Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Kazanie, Historia tocząca się w czasach Pottera.

Hainate
post 27.11.2009 22:43
Post #1 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino

Płeć: Kobieta



Witam smile.gif. To moje pierwsze opowiadanie tutaj więc nie jestem pewna, czy "zaliczę się" do waszych gust. Chciałam stworzyć coś oryginalnego i chyba mi się to uda. Jest to jakby alternatywa 6 tomu. Nie wiem czy i ile postaci z HP umieszczę w opowiadaniu. Jeszcze jedno - jeżeli będziecie pytali się, czemu ONA, a nie skrzaty. Państwo Manson nie miało nikogo innego, prócz Mistic z własnej woli.
Miłego czytania
Hainate
Ps. Wersja zaktualizowana 15.12.2009


Kazanie 1 - Prolog
Przez cały wieczór czułam niepokój. Nie mogłam znieść tego stanu, czułam potrzebę podzielenia się nim z Panią Manson. Zapukałam cicho do drzwi jej gabinetu. Gdy usłyszałam ciche pozwolenie weszłam i ukłoniłam jej się grzecznie.
- Czegoś pani potrzeba? - Zapytałam. Spojrzała na mnie z uśmiechem, wokół jej oczu pojawiły się małe zmarszczki, a twarz nabrała dobrodusznego wyrazu. Dla tej kobiety potrafiłabym zrobić wszytko.
- Nie, Mistic. – powiedziała wesoło i zamknęła książkę, którą czytała przed moim przyjściem. Uśmiechnęłam się do niej blado i pokiwałam głową. – Czy coś cię dręczy, kochana? – spytała po chwili ciszy przyglądając mi się badawczo. Odłożyła książkę na stolik obok i pochyliła się w moją stronę. Westchnęłam.
- Ma Pani rację … - zaczęłam cicho - mam przeczucie, że dzisiaj wydarzy się coś złego...- urwałam. Zabrakło mi słów. Miałam wrażenie, że cokolwiek teraz powiem, nie będę potrafiła dobrze przekazać tego co czuje. Sekundy uciekały a ja nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Pani Manson miała nieodgadnioną minę, a ja czułam, że za chwile wybuchnę płaczem jak małe dziecko - to jest dziwne. – dokończyłam niezręcznie. Pani Manson spojrzała na mnie z troską.
- Podejdź do mnie, proszę - wychrypiała. Gdy spełniłam jej prośbę poczułam dobrze znany mi słodkawy zapach jej perfum. - nie masz, o co się martwić – stwierdziła pokrzepiająco - wiesz, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi i zawsze możemy cie chronić – kontynuowała, gdy zobaczyła, że wciąż nie wyglądam na przekonaną. - do tego nasz dom jest chroniony ponad dwudziestoma zaklęciami, a sama najlepiej wiesz, że tarcze to moja specjalność – dodała żartobliwie i usiadła wygodniej w fotelu.
Wcale nie zrobiło mi się lepiej. Moje przeczucie, z każdą chwilą się nasilało, a pomimo, że twarz pani Manson była jak najbardziej spokojna, w jej oczach widziałam niepokój. Nie mogłam jednak powiedzieć jej, że nie ma racji, nie tylko z powodu, że była moją pracodawczynią, ale i z wielkiego szacunku jaki do niej odczuwałam.
- Dziękuje, już mi lepiej. – powiedziałam po chwili wymuszając uśmiech. Byłam pewna, że zauważyła moje wahanie. Czułam napływające łzy, zamknęłam oczy. Nie patrząc na Panią Manson odwróciłam się i skłaniając jej się w popłochu wyszłam z pokoju.

Nie mogłam pozbyć się myśli, że gdy powiedziałam Pani Manson o swoich obawach jakbym odświeżyła w niej jakiś niespełniony lęk, który mimo wszytko starała się przedmą ukryć.
Nie potrafiłam stłumić w sobie narastającego strachu. Przeczucie, które nie miało zamiaru się ulotnić budziło we mnie przerażenie. Potworny lęk.
Nie o siebie…
Weszłam na poddasze, starłam kurze w gabinecie Pana Manson’a . Zamknęłam się w swoim pokoiku. W nim zawsze czułam się lepiej, zmartwienia zawsze potrafiły tam zniknąć.
Jednak nie tym razem.
Wzięłam lodowaty prysznic, więc gdy wskoczyłam do ciepłej pościeli poczułam namiastkę przyjemności. Zamknęłam oczy.
Zawsze, gdy byłam przerażona, wściekła czy smutna sen, był najszybszą, rzeczą, która przychodziła.

Obudziłam się zlana potem, jednak nie z powodu koszmaru. Wokół szalał ogień. Z przerażeniem stwierdziłam, że dom Pani Manson się pali, a ogień zdołał dotrzeć już na najwyższe piętra. Zerwałam się z łóżka i wstrzymując spazmatyczny płacz zaczęłam z desperacją szukać państwa Manson’ów. Straciłam poczucie czasu, nie miałam pojęcia czy od momentu przebudzenia się minęło kilka sekund, minut czy cała wieczność. Z salonu dobiegł mnie przeraźliwy krzyk. Pomimo strachu poczułam, że choć nie powinnam tam iść, to muszę to zrobić. Zachodząc po krętych schodach przeskakiwałam po kilka stopni, omijając ogień, którym powoli zajmowała się balustrada. Śmiech, krzyk, płacz. Przez te odgłosy nie potrafiłam realnie myśleć. Ogień parzył moje gołe stopy. Potworne obawy zwiększyły się, nie mogłam już panować nad swoim ciałem, usta wołały po kolei imiona bliskich mi ludzi. Drzwi do salonu były otwarte na roścież.

- Chodź tu, mała dziwko! – ktoś krzyknął, gdy tylko zbliżyłam się do drzwi. Poczułam dreszcze na ciele, z tyłu ktoś szarpał mnie za włosy a drugą ręką oplótł mój brzuch.
Kątek oka zobaczyłam maskę śmierciożercy, który mnie złapał. Z moich ust wydarł się przeraźliwy pisk, którego nie potrafiłam kontrolować.
Wnętrzności zawirowały w środku mojego żołądka, zwymiotowałam. Ktoś rzucił mnie na ziemię, moje oczy wpatrywały się w trzy ciała leżące na dywanie. Damian jeszcze żył, płakał, wrzeszczał i wił się pod wpływem zaklęcia Cruciatus.
Pan Manson nie miał żadnych ran, pewnie od razu potraktowali go Avadą. Czułam przeraźliwy ból w czaszce, nie potrafiłam zebrać myśli, wszytko działo się tak szybko, że kilka razy byłam pewna, że to po prostu głupi sen z którego za chwile się obudzę.
Jeden z mężczyzn gwałcił martwe ciało Pani Domu. Zaczęłam krzyczeć, wyklinając morderców Mansonów. Nie czułam strachu i respektu, przed tym, co mnie czeka. W żyłach krążyła mi czysta adrenalina, brawura, która dotarła do mojego umysłu sprawiła, że pomimo bólu zaczęłam szarpać się i walić na oślep rękami i nogami. Śmierciożerca, który mnie trzymał tylko zaśmiał się ironicznie i uciszył niezrozumiałym zaklęciem.
- Kto to? – zabrzmiał rozbawiony głos z tyłu.
- Pokojówka - charłak – powiedział jeden z nich patrząc na mnie z obrzydzeniem.
Jeden ze śmierciożerców kucnął przy mnie, na siłę podniósł mnie za podbródek.
- Crucio. – szepnął niemal czule. Moje ciało zaczęło wić się otępiałe, jakby ktoś wbijał mi tysiące żyletek w ciało, w serce, żebra, wątrobę. Przed oczami pojawiła się czerwona mgiełka, mój krzyk rozniósł się po pomieszczeniu mieszając się ze śmiechem śmierciożerców i płaczem Damiana. Moje mięśnie zdawały się rozpływać, mieszając z wykręcanymi kośćmi i osoczem wylewającej się z żył krwi.
Ból cofnął się tak szybko, jak się pojawił. Oczy zaczęły na powrót widzieć, zapach stał się intensywniejszy. Dołączył do zapachu woni mojego potu i krwi.
- Chciałabyś uciec, prawda? Chciałabyś żyć? - zapytał. Pokręciłam głową. Chciałam zginąć, zginąć wraz z ludźmi, których kocham. Nie miałam już dla kogo żyć. Zawiodłam wszystkich na których mi zależało. Gdybym bardziej się starała nie doszłoby do tego.
- Nie?! - zdziwiła go moja reakcja. Ściągnął białą maskę. Długie blond włosy, stalowe niebieskie oczy. Mój koszmar.
Mężczyzna niemal czule wyrwał moje nadgarstki z rąk innego Śmierciożercy i ciągnąc mnie na środek pokoju rzucił obok ciała Pani Manson. Przez chwilę wpatrywał się we mnie przeraźliwie niebieskimi tęczówkami po czym przyklęknął koło mnie i niespodziewanie uderzył mnie w twarz.
Cała moja odwaga uleciała. Moje ciało zaczął ogarniać przeraźliwy strach. Desperacko, w myślach zaczęłam modlić się do jakiegoś mugolskiego boga o którym kiedyś słyszałam.
Śmiechy były coraz głośniejsze, rechot podnieconych śmierciożerców niósł się po całym pokoju, akompaniując trzaskom palącego się domu. Zwinęłam się w pozycji małego dziecka, starając się uspokoić. Śmierciożercy krzyczeli coś do siebie, jednak w niezrozumiałym dla mnie języku. Blond włosy śmierciożerca, stojący nade mną odszedł kilka kroków, przygotowując się do czegoś, co jeszcze nie było dla mnie całkiem zrozumiałe. Naiwnie starając się wykorzystać moment wstałam i zaczęłam biec w kierunku drzwi. Bo pokonaniu kilku kroków poczułam jak coś zgina mnie w pół. W ustach poczułam smak krwi, którą zaczęłam się dusić, zatoczyłam się w stronę ściany, upadłam. Piekący ból w kostce sprawił, że z przerażeniem stwierdziłam, iż nie mogę nią poruszyć. Blond włosy mężczyzna podszedł do mnie i łapiąc za koszulę przewrócił mnie na plecy. Syknęłam. Uklęknął nade mną i złapał mnie za podbródek. Próbowałam się wyrwać, jednak jego uścisk był zbyt silny.
- Co, mugolska kurwo? lubisz tak?- odezwał się ironicznym tonem. Jego głos był czysty i na tyle wysoki, że z każdym jego słowem czułam oblewające moje ciało dreszcze. Chciałam krzyczeć, jednak nie mogłam. Coś w moim gardle nie pozwalało mi wydobyć najmniejszej głoski.
- Luci pośpiesz się! Czarny Pan za chwile tu będzie, a nie tylko ty masz ochotę się zabawić- krzyknął ktoś z tyłu. Luci, jak został nazwany jedną ręką, jakbym była szmacianą lalką pociągnął mnie do góry i rzucił na sofę. Sam zaczął rozpinać szatę na wysokości krocza. Smierciożerca stojący przy drzwiach zrobił to samo i podszedł unieruchamiając rękami moje nadgarstki na wysokości głowy. Nie mogłam się ruszać. Choć doskonale wiedziałam, do czego to zmierza starałam sobie wmówić, że za chwile mnie zabiją, bez bólu i upokorzenia. Zamrugałam. Poczułam zimne ręce na moim ramieniu. Blondyn jednym pociągnięciem zdarł ze mnie pidżamę. Usiłowałam zasłonić strategiczne miejsca swojego ciała, ale śmierciożerca, który trzymał moje nadgarstki nie dawał za wygraną. Inni będący w pokoju patrzyli się chciwie na moje ciało. Jeden z nich z obleśnym uśmiechem widząc, że na niego patrzę oblizał usta i pogładził swoje podbrzusze. Czułam potworne obrzydzenie. Do wszystkiego na około i swojego ciała.
Poczułam, że blondyn przygryzając ucho i zaczyna dotykać moich piersi. Krzyknęłam błagając go by przestał. Nigdy nie czułam się tak upokorzona. Nie potrafiłam już kontrolować swoich reakcji i wybuchłam płaczem. Mężczyzna, uśmiechając się przeniósł dłoń na drugą moją pierś, palcami szczypiąc sutek.
Pisnęłam, blondyn uśmiechnął się drwiąco, uszczypnął mnie w sutek jeszcze raz. W tym samym wędrując ręką niżej, między moje uda.
- Zostaw, nie! – wrzasnęłam. – Obiecuje, że nikomu nie powiem, tylko mnie puśćcie!- krzyczałam zapominając o resztach godności. „Luci” przygniótł mnie swoim ciałem.
- Zamknij się suko, bo inaczej się pobawimy – warknął mi do ucha po czym zamachnął się i uderzył w policzek. Czułam piekący ślad na skórze, jednak gdy dłoń mężczyzny rozszerzyła moje nogi szybko o tym zapomniałam.
Blondyn przestał i wycofując ręce popatrzył na mnie przez chwile.
- Nott, zajmij się jej pieprzonymi usteczkami. Za dużo gada… – powiedział uśmiechając się do mnie, jakby właśnie mówił o pogodzie.
Nott, puścił mnie, obszedł sofę i pochylił się ze zmrużonymi oczami, zatrzymując twarz kilka centymetrów przed moją twarzą.
- Wiem, że ci się podoba, mała pieprzona dziwko – wymruczał i złapał w ręce moją twarz, rozchylając wargi, przełożył nogę i włożył penisa w moje usta. Zakrztusiłam się.
- Ssij, mugolska dziwko –powiedział cicho, wsuwając i wysuwając go powoli. Krztusiłam się. Wbił palce w moje i włożył go jeszcze głębiej, krzyknęłabym, grube przyrodzenie zajmowało całe moje usta.
Penis wysuwa się do końca, szybki oddech, dotyka gardła, zduszony kaszel, dławienie, rozbiegane oczy proszące o litość, o oddech. Czułam, że tracę świadomość, kontakt ze światem.
Gorąca sperma wypełniła moje usta, słonawy smak drażnił mój język. Nie mogłam oddychać, przełykać, zaczęłam się krztusić.
Tym czasem blondyn, znów zaczął dotykać moich ud, wsuwając teraz we mnie na przemian kilka palców. Nie mogłam powstrzymać krzyków. Z moich ust zaczęła wylewać się ciepława sperma, od której robiło mi się nie dobrze. W końcu krusząc się połknęłam ją jednym haustem. Skrzywiłam się. Czułam, że powoli jest mi wszytko obojętnie. Marzyłam tylko o szybkiej śmierci. Z każdym jego ruchem coraz bardziej.
Ledwo zdążyłam otworzyć szerzej oczy, kiedy w dole poczułam przeszywający ból. Pisnęłam. Blondyn wyjął ze mnie palce, umazane krwią. Powiedział coś do Nott’a. Obaj wybuchneli szyderczym śmiechem.
Zamknęłam oczy. Nie mogłam znieść upokorzenia. Chciałam stąd uciec, jak najdalej. Umrzeć i nigdy to tego nie wracać. W jednej chwili poczułam że coś twardego ocierającego się o moje udo. Otworzyłam oczy. Blondyn wbił się we mnie. Czułam jakby przebijał moje ciało na wylot. Jego gruby penis z coraz większą siłą wchodzi w moje ciało, czemu towarzyszył ból na przemian z nikłą przyjemnością. Dziwnym uczuciem, które czułam po praz pierwszy. Posuwał mnie coraz brutalniej, z każdym ruchem wbijając się coraz mocniej.
Po kilku minutach blondyn zatrzymał się na chwile patrząc zamglonymi niebieskimi tęczówkami w moje oczy. Poczułam jego dłoń zaciskającą się na mojej piersi.
Doszedł. Ciepła maź zalały moje wnętrze, czułam stróżki wpływające po mich udach i plamiące drogą tkaninę sofy Pani Manson, której ciało leżało kilka metrów dalej.
Ostatnie co widziałam, to niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie z dziwną intensywnością. Potem - tylko ciemność.











Ten post był edytowany przez Hainate: 15.12.2009 22:47
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Reply to this topicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
Hainate
post 26.02.2010 10:38
Post #2 

Kafel


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 14
Dołączył: 05.02.2009
Skąd: Strzebielino

Płeć: Kobieta



Przepraszam, że tak długo czasu nie wkleiłam nowości. Oczywiście dziękuję Kasi, która bardzo mi pomogła smile.gif. Mimo małego zainteresowania postanowiłam kontynuować pisanie.

Hainate


Kazanie 3 - Rozdział 2

- Tylko nie rób żadnych głupot! - starałam się brzmieć groźnie. - i nie zapomnij czasem napisać. - dodałam uśmiechając się słabo.
- Będę pamiętał. - przytulił mnie mocno i spojrzał mi poważnie w oczy. Chciało mi się płakać, nie mogłam pogodzić się z faktem, że za chwile odjedzie. Miałam ochotę go zatrzymać. Odsunęłam się od niego starając się zachować pogodny wyraz twarzy. - jesteś dla mnie jak siostra więc jak coś się będzie działo nie wahaj się napisać.
-To samo tyczy się ciebie, przystojniaku. - powiedziałam, gdy odchodził. W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i po chwili zniknął w jednym z wagonów Expressu Hogwart.
Popatrzyłam na niego z nutką zazdrości. Zawsze marzyłam żeby do niego wsiąść. Zobaczyć to wszystko o czym opowiadano mi od dzieciństwa. Inny świat, magiczny.
Cofnęłam się szybko w stronę łuku, chciałam jak najszybciej opuścić peron i wrócić do cichego mieszkania.
- Uważaj jak chodzisz! - z impetem wpadła na mnie jakaś umięśniona postań. Obydwoje upadliśmy na ziemię. Z chęcią upomnienia spojrzałam na chłopaka. Automatycznie moje ciało przeszedł dreszcz.
Byłam pewna, że już kiedyś się spotkaliśmy. Jego przeszywające błękitno stalowe oczy były nazbyt znajome, choć postawa chłopaka była mi obca.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, jednak nie potrafiłam się poruszyć. Nadal wpatrywałam się w stalowe źrenice chłopaka. Czułam, że za chwile wybuchnę płaczem, choć nie miałam pojęcia dlaczego. Oprzytomniałam, odskoczyłam jak oparzona i podałam mu rękę, żeby mógł wstać. Zignorował to, wstał i otrzepał się jakby był czymś ubrudzony. Rzucił mi gniewne spojrzenie i klnąc pod nosem zniknął w tłumie. Nie potrafiłam zebrać myśli, patrzyłam na miejsce w którym zniknął i pierwszy raz od dwóch miesięcy pozwoliłam, swoim wspomnieniom wypełnić moją głowę. To był błąd. Zakręciło mi się w głowie.
- Wszystko w porządku? - zapytał ktoś, kto przytrzymał mnie przed upadkiem. - proszę oddychać głęboko, zaraz znajdę jakieś miejsce by mogła pani usiąść. - dałam się poprowadzić drobnej, starszej czarownicy. Poczułam lekkie mrowienie, gdy przeprowadzała mnie przez magiczny łuk, chwilę potem usadowiłyśmy się w małej kawiarni. Osuszyłam łzy chusteczką, którą mi podała. Cierpliwie czekała, aż się uspokoję.
- Dziękuję, za pomoc. Już mi lepiej. - powiedziałam słabym głosem.
- Proszę mi nie dziękować. Myślę, że pani także nie przeszłaby obojętnie obok kogoś w takim stanie. Nazywam się Amanda Brown, do Hogwartu uczęszcza moja siedemnastoletnia wnuczka, wyglądasz jak jej rówieśniczka- uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i zamówiła gorącą herbatę.
- Mistic Greeng.- chociaż patrzyłam na staruszkę, przed oczami wciąż miałam niebieskookiego chłopaka. Kelnerka postawiła mi herbatę pod nos.
- Zamówiłam ziołową, na uspokojenie. - usprawiedliwiła się moja towarzyszka gdy zakrztusiłam się pierwszym łykiem. - Czuje się pani lepiej?
- Tak, ale tylko dzięki pani. - spojrzała na mnie tak groźnie, jak ja próbowałam patrzeć na Damiana. Spojrzenie było pełne troski.
- Nie dziękuj za coś, co każdy inny człowiek zrobiłby bez wahania. Jeżeli mogę zapytać... jest pani osobą magiczną, więc dlaczego nie wsiadła pani do pociągu? Ukończyłaś już szkołę? - nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Postawiłam na prawdę.
- Jestem charłakiem proszę pani, ja nie mam żadnej mocy. - złościłam się na siebie. Przez ten jeden fakt nie jestem w stanie nikogo bronić. Ani mojego dziecka, ani Damiana.
- Naprawdę uważasz, że człowiek urodzony w rodzinie czarodziejów może nie posiadać mocy, że zanikła ona tylko u tego jednego człowieka omijając rodzeństwo i starszych? - zapytała mnie. Była poważna, coś we mnie pękło. Zasadziła we mnie minimalne ziarenko nadziei. Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.
- Takie są fakty i to dzieje się od zawsze. - odpowiedziałam w końcu. - nie zawsze trzeba coś rozumieć.
- Możemy spotkać się tutaj za tydzień, równo o jedenastej? - zapytała po kilku chwilach, gdy już dopiłam ostatni łyk.
- Przepraszam, ale dlaczego miałabym się z panią spotykać? - odpowiedziałam jej pytaniem. - jestem wdzięczna za pomoc, ale nie widzę potrzeby.
Podciągnęła wełniany sweter, na jej ramieniu widniał identyfikator charłaka, czyli trzy kropki na płatku róży. Posiadałam identyczne na łopatce. Gestem kazała mi się nachylić. Amanda Brown, charłak i babka czarownicy przetransmutowała serwetkę w płatek róży. To, co widziały moje oczy, świadomość nie chciała zaakceptować. Najdziwniejsze było to, że nie użyła różdżki. Staruszka jak gdyby nigdy nic wstała i wyszła. Długo siedziałam bez ruchu, próbując opanować chaotyczne myśli.

***

Znalezienie przedziału zajęło mi tyle czasu, że pociąg dawno już pędził, zanim usadowiłem się w jednym, o dziwo pustym. Wiedząc, że niedługo ktoś do mnie dołączy, wyciągnąłem książkę o eliksirach leczniczych i rozciągnąłem się na trzech miejscach udając, że nie ma więcej miejsca. Właśnie tą książkę, jak i wiele innych, odziedziczyłem po ojcu. Strzegł je bardziej, niż własnej różdżki. Tak więc ogień nie zrobił im żadnej krzywdy. Tekst wciągnął mnie tak bardzo, że nie od razu dostrzegłem stojącej w drzwiach grupki. Gdy któryś z chłopaków zepchnął moje nogi z siedzenia i usadowił się na zwolnionych miejscach, oprzytomniałem i spojrzałem na gości spode łba. Do przedziału weszły jeszcze trzy dziewczyny i chłopak. Zrobiło się trochę tłoczno, ale nie odezwałem się.
- Blaaaaaaaaise, kochanie! - Pansy, największy pustak z pośród mi znanych plastików przyczepił się do chłopaka, który mnie "obudził". Odkąd Draco Malfoy ogłosił swoje zaręczyny, nie odważyła się już go zaczepiać. - musimy dzielić przedział z tym pacanem od kruków? Ja nieeee chcę się zarazić ich głupotą!
- Zamknij się, Parkinson! - o dziwo, nie Zabini ją uciszył, tylko Malfoy, do którego przytulona była drobniutka blondynka, na której moje serce lekko przyśpieszyło. Według mnie chłopak ani trochę do niej nie pasował, przynajmniej nie z charakteru.
- Ty nie masz prawo mnie uciszać, Dracus... Draconie. - oczy Pansy poczerwieniały.
Powoli zaczynało być ciekawie. Otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam przyglądać się sytuacji.
Blaise dobierający się do Parkinson, Mopsica ukrywająca nienawiść do Astorii, Astoria przytulona do Malfoy'a, Malfoy powstrzymujący się od kilku kąśliwych uwag, które nie powinny paść w towarzystwie nowej narzeczonej. Choć moja obecność na pewno kuła ich ślizgońskie ego, zdawali się mnie ignorować. Wróciłem do czytanej wcześniej książki, wcale nie chcąc się na niej skupić.
- Draco, co to za laska, która cię powaliła na peronie - mimowolnie, zacząłem słuchać tego, co mówi Zabini.
- Skąd mam wiedzieć? Na mój widok zaczęła beczeć, pewnie jakaś szlama. - Astoria spojrzała na niego karcąco.
- Miałeś nie używać przy mnie takich słów, Draconie.- odsunęła się od niego i skrzyżowała ręce na piersi.
- Wybacz. Wiesz, że staram się to ograniczyć...
- Nie ograniczyć! Przestać i już! Czy to aż takie trudne?! - jak na taką małą osobę, stała się nagle bardziej przerażająca niż którakolwiek z dziewczyn, jakie udało mi się poznać. - Możesz się trochę posunąć? - zwróciła się do mnie, a ja wykonałem jej prośbę.
- Na twoim miejscu bym koło niego nie siadała - syknęła Mopsica. - zarazisz się czymś.
- Ty chyba Pansy nie wiesz kto to jest. - ku złości niedawnej pary, przysunęła się do mnie bardziej i wyrwała książkę, którą miała chyba zamiar przeczytać i pewnie nigdy mi nie oddać.
- Krukon. To wystarczy, że wiem. Gdyby coś znaczył na pewno byłby w naszym domu, prawda Blaśku? - skierowałem w stronie obleśniej ślizgonki wzrok godny mistrza eliksirów.
- Damian Manson. - odpowiedziała Astoria i z tą samą satysfakcją jak ja obserwowała zmieszaną minę ślizgonki. - z linii Ravenclawów. Rozumiesz, prawda Pansy?
***
W kawiarni byłam równo o dziesiątej trzydzieści, choć byłyśmy umówione na jedenastą. Staruszka już siedziała, ujrzałam ją pijącą herbatę, o zgrozo, ziołową. Poprawiłam włosy i usiadłam naprzeciw niej. Byłam zdenerwowana jak nigdy dotąd, a poranne mdłości dodatkowo popsuły mi humor. Przy filiżance z wywarem położyła stare wydanie żonglera, z nieznanym mi człowiekiem świdrującym mnie złowrogo wzrokiem z okładki.
- Witaj, Mistic. - jej niebieskie oczy przerażały mnie trochę. Były mniej miłe, niż wcześniej. Bardziej zniecierpliwione i zdenerwowane, taki też, zdaje mi się, był jej głos.
- Dzień dobry, Amando. - mój głos nie zdradzał zaciekawienia, jedno szczęście. Po tym krótkim przywitaniu zdawała się mnie ignorować, tak więc nie chcąc wpatrywać się w nią natrętnie, zamówiłam tosta z kawą i gestem zapytałam, czy mogę przejrzeć przerażającego "żonglera". Gazeta otworzyła się na przedostatniej stronie, gdzie zapewne często była otwierana. Obszerny artykuł domagał się przeczytania.

„SZOKUJĄCE TAJEMNICE MINISTERSTWA!
Czy można tak traktować ludzi?
W podziemiach ministerstwa dzieją się rzeczy, które są tak przerażające, że żadnemu dziennikarzowi wcześniej nie wpadło do głowy, by sprawdzić czym tak naprawdę zajmuje się
DEPARTAMENT TAJEMNIC. Każdy pracownik ministerstwa należący do tego działu składa przysięgę, że nikt inny nie dowie się o jego pracy. Żonglerowi udało się tą przysięgę ominąć.
Sprawą, którą tak dobitnie chciało ukryć ministerstwo jest powstanie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Wiadomo, że jest on czarownikiem, który odrodził się po klątwie śmiertelnej. Nikt nie mógł wyjaśnić jak to się mogło stać. Jednak ja, jako dziennikarka "Żonglera" dotarłam do rąbka prawdy. W DT są przeprowadzane badania na ludziach zwanych CHARŁAKAMI. Wiadomo, że ludzi interesuje to, co się dzieje wokół nich. Chcą posiąść władzę, rządzić po swojemu.
Odkryto, że to, co brano za identyfikator charłaka tak na prawdę jest... pieczęcią, która ukrywa moc nagromadzoną od pierwszego pokolenia czarodziei w rodzinie. Wychodzi na to, że jeżeli udałoby się zdjąć pieczęć, moc posiadana przez takowego charłaka przewyższy dziesięć razy moc dorosłego czarodzieja. I właśnie tym, zdejmowaniem pieczęci, zajmuje się ministerstwo. Tom R., znany jako Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać jest efektem takich starań. W jego przypadku pieczęć faktycznie została zdjęta, ale zmieniła go w potwora, pół-człowieka, a pół-demona. Jednak to nie zniechęciło DT do przerwania badań. Na tym chłopcu, jak i na innych dzieciach i dorosłych..."

Przerwałam czytanie, nie mogłam się zdobyć na to, by czytać dalej. Spojrzałam na kobietę, która w spokoju dopiła herbatę.
- Co to ma znaczyć?! - nie wiedziałam co sądzić o tym, co przed chwilą przeczytałam. To było chore, okropne, straszne.
- Rozumiesz teraz? - zapytała cicho. - I ja, i Lord Voldemort zostaliśmy pozbawieni pieczęci. Oczywiście w innych sytuacjach, ale jednak. Może się zdarzyć, że będziesz następna - uśmiechnęła się dobrodusznie.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 17.06.2025 22:59