Kropla Mojej Duszy - Nadzieja Ostatnim Ratunkiem, Brutalna alternatywa
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | ![]() ![]() ![]() ![]() |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Kropla Mojej Duszy - Nadzieja Ostatnim Ratunkiem, Brutalna alternatywa
Bjork |
![]()
Post
#1
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 11 Dołączył: 17.01.2010 Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście Płeć: jedyny w swoim rodzaju ![]() |
Witam wszystkich. Opowiadanie to napisałam z czystej ciekawości. Umieszczone jest również na blogu: http://kroplamojejduszy.blox.pl/html. Niestety blog, jak blog, krytyki żadnej nie będzie, tylko sztuczne zachwyty. Bety nie mam, ale jeśli będzie tak katastrofalnie jak być może, postaram się znaleźć. To moje pierwsze dłuższe "dzieło" pisane, więc proszę o wyrozumiałość. Wystąpią tu przekleństwa, przemoc, alkohol i narkotyki. Ostrzegam również, bohaterowie są trochę zmienieni , nie wszyscy ale jednak. Jeżeli ktoś nie toleruję takich zmian, nie ma co tu szukać. Jeśli ktoś będzie chętny betować te wypociny, przyjmę pomoc z wielką dozą wdzięczności. Piszcie na maila : polnatalia@gmail.com. Mam również nadzieję, na konstruktywną i mającą jakieś podstawy krytykę. Informujcie co mam poprawić, co zostawić. Będę wdzięczna za dłuższe komentarze, a nie tak zwane 'jednolinijkowce'. Dosyć tego gadania, wklejam prolog.
Edit; zmieniłam troszkę prolog i rozdział 1 Prolog Był słoneczny dzień wakacji 2008 roku. Państwo Granger wraz z córką wyjechali na wakacje, w tropiki. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Prawdziwa sielanka. Niestety, ale tak nie było. Rodzice Hermiony zdawali się być niespokojni. Mieli ogromne wyrzuty sumienia, z powodu ich córki. Zdawali sobie sprawę że poświęcali jej mało czasu i kompletnie nie mieli pojęcia co działo się z ich „małą, kochaną księżniczką”, powodem tego była oczywiście praca. Hermiona zawsze była pełną życia, przestrzegającą zasad osóbką, miała przyjaciół, tryskała energią i rozumem. Od najmłodszych lat wpajali jej do głowy, zasady moralne. Nigdy się nie sprzeciwiała, była posłuszna niczym pies. Ostatnio, na nieszczęście jej rodziców, sytuacja zmieniła się diametralnie. W roku szkolnym nie odpisywała na ich listy, kompletnie ignorowała ich rozpaczliwe próby kontaktu. Kiedy przyjechała na wakacje do domu, państwo Granger byli przerażeni. Ich córka była blada, wychudzona, miała wielkie fioletowe plamy pod oczami i była jakby nieobecna duchem. Jak się później okazało, to niebyło najgorsze, całkowicie unikała ich kontaktu, na pytania odpowiadała półsłówkami i znikała gdzieś na całe noce. Kiedy delikatnie starali się dowiedzieć, gdzie Hermiona podziewa się w nocy, zareagowała krzykiem i rozbiciem ukochanego wazonu jej mamy. Zdesperowani rodzice dziewczyny, postawili wszystko na tą jedną małą nadzieję, że wspólne wakacje naprawią ich błędy. Szkoda że nie wiedzieli, jak bardzo się mylili. Kasztanowłosa dziewczyna siedziała samotnie na łóżku, w jakimś tanim hotelu, w strefie międzyzwrotnikowej. Była bliska załamania się i wydania rodzicom. Wymyślili te bzdurne wakacje tylko dlatego, że musieli w jakiś sposób uspokoić swoje nadszarpnięte sumienie. Gdyby tylko wiedzieli, co naprawdę poczuła gdy usłyszała propozycję wyjazdu w tropiki - Hermiona! Jedziemy na wakacje! Zrobimy tort czekoladowy! – oznajmili pełni radości państwo Granger. - Ciekawe, dlaczego mówicie mi to teraz… Zróbcie sernik, nie chce czekolady! – odpowiedziała głosem na tyle nie-hermionowatym, że był godny zastanowienia -No, wiesz, eee… wcześniej nie było okazji – wyjaśniła wyraźnie zmieszana matka dziewczyny – W planach mamy także wiele ciekawych wycieczek, a tak poza tym czemu nie czekoladowe? – dopowiedziała szybko ciekawa reakcji swojej córki. - Mam kaca – kasztanowłosa oznajmiła wszem i wobec Do pomieszczenia wtoczył się pijany Pan Granger - Co to kac? - zapytał Hermiona zrobiła pełną wątpliwości minę, lecz tak naprawdę w duchu wybuchnęła tubalnym śmiechem, który rozniósłby całą okolicę w pył. Naprawdę, zastanawiała się nad pomysłami swoich rodziców dosyć często, lecz takiej „niespodzianki” nie zrobili jej jeszcze nigdy. - Jeśli chcesz na wakacje, proszę bardzo. Będziesz to miał jutro– wyjaśniła tacie, tak obojętnym głosem na jaki było ją stać, w środku jednak, pojawiła się cała gama sprzecznych ze sobą emocji. Kiedy Hermiona przywołała to wspomnienie, po raz setny zadała sobie pytanie: Co się z nią stało? Dlaczego stała się taka oziębła i nieprzyjemna? W głębi serca, zdawała sobie sprawę z tego, że bez rodziców jej życie nie miałoby sensu, lecz nie dopuszczała do siebie tego uczucia, ukrywała się pod warstwą cynizmu i ignorancji. Tęskniła za uczuciem szczęścia, którego nie zaznała od tak dawna. Straciła cierpliwość do wszystkiego, do bliskich sobie osób, do nauki. Coraz częściej imprezowała, chciała się upić, zapomnieć o całym bólu i zawodzie. Bez zastanowienia brała do ręki strzykawki i wbijała w żyły, czuła że ten płyn daję jej nowe życie. Co z tego, że tylko wyimaginowane? Przynajmniej nie czuła tej presji. Mimo tego wiedziała jakie konsekwencję niesie ze sobą branie narkotyku, wiedziała że jeszcze nie jest uzależniona, jeszcze nie… Postanowiła z tym skończyć, dopóki nie czuła tej palącej potrzeby, nigdy więcej. Narkotyk pomieszany z alkoholem i nocnym imprezowaniem, źle na nią wpływał, nie tylko fizycznie, psychicznie również. Stała się bardzo wybuchowa, czasami zastanawiała się nad sensem życia, wszystko to zaczęło się wraz z rozpoczęciem wakacji. Pod natłokiem tych bezsensownych kłębowisk myśli, Hermiona wyszła z pokoju hotelowego, trzaskając drzwiami. Postanowiła udać się nad wybrzeże, o tej porze powinno świecić tam pustkami i o to jej właśnie chodziło. Chodziła po sypkim piasku, gniotła go bosymi stopami, starała się ułożyć swoje bezskładne myśli i wspomnienia w możliwy do odczytania przekaz. Nie wiedziała ile czasu minęło, może godzina, może dwie. Czas… przecieka ci przez palce niczym słona morska woda. Lata mijają za jednym mrugnięciem oka. Dziewczyna nie przejmując się nieprzyjemnym drapaniem, położyła się na wilgotnym piasku. Wpatrywała się w gwiazdy, próbowała je policzyć… Tysiące, miliony gwiazd świeciły jej przed oczami, lecz ona nie dostrzegała piękna nocy. Po krótkim zastanowieniu, podążyła w drogę powrotną do hotelu. Wiatr rozwiewał jej nieposkromione włosy, które wiele razy doprowadzały ją do ataków czystej histerii. Nagle ogarnięta jakimś dziwnym przeczuciem, puściła się pędem w stronę jej tymczasowego miejsca zamieszkania. Po krótkim zerknięciu na drzwi pokoju, zauważyła że są uchylone, a ze środka dochodziła tylko budząca ciarki na plecach cisza. Po paru głębokich wdechach, zaczęła powoli rozchylać drzwi. Zastała tam tylko nieprzeniknioną ciemność, bez zastanowienia włączyła przełącznik, rozbłysło światło. Obraz, który zobaczyła miał zostać wyryty w jej podświadomości, do końca jej życia. Jej rodzice, jej kochani rodzice leżeli bez życia, na tanim dywanie, skażonym krwią. Łzy popłynęły praktycznie bez kontroli. Co z tego że była wredna, co z tego że udawała że jej nie obchodzą, to byli jej rodzice do cholery! W nagłym napadzie zaczęła niszczyć, łamać, rwać, tłuc wszystko co tylko znalazło się w zasięgu jej rąk, sprawiało jej to dziką satysfakcję. Cholerny świat, urządza sobie gierki z jej emocji. Chwiejąc się na nogach podeszła do dwóch ciał, leżących obok siebie. Nie mogła pozbyć się myśli, że nawet po śmierci tworzą razem jedną całość, byli razem aż do końca. Usiadła na dywanie koło nich, jej ręce zbrukane były krwią, jedyne o czym myślała to to że ich już nie ma… Wydała z siebie niekontrolowany krzyk, który rozdarł ciszę na drobne kawałeczki, po jakimś czasie zamienił się w cichy szloch. Położyła się obok swoich rodzicieli, powoli świat zasnuwała ciemność, wkrótce nie widziała już nic oprócz niej. Czas, przecieka ci między palcami prawie jak chłodna, morska woda. Okres między narodzinami a śmiercią, po zastanowieniu, jest krótszy niż szybkie mrugnięcie okiem. Ten post był edytowany przez Bjork: 20.01.2010 17:35 -------------------- Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
|
![]() ![]() ![]() |
Bjork |
![]()
Post
#2
|
![]() Kafel Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 11 Dołączył: 17.01.2010 Skąd: Tam gdzie gwiazda cień rzuca na szczęście Płeć: jedyny w swoim rodzaju ![]() |
Rozdział 8
Ciemne mury zamczyska nieubłaganie naciskają na moje biedne, słabe ciało. Metaliczny posmak w ustach, krew zalewa mi umysł. Klatka stworzona w mojej głowie otwiera się szeroko, zapraszająco. Demony pogrążone w szarościach wychodzą naprzeciw. Błagam, nie zamykajcie mnie! Moje więzienie, loch wypełnia zapach smutku, cierpienia, stęchlizny. Odejdźcie… Wtulona bezradnie w kąt przewracam oczami we wszystkie kierunki… One są wszędzie. Otaczają mnie, łapczywie owładają duszę. Wbijają niteczki cierpienia, przebijają cienkie warstewki światła, nadziei na lepsze jutro. Krzyczę, błagam. Zakuta w kajdany własnych myśli i wyobrażeń. Żyłki pękają, kaci nadchodzą. Plącze mi się język, nabrzmiewa od pokładanych emocji. Pierwszy cios, drugi, trzeci… straciłam rachubę. Jucha zalewa mi umysł, spływa po wygłodzonym ciele. Ból sękami wchodzi do mojego ciała. Oczy zachodzą czerwienią. Czuję gryzący ból w żebrach, tępe rwanie mięśni i ostre kołki, przebijające się na zewnątrz jestestwa cichymi kroczkami od wnętrza mojego ciała i umysłu. Połykam łzy cierpienia, rozpaczy, poniżenia, które mieszają się z gorącą krwią, nieprzerwanie płynącą z moich żył, myśli i otwartych ran spowodowanych torturami. Płaczą kamienie, mury, duchy, od lat pogrążone w bólu. Chciałabym udusić się własną krwią, żeby przestać czuć. Rwą moje włosy, przecinają naskórki, mącą we wnętrzu. Pomocy! Czemu nikt nie pomaga? Bez bólu i cierpień nie istniejemy… Ludzie stracili cnotę, stracili własne dobro… Parszywe robaki kąsają moje ciało, nie mają dość… Cienie wysysają nadzieję, wysysają życie… Drgawki ogarniają mnie całą, trzęsę się ze strachu i obrzydzenia. Nawet u Szatana byłoby mi lepiej… Serce zakrwawione, rozdarte postękując, wybija ostatnie rytmy. Gnije moje ciało, krew zalewa pomieszczenie… Pulsujący ból jest nie do wytrzymania… Wydrapuję sobie oczy, paznokciami drapię ściany. Nieprzerwany potok łez i posoki, miesza się z potem. Zabrano mi kwiat marzeń… Dławię się zimnem, napierającym coraz bardziej, pogrążającym mnie. Bogowie wiedzą, że śmierć jest nieszczęściem. Inaczej chętnie umieraliby sami. Każdy umiera w samotności… Ona mnie dogoniła… Hermiona otwarła oczy z krzykiem. Rozejrzała się nieprzytomnie. Leżała na zimnej posadzce, w korytarzu. Musiała zemdleć w drodze do dormitorium. Przeszły ją ciarki… Strach zaciskał się w jej sercu… Strach i obrzydzenie do obrazów, tworzonych przez jej umysł. Każdy umiera w samotności. Czy to prawda? Poczuła zbierające się mdłości, chciała wstać, ale nie miała na to siły. Zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Poczuła nagły ruch w żołądku. W ustach czuła kwaśny posmak… Wymiotowała długo, bardzo długo. Nie wiedziała skąd tyle się tego wzięło, po jakimś czasie wymiotowała samą wodą. Torsje brały ją, całe dwadzieścia minut. Gdy wreszcie skończyła padła bez sił na zimny kamień. Leżała tak długo. Wiedziała, że teraz powinna być na lekcji, ale mało ją to obchodziło. Wstała i na trzęsących się nogach zaklęciem wyczyściła podłogę. Oparła się o chłodną ścianę i starając się utrzymać w pionie, starła pot z twarzy. Niestety, siły ją zawiodły. Zrezygnowana, usiadła na podłodze i zaczęła zastanawiać się, kiedy uda jej się sprawnie stanąć na nogach. Niespodziewanie, usłyszała zbliżające się kroki. Zza zakrętu wyszedł… Draco Malfoy, we własnej osobie. Na początku nikogo nie zauważył, szedł spokojnie pogrążony w myślach, dopóki nie usłyszał cichego prychnięcia, tuż za sobą. Błyskawicznie się obrócił i wyciągając różdżkę, stanął w gotowości do ataku. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, zaraz jednak zastąpione, ironicznym grymasem. - Granger. Sprawdzasz czystość podłogi siedząc tutaj, czy może masz jakieś bardziej ambitne cele? – spytał z przekąsem Chciała na niego wrzeszczeć, naprawdę chciała. Nie jej wina, że z jej gardła ledwo wydobył się cichy jęk. - Dobrze się czujesz, Granger? – tymczasowo porzucił drwiący ton - Dzięki za troskę, oczywiście, że… NIE! – szept, to już coś, a krzyczeć szeptem, to dopiero sztuka… - Straciłaś głos? Zbieraj to swoje cielsko i z łaski swojej, idź sobie gdzieś. Leżysz tu jak ta ostatnia oferma! Z chęcią bym rzucił na ciebie, kilka zaklęć, ale niestety nie atakuję bezbronnych. Żegnam panią – powiedział tonem mędrca i zaczął spokojnie oddalać się korytarzem. Chciała walnąć w niego jakimś zaklęciem, najlepiej klątwą, ale niestety, musiała mu przyznać rację. Modląc się, aby jej nogi utrzymały ciężar, niepewnie stanęła. Z ulgą uznała, że da radę iść, podpierając się ściany. Przed jej oczyma, cały czas przesuwały się obrazy jej snu. Wszystko było takie żywe, takie prawdziwe. Mdłości zalały ją z nową siłą. W tej chwili, dziękowała Bogu, że nie ma już nic w żołądku. Zaczęła myśleć, po co w ogóle szła do wieży? To była… przepowiednia! Cholera. Nie dość problemów, że jeszcze to? Wszystko działo się za szybko… To dopiero drugi dzień szkoły, a ona już czuła się wymiętoszona i zmęczona rzeczywistością. Zaczęła ogarniać ją panika… nie da rady. Za dużo myśli, wymagań. Czuła się jak ptak w złotej klatce. Uwięziony, wypuszczany na krótkie loty i z powrotem zamykany. Miała ochotę poczuć wolność, taką prawdziwą. Więziona przez szkołę, obowiązki, nawet swój umysł, do cholery! Chciała działać, teraz, natychmiast. Nieważne jak, byle coś robić… Zawsze chciała się nauczyć latać na miotle i walczyć mieczem. Chciała poczuć coś niezwykłego, potrzebowała tego krótkiego uczucia, przemijającego szybciej od euforii. Władza. Rozpaczliwie tego potrzebowała, chociażby przez moment. Całą siłą woli wygoniła z głowy te myśli. Władza jest zła. Władza zamienia w dyktatorów, jak raz jej posmakujesz, potrzebujesz więcej i więcej. Pocieszając się tymi myślami, stanęła przed Grubą Damą. Jakie było to przeklęte hasło? Nie nazywa się Neville, do cholery, musi sobie przypomnieć! - Chlubą odwaga – powiedziała triumfalnie i przewróciła oczami. Doprawdy, Gryfoni muszą podkreślać cechy swojego domu, na każdym kroku. Wkroczyła chwiejnie do pokoju z nadzieją na ciepły sen bez koszmarów, niestety nie było jej to dane. Przywitał ją tak głośny wrzask, że aż musiała zatkać sobie uszy. Ktoś do niej podbiegł, ktoś poklepał po plecach, ktoś coś krzyczał. Jednym słowem; harmider* totalny. Gdzieś po swojej prawej stronie usłyszała głos Harry’ego; - Hermiono! Gdzie ty byłaś? Wszyscy cię szukali! – krzyczał z wyrzutem - Daj spokój. To już nawet na godzinkę nie można wyjść? – uspokajałam go - Jest dziewiętnasta, Miona – oznajmił zaniepokojony Ron Granger poczuła szok wymieszany ze złością na samą siebie. Cały dzień! Leżała tam cały Boży dzień. Na Merlina! Zdziwiona przeleciała wzrokiem po twarzach zmartwionych Gryfonów. - Nic mi nie jest. Straciłam poczucie czasu, przepraszam. Musiałam… odpocząć – kłamanie nie jest takie trudne jak się wydaję… - Idę do dormitorium. Muszę się wyspać. - Niestety, Mio. Snape cię szukał i kazał przyjść, jak tylko się znajdziesz – nieśmiało wtrącił Neville Cholera! Snape i eliksiry. A tak chciała się wyspać… Wściekła zazgrzytała zębami i ruszyła do lochów. Wbrew wszystkiemu, w jej głowie pojawiła się nachalna myśl; Nie lekceważ diabła. Ktoś go po coś stworzył. O tak… wściekłego profesora, bez problemu, można nazwać diabłem. Głośno przełknęła ślinę i z ociąganiem zapukała do drzwi gabinetu. - Proszę – usłyszała oschłą odpowiedź - Dobry wieczór profesorze. Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała automatycznie - Granger, co ty sobie wyobrażasz! Znikasz na cały dzień! Wszyscy nauczyciele cię szukają! Teraz przychodzisz tu sobie, i to w dodatku spóźniona, a twoje jedyne wytłumaczenie to przepraszam?! Granger, weź się za siebie, bo nie przetrwasz roku, a poza tym… - Oj dobrze, niech pan nie płacze. – przerwała szybko te tyradę - Granger! Dwadzieścia punktów od Gryffindoru! Co ty sobie wyobrażasz, mówiąc do mnie takie rzeczy! Oczekuję odpowiedzi! - Co by pan zjadł? – spytała po krótkim namyśle - Jajecznicę doprawioną piep… Granger, nie zbaczaj z tematu! – wściekał się Snape - Bo widzi pan… nie jadłam śniadania. Mam wielką ochotę na pizze, pewnie pan nie wie co to jest. No więc, wyjaśniam. Jest to taka wielka okrągła bułka, cała pokryta serem i oblana sosem pomidorowym… – Hermiona wyraźnie się rozkręcała - Dwa kociołki Eliksiru Wielosokowego – powiedział zrezygnowanym tonem, wiedząc, że do niczego nie dojdzie. W jego głowie zaczęły się rodzić poważne wątpliwości, co do zdolności umysłowych uczennicy. Kasztanowłosa, starając się ukryć triumfalny uśmiech, zabrała się do pracy. Stanęła przed kociołkiem i zaczęła kroić Serce Smoka, nucąc pod nosem. „Zamieszać raz, zamieszać dwa, pokroić coś, zgnieść coś. Eliksir zaraz gotowy będzie i satysfakcja w głowie pienić się będzie. A ty się dwoić i troić zamierzasz, nad zakończeniem tej piosenki, a kiedy…” - Granger! – warknął ostrzegawczo Snape – Jak zaraz nie zamilkniesz to wmuszę w ciebie zawartość, któregoś z moich słojów. Hermiona w zamyśleniu spojrzała na obślizgłe macki pływające w jednym z ów słoi i natychmiast zamilkła. Zadowolony nauczyciel, wrócił do mieszania w swoim kociołku. Czas dłużył się okropnie. Po kilku godzinach, wreszcie mogła wyjść na wolność. Grzecznie pożegnała się z Mistrzem Eliksirów i ruszyła do wieży. Nagle przystanęła i zmieniła kierunek, na odwrotny do tego, w którym akurat zmierzała. Musi zrobić to teraz. Dopóki jeszcze ma odwagę. Sprawi mu taki zawód, ale nie da rady. Stanęła przed celem swojej wędrówki i dotarło do niej, że ma jeszcze jeden problem. Westchnęła ciężko i zaczęła walkę z bardzo trudnym przeciwnikiem; - Marggrww… Margudumilalalwhh… Margudynyndblablabla… Wpuść mnie do cholery! – po piętnastu minutach, bezsensownej walki, wrzasnęła na chimerę. Ta, ku jej zdziwieniu, otworzyła się bez najmniejszych problemów. - Jak to było hasło, to się chyba zabiję… - mruczała naburmuszona pod nosem, złorzecząc cichutko na dyrektora. Ostrożnie zapukała i po usłyszeniu zaproszenia, weszła do gabinetu. Dumbledore siedział w fotelu przed biurkiem patrząc na nią, zaintrygowany. Cały gabinet, zagracony był najróżniejszymi sprzętami i rzeczami do sprzętów podobnych. - O co chodzi, Panno Granger? – zapytał dyrektor - Ja… to znaczy… - przełknęła głośno ślinę – chciałam zapytać, czy moja inicjacja do Zakonu, może nastąpić później, po Świętach najlepiej, ponieważ teraz, naprawdę nie dam rady… Na czole Dumbledora pojawiła się głęboka zmarszczka - Oczywiście Hermiono… rozumiem cię doskonale. Chciałaś mi powiedzieć coś jeszcze? – na twarzy dyrektora nie było śladu uśmiechu - Ja… znaczy się… – chciała mu powiedzieć o przepowiedni, ale patrząc na jego minę, poczuła wątpliwości. Czy on na to zasługuję? Kiedy ściąga maskę, jest groźny i niezadowolony. Właśnie zepsuła mu jego plan i zdawała sobie z tego sprawę - … Niech Pan zmieni hasło, dyrektorze. – zakończyła kulawo. Dumbledore spojrzał na nią z dziwnym błyskiem w oku. Nieprzyjemnym błyskiem… Wyszła czym prędzej i podążyła do wieży, niepewna komu ufać. *gdzieś to usłyszałam. inaczej bałagan, chaos. Nie jestem pewna co do pisowni ;P -------------------- Wszystkie sprawy biorą w łeb jednocześnie.
|
![]() ![]() ![]() |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 18.06.2025 01:03 |