Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> przyjaciele na zawsze [nk]

avalanche
post 11.04.2003 17:19
Post #226 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Przyjaciele na zawsze...

Było ich pięciu. Znali się praktycznie od dziecka tak samo jak ich rodzice. Wszyscy w koło powtarzali, że będą potężnymi władcami. Każdy z nich obdarzony był niezwykłą mocą przekazaną im po potężnych przodkach, którzy byli Atlantydami. Tak to prawda, posiadali zdolności starożytnego ludu zamieszkałego mityczną Atlantydę pogrążoną później w otchłani oceanu. Bohaterami tej powieści jest pięciu chłopców tak bardzo różniący się wyglądem, ale jakże sobie bliskich. Wydarzenia, które miały wkrótce nadejść zmienią ich życie na zawsze.

- Ej, co robisz? Nie widzisz, że właśnie próbuję wsadzić tego żuka do zupy taty?
- Czy ty się nigdy nie nauczysz, że kiedyś w końcu porządnie oberwiemy przez ciebie za te głupie żarty?
- No, co ty braciszku cykasz się, że nas złapią i powieszą do góry nogami pod sufitem?
- Wiesz nie zdziwiłbym się gdyby ciebie to spotkało w końcu to ty zawsze pakujesz nas w tarapaty.
- Nie gadaj tyle tylko pilnuj żeby nikt nas nie zauważył - syknął przez zęby chłopiec i mówiąc to zbladł. W drzwiach stał jego ojciec przyglądając się poczynaniom swoich synów.
- Cześć tato...No tego...To nie tak jak myślisz...to...to ON wszystko wymyślił i zmusił mnie do tego..Ja oczywiście próbowałem mu to wyperswadować ale wiesz jaki on jest krnąbrny...i...
- Gdybyś nie był moim synem to może bym ci uwierzył - ku uldze obu chłopców mężczyzna zaczął się śmiać - ale jak sam widzisz zbyt dobrze was znam żeby nie wiedzieć, że zawsze coś kombinujecie.
- Jak to tato? -zdziwił się drugi z braci nie mogąc uwierzyć w to co słyszy - to znaczy że puścisz nas wolno bez szlabanu i innych takich? - w oczach chłopca tliła się iskierka nadziei że ojciec nie ukarze ich za to. A zdarzało im się często coś przeskrobać, w zasadzie to, co chwilę wymyślali nowe żarty, które przeważnie kończyły się albo wybuchem albo innym efektem specjalnym. Byli niespokojnymi duchami, pełnymi energii i tysiącami pomysłów na minutę, co niestety zawsze wróżyło jakąś tragedię w stylu wysadzenia czegoś lub podpalenia. Wszyscy, którzy ich znali zawsze trzymali się od nich w bezpiecznej odległości, choć to nigdy nie zdawało egzaminu, bo zawsze prędzej czy później dopadali swoją "ofiarę" i albo wrzucali jej coś obrzydliwego do jedzenia albo rozrzucali kulki po całym pokoju, co kończyło się masową wywrotką. Kiedyś do ich dworu zawitała nielubiana ciotka Gryzelda i w pewnym momencie wizyty potrzebowała skorzystać z toalety nie wiedząc oczywiście, że znajduje się tam sporej wielkości ładunek, który wybuchł w chwili usadowienia się ciotki na desce i wyrzucając ją na trzecie piętro budynku wprost do pokoju rodziców - nie był to łatwy dzień w życiu tych rozrabiaków, ponieważ nie dość, że narobili wielkich szkód w domu to ciotka Gryzelda stała się jeszcze gorszą jędzą niż była, no a rodzice... no cóż nie byli zachwyceni z dziury w ich sypialni i zarządzili 2 tygodniowy szlaban, zero kieszonkowego i serię nielubianych prac domowych oraz - co chłopcy uznali za najgorsze- oficjalne przeprosiny wobec ciotki Gryzeldy.
Teraz widocznie ojciec uznał, że nic nie da kolejna kara a zresztą i tak w dworze szykowało się coś,co wyraźnie bardzo go napawało optymizmem a mianowicie...
- Wizyta? -chłopcy nie kryli swojego zdumienia gdyż nie wielu było śmiałków, którzy odwiedzali ich dwór w obawie przed wybrykami obu braci.
- Tak, a czemu to takie dziwne wam się wydaje?
- Nie nic tato...to my może pójdziemy do pokoi i przygotujemy się na wizytę gości...no wiesz…musimy wyglądać elegancko no nie? - już mieli się wchodzić po schodach gdy dobiegł ich odgłos stukania kołatką do drzwi
- Ja otworzę! - chłopcy spojrzeli na swą matkę biegnącą ku wielkim zdobionym drzwiom by je otworzyć oraz na ojca udającego się na przywitanie nowo przybyłych gości z nieukrywaną radością jak gdyby od dawna czekał na tą wizytę. Drzwi się otworzyły a za nimi stała spora grupka ludzi ubranych w czarne płaszcze z kapturami na głowach. Chłopcy zauważyli, że wśród wysokich postaci są także niższe osoby, prawdopodobnie dzieci przybyłych wraz ze swymi rodzicami. Goście weszli do środka i zdjęli kaptury z głów ukazując twarze pod nimi zakryte.
Jak słusznie przypuszczali te trzy "niższe osoby" były dziećmi i to - jak nie przypuszczali -wszyscy okazali się chłopcami w ich wieku.
Pierwszy z chłopców a zarazem najwyższy z nich miał ciemno-brązowe włosy i duże brązowe oczy, drugi zaś posiadał włosy koloru jasno-brązowego i oczy koloru ciemno-niebieskiego natomiast ostatni z chłopców różnił się od swych towarzyszy tym, że miał białe włosy i co dziwne - oczy koloru fioletowego.
Starsi goście okazali się młodymi ludźmi w wieku ich rodziców. Jednak jedna myśl nie dawała braciom spokoju - otóż, kim byli ów tajemniczy goście, których widzieli pierwszy raz w życiu?


Part 2

- Nareszcie jesteście! - w głosie ojca wyczuwało się wielką radość jaką jeszcze nigdy nie okazywał gościom bywających w ich domu.
- Kupa lat, stary jak się masz? Widzę, że tu wszystko po staremu. Ciebie też miło widzieć Amy, pięknie wyglądasz, a to zapewne - tu zwrócił swój wzrok na braci - są ci słynni pogromcy, o których tak wiele słyszałem - mówiąc to mężczyzna uśmiechnął się do nich łobuzersko.
- Zdejmijcie płaszcze i chodźcie do salonu to sobie pogadamy - mówiąc to, Otto zaprosił gości do wnętrza. Wszyscy oprócz młodszych gości udali się do salonu zostawiając tym samym chłopców samym sobie. Bracia uznali to za dobry moment by poznać nieznajomą trójkę.
- Cześć, ja jestem Robert - powiedział rozsądniejszy z braci wyciągając rękę do chłopca z białymi włosami.
- Jestem Wiktor – odpowiedział chłopiec, ściskając rękę Roberta.
- A ten tutaj, to mój brat Paweł - ciągnął dalej Robert przedstawiając brata - A wy jak macie na imię? -spytał się dwóch pozostałych chłopców.
- Ja mam na imię Michał - powiedział najwyższy z chłopców - A ten obok to Adam - wskazał głową na jasnowłosego chłopca stojącego koło niego.
- Tak, tak, no dobra chodźcie na górę do naszego pokoju - zaproponował Paweł wyraźnie znudzony "ceremonią" przedstawiania się.
- Mamy tam olbrzymią tarantulę i ciekawe, kogo pożre pierwszego - mówiąc to spojrzał na swojego brata obdarzając go chytrym uśmieszkiem - albo lepiej nie, bo jeszcze zdechnie z niestrawności już na sam twój widok.
- To wy macie tarantulę? Jejku ja kiedyś miałem krokodyla, ale rodzice jak go tylko zobaczyli na moim łóżku to o mało, co nie dostali zawału i wysłali go na pobliskie bagna.- powiedział Adam wyraźnie dusząc w sobie śmiech. Paweł uznał to również za bardzo zabawne i zaczął naśladować reakcję rodziców Adama, chociaż nie mógł wiedzieć jak naprawdę wtedy się zareagowali.
Wrodzony komizm Pawła tak rozśmieszył grupkę chłopców, że ledwo, co zdołali wejść po schodach na drugie piętro do pokoju braci. Trzeba przyznać, że dwór nie był zwyczajnym dworem, jaki zwykło się widzieć u zwyczajnych ludzi. Ten był o tyle niezwykły, że należał, do Atlantydów.
Kręcone schody prowadzące na górę nie miały jakby się wydawało stopni, co oczywiście nie było prawdą, bo były po prostu niewidzialne a balustradę zrobiono jakby z delikatnej mgiełki, ale bardzo stabilnej, o którą można było się spokojnie oprzeć. Wchodząc na pierwsze piętro wchodziło w ogromny i wysoki korytarz, którego ściany ozdobione były olbrzymimi gobelinami przedstawiającymi smoki a niektóre starodawne bitwy. Wszystkie były tak realistycznie przedstawione, że wydawały się wychodzić na zewnątrz. Będąc bardzo cicho można było usłyszeć odgłosy walki na miecze dochodzące z największego arrasu przedstawiającego ogromną bitwę pomiędzy jakimiś starożytnymi ludami. Ten gobelin szczególnie zaciekawił młodych przybyszy.
- Ja nie mogę, ale zajebisty! Co to za bitwa? - spytał Wiktor nie kryjąc swojego zaciekawienia na widok czegoś tak wielkiego i tak cudownego.
- A to...to jest bitwa pomiędzy Atlantydami a jakimś Zakonem. Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że nazywał się Krwiożerczy Zakon…czy jakoś tak. Pewnie, dlatego że mieli ciemno-czerwone płaszcze...naprawdę głupia nazwa - Paweł wyraźnie nie krył swojej dezaprobaty co do idiotycznej jak sam mówił nazwy Zakonu.
- Powiedziałeś Krwiożerczy Zakon? - coś wyraźnie zaniepokoiło Wiktora - Słyszałem o nim. Podobno należeli do niego Atlantydzi, którzy przeszli na ciemną stronę. Dziadek mi opowiadał, że porywali oni małe dzieci by szkolić ich na zabójców stosując różne okrutne metody jak nie chciały współpracować z nimi. Nie pamiętam dokładnie, co im robili, ale podobno byli bardzo okrutni i bezwzględni. Ich zakon mieścił się w ogromnym zamczysku, jednak nikt nie wiedział jak się tam dostać, bo zamek zmieniał położenie, co ileś lat a poza tym chroniły go potężne zaklęcia no i strażnicy przemierzający lasy na swych koniach, którzy zabijali każdego, kto zabłąkał się w okolice siedziby Zakonu, więc praktycznie obcy nie miał szans żeby się tam dostać…no chyba, że go tam przywlekli w charakterze więźnia, ale wtedy nigdy już nie opuścił murów tej twierdzy.
- Fajnie. Wiesz, co? Szkoda, że ten Zakon już nie istnieje. Wysłałbym tam Pawła na małe torturki - mówiąc to Robert zaczął udawać jednego z okrutnych braci Zakonu - A teraz za to, że wrzucałeś żuki do zup i wysadzałeś klozety trafisz do naszego koła tortur za swe niecne występki i będziemy cię tam tak długo kręcić aż wyjawisz nam swój sekret łapania żuków abyśmy...
- Abyśmy mogli potorturować twojego brata - wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Paweł dokończył za brata plany Zakonników.
- Bracie jak mogłeś sprzedać mnie tym draniom za wyjawienie sztuki łapania żuków?
- Wiesz życie jest okrutne bracie...a tak serio to niech się schowają, nigdy nie wyjawię im skąd biorę moje żuki - chłopcy coraz lepiej się bawili i coś czuli że ta wizyta będzie najbardziej udaną w ich życiu i może po raz pierwszy zyskają prawdziwych przyjaciół.

Part 3

- Rany, ale czadowy pokój! - powiedzieli chórem goście na widok ogromnego pokoju wypełnionego różnymi magicznymi i nie magicznymi rzeczami.
Na przeciwko drzwi stało sporej wielkości akwarium, w którym mieszkała słynna tarantula o imieniu Morfeusz. Na ścianach zaś wisiały różnego rodzaju bronie, przeważnie pięknie zdobione miecze ze świecącymi klingami odbijającymi światło.
Po przeciwnych stronach ścian unosiły się niewielkie chmurki, które jak się okazało były miejscem do spania obu braci. Teraz były wysoko, ale gdy miała nadejść pora spania, chmurki opadały niżej, aby można się było na nich położyć.
Na pięknych mahoniowych komodach stały różne ciekawe posążki smoków, które obaj chłopcy bardzo lubili. Najfajniejsze było jednak to, że gdy chciało się je dotknąć - ziały niewielkim ogniem na tego, kto chciał to zrobić, oczywiście nie wyrządzając mu większych szkód oprócz lekkiego poparzenia.
Na ścianach wisiało wiele fotografii rodzinnych, na których była cała rodzina. Chłopcom najbardziej podobało się to, na którym Paweł i Robert byli przebrani za wojowników robiąc przy tym mordercze uśmiechy. W kącie olbrzymiego pokoju stała nieznana i dziwnie wyglądająca roślina o błękitnych liściach i kryształowym kwiecie, która w nocy rozchyla swoje płatki, aby pobrać światło Księżyca, które było dla niej jak woda dla zwykłych roślin. Niezwykłym przedmiotem okazało się także kryształowe lustro, które bracia dostali kiedyś od babci. Lustro służyło nie tylko do przeglądania się, ale także sprawiało, że można było przejść przez nie na drugą stronę i zobaczyć świat na odwrót - oczywiście tylko w pomieszczeniu, które lustro w danej chwili odbijało.
Niedaleko lustra stał duży zegar z drzwiczkami, które w normalnych zegarach pozwalało dostać się do mechanizmu w razie awarii. Ten jednak nie posiadał takiegoż mechanizmu gdyż jako zegar magiczny sam się nastawiał a schowek w zegarze służył jako przejście do różnych pomieszczeń w domu, do których nie ma drzwi i tym samym wiedzą o nich tylko domownicy. Jednak to, co najbardziej zaciekawiło chłopców znajdowało się przy jednej ze ścian, na której stało wiele trofeów i pucharów oraz wisiały liczne medale i dyplomy. Mianowicie były to dwie rzeczy...
- Macie deski do latania? Fajnie, jaki model?
- Najnowsze "Ścigacze 4000".Dostaliśmy z okazji ósmych urodzin - odpowiedział Paweł, dla którego ten rodzaj sportu był najlepszą rozrywką na świecie, pełną emocji i oczywiście bardzo niebezpieczną, a więc tym, czym się lubował.
Deski unosiły się parę centymetrów nad ziemią zawsze gotowe by je użyć. Były średniej wielkości tak, aby mogły się tam spokojnie zmieścić stopy użytkownika. Każdy model różnił się od siebie tylko nieco kształtem, wykończeniem i kolorem. Paweł posiadał deskę w kolorze srebrnym ze skrzydełkami przy boku z pięknie zdobionym wzorem smoka u spodu. Robert wybrał natomiast czarną deskę również ze smokiem u spodu gdyż tym charakteryzowała się firma produkująca te modele, tyle, że jego deska, gdy się na nią wsiadało zaczynała płonąć u boku - oczywiście nieparzącym ogniem.
Sport ten jest niezwykle popularny wśród Atlantydów. Polega on na ściganiu się na deskach po lesie pełnym pułapek np. na jednym z takich wyścigów ustawiono smoki i trzeba było nie tylko nie dać się usmażyć, ale także uważać, aby inny zawodnik cię nie zepchnął z deski i tym samym niezdyskwalifikował cię za upadek. Jedyne, co pomaga w takich chwilach utrzymać równowagę przy niebywale ogromnych prędkościach to zaklęcie utrzymujące stopy w jednym miejscu, aby się nie ślizgały i nie pozwoliły upaść zawodnikowi - oczywiście przy większym uderzeniu lub silnym popchnięciu zawodnik spada i tak kończy się dla niego wyścig, co oczywiście daje większe szanse na wygraną pozostałym zawodnikom ścigającym się dalej. Dlatego też tyle jest kontuzji a czasem nawet śmierci w tym sporcie, co sprawia że jest to bardzo ekscytujące widowisko.
Chłopcy właśnie chcieli wypróbować te cuda techniki, gdy usłyszeli głos dobiegający z dołu, aby zeszli na obiad.
- Dobra w takim razie po obiedzie pójdziemy je wypróbować - powiedział Robert schodząc z resztą chłopców na posiłek.

Part 4

Kuchnia była miejscem szczególnym w dworze a to, dlatego że można tu było znaleźć różne smakowite przekąski a dokładniej wszelkiego rodzaju niezwykłe owoce egzotycznych roślin nieznanych zwykłym ludziom oraz wiele łakoci, od których można było dostać zawrotu głowy.
Przy wejściu od razu było widać, że kuchnia dzieliła się na dwie części - na część jadalną i na tą, w której można było przyrządzić różnego rodzaju eliksiry. Po stronie jadalnej stał olbrzymi, dębowy stół, którego blat był ozdobiony postaciami zwierząt leśnych zamieszkałych nie magiczne lasy, przy którym zawsze można było wygodnie usiąść na dużych, dębowych krzesłach. Wszystko w kuchni było zrobione na wzór leśny.
Na ścianie wisiały liczne obrazy przedstawiające łowy na dzikie zwierzęta a nie raz i je same. Pawłowi szczególnie podobał się obraz, który kupił razem z ojcem przedstawiający jastrzębia o ciemno-brązowym upierzeniu, siedzącego na gałęzi i dumnie patrzącego w dal. Bardzo chciał mieć takiego, ale wiedział, że dostanie go dopiero, gdy pójdzie do Akademii – szkoły gdzie kształcą ludzi o podobnych zdolnościach, jakie posiada on i jego brat, choć nie zawsze mających za przodków Atlantydów.
Na półce rozciągającej się wzdłuż ściany po prawej stronie stołu stały książki kucharskie, które bynajmniej nie zawierały zwykłych przepisów. Można tu było się dowiedzieć np. Jak szybko i smacznie przyrządzić kachajkę - ptaka zamieszkującego okoliczne lasy, występującego tu bardzo licznie a zarazem bardzo smacznego. Albo: Jak przyrządzić wspaniały deser?- tu oczywiście mama Pawła i Roberta nie miała sobie równych gdyż najbardziej te dania lubili jej synowie, więc nabrała już pewnej wprawy w szykowaniu wszelkiego rodzajów tortów, ciast i lodów. Szczególnie jednak udawały się jej torty. Jej popisowym numerem było ciasto zwane gevios - od nazwy owoców drzewa o tej nazwie, polewane harwalką, czyli czymś podobnym w smaku do zwyczajnej czekolady ale o wiele od niej smaczniejszą i bardziej słodką.
W kątach stały ogromne rośliny, a raczej drzewa, których ogromne liście zawsze "przytulały" osobę, która do nich podchodziła napełniając pozytywną energią a wysysając tą negatywną, która gnębiła człowieka i sprawiała, że się źle czuje - były one prezentem od dziadka, który znany jest w całej rodzinie jako zagorzały podróżnik i znawca wszystkiego, co niezwykłe i magiczne - oczywiście zawsze przywożący jakieś niezwykłe rzeczy dla swych ukochanych wnuków.
Chłopcy, którzy byli już bardzo głodni z chęcią usiedli przy stołach czekając na posiłek. Nie musieli długo czekać gdyż właśnie na stół podano różne pyszności w tym skrzydełka słynnych kachajek.
- Mmmmmm...Mamo jak zwykle wszystko, co gotujesz zasługuje na medal. Po prostu pyszne! - powiedział Robert, który przeżuwał właśnie swoją szóstą dokładkę kachajek.
- Dokładnie takie same, jakie robiłaś kiedyś, gdy tygodniami włóczyliśmy się wszyscy razem po lesie a dookoła pełno było tego ptactwa. Do dziś pamiętam jak nie mogliśmy patrzeć już na te kachajki, pamiętasz? – zagadał jeden z gości, spoglądając na matkę braci, która nie kryła rozbawienia tym co przed chwilą usłyszała.
Mężczyzna okazał się tak jak reszta gości dawnym przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych. Miał krótkie ciemno-brązowe włosy i zielone oczy ,oraz co trzeba było przyznać - był bardzo przystojny tak jak pozostali trzej przybysze. Widać było, że jest umięśniony a ciągły uśmiech na twarzy czynił go człowiekiem pełnym zaufania i przyjacielskim. Charakterystyczne w jego wyglądzie było to, że nosił na szyi wisiorek z rzemyku na którym zawieszony był ząb zapewne jakiejś okropnej bestii, co bardzo spodobało się Pawłowi, który uznał, że facet noszący takie coś musi być równym gościem.
Oprócz niego równie wielkie zainteresowanie Pawła wzbudzało dwóch pozostałych mężczyzn siedzących po obu stronach tego pierwszego.
Pierwszy z nich miał takie same białe włosy, co Wiktor, więc zapewne był jego ojcem. Nie miał jednak jak jego syn tych dziwnych fioletowych oczu, lecz błękitne, nadające jego twarzy pewną niewinność i dziecięcość. Drugi z mężczyzn był ojcem Adama, choć jak zauważył Paweł kolor włosów Adam odziedziczył po swej matce, a jedyne, co miał podobne do ojca to ten przenikliwy wzrok, którym obdarzał ludzi. Paweł wyczuwał w mężczyźnie pewną dzikość. Sam nie umiał wytłumaczyć tego uczucia - gdy ten przeszył go wzrokiem czuł się jakby spoglądał w oczy osobie, która nie zna czegoś takiego jak strach. Wyglądało na to, że coś ukrywał – zupełnie jak pozostali dorośli przybysze…

Part 5

Po obiedzie mamy chłopców udały się na górę na ogromny taras, zaś panowie poszli na piętro do salonu. Chłopcy nie bardzo wiedzieli, co mają robić gdyż zapadał już zmrok i nie pozwolono im na wyjście do lasu, gdzie o tej porze czai się najwięcej dzikich i niebezpiecznych stworzeń. Postanowili, więc udać się do pokoju braci i tam obmyślić plan, co mają robić, a że pokój ten znajdował się na drugim piętrze wchodząc po schodach postanowili po cichu wejść na pierwsze piętro i podsłuchać rozmowę swoich ojców.
Na korytarzu stały ogromne zbroje zaś na ścianach wisiały tarcze i włócznie - pamiątki z podróży po Europie oraz portrety dawnych mieszkańców dworu o strasznie - o tej porze - wyglądających twarzach. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi do salonu, które były lekko uchylone, przez co na korytarz padała mała smuga światła oświetlająca chłopcom drogę. Zbliżyli się ostrożnie do drzwi i zaczęli -przysłuchiwać się rozmowie:
- Stefan ja ich widziałem, czuję przez kości, że coś się szykuje i mam przeczucie, że tym razem nie dadzą się tak łatwo oszukać jak 6 lat temu - wykrzyczał prawie Otto - Nie pamiętacie, co było wtedy? Ledwo, co nam udało się ich powstrzymać. To się znowu zacznie i nie wiem...nie wiem co mamy robić - w jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie i uczucie strachu przed czymś, o czym chłopcy nie mogli mieć zielonego pojęcia.
- Wiem, o co ci chodzi Otto. Oni będą chcieli skrzywdzić chłopców…a ja cholera nie mam pomysłu jak temu zapobiec. Remis jak to możliwe, że oni wrócili, myślałem, że wrota zamknęły się na zawsze i że mamy ich już z głowy.
- Uwierz mi, że nie mam pojęcia jak im się udało nawiać, byłem święcie przekonany, że zrobiliśmy wszystko jak należy. Jest tylko jeden sposób, aby się stamtąd wydostać. To musiał zrobić ktoś z zewnątrz - jego wzrok powędrował na dotąd nieodzywającego się Sergiusza. Paweł zauważył, że mężczyzna zastanawia się nad czymś, głeboko szukając odpowiedzi.
- Wiem - nie musiał tego powtarzać. Wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę oczekując od niego wyjaśnień. - Mogłem się tego domyślić…
- Może podzielisz się z nami z twoim odkryciem czy mamy zgadywać? - powiedział wyraźnie poirytowany Otto.
- Mam pewną hipotezę. Otóż słuchaj…tylko my znaliśmy zaklęcie zamykające wrota, więc praktycznie, jeżeli ktoś miałby zdradzić to tylko któryś z nas, ale tę opcję od razu odrzucamy, więc zostaje nam tylko przypuszczenie, że oprócz nas ktoś jeszcze był tam razem z nami i spokojnie obserwował sytuację z ukrycia i poznał zaklęcie zamykające wrota...ten ktoś musiał mieć w tym jakiś interes bo kto u licha uwolniłby bez powodu armię morderców...no i to nie mógł być byle kto skoro udało mu się tego dokonać…
- A mówiłem żeby ich wykończyć to nie byłoby teraz problemu a tak to możemy się sto lat bawić - my ich zamykamy a ich ktoś uwalnia - w głosie Otta dało się wyczuć nutę gniewu.
- Czy ty mózgu nie masz? Mieliśmy wykończyć dwu tysięczną armię? Jak? Nawet my nie mamy dość tyle mocy by tego dokonać...ciekawi mnie tylko jedno...Kto do cholery otworzył te przeklęte wrota?
- Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił - odpowiedział niepewnie Sergiusz - Orfeusz!
- Wiedziałem! Wiedziałem, że ta kanalia maczała w tym palce. Kto jak nie on pragnie wrócić do łask po tym jak naraził się swemu ojcu – dowódcy Zakonu i został na jakiś czas wygnany. Zabiję tego kretyna i przysięgam, że tym razem gorzko tego pożałuje.
- Uspokój się! Nie mamy pewności, że to on, to dopiero przypuszczenia - próbował uspokoić przyjaciela Stefan.
- Nie mamy pewności? - powiedział Otto z wyraźną ironią w głosie - To ty nie masz pewności! Ale ja ci mówię, że ten palant jest w to zamieszany, nie słyszałeś Sergiusza, co powiedział? To jest Orfeusz! - spojrzał na przyjaciela szukając potwierdzenia swoich słów.
- Stefan nie mamy innych podejrzanych to musiał być on. Wszyscy bardzo dobrze znamy Orfeusza...
- Aż za dobrze - wtrącił z przekąsem Otto.
- Wiemy jak bardzo pragnął do nich wrócić, a uwalniając ich przypuszczam, że przyjęli go z otwartymi ramionami - dokończył Remis. Nagle poczuł niemiły skurcz w żołądku. Wiedział, że ma rację i że będzie musiał znowu to wszystko przeżyć od nowa... znowu powrócą niechciane wspomnienia ...znowu....
- Nad czym tak myślisz Remis? Wal śmiało dzisiaj już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć - mówiąc to Otto spojrzał w oczy Remisa - były martwe, zupełnie bez wyrazu.
- Remis ostatnio jakiś dziwny jesteś, co się stało? Nam możesz powiedzieć przyjacielu - spytał Otto wyraźnie zaniepokojony stanem przyjaciela. To zachowanie nie pasowało do wizerunku Remisa, który w młodości słynął z dzikich pomysłów i niecenzuralnych wypowiedzi.
- Nic mi nie jest, po prostu myślę - odpowiedział uśmiechając się do Otta. Ale Otto wiedział, że Remis nie mówi prawdy. Zbyt dobrze go znałby wiedzieć, że przyjaciel coś ukrywa.
- Panowie w takim razie, co proponujecie? -odezwał się Sergiusz, przerywając wszechobecną ciszę.
- Musimy zawiadomić pozostałych i Akademię, że należy szykować się na najgorsze - stanowczo odpowiedział Stefan - Wyruszę jeszcze dziś, nie ma czasu do stracenia.
- W takim razie ja i Remis ruszamy do dowództwa, musimy ostrzec Radę, aby zrobili coś nim będzie za późno. Będziemy w Białym Gmachu - tam się wszyscy spotkamy - To jedyne miejsce gdzie Krwiożerczy Zakon nie postanie nogi.
Chłopcy spojrzeli po sobie nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszeli.
- Wyruszymy jutro po tobie Stefan, a ty Otto wyruszysz za dwa dni. Mamy większą szansę, że choć jeden z nas dotrze na miejsce, choć mam nadzieję, że wszyscy zjawimy się tam cali i zdrowi o określonej porze - po tych słowach przyjaciele wstali i każdy w ciszy ruszył w stronę wyjścia. Chłopcy, czym prędzej ruszyli do pokoju na drugim piętrze, aby nie dowiedziano się, że podsłuchiwali. Zamykając po cichutku drzwi za sobą, spojrzeli po sobie oniemieli tym, co usłyszeli.
„O co tu chodzi?” - to pytanie chodziło teraz każdemu z nich po głowie nie dając spokoju. Żaden jednak nie umiał wyjaśnić tego, co właśnie usłyszał.

Part 6

Następnego ranka Robert zauważył, że w pokoju nie było Michała. Przypomniał sobie jednak, że zapewne wyjechał wczoraj w nocy razem ze Stefanem. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał wczoraj wieczorem. Zrozumiał jedynie, że ci ludzie, którzy uciekli z jakiegoś zamknięcia szukają ich oraz ich ojców. Jeszcze bardziej zadziwiające było to, że padła nazwa Krwiożerczy Zakon. Co oni mają z tym wspólnego? Przecież podobno nikt o nich nie słyszał od iluś tam lat…a może wszyscy wiedzieli o nich tylko nie chcieli ujawnić, że chodzi właśnie o nich.
W głowie Roberta był mętlik. Nie potrafił poskładać tego w całość, nie rozumiał co wspólnego mają ci Zakonnicy z nimi. Nie chcąc dłużej o tym samotnie rozprawiać postanowił, że porozmawia o tym później z przyjaciółmi. Było jeszcze w miarę ciemno, więc wszyscy w dworze zapewne jeszcze spali. Zszedł po cichutku ze swej chmurki i podszedł do okna. Niebo było jeszcze granatowe, choć widać było przy horyzoncie lekkie różane smugi, które zwiastowały wschód słońca. Podszedł do drzwi przy oknie i otworzył je, aby wyjść na taras.
Na zewnątrz było jeszcze chłodno, ale Robert nie zwracał na to uwagi. Wziął głęboki oddech by zaczerpnąć świeżego powietrza i spojrzał przed siebie. Las był cały spowity delikatną mgiełką nadającej mu pewnej tajemniczości. W oddali dało się słyszeć śpiew ptaków a lekki zefirek spokojnie kołysał korony drzew. Wszystko to wydawało mu się takie piękne i dzikie, że aż nierealne.
Podszedł bliżej do balustrady i oparł się o nią delikatnie. Obok niego przysiadł się malutki ptaszek. Miał czerwono-złote piórka i biały grzebyczek na główce. Robert starał się nie poruszać, aby go nie przestraszyć. Widać było jednak, że ptaszek nie bał się go i powolutku podskakując przysiadł się koło niego i zaczął śpiewać niebiańską melodię. Skończywszy ją spojrzał swoimi czarnymi niczym perełki oczkami i zrobił coś, czego Robert najmniej się spodziewał.
- Podobało ci się? - przemówił do niego ptaszek. Chłopiec zląkł się, ale po chwili spojrzał na siedzącego obok niego ptaszka i przypomniał sobie, jak ojciec opowiadał mu, że w lesie można spotkać mówiące zwierzęta, tak, więc nie czekając ani chwili dłużej odpowiedział:
- Jejku...pierwszy raz spotykam mówiące stworzenie. Ptaszek mrugnął do niego oczkiem i już miał powiedzieć coś chłopcu, gdy nagle...
ŁŁŁŁŁUUUUUUUPPPPPPPPPP!!!!!!!!&# 33;!!!!!!!!!! - dało się słyszeć głośny łomot z pokoju. Robert natychmiast podbiegł do drzwi i otworzył je, aby dostać się do pokoju. Był prawie na sto procent pewny, że wiedział, co się stało i nie mylił się.
- Znowu spadłeś z chmurki - powiedział do Pawła leżącego na podłodze. Pawłowi nie raz już zdarzało się spaść ze swojego posłania, gdyż zawsze spał na swojej chmurce pod sufitem, a że był dzieckiem wiercącym się i bardzo niespokojnym to często zdarzało mu się wypaść z obłoczku. I jak zawsze swoimi jękami potrafił zbudzić cały dom albo przynajmniej pół. Hałas sprawił, że ze snu zbudzili się także Adam i Wiktor, którzy nie zwykli się budzić przy czymś takim.
- Mówiłem ci żebyś tak wysoko nie spał, bo w końcu stanie ci się jakaś krzywda - mówiąc to Robert spojrzał na brata wstającego z podłogi i masującego sobie plecy. Wiedział, że zaraz brat odpowie mu to, co zwykle zwykł mówić w takich przypadkach.
- Cholera jasna! - odpowiedział "dość" kulturalnie, ponieważ przeważnie Robert słyszał gorsze epitety po zleceniu Pawła z chmurki.
- To nie moja wina, że śnią mi się jakieś zombi, które chcą mi odgryźć głowę! Jakby tobie śniłyby się takie sny, co mnie to też zlatywałbyś na podłogę! - krzyknął Paweł, który zawsze w takich wypadkach miał nieodpartą pokusę trochę poprzeklinać i nawrzeszczeć na brata.
- Chłopcy, co tu się dzieje? - do pokoju weszła mama braci, która zwykle też miała coś do powiedzenia na temat hałasów o piątej nad ranem.
- Pawełku, kochanie czy ty zawsze musisz postawić całą okolicę na nogi? Dlaczego nie możesz spać tak jak inni i nie wypadać z hurgotem na podłogę, co? Tyle razy ci powtarzałam, żebyś spał niżej to przynajmniej upadki miałbyś mniej bolesne. Po czym mówiąc to zakręciła w powietrzu dłonią, wyczarowując opatrunek dla syna i podając mu napój do wypicia
- Tu masz eliksir na stłuczenia, masz napij się to ci dobrze zrobi.
Robert zauważył, że Paweł niechętnie sięgnął po eliksir - wiedział jak bardzo jego brat nie lubi tego napoju. A często zdarzało mu się go pić. Mama braci była niezwykle cierpliwą osobą, szczególnie dla Pawła, który zawsze miał najwięcej kontuzji w rodzinie. Rok temu podczas wakacji w Afryce, zaatakował go rój wściekłych pszczół, któremu zniszczył "przez przypadek" gniazdo, oczywiście wiadomo było, że nic, co przytrafia się Pawłowi nie dzieje się przez przypadek.
Innym znów razem będąc na wycieczce w zoo o mało, co nie stratowały go słonie indyjskie po tym jak otworzył im wybieg i wpuścił spore stadko myszy. Trzeba było przyznać, że nie był łatwym dzieckiem. Zresztą Robert nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby mieć innego brata niż Paweł. W końcu razem zawsze wpadali w tarapaty i razem jakoś z nich wychodzili.
Największą frajdę sprawiało im jednak robienie żartów pewnemu gangowi motocyklowemu. Gang składał się z dwudziestu, silnie zbudowanych mężczyzn o podejrzanym wyglądzie i pewnie chłopcy nie mieliby z nimi szans gdyby nie to, że motocykliści byli ludźmi pozbawionymi mocy a więc zwyczajni. Często, więc wykorzystywali swoje nadprzyrodzone zdolności do robienia im różnych numerów. Czasem to było zaczarowanie motocykli tak, aby hamulec nie reagował, czasem też chłopcy specjalnie robili mężczyznom na złość, aby tamci mogli ich ścigać i wpaść w przygotowaną na nich pułapkę.
Tak, więc starcia pomiędzy chłopcami a gangiem były już normalnością i ciekawym zajęciem dla obu rozrabiaków. Rodzice oczywiście nigdy nie wiedzieli, co ich synowie robią w czasie wolnym po obiedzie, co oczywiście wszystkim było na rękę, bo żadna ze stron nie martwiła się o drugą. Robert wiedział, że zawsze może liczyć na brata, choć jak to bywa wśród braci zdarzają się także małe sprzeczki.
- Ja to nie wiem! Ty to zawsze gadasz jak mama, że to niby wszystko to moja wina! Piecyk nie działa - moja wina, pali się - moja wina, nic nie działa - także moja wina. Ja nie wiem, czy ja jakiś niszczyciel jestem? - popatrzył się na Roberta szukając u niego odpowiedzi.
- Nie, na takich jak ty mówi się po prostu nienormalni - ku jego zaskoczeniu wszyscy, także i Paweł wybuchnęli śmiechem.
- A co powiecie na małe ściganko po lesie? Hmm? – zaproponował Robert.
- Jak zwykle braciszku czytasz w moich myślach…

Part 7

Po zjedzeniu śniadania chłopcy wybiegli do lasu zabierając ze sobą Ścigacze 4000 - najlepsze deski do latania, jakie dotąd wyprodukowano. W lesie nadal unosiła się tajemnicza mgiełka, ale uznali, że nie ma, co zawracać sobie nią głowy. Idąc ścieżką miało się wrażenie jakby wchodziło się do innego świata.
Drzewa tu rosnące były bardzo wiekowe i nie jedno zapewne mogłyby opowiedzieć gdyby oczywiście umiały mówić. Było jednak coś, co posiadały niezwykłego a mianowicie miały uczucia. Czuły ból, gdy łamało się im gałęzie a gdy się o nie dbało odczuwały szczęście. Choć drzewa nie umiały mówić ludzkim głosem to powiadano że mają swój język, znanym tylko sobie.
W odróżnieniu od zwykłych drzew, te były bardzo wysokie, sięgające wysokości pięciuset a nawet powyżej tysiąca metrów. Ich naturalną obroną była niesamowicie twarda kora, która swą wytrzymałością dorównywała smoczej skórze. Bardzo popularnym gatunkiem w tym lesie były lahiany - drzewa długowieczne o białej korze, których liście były koloru srebrnego oraz kardale - drzewa o jasno-brązowej korze o ruchomych gałęziach, które nie raz były przyczyną zrzucenia zawodników z ich latających desek, dlatego też trzeba było na nie szczególnie uważać.
Co do niezwykłych stworzeń to dość często można tu było spotkać liciaka - charakteryzującego się beżowym kolorem skóry, bez nóg, za to ze skrzydełkami i różkami, które wyglądem, kolorem i dotykiem przypominały zielone liście, oraz z zębami podobnymi u tych co mają wampiry, choć o wiele mniejszymi i nie służącymi na pewno do wysysania krwi, ale do szybkiego i sprawnego zjadania liści.
Pełno także było tu kachajek - bardzo znanych chłopcom ptaków o czarnym upierzeniu i tęczowych dziobkach i co trzeba było przyznać o wyjątkowo małych móżdżkach, gdyż bez problemu można by było je złapać i urządzić sobie obiad na miejscu.
Co do większych zwierząt, to wyjątkowo często występującym tu gatunkiem były jak przystało na magiczny las - jednorożce, centaury, krasnoludki z czerwonymi czapeczkami, latające elfy oraz na skraju lasu, w niewielkich ilościach - drzewce. Nie pomijając, że oczywiście można tu było spotkać także zwyczajne zwierzęta, choć zdarzało się to sporadycznie.
Chłopcy doszli do ogromnego posągu pewnej kobiety ubranej w zbroję i hełm, oraz z tarczą u boku i mieczem uniesionym do góry.
- No… jesteśmy na miejscu, nie ma co. Najgorsze to dotrzeć tutaj - ledwo wysapał Paweł.
- W takim razie, kto pierwszy się ściga? - zapytał Wiktor z nieukrywaną chęcią rywalizacji - Mamy tylko dwie deski a nas jest czworo, więc jak? Może zagłosujmy, co? - zaproponował.
- Na mnie nie liczcie, ja nie mogę - odparł z rezygnacją Adam.
- Nie no…nie zalewaj...stary, ominiesz taką okazję? No dawaj...pozwolę ci lecieć się jako pierwszemu na mojej desce – powiedział zachęcająco Paweł.
- Nie dziękuję...ja nie mogę...dzięki - powiedziawszy to oddalił się i przysiadł pod pomnikiem.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego on nie chce się ścigać? - zapytał przyjaciół poirytowany Paweł.
- On naprawdę nie może.Jest chory. - powiedział Wiktor z wyraźną nutą smutku w głosie.
- A co mu jest? Ma katar czy co? Zalewa, bo nie chce przegrać i już.
- Ja to nie wiem,czy ty masz serce z kamienia? - odparł Robert wyraźnie zaskoczony reakcją brata na stwierdzenie o chorobie Adama.
- Tak? To niech mądrala powie mi, co mu jest. Proszę bardzo, gadaj jak taki mądry jesteś.
- On jest chory na bardzo rzadką chorobę objawiającą się dusznościami podczas wzmożonego wysiłku - wyjaśnił Wiktor.
- Zalewasz...On? No co ty...przecież on…nie może...ale on w ogóle nie wygląda na chorego - odpowiedział z niepewnością Paweł - Wrabiacie mnie...
- Wiesz ty to jesteś po prostu tępy! Nie rozumiesz, że nie musi wyglądać na chorego, aby nim być? Do ciebie to chyba nic nie dociera przez ten pusty czerep. On może umrzeć jak mu zabraknie tchu podczas lotu.! Czy to takie trudne do zrozumienia? Ja nie wiem jak można być tak nieczułym i głupim. Nie pomyślałeś, że jemu też nie jest łatwo siedzieć tu i patrzeć jak my się dobrze bawimy, wiedząc, że jemu nie wolno? Przyszedł tu z nami bo nie chciał siedzieć sam w domu. A ty potraktowałeś go jak tchórza! –słowa brata zrobiły na Pawle wrażenie. Wiedział, że Robert ma rację. Zachował się jak kretyn, który widzi tylko sam siebie nie zwracając uwagi na innych. I nie wahając się chwili dłużej, podszedł do Adama.
- Stary przepraszam...ja nie chciałem...po prostu nie mogłem uwierzyć że wiesz...tego – podrapał się po głowie robiąc przy tym przepraszającą minę - Że jesteś chory - wypowiedziawszy słowa przeprosin spojrzał na Adama. Ten był spokojny i jakby zamyślony. Po chwili odparł:
- Nie gniewam się. Już się przyzwyczaiłem do tego, że jestem chory i że nie mogę robić wielu rzeczy - mówił to bardzo spokojnie. Patrzył się na Pawła i widział w nim kogoś, kim zawsze on chciał być - zdrowego i pełnego optymizmu chłopca, zawsze tryskającego humorem, mającego wszystko, co dusza zapragnie i robiącego zawsze to, na co ma ochotę. Cieszył się, że zna kogoś takiego jak on.
- Mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś być moim przyjacielem? - zapytał nieśmiało do Pawła.
- Ale przecież...no tego....nie zasługuję abym był twoim przyjacielem, spójrz na mnie, jestem najgorszym z najgorszych i do tego kretyn ze mnie...a poza tym....
- Ja chcę żebyś był moim przyjacielem i nie gniewam się na ciebie...nie chcę abyś myślał, że jestem jakiś obrażalski, czy co, po prostu...mam nadzieję że nie gniewasz się na mnie że tak odszedłem i nie wytłumaczyłem o co chodzi, przykro mi... - Paweł nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie dość, że tak go potraktował to jeszcze zechciał, aby zostali przyjaciółmi. Spojrzał mu prosto w oczy - były pełne nadziei i optymizmu, wiedział, że może zrobić tylko jedno.
- W takim razie, sztama? - zaproponował Paweł.
- Sztama - odparł przyjaciel podając mu rekę. Paweł poczuł, że zyskuje w tym momencie kogoś, na kogo zawsze będzie można liczyć i komu można zaufać jak nikomu innemu.
- No, co tak długo! Wiersze czytacie czy co? - przerwał konwersację Wiktor. Adam i Paweł spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.
- Dobra, dobra, żadne wiersze my tu omawiamy taktykę jak cię załatwić podczas lotu.No wiesz, czy zwalić cię od razu czy dać ci szansę bycia drugim, co nie Adam - mrugnął do przyjaciela Paweł.
- No jasne przyjacielu - odrzekł Adam.
- Ha...ha..ha! Bardzo śmieszne! Jedyny, który wygra ten wyścig stoi przed tobą - odpowiedział Wiktor z udawaną wyższością
- W takim razie walcz łotrze albo giń! - Trzeba przyznać, że Wiktor miał zadatki na aktora, bo jak nikt inny potrafi rozśmieszać ludzi. - Podejmujesz wyzwanie?
- Z wielką chęcią sir - odparł Paweł - Ten, kto przegra będzie usługiwał drugiemu cały dzień.
- To już możesz zacząć czyścić mi buty, mój drogi - odparł pewny siebie Wiktor.
- Twoje niedoczekanie - odpowiedział Paweł. - Dobra zaczynamy!
Chłopcy stanęli na deskach - Paweł na swojej srebrnej, a Wiktor na desce Roberta. Unieśli się delikatnie do góry ustawiając się na odpowiedniej wysokości, gotowi do rozpoczęcia wyścigu.
- Tak więc- zapowiedział Robert - Na miejsca...gotowi...START!

Part 8

Ruszyli gwałtownie z ogromną prędkością, wiatr mierzwił im włosy a obraz wszystkiego, co mijali wydawał się coraz bardziej zamazywać. Paweł spojrzał przez ramię na zamazaną sylwetkę Wiktora coraz bardziej zbliżająca się do niego. Postanowił sobie jednak, że nie pozwoli mu wygrać za żadną cenę - obiecał to Adamowi i zamierzał specjalnie dla niego wygrać wyścig z Wiktorem.
Wiekowe drzewa stały się trudnymi przeszkodami przy takiej prędkości, ponieważ trzeba było mieć podzielną uwagę - kontrolować przeciwnika i nie dać się przez niego strącić oraz uważać, aby nie zderzyć się z drzewem i nie połamać sobie przy tym wszystkich kości.
W pewnym momencie Paweł spostrzegł, że Wiktor leci z nim równo deska przy desce. Spojrzał na niego - minę miał zaciętą, wiedział, że nie podda się tak łatwo. Nagle Wiktor zrobił coś, czego Paweł najmniej spodziewał się po nim. Chłopiec natarł na niego z boku.
- No, co przyjacielu? Myślałeś, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - wykrzyczał z daleka do Pawła. Chłopiec poczuł, że traci równowagę. Wiedział, że jeżeli czegoś szybko nie wymyśli to czeka go niechybne zderzenie ze znajdującym się naprzeciwko niemu kardalem - drzewem bardzo agresywnym w stosunku do nadlatujących do niego wszelkich form życia. Najgorsze było jednak to, że deska zdawała się nie reagować na wszelkiego rodzaju próby poderwania jej w drugą stronę z dala od kardala. Paweł poczuł, że zostało mu, co najmniej pięć sekund, jeśli nie mniej, do czołowego zderzenia. Wiedział, że może zrobić tylko jedno.
Wyciągnął rękę przed siebie i z całej siły uderzył niebieskim promieniem wydobywającym się z jego dłoni w korę drzewa spowalniając prędkość, z jaką się poruszał. Poczuł, że teraz ma szansę. Zrobił natychmiastowy zwrot i poderwał się do góry unikając niechybnej śmierci.
Skierował swojego Ścigacza na właściwy tor - jeżeli takowym był ten, którym się teraz poruszał. W głowie kłębiły mu się ostatnie słowa Wiktora. Czyżby tak bardzo zależało mu na zwycięstwie, że byłby zdolny go zabić? Natychmiast skarcił się za ostatnią myśl. To niemożliwe, Wiktor na pewno nie chciał go zabić a takie popychanki to normalna zagrywka w tym sporcie. Jednak to spojrzenie, jakim obdarzył go popychając go prosto w ramiona kardala, nie dawały mu spokoju. W tym spojrzeniu było coś niezdrowego, czego nie rozumiał. Czyżby chodziło mu o coś więcej niż tylko wyścig?- nie wiedział.
Teraz ma, co innego na głowie. Musi dogonić Wiktora i wygrać, prześcignąć go za wszelką cenę a nawet, jeżeli go do tego sprowokuje - zrobić to samo, co on mu zrobił. Nie mógł pozwolić, aby Wiktor miał nad nim tą przewagę
- Chce wojny to będzie ją miał - powiedział przez zaciśnięte zęby. Czuł, że musi się odegrać za to, co zrobił Wiktor. Nacisnął stopami mocno na Ścigacza i zaczął przyspieszać. Podejrzewał, że Wiktor jest daleko, ale wiedział, że ma szansę go jeszcze dogonić. Z każdą sekundą szybował coraz szybciej i szybciej. Czuł chłód wiatru, jaki oplatał go, jednak nie zwracał na niego uwagi. Wytężył wzrok w poszukiwaniu choćby zarysu sylwetki Wiktora.
Nagle, daleko przed sobą ujrzał małą sylwetkę czegoś, co poruszało się z zawrotną prędkością. To musi być Wiktor - pomyślał w duchu Paweł, czując przypływ energii, która dodawała mu siły i pewności siebie. Nacisnął jeszcze silniej na deskę szybując coraz szybciej i zbliżając się do Wiktora.
W oddali ujrzał, że zbliżają się do małego jeziorka znajdującego się w sercu lasu. Paweł pomyślał, że to idealna okazja by odegrać się na Wiktorze. Czas wyrównać rachunki - pomyślał. Wyciągnął rękę przed siebie i wystrzelił serią czerwonych promieni. Okazało się, że jeden z nich trafił w deskę Wiktora. Widział jak chłopiec próbuje utrzymać równowagę, lecz spada prosto do wody. Paweł podleciał bliżej zniżając lot Ścigacza tak by lecieć jak najbliżej tafli jeziora, mając nadzieję że ujrzy minę zdziwionego a nawet może zezłoszczonego Wiktora. Nie mógł przepuścić takiej okazji.
Zatrzymał się w powietrzu nad miejscem gdzie spadł Wiktor oczekując, że zaraz wynurzy się. Poczuł jednak lekki niepokój, ponieważ nigdzie nie było widać wynurzającej się postaci. Pochylił się niżej nad wodą mając nadzieję ujrzeć Wiktora płynącego ku niemu. Zaczął coraz bardziej się martwić o niego, gdyż ten powinien już dawno na niego wrzeszczeć za to, co mu zrobił. Rozglądał się po tafli jeziora, ale nigdzie nie było ani śladu Wiktora. Pochylił się jeszcze raz nad wodą, gdy nagle coś gwałtownie wynurzyło się i wciągnęło go do jeziora. Chciał się bronić jednak tym, co go wciągnęło do jeziora okazał się...
- Wiktor, ja nie mogę, ale mnie wystraszyłeś! - powiedział z wyraźną ulgą w głosie Paweł - Myślałem, że to jakaś bestia żyjąca w tym jeziorze chce mnie zeżreć. Jejku cieszę się że to ty, myślałem już że coś ci się stało.
- A ja miałem wrażenie, że nie za bardzo cię to obchodziło, myślałeś, że się utopię? Umiem bardzo długo przebywać pod wodą bez oddechu - powiedział z lekką wyższością Wiktor.
- To chyba ja powinienem mieć do ciebie pretensje, no nie? To ty mnie popchnąłeś prosto na to drzewo odlatując dalej i nawet nie zastanawiając się czy przeżyję. Ja przynajmniej chciałem sprawdzić czy żyjesz - Paweł czuł coraz większą złość do Wiktora, chciał mu wygarnąć to, co o nim myśli.
- Ach tak? Biedny Pawełek nie umie sobie poradzić z drzewkiem. Chciałem sprawdzić czy umiesz sobie poradzić, gdy ktoś cię popchnie na bok. Ale widzę, że ty o mało, co się nie posikałeś ze strachu - w tym momencie Paweł poczuł, że ogarnia go niesamowita złość. Zrzucił się na Wiktora prawie go przetapiając. Obaj zaczęli się bić ze sobą pośrodku jeziora. Czuli do siebie w tym momencie nienawiść za to, co jeden zrobił drugiemu. Paweł złapał rękoma ramiona Wiktora i obaj zanurzyli się w lodowatej wodzie. Poczuł jak Wiktor pod wodą próbuje rzucić na niego zaklęcie. Chciał mu przeszkodzić, lecz Wiktor okazał się szybszy. Paweł ujrzał tylko zbliżającą się do niego smugę światła. Poczuł, że zaklęcie ugodziło go w żebra. Zaczął powoli opadać coraz niżej w głębinę. Chciał wypłynąć na powierzchnię lecz czuł że nie może gdyż w tym momencie stracił przytomność.


Part 9

Paweł poczuł jak ktoś klepie go po policzku jakby chciał żeby się obudził. Przetarł oczy i ujrzał Wiktora pochylającego się nad nim.
- Co się stało? Pamiętam tylko jakieś białe światło a potem straciłem przytomność.
- To ja. Przeze mnie o mało nie utonąłeś. Jak chcesz to możesz mnie walnąć jakimś zaklęciem, zasługuję na to. Gdyby nie to, że cię popchnąłem nie musiałbyś się na mnie mścić - Wiktor był bardzo zmartwiony tym, co zrobił przyjacielowi.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? To była nasza wspólna wina, ja też nie jestem bez winy, mogłem nie zaczynać bójki i nie mścić się na tobie. Więc ustalmy, że obaj jesteśmy winni i kwita - wyciągnął dłoń do Wiktora a ten uścisnął ją.
- Nie ma sprawy. Jakoś nie mam zamiaru cię więcej prowokować i tak pewnie będę miał podbite oko, ale to nic nie przejmuj się - mówiąc to pokazał na już lekko fioletowe i podpuchnięte oko - Silny jesteś nie ma, co.
- Ty też słabeusz nie jesteś spójrz lepiej na tą śliwę robiącą się pod moim okiem.
- Tak, lepiej żyć w przyjaźni niż kłócić się. Chodźmy po deski i lećmy do chłopaków, bo usną nam z nudów i do domu po suche ubrania, bo zaczyna się robić chłodno - tak postanawiając ruszyli w stronę mety gdzie mieli czekać na nich Robert i Adam.
Po drodze ustalili, że sprawiedliwie będzie jak ukończą wyścig równocześnie. W oddali było widać dwie postacie siedzące pod posągiem pewnej wojowniczki - miejsce skąd obaj zaczynali wyścig. Robert i Adam na widok obu chłopców zbliżających się ku nim podskoczyli do góry i podbiegli do lądujących przyjaciół.
- Żeście mnie zawiedli. Ja tu się spodziewałem jakiegoś ostrego finiszu, walkę o zwycięstwo a tu remis. Zaraz, zaraz dlaczego jesteście mokrzy? Co się stało? I dlaczego macie podbite oczy, biliście się czy co? - zapytał zaniepokojony wyglądem przyjaciół, Adam.
- Trochę się posprzeczaliśmy i mieliśmy małą kąpiel w jeziorze w środku lasu - odpowiedział całkiem spokojne Wiktor jakby to było zupełnie oczywiste.
- Jak to? Dlaczego? Nic nie rozumiem, a ty Robert?
- Podzielam twoje wątpliwości, nic nie rozumiem, może nam wyjaśnicie, dlaczego się pobiliście i dlaczego kąpaliście się w jeziorze? No i z czego się śmiejecie,co? To takie zabawne?
- Opowiemy wam w drodze do domu - zapowiedział Paweł. Chłopcy po dwóch wskoczyli na Ścigacze i ruszyli w stronę domu. Nie lecieli zbyt szybko gdyż nie chcieli ryzykować wypadkiem. Paweł leciał razem z Wiktorem, ponieważ ani Robert ani Adam nie chcieli być mokrzy od przemokniętych ubrań swoich przyjaciół. Niebo zaczynało się robić coraz ciemniejsze, lecz chłopcy mieli problem ze znalezieniem właściwej drogi. Przystanęli na chwilę w powietrzu chcąc się naradzić, co robić dalej.
- Panowie mam wrażenie, że się zgubiliśmy - powiedział z lekkim rozbawieniem Paweł.
- Ale to zabawne, nie ma co - odpowiedział z ironią Robert - Normalnie boki zrywać, wiesz co Paweł? Ty to nie masz za grosz wyczucia sytuacji.
- Ale ty je masz aż w nadmiarze za nas obu - chłopcy wybuchnęli śmiechem na te słowa, choć Robert nie był zadowolony że przyjaciele tak sobie kpią z powagi sytuacji.
- W takim razie panie wyluzowany powiedz nam jak mamy się dostać do domu - odpowiedział Robert przerywając tym samym salwę śmiechu.
- Szczerze mówiąc to ja nie mam pojęcia panie sztywny - odpowiedział z rozbawieniem Paweł.
- Posłuchajcie skupcie się, robi się coraz ciemniej a o tej porze nie jest bezpiecznie w lesie - wyraził swe obawy Adam.
- Tak, zaraz rzucą się na nas krwiożercze bestie i nas zabiją. Uaaaaaaa!!!! - Paweł chciał rozluźnić tym sytuację, lecz Wiktor szybko sprowadził go na ziemię.
- Tu nie ma się, z czego śmiać, będziemy mieli niezły ochrzan za tę włóczęgę po lesie. Może spróbujmy w prawo tam jeszcze nie byliśmy.
- Nie lepiej w lewo - zaproponował Robert.
- Jak już się zdecydujecie to mi powiedzcie - odpowiedział wyraźnie znudzony Adam.
- Cicho! Słyszeliście to?
- Paweł już zaczynasz mieć omamy słuchowe czy chcesz nas zastraszyć, jeżeli tak to ci się nie uda, ponieważ......
- Zamknij się! Nie słyszysz tego?
- Niby, czego? - zapytał poirytowany Robert.
- Coś jakby jakieś odległe świsty czy coś w tym rodzaju, nie wiem jak to określić.
- Ja też to słyszę...coraz głośniej - odparł Adam. W tym momencie chłopcy odwrócili się za siebie. To, co ujrzeli o mało nie zwaliło ich z desek. Ku nim leciała spora grupka zakapturzonych postaci odzianych w krwisto-czerwone szaty, trzymające w ręku olbrzymie kosy i zbliżające się do nich z coraz większą szybkością.
- To chyba nie jest brygada ratunkowa - powiedział z przerażeniem Paweł.
- Jasne, że nie, w nogi!!! - Robert nie musiał tego powtarzać, chłopcy natychmiast ruszyli. Paweł z Wiktorem skręcili w lewo, natomiast Adam z Robertem skierowali się na prawo. Zakapturzone postacie również się rozdzieliły, ścigając obie grupy chłopców.
- Czego oni od nas chcą?- zapytał stojącego za nim na desce Wiktora, który oceniał sytuację w jakiej się znajdują.
- Wiesz te kosy nie wyglądają bezpiecznie i nie mam zamiaru tego sprawdzać, leć szybciej doganiają nas!!!!
- Wierz mi robię, co mogę, ale ta deska ma ograniczone możliwości techniczne, porusza się wolniej z powodu ciężaru - Paweł czuł, że długo nie uda się uciekać na przeciążonej desce przed szaleńcami z kosami w ręku. Okazja zgubienia ich pokazała się w chwili, gdy sprawa nie wyglądała najlepiej. Przed nimi ukazało się wielkie zagęścienie drzew.
- Leć prosto na te drzewa, zaufaj mi - krzyknął do przyjaciela Wiktor. Chwycił Pawła z obu stron za skroń i skupiając się z całej siły sprawił, że chłopcy przelatywali przez drzewa nie rozbijając się o żadne z nich. W pewnym momencie chłopcy poczuli, że wylatują z gęstego gaju i lądują z hukiem przed ogromnym lahianem - drzewem o białej korze.
W tym samym czasie w innej części lasu.
- Skręć w lewo, patrz otaczają nas!!!! - wykrzyczał przerażony Adam.
- Cholera zablokują nas, nie dam rady skręcić - odpowiedział Robert. Widział jak zakapturzone postacie podlatują coraz bliżej. Robert stwierdził z przerażeniem, że z naprzeciwka nadlatywał jeden z tych szaleńców trzymając kosę w bardzo znaczącej pozycji a dokładniej takiej, którą zamierzał ich zaatakować.
- Schyl się! Teraz! - Adam natychmiast wykonał rozkaz przyjaciela i poczuł jak kosa musnęła mu skraj włosów, ponieważ w ostatniej chwili Robert zdecydował się na lot nurkujący, ratujący przed niechybnym obcięciem głowy.
- Na wszystko, co święte, my żyjemy! - krzyknął z ulgą Adam do stojącego przed nim Roberta – przypomnij mi żebym ci postawił lody za ten numer co zrobiłeś, oczywiście zakładając że przeżyjemy.
- Nie ma sprawy trzymam cię za słowo, pamiętaj waniliowo-czekoladowe - to moje ulubione.
- Robert czy mi się zdaje czy coś nadlatuje do nas ze wschodu?
- Trzymaj się przyspieszamy!!! Nie mam zamiaru dać się złapać przez tych świrów, życie mi jeszcze miłe - odparł Robert.
- To lepiej bardziej przyspiesz! Mamy ich teraz również na ogonie!
- Nie uciekniecie nam! - wykrzyczała postać w kapturze. W tym właśnie momencie coś naparło na nich z ogromną prędkością. Chłopcy poczuli jak kierują się na ogromne drzewo zdając sobie sprawę, że zaraz się o nie rozbiją.

Part 10

Niiiiiieeeeeee !!! - dało się słyszeć krzyk obu chłopców. Jednak stało się coś, czego się nie spodziewali. Nie rozbili się. Okazało się, że napastnikami, którzy natarli na nich z boku byli ich przyjaciele. Cała czwórka natychmiast skryła się w pobliskiej jaskini znajdującej się w skale nad jeziorkiem, którą wskazali Wiktor i Paweł. Wszyscy usiedli na zimnej posadzce nie wydobywając z siebie żadnych dźwięków spoglądając na siebie w zupełnej ciszy. Nie mogli pozwolić, aby tamci ich znaleźli. Wszechobecna cisza wypełniająca jaskinię nagle została przerwana głosami dobiegającymi z zewnątrz.
- Szukać ich! Nie mogą być daleko. Nie mogą nam zwiać, to tylko dzieci. Macie mi tu ich zaraz przyprowadzić! NATYCHMIAST! - był to głos mężczyzny, który z całą pewnością nie wróżył nic dobrego. Chłopcy przysunęli się powolutku do wejścia jaskini, żeby lepiej widzieć. Niedaleko skały stało trzech wysokich mężczyzn w krwistoczerwonych szatach.
- Sprytne dzieciaki, ale mnie nie przechytrzą, nie z takimi miałem już do czynienia.
- Tak pewnie, tylko zawsze jakoś to długo trwało, co nie - odpowiedział mężczyzna stojący obok.
- Milcz głupcze!! - mężczyzna złapał prześmiewcę za szatę i podniósł do góry - Za takie obelgi powinienem cię zabić na miejscu, ale mam teraz co innego na głowie więc mnie nie prowokuj bo gorzko tego pożałujesz, przysięgam - odstawił przerażonego mężczyznę na ziemię.
- To nie są zwyczajni chłopcy. Ich ojcowie nie raz pomieszali nam szyki. Ale teraz, gdy dorwiemy ich dzieci zrobią wszystko, co im każemy. Zapłacą nam za to, co zrobili z naszymi braćmi i za to, że zamknęli nas na tyle lat w odosobnieniu, prawda Orfeuszu? - skierował swój wzrok na mężczyznę stojącego naprzeciwko niemu.
- Ależ tak mistrzu - wyszeptał Orfeusz.
- Dzięki tobie Orfeuszu nasz Zakon odzyska dawną potęgę. Poznają jak bardzo potrafimy być okrutni. I nawet ci kretyni nas nie powstrzymają - mówiąc to mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo do Orfeusza.
- Widziałem panie jak jeden z nich wyruszył wczoraj wieczorem z pobliskiego dworu. To był Stefan – wyjawił Orfeusz.
- Ach tak…Stefan - powiedział spokojnie mężczyzna. - Jeżeli on tam był to przypuszczam, że i reszta, czyli Otto, Sergiusz i Remis.
- Zaatakujemy ich panie? - spytał drugi z mężczyzn
- Nie. Jest nas zbyt mało, aby przeprowadzić atak - spojrzał na sługę stojącym przed nim.
- Panie, czyż nie poradzilibyśmy sobie z nimi przeprowadzając ofensywę w nocy? - zaprotestował sługa.
- Wiesz co? Zaczynasz mi działać na nerwy - uśmiechnął się szyderczo do sługi. Mężczyzna zrobił krok w jego stronę - Jesteś nie tylko nieposłuszny ale i głupi skoro chcesz ze mną zadzierać – mówiąc to coraz bardziej zbliżał się do swego sługi.
- Ja nie toleruję nieposłuszeństwa a już tym bardziej głupich uwag, Skarzewski - wysyczał
- Panie ja nie chciałem, ja będę już posłuszny, przyrzekam - mężczyzna upadł na kolana a z jego kieszeni wypadł nieznany chłopcom przedmiot.
- Skarzewski czy ja dobrze widzę? Czy z twojej kieszeni nie wypadło to, o czym myślę?
- Nie panie, to nie to, o czym myślisz, to nie moje, ja nigdy... - zaczął się jąkać - Panie, błagam!!
- Błaganie ci tu już nic nie pomoże Skarzewski, jesteś zdrajcą, a wiesz jak kończą zdrajcy....
- Panie proszę, nie rób tego!!!!!
- Żegnaj.... - W tym momencie chłopcy usłyszeli ogromny huk i przeraźliwy wrzask kulącego się Skarzewskiego, który ucichł chwilę potem opadając bezwładnie na trawę. Mężczyzna stojący nad nim uśmiechnął się lekko i zwrócił się do Orfeusza.
- Każ sprzątnąć ciało tej gnidy, nie mogę na niego patrzeć - powiedział z obrzydzeniem. Orfeusz pstryknął palcami i zaraz obok niego pojawiły się dwie zakapturzone postacie, które zajęły się ciałem. Podniosły je do góry i zrobiły coś, od czego chłopcy omal nie dostali zawału. Jeden z mężczyzn rozpiął szatę, pod którą skrywało się coś, co natychmiast wchłonęło martwe ciało Skarzewskiego i wyrzuciło same kości. Był to widok przerażający, jaki jeszcze nigdy w życiu nie widzieli. Po chwili Orfeusz sprawił, że kości wyparowały. Tam gdzie przed chwilą było jeszcze ciało, znajdowała się lekko wypalona garstka trawy. Dwie zakapturzone postacie tak samo jak szybko się zjawiły, równie szybko zniknęły. W tej samej chwili przybyła reszta Zakonników wracająca z poszukiwań.
- Panie, nigdzie ich nie ma, przeszukaliśmy cały teren - powiedział najniższy z przybyszów. Orfeusz rozejrzał się dookoła a jego wzrok zwrócił się w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast skryli się głębiej jednak to nic nie dało. Zauważył ich.

Part 11

- Tam są brać ich! - krzyknął Orfeusz. Na te słowa cała grupa zakonników ruszyła w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast wskoczyli na deski i ruszyli w przeciwną stronę. Mężczyźni zaczęli rzucać w nich zaklęciami chcąc ich strącić.
- Róbcie uniki nie mogą nas trafić…NA DÓŁ! - z naprzeciwka nadlatywał jeden ze ścigających chcąc strącić chłopców z desek, jednak jak się okazało na szczęście, mężczyzna zderzył się lecącym za chłopcami innym ścigającym. To jednak nie przeszkodziło w pościgu. Z boku nadlatywał następny szaleniec z kosą w ręku.
- Uważajcie na niego on ma kosę...Paweł! - mężczyzna zamachnął się chcąc niewątpliwie przeciąć na pół Wiktora i Pawła. Jednak chłopiec okazał się sprytniejszy i rzucił zaklęciem w atakującego, wytrącając mu z ręki kosę, która ze świstem wbiła się w pobliskie drzewo.
- Głupcze! Chce mieć ich żywych! Słyszycie? ŻYWYCH! - dał się słyszeć głos wściekłego mężczyzny lecącego z tyłu.
- Teraz przynajmniej mamy pewność, że nas nie skoszą - szepnął z przerażeniem do ucha Pawła - Wiktor.
- Chłopaki przyspieszamy widzę skraj lasu! - krzyknął do przyjaciół Robert. Ścigacze, choć z pewnym oporem zaczęły przyspieszać.
- Jeszcze parę metrów, jeszcze parę metrów - szeptał do siebie Paweł. Las zdawał się kończyć a z daleka widać już było światła dworu. Jeszcze chwila i będą bezpieczni, jeszcze moment.
Udało im się wylecieli z lasu. Wiktor spojrzał za siebie. Zakonnicy zaprzestali pościgu jakby bali się wyjść z lasu. Jego wzrok przykuł jednak jeden z mężczyzn. Choć to zdawało się niemożliwe ów mężczyzna patrzył się na niego. Wiktor poczuł lekką słabość, chwytając się natychmiast mocniej Pawła. Nic nie słyszał, oprócz dziwnej muzyki i głosu małego dziecka, które płakało. Poczuł, że zaczyna słabnąć, wiedział, że musi przestać na niego patrzeć. Jednak nie mógł. Choć był już daleko od niego, widział bardzo wyraźnie jego twarz. Miał zmrużone oczy jakby skupiał się tylko na nim, a on nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Nagle zaczęła się przed nim pojawiać cała sylwetka mężczyzny. Był jakby ze mgły. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie i wyciągnął rękę do chłopca. Dłoń spoczęła na ramieniu Wiktora, który poczuł ból, jakby mężczyzna zaglądał mu do czaszki. Czuł jego emocje, widział jego myśli przelatujące szybko przez jego umysł. Nie wiedział, co się dzieje. Próbował oderwać się od jego uścisku, lecz jego ręka przeleciała przez rękę mężczyzny, który znowu uśmiechnął się tajemniczo do niego i przemówił jakby odległym głosem:
- Zginiesz następny...- przemówiło widmo. Mężczyzna tym razem zamknął oczy i uniósł głowę do góry. Wiktor poczuł jak ogarnia go wielki ból a on nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widmo jakby to wyczuwało i znowu przemówiło do niego zbliżając tym razem głowę tak, że prawie stykali się nosami:
- Nikt cię nie słyszy...Nie masz, co wołać o pomoc - wyszeptał.
Wiktor wiedział, że musi coś zrobić. Wytężył cały umysł i zmusił swoją dłoń tak by ścisnąć mocno Pawła za żebra, by zasygnalizować mu, że potrzebuje pomocy. Paweł poczuł jak Wiktor z całej siły naciska go w żebra i odruchowo złapał jego rękę. W tej chwili widmo mężczyzny odsunęło swoją rękę od ramienia Wiktora jakby ją stamtąd odepchnęła jakaś siła. Mężczyzna zaczął powoli znikać, aż rozpłynął się w powietrzu. Wiktor poczuł, że zaraz zemdleje. Był okropnie wyczerpany, jakby wyssano z niego całą energię. W tym momencie poczuł, że lot deski się obniża. Lądują.

Part 12

Zszedł z deski i poczuł, że grunt osuwa mu się pod nogami. Był bardzo słaby. Mało brakowało, aby nie upadł, lecz Paweł w ostatniej sekundzie podtrzymał go i zapytał:
- Wiktor, co ci jest? Źle się czujesz? Powiedz...
-Widziałem go...Stał przede mną...Chciał mnie zabić - ledwo wydyszał.
- O czym ty mówisz? Kto chciał cię zabić? Leciałeś ze mną na desce, tamci, co nas gonili zostali w lesie. Wiktor nikt za nami nie leciał od chwili opuszczenia lasu - starał się wytłumaczyć Paweł.
- On stał przede mną...Był widmem i chciał mnie zabić, ale ty sprawiłeś, że zniknął po tym jak cię mocno chwyciłem za żebra - odpowiedział Wiktor.
- Stał przed tobą? Ale...Jak to możliwe?...Dlaczego ja nic nie czułem skoro cały czas mnie trzymałeś a on zniknął dopiero jak mnie mocniej chwyciłeś?
- To bardzo dziwne - zaczął Adam - Dlaczego nas dalej nie gonili, kiedy wylecieliśmy z lasu? I dlaczego ten ktoś skontaktował się tylko z tobą i sprawił, że Paweł nie poczuł jego obecności?
- A co ci mówił dokładnie - kontynuował dalej Robert.
- Mówił, że ja będę następny...Że mnie zabije...Chwycił mnie za ramię i poczułem straszliwy ból...Nie mogłem się odezwać...Czułem jakby mi penetrował mózg i czytał moje myśli, moje wspomnienia...To było coś dziwnego...Nie umiem tego opisać...- odpowiedział z trudnością.
- Opowiesz nam to w pokoju, musisz teraz odpocząć - powiedział z troską Paweł.
- Dobra, ale co my powiemy rodzicom? Przecież oni nas zabiją jak

Ten post był edytowany przez avalanche: 28.12.2003 01:05


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post
 
Closed TopicStart new topicStart Poll
Odpowiedzi
avalanche
post 11.04.2003 17:26
Post #227 

Mistrz Różdżki


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 1391
Dołączył: 11.04.2003
Skąd: Mementium Morium

Płeć: Kobieta



Część druga

Part 1

Od tamtego momentu minęło osiem lat. Chłopcy bardzo wydorośleli. Nie widzieli się od chwili rozdzielenia ich z rodzicami. Roberta udało się uratować ze szponów Krwiożerczego Zakonu, natomiast Pawła nie udało się odbić. Robert nie raz rozmyślał nad tym, co działo się z jego bratem. Tyle lat się nie widzieli. Miewał jedynie sny o nim. To były piękne sny. Widział w nich roześmianą twarz Pawła, bawiącego się razem z nim i z ojcem, znów był w ich pięknym dworze. Za każdym razem, gdy się budził z tego snu, czuł pewną pustkę. Bardzo brakowało mu rodziny.
Ojciec podobno zginął, tak samo jak jego matka. On jednak w to nie wierzył. Czuł, że oni wszyscy są przy nim, że żyją, choć nie miał na to dowodów.
Przygarnęli go pewni Atlantydzi, gdyż dziadkowie miesiąc po zaginięciu rodziców zostali zamordowani w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie czuł się u nich obco. Znał ich - to byli przyjaciele ojca, choć na pewno nie byli w wieku ich rodziców. To byli starsi ludzie.
Państwo Smith byli szanowanymi ludźmi. Mieszkali daleko od ludzi w pięknym domu. Nie był on tak okazały jak jego dawny dom, lecz wyczuwało się w nim pewną atmosferę ciepła.
Pan Jonathan Smith był niskiego wzrostu, wesołym staruszkiem z długimi, białymi włosami rosnącymi naokół jego głowy, pozostawiając wyraźną lukę pośrodku niej. Zawsze nosił długą, czerwoną szatę zdobioną licznymi ornamentami zrobionymi jakby ze złota. Miał duże fioletowe oczy - charakterystyczne dla Atlantydów oraz długie palce jak u wielu ludzi.
Pani Julia Smith, była równie niskiego wzrostu, co jej mąż i była tak samo przemiłą osobą jak on, zawsze chętną do pomocy i bardzo opiekuńczą. Miała tak samo białe włosy, choć na pewno nie wypadły jej tak jak jej mężowi, zawsze miała je rozpuszczone lub upięte w wysoki kok.
Robert mieszkał z nimi już tak wiele lat, że zdążył poznać jak wspaniałymi ludźmi są państwo Smith. Pani Smith gotowała równie dobrze, co jego matka, Amy, zaś pan Smith był równie świetnym przyjacielem, co i opiekunem jak jego ojciec Otto. Choć byli starszymi ludźmi, swoim temperamentem i szczęściem mogliby spokojnie pokonać nie jednego młodego człowieka. Robert bardzo ich polubił, tak samo jak oni jego, jednak nie mógł zapomnieć swoich bliskich, których stracił w tak okrutnych okolicznościach. Bardzo brakowało mu zabaw z bratem i ojcem oraz rozmów z matką. Nie posiadał po nich żadnej pamiątki, nie miał nawet jednego zdjęcia. Ich wizerunki nawiedzały go tylko w snach o nich, choć z wiekiem coraz bardziej stawały się rozmazane. Czasem miał wrażenie jakby miał w głowie dziurę, przez, którą wylatują mu wszystkie wspomnienia. Niekiedy siadał wieczorem przy oknie i rozmyślał o nich, co sprawiało, że nie raz uronił łzę. Wtedy zawsze do pokoju wchodziła pani Smith i przytulała go do siebie pozwalając mu się wypłakać i wyrzucić z siebie wszystko, co chciał powiedzieć.
Jedynym przyjacielem w jego wieku była dziewczynka o imieniu Laura. Mieszkała niedaleko domu państwa Smith, będąc chyba jedyną sąsiadką w tej okolicy. Laura była jasną szatynką o niebieskich oczach i brzoskwiniowej cerze. Świetnie się z nią rozumiał, razem też spędzali wspólny czas.
Zbliżały się jego szesnaste urodziny i wiedział, że w tym wieku idzie się do Akademii - szkoły dla Atlantydów i innych czarodziei. Przed dzień wyjazdu odbył rozmowę z panem, Smithem, którego nazywał dziadkiem, gdyż ten sam go o to prosił, zresztą Robertowi bardzo to odpowiadało.
- Robert, chyba wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać - zaczął.
- Domyślam się, że chodzi o jutrzejszy wyjazd do Akademii - odpowiedział.
- Tak zgadza się. Choć nie tylko o tym chciałbym z tobą odpowiadać. To będzie dla mnie bardzo trudne tak samo jak dla ciebie, więc proszę o zrozumienie.
- A o co tak dokładnie chodzi?- spytał chłopiec.
- Chodzi o twojego brata Pawła - chciał kontynuować, ale powstrzymał się na chwilę widząc minę Roberta. Rozumiał, że będzie to bardzo trudna rozmowa, jaką kiedykolwiek z nim przeprowadzi, jednak wiedział, że tylko on musi mu to wytłumaczyć.
- Co z moim bratem? Proszę mi powiedzieć, ja muszę wiedzieć - powiedział drżącym głosem Robert.
- Twój brat, jak zapewne wiesz...Nie udało się go uwolnić, nie wiemy, w jakim jest stanie - znowu przerwał gdyż do pokoju weszła pani Smith a za nią wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie. Pan Smith podszedł do przybysza i przywitał się.
- Robert, czas abyś poznał, to jest Sam, Skarzewski - Robert spojrzał ze zdumieniem na mężczyznę. Znał to nazwisko. Jedyny człowiek, który nosił takie same nazwisko, był nieżyjący od lat człowiek, którego zabił ten sam człowiek, który był odpowiedzialny za jego tragedię rodziną.
- Czy pan jest jakimś krewnym, tego człowieka, który zginął osiem lat temu? - zapytał zaciekawiony.
- Znałeś mojego brata? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Nie osobiście, widziałem go kiedyś - odpowiedział wymijająco Robert. Nie chciał opowiadać o tym, w jakich okolicznościach widział po raz ostatni tamtego człowieka.
- Sam przyszedł tu na moją prośbę, chciałem abyś dowiedział się o pewnych sprawach, które ciebie dotyczą.
- W takim razie słucham - stwierdził swą gotowość Robert. Pani Smith przysiadła na pobliskim fotelu wyglądając na bardzo zdenerwowaną i zmartwioną.
- A więc zapewne wiadomo ci, że twój brat żyje - zaczął pewnym głosem Sam - Naszej grupie operacyjnej ds. zwalczania stronników Zakonu, nie udało się niestety go uwolnić. Jednak nie zostawiliśmy tego tak sobie. Wiedz, że tym porwaniem zainteresowały się liczne społeczności z wielu krajów. Nawiązaliśmy nawet z nimi współpracę, w celu zapobieżenia porwań młodych ludzi i dzieci do struktur Zakonu. Udało nam się wprowadzić szpiega w ich progi w celu uzyskania informacji na temat ich nielegalnej działalności
- Nielegalnej działalności -powtórzył w myślach Robert - Co za palant, on myśli, że Krwiożerczy Zakon to jakaś zorganizowana grupa przestępcza, czy co? - jego myśli przerwał jednak dalszy potok słów Sama.
- Tak, więc naszemu agentowi udało się zdobyć informacje o przetrzymywanych tam więźniach -tu na chwile przerwał i spojrzał w oczy Robertowi.
- Widziano twojego brata - Robert nie mógł uwierzyć, w głowie mieszały mu się różne myśli - Może udało się go uwolnić a Sam przyszedł mu oznajmić tę radosną nowinę -pomyślał.
- Niestety nie udało się go nam uwolnić, to byłoby bardzo ryzykowne - oznajmił oficjalnym tonem Sam.
- To, po co pan tu przyłaził? Żeby jeszcze bardziej mnie zdołować wiadomością o tym, że dla Pawła nie ma ratunku? Ta wasza cała brygada operacyjna jest do kitu! - w oczach Roberta zaszkliły się łzy. Znowu poczuł jak jest bezradny, jak to wszystko zaczyna tracić sens. Dlaczego to wszystko spotyka mnie? - Zapytał w myślach.
- Rozumiem, co czujesz...
- Pan nic nie rozumie! Dlaczego wszystkim się zdaje, dookoła,że mogą zrozumieć, co przeżywam?
- Posłuchaj mnie jednak - Sam starał się załagodzić sytuację, lecz nie bardzo mi to wychodziło. Czas, aby na scenę wkroczył pan Smith.
- Robercie, posłuchaj to bardzo ważne, to, co teraz usłyszysz może sprawić, że będzie ci dużo trudniej niż dotychczas, jednak proszę cię...Wysłuchaj nas - to, co nie udało się Samowi, udało się z powodzeniem panu Smith'owi - Robert uspokoił się na chwilę i gotów był wysłuchać dalej Sama.
- Zakon porywa małe dzieci o szczególnych zdolnościach magicznych, po to, aby wyszkolić ich na zawodowych morderców i potężnych wojowników. Takie dzieci poddawane są licznym torturom w celu przyporządkowania ich przywódcy. Czasem poddawane są również czemuś w rodzaju prania mózgu - stara się im wymazać z pamięci obraz tego, co dobre, wymazuje się im z pamięci rodziców i braci. Takie dzieci nie pamiętają wtedy, kim tak naprawdę byli ich rodzice, ich rodzeństwo, nie wiedzą, kim są po prostu. Daje się im nową osobowość. Osobowość człowieka bezlitosnego, nieznającego pojęcia porażka, gotowego na wszystko, bezwzględnego i okrutnego. Odbywają one mordercze treningi, non-stop są pilnowane, nie mają prawa do rozrywki, pozbawia się ich możliwości zabaw, radości a nawet płaczu. Twój brat również jest wśród nich, prawdopodobnie poddano go specjalnemu treningowi, jako że posiada on znacznie większą siłę, jaką dysponuje dziecko w jego wieku.
- Skoro oni się interesują dziećmi o niezwykłej sile magicznej to, dlaczego nie próbowali mnie odbić, porwać znowu...Czy może mi pan to wytłumaczyć?
- Podejrzewamy, że zrezygnowali z ciebie z dość błahego - jakby się mogło wydawać powodu - posiadasz niezwykle rozwiniętą moc psychiczną, co uniemożliwiłoby im kontrolę nad tobą. Myślę także, że bali się, iż powiadomisz telepatycznie kogoś, aby przyszedł z pomocą. To byłoby zbyt ryzykowne dla nich. Rozumiesz teraz? Zorientowali się, że nie będzie z ciebie pożytku i że możesz im przysporzyć tylko dodatkowych kłopotów. Wracając jednak do twojego brata, dowiedzieliśmy się, że ma uczestniczyć do Akademii.
- Co? - nie tylko Robert, nie krył zdziwienia, pan i pani Smith też nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli.
- Ale jak to możliwe? Chcą go oddać tak po prostu w nasze ręce? - spytał podejrzliwie pan Smith.
- Sądzimy, że oni chcą go wykorzystać przeciwko nam...Oczywiście nie chodzi tu o jakiś atak, ale o coś w rodzaju poznania terytorium wroga, myślę, że oni poślą tam także jeszcze paru chłopców.
- To znaczy, że wreszcie spotkam swojego brata po tylu latach? - W Robercie coś zaiskrzyło.
- Tak, ale...On nie wie, że ma brata - ta informacja zupełnie zbiła z tropu Roberta.

Part 2

- Jak to? Co to znaczy, że on nie wie, że ma brata? - Robert czuł, że ta sprawa staje się dla niego coraz bardziej niezrozumiała.
- Został poddany praniu mózgu...Nie ma pojęciu o twoim istnieniu, w ogóle cię nie pamięta, nie pamięta, co się stało z waszymi rodzicami i w jakich okolicznościach znalazł się w Zakonie - Robert poczuł, że to jeszcze gorsze niż paroletnia rozłąka z bratem. Czy to znaczy, że on nigdy się nie dowie o tym, że ma brata? Nie będzie pamiętał tych chwil wspólnie spędzonych w dzieciństwie? Ich zabaw i wybryków? Ale...
- Zaraz...Przecież mogę mu powiedzieć, kim naprawdę jest! Że ma brata i...
- To nic nie da - stwierdził sucho Sam - Dlatego chciałbym cię prosić abyś zachowywał się tak jakbyście nigdy nie byli braćmi...Zrozum on nie jest przygotowany na taki wstrząs, to mogłoby jeszcze gorzej na niego wpłynąć, skutki powiedzenia mu, kim naprawdę jest mogłyby być nieobliczalne, biorąc pod uwagę jeszcze jego porywczy temperament...Może kiedyś będzie gotów poznać prawdę, jednak proszę cię Robert, abyś dla jego dobra pozostawił tą informację tylko dla siebie.
- Nie mogę - po policzkach Roberta popłynęły łzy - Ja nie mogę! - Robert wybiegł z pokoju i skrył się na poddaszu. Chciał być w tej chwili sam...Zupełnie sam...Jego serce ogarnął ogromny smutek, jakiego nie czuł od chwili pamiętnego wieczoru, gdy to zostali rozdzieleni z rodzicami.
Nie wyobrażał sobie tej sytuacji, w której zobaczy po raz pierwszy od ośmiu lat własnego brata i nie będzie mógł go uściskać, opowiedzieć mu jak mu się do tej pory żyło, jakimi wspaniałymi opiekunami okazali się państwo Smith.
- Dlaczego? - to pytanie nie dawało mu spokoju przez dłuższy czas.
W tym samym momencie na dole nadal toczyła się rozmowa między państwem Smith a Samem.
- Myślę, że chłopak zrozumie, że to dla jego dobra - powiedział Sam.
- Przecież to takie okrutne. Biedny chłopak - Pani Smith była wyraźnie poruszona i smutna z powodu dramatu, jaki przeżywał Robert.
- Julio, wiem, że to jest trudne dla niego, jednak nie wszystko jest stracone - powiedział z lekkim optymizmem pan Smith. - Istnieje możliwość, że kiedyś uda się im ponownie być braćmi, jednak na dzień dzisiejszy cieszmy się tym, że być może ta możliwość, jaką jest obecność Pawła w Akademii pozwoli nam na wyciągnięcie go z tego wszystkiego, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że człowiek po tak zwanym praniu mózgu może już nigdy nie odzyskać dawnych wspomnień i na zawsze utracić to, co być może kryje się w zakamarku jego duszy. Wierzę, że mimo utraty osobowości w człowieku pozostaje iskierka...Mała iskierka, która dopóki nie zgaśnie będzie nadzieją na to, że kiedyś uda się przezwyciężyć wszystko, co złe - Słowa pana, Smith’a jak zawsze podnosiły na duchu jego żonę.
- Kochanie, czy Pawłowi wróci kiedyś dawna pamięć?
- Wierzę, że mimo tego wszystkiego, co przeżył, kiedyś powrócą dawne wspomnienia i znów będzie w stanie przypomnieć sobie rodzinę.
- No na mnie już czas, obowiązki wzywają - Sam pożegnał się z państwem Smith i opuścił pozostawiając ich samym sobie.
- Wiesz kochanie, pójdę spakować rzeczy Roberta, rano pewnie nie będzie mieć na to czasu.- Po rozmowie każde z nich poszło w swoją stronę.

Part 3

Następnego dnia rano, Robert czuł się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem. Opuścił poddasze i udał się do swojego pokoju. Na łóżku leżały spakowane rzeczy - Robert domyślił się, że pani Julia spakowała go wieczorem, myśląc sobie pewnie, że nie będzie miał na to czasu rano. Przebrał się w czarną szatę z kapturem (strój taki obowiązywał w Akademii). Spojrzał na zegar. Była 8.20. Stwierdził, że czas udać się na dół na śniadanie.
W kuchni jak zwykle byli już państwo Smith. Pan Smith czytał poranną gazetę, zaś pani Julia krzątała się przy kuchni przygotowując posiłek. Robert usiadł przy stole. W tym momencie pan Smith opuścił gazetę i spojrzał się ciepło na niego.
- Wiedziałem, że zostałeś ulepiony z twardszej gliny niż oni sądzą - powiedział staruszek i uśmiechnął się życzliwie.
- Myślałem nad tym całą noc, postanowiłem, że zrobię wszystko żeby nie zaszkodzić Pawłowi, postaram się żeby nie miał większych kłopotów niż ma teraz...Dziadku - zawahał się chwilę.
- Mnie i mojej żonie byłoby miło gdybyś częściej się tak do nas zwracał - powiedział pan Smith i znów uśmiechnął się do Roberta.
- Postaram się - odpowiedział chłopiec.
- Proszę tu są jajka z bekonem, pomyślałam sobie, że zjemy coś, co jedzą zwykli ludzie na śniadanie…Robert, za godzinę wychodzimy....No, więc życzę smacznego.
Po śniadaniu Robert udał się na górę po swoje rzeczy i zniósł je na dół. Założył na siebie jeszcze długi czarny płaszcz, gdyż zdawało się, że zanosi się na deszcz.
- Wszyscy gotowi? Dobrze, więc ruszamy - Pan Smith uniósł czarami dwa ogromne kufry Roberta i sprawił, że skurczyły się do rozmiarów kostek do gry. Niebo rzeczywiście wydawało się mocno zachmurzone, jednak jak na razie nie zanosiło się na ulewę.
Aby przenieść się w jakieś miejsce najlepszym sposobem, było skorzystanie z portalu. Tak się zdarzyło, że w drodze do niego spotkali się z rodziną Laury. Laura ubrana była w szatę (jak zawsze z kapturem - tylko takie szyli) koloru liliowego. Dziewczyna natychmiast podbiega do przyjaciela i ucałowała na powitanie.
- Jejku, nie spodziewałam się, że się spotkamy w drodze do szkoły - jej policzki lekko się zarumieniły.
- Mnie też jest miło, a gdzie twoi rodzice?
- Nie widzisz głuptasie? Są tam, rozmawiają z twoimi opiekunami - Laura wskazała na rozmawiającą grupkę idącą parę metrów za nimi.
- Nie mogę się już doczekać, a ty? - spytała podekscytowana Laura.
- Sam nie wiem...O zobacz już jesteśmy - Robert i Laura zaczekali na pozostałych.
- No, co tak stoicie, wchodzimy - powiedziała mama Laury - kobieta pewna siebie i wiedząca, czego chce. Portal otworzył się a u jego wyjścia widać już było uroczysko a na nim mury ogromnej twierdzy, wokół której tłumnie zgromadzili się przyszli jak i obecni uczniowie wraz z ich rodzicami.
- Duży tłok...Co jak co ale tylko to nie ulega zmianie - powiedział z pewnym rozbawieniem pan Smith.
- Mamy jeszcze sporo czasu - stwierdziła pani Smith. W tej chwili rozległ się okrzyk szczęścia i Robert poczuł jak ktoś rzuca mu się z tyłu na szyję.
- Wiktor???? - Robert poczuł jakby dostał zastrzyk energii. Po chwili dołączyli do nich również Michał i Adam.
- Chłopaki, co się z wami działo przez tan cały czas? - zapytał.
- Wiesz po tym, co się wam wydarzyło wyjechaliśmy za granicę, każdy do innego kraju, ja też dopiero przed chwilą wyłapałem z tłumu Adama i Michała.
- Ekhm....ekhm....Jestem Laura miło mi was poznać, jestem przyjaciółką Roberta.
- Robert gratulację masz dziewczynę, nareszcie - powiedział z udawaną ulgą Wiktor, puszczając oko do Michała.
- Daruj sobie te aluzje Wiktor...Miło mi cię poznać...Ten pajac to Wiktor, ja jestem Adam a ten nieśmiały człowieczek stojący obok mnie to Michał.
- Wcale nie jestem nieśmiały - powiedział z lekkim rumieńcem chłopak.
- Robert.... - Wiktor spojrzał przyjacielowi prosto w oczy, Robert domyślał się, co chce powiedzieć - Współczuję ci z całego serca...To straszne, co przeżyłeś - ściszył głos.
-Słyszeliście, że on też ma tu chodzić? - spytał Robert.
- Tak, rodzice nam mówili...Nie widzieliśmy go jeszcze, jeżeli o to chodzi - dodał szybko Adam jakby wyczuwał pytania przyjaciela.
- Też nie mogliśmy się otrząsnąć po tym, co się dowiedzieliśmy o Pawle...Robert pamiętaj, żeby się nie ujawnić.
- Wszystkie instrukcje dał mi wczoraj Sam - powiedział o swoim spotkaniu Robert.
- Ten dureń nie nadaje się do tego wszystkiego, jest szefem tej całej grupy operacyjnej, ale ona jest za przeproszeniem do dupy. Guzik wiedzą. Robert nie ufaj temu facetowi, nikt od nich nie wysyłał żadnego szpiega do Zakonu, wiesz, że jakby znali miejsce tego ich zamku to zaraz rozpocząłby się szturm. Te informacje są od jakiegoś anonimowego informatora. Facet przesłał jakieś zdjęcia i opisał to wszystko, co tam się podobno dzieje. Mój tata badał te dokumenty i stwierdził, że są prawdziwe i przekazał do dowództwa, no i ten Skarzewski od razu się tym zajął i pewnie myśli, że to jego robota. Nie lubię faceta....Wnerwia mnie...Ciągle nawija o czymś, o czym nie ma pojęcia, aż się niedobrze robi - Robert trochę się rozchmurzył na wieść, że nie tylko jemu przeszkadza Sam, spostrzegł także, że Wiktor podobnie wyraża swoje emocje, co Paweł, który zawsze walił prosto z mostu, o co mu chodzi.
- O! Nasi rodzice, chodźmy do nich, widzę, że są również twoi opiekunowie, tata powiedział, że lepiej nie mogłeś trafić, ten staruszek to niezły czarodziej.
- Robert! Jakże miło cię znów widzieć - przywitał uściskiem dłoni ojciec Michała - Stefan. To samo uczynili Sergiusz i Remis.
- Właśnie rozmawialiśmy o twoim spotkaniu z "naszym kochanym Samem "- powiedział z ironią Wiktor.
- Prawdę mówiąc to ten gościu denerwuje mnie - skomentował Sergiusz.
- Gdybyście mi nie powiedzieli, że to ty Remisie dostałeś i zbadałeś te informacje, miałbym dobre zdanie o nim - odpowiedział spokojnie pan Smith.
- Ja to bym go...Ten tego - powiedział ze zdenerwowaniem Remis. Wszyscy wiedzieli, że był wkurzony na Sama za to, że przypisał sobie coś, co nie było jego dziełem.
- Przepraszam, czy może widzieliście Pawła? - spytał nieśmiało Robert. Wszyscy spojrzeli na niego z pewnym współczuciem.
- Z tego, co się domyślam to zjawi się pewnie niedługo - powiedział Stefan z pewnym niepokojem. W tym momencie z zamczyska wyszedł wysokiego wzrostu mężczyzna w czarnej szacie z kapturem na głowie. W ręku trzymał zwój jakiegoś papieru.
- Witam państwa oraz wszystkich przybyłych uczniów Akademii, proszę, aby nowi uczniowie sprawdzili na liście gdzie mają się udać, zaś resztę proszę za mną. Adam złapał przyjaciół (i Laurę smile.gif )za szaty i pociągnął do tyłu.
- Niech ten tłum się przewali, zobaczymy tę listę na spokojnie jak się rozejdą -zaproponował. - Chodźmy do naszych starych.
- Co ? Już wiecie gdzie, w których pokojach będziecie? - spytał Stefan.
- Zwariowałeś tato? Ten tłum by nas zadeptał na drobny maczek - stwierdził fakt Michał.
- No, więc zaraz się pożegnamy, a więc czas na ostatnie rady - zaproponował Sergiusz. Remis w tej chwili uśmiechnął się do przyjaciela.
- No dobra, ale chodźmy na bok z dala od waszych mam...Kochanie zaraz wracamy! - zakomunikował Remis
- Dobra a więc, jako, że nigdy nie byliśmy w szkole wzorami do naśladowania, wnioskujemy, że wy też nimi nie będziecie....No cóż nie ma się, co oszukiwać...Dlatego też: jest taki stary nauczyciel, straszny zgred i ogóle nie do życia facet, zawsze dawał się wpuścić w maliny, kiedyś to nawet podłożyliśmy mu małą bombę wybuchającą ogniem (śmiech) i mu spaliło włosy! - Remis nie mógł się powstrzymać od gwałtownego śmiechu - A najlepsze było to, że nigdy nie dowiedział się, kto mu to podłożył.....
- Remis...
- A gdy ta bomba wybuchła to spaliła mu włosy, co do jednego (śmiech)
- Remis odwróć się...Proszę...
- I od tamtej pory wołaliśmy na niego łysa pała...A najlepsze było to, że to ja to wymyśliłem, a on podejrzewał o to takiego frajera
- Remis...Błagam...
- Ja nie mogę...To było najlepsze, co wymyśliłem...Rok mu nie chciały odrosnąć…
- APPLEGATE!!!!! - Remis stanął jak wryty i głośno przełknął ślinę, powoli się odwracając. Za nim stał stary profesor, o którym przed chwilą z takim rozbawieniem rozmawiał.

Part 4

- Jak to miło dowiedzieć się po tylu latach, komu zawdzięcza się nagłe wyłysienie na skutek wybuchu niebezpiecznego ładunku wybuchowego. Podejrzewałem, że pomyliłem się, co do tego jak określiłeś "frajera". Z biegiem lat myślałem, że to mógł być Otto, ale okazało się, kto tak naprawdę za to odpowiada - wypowiedział się profesor.
- Pan Łysa…To znaczy się... Pan Twintower, jakże miło pana profesora spotkać po tylu latach - powiedział z lekkim zdenerwowaniem Remis. Stefan i Sergiusz ledwo dławili w sobie śmiech na widok prób tłumaczenia się Remisa. Wiedzieli jak bardzo "żarli" się obaj ze sobą w szkole. Remis zawsze miał największe utarczki ze starym Twintowerem. Jakoś nigdy nie przypadli sobie do gustu. Walczyli ze sobą praktycznie od samiuteńkiego rozpoczęcia szkoły, kiedy to (wtedy to było akurat niechcący) Remis przypadkowo rzucił na niego zaklęcie(miało tak naprawdę uderzyć w Otta) wypalając mu dziurę z tyłu (wiadomo gdzie) i powodując tym samym ogromną salwę śmiechu na sali. Twintower chyba do dzisiaj nie wybaczył tego incydentu Remisowi. Tak...Ten moment można spokojnie uznać za początek ich ciągłej walki ze sobą.
- Pan profesor chyba się nie gniewa na mnie za te wszystkie rzeczy, które zrobiłem w szkole...Byłem taki niewinny... - słynną niewinność można by poddać dyskusji, ale nikt nie miał wątpliwości, że do aniołków Remis się nie zaliczał na pewno.
- Wątpię czy ty kiedykolwiek byłeś niewinny Applegate - w jego oczach było widać niebezpieczne błyski - stary Twintower najprawdopodobniej nie był nastawiony pokojowo.
- Widzę, że na stare lata postanowiłeś mnie wykończyć, przyprowadzając do Akademii syna - spojrzał na Wiktora - zawsze potrafił bezbłędnie określić bliskich Remisa.
- Jak masz na imię chłopcze? - spytał z jadowitym uśmiechem.
- Wiktor, panie profesorze - odwzajemnił jadowity uśmiech Wiktor. Widać było, że i z synem Remisa nie nawiąże dobrych kontaktów.
- Zobaczymy się w szkole panie Applegate - powiedziawszy to Twintower oddalił się. Sergiusz i Stefan wiedzieli, co teraz nastąpi.
- A to mamut stary...Jeszcze gorszy niż był...Synu nie oszczędzaj go...Pozwalam - powiedział Remis z satysfakcją do syna.
- Tak jest ojcze - zasalutował Wiktor - Będzie pod moją stałą opieką
- O! Widzę, że spotkałeś się z profesorem Twintower'em Remisie - odgadł pan Smith, który właśnie skończył rozmowę z pewnym profesorem.
- Jonathan ja myślałem że on wreszcie kiedyś pójdzie na tę emeryturę, ale po rozmowie z nim wywnioskowałem, że na to się nie zanosi w przeciągu chyba jeszcze 20 lat.
- No Remisie, widzę, że dawne spory z profesorem Twintower’em nie zostały zażegnane.
- Szkoda gadać, nigdy się nie lubiliśmy, zresztą...Kto go lubi? - Remis zawsze w takich momentach był najśmieszniejszym facetem pod słońcem. Nawet Robert przestał na chwilę myśleć o bratu śmiejąc się razem z innymi.
- No dobrze chłopcy, czas żebyście ruszali, nie ma tłumu...A ten mamut zaraz się pewnie przyczepi do was jak nie zdążycie na rozpoczęcie - powiedział Remis - Wiktor nie patrz tak na mnie niedługo się spotkamy.
Mimo iż była to szkoła z internatem, nie wykluczała ona wizyty w domach rodziców, tak więc równie dobrze jutro Wiktor mógłby skoczyć sobie na parę minut do domu. Oczywiście za przyzwoleniem opiekuna. Zbyt częste wizyty nie były wskazane. Zresztą, dzieciaki świetnie radziły sobie bez rodziców.
- No dobra to my już idziemy. Pa! - Chłopcy ruszyli w stronę upiornego - jakby się mogło zdawać każdemu, kto spojrzał -zamczyska, żegnając się przy okazji z mamami ( ach te mamy, zawsze takie uczuciowe:)), Robert też załapał się na czułości co całkiem dobrze mu zrobiło.
- Ciekawe, jakie pokoje będziemy mieć? - spytał z zaciekawieniem Michał. Lista studentów była długa i bardzo trudno było coś z niej przeczytać, bo była napisana drobnym maczkiem. Jednak po paru chwilach...
- Jest!...Chłopaki!.....Jesteśmy razem!.. Yuhu! - uradował się Adam.
- A jaki pokój?
- Pokój 754 - Wiktora nagle coś zamurowało i po chwili uśmiechnął się - Kochani.......to stary pokój naszych starych! Ale będzie jazda, od razu robimy parapetówę.
- Dla dziewczyn też? - spytała jak dotąd nie odzywająca się Laura.
- Ależ oczywiście...Bez was miłe panie nie ma zabawy - powiedział romantycznie Wiktor i ucałował delikatnie dziewczynę w rękę. Laura troszkę się zmieszała, jednak uznała, że to bardzo miłe z jego strony. Jedynie Robert zdawał się nie widzieć sytuacji. Stał przed tablicą i wyraźnie czegoś szukał, przyjaciele domyślali się, czego...
- Widzisz go? - spytał ostrożnie Adam.
- Nie mogę go znaleźć - stwierdził ze zdumieniem Robert. Po chwili zdał sobie sprawę, dlaczego Pawła nie było na liście - Zmienili mu imię i nazwisko - stwierdził z żalem. Wiktor objął przyjaciela bratersko. Wiedział, że Robert potrzebuje teraz ich wsparcia.
- Spytamy się dyrektora...On na pewno ci powie - powiedział Wiktor.
Chłopcy otworzyli wrota i weszli do środka. Przed nimi rozciągał się olbrzymi hol, na którego końcu stały ogromne kamienne schody wiodące na wyższe piętro. Zamczysko było bardzo stare, dlatego też zbudowano go z kamienia. Na ścianach wisiały olbrzymie gobeliny - podobne do tych, jakie były w dworze Roberta. Wokół wszystko zdawało się przypominać wnętrze jego dawnego domu. Oprócz pięknych gobelinów, wisiały również wszelkiego rodzaju tarcze, miecze, maczugi oraz obrazy dziwnych ludzi, jakby pochodzących z innego wieku. Pod ścianami, w rzędzie stały piękne, lśniące zbroje. W oknach zaś były kolorowe witraże, niektóre w kształcie rozet. Przy każdej zbroi wisiały pochodnie jarzące się czarno -niebieskim płomieniem. Chłopcy oniemieli z zachwytu, stali jak wryci nie mogąc przestać patrzeć się na coś równie pięknego. Całość zdawała się być taka niedostępna, momentami nawet upiorna, ale na pewno wzbudzała podziw. Nagle rozległ się głos z tyłu.
- Jakże miło, że państwo raczyło się wreszcie zjawić. Długo jeszcze mam czekać aż ruszycie tyłki i udacie się na ceremonie przywitania nowych uczniów? - Wiktor już chciał mu odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili powstrzymała go Laura.
- Już idziemy panie profesorze...i ruszymy nasze tyłki - dodała szybko i odwróciła się gwałtownie popychając przyjaciół na schody. Twintower został zbity z tropu. Najwyraźniej zrozumiał, że dziewczęta są wrażliwe na tego rodzaju słownictwo i obiecał sobie zostawić swoje uszczypliwe uwagi wyłącznie dla chłopców. Oczywiście nie zamierzał rezygnować z karania również dziewcząt, gdy zajdzie taka potrzeba, jednak obiecał sobie zwracać się do nich bardziej kulturalnie.
- Ale się speszył - skomentował sytuację Michał i spojrzał z podziwem na Laurę, która wyraźnie nadal była oburzona tym, że Twintower nie zauważył jej obecności i zwrócił się do nich jak to miał w zwyczaju odzywać się do łobuziaków.
- Następnym razem pomyśli i rozejrzy się zanim coś powie - z jej twarzy znikło naburmuszenie ustępując miejsca pogodnemu uśmiechowi.
Przyjaciele weszli na górę wchodząc w ciasny acz wysoki korytarz. Na końcu znajdowało się coś w rodzaju małego holu, na którego samym końcu znajdowały się otwarte wrota, za którymi zgromadzona była cała szkoła. Sala ta zdawała się być czymś w rodzaju sali zebrań. Sufit był wsparty o wysokie kolumny stojące wzdłuż sali ( Nie przy ścianie tylko tak mniej więcej jak, w niektórych kościołach - za którymi można się schować:)) Sufit był zwieńczony kopułą, przez, którą wydobywały się smugi jasnego światła. Chłopcy ( Laura również) dostrzegli, że powyżej znajduje się coś w rodzaju balkonu, oplatającego całą okrągłą salę, z którego widać było sporo dorosłych postaci ( - Nauczyciele -stęknął Wiktor). Ogromne okna dawały światło oświetlające twarze młodych ludzi. Na końcu na podwyższeniu stała młoda kobieta i właśnie przygotowywała się do przemówienia.
- Witajcie drodzy uczniowie! - Na sali rozległ się tłum wiwatów. Kobieta wyraźnie była lubiana wśród społeczności uczniowskiej - Bez przesady kochani - dodała całkiem od siebie, obdarzając wszystkich uśmiechem. - Jak zapewne wiecie w tym roku czekają nas pewne zmiany i to bynajmniej nie chodzi o remont jednej z toalet, perfidnie wysadzonej, któryś raz z rzędu - tu spojrzała na wysokiego chłopca, stojącego nieopodal niej - Rada Szkoły postanowiła aby w tym roku do Akademii mogli uczestniczyć również uczniowie z innych państw.
- A co nasi zwiali na Majorkę? - krzyknął ktoś z tłumu.
- Bynajmniej panie Rosenthal, mamy was pod dostatkiem, jednak dobrze wam zrobi poznanie nowych przyjaciół. Poznacie ich kulturę, zapoznacie się z tradycjami panującymi w innych krajach. Mam nadzieję, że się tu u nas szybko zaaklimatyzują. To by była sprawa pierwsza. Sprawa druga dotyczy każdego z was. Prosimy, jak co roku o to abyście nie urządzali sobie wycieczek do podziemi zamku oraz zakazujemy poruszania się tajemnymi przejściami. Zakazy te są ustanawiane dla waszego bezpieczeństwa. Wszyscy przecież chcemy abyście w kawałkach dotrwali do końca roku szkolnego. Sprawa trzecia. Zakazuje się wychodzenia z zamku po godzinie dwudziestej, oraz włóczenia się po nim w godzinach nocnych. Sprawa czwarta. W zeszłym roku do grona pedagogicznego wpłynęło wiele skarg na zbyt głośną muzykę w trakcie organizowania prywatek u niektórych uczniów w pokojach, dlatego też prosimy o uszanowanie prawa innych do snu w nocy. Sprawa piąta. Czary na korytarzach są również zabronione - niezastosowanie się do tej uwagi grozi zawieszeniem w prawach ucznia. To by było na tyle, wszelkie pytania prosimy zgłaszać do nas. Zapraszam na ucztę.
Przyjaciele poczuli jak zaczynają unosić się w powietrze i z ogromną prędkością jak reszta uczniów wlatują do sąsiedniej sali na posiłek.

Part 5


Sala jadalna była ogromnym pomieszczeniem z mnóstwem stołów i krzeseł. Każdy stolik liczył po sześć miejsc. Chłopcy dolecieli do jednego z nich i usiedli na miejsca. Po chwili zauważyli, że do stolika zbliża się chłopak w ich wieku i siada na wolnym krześle.
Chłopiec, był niskiego wzrostu z okularami na nosie o grubych szkłach i pryszczami na twarzy oraz w schludnie wyprasowanej szacie. Wiktor skrzywił się i spojrzał wymownie na Adama. Ten również podzielał zdziwienie przyjaciela. Przybysz spojrzał na Wiktora i wyciągnął do niego rękę, przedstawiając się.
- Cześć nazywam się Radek Szczęsny i będę z wami mieszkał w pokoju - wyseplenił nieśmiało.
- Z nami w pokoju? Chyba ci się coś pomyliło! - powiedział z lekkim zdenerwowaniem Wiktor, któremu najwyraźniej nie podobało się to co usłyszał.
- Ale tak było tak napisane...Pokój 754...- ciągnął dalej chłopiec. Spojrzał na siedzącego naprzeciwko niego Wiktora, który nie był zachwycony nowym lokatorem. - Zresztą na pewno się polubimy, więc poznajmy się lepiej a więc...
- Słuchaj frajerze nie zamieszkasz z nami! Nawet o tym nie masz, co marzyć! Zrozumiano? - wycedził przez zęby Wiktor.
- Wiktor pozwól na moment - Chłopcy odeszli parę kroków od stołu.
- I co wy na to? - spytał posępnie Adam.
- Nie mam zamiaru mieszkać z nim w pokoju! - krzyknął zdenerwowany Wiktor.
- Uspokój się! Na pewno da się to jakoś załatwić - starał się uspokoić sytuację Robert.
- Chłopaki czekajcie...Załatwimy zamianę - zaproponował Michał.
- Wiesz, co? Jak ty coś powiesz to się załamać można...Kto ci się zamieni na takiego palanta? - Jakiś problem? Nie podoba wam się współlokator? - chłopcy odwrócili się. Za nimi stał stary Twintower. - Pan Radosław Szczęsny powiadomił mnie o swoich obawach jakoby nie chciano go w pokoju, do którego został przydzielony. Tak się składa, że takimi problemami zajmuje się wychowawca.
- W takim razie chcemy z nim rozmawiać - powiedział Wiktor.
- Właśnie z nim rozmawiasz Applegate - odpowiedział jadowicie profesor. Wiktor stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć, że człowiek może mieć takie nieszczęście.
- Tak, więc uświadamiam cię Applegate, dopóki ja jestem waszym wychowawcą, żadnych zamian w pokojach nie będzie, zrozumiano? Życzę miłego dnia. - Przyjaciele z niepokojem spojrzeli na Wiktora. Jeszcze nigdy nie zrobił się tak czerwony na twarzy.
- Nienawidzę go - wycedził. Przyjaciele poniekąd podzielali zdanie Wiktora. Jakoś żaden nie był zachwycony tym, co przed chwilą usłyszał.

Part 6

Po skończonym posiłku wszyscy uczniowie udali się do swoich pokoi. Jedynie Robert wyszedł później od innych, gdyż chciał dowiedzieć się od któregoś z nauczycieli o to gdzie może znaleźć dyrektora.
- Pan dyrektor urzęduje na czwartym piętrze, poznasz po dużych mahoniowych drzwiach.
- Dziękuje pani profesor.
Robert udał się na korytarz kierując się w stronę kamiennych schodów, znajdujących się na końcu holu. Wspinał się po nich powoli układając sobie w myślach pytanie, jakie skieruje do dyrektora. Po paru minutach był już na czwartym piętrze. Nie sądził, że tak trudno będzie mu znaleźć gabinet dyrektora, gdyż jak się okazało, piętro to składało się z licznych korytarzy prowadzących do różnych pomieszczeń. - Istny labirynt - pomyślał w duchu. Po wielu nieudanych próbach, na końcu jednego z nich ujrzał pięknie zdobione mahoniowe drzwi. Z daleka dostrzegł, że drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich starszy mężczyzna o siwych włosach i okularach na nosie. Mężczyzna kierował się w stronę Wiktora. Będąc dość blisko niego zatrzymał się i spytał:
- Mogę w czymś pomóc, panie...
- Robert Monteque (czyt.Montekiu) właśnie pana szukałem panie dyrektorze.
-Ach tak, w takim razie zapraszam do gabinetu panie Monteque.
Gabinet był owalną salą na ścianach, której wisiało jak wszędzie w całym zamku pięknie zdobione gobeliny. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo dziwacznych rzeczy oraz coś w rodzaju małego laboratorium chemika gdzie stało pełno dymiących się butelek z kolorowymi płynami.
- Proszę spocząć Monteque - zaproponował dyrektor. Robert usiadł wygodnie na miękkim czarnym fotelu. - Sądzę, że wiem, co pana tu sprowadza do mnie, domyślam się, że chodzi o brata.
- Tak panie dyrektorze, chciałem się zapytać czy zmieniono mu nazwisko? Szukałem go na liście przyjętych, ale tylko jeden Monteque widniał na niej - spytał Robert.
- Niestety tak jest, zaraz sprawdzę w aktach...Poczekaj...- dyrektor zaczął przeszukiwać swoje biuro w poszukiwaniu odpowiedniego dokumentu, lecz bałagan jaki był obecny utrudniał nieco poszukiwania. Jednak po chwili......
- Znalazłem...Tak jak dobrze pamiętam prawdziwe imię i nazwisko twojego brata brzmiało: Paweł Monteque...Tak...Teraz nazywa się Malcolm Maxwell - dyrektor spojrzał spod okularów, spojrzał się na Roberta i powiedział znowu:
- Znałem waszego ojca bardzo dobrze jeszcze jak był dzieckiem, myślę, że byłby dumny z was obu. Pamiętaj nigdy nie wolno tracić nadziei - Robert wstał i udał się do drzwi dziękując dyrektorowi za informację. Mahoniowe drzwi zamknęły się powoli i chłopiec ruszył w stronę pokoju 754.

Part 7

Okazało się, że pokój znajduje się na trzecim piętrze w zupełnym osamotnieniu w końcu małego korytarza z wielkim gotyckim oknem. Z daleka było słychać odgłosy kłótni. Rozpoznał głos Wiktora. Otworzył ostrożnie drzwi i nagle koło głowy przeleciał ze świstem mały wazonik, który rozbił się zaraz potem.
- Co tu się dzieje? - spytał ostrożnie. Wiktor stał pośrodku pokoju i wyglądał jakby miał ochotę kogoś zamordować żywcem. Adam i Michał stali niedaleko ochraniając małą postać stojącą za nimi, którą był Radek - ich nowy współlokator.
- Chłopaki czy ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi? - spytał ponownie Robert.
- Ten palant zniszczył połowę moich rzeczy - wypalił Wiktor - Wyobrażasz to sobie? Z ręki wypaliła mu kula ognia i akurat na moje rzeczy się skierowała! - Wiktor był tak wściekły tylko wtedy, gdy ktoś porządnie zalazł mu za skórę. Tą osobą był niewątpliwie Radek kulący się za postaciami reszty przyjaciół, którzy sami nie byli pewni jak mają uspokoić Wiktora.
- Wiktor, może spróbuje odwrócić zaklęcie, przesuń się na bok - Robert skupił się i po chwili spalone rzeczy zaczęły powracać do stanu sprzed spalenia. - Proszę, jak nowe! - zawołał do przyjaciela. Adam, Michał no i oczywiście Radek odetchnęli z ulgą.
- Masz szczęście pokurczu, że Robert cię uratował, bo przysięgam byłoby z tobą źle - powiedział z mściwym uśmiechem Wiktor. Radek natychmiast wybiegł z pokoju.
- Wiesz Wiktor, czy ty nie przesadzasz z tą nienawiścią do niego? - podpytał Adam.
- Stary ja go nie znoszę! Będzie nam tu siedziała dzień i noc kanalia jedna i jeszcze nas pozabija przy okazji. Gra mi na nerwach i na dodatek, co mnie już kompletnie od niego odpycha to to, że skarży Twintowerowi wszystko.
- Co na przykład? - spytał Michał. Nie musiał czekać długo na wyjaśnienie gdyż do pokoju wkroczył Twintower a za nim szedł lekko wystraszony Radek.
- Doszły mnie słuchy Applegate, że znęcasz się nad twoim kolegą - zaczął. Mówił powoli i cicho jednak wszyscy dokładnie słyszeli każde jego słowo. Uśmiechnął się swoim jadowitym uśmiechem do Wiktora i wycedził:
- Nie toleruję nieposłuszeństwa i arogancji Applegate…A ty dokładnie odzwierciedlasz te dwie cechy...Myślisz, że wszystko ci tu wolno? Nic bardziej mylnego....- Twintower nadal miał wzrok utkwiony w Wiktorze. Wiktor ściskał mocno pięści i spoglądał, co rusz na Radka obdarzając go morderczym spojrzeniem.
- Tak, więc Applegate, jako że jestem twoim wychowawcą zarządzam szlaban oraz publiczne mycie podłóg podczas przerw...Zapomniałbym, toalety też czekają na umycie - powiedział z mściwą satysfakcją profesor. - Zaczynasz od jutra, dobranoc - powiedziawszy to wyszedł.
To, co kipiało w Wiktorze przez ostatnie pięć minut wizyty Twintowera wybuchło i to z wielką eksplozją.
- TY POJEBANY FRAJERZE POŻAŁUJESZ, ŻE SIĘ WOGÓLE URODZIŁEŚ!!! - Wiktor rzucił się na Radka, jednak w ostatniej chwili Adam i Robert przytrzymali go z tyłu za ręce i mocno trzymali, jakby bali się, że może rzeczywiście zrobić krzywdę Radkowi. Michał wyciągnął Radka na zewnątrz, prawdopodobnie do kogoś innego do pokoju, aby Wiktor mógł ochłonąć.
Wiktor nadal wyrywał się przyjaciołom, którzy ledwo dali sobie radę z nim. Powalili przyjaciela na łóżko, przytrzymując go jeszcze mocniej.
- Wiktor uspokój się!!! - wrzasnął w pewnej chwili Adam. Poskutkowało. Najwyraźniej sam Wiktor był już zmęczony szarpaniną. Leżał dysząc ciężko, jakby stoczył właśnie jakąś walkę.
- Nienawidzę go...- powiedział nadal dysząc. - Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z kapusiem i lizusem Twintowera. - powiedział.
Adam i Robert siedzieli obok i czekali spokojnie aż przyjaciel wysączy cały jad z siebie. Po chwili do pokoju weszły trzy dziewczyny. Jedną z nich znali, natomiast dwie pozostałe czekały na przedstawienie ich.
- Cześć chłopaki! - zawołała dziarsko Laura. - To są moje koleżanki: Tia i Jowita. Rany, który z was narobił tyle hałasu? Połowa ludzi aż powychodziła z pokoi - spytała zaintrygowana.
- Lepiej nie mówić o tym - odpowiedział Adam. Dziewczęta spojrzały zdziwione po sobie i usiadły na najbliższym łóżku.
- Jak to? Chłopaki powiedzcie, co się stało - nalegała dalej Laura. W tej chwili do pokoju wszedł po cichu Michał jakby obawiał się napaści. Wiktor na widok przyjaciela usiadł gwałtownie na łóżku. Adam i Robert przysunęli się bliżej do przyjaciela, aby w razie, czego go powstrzymać.
- Ten palant nie ma tu wstępu i gdzieś mam tego starego Twintowera! - krzyknął niespodziewanie Wiktor do Michała. Jednak przerwał natychmiast gdyż w drzwiach pojawiła się nauczycielka, która przemawiała do nich na przywitanie.
- Wiktor Applegate proszony do dyrektora, za mną - Wiktor wstał i po chwili wyszedł.
- Dobra czy powiecie mi w końcu.....
- Wiktor ma małe utarczki z Radkiem - zaspokoił ciekawość dziewcząt Adam. - Nienawidzi go a tamten leci z każdym problemem do Twintowera, no a wiecie jak Twintower nie znosi Wiktora.
- Ale się porobiło. Jak Wiktor zaczął się drzeć na tego...No wiecie Radka to normalnie wszyscy myśleli, że coś strasznego się stało. Mary McHuntington tak się wystraszyła, że ledwo ją uspokoiłyśmy. Po chwili do pokoju chłopców zwaliło się mnóstwo ludzi, którzy chcieli usłyszeć całą historię. Robiło się bardzo późno a Wiktor nadal nie wracał.
- Chyba go nie wyrzucili - spytała mała dziewczynka z mysimi kucykami.
- Mam nadzieję - odpowiedział niespokojnie Adam. Nagle do pokoju wpadł pewien mały chłopak, którego dziewczyny wysłały na zwiady.
- Ale awantura! - wysapał. Wszyscy natychmiast podnieśli głosy i zaczęli wypytywać o szczegóły. Chłopak poprosił o szklankę wody i usiadł na wolnym miejscu, wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać:
- Do Wiktora przeszedł nawet jego stary. Dyrektor go wezwał. Ale zaczęli się kłócić. Chodzi oczywiście o Wiktora i jego ojca. - wszyscy wpatrywali się z dziką ciekawością co jeszcze ma im do powiedzenia chłopiec.
- Twintower też był i chyba z połowa nauczycieli...No i ten Radek...Nie uwierzycie ten Radek się popłakał, zaczął szlochać, że Wiktor się nad nim znęca...Mówię wam...potem pojawiła się jego matka i zażądała żeby usunąć Wiktora ze szkoły, mówiła, że jest niebezpieczny dla jej syneczka...Ojciec Wiktora zaczął coś do niej mówić, ale nie słyszałem dokładnie, co...No i Twintower też zaczął coś przebąkiwać, że dostanie jeszcze większą karę niż odstał, że to już za daleko zaszło i że należy coś z tym zrobić - chłopak ledwo nadążał ze złapaniem oddechu. - Ktoś powiedział, że powinien spotykać się z psychologiem i takie tam jeszcze dawali pomysły, potem ktoś wyszedł od dyrcia i musiałem zwiewać do was.
- Ale się porobiło - powiedziała Laura wyraźnie poruszona tym co usłyszała.
- Ten Wiktor to niezłe ziółko - powiedział ktoś z tyłu.
- On jest w porzo tylko ten Radek go wyprowadza z równowagi - zauważył Adam. - Też bym, sie chyba wnerwił jakby mi podpalił ubrania i kablował do Twintowera.
- Nie jestem pewien, on ma wybuchowy charakter, ale może powinien trochę przystopować - powiedział Michał.
- Michał daruj sobie. Przecież wiesz, jaki on jest - stwierdził Robert. W tym momencie do pokoju wszedł Wiktor.

Part 8

Wszyscy spojrzeli na Wiktora i z niepokojem oczekiwali, co powie. Chłopiec miał dziwny wyraz twarzy, po chwili przemówił.
- Co się tak gapicie, do swoich pokoi...JUŻ!!!!!! - wszyscy ruszyli w stronę drzwi jak oszalali, jakby bali się że Wiktor coś im zrobi. Jedynie Laura zdawała się nie bać. Wiktor stał i patrzył się na przyjaciół, po czym usiadł obok Laury.
- Ja nie mogę takiej przeprawy jeszcze w życiu nie miałem - powiedział zmęczonym głosem. - Pokłóciłem się z ojcem, matka tego palanta nazwała mnie niebezpiecznym psychopatą dybającym na życie jej synusia a Twintower powiedział, że już on coś wymyśli żeby uprzykrzyć mi życie, to ostatnie powiedział mi osobiście bez świadków - prychnął i lekko się uśmiechnął - A wiecie, co oni jeszcze wymyślili? Jestem zawieszony w prawach ucznia aż do odwołania, mam robić za sprzątaczkę i udzielać się społecznie na rzecz dobra publicznego oraz mam zamówione sesje pedagogiczne i codzienny trening z takim facetem, co ma poskromić mój charakter, nieźle się zapowiada, co?
- Wiesz, nie wiem, co powiedzieć, ale masz spore kłopoty...Posłuchaj a co z tym Radkiem? - na to pytanie Wiktor jakby czekał.
- Nie uwierzycie, ale ten dupek wyprowadza się stąd!! - wykrzyczał radośnie Wiktor. Chłopcy odetchnęli z ulgą, gdy usłyszeli, że przynajmniej Wiktor będzie miał trochę mniej problemów niż ma. - Wiecie, co? Najbardziej wkurzył mnie ojciec. On nie był świętoszkiem w szkole, więc przynajmniej mógł go nie udawać teraz. Powiedział, że jestem nieodpowiedzialnym szczeniakiem skoro już po paru godzinach są ze mną kłopoty. Mam to gdzieś, nie odzywam się do niego, zaprzeczył samemu sobie. On też miał kłopoty pierwszego dnia! I co? Przynajmniej mógłby mnie zrozumieć, że ten frajer sam sobie biedy napytał zadzierając ze mną. Ale mój ojczulek oczywiście zaczął prawić mi kazania. Jak ja tego nie lubię! Będę się zachowywać jak mi się będzie podobać a on nie ma prawa mi mówić jak mam postępować skoro sam w młodości nie był wzorem do naśladowania! - skończył Wiktor. - Wiecie, co? Ten dzień był dość pojebany idę spać, dobranoc.
Chłopcy też uznali, że pora na sen i położyli się do łóżek.

part 9

Dochodziła dwunasta. Robert zbudził się nagle cały zalany potem. Księżyc za oknami świecił jasno a jego poświata oświetlała ciemny pokój. Robert wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Coś kazało mu je otworzyć. Zaczął iść ciemnym korytarzem w stronę schodów. Po chwili doszedł do nich i zaczął się po nich wspinać, aż doszedł na szóste piętro. Korytarz na szóstym piętrze różnił się od tych na niższych kondygnacjach. Był taki surowy, pozbawiony zbytnich upiększeń. Nie było oszklonych okien a jedynie puste miejsca porozdzielane kolumnami. Robert jakby zbudził się z letargu. Stał pośrodku ciemnego korytarza w cienkiej piżamie, drąc z zimna. Nagle zaczął słyszeć muzykę płynącą jakby z oddali. Rozpoznał w tym dźwięk fletu. Melodia była taka piękna, że zdawała się delikatnie muskać uszy Roberta. Po chwili jednak ujrzał coś, co sprawiło, że o mało nie krzyknął. Przed nim ukazał się duch młodego chłopaka w pięknej zbroi. Duch zaczął przyśpiewywać jakieś słowa do melodii, lecz Robert nie rozumiał języka, w jakim to robił. Nagle przestał nucić i zwrócił się do Roberta jakby odległym głosem:
- Pomóż mi... - wyszeptała zjawa. Robert nadal stał jak wryty i patrzył się ze zdumieniem w ducha, już miał coś powiedzieć, gdy nagle ten zniknął. Robert usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę. Osoba, która kierowała się w jego stronę okazała się nauczycielem.
- Co ty tu robisz? - spytał wyraźnie rozgniewany.
- Ja...Ja...Ja - jąkał się Robert.
- Do mojego gabinetu. - Robert udał się za nauczycielem i już po chwili siedział za jego biurkiem.
- To nie jest rozsądne włóczyć się po zamku szczególnie o tej porze - powiedział z lekkim już gniewem nauczyciel - To zamczysko jest bardzo niebezpieczne.
- Przekonałem się o tym - odpowiedział Robert - Panie profesorze czy mogę o coś zapytać?
- Proszę - zgodził się nauczyciel.
- Zanim mnie pan znalazł ujrzałem coś dziwnego. To była jakaś zjawa.
- Widziałeś ducha? - spytał profesor wstając gwałtownie z fotela. Światło rzucane z trzaskającego kominka oświetlało jego twarz. - Opowiedz mi o tym.
- Śnił mi się bardzo dziwny sen. Prawdę mówiąc, mało, co z niego pamiętam, jednak coś utkwiło mi w pamięci a mianowicie obraz czegoś...Jakby z przeszłości...To było takie realistyczne...Młody chłopak rozmawiał z jakimś mężczyzną...To był chyba jego przyjaciel.
I wtedy coś się stało i oni zaczęli się kłócić...Widziałem różne obrazy przemykające szybko przez mój umysł....Czułem w sobie jakąś negatywną energię i wtedy obudziłem się. Nagle coś, jakby poprowadziło mnie do drzwi. Nacisnąłem klamkę i wyszedłem na korytarz. Było okropnie zimno i tak - przełknął ślinę - strasznie. Potem znalazłem się na szóstym piętrze i zacząłem coś słyszeć. To było jak niebiańska melodia płynąca z fletu. I wtedy pojawił się przede mną duch. To był młody chłopak ubrany w piękną, srebrną i lśniącą zbroję z hełmem Atlantydów na głowie i z mieczem trzymanym oburącz przed sobą. Zaczął nucić słowa do tej melodii wpatrując się cały czas w moje oczy. Muzyka nadal trwała, ale on ucichł i powiedział, że potrzebuje mojej pomocy. No, a potem zjawił się pan i on znikł i muzyka też ucichła - Profesor sprawiał wrażenie jakby coś go poruszyło
- Panie profesorze...Panie profesorze - Robert szturchnął profesora za rękę wyrywając go jakby z głębokiego transu. Sprawiał wrażenie jakby błądził myślami gdzie indziej.
- Ach tak...Przepraszam...Wiesz, to bardzo dziwne, co mi opowiedziałeś, bardzo dziwne wręcz. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak wyglądał jego hełm? - spytał nieoczekiwanie.
- Eeeee...Miał takie nooooo...Skrzydła po bokach jak mają wszystkie hełmy Atlantydów... - odpowiedział niepewnie.
- Tak, zgadzam się z tobą, że takie skrzydła po bokach ma każdy hełm Atlantydów, sęk w tym, w jakim kolorze był ten, który zobaczyłeś...
- Miał kolor srebrny - znów odpowiedział Robert.
- Właśnie był srebrny. Tak samo jak zbroja pewnie. Widzisz chodzi o to, że nie wszyscy wojownicy mają srebrną zbroję
- Co ma pan profesor na myśli? - spytał wyraźnie poruszony tym faktem Robert.
- Otóż kolor srebrny oręża jak i zbroi i hełmu jest zarezerwowany wyłącznie dla władców. Był jeszcze taki szczep rycerski, którego członkowie mieli taki przywilej.
- Pan sądzi, że spotkałem zbłąkaną duszę jakiegoś władcy lub rycerza?
- Niewykluczone. Robert czy zauważyłeś coś jeszcze charakterystycznego w jego wyglądzie?
- Zaraz niech pomyślę...Tak było coś takiego...Na jego zbroi widniał wizerunek białego smoka.
- Biały smok powiadasz...- profesor znów jakby zapadał się w coś w rodzaju transu, jednak po chwili otrząsnął się i powiedział:
- Myślę, że jest już bardzo późno, czas żebyś wrócił do pokoju - Robert wstał i udał się pewnym krokiem do pokoju. Tym razem nie spotkał tajemniczego chłopca.


ps.opinie mile widziane.....jak zawsze biggrin.gif

Ten post był edytowany przez avalanche: 28.12.2003 20:59


--------------------
"Oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie."
F. Scott Fitzgerald
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic
avalanche   przyjaciele na zawsze [nk]   11.04.2003 17:19
avalanche   Part 13 - CCCOOO?????? - Rodzice a szczególn...   11.04.2003 17:24
avalanche   Część druga Part 1 Od tamtego momentu minę...   11.04.2003 17:26
Abaska   Ciesze sie, ze Twoj FFick powrocil na forum ^^...   11.04.2003 17:46
avalanche   też się cieszę Abaska   Niwazne, czy pisalas w nocy, czy w popoludnie ...   11.04.2003 18:11
Małpka-Olga   ta... ja nie czytałam całego, ale kojaże że to...   11.04.2003 22:38
avalanche   Abaśka omawiałyśmy to i możliwe ze masz racje ...   12.04.2003 10:40
avalanche   pomyślałam ze dzisiaj dam jeszcze jedna częśc ...   12.04.2003 15:36
avalanche   chciałam coś powiedzieć od siebie.....nazwa Sc...   12.04.2003 15:45
Małpka-Olga   wow nieźle dużo tego jest, ale powiem tyle: do...   12.04.2003 17:06
Abaska   Jak zwykle swietnie Merkury   Bardzo ciekawy fick... Nie ma nic do krytykowa...   12.04.2003 19:06
avalanche   dzięki za wszystkie wypowiedzi.....to bardzo p...   12.04.2003 19:15
Abaska   Chociash swieta dopiero za tydzien, to ja tesh...   12.04.2003 20:18
Raven   Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ten ff powr...   12.04.2003 20:45
Abaska   Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^ Jezem ...   12.04.2003 23:50
avalanche   wiecie co, niedługo to zacznę się czuć winna, ...   13.04.2003 13:11
avalanche   a oto drugi z obiecanych partów na dzisiaj Pa...   13.04.2003 16:26
Raven     13.04.2003 19:45
avalanche     13.04.2003 19:55
Abaska   Zwalniam cie z calej odpowiedzialnosci prawnej...   13.04.2003 21:31
avalanche     14.04.2003 15:20
Abaska   Extra!! Avalanche, kurcze jestes napra...   14.04.2003 20:50
Allya   Super...czekam na next parta   14.04.2003 21:56
Psychopatka     14.04.2003 22:16
avalanche   Part 16 Wiktor pędził, co tchu po schodach a ...   15.04.2003 13:56
Abaska   Juz chyba wiem, co zrobil Pawel... Wzniecil te...   15.04.2003 14:22
avalanche   avalanche   Part 17 - Ciekawe, co z Wiktorem? - spytał pr...   15.04.2003 18:53
avalanche     15.04.2003 19:15
avalanche   <...   15.04.2003 19:32
avalanche     15.04.2003 21:32
Abaska   żegam was..... już wiem....nie załatwie wszyst...   15.04.2003 21:42
avalanche   ja tą piosenkę będę śpiewać niedługo .....na z...   15.04.2003 21:56
Abaska   Avalanche, Ty jush gimnazjum konczysh?! An...   15.04.2003 22:54
avalanche   eeeee nie przesadzaj.....tak naprawde to wszys...   16.04.2003 15:01
Raven   Avalanche,ja na prawdę nie wiem co mam napisać...   16.04.2003 16:54
Shell   Bardzo fajny ff. Taki dramatyczny a zarazem ni...   16.04.2003 19:38
Abaska   Ekhem, ekhem avalanche     16.04.2003 20:46
Abaska   Avalanche, po prostu postanowilam znalezc jaki...   16.04.2003 22:05
Shell   Nie będę nudzić, więc po co pisać jeśli i tak ...   17.04.2003 09:16
avalanche   wiecie? o dawna łazi mi po głowie pomysł na no...   17.04.2003 19:19
Abaska   ...i troche superasny avalanche     18.04.2003 12:43
avalanche   obiecany parcik Part 20 - Rany ale mnie łeb ...   18.04.2003 16:48
Abaska   Eff..... Chcialabym miec takiego ojca jak Remi...   18.04.2003 21:52
avalanche     18.04.2003 21:58
avalanche   ta część nie jest taka dobra ale następne ...m...   19.04.2003 15:59
Psychopatka   Ja Cie zabije... pd jakiegos czasu mam zamiar ...   19.04.2003 16:02
avalanche   ...   21.04.2003 21:43
Abaska   czyli ze rozumiem Scott to Diego a Diego to Sc...   21.04.2003 22:05
avalanche   dobra małe wyjaśnienie a potem krótki urlop a...   21.04.2003 22:14
Tajemnicza   Nio nio. Ładne, ładne. Ładnie piszesz, fajniut...   21.04.2003 22:16
avalanche   ...   21.04.2003 22:20
Tajemnicza   Do bani? Nieeeeee Bardzo fajne...taki niby ła...   21.04.2003 22:30
avalanche   Part 24 - Ojciec? - Adama też wmurowało to, c...   22.04.2003 13:24
Abaska   tak szczerze? chyba zaczynasz wracac do formy ...   22.04.2003 13:47
avalanche     22.04.2003 14:05
Abaska   Eff... shkoda... ale bede cierpliwa <...   09.05.2003 19:23
avalanche   ha! a jednak dzisiaj następna część   10.05.2003 14:44
avalanche   Part 26 Następnego dnia, wszystko zdawało się...   10.05.2003 23:24
Abaska   Bledow nie znalazlam (moze niezbyt uwaznie czy...   11.05.2003 00:01
avalanche   i mam zamiar kontynuować   11.05.2003 00:07
Abaska   Ava!! Czyzby w twoim sadystycznym serc...   11.05.2003 00:39
avalanche   Abasiu - sadyści czasami mają serce..ale tylko...   11.05.2003 20:09
Abaska   Czeakaj, ava, nie nadazam... Scott tam byl prz...   11.05.2003 23:47
avalanche   Abaś na twoje życzenie Abaska   Ava... czemu powalone?? ^^ Nie jest... Ale qrd...   13.05.2003 17:14
avalanche   Stefan - Michał Sergiusz - Adam Abas ja to mu...   13.05.2003 19:41
Abaska   Oł, tenks vielkie, bo juz sie gubilam ^^ Tak s...   14.05.2003 13:50
avalanche   Abaś nie chciało mi sie narazie tego mojego ca...   16.05.2003 17:25
Abaska   Ava... Hmm... Jakby ci to... ^^" Troszke ...   16.05.2003 19:03
avalanche   Abaś dzięki za to że mnie poprawiasz - tak to ...   16.05.2003 19:54
avalanche   niestety ten part wymagał według mnie tej dług...   17.05.2003 18:28
Abaska   No NARESZCIE SAMFINK IS HAPENNING!! ...   19.05.2003 16:53
avalanche   ssasasa Abaśśśśśśśś......miałam pomysł ale mi ...   19.05.2003 18:24
Abaska   nununu, nieladnie tak chlopcow zostawiac, niel...   19.05.2003 19:44
avalanche   sassaa Abaś......nie teraz...kiedy nadejdzie p...   19.05.2003 19:48
avalanche   sory że krótkie ale takie wyszło ...   20.05.2003 20:00
Abaska   Opinia psorki ^o_o^ (sasasa ^^): Krotkie, ale...   20.05.2003 20:18
4 Strony  1 2 3 > » 


Closed TopicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 20.06.2024 15:32