Rozstania I Powroty, Dracono/Hermionowy melodramacik . :]
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Rozstania I Powroty, Dracono/Hermionowy melodramacik . :]
Nefretini |
08.05.2010 22:02
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 26.12.2008 Skąd: Wrocław. Płeć: Kobieta |
Witam.
Opowiadanie mam napisane całe, także nie będzie takich przerw jak w przypadku "...Zakładu". Z dedykacją dla Lotosovej[za to, że cię rozbawiłam erotyczną dokładnością Hermiony ]. Piosenka przewodnia: "Little Things" Rozdział I. Zima, 1993r. Szłam przez ciemny, ponury park. Ubrana byłam jedynie w koszulę za kolano i ciemne jeansy. Na szyi zamotaną miałam chustkę. Drzewa złowrogo szumiały, linię nieba kilkakrotnie przeciął ptak. Wiedziałam, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mam już nic. Przecież minister nagle nie zmieni zdania i nie przywróci mi pracy! Ale, na Boga, chciałam wierzyć- nie, ja wierzyłam- wierzyłam, że to nie jest koniec. Że może jeszcze coś się zmieni. Może nie wszystko stracone… Cholera jasna, jak to nie?! Za wszelką cenę nie chcę dopuścić do siebie tej pieprzonej świadomości. Tych myśli, które za każdym razem mocniej we mnie uderzają. Boję się ich. Wiele razy rozważałam możliwość utracenia pracy, opracowywałam plan działania. Ale… Boże, nie sądziłam, że to może nastąpić tak szybko! Pewnie, w innej sytuacji nie podchodziłabym do tego tak emocjonalnie, jednak teraz, kiedy mam na głowie tak wiele ważnych spraw, nie mogę, no po prostu nie mogę, stracić pracy! Może gdybym nie oddawała się temu zajęciu tak bardzo, jak dotychczas... Ale, Jezu! Robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby zadowolić ministra! Zostawałam po godzinach, harowałam dla niego dłużej i wytrwalej, niż większość pracowników! I co mi z tego przyszło?! Nie. Ja nadal w to nie wierzę. Skręciłam w boczną drużkę. Mimo, że na dworze było bardzo zimno, nie chciałam wracać do domu- na który, wbrew pozorom, i tak nie było mnie stać. Przez całe to zamieszanie zapomniałam o spotkaniu z Dracon’em. Spojrzałam na zegarek. 20:25. Pięknie, spóźniałam się już prawie pół godziny. Ale… chyba i tak bym nie poszła. Owszem, kocham go, jednak do szczęścia nie potrzebuję jego dołującej paplaniny. Naprawdę, obejdzie się. Zaczęłam liczyć mijane drzewa, później pojedyncze gwiazdy na granatowym niebie. W końcu wzięłam się za liczenie plam na moim czystym płaszczu- bynajmniej taki był rano, jakoś przed siódmą bodajże. Robiłam wszystko, zaiste wszystko, żeby tylko nie zadzwonić do durnego, starego ministra i nie zacząć błagać go o przywrócenie mi posady. To już chyba byłby akt desperacji, prawda? Usłyszałam jakiś dziwny szelest. No pięknie, jeszcze mi tu tylko gwałciciela do pełni szczęścia potrzeba. Cudnie po prostu! Odruchowo włożyłam rękę do kieszeni w poszukiwaniu drewnianego patyka, który wielokrotnie już, uratował moje karkołomne życie- a raczej próby jego przetrwania. - Hermiona?- usłyszałam tak dobrze znany mi głos- Hermiona?! Cofnęłam się pod dosyć dużą sosnę i zaczęłam przyglądać akcji poszukiwawczej Dracon’a. Kilkakrotnie swoim pseudo- strachem wprawił mnie w rozbawienie, ale tylko na chwilę. No bo jak ja mam się śmiać, będąc pozbawioną jakichkolwiek środków do życia?! W końcu zdradziła mnie debilna gałązka, która przyczepiła mi się do ukochanych kozaków- na bagatela dwunastocentymetrowym obcasie. - Hermiona?- jak wilk zaszedł mnie od tyłu- No nareszcie! Wszędzie cię szukam! - No co ty nie powiesz.- mruknęłam, szukając sprawcy mojego ujawnienia. Po pięciominutowej walce z sosnowymi igłami, znalazłam winowajcę i nie kryjąc morderczych instynktów, połamałam dziesięciocentymetrową gałązkę na dwadzieścia kawałeczków. Tak. Ulżyło mi. Trochę. - Uspokój się!- syknął, wyrywając mi z rąk drewienka. Z lubością patrzyłam jak rozsypują się na kamiennej ścieżce. Wyglądały jak nasze wspólne życie, które się skończyło. Jezu… On jeszcze nie wiedział co się stało. Pewnie myśli, że jestem jakaś pomylona, albo coś. Z drugiej strony jego zdanie na mój temat niewiele się zmieniło od trzeciej klasy Hogwartu, kiedy to posmakował mojej pięści na swoim arystokratycznym nosku. Z dwojga złego wolę czasy szkoły, niż obecny stan mojego pseudo-ducha, a raczej jego cienia. Cholera, zmieniam się w jakąś tanią poetkę. Niech żyją więc Harlekuin’y! Ja w tym spędzie uczestniczyć nie będę. Adieu! *** Był późny wieczór, kiedy wreszcie dotarliśmy do domu. Nie pamiętam dokładnie momentu, w którym rozpoczęła się nasza kłótnia; wiem tylko, że było zimno i cholernie ciemno. - Jak śmiesz?!- Uderzyłam ręką w kuchenny blat. Draco okrążył stół w jadalni, po czym bardzo cicho powiedział: - Do jasnej cholery, zachowujesz się jak ostatnia idiotka! Nie rozumiesz?! To TY wszystko spieprzyłaś! Roześmiałam się. - Ja? Malfoy! To przez ciebie teraz tu jesteśmy, nie przeze mnie! Nie widzisz tego?! Zniszczyłeś nas! - Bo co? Bo powiedziałem ci parę „nie takich” słów?! Bo nie byłem na każde twoje zawołanie?!- wrzasnął. Właśnie wtedy po raz pierwszy podniósł na mnie głos. To było niczym koniec pewnej epoki. Jakiegoś pieprzonego okresu w naszym życiu. Wydaje mi się, że właśnie tego najbardziej mi było potrzeba. Zrozumiałam. Zrozumiałam, że tak dalej nie mogę. Że Malfoy nie jest tym, z którym chcę spędzić resztę życia. Boże, ale dlaczego w taki sposób? - Bo nie byłeś tym, kim miałeś być.-wyszeptałam, patrząc gdzieś ponad jego postać. Chciałam to skończyć. Wyjść z tego domu i nigdy już nie wracać. Zdałam sobie sprawę, że jeśli zostanę w nim dłużej, to już nigdy go nie opuszczę. A przecież właśnie to było moim celem. Moim żałosnym postanowieniem noworocznym- z listy tych „najważniejszych”. Jezu, jakie to dziwne. Jeszcze dzisiejszego poranka oddałabym za tego człowieka wszystko. Był moim mężczyzną. Kochankiem. Chłopakiem. Facetem. Był mój. Po prostu. To z nim wiązałam swoją przyszłość; widziałam nas razem na ślubnym kobiercu, ze wspaniałymi kwiatami na ołtarzu. Widziałam nas razem starzejących się, jak chodzimy po naszym sadzie owocowym. Tak, to jego pragnęłam mieć przy sobie w chwili śmierci i z nim dzielić wspólny grobowiec. Z nim chciałam przestąpić progi wiecznego raju, zbawienia i szczęścia. Chciałam z nim być. Tak na zawsze i bez pamięci. Bez ubrań i po ciemku. Po omacku. Bo ja naprawdę wierzyłam, że to on jest moim jedynym, ukochanym mężczyzną. Człowiekiem, dla którego dałabym odebrać sobie życie. Naprawdę dziwny jest ten świat i jego drogi. - O czym ty mówisz?- syknął, podchodząc bliżej. Popatrzyłam na jego dłonie, kurczowo zaciśnięte na moich nadgarstkach. To było coś dziwnego, jakby z mojego życia na chwilę uleciał sens. Towarzyszyło temu tak irracjonalne uczucie, że porównanie tego do dreszczy byłoby żałosne. Naprawdę. Przez chwilę chciałam powiedzieć: „nic, żartowałam”. Ale nie mogłam. Co z tego, że rano go kochałam? Kiedy to było?! - Odchodzę, Draco.- odparłam, delikatnie gładząc go po ręce- Muszę. Odsunął się ode mnie, niemalże ze wstrętem. Jakby strzepywał ze swojego ciała resztki… Mnie. Zapanowała cisza. Cisza, która swoim hałasem mogłaby roztrzaskać szyby i porozrywać zasłony. Cisza tak niesamowicie dziwna, przerażająca i obca, że aż niemożliwa. Nigdy nie sądziłam, że między mną a Malfoy’em zapanuje coś takiego. Przysięgam. Chyba nawet zrobiło mi się z tego powodu przykro. Albo tak dobrze udawałam, że nabrałam samą siebie. - Co to za bzdury.- warknął, po raz kolejny okrążając jadalniany stół- Teraz może powiesz „zostańmy przyjaciółmi”, co?! - Draco, posłuchaj…- próbowałam mu coś wytłumaczyć. No właśnie. COŚ. Bo tak naprawdę dlaczego to zakończyłam? Czy jestem w stanie podać chociaż jeden, racjonalny powód swojej decyzji? - Na miłość Boską, Hermiona!- krzyknął- Nie rozumiesz co zrobiłaś?! Zniszczyłaś coś, za co gotów byłem oddać całego siebie! Zniszczyłaś NAS!...- urwał na chwilę, by popatrzeć mi w oczy- Tu naprawdę nie ma co tłumaczyć.- I wyszedł. Tak po prostu zamknął za sobą te cholerne drzwi i… Wyszedł. Zniknął. I już nie wróci. Nigdy. Upadłam na kolana, łzy zbierały mi się pod powiekami. Ta scena, to co przed chwilą się działo… To chyba jeszcze do mnie nie dotarło. Mimo wszystko to była moja decyzja. Tylko i wyłącznie… Poczułam w ustach słone krople, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Coś się skończyło… Coś pięknego i tak bardzo niepowtarzalnego… Wbiłam paznokcie w swoją skórę, drapałam ją, szczypałam, głaskałam… Byłam jak w amoku; nie panowałam nad sobą… Chciałam… Chciałam, żeby to wszystko już się skończyło. Ten cholerny żal, ból… To zwątpienie i poczucie winy. Przecież nie zrobiłam nic złego… Postąpiłam w zgodzie z własnym… No właśnie? W zgodzie z czym? Sercem czy Rozumem? Paranoja. Położyłam się na plecach i mocno zagryzłam wargę. Zmuszałam się wręcz, żeby nie wybiec za nim na korytarz. Nie mogłam. Chciałam, ale do jasnej cholery, nie mogłam! Ten post był edytowany przez Nefretini: 08.05.2010 22:08 -------------------- "Puszczała się dziewczyna, puszczała z miłości,
Puszczała dla pieniędzy, puszczała z litości, Aż taką masę razy upadła moralnie, Ze całkiem się skurwiła – i wpadła fatalnie, Albowiem w ciążę zaszła od jednego z gości: Tak powstał SKURWYSYNDYK MASY UPADŁOŚCI." |
Nefretini |
01.06.2010 21:51
Post
#2
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 26.12.2008 Skąd: Wrocław. Płeć: Kobieta |
Nie koniecznie Hermiona jest nieczuła, a Draco taki biedny i bezbronny. ; )
Zależało mi po prostu na tym, żeby pokazać, że każdy z nas ma w sobie coś z "dobrej" i "złej" osoby. i chyba mi się udało, skoro to zauważyłaś . Dzięki i pozdrawiam. : ] Ten post był edytowany przez Nefretini: 01.06.2010 21:52 -------------------- "Puszczała się dziewczyna, puszczała z miłości,
Puszczała dla pieniędzy, puszczała z litości, Aż taką masę razy upadła moralnie, Ze całkiem się skurwiła – i wpadła fatalnie, Albowiem w ciążę zaszła od jednego z gości: Tak powstał SKURWYSYNDYK MASY UPADŁOŚCI." |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 26.09.2024 11:01 |