Jesienną Nocą, Syriusz & Remus, miniaturka
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
Jesienną Nocą, Syriusz & Remus, miniaturka
MariettaGordon |
20.11.2012 17:20
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 37 Dołączył: 31.08.2012 Skąd: Lestrange Manor Płeć: Kobieta |
Obiecany fanfick, pierwszy z fanficków o Remusie i Syriuszu
*** Nad Londynem zapadał zmrok. Wiatr, wyśpiewując sobie tylko znaną piosenkę, tańczył z barwnymi, suchymi liśćmi i rozwiewał włosy przypadkowych przechodniów. Och tak, była jesień. Pierwsza, październikowa noc. Wyjątkowo szybko przyszła jesień tego toku – jeszcze w połowie września można było cieszyć się latem, kilka dni później rozpoczęły się słota. Ulewne deszcze chłodziły rozpalone latem myśli, porywisty wiatr topił kolorowe liście w błocie i kałużach. Dom był tak mały, że ciężko było go zauważyć. Wciśnięty między dwa inne, o spłowiałym kolorze, który niegdyś był najprawdopodobniej kolorem jasnożółtym, w wielu miejscach poobdzierany z tynku, przykuwał uwagę jedynie nie licznych i nie budził pozytywnych uczuć. - Kto tam mieszka? - Panie, taki odludek. Jak wyjdzie z domu to raz na tydzień, na dwa, to wszystko. Ma okropne blizny na twarzy i żadnych porządnych ubrań. W strzępach, albo połatane. Raz w miesiącu to słychać takie straszne wycie w jego domu, jeśli to w ogóle domem można nazwać, ale nikt o to nie pyta, boją się. Bardzo dziwny człowiek. Nikt nie wie jak się nazywa. A nazywał się Remus Lupin i właśnie zaciskał palce na szyjce butelki Ognistej Whisky. Podniósł butelkę pełną bursztynowego płynu i pomyślał o zniewalającym cieple przepływającym falą przez jego wychudzone ciało, o beztroskiej błogości ogarniającej jego umysł. Nie, nie chciał tego dzisiaj. Odstawił butelkę na stolik i osunął się bezwładnie na fotel, podpierając głowę kościstą dłonią. Długo wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie spojrzeniem przepełnionym pustką, obojętnością. I nagle, ku swemu własnego zdziwieniu, podkulił nogi, opierając stopy na fotelu, objął długimi ramionami kolana i wybuchnął rozdzierającym płaczem. Płaczem pełnym rozpaczy i bezsilności. Ile lat minęło, odkąd był sam? Dwadzieścia, może więcej? Już nawet nie liczył. Bo po co? Był sam. Jego przyjaciele byli martwi. Nie miał nikogo, kto mógłby objąć go ramieniem, szepnąć do ucha czułe, pocieszające słowo. Brakowało mu nawet tego cholernie banalnego wszystko będzie dobrze, którego do tej pory tak bardzo nienawidził. Och, brakowało mu nawet tej smarkatej bździągwy, Tonks. Nimfadory Tonks, która uczepiła się go jak pijany ściany i nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że on jej nie chce. Pamiętał zimną dłoń wczepioną w jego ramię, z paznokciami wbitymi w jego skórę niemal do krwi. Spojrzał na nią. Miała na ciele liczne rany, z których ciekła jasnoczerwona krew. Poznał w tym robotę Snape’a, Sectumsempra. To zaklęcie było jak jego podpis. Dziewczyna stawała się z sekundy na sekundę coraz bardziej blada, a on wiedział, że nie uda się już jej uratować. Wokół toczyła się bitwa, ale on przestał zwracać na to uwagę. Ścisnął jej dłoń, pokrzepiająco patrząc w oczy, a ona odetchnęła głęboko i umarła, z ostatnim wyznaniem miłości na ustach. Harry Potter też zginął. Największa i właściwie jedyna nadzieja czarodziejskiego świata poległa na polu walki. Nie, nie zawiódł. Lord Voldemort też zakończył swój nędzny żywot. Dwie Avady Kedavry zderzyły się ze sobą, ścinając obu przeciwników z nóg. Ogłuszający wrzask pełen radości zalał hogwarckie błonia, ale nie trwało to długo. Ponad rozemocjonowane okrzyki tryumfu uniósł się tylko jeden. Jeden, a mimo to wystarczył , by zagłuszyć wszystkie inne. Remus jeszcze nigdy nie słyszał takiego krzyku – po brzegi wypełnionego morzem rozpaczy. Okrzyk Ginny Weasley ustał wraz z zielonym światłem z różdżki Bellatriks Lestrange, ale na błoniach panowała już cisza, więc każdy mógł usłyszeć dźwięk upadającego bez życia ciała rudowłosej. Dlaczego ich bohater nie wstaje? Dlaczego nie krzyczy z nimi, nie tryumfuje? Czemu nie rzuca się w ramiona najbliższych? Odpowiedź była prosta – Harry Potter był martwy. Pamiętał twarz Hermiony Granger, konającej na kolanach Rona Weasleya, pamiętał martwe spojrzenie Kingsleya, pamiętał piękną Fleur Delacour – Wealsey, płaczącą nad zwłokami swojego męża. Miał w podświadomości martwe ciała McGonagall , Artura Weasleya, jego syna, Freda i tego ciapowatego Longbottoma, który wcale ciapowaty się nie okazał. Walczył dzielnie, aż do Avady Rookwooda, nawet kiedy stracił lewą rękę, obrywając jakimś czarnomagicznym zaklęciem od Avery’ego. Gdzie był Dumbledore? Gdzie był ten, który wierzył w wygraną, nie wspominając nawet o setkach ginących istnień? - Uciekł. – szepnął Filtwick, odgadując jego pytające spojrzenie, a potem przeniósł załamany wzrok na martwe ciało McGonagall. – Minerva zasłoniła go własnym ciałem, a on zwiał z Grindelwaldem. A wokół tyle ciał. Tyle martwych ciał, tyle znajomych twarzy dogorywających w konwulsjach, tyle rozdzierających szlochów. To była straszna bitwa, tak niewiele z nich się uchowało, zaledwie garstka żywych wśród przerażającej ilości poległych. Tak mu ich brakowało… Ale najbardziej brakowało mu jego. Nie widział jak ginął, znalazł jego nieruchome ciało jakiś kwadrans po zakończeniu bitwy. Krążył między leżącymi, szukając rannych, by ich ratować. Minął właśnie ciało tej Krukonki, w której niegdyś podkochiwał się Harry i wtedy zobaczył te oczy – te brązowe, bezdenne oczy, których nie dało się pomylić z żadnymi innymi. Lecz czemu te oczy się do niego nie śmieją, czemu nie błyszczą się w tak dobrze znany mu sposób? Opadł na kolana tuż obok niego, dotknął jego twarzy drżącą ręką, a drugą ścisnął jego dłoń. Była zimna i bezwładna. Spojrzał przed siebie niewidzącym spojrzeniem, po czym wtulił twarz w jego klatkę piersiową, w której nie tłukło się już życie. - Och, Syriuszu… - szepnął Remus, kuląc się jeszcze bardziej w swoim starym fotelu, kołysząc się lekko, pozwalał płynąć łzom, rzeźbiącym mokre ścieżki na jego wychudłej, bladej twarzy pokrytej bliznami. Po kilkunastu minutach podniósł się z fotela na drżących nogach i otarł mokrą twarz rękawem wystrzępionego swetra. Poczuł ogarniający go spokój, płynący przez jego ciało jak solidny łyk Ognistej Whisky. Zrozumiał, że to już czas, że to ten dzień, na który tak długo czekał. Podszedł do wąskiego tapczanu i położył się na nim ostrożnie, nawet nie okrywając się połatanym kocem. Nie potrzebował tego. Wbił wzrok w biel sufitu i na jego twarz po raz pierwszy od tak dawna wypłynął prawdziwy, szczery uśmiech. Przymknął powieki. - Syriuszu – powiedział głośno, czując jak zalewa go fala szczęścia, dzikiego, nieokiełznanego szczęścia. – Idę do ciebie. – dodał jeszcze, zasypiając, a wokół panoszyła się noc. Remus Lupin nie obudził się następnego ranka. I nie obudził się już nigdy więcej. Ten post był edytowany przez MariettaGordon: 21.11.2012 11:19 -------------------- Wolność to nie stan, ani miejsce.
To nie poglądy ani prawa. To cholerny wrzask pełen nienawiści lub radości, w który wkładamy całe swoje serce i nie obchodzi nas, że wezmą nas za wariata. I'm from Slytherin, bitches. |
Mannolita |
21.11.2012 21:39
Post
#2
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 29 Dołączył: 07.07.2012 Skąd: Koszalin Płeć: Kobieta |
Nawet nie wiesz, jak się cieszę
-------------------- "Hey Jude, don't make it bad,
take a sad song and make it better. Remember to let her into your heart, then you can start to make it better." |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 10.11.2024 20:06 |