzkie pieski. Ten przystojny, Czujący, ma wypisane na twarzy poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
"To ty byłeś pierwszy. Odnalazłeś mój trop."
Zwalisty wygląda na znudzonego. Kolejna sprawa. Zdać, zakuć, zapomnieć. Z boku najmłodszy. Brązowe oczy patrzą z życzliwością.
"Nie wierzę."
Obraca się w miejscu. Za nią korytarz zaczyna puchnąć. Tłum ludzi. Na przód wychodzą Harry, Ron, Hermiona i Ginny.
"Teraz się zacznie."
- Morderca!
- To był przypadek!
- Różdżka to nie mugolski pistolet. Nie rzuca zaklęć sama.
- Ja... ja nie wiedziałam, kim jest. Nie widziałam go. Myślałam, że to kolejny Śmierciożerca!
- Nieważne! Nie rozumiesz tego? To było niewybaczalne!
- Ale ja...
- Nie ma usprawiedliwień! Ja nie potrafiłem nawet rzucić Cruciatusa na Lestrange, a ty użyłaś Avady!
- Nie chciałam...Nie wiem jak to się stało...
- Morderca!
- Cisza! Zabieramy ją.
Znowu obce ręce. Już nie delikatne. Ciągną ją za ramiona. Chwytają nadgarstki. Dotyk drewna na przeraźliwie zimnej skórze. Głos najstarszego. Szefa. Twardy, jak najtwardsza stal. Mrowienie rąk. A potem jakaś siła zmuszająca je do zrośnięcia się. Mruga oczami. Ręce ma unieruchomione. Właściwie to już teraz tylko jedną rękę.
"Po co? Przecież prawa nadal w bandażach."
- Już czas.
Smutne, niebieskie oczy. Z daleka. Płomienie. Zimne zielone płomienie, które nie grzeją, ani nie parzą. Tylko duszą.
- Morderca!

****

Anglia, Londyn - Ministerstwo Magii, dziewiąta rano

Ithilina szła otoczona przez aurorów, trzymając zrośnięte ręce przed sobą. Czuła się gorzej, niż gdyby założono jej kajdanki.
Ten tydzień spędzony w zamknięciu dał jej możliwość odtworzenia w pamięci najdrobniejszych szczegółów tamtego zdarzenia. W ciągu pierwszysch kilku dni żywiła jeszcze nadzieję. Znała tylko pobieżnie mugolskie prawo i była przekonana, że każdy sąd w jej rodzinnym kraju skazałby ją na kilka lat, ale nigdy na całe życie. Działała przecież w obronie własnej, a w pomieszczeniu było ciemno. To był wypadek. To był po prostu wypadek.
Ale nie była mugolem. Nie użyła pistoletu, ani noża, ani nawet strzały. Nie miała zawiązanych oczu. Była winna. Więc straciła nadzieję.
Żyła w koszmarze obojętności. Za dnia siedziała nieruchomo na łóżku, próbując docenić każdy promień słońca, który mógł być ostatnim w jej życiu. Nocą nękały ją koszmary.
Wrota Azkabanu zostały otwarte.
Nadszedł ten dzień. Stała w kordonie strażników przed drzwiami Sali Obrad. Za chwilę ją wprowadzą. Wizengamot rozpocznie obrady. Była pewna, że ją skażą.
"I jeszcze Harry!"
Czuła się okropnie. Jego słowa zraniły ją tak bardzo. Zdawało jej się, że już pogodziła się ze swoim losem. Nie miała przecież wyboru. Jednak mimo wszystko nie mogła przyjąć sokojnie jego wyrzutów. Nienawidziła siebie za ten czyn, ale jednocześnie jakaś część jej jaźni uparcie powtarzała sobie, że nie jest w stanie tego wyjaśnić, że jest niewinna.
"Zabiłam go" - powiedziała sobie. - "Z mojej różdżki wystrzeliło zielone światło i ugodziło w jego pierś. Nic innego się nie liczy."
Wtedy drzwi otworzyły się i Ithilina zobaczyła starą siwowłosą czarownicę o surowym obliczu.
- Oskarżona numer dwieście dziewięćdziesiąt trzy: Ithilina Nicks. Sprawa numer dwieście dziewiećdziesiąt osiem: zabójstwo Percivala Weasley'a. Wejść.
"Gdyby chociaż Dumbledore tu był..." - pomyślała.
Ale wiedziała, że to niemożliwe. Wystarczająco ryzykował swoją pozycję, ukrywając ją przez pół roku. Nie mógł się narażać na podejrzenia o sympatyzowanie z zabójczynią. Był potrzebny szkole.
"I Tami" - uświadomiła sobie.
Wydarzenia ostatnich dni przytłoczyły ją do tego stopnia, że pogrążona w bólu, zapomniała o swej małej podopiecznej. Teraz poczuła nową falę strachu. Jakże martwiła się o dziewczynkę! Była świadoma, ze zawiodła Annę. W tej sytuacji winna była dziękować Dumbledorowi, że drugim jej Strażnikiem uczynił Dracona. Należało mieć nadzieję, że Malfoy podoła zadaniu.
- Rusz się - Barrow popchnął ją w kierunku otwartych wrót.
Dziewczyna zadrżała, powracając myślami do strasznej rzeczywistości, która ją czekała za tymi drzwiami.
Weszła na salę i rozejrzała się trwożliwie.
Patrzył na nią cały Wizengamot. Wszystkie ławy audytorium zajęte były przez czarodzieji i czarownice w luźnych fioletowych szatach przypominających prawnicze togi. Ich twarze ginęły w półmroku, ale dziewczyna była pewna, że wyrażają wyłącznie oburzenie i pogardę, zmieszaną może u niektórych z niegodziwą ciekawością.
Zwróciła wzrok na podwyższenie znajdujące się przed nią. Stały tam trzy krzesła. Pierwsze od lewej zajmował sekretarz, którym była jasnowłosa, ostronosa czarownica, wpatrująca się w Ithilinę bystro, a drugie zaś sędzia, którym był sam Minister Knot w swym cytrynowym meloniku, z pogardą i posępnym triumfem wypisanym na twarzy.
"O, ten mnie już skazał!" - pomyślała z rozpaczą.
Trzecie miejsce zajął Arctus Barrow, który jak się okazało wystąpić miał w roli oskarżyciela.
- Witam państwa! - zaczął Knot, podnosząc się z miejsca i podchodząc do marmurowej mównicy. - Zebraliśmy się tu w sprawie dwieście dziewięćdziesiątej ósmej, dotyczącej śmierci Percivala Weasley'a i zamordowania rodziny Smithsonów. Oskarżona, Ithilina Nicks, lat siedemnaście. Zgadza się?
- Tak jest - odpowiedziała zachrypniętym ze strachu głosem.
- Oskarżyciel, Szef Biura Aurorów, Arctus Barrow. Proszę mówić.
Wywołany wstał również. Na skinienie Ministra, obok Iti pojawiło się nagle dwóch zamaskowanych ludzi, którzy usadzili ją na krześle, na środku sali i uwolniwszy od zaklęcia jej ręce, przypięli je łańcuchami do oparć niewygodnego mebla.
- Wysoki Sądzie, prowadziłem śledztwo od lutego w sprawie zamordowania rodziny Smithsonów, pierwotnie uznając, że ci sami zabójcy pozbawili życia Percivala Weasley'a. Tak się jednak nie stało. Trzydziestego maja bieżącego roku, udało mi się przesłuchać oskarżoną. Przesłuchanie miało dotyczyć napadu dokonanego piętnastego maja na osobie oskarżonej przez Pansy Parkinson, podejrzaną o śmierciożerstwo. Jednak w toku śledztwa status ofiary jaki przysługiwał Ithilinie Nicks uległ najpierw zmianie na status świadka, a następnie oskarżonej - Barrow zszedł z podestu, z którego mierzył dziewczynę zimnym wzrokiem.
Wystapił na środek sali i omiótł członków Wizengamotu śmiertelnie poważnym spojrzeniem.
- Otóż ta dziewczyna - kontynuował, a jego głos rósł i potężniał z każdym słowem - była świadkiem zabójstwa Anny Smithson, dokonanego przez ludzi Sami-Wiecie-Kogo i zabiła Percivala Weasley'a! - zagrzmiał.
Iti miała wrażenie, że ktoś roztrzaskał na jej głowie kamienie.
Morderca!!!
- Do czego przyznała się pod Veritaserum - dodał Barrow.
Wyglądał na cholernie dumnego i zadowolonego z siebie.
Zapadła cisza. Szef Biura Aurorów z godnością wycofał się na swoje miejsce.
Ithilina siedziała nieruchomo, wpatrując się tępo w jego twarz. Nie była zdolna nic powiedzieć.
"I to już?To wszystko?"
Knot obdarzył ją bardzo długim obojętnym spojrzeniem, gładząc w zamyśleniu swój cytrynowy melonik, spoczywający przed nim, na pulpicie mównicy. Chrząknął.
- To chyba wszystko jasne - powiedział niefrasobliwie. - Oskarżona przyznała się do winy, a za morderstwo czarodzieja Wizengamot skazuje na dożywotnie uwięzienie w Azkabanie. Czy ktoś jest przeciwny?
Rozejrzał się po zgromadzonych, czekając aż któreś fioletowe ramię uniesie się w górę.
Wtedy tama pękła.
- To był przypadek!!! - krzyknęła rozpaczliwie Ithilina. - Ja nie chciałam!
Była przerażona. Serce waliło jej jak oszalałe. To czego bała się najbardziej na świecie, właśnie się stało. Zesłano ją do Azkabanu! Na zawsze! Łzy napłynęły jej do oczu i trysnęły słoną fontanną na policzki, bardzo szybko dosiegając brody i mocząc czarną szatę. Miała unieruchomione ręce, więc nawet nie mogła ich wytrzeć. Nie mogła osłonić się przed zimnymi spojrzeniami członków Czarosądu.
- Ja... - szlochała. - Ja... nie wiedziałam, że... to pomoc! Ja..., ja myślałam, że to Śmierciożerca!
- Ale zabiłaś go - powiedział twardo Arctus Barrow.
- I przyznałaś się pod Veritaserum - dodał Knot. - A to załatwia sprawę.
- Nie!!! - krzyknęła.
- Chwileczkę. Nie tak szybko, Korneliuszu.
Ithilina wzdrygnęła się, kiedy ktoś położył jej rękę na ramieniu. Drżąc ze strachu i ciągle płacząc, obróciła głowę.
Stał za nią Albus Dumbledore.
- Albusie Dumbledore - zaczął wolno Minister, a w jego oczach zapłonęła wściekłość - Jakim prawem zabierasz głos w tej sprawie?! Mienisz się obrońcą tej dziewczyny? W twoim przypadku to ryzykowne posunięcie, skoro nie wiedziałeś o jej winie przez pół roku. W twojej szkole ukrywał się morderca! - zawołał. - A ty możesz zostać oskarżony o udzielanie mu pomocy!
- Ależ spokojnie, Korneliuszu! - zawołała kurpulentna czarownica z głębi sali.
Wśród zgromadzonych zawrzało. Wystąpienie Dumbledora poruszyło wszystkich. Czarodzieje i czarownice zaczęli kręcić się na swoich miejscach i wymieniać uwagi z sąsiadami. Kilka osób nawet wstało i próbowało wśród ogólnego poruszenia wygłosić swoje opinie. Atak przypuszczony przez Ministra na dyrekotra Hogwartu zaskoczył wszystkich.
Dumbledore ryzykował. Każdy członek magicznej społeczności był tego zdania. Podejrzenia budził fakt, że w jego szkole ukrywała się tak długo morderczyni. Dodatkowo krążyły pogłoski, jakoby kadra pedagogiczna Hogwartu opóźniała termin przesłuchania dziewczyny, co samo w sobie nasuwało myśl, iż podwładni jak i sam Dumbledore, dobrze wiedzieli, do czego Ithilina Nicks będzie zmuszona się przyznać. Jednak, żeby zdementować lub potwierdzić tą plotkę zabrakło dowodów. Sam dyrektor cieszył się zaś tak nieposzlakowaną opinią, że nikt nie ośmieliłby się podać mu Veritaserum. Ludzie ufali mu, bo wierzyli, że jest jedyną osobą zdolną ochronić ich przed Voldemortem.
- Korneluszu - w głosie dyrektora nie było ani krztyny zdenerwowania. - Przybyłem tu, bo mogę dowieść, że okoliczności morderstwa w tym przypadku grają rolę. Panna Nicks mówi prawdę - dodał z mocą.
Minister Magii czerwony z gniewu mierzył go z jawną nienawiścią szczurzymi oczkami tchórza. Od dawna bał się, że potężny szef Hogwartu odbierze mu stanowisko i jedyną rzeczą jaka naprawdę by go uspokoiła byłoby znalezienie jakiegoś haka na Dumbledora. Podważenie wszelkim sposobem jego silnej pozycji w brytyjskiej magicznej społeczności. A taka okazja nadarzała się właśnie teraz i Knot dobrze wiedział, że powinien z niej skorzystać.
- Drodzy sędziowie - rozejrzał się po sali, skupiając na sobie spojrzenia zgromadzonych - czy wy słyszycie to co ja? Albus Dumbledore honorowy członek Wizengamotu nie potrafi zrozumieć, że nie jesteśmy mugolami. Dla nas okoliczności morderstwa dokonanego przy użyciu Avady nie mają znaczenia. Każdy czarodziej potrafiący ją rzucać jest niebezpieczny. Zaklęć Niewybaczalnych według naszego prawa mogą używać jedynie Aurorzy w obronie własnej. Każdy inny przypadek to morderstwo! - krzyknął. - Ktoś taki jak ty, powinien to wiedzieć.
- Owszem - przyznał spokojnie Dumbledore. - Ale ten przypadek jest inny. Prawo tworzą ludzie, drogi Korneliuszu. Zawsze mogą się mylić.
- Czy ty słyszysz co mówisz?! - zawołała ciemnowłosa Asturia Frane, która była przyjaciółką Barty'ego Croucha seniora i w czasach jego reżimu była niemal tak bezwzględna jak on. - Każesz nam patrzeć przez palce na morderczynię! Szkoda, że twój przyjaciel, Artur Weasley tego nie słyszy!
Cios był celny. Po twarzy siwobrodego maga przemknął cień.
- Zaraz, zaraz - z czwartej ławy po lewej stronie podniosła się ta sama kurpulentna czarownica, która wcześniej starała się uspokoić Knota. - Odbiegamy od propozycji, z którą przyszedł tu profesor Dumbledore. Czy nikt z was nie chce poznać okoliczności tej tragedii? Bo ja, mówię otwarcie, szczerze tego pragnę przez zwykłą ciekawość.
Po sali potoczyła się fala szeptów i wielu czarodzieji zaczęło kiwać z aprobatą głowami.
Minister nie zamierzał się poddać.
- Pani Merigold, chce pani słuchać bajek tej dziewczyny? Przecież nie możemy zaaplikować jej drugi raz Veritaserum, bez ryzyka, że dostanie pomieszania zmysłów. Skad mamy więc mieć pewność, że powie prawdę?
- Zaufajcie mi! - zawołała rozpaczliwie Ithilina. - Ja nie chciałam go zabić. Mówię prawdę!
- Mam świadka - zakomunikował spokojnie Albus patrząc uporczywie w oczy Knota. - Może zeznawać pod Veritaserum.
Cały Wizengamot osłupiał.
- Masz świadka? - zapytał głupio Knot, bezwiednie potrącając ręką cytrynowy melonik, który spadł ze stołu i powolutku potoczył się po kamiennym podwyższeniu.
- Zgadza się - dyrektor zdjął dłoń z ramienia Ithiliny i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
Odwrócił się i wyciągnął różdżkę w kierunku drzwi wejściowych, które natychmiast się otworzyły, choć czarodziej nie wypowiedział ani słowa.
Iti zamknęła oczy, trzęsąc się na całym ciele.
"To się nie dzieje naprawdę!" - przekonywała się.
Rozległy się głuche kroki i do sali obrad wszedł świadek, który stanął obok Dumbledora.
Ithilina nie mogła się powstrzymać i zerknęła w bok. Po jej lewej stronie stał bardzo blady Draco Malfoy. Zacisnęła kurczowo palce na oparciach krzesła, do którego była przykuta, przypominając sobie, kiedy widziała chłopaka po raz ostatni.

Było bardzo późno, ale ona nie spała. Bała się ciemności, pierwszy raz w życiu. Zamykała oczy, ale nie mogła wytrzymać w pozycji leżącej ani sekundy. Jej serce biło jak oszalałe, a oddech rwał się raz po raz. W głowie tłukło jej się obsesyjne przeświadczenie, że zamknięto ją żywcem w grobie. Zaciskała wargi, próbując powstrzymać się przed atakiem paniki.
Kamienie płaczą...
Zasnęła?
Poderwała się i gwałtownie usiadła na łóżku. Prawe ramię przeszyła fala bólu. Zacisnęła zęby. Potrząsnęła głową nerwowo. Znów miała wizję. Kiedy tylko zmęczenie zamknęło jej znużone oczy, koszmary brały we władanie jej skołatany umysł. Najczęściej śniły jej się rozpadające się mury, z których ściekała krew. Wiatr wył, a w powietrzu wisiała mgła, która nie była mgłą, tylko setkami kłębiących się i wirujących na wietrze dementorów, o wielkich głodnych ustach.
Dyszała ciężko, za każdym razem, kiedy udało jej się obudzić i wyrwać z sennego widziadła. Ale na jawie także nie miała spokoju. Dręczyło ją przeczucie, że Aurorzy wyciagną z niej prawdę o śmierci Percy'ego Weasley'a.
Szmer. Szelest. Stuk, stuk, stuk...
Sięgnęła na oślep po różdżkę, a wyobraźnia podsunęła jej obraz potwornych ust dementora i jego rąk, pokrytych liszajami.
Mogłaby zawołać Madame Pomfrey, ale nie była w stanie wydobyć z zaciśniętej strachem krtani, nawet najsłabszego dźwięku.
Stuk, stuk, stuk...
Ktoś powoli zbliżał się do jej łóżka. Zacisnęła palce na różdżce bardzo mocno. Lewa dłoń miała szczątkową moc, ale dziewczyna była zdecydowana wbić ją napastnikowi do oka. O ile oczywiście okaże się je mieć. Wszystkie mięśnie jej ciała napięły się, a przez głowę przeleciała myśl, że mogła od razu wślizgnąć się pod łóżko, tak, żeby intruz jej nie zauważył. Teraz musiał być już blisko. Spóźniła się i konfrontacja wydawała się nieunikniona.
Nie czuła się bezpieczna już nawet w Hogwarcie. W końcu Pansy zaatakowała ją właśnie tutaj.
Stuk, stuk... I ciche słowo, a potem błysk światła wyłonił z mroku szare oczy i prawie srebrne włosy Dracona Malfoy'a.
- Malfoy? - wyszeptała. - Co ty tutaj robisz?
- Nicks, żyjesz? - zapytał jakby z niedowierzaniem.
- Oczywiście - odparła zaskoczona. - Zakradłeś się tutaj w nocy, żeby się o tym przekonać? Przecież Gryfoni mnie odwiedzają. Cała szkoła wie, że nie umarłam.
- Jasne - machnął lekceważąco ręką, ale jego oczy pozostały poważne. - Musiałem się przekonać.
- I przyszedłeś w nocy, żeby nikt nie widział, że odwiedasz szlamę, tak? - zakpiła.
Zupełnie nie wiedziała, dlaczego nagle zrobiła się zła.
Draco przyglądał jej się przez chwilę badawczo, a potem uniósł jedną brew w górę i powiedział nonszalancko:
- A tak. Dokładnie jakbyś zgadła. Nie masz pojęcia jak ja przez ciebie narażam swój imidż.
- Ach tak! - prychnęła. - To w takim razie, po co to robisz? Do czego jestem ci w tej chwili potrzebna? Teraz, kiedy prawie zupełnie straciłam moc, niemal przykuta do szpitalnego łóżka i w dodatku z upierdliwymi Aurorami na karku, co?!
Cmoknął z wyraźnym niesmakiem i zmarszczył nos.
- Przestań zrzędzić, kobieto, bo użalanie się nad sobą nigdy ci nie wychodziło, a ja wyjątkowo nie mam na sobie tej koszuli, w którą tak dobrze ci się płacze.
Udało mu się sprawić, że się zarumieniła.
- Czy ty musisz mnie zawsze wyprowadzać z równowagi? - żachnęła się. - Może byś już poszedł?
- A, nie - stwierdził i jak gdyby nigdy nic, rozsiadł się wygodnie na jej łóżku, aż chcąc nie chcąc musiała podkurczyć pod siebie nogi, aby zrobić mu miejsce.
- Jesteś nieznośny, wiesz? - rzuciła zaczepnie. - Okropnie cię nie lubię.
- Ależ wzajemnie, Słonko! - zadrwił radośnie.
Przez chwilę panowało między nimi zgodne milczenie, które jednak przerwał zduszony okrzyk dziewczyny:
- Malfoy! Co ty wyprawiasz?!
- A nie widać? - zdziwił się uprzejmie, poprawiając sobie pod głową poduszkę. - Śpię.
- Przepraszam bardzo - Iti wygladała jakby właśnie zobaczyła Snape'a w fartuszku w różowe groszki piekącego lukrowane pierniczki - a dlaczego śpisz w moim łóżku?
Uniósł się na łokciu i spojrzał w jej oczy z bardzo bliska. Zmarszczył brwi w wyrazie zadumy.
- Bo mi tu wygodnie? - zapytał z najbardziej niewinną miną na jaką go było stać.
Ithilina pomyślała, że wybuchłaby śmiechem widząc to jego niespodziewane podobieństwo do podlizującego się pufka pigmejskiego, gdyby nie była tak zaskoczona, że Draco Malfoy leży obok niej w szpitalnym łóżku i właśnie najspokojniej w świecie poprawia na sobie kołderkę.
Nabrała w płuca powietrza szykując się do uraczenia go długą tyradą na temat niestosowności dzielenia łóżka przez Gryfonkę i Ślizgona, nawet jeśli chodzi o rzecz tak niewinną jak spanie (a miała nadzieję, że faktycznie chodzi mu tylko o spanie!), lecz nagle poczuła się zbyt przytłoczona jego obecnością i wykrztusiła tylko:
- Aha.
Na co Draco uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął rękę ponad jej głową, obejmując ją lekko.
- Malfoy! - syknęła.
- No co tam znowu, zrzędliwa istoto? - zapytał znudzonym głosem, drugą ręką gasząc światło różdżki, co sprawiło, że znaleźli się obok siebie w zupełnych ciemnościach.
- Ty mnie obejmujesz! - uświadomiła go.
Ziewnął przeciągle.
- Wiem, wyobraź sobie. Czy mogłabyś się w końcu zamknąć? Masz pojęcie, która musi być godzina? A ja jutro muszę ślęczeć na tym nudnym Zielarstwie nie tak jak niektórzy, co to leżą sobie cały dzień w łóżeczku.
Tu spojrzał na nią wymownie, ale niestety nie na wiele się to zdało, bo przecież w pomieszczeniu panował zupełny mrok.
Ithilina prychnęła i ze złością usiadła na łóżku.
- Tak się nie robi, Malfoy! Natychmiast mów, co tu jest grane, albo wołam Madame Pomfrey!
Chłopak założył sobie ręce pod głowę i westchnął.
- A co byś chcaiała usłyszeć, Gryfoneczko? Że szalenie mi się podobasz i dlatego porzuciłem wygodne łóżeczko w moim prywatnym dormitorium, aby spędzić z tobą upojną noc w towarzystwie jęczących przez sen idiotów, którzy pomimo zakazów Filcha testują wynalazki palantowatych bratów Łasica? Nie wystarczy ci, że tu jestem? Połowa dziewczyn w szkole dałaby się przerobić na ingrediencje dla Snape'a byle tylko przebywać w odległości metra ode mnie. A ty co?
- A ja chyba należę do tej drugiej połowy! - stwierdziła złośliwie pokazując mu język.
- Widziałem! - zawołał.
- Jak? - zdziwiła się, ale nim przypomniała sobie, że to dzięki jego wilkołactwu, podstępny Ślizgon zaatakował ją już łaskocząc w zebra, pociagnąwszy ją na siebie, na łóżko.
Przez jakiś czas słychać było tylko szelest pościeli, jej chichot i jego pomruki satysfakcji, kiedy udało mu się unieruchomić ją na łóżku obok siebie.
- Draco! - powiedziała z wyrzutem, kiedy nie wiadomo dlaczego jej głowa znalazła się w zagłębieniu jego ramienia, a jego ręka umiejscowiła się wygodnie na jej biodrze.
- Nic nie mów - położył jej palec na ustach i uśmiechnął się. - Po prostu wczuj się w rolę mojego termoforu i daj mi się wreszcie wyspać.
- Termofor też tak przytulasz? - zapytała sarkastycznie.
- Ależ ja cię nie przytulam! - zawołał z udawanym oburzeniem (dobrze, że Silencio działało). - Nie waż się nikomu opowiadać takich kłamstw! Ja po prostu czerpię ciepło z twojego ciała. A w ogóle przestań wreszcie gadać i się wiercić.
Przytulił ją jeszcze mocniej do siebie i zamknął oczy.
Iti westchnęła i spróbowała przestać myśleć o tym, jak dobrze i bezpiecznie czuje się w jego ramionach, żeby w końcu zasnąć.
Ewidentnie jej nie wychodziło.
Leżała jakiś czas w spokoju, wsłuchując się w jego równomierny oddech i rozmyślając.
"Czy to nie dziwne, że przy nim zapomniałam o dementorach, przesłuchaniu i tym, co mnie jeszcze czeka?" - uświadomiła sobie. - "Chyba powinnam się bać tego, że Draco Malfoy zaprząta moje myśli do tego stopnia, że przestaję przy nim myśleć o Tami, wojnie i Voldemorcie. Może to jakaś obsesja?" - spojrzała na niego ukradkiem. - "Może powinnam zabronić mu zblizać się do siebie na mniej niż odległość dziesięciu metrów?"
Uśmiechnęła się do siebie, ale po chwili jej twarz znów stała sie poważna.
Uniosła się delikatnie na łokciu, bojąc się zbudzić Ślizgona, którego dłoń przyjemnie ciążyła jej na plecach.
- Dlaczego naprawdę tu przyszedłeś? - wyszeptała ze smutkiem, pewna, że chłopak już dawno śpi.
- Żebyś nie była sama - usłyszała.
Ale kiedy obudziła się następnego dnia w pustej sali Skrzydła Szpitalnego, nie była pewna, czy jej się to tylko nie przyśniło.


- Pan Malfoy? - zawołał zdumiony Minister Magii. - Był pan świadkiem tego morderstwa?
- Byłem świadkiem jak Ithilina Nicks broniła Anny Smithson. Walczyła z nią ramię w ramię, aż do ostatniej chwili. Zabiła Weasley'a, bo myślała, że to kolejny Śmierciożerca. Jestem gotowy powtórzyć to pod Veritaserum.
- Zgódź się, Korneliuszu - powiedziała Arleta Merigold. - Wizengamot chce poznać prawdę.
Knot wyglądał jakby miał ochotę zavadować oczami Dumbledora, Malfoy'a i ją samą w tym samym momencie.
- W porządku - warknął. - Inspektorze Barrow, proszę podać serum świadkowi. Panno Gorret proszę protokołować. Świadek: Dracon Valdon Malfoy, lat siedemnaście. Przesłuchanie prowadzone przez szefa Biura Aurorów Arctusa Mefiusa Barrowa w obecności wszystkich dwustutrzynastu członków Wiznegamotu i jednego członka honorowego Albusa Dumbledora. Na wniosek tego ostatniego - dodał kąśliwie.
Szpakowaty auror wstał ze swego miejsca i machnąwszy różdżką wyczarował dla Dracona takie samo niewygodne krzesło, do którego przykuta była Ithilina. Malfoy usiadł, zastanawiając się, czy i on zostanie skrępowany. Tak się jednak nie stało. Mimo to nie poczuł ulgi, a jego zdenerwowanie tylko wzrosło, kiedy Barrow podszedł do niego, dzierżąc fiolkę z przezroczystym płynem w dłoni.
Wypił wszystko jednym haustem. Jego oczy natychmiast się zaszkliły.
- Jak się nazywasz?
- Darcon Valdon Malfoy.
- Co się stało w Noc Duchów?
- Była uczta w Hogwarcie. Śpiewały Nicks i Smithson. Kiedy skończyły, zniknęły. Szukałem Nicks i natknąłem się na nią na korytarzu. Pobiegłem za nią, aż na skraj Zakazanego Lasu. Kiedy się aportowała, dołączyłem do niej. Wylądowaliśmy przed domem Smithsonów. Kiedy tam weszliśmy, rodzice Anny już nie żyli. Znaleźliśmy ciało jej ojca w korytarzu. Usłyszeliśmy krzyki i pobiegliśmy tam. W jednym z pokoi walczyła Anna z trzema Śmierciożercami. Ithilina zabiła jednego, a drugiego przygniotła szafą. Anna dostała Avadą od trzeciego, który uciekł, bo usłyszał zbliżających się aurorów. Ithilina podbiegła do Anny i rozpłakała się. Wtedy usłyszała ruch za drzwiami. Nie wiedziała, że trzeci napastnik uciekł. Sądziła, że to on. Kiedy mężczyzna wszedł zabiła go Avadą Kedavrą. To był Percival Weasley.
- A co pan wtedy robił?
- Ukrywałem się.
- To nie musi być prawda!
Korneliusz Knot spojrzał w lewo skrajnie zaskoczony. Wszyscy zgromadzeni na sali czarodzieje patrzyli na siebie zastanawiając się, kto wygłosił taką absurdalną uwagę.
- Kto opowiada takie brednie? - zdziwił się Minister. - Przecież podano Veritaserum!
Draco poczuł dreszcz biegnący po kręgosłupie.
"To nie może być prawda!" - pomyślał.
- Veritaserum na niego nie działa - ten sam głos udzielił bardzo pewnej odpowiedzi. - On jest wilkołakiem.
W ostatniej ławce, po prawej stronie od wejścia nastąpiło poruszenie. Jedna purpurowa postać odłączyła się od pozostałych. Mężczyzna podniósł się z miejsca i powoli podniósł ręce do góry.
Draco czuł pulsowanie w skroniach. Kolejny zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, kiedy tajemniczy mówca zsunął kaptur z głowy, odkrywając popielatoblond włosy. Miały identyczny odcień, jak jego własne. Oblicze mężczyzny nie wyrażało dokładnie nic, kiedy patrząc Malfoy'owi w oczy wyjaśniał:
- Veritaserum działa tylko na ludzi. Na wilkołaki nie.
Szare oczy Dracona wyrażały smutek i gniew, kiedy przeszywał spojrzeniem sędziego.
"Jak mogłeś, ojcze?!"
Lucjusz spoglądał na swego syna z góry.
"Co ja zrobiłem?" - pomyślał.
Draco siedział tam na dole, obok Dumledora i oskarżonej dziewczyny. Dziewczyny, która była jego prawdziwą narzeczoną.
"Czy to fascynacja tą szlamą oddaliła cię ode mnie?"
Zmarszczył brwi. Nie mógł tego zrozumieć. Narcyza, jego żona, nie była jego młodzieńczą miłością. Nigdy się do niej nie zalecał. Uczucie i przywiązanie przyszły już po ślubie. Z Draconem miało być tak samo. Ale jedyny syn go zawiódł. Jego dziedzic i potomek zdradził Czarnego Pana. A przecież Lucjusz o wszystkim zawczasu pomyślał! Przyłączył się do silniejszej strony, poszerzał wpływy, pomnażał majątek. Zrobił dla Dracona wszystko! Jego syn miał tylko być mu zawsze posłusznym.
I jak się to skończyło?
"Cytrynowymi dropsami" - pomyślał sarkastycznie.
Gniew znów zawrzał w jego sercu.
"Spójrz na siebie!" - chciał krzyknąć.
Jak on wygląda? Potomek jednego z najznamienitszych rodów w Brytanii musi tłumaczyć się przed zgrają zmanierowanych szlam i półszlam, a zramolały wielbiciel mugoli trzyma mu rękę na ramieniu! Lucjusz czuł się tak jakby chłopak wymierzył mu policzek. Krew z jego krwi odwróciła się od niego. Marnotrawny syn przyniósł hańbę rodzinie. Wyrządził niewyobrażalną krzywdę własnemu
ojcu.
Kiedy Malfoy przybył na spotkanie Wizengamotu nie sądził, że spotka tu Dracona. Mistrz kazał mu tylko dowiedzieć się jak najwięcej o Nicks, gdyż sądził, że w czasie przesłuchania dziewczyna zdradzi miejsce pobytu dziecka z przepowiedni. Dlatego Lucjusz doznał szoku, kiedy świadkiem, którego Dumbledore wyjął jak asa z rękawa, okazał się jego własny syn. Więc Draco rzeczywiście zdradził! Nie było dla niego żadnego wytłumaczenia.
"W takim razie on także wie, gdzie jest to dziecko!"
Malfoy zrozumiał, że chłopak jest w niebezpieczeństwie. Patrzył na niego zdumionym wzrokiem, zastanawiając się po raz kolejny, co sprawiło, że Draco do tego stopnia stracił głowę. Jego syn wybrał Dumbledora, starego, nieprzewidywalnego szaleńca, któremu się wydawało, że czarodziej i mugol mogą żyć w przyjaźni. A przecież on, Lucjusz, uczył go historii rodu Malfoy'ów. Opowiadał o inkwizycji, paleniu na stosie, wysiedleniach. Cierpliwie tłumaczył, dlaczego pięcioletni Draco nie może bawić się na skwerze poza rezydencją razem z nieokrzesaną mugolską dzieciarnią, która może się go wystraszyć, albo zrobić mu krzywdę, kiedy nadmucha psa, albo wskoczy na szczyt drzewa prosto z ziemii. Musiał go chronić. Gdzie popełnił błąd?
"Co zaoferował ci ten starzec, że wolałeś opuścić rodzinę i przyłączyć się do słabeuszy?"
A teraz znowu los syna leżał w jego rękach. Był pewny, że Czarny Pan będzie chciał przesłuchać Dracona, a potem go zabije, jeśli tylko dowie się o jego obecności w czasie ataku na Smithsonów.
"Więc Mistrz nie może się dowiedzieć."
- Mój syn jest wilkołakiem - powtórzył.
"Dostał już karę. Zdradził mnie, ale jest moim synem. Na Merlina! On nie może zginąć!"
Draco, jego syn, patrzył na niego z zimną obojętnością, ale Lucjusz potrafił się przebić przez tą maskę, której sam go nauczył.
"A więc i ciebie boli, synu."
- Ależ, Lucjuszu?! Co ty tutaj robisz? I co się stało twojemu synowi? - zawołała pulchna Merigold.
- Dorga Arleto, o przyczynę mojej obecności zapytaj szanownego pana Ministra. Chyba jeszcze pamiętasz kiedy, i za co otrzymałem od ciebie honorowe członkostwo w Czarosądzie, prawda?
Czarodzieje posłali sobie wymowne spojrzenia, patrząc na purpurowego z gniewu i zażenowania Knota.
- Ciekawe jak dużą łapówkę wziął tym razem? - szepnął Fabius Drums do Thomsona Skezza.
Nikomu nie była obca istota stosunków łączących Ministra z bajecznie bogatym Malfoy'em. Mimo to nie było sposobu aby cokolwiek zmienić.
- Co zaś do drugiego pytania nie będę się wypowiadał. To sprawa rodzinna.
Wolnym krokiem zszedł z loży i skierował się w stronę wyjścia.
- A teraz jeśli państwo pozwolą, opuszczę szanowne zgromadzenie. Jestem pewny, że wydacie właściwy wyrok.
I wyszedł, czując na plecach wzrok swego syna.

Ale rozprawa jeszcze się nie skończyła.
- Więc? - Korneliusz Knot spojrzał na dyrektora Hogwartu pogardliwie, a na jego usta wypłynął uśmiech samozadowolenia. Widać było, że czuł się zadowolony z porażki starego czarodzieja. - Czy masz dla nas jeszcze jakieś rewelacje? Teraz, kiedy twój świadek okazał się niewiarygodny? Ale pewnie o jego małej chorobie też nie wiedziałeś - dodał z przekąsem.
- Wiedziałem - odparł odważnie Dumbledore, a jego oświadczenie natychmiast wywołało tysiące szeptów wśród zgromadzonych. Knot prychnął. - Dlatego przygotowałem coś jeszcze.
- Jeszcze? - Minister powtórzył to słowo o wiele za głośno, nie starając się nawet zachować spokoju. - Mógłbym kazać cię aresztować już za same podstawianie fałszywego świadka, a ty masz czelność wymyślać kolejne fanaberie?! To skandal!
- Skandalicznie to zachowujesz się ty, Korneliuszu - powiedziała twardo Arleta Merigold - stale uniemożliwiając dyrektorowi dokończenie wypowiedzi. Daj nam go wreszcie wysłuchać! A pan - tu zwróciła się do Dumbledora - niech lepiej postara się to wszystko wyjaśnić.
- Ależ oczywiście, jak sobie życzysz - Albus uśmiechnął się kurtuazyjnie i skinął jej lekko głową, potem zaś z właściwym sobie spokojem skierował spojrzenie swych intensywnie niebieskich oczu na przewodniczącego Wizengamotu. - Mogę wyjaśnić dlaczego panna Nicks była zdolna do rzucenia tak złożonego zaklęcia jak Avada Kedavra, którego nasi prześwietni Aurorzy - tu posłał ujmujący uśmiech w stronę Barrowa i jego podwładnych, którzy zaczerwienili się jak buraki - uczą się przez pięć lat pod okiem najlepszych ekspertów. Otóż ona tego nie uczyniła.
Z piersi zebranych wydobyło się jedno zgodne zdziwione: "O!".
- A bynajmniej nie sama - dokończył beztrosko srebrnobrody mag.
- Jak to nie sama? - syknął gniewnie Barrow. - Przecież ją przesłuchiwałem!
- Owszem jej ręka i jej różdżka, że tak to ujmę, rzuciły to zaklęcie - wyjaśnił uprzejmie, konwersacyjnym tonem - ale nie jej wola.
- Była pod Imperiusem? - zdziwiła się Merigold.
- Niemożliwe - stwierdził Barrow twardo.
- Nie, nie była - potwierdził Dumbledore. - Chociaż można tak nazwać presję jaką wywierał na Ithilinę potężny rodowy artefakt, który Anna Smithson podarowała jej przed śmiercią.
- Bransoleta - szepnął Arctus, a w jego oczach pojawiło się niedowierzanie.
- Właśnie - Dumbledore odznaczał się niezwykłym słuchem. - Ma pan rację. Mam na myśli bransoletę rodową Smithsonów, którą Pansy Parkinson ukradła pannie Nicks trzy tygodnie temu.
Na sali przez chwilę panowała cisza.
W czarodziejskim świecie artefakty nie były nowością, a o ich mocy krążyły legendy, toteż członkowie Czarosądu nie byli zaskoczeni przypuszczeniami dyrektora. Zdziwienie budził natomiast fakt posiadania takiego przedmiotu przez rodzinę Smithsonów, którzy nie odznaczali się szczególnie dalekimi korzeniami i kilkusetletnimi tradycjami, jak na przykład tacy Malfoy'owie. Poza tym wszyscy zaczęli się zastanawiać po co im był taki przedmiot. Każdy bowiem wiedział, że artefakt ma przede wszystkim chronić. Czyżby czuli się aż tak zagrożeni przez Voldemorta?
- Artefakt? - Arleta była bezbrzeżnie zdziwiona. - Ale po co, Albusie? Twierdzisz, ze moc tej barnsolety nie ograniczała się tylko do ochrony właściciela. Przecież ta dziewczyna rzuciła Avadę po śmierci przyjaciółki i...
- I to się wszystko kupy nie trzyma! - wszedł jej w słowo Minister. - Nie chcesz nam chyba wmówić, że zwykła błyskotka namówiła oskarżoną, do zemsty na niewinnym w dodatku człowieku?! Skoro ta rzecz jest taka mądra, to dlaczego nie rozpoznała, że Percival Weasley to nie śmierciożercza kreatura, co?! - zadrwił.
- Korneliuszu - napomniał go łagodnie Dumbledore, a w jego głosie kryło się rozbawienie. - Nie umniejszaj swojej inteligencji i nie sugeruj nam, że wierzysz w personifikację magicznego artefaktu. Jestem pewny, że barnsoleta miała wpływ na zachowanie Ithiliny. Więcej nie mogę powiedzieć, dopóki jej nie zbadam. Proponuję więc, odroczenie wyroku do czasu, aż Pansy Parkinson zostanie złapana i odzyskamy bransoletę Smithsonów. To jest ważna poszlaka - dodał jeszcze, omiatając wzrokiem zgormadzonych na szerokich ławach czarodziejów - i nie wątpię, ze Wizengamot jej nie pominie. Głosujmy.
- Chwileczkę! - warknął Knot. - Z tego co wiem, to ja tu podejmuję decyzje i nic nie mówiłem o...
- Głosujmy! - podchwyciła raźno Merigold, obrzucając przewodniczącego złośliwym spojrzeniem. - Kto jest za odroczeniem wyroku? - i sama żwawo machnęła różdżką, z której wystrzelił czerwony płomień, zatrzymując się tuż nad jej głową.
Przez chwilę nikt się nie poruszył, ale później kilkadziesiąt osób uczyniło to samo.
"Za mało" - pomyślała Iti, która prawie mdlała z niepokoju. - "Nie udało się."
"Idioci!!!" - Draco zaczął żałować, że transformacja wilkołaka zachodzi wyłącznie podczas pełni. - "Zakosztowalibyście moich zębów i pazurów!"
Arleta Merigold rozejrzała się po sali i uważnie przeliczyła głosy.
- Sześćdziesiąt trzy - powiedziała i przesłała dyrektorowi przepraszające spojrzenie.
- Tak - Kroneliusz Knot wstał ze swego miejsca, a złośliwy uśmiech na jego twarzy zdawał się mierzyć bezpośrednio w Dumbledora. Najwyraźniej jego humor błyskawicznie się poprawił.- W takim razie wszystko jest jasne. Wizengamot nie chce słuchać twoich domysłów Dumbledore. Wizengamot zdecydował. Ithilina Nicks została uznana za winną. Wizengamot skazuje ją na dożywotnie uwięznienie w Azkabanie. Ogłaszam koniec obrad.

****

User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
sareczka   Prawda   19.04.2008 19:17
Vivian Malfoy   Szczerze mówiąc, to ta część zapowiada się o wiele...   22.04.2008 13:49
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. :) Pansy zos...   22.04.2008 16:17
sareczka   ROZDZIAŁ II, czyli psi węch Anglia, ruiny przy u...   23.04.2008 19:59
sareczka   Wklejam bez zbędnych komentarzy i czekam z nadziej...   03.05.2008 09:09
sareczka   ROZDZIAŁ IV, czyli wszystkie drogi prowadzą do... ...   07.05.2008 22:08
sareczka   Szkocja, hogwarckie błonia, w tym samym czasie K...   28.05.2008 22:09
Vivian Malfoy   Sareczko świetnie Ci idzie z tym pisaniem. Oby tak...   29.06.2008 19:45
sareczka   Dziękuję za komentarz droga Vivian. Mnie też dawno...   08.07.2008 00:24
Ginny   Sareczko, daję motywację do dalszego pisania. Skom...   22.07.2008 13:00
BonnieLiu   No...to jest całkiem niezłe choć przyznam szczerze...   22.07.2008 15:05
sareczka   Dziękuję Ginny i BonnieLiu za komentarze. Oto ciąg...   23.07.2008 23:01
Ginny   Przeczytałam wszystko! Muszę powiedzieć, że wk...   22.08.2008 16:51
sareczka   Tak, Ginny, wiesz, że ja też ostatnio doszłam do w...   26.08.2008 23:02
sareczka   Jak widzę, brak odzewu na poprzedni rozdział. No c...   22.09.2008 22:05
Vivian Malfoy   No cóż, muszę przyznać, że dawno nie zaglądałam na...   15.10.2008 19:59
sareczka   Vivian - dziekuję za komentarz. W odpowiedzi na Tw...   18.10.2008 19:26
sareczka   Tak mi sie przypomniało, że tu "Prawda" ...   03.12.2008 23:46
sareczka   Widzę, że temat od dawna zapomniany, ale nie wypad...   01.03.2009 09:50
sareczka   ROZDZIAŁ XII, czyli w obcych rękach Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:52
sareczka   ROZDZIAŁ XIII, czyli mroki duszy... Szkocja, Hogw...   01.03.2009 09:56
sareczka   ROZDZIAŁ XIV, czyli kiedy niebo spada na głowę... ...   01.03.2009 09:58
sareczka   EPILOG, czyli tam dalej... Dziecię Wilka i Jednor...   01.03.2009 10:00
Miętówka   Ja czytam i chcę więcej.   01.03.2009 14:32
Annik Black   II część już za mną :D Chyba dziś nie zasnę. Opowi...   25.06.2009 01:51


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.06.2024 08:59