9 Crimes, DH trochę inaczej
oferta kolonii Harry Potter Kolonie dla dzieci Travelkids | Szybki i bezpieczny 24h | Pomoc Szukaj Użytkownicy Kalendarz |
Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )
9 Crimes, DH trochę inaczej
Nefretini |
23.07.2012 20:12
Post
#1
|
Tłuczek Grupa: Magiczni Forumowicze Postów: 43 Dołączył: 26.12.2008 Skąd: Wrocław. Płeć: Kobieta |
Startuję z kolejnym tekstem, chyba najdłuższym i najdojrzalszym ze wszystkich, tak mi się przynajmniej wydaje. Początkowo miał być miniaturką, ale w trakcie pisania zmieniłam zdanie. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
piosenka przewodnia - Damien Rice "9 Crimes". 9 CRIMES ROZDZIAŁ PIERWSZY Skutki przeszłości - W takim razie to koniec, Draco. Nie wyszło nam, zdarza się… Wysoka dziewczyna, ubrana w kwiecistą, krótką sukienkę, oparła dłonie o kuchenny parapet i spojrzała przez okno. Osiedlowa uliczka, oblewana ciepłymi promieniami słonecznymi nijak wpasowywała się w obecną sytuację. Jak zwykle coś nie wyszło, pewnie jeszcze z jej winy. Dałaby sobie rękę uciąć, że nie powie tego na głos, ale postawi dwa kroki poza progiem i będzie to pierwsza myśl, która przyjdzie mu do głowy. Zbyt wiele rzeczy zdarzyło się na raz – śmierć Georga, drugiego z bliźniaków, dotknęła nie tylko biiedną Angelinę i dwójkę dzieci(Freda oraz Roxanne), ale również Molly, Artura i resztę Weasleyów. Na domiar złego nowa redaktorka naczelna Proroka Codziennego nie potrafiła dogadać się z Ginny, przez co jej artykuły nie trafiały do druku i dziewczyna coraz bardziej odsuwała się od Harry’ego. - Tak po prostu chcesz wszystko przekreślić? Trzy lata wspólnego życia? – Spojrzał na nią oniemiały, bezskutecznie próbując odkryć pobudki, jakimi się kierowała. To fakt, od dłuższego czasu mieli drobne problemy, ale jaka para ich nie ma? Wychodzili z większych kryzysów – chociażby ostatnie akcje Śmierciożerców, gdy usiłowali go porwać tylko po to, by Lucjusz oddał się w ręce Voldemorta. I teraz, kiedy myślał, że wszystko zacznie się układać, że większość problemów mają już za sobą, ona odchodzi. Wrócił dzisiaj z Ministerstwa wcześniej, bo mieli iść na kolację do Pottera i Gin, a po drodze chcieli kupić jakieś dobre wino. Był to jeden z punktów na dość długiej liście, prowadzącej do zbliżenia narzeczonych. Jak się teraz okazuje, sami potrzebowali interwencji i to już jakiś czas temu. Oczywiście Hermiona milczała, a jemu nawet przez myśl nie przeszło, że jest aż tak źle. Przecież jeszcze rano wyznawali sobie miłość! Wszedł do kuchni – siedziała przy dużym, dębowym stole, w kieliszku dostrzegł Martini, pod sufitem unosił się dym o lekko czekoladowym zapachu. Trochę go to zdziwiło, dziewczyna nigdy nie paliła w mieszkaniu, a jeśli już jej się to zdarzyło, to zawsze przy otwartym oknie – nienawidziła, gdy ciuchy przechodziły nikotyną, jakkolwiek aromatyzowana by nie była. Pochylił się, by pocałować ją na powitanie i wtedy się zaczęło… Hermiona zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się na pięcie w stronę chłopaka. - Więcej czasu spędzasz w cholernym Ministerstwie, niż w domu, Malfoy! Może ty lubisz takie gierki, ale ja nie mam zamiaru udawać, że jest zajebiście, kiedy nie mamy nawet o czym rozmawiać! Gdy na początku siódmej klasy wyznawali sobie miłość, wszystko wyglądało inaczej – mieszkali w osobnych dormitoriach, a jedynym problemem był wybór miejsca na randkę. Doskonale pamiętała, jak Draco zawsze do ostatniej chwili trzymał ją w niepewności, a potem uroczo narzekał, gdy musieli wrócić do sypialni, żeby zmieniła szpilki na wysłużone trampki, bo zachciało mu się kolacji na skałkach w głębi Zakazanego Lasu. Niedługo później w związek zaczęły się mieszać osoby z zewnątrz – najpierw Ron, wyzywającą ją od zdrajczyń i puszczalskich kretynek, potem Lucjusz i Narcyza Malfoyowie, grożący wydziedziczeniem i odwiedzinami Śmierciożerców, a w końcu nawet Harry i Ginny szepnęli kilka swoich bezsensownych uwag, które totalnie pogrążyły ich miłość. Jakby tego mało, Hermiona nie raz doświadczyła idiotycznych przytyków ze strony zakochanych, zielonych piękności, a donosy o rzekomych ciążach były na porządku dziennym. Rozstali się wśród rzewnych łez, pewnego dusznego, majowego wieczora, wypijając wcześniej butelkę półwytrawnego wina. Następne trzy miesiące dziewczyna pamięta, jak przez mgłę – rok szkolny minął szybko, spędzała czas głównie w bibliotece, lub dormitorium, pustkę po Draconie zapełniając nauką. W trakcie wakacji odwiedziła ciotkę mieszkającą w największej dziurze Anglii, dzięki czemu miała pewność, że nikt z bliższego otoczenia nie zniszczy starannie wybudowanego muru. Miała być twarda, nieustępliwa, ze spojrzeniem wbitym w przyszłość. Napisał jakoś w połowie września – akurat piła duże cappuccino, na stole obok croissanta leżał mugolski The Times. Wystarczyło kilka zdań, by wybiegła tak, jak stała – w kwiecistej, za dużej sukience, z rozwalonym warkoczem i wczorajszym makijażem. Parę nakreślonych w pośpiechu słów sprawiło, że porzuciła pustelnicze ideały i ponownie była tylko dla niego, na moście nad Tamizą, w londyńskiej dzielnicy Soho, kwiecistej sukience i z ustami poparzonymi wypijanym w pośpiechu cappuccino. Bez Ciebie nie istnieję, Herm. Będę czekał ten ostatni raz. - D.M. Po zakończeniu szkoły teoretycznie miało być łatwiej – z dala od toksycznych znajomych, z bagażem doświadczenia i bez dziecinnych zagrywek. Oboje naprawdę się starali! Uczucie, które z każdym dniem piękniej rozkwitało, dodawało im siły, gdy przezwyciężali kolejne trudności. Wychodzili obronną ręką z coraz większych tarapatów, dla przyjaciół stali się zaś synonimem związku doskonałego. Cudowne święta, kolacje na tarasie pierwszego, wspólnego mieszkania w wymarzonej jeszcze na hogwarckich błoniach dzielnicy Soho, rząd pustych butelek po Chardonnay ustawiony wzdłuż kuchennej ściany, przepełnione popielniczki, winyle na ścianach tuż obok portretów Boba Marleya i zdjęć mostu Brooklyńskiego. Do dziś pamięta, jak wracali z koncertu małej, alternatywnej, włoskiej kapeli – mimo Conversów stopy odmawiały jej posłuszeństwa, a Draco bez zastanowienia wziął ją na ręce i zaniósł do samego łóżka, mimo, że byli jakieś sześć kilometrów od domu. Szedł brzegiem Tamizy, a ona była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. W pokoju ściągnęła z jego ramion flanelową koszulę, pozwalając, by osunęła się u ich stóp w rytm Knockin’ on Heaven's Door. Jednak po dwóch latach ideały zniknęły, a ich miejsce zastąpiła samotność. Draco coraz częściej znikał na całe noce – zasłaniał się ilością pracy. Na pewno trochę prawdy w tym było, bowiem jakoś w połowie stycznia został mianowany zastępcą dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, co nie zmienia faktu, że gdy wracał wieczorami, od razu zamykał się w gabinecie. Namiętność, która połączyła ich na samym początku rozpłynęła się w eter, pozwalając niszczącej rutynie przejąć władzę nad związkiem. - A więc to moja wina, że Weasley nie żyje, tak? Hermiona, obudź się! Wszyscy chociaż próbują się pozbierać, a ty? Całe dnie siedzisz w pokoju i tylko wystawiasz koło kosza puste butelki. Mam dość zabawy w pieprzoną niańkę. Dwoma krokami pokonał dzielącą ich odległość i zdecydowanym ruchem uniósł jej brodę, zmuszając by nań spojrzała. Mógł tego nie robić – wtedy nie ujrzałby morza smutku i niedowierzania w niegdyś błyszczących, bursztynowych tęczówkach. Uwielbiał je, mógł tonąć w ich kolorze godzinami, cały czas odkrywając nowe odcienie i refleksy. Dawniej wypełnione były radością – wystarczyło przelotne spojrzenie i już słyszał jej dźwięczny śmiech. Na pewno wolałby zachować w pamięci taki właśnie obraz, aniżeli wspomnienie depresji, kłótni i niewypowiedzianych wyrzutów, które z dnia na dzień coraz mocniej zalewały ich serca. Jasna cholera, kochał ją bardziej, niż kogokolwiek na tym pieprzonym Świecie. Przychyliłby jej nieba, gdyby tylko poprosiła, sprzedałby wszystkie rzeczy, dla jednej zachcianki. I doskonale wiedział, że ona zrobiłaby to samo. - Bez Ciebie nie istnieję, Herm. – Przejechał drżącym palcem po jej policzku, rozkoszując się miękkością skóry. Cudowna. Nakryła jego dłoń swoją i kiedy już myślał, że wróciła, że te kilka słów miało jakiekolwiek znaczenie, po prostu się odsunęła. Odcięła tlen, a ostatnia nić porozumienia pękła, naciągnięta o ten jeden raz za mocno. Westchnął ciężko, opierając się plecami o marmurowy blat. Cała ta sytuacja… Ta farsa… Wszystko było ponad jego siły, ogrom uczucia najwyraźniej go przerósł. Ale czy miłość idealna może umrzeć przez to, jak mocna jest? Poczucie obowiązku i konieczność prowadzenia doskonałego życia ich zniszczyły. - To nie wystarczy. Nie tym razem. – Drżący głos dziewczyny przerwał pełną niewypowiedzianych błagań ciszę. Głos nieznoszący sprzeciwu. I Draco doskonale wszystko zrozumiał, zbyt dobrze ją znał, by nie domyślić się, że to ostatnie słowa – pożegnanie. Nie miał nawet siły zaprotestować, polemika tylko pogorszyłaby burdel, panujący w jej psychice, a tego przecież nie chciał. Może gdyby nie śmierć Weasleya cokolwiek by powiedział, ale teraz doskonale wiedział, jak bardzo się zmieniła. Nie miał nawet pewności, czy zna tą „nową” Hermionę. Jej subtelność, nikłość i swoista finezja zniknęły bezpowrotnie, a ich miejsce zastąpiła przeraźliwa pustka. Draco nie chciał jej pogłębiać. - Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebować… Spojrzała na niego ze złością – ile razy można powtarzać to samo? Prosiła, by skończył, naprawdę chciała się rozstać w miarę cywilizowany sposób, chociaż w ich przypadku to mało realne. Nastawiła się na jego gorzkie przemowy, ale najwyraźniej zrozumiał, że nie zmieni już zdania – i Merlinowi dzięki! - uniknęła poniżającej polemiki z mężczyzną, który znaczył dla niej stanowczo zbyt wiele. Najwięcej na świecie. Jasna cholera, dlaczego to wszystko było tak trudne? Mimo, że stojąc teraz w kuchni, na wprost ukochanego, każda część jej ciała rozpaczliwie błagała, by cały ten żart dobiegł końca, twardo trzymała się postanowienia. Tak było lepiej, zbyt wiele wydarzyło się ostatnimi czasy, by nadal żyć w złudnej doskonałości związku. W pewnym momencie każde z nich zeszło z drogi, którą dotychczas podążali wspólnie i już nie chcieli wrócić. A przynajmniej ona nie chciała. Minęli się na zakręcie. Co najgorsze, nie miała większego problemu z wyobrażeniem sobie samotnego życia – od dłuższego czasu takowe prowadziła. Gdy Draco znikał na całe dnie za dębowymi drzwiami swojego pięknego, dużego biura, ona powoli tworzyła własny świat. Pobudki z wolnym miejscem po prawej stronie nie były już tak nieznośne, jak wcześniej, a kolacje jedynie w towarzystwie psa stały się normalną czynnością. Oprócz ciągłych nieobecności ukochanego, istotnym problemem była jej depresja po śmierci George’a. Na litość boską, naprawdę nie potrafiła się pozbierać! Świadomość dojmującej pustki w sercu po zmarłym przerażała ją bardziej, niż odejście Dracona. Brakowało jej każdego, wspólnie spędzonego dnia, każdej rozmowy, czy wspólnej imprezy. Wielokrotnie zdarzało się, że przez kilka dni nie wychodziła z pokoju, zamknięta na wszelkie możliwe sposoby, płakała w poduszkę, pozwalając wspomnieniom, by zalewały ją wciąż od nowa. Nie oczekiwała zrozumienia, czy pomocy i chociaż sama nigdy by sobie nie poradziła, tak naprawdę nie podziękowała chłopakowi za pomoc. Być może wcale jej nie chciała… Trudno teraz domniemywać, co by było gdyby, jedno jest natomiast pewne – to koniec. - Wiesz, gdzie są drzwi. - Przerwała, nie chcąc dłużej słuchać jego monologu. Jeszcze(o zgrozo) chęć cofnięcia wypowiedzianych słów stałaby się zbyt silna. Chwyciła, stojącą na parapecie butelkę Chardonnay i poprawiając sukienkę, wyminęła chłopaka. *** Koniec sierpnia był wyjątkowo chłodny. Zdaje się, że ludzie przedwcześnie powyciągali jesienne płaszcze z zakurzonych półek szaf, by w miarę możliwości jak najdłużej zapobiegać nieuchronnej chorobie, zakrywając nimi swe wątłe ciała. Nic więc dziwnego, że Ginny Weasley stwarzała dość ciekawe zjawisko, gdy pospiesznie przemierzała kolejne przecznice w koszulce z amerykańską flagą, wsadzoną w jeansowe szorty. Raz po raz zaciągała się fajką, patrząc z rozbawieniem na mijających ją przechodniów – wszyscy, z podobną sobie dezaprobatą, karcąco nań spoglądali, jakby chcieli przytulić jej filigranowe ciało do zimnego poliestru swoich tanich trenczy. W końcu dotarła do umówionej kawiarni i dostrzegłszy siedzącą w rogu sali Hermionę, natychmiast porzuciła dobry humor. - Wiedziałam, że tak to się skończy. – Oświadczyła mentorskim tonem, siadając na wysłużonym krześle, uprzednio gasząc fajkę o róg stołu. Doskonale pamiętała, jak bardzo przyjaciółka nie znosiła, gdy jej ciuchy przechodziły ostrym zapachem nikotyny. Jakoś nieszczególnie miała ochotę się dzisiaj na owy gniew narażać. - Gin, zanim zaczniesz pieprzyć, możesz mnie chociaż raz posłuchać? I daj mentola, bo nie byłam w sklepie. „Świat się kończy”, pomyślała optymistycznie młoda Weasleyówna i posłusznie wykonała zalecenia przyjaciółki, nie chcąc jej przedwcześnie rozzłościć. Kto wie, jakie jeszcze zmiany weń zaszły w ciągu tygodnia od rozstania… - Więc? Jak się trzymasz? Nieopodal kelnerka podała świeże macchiato i cudowny zapach kofeiny rozniósł się po małej kawiarni przy Charing Cross Road. Na chwilę uderzyła ją świadomość nieuchronnego wyjazdu z ukochanego miasta – teoretycznie powiedziała już wszystkim, prócz Hermionie. Chciała to zrobić dzisiaj, ale nie przewidziała, że przyjaciółka będzie chwilę po zakończeniu związku. Ma jeszcze kilka dni, a w najgorszym wypadku poprosi Pottera o przekazanie informacji i tyle. Problem w tym, że wtedy nie będzie miała kompletnie żadnego powodu do powrotu – przecież panna Granger jej nie wybaczy. - Jest okay. Myślałaś, że cała zapuchnięta będę smarkać w chusteczki i błagać, żebyś zadzwoniła do Dracona? - Bez przesady, ale mogłabyś chociaż udawać, że utrata narzeczonego cię zabolała. – Stwierdziła niechętnie, odpalając kolejnego papierosa. No tak, czego mogła się spodziewać po Hermionie? Ponad dwuletni związek z byłym ślizgonem, jakkolwiek przynoszący dużo korzyści, nauczył ją panowania nad emocjami. Ciężko rozgryźć, czy w danym momencie jest szczęśliwa, czy w środku stopniowo odcina sobie tlen. Dawniej uważała to za coś wspaniałego – możliwość ukrywania uczuć skracała listę krzywd, które można zadać, a przecież każdy wie, że granie na emocjach boli najbardziej. Nie miała nic przeciwko Hermionie, która nie rozpowiadała, jak dawniej, wszystkim o swoich problemach, dopóki nie zaczęła okłamywać przyjaciół i samej siebie. Czy to możliwe, że rozstanie z mężczyzną, którego tak cholernie kochała, nie zrobiło nań kompletnie żadnego wrażenia? Kto normalny cztery dni po zawaleniu się dotychczasowego świata pił spokojnie cappuccino, palił fajkę i uśmiechał do baristy? - Ginny, nie jesteśmy już w Hogwarcie, nie będę przed nim uciekała na drugi koniec kraju… Kocham – urwała na chwilę, wzdychając cicho – kochałam go i zawsze będzie częścią mojego życia, ale coś się zmieniło… Oszukiwał mnie, a ja nie chcę kłamstw. Upiła łyk kawy i pustym wzrokiem spojrzała na pochmurne niebo nad ulicą. Kiedyś nie była przesądna, a teraz nawet pogoda wydaje się ją potępiać, a przynajmniej w jakiś sposób osądzać. Przecież nie zrobiła nic złego – zakończyła związek, który rację bytu stracił już dawno. Kłamała, oszukiwała najlepszą przyjaciółkę, ale czego nie robi się dla własnego dobra? Musiała mówić wszystkim wokoło, że jest dobrze, może wtedy sama w to uwierzy i pójdzie do przodu, bez oddechu Dracona na karku. Poza tym kim jest, by obciążać biedną Ginny swoimi problemami? Przecież ona nie ma lepiej, relacje z Harry’m już dawno przestały być nawet poprawne, a jednak nie przybiega po każdej kłótni, oczekując pomocy. Uśmiechnęła się blado, odpalając czarnego Black Devila. Domyśliła się, że brak reakcji na wnikającą w ciuchy nikotynę zdziwi przyjaciółkę, ale jeśli nadeszła pora zmian, to trzeba zacząć od tych prozaicznych, jak choćby dawne przyzwyczajenia. Może wtedy jego obraz przed oczyma wyblaknie. - W każdym razie chciałam się z tobą spotkać w zupełnie innej sprawie. – Dodała po chwili, gdy Weasleyówna nadal milczała. – Niedługo jest bal absolwentów, a ja nie mam zamiaru na niego iść. Będzie zbyt wielu ludzi, których nie chcę widzieć. Wykręcisz mnie jakoś przed McGonagall? - Żartujesz sobie? – Spojrzała na nią zdziwiona. – Wiem, że boisz się spotkania z Malfoyem, ale nie masz innego wyjścia. Szczerze mówiąc pokładała ogromne nadzieje w tym zjeździe. Cały czas rozmyślała, jak zaaranżować ich spotkanie i wyjazd do Hogwartu był najlepszym pomysłem. Może odżyją wspomnienia wspólnie spędzonych chwil? Poza tym nigdzie nie ma tak niesamowitego klimatu, jak właśnie w dawnej szkole. - Posłuchaj, nie chcę go widzieć już nigdy więcej. Szczególnie tak szybko, nie może zobaczyć, że to wszystko ma na mnie jakiś wpływ… - Hermiona zacisnęła usta i spojrzała ze złością na przyjaciółkę. – Cała sytuacja jest zbyt świeża. Ginny pochyliła się do przodu i ściszyła trochę głos, by nikt ich nie usłyszał. - Jeśli chcesz mu udowodnić, że jest okay, musisz tam jechać. Tylko w ten sposób zobaczy, że jego idiotyczne zachowanie nie miało dla ciebie znaczenia i że poszłaś do przodu. Błagam cię, inaczej będzie miał cholerną satysfakcję, a tego chyba nie chcesz? Od zawsze wiedziała, jak wpłynąć na decyzje panny Granger. Wystarczyło lekko zahaczyć o jej poczucie wartości i od razu wszystko szło zgodnie z planem. Mimo, że tym razem nie była przekonana, czy odniosła sukces, to i tak dumnie się wyprostowała, ze spojrzeniem pełnym satysfakcji wbitym w drobną brunetkę, siedzącą naprzeciw. Robiła to dla jej dobra – może nie wszystko jeszcze jest stracone, może oboje zdadzą sobie sprawę, jak kolosalny błąd popełniają, pozwalając, by wspólna droga rozeszła się w dwie osobne. - Obiecaj, że pójdziesz. – Dodała twardo, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Przyjaciółka jedynie skinęła głową, nadal lekko zdziwiona. Nie znała Ginny od tej strony, zwykle była dość pokojowa, unikała konfliktów i konfrontacji, chowając się za Harry’ego, lub starszego brata. Naprawdę nie chciała tam iść, całe postanowienia mogą rozpaść się przez jedno spojrzenie, lub zbyt emocjonalnie miejsce. Ludzie z wiekiem stają się bardziej sentymentalni, a ona od dziecka miała rozchwiane serce. Wyjazd ją zniszczy, ale z drugiej strony naprawdę chciała go zobaczyć. Chociaż jedną, krótką chwilę zatopić się w szarości uwielbianych tęczówek. - Ale musisz być ze mną. – Szepnęła, ściskając bladą dłoń przyjaciółki. -------------------- "Puszczała się dziewczyna, puszczała z miłości,
Puszczała dla pieniędzy, puszczała z litości, Aż taką masę razy upadła moralnie, Ze całkiem się skurwiła – i wpadła fatalnie, Albowiem w ciążę zaszła od jednego z gości: Tak powstał SKURWYSYNDYK MASY UPADŁOŚCI." |
Kontakt · Lekka wersja | Time is now: 01.11.2024 02:08 |