Witaj GOŚCIU ( Zaloguj się | Rejestracja )

[ Drzewo ] · Standardowy · Linearny+

> We All Need Someone., HG/AR (debiut)

SmirkingEvil
post 19.06.2010 16:55
Post #1 

Mugol


Grupa: Magiczni Forumowicze
Postów: 8
Dołączył: 18.06.2010
Skąd: Trawnik Przed Domem

Płeć: włóczykij



Witam wszystkich. Jest to moje pierwsze opowiadanie zamieszczone w internecie, więc jestem przerażona smile.gif
Sam pomysł chodził mi po głowie od dobrych kilku miesięcy zanim go spisałam. Potem długo wahałam się z umieszczeniem go na forum, aż wreszcie stwierdziłam, że raz kozie śmierć. Nie jest to typowy erotyk, ale ze względu na pewne sceny i kilka słów postanowiłam umieścić to opowiadanie właśnie w tym dziale.
Będę zadowolona ze szczerych komentarzy, bo dzięki nim będę wiedziała nad czym muszę popracować, chociaż mam nadzieję, że nie jest bardzo źle.
Życzę miłego czytania smile.gif

***


Był początek października. Mżyło. Obskurnymi uliczkami magicznego Londynu szła młoda kobieta. Jej krok był szybki i zamaszysty, a stukot obcasów odbijał się echem od starych, ceglanych budynków. Choć wydawała się być ostrożna i skupiona, jej myśli odpłynęły.

Minęło osiem lat od zakończenia wojny z Voldemortem i siedem od jej wyjścia z Azkabanu. Bitwa z czarnoksiężnikiem przerodziła się w bitwę miedzy Ministerstwem a Hogwartem. Czarny Pan został pokonany, ale wielu ludzi walczących po jasnej stronie zostało skazanych tylko dlatego, że współpracowali z Dumbledorem, a nie z Ministrem Magii, który ubzdurał sobie, że dyrektor chce przejąć władzę. Tak skazaną osobą była między innymi Hermiona Granger.
Te chwile wspominała jako jedne z najstraszniejszych w jej życiu. Pamiętała jak wepchnięto ją do zimnej celi. Była bosa, ubrana jedynie w cienki więzienny strój. Wokół było ciemno i wilgotno. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
Okazało się, że cela była jednoosobowa, lecz już przez kogoś zamieszkana. Więźniów było tylu, że musieli umieszczać ich gdzie popadnie, a współlokatorem Hermiony okazał się mężczyzna, którego nie znała nigdy osobiście, za to słyszała o nim. Pracował kiedyś w Ministerstwie, ale potem wyszło na jaw, że był aktywnym śmierciożercą. Wcześniej nienawidziła go z całego serca, jak wszystkich innych, którzy służyli Voldemortowi, ale w miarę upływu czasu wszystkie negatywne uczucia wobec tego człowieka wygasły w jej sercu. Nauczyła się z nim rozmawiać i odkryła, że był osobą bardzo inteligentną. Zaczęła na niego patrzeć nie przez pryzmat śmierciożercy, ale jak na normalnego człowieka, będącego ofiarą wojny. Stał po prostu po przeciwnej stronie, ale to nie znaczy, że był gorszy od tych, za których walczyła Hermiona. Nawet ludzie Dumbledore'a zabijali z zimną krwią w imię "wyższego dobra", nie byli więc lepsi od popleczników Czarnego Pana. Zrozumiała to siedząc tam, w zimnej, ciemnej i wilgotnej celi Azkabanu z jednym z nich.

Panna Granger powróciła do rzeczywistości, kiedy zatrzymała się na drugim piętrze rozsypującego się bloku, przed drzwiami z przekrzywionym numerem 7.
"Jeśli nie otworzy, więcej tu nie wrócę" pomyślała. Zamknęła oczy i westchnęła cicho. Pozwoliła swojemu umysłowi jeszcze raz odtworzyć pewną noc, kilka miesięcy po jej przybyciu do Azkabanu.

Zima była już blisko. Można to było wyczuć w zapachu powietrza wpadającego przez malusieńkie, zakratowane okienko znajdujące się wysoko na ścianie. Robiło się też coraz zimniej. Normalnie spali na przemian na twardej pryczy, a tej nocy Hermionie przypadło spanie na podłodze, ale nie była w stanie zmrużyć oka. Siedziała na lodowatej, kamiennej posadzce, szczękając zębami i modląc się o odrobinę ciepła
- Jeśli chcesz, zrobię ci miejsce.- usłyszała chropowaty głos dobiegający z pryczy przy przeciwległej ścianie.
Choć dziewczyna nigdy nie chciała dzielić łóżka ze swoim współlokatorem, teraz było jej wszystko jedno. Była tak zmarznięta, że zgodziłaby się na wszystko.
- Dobrze.- powiedziała zachrypniętym głosem, starając się opanować szczękanie zębami.
Podniosła swoje wychudzone, skostniałe ciało, zrobiła kilka kroków i ułożyła się na pryczy, tyłem do mężczyzny. Od razy poczuła falę cudownego ciepła bijącą od ciała obok. Nie umiejąc się powstrzymać, wtuliła plecy w jego tors i westchnęła cicho. Po chwili poczuła jak jego ramiona oplatają ją i przyciskają do siebie. Nie broniła się. Uczucie, jakie towarzyszyło temu wszystkiemu było cudowne. Tak dawno nie czuła bliskości drugiego człowieka, że teraz nawet tak niewinny kontakt wywoływał w jej ciele dreszcz podniecenia. Odwróciła się twarzą do mężczyzny i spojrzała w jego oczy. Było ciemno, ale cienki promień księżyca padający z okna odbijał się w jego źrenicach. Przysunęła się trochę bliżej i dotknęła swoimi ustami jego warg.
On bez wahania odpowiedział. Nie bała się, że ją odepchnie. Wiedziała, że oboje pragną tego tak samo. Siedząc razem w Azkabanie przynajmniej tyle mogli zrobić dla siebie nawzajem. Tej nocy kochali się po raz pierwszy, odganiając tym chłód i smutek.

Hermiona otworzyła oczy. Stała wpatrując się w drzwi przed jej nosem. Nie wiedziała jak zareaguje, kiedy znów na niego spojrzy.
Zapamiętała go jako wysokiego, chudego mężczyznę. Miał długie, splątane włosy, które związywał z tyłu kawałkiem sznurka. Jego skóra była szara, a policzki mocno zapadnięte. Lecz najbardziej utkwiły jej w pamięci jego oczy. Miały odcień jasnego bursztynu zmieszanego z miedzią i wypełnione były ogromnym cierpieniem.
Tak było za czasów niewoli. Czy teraz się zmienił?
Od kilku miesięcy starała się go namierzyć, ba nadszedł moment, w którym poczuła, że tego potrzebuje. Wreszcie jej się to udało. Znalazła jego mieszkanie i stała przed jego drzwiami.
Wahała się jeszcze kilka sekund, aż w końcu wyciągnęła dłoń i zapukała.

***

Obudził się po jedenastej. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Po drodze szturchnął stopą kilka butelek po Ognistej leżących na podłodze, które zabrzęczały obijając się o siebie. Przeszedł przez pokój dzienny, w którym znajdował się niski stolik i wąska, obdarta kanapa. Całe jego mieszkanie składało się z dwóch małych pokoi, kuchni, łazienki i malusieńkiego przedpokoju. Wszędzie był bałagan. Było brudno, a w powietrzu unosił się intensywny zapach alkoholu i tytoniu.
Dziesięć minut później siedział w ubogiej kuchni przy kulawym stole i palił drugiego papierosa. Pił mocną, czarną kawę i spoglądał w okno obserwując szare chmury przesuwające się po niebie.
Augustus Rookwood został wypuszczony z Azkabanu z większością innych więźniów. Stanowisko Ministra Magii przypadło jakiemuś kretynowi, który stwierdził, że wszystkim należy się druga szansa i wypuścił tę część, którą uważał za najmniej szkodliwą. Oczywiście kilka dni po tym incydencie duża część śmierciożerców zaczęła popełniać przestępstwa, za co zostali zamknięci z powrotem, ale nie Augustus. On nie miał już siły ani ochoty na zabawę. Zaszył się w małym mieszkanku na obrzeżach magicznego Londynu i przez lata nie robił nic w celu zarobkowym. Na koncie w banku Gringotta miał uzbieraną małą fortunę, którą udało mu się zdobyć służąc Czarnemu Panu, więc całe dnie mógł spędzać samotnie w knajpach popijając Ognistą i nie martwiąc się o pieniądze. Jeśli nie chciało mu się wychodzić, siedział w domu i czytał książki. Takie życie prowadził latami i to się z pewnością nie zmieni. Nie miał już do roboty nic innego.
Ten dzień nie zapowiadał żadnych rewelacji. Pogoda była dość paskudna, więc nie wybierał się do pubu.
Godziny mijały, a on siedział przy kuchennym stole z książką, papierosem i kieliszkiem.
Pukanie.
Ktoś zapukał do drzwi.
" Kto to może być do cholery? " pomyślał. Rzadko miewał gości, a jeśli już jacyś przychodzili to nigdy nie kończyło się to dobrze.
Wstał, zarzucił na siebie koszulę i ruszył w kierunku przedpokoju.
- k....- wyrwało mu się kiedy kolejny raz zahaczył stopą o butelki na podłodze.
Po kilku sekundach przekręcał już klucz w drzwiach, żeby sprawdzić kto stoi za nimi. Otworzył je i oniemiał.
Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Zmieniła się. Jej policzki nie były już zapadnięte, a skóra nabrała zdrowego odcienia. Włosy były nieco dłuższe, dzięki czemu nie sprawiały wrażenia tak napuszonych, miały jednak blask, którego brakowało im w Azkabanie. Jej oczy były dokładnie takie, jakimi je zapamiętał. Duże, orzechowe, z nutką smutku, którego inni zdawali się nie dostrzegać. Dużo z nią rozmawiał, kiedy siedzieli razem w celi. Wiedział, że jej radość i optymizm są tylko pozorne. W jej oczach potrafił wyczytać prawdę. Zawsze była w nich nutka goryczy.
Przypomniał sobie pewną wiosenną noc, jaką spędzili razem. Leżeli na pryczy. Ona opierała głowę o jego tors i pozwalała mu trzymać dłoń na jej brzuchu.
- Wiesz, że kiedy stąd wyjdziemy nie spotkamy się więcej. Poza tymi murami jesteśmy sobie obcy - powiedziała.
Nie była to chęć odepchnięcia go, wiedział o tym. Taka była rzeczywistość. Ona była ambitną, młodą kobietą, on dużo starszym, byłym śmierciożercą. Człowiekiem bez perspektyw. Nie mogliby być razem. Jego to w sumie nie obchodziło, a ona z pewnością kogoś sobie znajdzie. Zresztą ich stosunek trudno byłoby nazwać nawet romansem. Oni po prostu pomagali sobie odgonić gorycz. Nie byli w sobie zakochani. Nawet zauroczeni. Po prostu byli.
- Wiem.- odpowiedział.
Choć nie planował co ze sobą zrobi, jeśli w ogóle stąd wyjdzie, miał świadomość tego, że ta kobieta jest epizodem, który może istnieć tylko w murach Azkabanu.
A teraz stała przed nim, na wycieraczce, z twarzą nie zdradzającą niczego. Ubrana w długi płaszcz i szalik. Na jej lśniących włosach osiadły delikatne kropelki mżawki, tworząc błyszczącą powłokę.
Nie sądził, że jeszcze kiedyś ją spotka, ale to, że ona do niego przyszła było prawdziwym zaskoczeniem.

***

Stali tak przez kilka sekund. Nieruchomo, bez wyrazu na twarzach. Ona wyprostowana, w nienagannym płaszczu, on boso w niedopiętej koszuli. Patrzyli sobie w oczy tak intensywnie, że ich spojrzenia były niemalże namacalne. Oddychali spokojnie, ale ich serca szalały. Po długiej chwili wreszcie to ujrzał. Ten błysk w jej oku, który mówił czego pragnie jej dusza. Za pasek płaszcza wciągnął ją do mieszkania, zatrzasną drzwi i przyparł ją do nich całym swoim ciałem. Zaatakował jej usta łapczywie, jakby były jedyną słodyczą na świecie. A ona pozwoliła mu na to. Odpowiedziała mu z równą pasją, wbijając paznokcie w jego kark. Jej płaszcz szybko wylądował na podłodze, zaraz za nim koszula, którą Hermiona zerwała z ramion Rookwooda. Oplotła go nogami i drapała jego plecy gdy po tylu latach znów w niej był.
Po wszystkim osunęli się razem na podłogę w przedpokoju. Nie byli nawet do końca rozebrani.
Przymknęli oczy i rozkoszowali się ciepłem jakie stworzyło się między nimi w tej magicznej chwili.
Oboje wiedzieli, że nie są w sobie zakochani. Po prostu potrzebowali siebie nawzajem. Tamtego październikowego dnia zdali sobie sprawę, że nie będą potrafili dłużej żyć bez siebie.

KONIEC smile.gif

Ten post był edytowany przez SmirkingEvil: 22.06.2010 21:25


--------------------
^ ^
User is offlineProfile CardPM
Go to the top of the page
+Quote Post

Posts in this topic


Reply to this topicTopic OptionsStart new topic
 


Kontakt · Lekka wersja
Time is now: 02.05.2024 06:46