Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Wyobraźnia Panny Granger, parodia HG/DM, odcinkowe

sareczka
post 09.02.2009 00:48
Post #1 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Witam znowu!
Tym razem napadło mnie i nie chciało puścić przez jakiś czas, co zaowocowało absurdalnie absurdalną parodyjką fików, z których tylko pierwszy przeczytałam do konca, a reszte juz jedynie do momentu, gdy fabuła mnie przerosła i zaczęła się dublować. Czyli do pierwszego dialogu mniej więcej biggrin.gif
W każdym razie poniższy tekst nie ma zamiaru nikogo obrażać, a jedynie dostarczyć chwilę rozrywki skołatanym umysłom czytelników tego forum. Ostrzegam, że steżeni absurdu może być nieco ciężkostrawne.
Scen erotycznych na razie nie przewiduję, a najwyżej, gdyby takowe się przydarzyły, poproszę o przeklejenie do Kwiatu Lotosu. Póki co, wisi tu.
Nie wiem nawet, czy odważę się kontynuować. Albowiem tak obsesyjny i groteskowy Wen nawiedza mnie dość rzadko. Zwykle jego poziom normalności nie odbiega szczególnie od średniej krajowej. Dla fana fanfiction oczywiście biggrin.gif
W każdym razie, miłego czytania!


Wyobraźnia panny Granger -
parodyjka "przeciwzakładowa"


ROZDZIAŁ I, w którym dowiadujemy się słów kilka o foremności głównej bohaterki, jej antagonisty, przyjaciół, pajaków, centaurów, przyrody i foremności jako takiej, a także poznajemy przyczynę wszechrzeczy w tym o to utworze na chwałę światu spisanym

Panna Granger, bladolice, szopowłose dziewczę o oczach koloru pałki wodnej siedziało właśnie w przybytku nieśmiertelności, twierdzy czarodziejskiej wiedzy i ostoji erotycznych uniesień hogwarckiej braci (nic bowiem nie tworzy tak romanticznej atmosfery jak dział Ksiąg Zakazanych) i wzdychało. Wzdychało, gdyż życie jest trudne, a gumochłony głupie, a Czarny Pan brzydki. Jednym słowem, wzdychało, gdyż miało problem. Wzdychało zaś z trudem, albowiem skrzaty uprały bluzeczki Hermiony w proszku, który spowodował ich skrócenie o dwa numery. I wzdychałaby tak może cudna dziewica do końca rozdziału nie zdradziwszy nikomu przyczyny swojej zadumy, gdyby nie to, że rozwiązanie jej problemu właśnie weszło do biblioteki w osobie bladolicego, śniegowłosego Dracona Malfoy'a, o oczach koloru mugolskiego asfaltu.
Hermiona, jako że była nie tylko nieustraszenie odważna, ale i jeszcze inteligentna przez wielkie "i", wyciagnęła w górę brodę, tak, że znalazła się ona prawie w lini prostej z szyją i uniósłszy ręce z opasłym tomiszczem nad głowę poczęła się z lubością zagłębiać w jego tekst. W geniuszu swoim panna Granger odgadła bowiem, iż w tej wdzięcznej pozie nie będzie zmuszona patrzeć na potomka szlachetnego, niezywciężonego i nieprzyzwoicie bogatego rodu Malfoy'ów (nie mylić z brazylijską linią, której przedstawiciele trudnili się hodowlą gumochłonów).
Zaiste miałaż ona rację.
"Oby tylko książka nie spadła mi na twarz i nie zniszczyła mi makijażu!" - o takich niezmiernie ważnych sprawach dumała właśnie owa dziewica.
- Ty! - wrzasnął tym czasem potomek tegoż rodu, głosem twardszym niźli ze śpiżu.
Gryfonka, jako że (jak już wcześniej zostało wspomniane) odznaczała się IQ godnym Einsteina odgadła z tonu i treści wypowiedzi Dracona, iz mówi on właśnie do niej. Jako, że wśród cnót wszelakich, które posiadała nie zabrakło i dobrych manier, odłożyła księgę (makijaż został ocalony!) i zapytała uprzejmie:
- Mówisz do mnie?
Jako Panna-Wiem-To-Wszystko lubiła wiedzieć do konca i mieć pewność.
- A tak, szlamo! - zawołał nieustraszenie. - Przybyłem, zobaczyłem i... mówię do ciebie!
Hermiona zamrugała rzęsami posklejanymi od czarodziejskiego tuszu marki Hexen ("Wyschnął! Muszę pamiętać, żeby wysłać sowę ze skargą do tego pożal się Merlinie, zakładu magokosmetycznego!") i łypnęła na niego spokojnie (prędkość normalna - dwieście sześćdziesiąt trzy setne sekundy) acz podejrzliwie. Z jej ust karminowych i wykrojonych powabnie z precyzją mugolskiego skalpela jakoby idelanie równe połówki wiśni nie spłynęło ani jedno słowo, bowiem zacna niewiasta kontynuowała jeszcze w swym przepastnym mózgowiu tentegowanie. Tym czasem Draco Malfoy kontynuował wielkim głosem:
- Przybyłem, aby się z tobą założyć, szlamo! - a widząc jej brak reakcji, który stał przed nim i machał do niego przyjaźnie czerwonym gryfońskim szaliczkiem w złote prążki, dodał: - Zakładaj mi się tu, natychmiast!
- Ale o co? - zapytała Najmądrzejsza Gryfonka. - I dlaczego?
- A dlatego - przedrzeźniał ją - bo ja jestem bogaty, a ty nie. Bo jestem Ślizgonem, a ty Gryfonką. Bo jestem zły, okrutny, denerwujący i wredny, a ty jesteś śliczną, delikantą i niewinną masochistką, którą moja seksowna osoba pociąga. Bo Voldemort jest łysy, a bociany zimują w Afryce zamiast zostać tutaj, pieprzone gnidy i ludzie urodzeni w grudniu, muszą się wygrzebywać ze szklarniowej kapusty!
Panna Granger, o Ateno Gryffindooru!, nie musiała używać legilimencji by wyczuć w jego głosie wibrującą wariacko nutkę frustracji, która to odebrana przez jej uszy i przetworzona na impuls nerwowy, obiegła jej neurony owocując w nerwowym centrum dowodzenia jasnym obrazem Dracona, który właśnie w czasie feralnych zim był urodzon. Zadrżało jej serce z rozpaczy i spojrzała na swego odwiecznego wroga przychylniejszym okiem, albowiem namiętnie nienawidziła kapusty.
- A o co się założymy? - zapytała rozważnie.
W duszy Dracona zagrały złote trąby obsługiwane przez stadko czerwonych diabełków. Zgodziła się!!!
- Rozdziewaj się! - rzucił hardo, a włos śniegowy rozwiał mu się malowniczo, bowiem okno było uchylone i wietrzyk wiosenny zaigrał z jego puklami. - Rozdziewaj się szlamo i milcz. Azaliż wy, lwy, nie ze słow, lecz z czynów przecie słyniecie!
- Czy zakładamy się o to, kto pozbędzie się swego kulturowego pancerzyka przyzwoitości szybciej? - zainteresowało się logicznie wdzięczne dziewczę, którego poskręcane włosy napawały wietrzyk wiosenny i rześki odrazą, więc z nimi sobie beztrosko niefolgował. - Bo inaczej ostatnie twoje słowa, o zły Malfoyu, który mnie pociągasz, muszę uznać za nie mające sensu. A tego bym nie chciała - dodała współczująco, bo była przecież cnotliwą dziewicą i zawsze starała się zachowywać zasady savoir-vivru. Nawet przy konsumpcji pizzy.
- Yyyy... - i nadobny panicz Malfoy pogrążył się w myśleniu.
Pająk sunący mu po bucie i w pocie czoła tkający swoją sieć, zasapał się, przetarł przednim odnóżem umęczone oczy i przysiadł na sznurówce Dziedzica Fortuny Malfoyów. Podumał chwilkę nad marnością życia i zakrzywieniem czasoprzestrzeni, oraz głupotą mugoli, którzy myślą, że magia nie istnieje, po czym wrócił do swej pracy. Musiał upolować jakąś muchę na kolację, bo inaczej żona wyrzuci go z domu i będzie musiał płacić alimenty na to stadko rozwydrzonych bachorów, które co gorsza, sam spłodził.
Centaury w lesie obalały kolejna beczkę ognistej wspominając jak pięknie pofolgowały swoim żądzom naprostowując Umbrigide, słońce poczęło się chylić ku zachodowi poziewując, Hermiona zakuła całe trzy podręczniki na pamięć, a jej przyszły przeciwnik zakładowy nadal deliberował nad przedmiotem owego zakładu.
- Mam! - zawołał, a szyby w oknach zadrżały od siły jego głosu. - Toć to nie jest ważne, albowiem ty i tak przegrasz szlamo, a ja wygram i w nagrodę dla mnie, a karę dla ciebie cię wychędożę!
- ...?
- Rozdziewaj się, szlamo, ale już. Czyż nie dotarł do twego, rzekomo, błyskotliwego umysłu geniusz mojego działania? Otóż znając zawczasu wynik rozgrywek, oszczędzimy sobie ich przeprowadzanie, a przejdziemy od razu do kwesti wynagradzania. Patrzymy na to z mojego punktu widzenia, albowiem ty jesteś szlamą, szlamo, i z zasady twój punkt widzenia, słyszenia, leżenia, tudzież istnienia w ogóle, jest dla mnie nieistotny i tak jakby niebyły.
Kończąc tę pełną mądrości przemowę młodzieniec stanął nad niewiastą w pozycji ukazującej jej jak bardzo jest gotowy spełnić natychmiast swoją propozycję.
A pająk złowieszczo zwisał mu z ramienia.
Ponieważ zaś Hermiona tak jakby, a nawet dosłownie jeszcze milczała, Draco był wykorzystał okazję i dodał ku przestrodze:
- Śpieszmy się śpieszno, albowiem mam umówioną wieczorną wizytę u fryzjera.
Hermiona, której opór tlił się jeszcze w czystym sercu, na tę uwagę została rozłożona na łopatki, a wszelkie wątpliwości uciekły z krzykiem z jej myśli. Jakoże była pragmatyczna w każdym calu spojrzała na zegarek i fachowo oceniła, ile jeszcze mają czasu i jak ten czas powinni najowocniej spędzić.
Po czym zegar zadzwonił, pająk spadł z ramienia Dracona, jeden z centaurów zakrztusił się ognistą, błyskawica przecieła niebo wrzeszcząc: "Muhahaha!" w wielce wyrazistym gromie, a zacna bohaterka tej opowieści przypomniała sobie, że nie skończyła jeszcze wypracowania z Eliksirów i ulotniła się z biblioteki z szybkoscią bliską 3,14 km na s.
- Ożesz...

ROZDZIAŁ II, w którym główny bohater, nadobny Adonis Hogwartu ma nie lada problem z umiejscowieniem się w czasie i przestrzeni, które byłoby zgodne z odpowiednimi parametrami tej natury głównej bohaterki zwanej tutaj (co by nastrój podniosły iście homerowski utrzymać) Ateną Gryffindooru

Słońce świeciło, ptaki latały z godnością umieszczając swe fekalia lotem parabolicznym spadające (ze względu na prędkość owych podniebnych harcerzy i kierunek łagodnego zefirka) tuż pod nosem nabzydczonego i do sepleniącej harpii z przykurczem skrzydeł podobnego, etatowego charłaka Hogwartu alias Mr. Filch. W tej sielankowej atmosferze powszechnego dobrobytu i wysokiego PKB Draco Malfoy miał problem. A ponieważ w przebiegłości swojej nie zamierzał odpuścić chwalebnego pojedynku rozgrzanych ciał i rozbuchanych żądzy Hermionie Granger, postanowił dzielnie i mężnie (ale bez zbytniego narażania na niewygody swej nowej fryzury) rozwiązać ów kłopot.
I tak siadł pod splątanymi gałęziami dębu, w którego wnętrzu toczyła się właśnie wojna dwóch kalnów korników, przypominająca rozmiarami i stopniem trwałego uszkodzenia najbliższej okolicy bitwę pod Hastings. Siadł i westchnął, wysyłając w powietrze regulaminową porcję dwutlenku węgla, który posiadawszy własną wyższą inteligencję, był wniebowzięty zarówno faktem przebywania tak blisko ciała cudownego meżczyzny, jak i odzyskaną na nowo wolnością. A ponieważ były to uczucia zgoła przeciwstawne (a bynajmniej na przeciwnych biegunach elektrycznego dipola leżały przyczyny tychże uczuć), toteż CO2 zawisł nieruchomo w powietrzu bezbarwną chmurka i począł rozmyślać. Powiększając swe rozmiary o kolejne zamyślone cząsteczki wydychane wraz z kolejnymi westchnieniami panicza Malfoya.
Ale zostawmy już jakże interesujące rozterki i autoanalizę dokonywaną właśnie przez jeden z ważniejszych zwiazków chemicznych na tym łez padole i powróćmy do naszego boskiego Adonisa, sprawcy wszechrzeczy.
Otóż Draco Malfoy zakończył właśnie proces myślowy. A poczuł się po nim tak zmęczony, że postanowił natychmiast umyć włosy. Nic nie działało bowiem tak odprężająco na jego boskie ciało jak ścieranie łoju z mieszków włosowych, tudzież całego platynowego włosa, szamponem marki Sexy Wizard. O zapachu feromonów samców karaczana wschodniego. Ach, ten zwierzęcy magnetyzm!

Tymczasem perfekcyjna Prefektka, największy (i dodajmy jedyny w pełni funkcjonalny, oraz używany często, a mianowicie ZAWSZE) Mózg Wielkiej Trójcy, aktywnie działająca członkini - prezeska-sekretarka-aktywistka-przewodnicząca-reprezentantka międzynarodowa (i miedzyrasowa)-robotnica majestatycznie i groźnie brzmiącej organizacji W.E.S.Z, a także samozwańczy palec boży na dobry humor wypływający z nieprzyznawania Gryfonom żadnych (absolutnie żadnych) punktów na Eliksirach, Severusa Snape'a, siedziała na schodach prowadzących do zamku. Siedziała bowiem i czekała. W sercu swoim przepastnym, dziewiczym i czystym, odkryła bowiem iże rola jej w tej historii jest już z góry określona, przeznaczona i zaklepana. A nawet opłacona niezłą gażą (Te ksiażki są wszak takie drogie! I tusz Hexen także...). Toteż musiała ją odegrać.
Siedziała i czekała, czytając po raz siedemdziesiąty czwarty Historię Hogwartu. Jak dobrze wiemy, była najlepszą uczennicą od pietnastu pokoleń i postawiła sobie za życiowy cel znać na pamięć całą tę księgę. A nie znała jeszcze położenia wszystkich przecinków!

Zostawmy na chwilę Hermionę. Niech sobie poodgniata pośladki w spokoju. Wszechwiedzące oko autora zwraca się teraz ku głównemu bohaterowi, który szybkim krokiem i z zdeterminowaną miną zmierza właśnie ku bibliotece, wykoncypowawszy sobie, że Hermiona tam właśnie się znajduje.

- - - - - - - - -
No i tyle na razie. W następnym odcinku być może nasi jakże romantyczni kochankowie wreszcie sie spotkaja. Nie jest to jednakże pewne. Ale bądźmy dobrej myśli!

Pozdrawiam,
sars.


Ten post był edytowany przez sareczka: 09.02.2009 00:59
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
sareczka
post 14.03.2009 01:34
Post #2 

Kandydat na Maga


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 82
Dołączył: 13.07.2007




Och, jej, jeszcze nie zostałam zlinczowana przez fanów takich (po)tforów pisanych na serio! I chwała Merlinowi! Bo nie wiem, jakby moje niwinne serce to zniosło.
I znów dopadł mnie Wen-Abstraktor (?), więc stworzył się kolejny rozdział. Smakoszy baraniny się przeprasza, a fanów pająków prosi o trochę cierpliwości. Ich życiowa rola w tym ficku jest jeszcze przed nimi. No to daję Wam na pożarcie nową porcyjkę niemożliwości i ładnie się uśmiecham o komentarze biggrin.gif


ROZDZIAŁ IV, w którym Draco stara się postępować wbrew swoim przekonaniom i życiowemu przeznaczeniu, co miałoby go doprowadzić do wykonania dwunastej części zakładu, a karaczany konkurują z pająkami o bycie gwoździem dzisiejszego odcinka

Oto nastał pierwszy dzień próby. Wszystkie koguty na świecie, czekały niecierpliwie na wzejście słońca, aby obwieścić czarodziejom donośnym piskiem, że muszą natychmiast przestać chrapać i zdjąć wreszcie to Silencio z budzika, jeżeli nie mają jednak zmaiaru spędzenia kolejnych szesnastu godzin w pozycji horyzontalnej. Słońce zaś, ociągało się z wzejściem niemożebnie, gdyż aktualnie prowadziło negocjacje na temat nieunormowanego czasu pracy z Szefem, oskarżając go o mobingowanie i niepłacenie za nadgodziny. Dyskusja była tak zażarta, że po bezowocnej próbie zagrożenia wybuchem i wygaśnięciem, któa to próba nie zrobiła na Szefie zamierzonego wrażenia (skubaniec, dobrze wiedział, że paliwa helowo-wodorowego wystarczy na tyle, że będzie mógł wykorzystywać biedną Jutrzenkę przez kolejne pięć miliardów lat), zrezygnowane słońce wzeszło zarumienione i nieskore do świecenia. Natychmiast temperatura na Plutonie spadła o kolejne sto stopni, zamieniając go w gigantyczną śnieżkę, za to na Karaibach termometry zanotowały zalediwe trzydzieści stopni, na Saharze Arabowie zobaczyli chmury po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, w Norwegii zima wydała ostatnie tchnienie, pomimo, że był maj, w Polsce powiał zachodni wiatr i diabli wzięli cudowny pomysł urwania się z lekcji w celu zbadania temperatury pobliskich wód gruntowych. W Anglii oczywiście spadł deszcz, ale to akurat nikogo nie zdziwiło i nikt tej sprawy nie powiązał z mobingowanym słońcem.
Tymczasem w Hogwarcie toczył się zacięty bój. Walka pomiędzy dwojgiem odwiecznych wrogów, której przyczyna była tak stara jak sam świat. Rozgrywka o tyleż pasjonująca, o ile bezlitosna. Gra niebezpieczna, ale konieczna do stoczenia. Za honor, ojczyznę i... chędożenie! Jedna bowiem sprężyna pcha każde istnienie na całym globie, a człowiek w tym tylko jest lepszy od sinic, krabów, żuczków gnojowych, czy surykatek, że on jeszcze oprócz walki o partnera, jest zdolny poświęcić życie dla złota, srebra, pieniędzy, czekolady i wszelkiej innej waluty wymiennej. Mogą być nawet szkalne kulki. Byle dostać w swoje ręce pożądany obiekt.
Draco myślał. Nie chciał bowiem przyjąć do wiadomości, że jakaś szlama, której było Granger, może go wykiwać i nie dać się prze... przekonać o słuszności jego zamierzeń. Przecież on to robił dla niej! Chciał jej wszystko ułatwić. Wiedział, och wiedział, że ta gryfońska lwica w głębokiej głębi swojego serca, gdzieś pomiędzy prawym przedsionkiem, a zastawką trójdzielną prawą, pożąda jego boskiej osoby. Wedział, że nienawiść, którą do siebie odczuwają, tylko podsyca ich pierwotne pragnienia i zupełnie głęboko w dupie miał łysego, pomarszczonego i sepleniącego (Ach, ten rozdwojony język!) Czrnego Pana. Taki maszkaron, który nie miał po co używać szamponu Sexy-Wizard, a z tego powodu był przez Dracona uważany za gatunek niższy, nie mógł mu przeszkodzić w jego prokreacyjno-przyjemnościowych planach. Wszak tu chodziło o sprawy ważniejsze niż zrobienie z magicznej Anglii oczyszczalni ścieków, a ze szlam i mugoli - zanieczyszczeń biologicznych, i biologiczno-chemicznych. Szlachetnej krwi potomek niezywciężonego i najbogatszego rodu Malfoy'ów, którego przedstawiciele w lini męskiej od piętnastu pokoleń tracili dziewictwo przed szesnastką, miał teraz inne zadanie. Musiał się pozbyć pewnej przypadłości, która dręczyła go od lat i był pewien, że tylko szlamowata Największa Kujonka w Hogwarcie może mu pomóc. Jak się jednak okazało usidlenie jej i wykorzystanie miało wymagać od Dracona poświęcenia więcej czasu niż pięć wizyt u kosmetyczki pod rząd, toteż dzielny młodzian poprosił swego szefa (zwanego po cichu przez podwładnych Tomciem Łysinką, a przez Nagini - Moim Ssskarbem) o zaległy urlop, niestety płatny. Niestety, a to dlatego, że walutą wymienną w szeregach Czarnego Pana niezmiennie pozostawały Cruciatusy. Tak się waleczny Dracon asfaltooki poświęcał.
Tymczasem Hermiona wymysliła diabelski plan. Nie mając czasu na długie starcie z Malfoyem (wszak terminy egzaminów goniły!) postanowiła wykończyć go w pierwszej rundzie rozgrywki. Toteż w ten deszczowy sobotni poranek, kiedy pająki czyściły pajęczyny, a karaczany malowały odwłoki wojenną czerwienią, owoc małżeńskich obowiązków Narcyzy Malfoy, de domo Black, został zmuszony do zniesienia wizyty rudego hermioninowego sierściucha. Ten zaś, wielce obrażony zdegradowaniem z roli pupila, do funkcji listonosza, nie tylko pogryzł i obślinił notkę, którą miał doręczyć (Draco prawie wyrywał mu ją z gardła), ale w akcie słusznego gniewu podrapał adresatowi nieszczęsnego karteluszka, dwa kaszmirowe swetry (leżały na łóżku, bo Draco nie mógł się zdecydować, który ubrać), a na koniec uprowadził pojemniczek hiperdrogiego żelu do włosów marki: "Let's do it!" w charakterze piłki. Zdesperowany właściciel owego specyfiku gonił go ofiarnie przez trzy korytarze, dopóki niecne zwierzę nie zepchnęło szklanego mazidła ze schodów, powodując jego unicestwienie.
(W tym miejscu autorka czuje się zobowiązana zaznaczyć, iż żel do włosów spowodował śmierć Bazziego - karaczana-samobójcy, który nie wykorzystując nawet tych kilku zwojów nerwowych, które posiadał, nie wpadł na to, by uskoczyć przed pryskającą cieczą.

Kolonia Spod-Drzwi do lochu nr piętnaście, dziękuje Krzywołapowi, za uwolnienie jej od ewolucyjnej pomyłki (alias Bazzi), psującej opinie wszystkim przebiegłym, inteligentnym i odważnym karaczanom.
Podpisano:
Furher czwartej kolonii obywatelskiej Spod-Drzwi karaczanów afrykańskich
.)
Malfoyowi nie pozostawało nic innego jak pogodzenie się z tą bolesną stratą i przygładzenie włosów zwykłym zaklęciem ciężkiego opadania. Wyglądały na niemniej przylizane niż zwykle.
Następnie zabrał się za rozszyfrowanie listu Hermiony.

Malfoy! Wcale nie drogi memu sercu i nie pociagający, który na pewno przegra i... Wcale na ciebie nie lecę!!!

W Pokoju Życzeń zostawiłam dla ciebie fiolkę z Eliksirem Wielosokowym działającym jeden dzień. Kiedy już się zamienisz, pamiętaj że NIE MOŻESZ ANI RAZU OBRAZIĆ HARREGO!!! Inaczej czeka Cię gorzka porażka i nigdy nie dowiesz się jaki mam rozmiar stanika, muhahaa! Nie żebym chciała, żebyś się dowiedział. Jestem pewna, że nie dasz rady.
Ach! I oczywiście NIE MOZESZ unikać Harrego, a wręcz przeciwnie. Myślę, że zrozumiesz co mam na myśli, kiedy zażyjesz eliksir. Pękasz już, Malfoy?tongue.gif

Hermiona - dla Ciebie - panna Granger.

PS. Znajdziesz wywar w Pokoju Życzeń jeśli pomyślisz, że szukasz pomieszczenia, w którym mógłbyś coś ukryć. Ha! Może nawet to Ci się nie uda!

Oby nie twoja Her... panna Granger.


Draco westchnął. Następnie wykonał cały szereg czynności, które ostatecznie zaowocowały zdobyciem eliksiru i niechętna konsumpcją tegoż. W momencie, kiedy Najlepsza Partia w Anglii obejrzała w lustrze swą nową postać, świat zatrzymał się w miejscu.
Zdezorientowane słońce mrugnęło trzy razy (co było objawem ciężkiego myślenia, połączonego z nerwacją), zaklęło nieprzyzwoicie i spróbowało kopnąć zastygnietą w półobrocie ziemię. Siła dośrodkowa spadła w ekspresowym tempie pozbawiając biegun południowy kilkunastu pingwinów, a Argentynę durnego prezydenta. W Hogwarcie natomiast, dwa gumochłony Hagrida zakończyły konkurs na tego kto zje największą ilość kapusty. Neville oblał się kawą podczas śniadania. Lunie, coś przypominającego skrzyżowanie jelonka rogacza i zmierzchnicy trupiej główki, zeżarło rzodkiewkowy kolczyk, a Ron obudził się pod wpływem erotycznego koszmaru z włochatym ptasznikiem, w różowych skarpetkach, w roli głównej. Jednym słowem - świat stanął, a Hogwart korzystając z okazji fiknął dzikiego koziołka.
A potem z pewnej nienanoszalnej części zamku, w Szkocji, na Wyspach Brytyjskich, daleko od równika, rozległ się przepełniony cierpieniem, ogłuszający krzyk.
Słońce zatkało uszy i postanowiło nie zawracać sobie więcej głowy tą durną błękitną planetą, zamieszkaną przez dziwaczną, dwunożną formę życia.
A Draco Malfoy ze zgrozą stwierdził, że zamienił się w siostrę Łasica alias najnowszą dziewczynę Harrego Pottera.
Biorąc pod uwagę fakt, iż była zaledwie dziewiąta rano, był to dopiero początek tego koszmaru. Koszmar zaś niebezpiecznie ewoluował w kierunku misji samobójczej, kiedy Draco z miną skazańca zbliżał się w stronę stołu Gryfonów (dodajmy, że nadal miał na sobie męską jedwabną koszulę ze srebrną lamówką i zielone dopasowane jeansy). Stadium horroru grożącego porażeniem psychicznym osiągnął, gdy tylko Hermiona złośliwym szeptem poinformowała go, że przebieg pierwszego zadania zreferuje Collin Creevey, który został we wszystko wtajemniczony.
(O jego wyborze na skrobiącego piórem świadka tej historii, zdecydował fakt iż był Gryfonem, a żadna z postaci o nazwisku Weasley się nie nadawała, gdyz mogłaby być zagrożeniem dla fizycznej cłości ciała Dracona. Parvati i Lavender - tym bardziej odpadały. Nie prośmy Hermionę by łamała kanon w sposób tak drastyczny.)
Zaiste był to dla Malfoya trudny dzień. Oto, co sekretarzowi panny Granger udało się zanotować:

Śniadanie


Harry: Cześć kochanie! (cmok)
Malfoy: (gwałtowne skrzywienie i zaprezentowanie pokazowego odruchu wymiotnego zamaskowanego sztucznym, głupawym śmieszkiem) Heeeej Harry! (przesadnie słodko)
Harry: Dzisiaj rano mamy trening, pamiętasz?
Malfoy: (z wyjątkowo głupią miną) Jaki trening, Po... Pączusiu?
Harry Potter marszczy brwi.
Hermiona: (szturchając Malfoya za ramię i z trudem opanowując złośliwy śmieszek) Quidditcha, oczywiście. Czyżbyś zapomniała, że jesteś w drużynie, Ginny?
Malfoy: (głupia mina jw) Kto ja?
Harry: Ty, ty. Dobrze się czujesz?
Malfoy wyjmuje karteczkę i notuje na niej: "Nazywam się Ginny. Wyjątkowo paskudnie!".
Malfoy: Uhm...
Harry: A co ty tam masz? (wyciaga rękę i próbuje zabrać Malfoyowi kartkę)
Malfoy: (z przerażeniem i odrazą w oczach) NIE DOTYKAJ MNIE, TY ZBOCZEŃCU!!!
Harry: (zamurowany) Eeee...? Co powiedziałaś?
Malfoy: (zarumieniony, tłumaczy kulawo) Mowiłe..am: "Nie łaskocz mnie, ty napaleńcu!"
Harry: (z rumieńcem trzy razy sliniejszym do malfoyowego) Nnna...ppaleńcu?
Hermiona wchodzi pod stół tłumiąc chichot.
Malfoy: (zniesmaczony, krzywiąc się w sposób typowy dla siebie, ale niepasujący do Ginny) A ty co, Puchonek jesteś, czy jak?
Scena kończy się przyjściem Rona i odwróceniem uwagi Harrego od jego dziwnej dziewczyny.


Trening

Malfoy najpierw próbuje włamać się do szatni Ślizgonów, potem zostaje przyłapany przez Katie Bell na wyjściu z męskiej toalety. Wreszcie, wychodzi na boisko i jedyne trzy razy nie łapie kafla uparcie wypatrując znicza.
Harry: Co ty dziś robisz, Ginny? Jesteś chora?
Malfoy: (zagłuszany przez wyjący wiatr) Spadaj Potter!
Harry: Poradzisz sobie? Nie zgadzam się! Zaraz kończymy trening i zaprowadzę cię do Madame Pomfrey. Powiedz tylko, czy coś cię boli?
Malfoy: (waląc głową w miotłę, mruczy do siebie coś o tym, że Granger go tu nie słyszy, a potem) Nie zniosę tego dłużej, aaa! (do Pottera) Zaraz cię walnę!
Harry: (przerażony) Na Godryka! Ona woła: "zaraz spadnę"! Już lecę, najdroższa. Wytrzymaj!
Przez kolejne 10 minut Malfoy uciekał Harry'emu naokoło bramek po obu stronach boiska, a złapany, niczym złoty znicz, próbował wmówić swemu domniemanemu wybawcy, że wiatr go zniósł. Autor tej notki pragnie nadmienić, że w owym czasie podmuchy wiatru akurat ustały.


Szpital


Pani Pomfrey: Och, Ginny! Co ci jest, moja droga?
Malfoy: (odwracając się plecami do Harrego) Nienawidzę Pottera!
Pani Pomfrey: Przepraszam, nie dosłyszałam.
Harry: Ginny chyba mówiła, że najadła się sera. Może... była tam trucizna?! Trzeba ją ratować! Biegnę po bezoar!
Malfoy: (na stronie, z miną wielce pogardliwą) Idiota.
Pani Pomfrey: Spokojnie, panie Potter. Dziewczyna nie wygląda na zatrutą. Nie ma objawów. Zaraz ją zbadam.
Zabiera Malfoya za parawan. Malfoy ma minę prawie szczęśliwą, co prawdopodobnie wiąże się z opuszczeniem towarzystwa Harrego przynajmniej na kilka minut.
Długa chwila milczenia, którą autor tej notki umilał sobie wpatrywaniem się w kąt pokoju, gdzie stary pająk reperował naderwaną pajęczynę.
Pani Pomfrey: Jesteś zdrowa, Ginny. Tylko trochę rozkojarzona. Podam ci eliksir na zmęczenie i możesz wracać do swojego chłopaka.
Malfoy: Tylko nie to!
Pani Pomfrey: Dlaczego nie? Jesteś uczulona?
Malfoy: Uczulona? Raczej przeczulona.
Pani Pomfrey: (trochę zdziwona) Ale skąd ta pewność? Czy miałaś już jakieś objawy?
Malfoy: (z miną ważniaka) Wielokrotnie. Dostaję szału jak tylko go widzę.
Pani Pomfrey: (załamując teatralnie ręce) Na Merlina! Napady szału na sam widok?! Straszne! W takim razie nie będę się upierać.
Malfoy: (trochę zdziwony) Cieszę się, że pani mnie rozumie. To które łóżko mam zająć?
Pani Pomfrey: (oczy wielkości spodków) Łóżko? Ależ, moja droga! Możesz już iść.
Malfoy patrzy na nią jak desperat.
Malfoy: Ale przecież mówiła pani...
Pani Pomfrey: Wiem co mówiłam, ale nie ma innego eliksiru, który mogłabym ci podać, skoro na ten jesteś uczulona.
Malfoy: (z bezbrzeżnym zdumieniem) Na eliksir? Raczej na Pottera!
Pani Pomfrey: (podejrzliwie) Co proszę?
Malfoy: (przeklinając w duchu swoją tendencję do głośnego myślenia) Do zera! Mówiłam, że szanse wyzdrowienia spadły do zera. Ach... Eeeee... To ja już pójdę.
Malfoy opuszca szpital w towarzystwie Harrego, a jego twarz wyraża źle skrywaną niechęć.


Pokój Wspólny

Malfoy próbował zamelinować się w dormitorium Ginny, ale został przez Hermionę odnaleziony i wyciągnięty na światło dzienne tzn. do Pokoju Wspólnego. Gdzie musiał zagrać trzy razy w szachy z Ronem, i co najmniej piętnaście razy wypowiadał pierwsze "w" z Wieprzleja. Przez cały ten czas musiał znosić twoarzystwo Harrego, który za namową Hermiony, zaprosił go na romantyczną randkę nad jeziorem.

Randka nad jeziorem

Harry: (z miną Mickiewicza piszącego: "Litwo, ojczyzno moja") Kocham cię, Ginny!
Obejmuje Malfoya, który natychmiast się cofa.
Malfoy: Zamknij się! (nieco ciszej, rozglądając się trwożliwie w poszukiwaniu podsłuchujacej Hermiony) O cholera!
Harry: Ginny, co ty powiedziałaś? Ja miałbym się zamknąć?
Malfoy: (stropiony - wypatrzył Hermionę za krzakami, mierzącą do niego z różdżki i uśmiechajacą się szyderczo) Powiedziałam... eee... zamknij się i mnie po..., po..., przytul!
Zaskoczony Harry przytula Malfoya, który ma minę, jakby cierpiał niewysłowione katusze.
Po dłuższej chwili milczenia:
Harry: ( maksymalnie wzruszony) Chciałbym ci coś dać.
Malfoy: (patrzy nieco przychylniejszym okiem) Prezenciiiik?!
Autor jest pewnien, że Malfoy wie o małej fortunce, która spoczywa w skarbcu Harrego Pottera.
Harry: (wyjmując pierścionek) Wyjdziesz za mnie, kiedy skończymy szkołę?
Malfoy: (baaardzo piskliwie, przyciskając ramiona do piersi) Nigdy!!! Ale pierścionek możesz dać.
Harry: (ogłuszony - dosłownie i w przenośni) Co?!
Malfoy: (po zerknięciu na wyszczerzoną triumfalnie Hermionę) Nigdy bym ci nie odmówiła.
Harry wypuszcza z ulgą powietrze i chce ją pocałować) Tak się cieszę.
Malfoy: ( z pełnym przekonaniem) A ja nie. Och, eee... boli mnie brzuch. Muszę lecieć.
Ucieka, zostawiając oniemiałego Harrego.


I w ten oto sposób, dzięki swej ślizgońskiej przebiegłości, a także szarym komórkom, których czasem używał, boski Adonis Hogwartu, Draco Malfoy, zaliczył pierwsze zadanie, co było nie w smak Hermionie, gdyż zamierzała go zniszczyć.
Czekała właśnie na swego rywala w pustej klasie Transmutacji, aby mu ogłosić, że przeszedł do kolejnej rundy.
Tymczasem pająki zasiedliły trzy kolejne nieużywane sale lekcyjne, a karaczanom udało się dostać do kuchni w formacji butelkowej, w której to przeprowadziły zwycięski desant na przechowywane przez skrzaty produkty mięsne. Szczególnie ucierpiały zapasy baraniny, którą rzeczone insekty sobie upodobały. Zaowocowało to wyrzuceniem z uczniowskiego jadłospisu tego gatunku mięsa, na co najmniej tydzień.
(Pretensje należy zgłaszać bezpośrednio do siedziby karaczanów Spod -drzwi.)

Tyle na dziś. W kolejnej odsłonie dowiemy się czy Draconowi udało się wykonać kolejny krok w kierunku wygranej, oraz wielu innych rzeczy (nawet takich, o których chęć ich poznania czytelnicy nigdy by się nie posądzili), których tutaj się nie wymienia, co by efektu zaskoczenia nie psuć i do czytania zachęcić. Do zobaczenia!
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 15.05.2025 07:26