Wyobraźnia Panny Granger, parodia HG/DM, odcinkowe
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Wyobraźnia Panny Granger, parodia HG/DM, odcinkowe
sareczka |
![]()
Post
#1
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
Witam znowu!
Tym razem napadło mnie i nie chciało puścić przez jakiś czas, co zaowocowało absurdalnie absurdalną parodyjką fików, z których tylko pierwszy przeczytałam do konca, a reszte juz jedynie do momentu, gdy fabuła mnie przerosła i zaczęła się dublować. Czyli do pierwszego dialogu mniej więcej ![]() W każdym razie poniższy tekst nie ma zamiaru nikogo obrażać, a jedynie dostarczyć chwilę rozrywki skołatanym umysłom czytelników tego forum. Ostrzegam, że steżeni absurdu może być nieco ciężkostrawne. Scen erotycznych na razie nie przewiduję, a najwyżej, gdyby takowe się przydarzyły, poproszę o przeklejenie do Kwiatu Lotosu. Póki co, wisi tu. Nie wiem nawet, czy odważę się kontynuować. Albowiem tak obsesyjny i groteskowy Wen nawiedza mnie dość rzadko. Zwykle jego poziom normalności nie odbiega szczególnie od średniej krajowej. Dla fana fanfiction oczywiście ![]() W każdym razie, miłego czytania! Wyobraźnia panny Granger - parodyjka "przeciwzakładowa" ROZDZIAŁ I, w którym dowiadujemy się słów kilka o foremności głównej bohaterki, jej antagonisty, przyjaciół, pajaków, centaurów, przyrody i foremności jako takiej, a także poznajemy przyczynę wszechrzeczy w tym o to utworze na chwałę światu spisanym Panna Granger, bladolice, szopowłose dziewczę o oczach koloru pałki wodnej siedziało właśnie w przybytku nieśmiertelności, twierdzy czarodziejskiej wiedzy i ostoji erotycznych uniesień hogwarckiej braci (nic bowiem nie tworzy tak romanticznej atmosfery jak dział Ksiąg Zakazanych) i wzdychało. Wzdychało, gdyż życie jest trudne, a gumochłony głupie, a Czarny Pan brzydki. Jednym słowem, wzdychało, gdyż miało problem. Wzdychało zaś z trudem, albowiem skrzaty uprały bluzeczki Hermiony w proszku, który spowodował ich skrócenie o dwa numery. I wzdychałaby tak może cudna dziewica do końca rozdziału nie zdradziwszy nikomu przyczyny swojej zadumy, gdyby nie to, że rozwiązanie jej problemu właśnie weszło do biblioteki w osobie bladolicego, śniegowłosego Dracona Malfoy'a, o oczach koloru mugolskiego asfaltu. Hermiona, jako że była nie tylko nieustraszenie odważna, ale i jeszcze inteligentna przez wielkie "i", wyciagnęła w górę brodę, tak, że znalazła się ona prawie w lini prostej z szyją i uniósłszy ręce z opasłym tomiszczem nad głowę poczęła się z lubością zagłębiać w jego tekst. W geniuszu swoim panna Granger odgadła bowiem, iż w tej wdzięcznej pozie nie będzie zmuszona patrzeć na potomka szlachetnego, niezywciężonego i nieprzyzwoicie bogatego rodu Malfoy'ów (nie mylić z brazylijską linią, której przedstawiciele trudnili się hodowlą gumochłonów). Zaiste miałaż ona rację. "Oby tylko książka nie spadła mi na twarz i nie zniszczyła mi makijażu!" - o takich niezmiernie ważnych sprawach dumała właśnie owa dziewica. - Ty! - wrzasnął tym czasem potomek tegoż rodu, głosem twardszym niźli ze śpiżu. Gryfonka, jako że (jak już wcześniej zostało wspomniane) odznaczała się IQ godnym Einsteina odgadła z tonu i treści wypowiedzi Dracona, iz mówi on właśnie do niej. Jako, że wśród cnót wszelakich, które posiadała nie zabrakło i dobrych manier, odłożyła księgę (makijaż został ocalony!) i zapytała uprzejmie: - Mówisz do mnie? Jako Panna-Wiem-To-Wszystko lubiła wiedzieć do konca i mieć pewność. - A tak, szlamo! - zawołał nieustraszenie. - Przybyłem, zobaczyłem i... mówię do ciebie! Hermiona zamrugała rzęsami posklejanymi od czarodziejskiego tuszu marki Hexen ("Wyschnął! Muszę pamiętać, żeby wysłać sowę ze skargą do tego pożal się Merlinie, zakładu magokosmetycznego!") i łypnęła na niego spokojnie (prędkość normalna - dwieście sześćdziesiąt trzy setne sekundy) acz podejrzliwie. Z jej ust karminowych i wykrojonych powabnie z precyzją mugolskiego skalpela jakoby idelanie równe połówki wiśni nie spłynęło ani jedno słowo, bowiem zacna niewiasta kontynuowała jeszcze w swym przepastnym mózgowiu tentegowanie. Tym czasem Draco Malfoy kontynuował wielkim głosem: - Przybyłem, aby się z tobą założyć, szlamo! - a widząc jej brak reakcji, który stał przed nim i machał do niego przyjaźnie czerwonym gryfońskim szaliczkiem w złote prążki, dodał: - Zakładaj mi się tu, natychmiast! - Ale o co? - zapytała Najmądrzejsza Gryfonka. - I dlaczego? - A dlatego - przedrzeźniał ją - bo ja jestem bogaty, a ty nie. Bo jestem Ślizgonem, a ty Gryfonką. Bo jestem zły, okrutny, denerwujący i wredny, a ty jesteś śliczną, delikantą i niewinną masochistką, którą moja seksowna osoba pociąga. Bo Voldemort jest łysy, a bociany zimują w Afryce zamiast zostać tutaj, pieprzone gnidy i ludzie urodzeni w grudniu, muszą się wygrzebywać ze szklarniowej kapusty! Panna Granger, o Ateno Gryffindooru!, nie musiała używać legilimencji by wyczuć w jego głosie wibrującą wariacko nutkę frustracji, która to odebrana przez jej uszy i przetworzona na impuls nerwowy, obiegła jej neurony owocując w nerwowym centrum dowodzenia jasnym obrazem Dracona, który właśnie w czasie feralnych zim był urodzon. Zadrżało jej serce z rozpaczy i spojrzała na swego odwiecznego wroga przychylniejszym okiem, albowiem namiętnie nienawidziła kapusty. - A o co się założymy? - zapytała rozważnie. W duszy Dracona zagrały złote trąby obsługiwane przez stadko czerwonych diabełków. Zgodziła się!!! - Rozdziewaj się! - rzucił hardo, a włos śniegowy rozwiał mu się malowniczo, bowiem okno było uchylone i wietrzyk wiosenny zaigrał z jego puklami. - Rozdziewaj się szlamo i milcz. Azaliż wy, lwy, nie ze słow, lecz z czynów przecie słyniecie! - Czy zakładamy się o to, kto pozbędzie się swego kulturowego pancerzyka przyzwoitości szybciej? - zainteresowało się logicznie wdzięczne dziewczę, którego poskręcane włosy napawały wietrzyk wiosenny i rześki odrazą, więc z nimi sobie beztrosko niefolgował. - Bo inaczej ostatnie twoje słowa, o zły Malfoyu, który mnie pociągasz, muszę uznać za nie mające sensu. A tego bym nie chciała - dodała współczująco, bo była przecież cnotliwą dziewicą i zawsze starała się zachowywać zasady savoir-vivru. Nawet przy konsumpcji pizzy. - Yyyy... - i nadobny panicz Malfoy pogrążył się w myśleniu. Pająk sunący mu po bucie i w pocie czoła tkający swoją sieć, zasapał się, przetarł przednim odnóżem umęczone oczy i przysiadł na sznurówce Dziedzica Fortuny Malfoyów. Podumał chwilkę nad marnością życia i zakrzywieniem czasoprzestrzeni, oraz głupotą mugoli, którzy myślą, że magia nie istnieje, po czym wrócił do swej pracy. Musiał upolować jakąś muchę na kolację, bo inaczej żona wyrzuci go z domu i będzie musiał płacić alimenty na to stadko rozwydrzonych bachorów, które co gorsza, sam spłodził. Centaury w lesie obalały kolejna beczkę ognistej wspominając jak pięknie pofolgowały swoim żądzom naprostowując Umbrigide, słońce poczęło się chylić ku zachodowi poziewując, Hermiona zakuła całe trzy podręczniki na pamięć, a jej przyszły przeciwnik zakładowy nadal deliberował nad przedmiotem owego zakładu. - Mam! - zawołał, a szyby w oknach zadrżały od siły jego głosu. - Toć to nie jest ważne, albowiem ty i tak przegrasz szlamo, a ja wygram i w nagrodę dla mnie, a karę dla ciebie cię wychędożę! - ...? - Rozdziewaj się, szlamo, ale już. Czyż nie dotarł do twego, rzekomo, błyskotliwego umysłu geniusz mojego działania? Otóż znając zawczasu wynik rozgrywek, oszczędzimy sobie ich przeprowadzanie, a przejdziemy od razu do kwesti wynagradzania. Patrzymy na to z mojego punktu widzenia, albowiem ty jesteś szlamą, szlamo, i z zasady twój punkt widzenia, słyszenia, leżenia, tudzież istnienia w ogóle, jest dla mnie nieistotny i tak jakby niebyły. Kończąc tę pełną mądrości przemowę młodzieniec stanął nad niewiastą w pozycji ukazującej jej jak bardzo jest gotowy spełnić natychmiast swoją propozycję. A pająk złowieszczo zwisał mu z ramienia. Ponieważ zaś Hermiona tak jakby, a nawet dosłownie jeszcze milczała, Draco był wykorzystał okazję i dodał ku przestrodze: - Śpieszmy się śpieszno, albowiem mam umówioną wieczorną wizytę u fryzjera. Hermiona, której opór tlił się jeszcze w czystym sercu, na tę uwagę została rozłożona na łopatki, a wszelkie wątpliwości uciekły z krzykiem z jej myśli. Jakoże była pragmatyczna w każdym calu spojrzała na zegarek i fachowo oceniła, ile jeszcze mają czasu i jak ten czas powinni najowocniej spędzić. Po czym zegar zadzwonił, pająk spadł z ramienia Dracona, jeden z centaurów zakrztusił się ognistą, błyskawica przecieła niebo wrzeszcząc: "Muhahaha!" w wielce wyrazistym gromie, a zacna bohaterka tej opowieści przypomniała sobie, że nie skończyła jeszcze wypracowania z Eliksirów i ulotniła się z biblioteki z szybkoscią bliską 3,14 km na s. - Ożesz... ROZDZIAŁ II, w którym główny bohater, nadobny Adonis Hogwartu ma nie lada problem z umiejscowieniem się w czasie i przestrzeni, które byłoby zgodne z odpowiednimi parametrami tej natury głównej bohaterki zwanej tutaj (co by nastrój podniosły iście homerowski utrzymać) Ateną Gryffindooru Słońce świeciło, ptaki latały z godnością umieszczając swe fekalia lotem parabolicznym spadające (ze względu na prędkość owych podniebnych harcerzy i kierunek łagodnego zefirka) tuż pod nosem nabzydczonego i do sepleniącej harpii z przykurczem skrzydeł podobnego, etatowego charłaka Hogwartu alias Mr. Filch. W tej sielankowej atmosferze powszechnego dobrobytu i wysokiego PKB Draco Malfoy miał problem. A ponieważ w przebiegłości swojej nie zamierzał odpuścić chwalebnego pojedynku rozgrzanych ciał i rozbuchanych żądzy Hermionie Granger, postanowił dzielnie i mężnie (ale bez zbytniego narażania na niewygody swej nowej fryzury) rozwiązać ów kłopot. I tak siadł pod splątanymi gałęziami dębu, w którego wnętrzu toczyła się właśnie wojna dwóch kalnów korników, przypominająca rozmiarami i stopniem trwałego uszkodzenia najbliższej okolicy bitwę pod Hastings. Siadł i westchnął, wysyłając w powietrze regulaminową porcję dwutlenku węgla, który posiadawszy własną wyższą inteligencję, był wniebowzięty zarówno faktem przebywania tak blisko ciała cudownego meżczyzny, jak i odzyskaną na nowo wolnością. A ponieważ były to uczucia zgoła przeciwstawne (a bynajmniej na przeciwnych biegunach elektrycznego dipola leżały przyczyny tychże uczuć), toteż CO2 zawisł nieruchomo w powietrzu bezbarwną chmurka i począł rozmyślać. Powiększając swe rozmiary o kolejne zamyślone cząsteczki wydychane wraz z kolejnymi westchnieniami panicza Malfoya. Ale zostawmy już jakże interesujące rozterki i autoanalizę dokonywaną właśnie przez jeden z ważniejszych zwiazków chemicznych na tym łez padole i powróćmy do naszego boskiego Adonisa, sprawcy wszechrzeczy. Otóż Draco Malfoy zakończył właśnie proces myślowy. A poczuł się po nim tak zmęczony, że postanowił natychmiast umyć włosy. Nic nie działało bowiem tak odprężająco na jego boskie ciało jak ścieranie łoju z mieszków włosowych, tudzież całego platynowego włosa, szamponem marki Sexy Wizard. O zapachu feromonów samców karaczana wschodniego. Ach, ten zwierzęcy magnetyzm! Tymczasem perfekcyjna Prefektka, największy (i dodajmy jedyny w pełni funkcjonalny, oraz używany często, a mianowicie ZAWSZE) Mózg Wielkiej Trójcy, aktywnie działająca członkini - prezeska-sekretarka-aktywistka-przewodnicząca-reprezentantka międzynarodowa (i miedzyrasowa)-robotnica majestatycznie i groźnie brzmiącej organizacji W.E.S.Z, a także samozwańczy palec boży na dobry humor wypływający z nieprzyznawania Gryfonom żadnych (absolutnie żadnych) punktów na Eliksirach, Severusa Snape'a, siedziała na schodach prowadzących do zamku. Siedziała bowiem i czekała. W sercu swoim przepastnym, dziewiczym i czystym, odkryła bowiem iże rola jej w tej historii jest już z góry określona, przeznaczona i zaklepana. A nawet opłacona niezłą gażą (Te ksiażki są wszak takie drogie! I tusz Hexen także...). Toteż musiała ją odegrać. Siedziała i czekała, czytając po raz siedemdziesiąty czwarty Historię Hogwartu. Jak dobrze wiemy, była najlepszą uczennicą od pietnastu pokoleń i postawiła sobie za życiowy cel znać na pamięć całą tę księgę. A nie znała jeszcze położenia wszystkich przecinków! Zostawmy na chwilę Hermionę. Niech sobie poodgniata pośladki w spokoju. Wszechwiedzące oko autora zwraca się teraz ku głównemu bohaterowi, który szybkim krokiem i z zdeterminowaną miną zmierza właśnie ku bibliotece, wykoncypowawszy sobie, że Hermiona tam właśnie się znajduje. - - - - - - - - - No i tyle na razie. W następnym odcinku być może nasi jakże romantyczni kochankowie wreszcie sie spotkaja. Nie jest to jednakże pewne. Ale bądźmy dobrej myśli! Pozdrawiam, sars. Ten post był edytowany przez sareczka: 09.02.2009 00:59 |
![]() ![]() ![]() |
sareczka |
![]()
Post
#2
|
![]() Kandydat na Maga Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 82 Dołączył: 13.07.2007 ![]() |
Si, si, si! I oto jestem znowu, aby gnębić absurdem nieograniczonym
![]() ![]() Nadmieniam jednakowoż, że ałtorka (czyli ja) tego czegoś za wzorzec pragnie czerpać li i jedynie "12 prac Herkulesa" w wersji animowanej oczywiście (Co nie znaczy, że swego czasu ałtorka nie została zmuszona do zapoznania się z mitologiczną wersja tej historii.) ![]() Odcinek był inspirowany przez herbalarza i różową ksieżniczkę, którym zawdzięczamy węża i marchewkę. Smacznego! ROZDZIAŁ V w którym Draco dopuszcza się szeregu czynów bohaterskich, acz zbędnych, Hermiona coraz poważniej zastanawia się nad kupnem bielizny w srebrne wężyki, a pająki stają przed dziejowym zadaniem, czego z resztą karaczany im cholernie zazdroszczą Draco czuwał. Nie spał i czuwał. Albowiem była noc, a on miał zadanie do wykonania. Wiadomo zaś, że czyny maści wszelakiej, aczkolwiek niebezpiecznej wykonuje się najlepiej w nocy. Co by słońce w oczy nie świeciło, zapewne. Toteż, Draco czuwał. Asfaltowe ślepia wlepił w bezkresna czerń Zakazanego Lasu, otaczającego go zewsząd. A Las prychnął wielce złowrogo i odwrócił się zniesmaczony takim bezczelnym gapieniem się na jego tyły. W wyniku tego nagłego ruchu przestrzeni, wydawałoby się, niematerialnej, nasz dzielny bohater znalazł się nagle w pozycji horyzontalnej na jakiejś odludnej, zapuszczonej polance. A stado leśnych mrówek, których mrowisko przygniótł, poruszyło synchronicznie aparatami gębowymi bardzo złowieszczo. Co z pewnością miało wieszczyć Malfoyowi rychły i całkowicie bolseny koniec. Ale, ale... nie wyprzedzajmy faktów! Na czym tośmy skończyli? Aha! No tak... mamy obrażony i odwrócony Zakazany Las, mamy zarośnietą polankę i Dracona z twarzą w lepkiej kałuży a tyłkiem na mrowisku. I cóż z tego wyniknie? Przygoda, oczywiście. Niebanalna przygoda, co zapewne jest spowodowane faktem, iż zdobywanie cnoty Hermiony Granger nie mogło być zwyczajne. Draco zdecydował się przywrócić swe boskie ciało do pionu po trzysta dziewięćdziesiątym ugryzieniu czarnej mrówki (pseudonim operacyjny: Niunia) i wytrzymaniu trzynastu minut pod wodą, oddaloną od wszelakich kategori klasowych o odległość jak z Tokio do Berlina. Zdecydowany nie gapić się już i nie wygryzać zębami trawy, tudzież nie być wygryzanym przez mrówcze komando, spojrzał na ciemna ścieżkę przed sobą i natychmiast zamknął oczy. Czekał. I doczekał się. Njapierw liście zaszeleściły w wyjątkowo głośnej kłótni, oburzone tym, że je budzą i przeszkadzają w swobodnym pochłanianiu tlenu. Potem ścieżka zatrzeszczała w proteście przeciwko notorycznemu deptaniu jej godności. Wreszcie, z wątpliwej jakości śpiewem na ustach, wyłoniła się przed zdumionymi oczyma Dracona mała procesyjka, na czele której malowniczo kołysząc wielgachnymi ramionami i ptasimi główkami, szli Crabbe i Goyle. - Co. To. Ma. Znaczyć?! - wycedził, używając dla lepszego efektu zaklęcia zwierającego zęby. - Czy ja się prosiłem o grupkę pielgrzymkową, hę? Pytam się was o coś, wy gargulce zatracone! Vinc i Greg wymienili się nieprzytomnymi spojrzeniami. Prawdę mówiąc było ciemno jak nieprzymierzając w snapeowych oczach, a w dodatku obaj byli krótkowidzami, więc i tak niczego na swoich twarzach nie dojrzeli. Nie żeby jakakolwiek myśl w ogóle przypadkiem tam zabłądziła. - Ten tego... no, bośmy szukali przewodnika jak chciałeś, szefie. - Aha - mruknął złowieszczo Draco, przylizując sobie włosy w sposób, którym wyrażał największe wzburzenie. - I... - podjął Greg. - Ta reszta się sama znalazła. To są te jakieś... wolontejusze, Draco. Mówią, że za darmo robią. - Za drakę - dopowiedziało coś z tyłu, a Malfoy przybrał kolor buraczkowy, gotów z desperacją bronić swego boskiego ciała. Odetchnął trzy razy, czując, że z nadmiaru emocji rośliny zużyły dzisiaj znacznie więcej tlenu niż zwykle i niewiele mu już pozostawiły, po czym zdecydował cóż czynić należy. - Stanąć w szeregu, ale już! - zakomendrował, próbując w ciemności rozróżnić sylwetki swych nowych kompanów. Zrazu zdało się, że nikt, oprócz z dawna nawykłych do posłuszeństwa osiłków, nie usłucha. Potem jednak zakotłowało się, czerń zafalowała, ścieżka skrzypnęła, liście zaszeleściły wściekle, huknęło, błysnęło i świsnęło. I nic. Aż wreszcie zniecierpliwony całą sytuacją Las, wypluł stadko najróżniejszej maści stworów. - No, no - mruknął Draco, gdyż słownik angielsko-...(tu wpisać dowolny inny język na świecie) wypadł mu z kieszeni szaty, w związku z czym nie wiedział jak ma wyrazić emocje nim targające. Pierwszy od lewej osobnik wydał mu się najbardziej ludzki. Podszedł, zmierzył wzrokiem imponujące metr dziewięćdziesiąt i chrząknął. - Kto zacz? - Obieżyświat - odparł grobowy głos. - Kto? - Obieżyświat - grobowy głos ani drgnął. - Obie...obiegówka? Obierek? Obiecanka-cacanka? Cholera, nie da się jakoś prościej? - stęknął dziedzic najwiekszej fortuny w Anglii i przyległościach. - Bruce Lee - emocje grobowego głosu nadal na wodzy, a nawet w padoku i owies chrupią. - No to brzmi lepiej. Obrus! Że też od razu na to nie wpadłem. Ty jesteś przewodnikiem? - zagaił. - Nie - grobowy głos był nie do zdarcia (może dlatego, że założył łańcuchy na koła) - No to kim? - Ja tu tylko sprzątam - padło. - Aha - Malfoy jęknął przeciagle i rzucił spojrzenie o sile kałasznikowa w kierunku swych tępych kumpli. - W takim razie będziesz mi czyścił ubranie podczas wyprawy. Z nadzieją płonącą w szarych oczach, jak sztuczny ogień na Sylwestra, podszedł do kolejnego indywiduum. - Mary Sue - przedstawiło się zjawisko i w iście zjawiskowy sposób zawisnęło mu na szyji, niemalże przyduszając. - Och, zawsze chciałam przeżyć przygodę! Och, och! - Czy ty jesteś przewodnikiem? - zapytał ze strachem Draco, kiedy już udało mu się uwolnić od jej rąk, których używała w charakterze macek. Zapadła cisza, którą tak naprawdę w tej scenie zastąpił kaskader, bo cisza miała już dość obrażeń na ciele spowodowanych tym ciągłym i bezsensownym zapadaniem. W każdym razie, nastąpiła przerwa w dialogu, którą to Draco wykorzystał na zapalenie różdżki w celu obejrzenia czegoś więcej poza ciemnością w promieniu kilku kroków. Na pierwszym planie wykwitło mu dziewczę złotowłose, błękitnookie, spowite w różowe i purpurowe tiule z srebrnym diademem we włosach i torebką z twarzą Dody na przedniej klapie. Chłopak nachylił się bliżej i zauważył, że Mary Sue mruga. Z westchnieniem udał się do następnej osoby. - Ty jesteś... - Sybilla Trelawney - dokonczył nauczycielka Wróżbiarstwa. Malfoy zdążył tylko rozdziawić ze zdziwienia usta. - No co! - fuknęła niezrażona. - Przyda wam się ktoś ze szklaną kulą pod pachą - to mówiąc zademonstrowała coś co zdecydowanie bardziej przypominało akwarium dla złotej rybki, niż atrybut jasnowidza. - Ha! A w Drużynie Pierścienia mieli takiego jednego z kulą. Ta kula to się chyba pala...palancir, nie, nie... palancik nazywała. Ha! I oni w tej kuli widzieli takie oko, jak chcesz to ci pokażę. A potem... Ale Draco już nie słuchał, przekilnając Vinca i Grega niebywale soczyście. - I nawet mnie nie zapytał, czy jestem przewodnikiem - mruknęła do siebie Trelawney. - A przecież mogłabym nim być. Byłabym świetnym przewodnikiem, ot co! A nie jestem nim tylko dlatego, że nie wiem, gdzie idziemy. I z miejsca mnie zdyskwalifikowali. Ba! Cóż za niesprawiedliwość rządzi dzisiaj tym światem! - Next, please - poprosił znudzonym tonem, w zasięgu różdżki dostrzegając młodego centaura. - Ależ tak! Ty na pewno jesteś moim przewodnikiem. - Gwiazdy - powiedział rozmarzonym głosem. - Gwiazdy nas poprowadzą. - Ale znasz ścieżkę, prawda? - dopytywał się chłopak. - Nie narazisz mnie na wpadnięcie do jakiegoś rowu? - Gwiazdy wiedzą wszystko. Zdaj się na ich łaskę. - Gwiazdy widzą rowy na takim zadupiu jak to? - drążył podejrzliwie. - Wolałbym jednak, zebyś to ty znał drogę. - Gwiazdy mówią do wybranych. Tylko im udzielają łaski przemawiania. - No tak, tobie jej na pewno nie poskąpiły - Malfoy klepnął przyjaźnie centaura po plecach. - A teraz bądź grzeczny i powiedz mi, czy jestes moim przewodnikiem, czy nie? - Gwiazdy wybierają drogę. Nie można się jej sprzeciwić. - I wiesz co? Twoje gwiazdy poproszę o pomoc na ostatku. Kiedy będę chciał znaleźć drogę na szubienicę - podsumował Draco i spiesznie się oddalił, stając oko w oko z wystraszonym skrzatem. - Zgredek? - zapytał, niedowierzając. "Wszedzie poznałbym ten długi nos." - Ttttak jest, sir. Zawsze do usług, sir. Panienka Hermiona wysłała mnie tu, zebym był przedstawicielem naszej, ttto... znaczy mojej, rasy. Mówiła, że każda nacja na świecie musi mieć swego rzecznika. Draco aż przysiadł na rosłym głazie narzutowym (który specjalnie w tym celu tam stał), podziwiając odblask intelektu panny Granger, który właśnie był mu objawion. Z wrażenia, aż zapomniał zapytać, czy Zgredek jest przewodnikiem. Na szczęście posłuszny skrzat znał już wszystkie miny swego pana i pospieszył z herbatą. Draco przełknął szybko i dostrzegłszy koniec, stojący w kolejce za Zgredkiem i machający szaliczkiem w czerwone pasy, zwrócił się ponownie do swych sługusów. - Gdzie jest przewodnik? - zawołał. - Sprowadziliście mi bandę łamag i odmieńców. A ja tylko chciałem przewodnika po tym wielkim, ciemnym, i odwróconym Zakazanym Lesie! - Spokojnie, szefie - pocieszył Vinc, wyjmując z kieszeni przyciasnego mundurka maleńką postać. - Mam go tutaj. - Pająk - szepnął Malfoy, czując wyraźnie, że go mdli. - Tylko tego braaa... - Ta... tylko mnie brakowało - dokończył wesoło pajączek, zacierając odnóża. - Cuccie go, ale już. Draco został potraktowany źle wymierzoną Enervatą, która wywołała u niego efekt, równy wypiciu dwudziestu siedmiu kaw w odstępach siedmio minutowych. Otworzył oczy, potoczył nimi histerycznie, upewniając się, że Mary Sue wciąż mruga i nie próbuje go zamordować przez serdeczny uścisk. Wtedy zobaczył pająka i z cichym westchnieniem spróbował znów zemdleć. - Nic z tego! - zakrzyknął dzielny przedstawiciel stawonogów. - Jestem Gandalf-Czarujący-Pająk i zaprowadzę cię do miejsca gdzie rośnie krwiożercza marchewka potrzebna twej lubej do trującej sałatki. Widząc zaś, że mina jego rozmówcy nie przybrała przychylniejszego wyrazu, zawołał: - I dobra, przyznaję się! Umiem tańczyc kankana! Byłem nawet na mistrzostwach w sukience Funi. Pożyczyła mi, bo ma do mnie słabość. Tak powiedziała. Zdobyłem nawet drugie miejsce. Jestem niezły, co?! - Znasz drogę? - przerwał mu sceptycznie Malfoy. - Tak - rzekł twardo Gandalfik. - Obyśmy doszli, gdzie należy - zawyrokował blondyn. - Bo jak nie, to zrobię z ciebie kadłubek i kankana już sobie raczej nie potańczysz. - Zdziwiłbyś się - mruknął cichutko pajączek, po czym czując się zatrudnionym na pełnym etacie i z pełnym wymiarem świadczeń zdrowotnych, przypiął się jedwabną siecia do szaty Dracona. Podążali. A droga ich była długa, toteż umilali ją sobie pokazami kankana autorstwa Gandalfika i postępującą emanacją głupoty Vinca i Grega. A Bruce Lee, zwany przez Dracona, Obrusem, czyścił mu ubrania. Słowem, nie było tak źle. - Już za tym zakrętem - szepnął ostrzegawczo pajączek, dyndając na nitce zawieszonej do malfoyowego ucha. - Przygotuj się dzielny Adonisie, albowiem walka ta nie będzie łatwa. Nasz odważny bohater skorzystał natychmiastowo z jego słów. Wypchnął przed siebie Crabbea i Goylea, po czym stanął pod drzewem i czekał. Cisza znów zapadła, tym razem osobiście, jakoże zwiększono jej gażę o 120 mln dolarów, a powietrze ani drgnęło. Zza zakrętu dało się słyszeć tylko miarowy chrzęst, jakby chrupanie w zadumie surowej marchewki. Crabbe i Goyle nie wrócili, a młody centaur ułożył dla nich w okamgnieniu (tudzież w czasie jednego mrugnięcia Mary Sue) piekną pieśń żałobną, składajacą się ze słów: "Gwiazdy tak chciały." I było to bardzo trafne, skądinąd, określenie sytuacji. Draco pogładził w zamyśleniu brodę. - Sybillo! - zawołał, a szurnięta nauczycielka podpłynęła w swych zwiewnych chustach do niego. - Czy wiesz, co jest za tym zakrętem? - Oczywiście, że nie - warkneła zirytowana, ale zaraz wzrok jej padł na szklane akwarium, które tuliła do piersi. - Ach, już patrzę. - Marchewka - stwierdziła. - Czerwona, soczysta marchewka. Stąd chrupanie. Czy mogę już odejść? - Tak, tak - Draco najwyraźniej niezrażony, machnął skwapliwie ręką. - Ale w tamtą stronę, proszę. Trelawney posłała mu maksymalnie urażone spojrzenie po czym zniknęła za zakrętem. A biedna cisza nawet nie zdążyła zapaść, gdyż ubiegł ją odgłos walenia o ziemię czymś cieękim, zastąpiony zaraz przez mordercze chrupanie. Draco zmarszczył brwi i szybko policzył na palcach swoje szanse. - Centaur - zdecydował. "Ma kopyta i łuk, może da radę' - zastanawiał się. Centaur najpierw popatrzył na gwiazdy, potem na drogę przed sobą, wreszcie na Dracona. Tego ostatniego obdarzył lekceważącym ruchem brwi i poszedł. Tym razem cos świsnęło, potem drzewa jakby się zakołysały, gwiazdy pobladły ze zgrozą, a na koniec chrupanie przecięło umęczona ciszę, która korzystając z chwilowej nieuwagi obecnych znów zapadła. Draco pokręcił głową ze zmartwieniem. Robiło się niedobrze. Obejrzał się za siebie i chciał zawołać Mary Sue, ale ona akurat przycupnęła na kamieniu i płakała nad swym złamanym tipsem. W mężnym potomku arystokratycznej rodziny Malfoy ozwało się dżentelmeńskie serce, więc zostawił zgnebioną białogłowę w spokoju i skinął władczo na Obrusa i Zgredka. - Wy dwaj - zaczął. - Co prawda był z was największy pożytek, nie licząc oczywiście Gandalfa, ale niestety nie został mi już nikt, kogo mógłbym posłać bez narażenia losu drogocennych marchewek. Idźcie tam i zdobądźcie je, a zapiszecie się na kartach historii wszystkich ras. To mówiąc, wysłał ich na spotkanie przeznaczenia, a samotna łza spłynęła mu po policzku w obliczu rozstania z tak zacnymi druhami. Ach, życie, życie, jakie ty okrutne! Tym razem chrupanie było głośniejsze i jakby bardziej zadowolone. Draco obejrzał się za siebie i zobaczył, że Mary Sue przestała płakać po tipsie, a teraz płacze nad złamanym obcasem. Westchnął długo i bardzo boleśnie, po czym zawołał przez ramię: - Marie Susie (dawała się podejść tym francuskim^^), idziemy na zakupy! - Zakupy? - piękność natychmiast przestała płakać i drobnymi kroczkami bieżała do niego prędziutko. - A do manikirzystki zdążymy? - Zdażymy, zdążymy - zapewnił, myśląc, że załapią się raczej jako entree dla krwiożerczych marchewek. Ale cóż było robić! "Cziłała kurna dens radości" - pomyślał, w przypływie wisielczego humoru i mając za obstawę pająka dyndającego z lewego ucha i Marię Zuzannę, drobiacą małe kroczki w jednym obcasie, po prawej, zagłębił się w Las. A za zakrętem... ... wyłonił się wąż, który ledwie ich ujrzał, wyprężył się jak struna i zastygł w oczekiwaniu. - A fe! - zakrzyknął nasz Adonis w przypływie rycerskości. - Tak się bewstydnie przed damą prężyć i to jeszcze ledwo po jej zoczeniu! Wąż nic na to nie rzekł, tylko błyskawicznie zwinął się i długim ogonem obalił ich oboje na ziemię, w ten sposób, że Draco wylądował przyciskając lewe ucho do wilgotnej gleby. I tak oto zginął Gandalf-Czarujacy-Pająk, który na tym uchu był się dyndał. A wraz z nim umarła nadzieja na bezpieczny powrót do domu. Skoro zaś nadzieja umiera ostatnia, Draco, Mary Sue (tu następuje ciag imion francuskich, hiszpańskich, arabskich i włoskich), a nawet wąż i krwiożercze marchewki powinni paść trupem. Tak się jednak nie stało. A co się stało, to się stało i już się raczej nie odstanie, więc nie ma co płakać. - Cholera, nie dam rady - powiedział wąż bardzo zrezygnowanym tonem, po czym zwinął się do pozycji jajowej i zaczął płakać. Draco zerwał się z ziemi, a Mary Sue zaczęła mrugać. - Jak to? - zdziwił się. - Nie pożresz nas? - Nieeee - pisnął wąż bardzo cienko, jak rozkapryszony dzieciak, który nie dostał ulubionej zabawki. - Ona się nie zmieści! - poskarżył się. Na widok płaczącego, dwumetrowego boa w Draconie obudziły się instynkta macierzyńskie. Prawie z nienawiścią spojrzał na Mary. - Biedaku - pogłaskał węża uspokajająco po trójkątnym łbie. - To pewnie przez te jej tiule, bufki, falbanki, stelarze i tafty. Jest za szeroka. - Taaaak! - zawył rozdzierajaco wąż, pogrążając się w żalu. Tymczasem Mary Sue przestała mrugać. - Za szeroka?! - pisnęła gniewnie, udowadniając, że wężowi brakuje znacznie więcej do ultradźwięków, niż jej. - Ja ci dam za szeroką. Ja ci zaraz pokażę! Draco chciał zaprotestować, bo w porę pojął grozę sytuacji, ale było już za późno. Okazało się, że cały skomplikowany strój dziewczęcia trzymał się na jednym, fikuśnym guziczku, który teraz został błyskawicznie odpięty. Nie miał nawet czasu na przyjrzenie się idelanym proporcjom ciała Dziewczyny-Która-Miała-Wiele-Imion, gdyż wąż skoczył na nią i jednym kłapnięciem paszczy połknął pannę w całości, odgryzając jedynie stopy. Po czym z tą samą werwą wyrwał z ziemi jedną marchewkę, którą schrupał w obecności zapadniętej ciszy i Dracona. - I już? - spytał Malfoy. - Już wszystko w porządku? - Tak, dziekuję, przyjacielu - odparł wąż i kurtuazyjnie wytarł ubroczony krwią pysk o najbliższe drzewo. - Była całkiem smaczna. - Ale dlaczego nie zjadłeś stóp? - zainteresował się jego rozmówca. - Bo często śmierdzą. Taki nawyk. Poza tym legenda zobowiązuje. Sam rozumiesz - krwiożercze marchewki. - Nie rozumiem - przyznał się uczciwie arystokrata. - A to prosta sprawa - wyjaśnił z nonszalancją wielki gad. - Połykam jakiegoś idiotę, który tu idzie po marchewkę, zamiast się do spożywczaka wybrać. Stopy zostawiam, to się troche krwi zawsze znajdzie. Wreszcie zagryzam marchewką, co by witaminy A mieć dużo, no i mamy. Krwiożercze marchweki, bo z krwią pożerane. Prosta sprawa. - A - mruknął niepwenie Malfoy, coraz bardziej przerażony obrotem sytuacji. - Ale ja mam różdżkę! - zawołał. - Będę się bronił! - Przed kim? - zdiwił się uprzejmie wąż. - Przede mną? Bracie, mnie się limit posiłków na dzisiaj wyczerpał. Ta mała była na deser. Teraz to sobie możesz rwać marchewek ile zechcesz. A tą różdżkę to lepiej schowaj, bo jeszcze nią sobie oko wydłubiesz. No i Draco rwał, bo cóż miał robić? Opłakiwać stratę swoich kolegów? Ależ skąd! Był przecież arystokratą. Poza tym miał inne rzeczy na głowie. Na przykład powrót do Hogwartu. A kiedy wreszcie przybył, zobaczył Hermionę i zwyciężył kolejny etap zakładu, poszedł spać. A panna Granger zaczęła się zastanawiać nad kupnem kompletu bielizny w srebrne wężyki. A karaczany syczały złowieszczo, bo w tym rozdziale prawie nie było o nich mowy. Strzeżcie się wrogowie Karaczanów, albowiem i one i ja zamierzamy jeszcze tu wrócić ![]() Ten post był edytowany przez sareczka: 25.03.2009 11:19 |
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 15.05.2025 07:53 |