Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> Szachor Mal'ach.

kObra.
post 06.03.2008 17:04
Post #1 

Czarodziej


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 928
Dołączył: 15.08.2006

Płeć: Kobieta



Wiecie, czasem trudno jest napisać coś, tak jak się postanowiło. Jak narodziło się w głowie. Momentami wychodziła mi więcej niż jedna wersja.
Czasem po prostu pisze się tak, jak w danej chwili ma się wenę, czy akurat tak się czuje, czy akurat tak by pasowało. ;- ) Tak czasem też miałam.
Zastrzegam więc, że niektóre wątki mogą być troszkę inne, niż pierworodnie.
Musicie mi to wybaczyć. (;

Wielka buzia dla Eyzee za poświęcony czas i betę. <kocha> ;*


Fabuła może przez całe opowiadania nie nawiązuje ściśle do HP, ale jstem z niego zadowolona jak narazie.
Treść jest mi bardzo bliska i czuję się dość związana osobiście z tym opowiadaniem. Trzeba go zrozumieć i poczuć momentami.

Anna Uriel, to nie imię i nazwisko, tylko coś w rodzaju połączenia imion, tak jak moich np. Anna Maria bądź Maria Magdalena.

Jeśli komuś się spodoba, to dam kolejny part.







"Szachor Mal'ach" (Czarny Anioł)



Nikt nie wiedział, dokąd prowadzi ich Dumbledore. Wszyscy byli przestraszeni, ponieważ dyrektor wiódł ich po ciemnej i nierównej drodze. Co jakiś czas delikatny szelest czy powiew wiatru wprawiał ich w przeszywający ciało dreszcz. W końcu dotarli do miejsca, które już na sam widok wzbudzało grozę. Ich oczom ukazał się mały zamek. Ten widok wywoływał dziwne emocje.
Większość członków Zakonu Feniksa wraz z Harrym, Hermioną i Ronem podążała w ciszy za Dumbledorem. Gdy zaczęli wspinać się po skrzypiących schodach, nagle nadleciał ogromny, czarny kruk, który zakrakał złowieszczo. Dumbeldore uśmiechnął się delikatnie. Weszli do ciemnego holu, gdzie na podłodze była mozaika przedstawiająca postać z czarnymi skrzydłami, a po jej bokach anioł i diabeł. Profesor przeszedł żywym krokiem do sali naprzeciwko. Wrota zaskrzypiały niemiłosiernie, jednak Dumbledore w ogóle się tym nie przejął. Wydawało się, że doskonale wiedział, po co tutaj przyszli.
Gdy już wszyscy weszli, drzwi zamknęły się z wielkim hukiem. Na samym środku owego pokoju stał mały stoliczek, a na nim równie mała, czarna szkatułka. Dumbledore podszedł bliżej. Wziął ją do rąk i dokładnie obejrzał, szukając czegokolwiek, co mogłoby służyć jej otwarciu.
Wyjął swoją różdżkę i szepcąc słowa w nieznanym reszcie języku, odłożył puzderko z powrotem na stolik. Odsunął się powoli i kazał pozostałym zrobić to samo.
Nagle, owa szkatułka otworzyła się z hukiem i pośród ogromnej ilości dymu zobaczyli niesamowity obraz…. Z dymu wyłoniła się postać, którą widzieli w holu. Można by rzec, że sylwetka przedstawiała tylko czerń… Była jak ciemność, w otoczeniu której nie widzi się nawet własnej dłoni. Wydawała się przerażająca, a zarazem delikatna i kobieca. Rozłożyła skrzydła, jakby nie robiła tego od lat i przeciągając się wyniośle, omiotła spojrzeniem swoich gości.
- Witaj, Anno Uriel – rzekł Dumbledore, uśmiechając się łagodnie.
- Albus?! To naprawdę ty? – zapytała czarnowłosa. – Ile to lat minęło, jak żeśmy się widzieli ostatnim razem? Czternaście? Piętnaście?
- Piętnaście, moja droga. To już piętnaście lat. Cieszę się jednak najbardziej z tego, że udało mi ciebie w końcu znaleźć i uwolnić – powiedział pogodnie profesor. – Z pewnością nie wiesz, co działo się przez te wszystkie lata… Ten oto młodzieniec – zagarnął dłonią Harry’ego – to Harry Potter. Chłopiec, który przeżył atak Voldemorta.
Na dźwięk tego imienia, dziewczyna bardzo się zdenerwowała. Jej oczy, które były zielone, zapełniły się czernią, jakby wylano do nich atrament. Na jej twarzy ukazały się czarne żyły, które pulsowały coraz szybciej i szybciej.
- On… Voldemort – powiedziała nienaturalnie niskim głosem. – Gdzie on jest? On… Zabiję go…
- Spokojnie, moja droga, uspokój się – rzekł miękko Dumbledore, chcąc uspokoić dziewczynę. - Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Teraz jednak, chciałbym, abyś poznała Harry’ego i resztę moich uczniów. Chciałbym również, aby i oni mogli dowiedzieć się paru słów o tobie. Następnie, jeśli tylko zechcesz, dołączysz do nas.
Dziewczyna łypała okiem na wszystkich, po dłużej chwili powiedziała:
- Dobrze, Dumbledore.
W tym samym momencie ze wszystkich stron pokoju zaczęły wyłaniać się duchy, jednak nie były to te znane z Hogwartu. Przypominały normalnych ludzi, jednak ich ciała były pozlepiane pajęczynami, twarze poranione, a ich skóra nienaturalnie błękitna.
- To moja rodzina – rzekła dziewczyna, widząc przerażenie w ich oczach. – Zaraz zrozumiecie.
I tak zaczęła swoją historię – była Czarnym Aniołem. Postacią stworzoną przez niebiańskiego anioła i księcia podziemnego świata.
- Twoi starzy to anioł i diabeł?! – wypalił Ron i szybko zarumienił się.
Dziewczyna uśmiechnęła się. – Nie jestem istotą ludzką, to prawda – powiedziała. – Posiadam moce, jakiej nie ma nikt z żyjących czarodziejów, jakiej nie ma żadna istota stąpająca po tej ziemi. Jednak moi „rodzice” – uśmiechnęła się dziwnie – zostawili mnie pod opieką tutejszych ludzi, którzy… No, cóż… Nie są wieczni jako ludzie, ale jako duchy jak najbardziej. – Zaśmiała się wesoło. – Dbali o mnie przez te wszystkie lata. Nawet wtedy, gdy zostałam uwięziona.
- To, dlaczego tkwiłaś w tej puszce przez tyle lat? – zapytał nieco kpiącym tonem Harry.
- O Annie Uriel krążą legendy, mity i niestworzone historie. Wielu czarodziejów nigdy nie chcę uwierzyć w jej istnienie.– Wyprzedził ją Dumbledore.
- Ach, i te niektóre opowieści o mnie. – Głowa Anny Uriel była już w normalnej pozycji, a ona sama z powrotem zasiadła w swoim fotelu. – Że pożeram dzieci, wypijam krew dziewic. – Spojrzała smutno. – To wszystko nieprawda… Odpowiadając na Twoje pytanie. – Jej wzrok utkwił w Harrym. – Voldemort – Ron skrzywił się – wiele lat temu, zamknął mnie w tej szkatułce. Zrobił coś potwornego, czego nie mogłam mu wybaczyć… Nie dotyczyło to mnie, ale kogoś, kogo ukochałam nade wszystko. Voldemort dobrze wiedział co robi. Rzucił na szkatułkę różne zaklęcia, między innymi takie, że mógł ją otworzyć tylko ktoś o czystym sercu i wielkim umyśle. – Zrobiła delikatny ukłon w stronę Dumbledore’a. – Uważał, że nikt nie wie o moim prawdziwym istnieniu. Tak jak powiedział profesor Dumbeldore, uważano mnie za legendę. Wytwór czyjejś wyobraźni. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że jest ktoś, kto wierzy w moje istnienie. – Uśmiechnęła w stronę dyrektora.
- Dalej jednak nie rozumiem, dlaczego tyle lat tkwiłaś w tej szkatułce? – zapytał Harry.
- Studiowałem wszystko, co napotkałem na swojej drodze o Annie Uriel – wtrącił Dumbledore. – Wszelkie zapiski, księgi, legendy… Cokolwiek, co by pomogło mi jej pomóc i ją odnaleźć. Sprawa nie wydaje się wcale taka prosta, na jaką wygląda. – Kąciki warg mu zadrżały. – Pamiętaj Harry, że miałem wiele innych obowiązków na głowie – na przykład chronienie Ciebie. – Uśmiechnął się dobrodusznie. – Jak widzisz, zamek wyglądał na opuszczony, wszyscy się go bali. Dlatego nikt się tutaj nie zapuszczał. Odnoszę również wrażenie, że owy pokój, w którym teraz siedzimy nie otworzyłby się przed każdym. Ba! Sądzę, że nawet te drzwi by się nie pojawiły – Wskazał dłonią na drzwi, przez które przeszli.
- Oczywiście, że nie przed każdym – prychnęła Anna Uriel. – Cały zamek na zewnątrz i wewnątrz otoczony jest potężnymi zaklęciami, które uniemożliwiają dostanie się tutaj nieproszonym!
Nieoczekiwanie przez okno wleciał kruk, którego widzieli przed wejściem do zamku.
- Ach, Corvus. – Kruk przyleciał do swej właścicielki i usadowił się wygodnie na jej dłoni.
- Więc to jest twój ptak? – zapytała ze strachem i podziwem Hermiona. – Widzieliśmy go przed wejściem.
- Naturalnie – odpowiedziała, głaszcząc ptaka. - Jest wieczny. Pilnuje mnie… Strzegł mnie przez te wszystkie lata.
Ron zachichotał.
- Cóż w tym śmiesznego, chłopcze? – zapytała Anna Uriel marszcząc brwi.
Ronowi zaczerwieniły się policzki, wybąknął coś pod nosem w stylu „no, jak ptak strzegł”.
Dumbledore obserwował to wszystko z lekkim rozbawieniem.



W drodze powrotnej do siedziby Zakonu, prawie ze sobą nie rozmawiali. AnnaUriel miała na sobie długą, powłóczysta czarną suknię z koronkową górą. Harry obserwował ją kątem oka, jej twarz wydawała się jakby zastygła, a jej majestatycznemu krokowi, nie towarzyszyły żadne odgłosy.
Kiedy dotarli do domu Syriusza, Anna Uriel stanęła, a jej oczy się zaszkliły:
- Nie byłam tu przeszło piętnaście lat.
Weszli do środka, gdzie w kuchni było słychać odgłosy rozmów i sztućców.
- Chyba zdążyliśmy na kolację – rzekł Dumbledore.
Kiedy weszli do izby, gwar ucichł, a wszystkie oczy skierowane były na Annę Uriel, która wyłoniła się z pośród reszty towarzyszy.
Tak jak weszła, tak Syriusz chwycił ją w ramiona mocno, aż uniosła się nad ziemię.
- Anno Uriel! Mój Boże! Anno Uriel kochana! – krzyknął radośnie.
Gdy już ją postawił na ziemię, chwyciła jego poznaczoną bliznami twarz i pogładziła delikatnie po policzkach.
Odwróciła się i ujrzała kolejne znajome twarze. Dopiero teraz Harry, Ron i Hermiona zobaczyli, jak promienieje Anna Uriel. Nie mogli się nadziwić jak bardzo można się cieszyć na czyjś widok. Anielica po kolei witała się ciepło z każdą osobą w kuchni.
Wszyscy z szerokimi uśmiechami zasiedli do dalszej uczty.

Wieczorem, po kolacji, Anna Uriel siedziała w swoim pokoju, rozglądając się ciekawie.
- Nic się tu nie zmieniło – pomyślała i w tym samym momencie usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę! – odpowiedziała. W drzwiach ujrzała postać z długimi, czarnymi włosami i w czarnej pelerynie.
- Severus! – krzyknęła uradowana i zgrabnie zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do Snape’a i ścisnęła mocno jego dłonie. On zaś patrzył na nią, jakby pierwszy raz ją spotkał.
- Anno Uriel, to naprawdę ty? – spytał zdumiony. – Ani jednej zmarszczki nie widzę – powiedział ironicznie.
- Za to tobie, przybyło co nieco, Severusie – rzekła zgryźliwie Anna Uriel, po czym oboje wybuchli gromkim (nawet jak na Snape’a.) śmiechem.
- Cały czas po stronie dobra, co? – zapytała zaczepnie Anna Uriel, chwytając go za rękę i wprowadzając do pokoju. – Napijesz się ze mną wina?
Nie musiał nawet odpowiadać, ponieważ lała już do kielichów cudownie pachnące wino zrobione przez skrzaty.
Reszta wieczoru upłynęła im na miłej i przyjemnej rozmowie.
Snape i Anna Uriel bowiem, od lat byli sobie bliskimi przyjaciółmi, co niekiedy wywoływało zazdrość przeważnie Syriusza.
Nikt jednak nie wiedział, jakie prawdziwe uczucia skrywa Severus do Anny Uriel.
Nawet ona sama…


Anna Uriel postanowiła odwiedzić Ulicę Pokątną, na której nie była od kilkunastu lat.
- Nic się nie zmieniła – pomyślała i z uśmiechem na twarzy przemierzała kolejne miejsca.
Nagle dostrzegła samotnie stojącego, małego chłopca. Miał kruczoczarne loczki, podarte spodenki i smugę na policzku. Stał na uboczu z czapeczką w dłoniach, prosząc o datki. Trzewiki, które miał na sobie, były o połowę za duże, a kurtka połatana w kilku miejscach.
Podeszła do niego, przykucnęła, chwyciła jego maleńką, bródkę i podniosła lekko do góry.
Chłopiec spojrzał na nieznajomą z lekkim strachem, lecz gdy spojrzała mu w oczy, lęk i niepokój odeszły.
- Dzień dobry – zagadnęła Anna Uriel. – Jak masz na imię?
Chłopiec spojrzał jeszcze raz na nią niepewnie, po czym odpowiedział:
- Emmanuel, proszę pani.
- To bardzo piękne imię. – powiedziała Anna Uriel i szeroko się uśmiechnęła. Rozejrzała się i spytała:
- A gdzie są twoi rodzice, Emmanuelu?
Chłopiec natychmiast spuścił głowę, a z jego wielkich i ciemnych oczu, popłynęły łzy.
Po chwili podniósł główkę i palcem wskazał ku górze.
- Tam są, proszę pani.
- Ach, rozumiem. – Anna Uriel spojrzała ciepło na lico chłopca.
- Mieszkam w tym dużym domu. – Wskazał na najbardziej obskurny budynek na całej Ulicy Pokątnej. – Są tam też inne dzieci, wie pani? Ja jestem jednym z młodszych… Niektóre dzieci przez to mnie zaczepiają. – Spojrzał smutno na jej twarz.
Emmanuel tak bardzo oczarował Annę Uriel, że nie wiedziała co ma rzec.
Tak bardzo przypominał jej synka… Miał na imię Addar, miał także burzę loczków, jak mały Emmanuel, śliczne pucołowate policzki i malutki, okrągły nosek. Patrzył na nią teraz tak samo, kiedy Addar bywał smutny. Był taki młody, nie miał nawet czterech lat. Mówił na nią: „Ima mal’ach”, czyli „Mama Anioł”. Uwielbiała, kiedy tak się do niej zwracał…
Gdy trzymała jego wiotkie i delikatne ciało, nie widziała nic, prócz pustych oczu spoglądających w niebo.
Ból i rozpacz jaki wtedy czuła, były gorsze od obdzierania ze skóry i przypalania żywcem.
Straszniejsze, niż rozdeptanie przez stado centaurów i konanie w męczarniach.
Przygniatające bardziej, niż sama śmierć.
A wszystko przez niego! W głowie zaczęło jej szumieć. Począł wytwarzać się harmider i chaos, którego jeśli nie opanuje spowoduje katastrofę.
Z objęć obłędu uwolnił ją chłopczyk.
- Proszę pani! Proszę pani! Co pani jest? Dobrze się pani czuje? – Patrzył na nią z wytrzeszczonymi oczami.
- Tak, dobrze… Dziękuję – odpowiedziała Anna Uriel, przecierając sobie oczy.
Spojrzała na niego z powrotem, uśmiechając się blado.
- Masz może ochotę na lody? – spytała.
Jego oczy wyjść już chyba bardziej nie mogły z oczodołów.
- Na lody? Do Bena & Jerry’ego?! – nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Jeśli jest taka kawiarnia tutaj, to oczywiście! – odpowiedziała Anna Uriel, nie mogąc się nacieszyć radością chłopca.
Wzięła go na ręce i poprosiła, aby prowadził, ponieważ sama nie wiedziała gdzie owa lodziarnia się znajdowała.
- … I mają tysiące smaków! Mówię pani! Tysiące! – szczebiotał jej nad uchem. – Wie pani… Jeszcze nigdy nie jadłem lodów. – Zarumienił się lekko.
- A wiesz, że ja też nie znam ich smaku? – powiedziała Anna Uriel. Była to szczera prawda, ponieważ gdy była dzieckiem, nie było żadnych ludzi specjalizujących się w lodach, a później nie miała czasu na takie przyjemności
- Naprawdę?! Ojej, a myślałem że jestem ostatnią osobą na ziemi, która nigdy nie jadła lodów! – krzyknął uradowany.
Dotarli w końcu do kawiarni Bena & Jerry’ego. Chłopiec tak bardzo był podniecony, że Anna Uriel musiała go postawić na ziemi, a ten pobiegł tak szybko, na ile pozwalały mu jego krótkie, dziecięce nóżki. Sprzedawca chyba musiał go znać, ponieważ gdy podszedł do lady, ten warknął:
- Czego tu chcesz, przybłędo jedna?! Uciekaj mi stąd! No, już! I tak niczego nie kupisz, więc nie brudź mi lady brudnymi paluchami!
Anna Uriel słysząc to, zagotowała się w środku. Podeszła szybkim krokiem do sprzedawcy, chwyciła go za przód koszuli. Subiekt spojrzał na nią z przerażeniem, a po chwili z jeszcze większą trwogą, widząc jak oczy Anny Uriel, niczym zalane czarnym atramentem spojrzały głęboko w jego twarz.
- Ja… Nie… Proszę wybaczyć… Ja… Nie wiedziałem… Nie wiedziałam, że on z panią… Przepraszam… - Ekspedient jąkał się, nie mogąc wydusić z siebie zdania.
Anna Uriel, tylko stała i patrzyła mu wnikliwie w oczy.
- Mam nadzieję – rzekła. – Że, to co właśnie pan powiedział do tego chłopczyka, było spowodowane tym, że pomylił go pan z kimś innym lub z powodu mocno grzejącego dziś słońca.
- T-t-taak, tak, o-o-czywiście – bąkał. – Tak dzisiaj mocno świeci, że musiało m-m-mnie oślepić, kiedy te-e-en uroczy młodzieniec podszedł do lady. Mu-u-usiałem go pomylić z kimś innym.
- Też tak sądzę – odpowiedziała grzecznie Anna Uriel, po czym puściła jego koszulę, a jej oczy z powrotem nabrały normalnego kolorytu.
Po dłużej chwili (sprzedawca nawet nie śmiał niczego zaproponować ani ich popędzać.), wybrali wielką porcję lodów i usiedli na pobliskich ławeczkach.
Emmanuel miał całą twarz w różnych kolorach – brązowym od smaku czekoladowego, różowym od truskawkowego, zielonym od pistacjowego i w końcu cały nos umoczony w białej gałce lodów waniliowych.
Anna Uriel tylko uśmiechała się i wycierała jego buzię chusteczką.
- Emmanuelu, opowiedz mi coś o sobie – zagadnęła.
Chłopiec spojrzał na nią, potem przed siebie i znów na nią.
- Nie ma nic, co bym mógł pani opowiedzieć o sobie. Jestem zwykłą sierotą. Mieszkam od urodzenia w tym sierocińcu. – Wskazał główką na swój „dom”. – Biednie tam jest, wie pani. Smutno, szaro. Nikt się nie chce ze mną bawić ani śmiać. A panie opiekunki wyglądają na zmęczone. Mam tylko jednego przyjaciela. – Wyciągnął z kieszeni małego plastikowego żołnierzyka bez jednej nogi, typową mugolską zabawkę. – Znalazłem ją kiedyś na śmietniku. Nie można tak robić z zabawkami, prawda? Tak wyrzucać? Ja nigdy nie dostałem żadnej zabawki, więc ta jest moją jedyną. – Spojrzał na nią zarumieniony, jakby nie wiedział, czy Anna Uriel go wyśmieje za to, co powiedział.
- To najwspanialsza zabawka jaką w życiu widziałam – powiedziała dobrodusznie i pogładziła chłopca po włosach.


--------------------
she wolf.
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 05.06.2024 23:53